Drodzy Czytelnicy!
Zapraszamy na dalszą wędrówkę po świecie Kesalisis. Poznamy nowe krainy, nowe ludy, a nasi bohaterowie objawią światu nowe moce. Zapewniamy więcej pojedynków, więcej czarów i ogólnie więcej wszystkiego. Tylko sensu więcej nima.
A ponieważ jeden z bohaterów jest wyznawcą maksymy, że cierpienie uszlachetnia, po lekturze tego odcinka wszyscy będziecie co najmniej neutralni dobrzy.
Indżojcie!
Filip Rewakowicz: Obsydianowa twierdza, wyd. Bookzwami, 2022
Analizują: Kura, Sineira i ML
Karawana z ambasadorem, Martą i Astelią oraz grupą miejscowych kupców jedzie przez jakieś odludzie. Wtem atakuje ich gromada jaszczuropodobnych stworów znanych jako diabły pustkowi (sami siebie nazywają Zrodzonymi ze smoka, w skrócie po prostu zrodzonymi).
O, zawędrowaliśmy do uniwersum D&D.
I jest tu bardzo mokro, bo dwie rasy się zlały:
https://www.dndbeyond.com/races/dragonborn
http://dnd5e.wikidot.com/lizardfolk
Ich chaotyczną rozmowę przerwał dziwny długi świst dobiegający jakby zewsząd. Wróżka nie musiała się długo zastanawiać, co to mogło być, bo nagle całe niebo zrobiło się czarne. Jeszcze nie zrozumiała, co się dzieje,
Nie musiała się długo zastanawiać, ale jednak nie zrozumiała?
gdy jeden z żołnierzy przewrócił ją na ziemię i przykrył jakimś materiałem. Potem rozległ się dźwięk, jakby spadły na nich tysiące wielkich kropel deszczu. Materiał, który ją osłaniał, był gęsty, ale i tak odczuła ból uderzeń.
Cienki jedwab też jest gęsto tkany. Może autor miał na myśli gęstość w sensie masy właściwej? Nie, to też nie ma sensu.
(…)
Astelia czuła się bezużytecznie, a Polacy odpowiedzieli całą siłą ognia, jaką posiadali, co oznaczało sporą liczbę eksplozji. Do tego co jakiś czas oddawali pojedyncze strzały, które zawsze owocowały w śmierć jednego ze stworów.
“Owocowanie w śmierć” to zapewne jakiś wyjątkowo soczysty rodzaj śmierci.
(Podejrzewam dziki miks dwóch wyrażeń: owocować śmiercią i obfitować w śmierć.)
Przeciwników było całe mrowie, nie była w stanie nawet ocenić ilu, zresztą większość z nich ukrywała się poza zasięgiem wzroku.
Takich informacji dostarczył zapewne dron zwiadowczy, unoszący się nad ich głowami.
Co prawda polski ostrzał siał solidne spustoszenie w ich szeregach, ale na miejsce każdego martwego stwora pojawiało się dziesięć nowych. (…)
Mnożyli się jak Agenci Smith w walce z Neo.
Astelia dostrzega napastnika, rzucającego nożami w ambasadora, więc zasłania go własnym ciałem.
Jeden z noży wbił jej się w nogę, ale drugi wszedł przez policzek, wbijając się głęboko w twarz. Pomyślała: Będzie ze mnie dumny, ocaliłam ambasadora.
Upadła na bruk, co rozerwało jej krtań na wylot.
Drapieżny bruk rzucił jej się z zębami do gardła.
Szczerze – nie widzę tego w żaden sposób, nawet zakładając, że pod słowem “bruk” autor rozumie “ostre skały”.
Uderzając twarzą o bruk, wbiła sobie jeszcze głębiej ten nóż co jej wszedł przez policzek, aż w końcu dotarł do krtani? Nie, też nie rozumiem.
Nie zdążyła się jednak zakrztusić krwią, ponieważ uderzenie o ziemię pozbawiło ją też przytomności. Ostatnią jej myślą było: Musiało tak być, nie zasługuję na szczęśliwe zakończenie.
Myśl ta, jak złośliwie mniemam, pojawiła się nad jej głową w formie komiksowego dymku już po utracie przytomności.
(…)
Marta wysyła do walki swojego dżina z pierścienia, Pallasa.
Diabły pustkowi to była mała rasa, jednak ich pokrewieństwo z czerwonymi smokami napełniało zuchwałością ich drobne ciała. Słynące z waleczności, a także świetnie zorganizowane stwory pokazywały właśnie swoje prawdziwe oblicze. Chociaż ich prymitywna broń wydawała się niegroźna, ich taktyka była doskonała. Trzy oddziały po pięćdziesięciu wojowników właśnie przypuszczały atak z różnych stron i kierunków.
… zabijając przeciwników na śmierć.
Hm, chciałam tym żartem wskazać niepotrzebny pleonazm (“z różnych stron i kierunków”), ale dzięki reklamie pewnego środka owadobójczego chyba przyzwyczailiśmy się do zwrotu ”zabija na śmierć” i już nikogo nie razi (tak jakby można było kogoś zabić nie na śmierć, tylko tak lekko, aż będzie mu trochę niekomfortowo).
Każdy z nich miał dowódcę, który kontrolował działania poszczególnych żołnierzy (to miał fchuj roboty, jeśli musiał kontrolować każdego indywidualnie), kapłana, który napełniał ich duszę wola walki, oraz wsparcie jednego maga.
A kiedy się poruszali, pod ich stopami błyskały podświetlone pola w kształcie plastra miodu.
A nad ich głowami widniały prostokąciki ze statystykami. Magowie i kapłani wyróżniali się tym, że mieli po dwa – czerwony na punkty życia i niebieski na punkty many.
Ale dobra, na obronę autora powiem, że demon mógł pewne rzeczy wyczuć, w końcu był demonem.
(…) Jak miło było znów zobaczyć jakąś bitwę. Jako pierwszy strażnik boga wojny uczestniczył w niezliczonych starciach, ale te czasy już bezpowrotnie minęły.
Gdy zbyt długo przyglądał się walce, narastało w nim uczucie, podobne do swędzenia. O ile cząstka duszy może swędzieć. Zjawisko zwiększało swoją siłę działania parabolicznie.
Parabolicznie w sensie alegorycznie? A może parabolicznie w sensie geometrycznym (nasilenie opadło, po czym się wzniosło) albo w sensie lotu parabolicznego (z wytworzeniem mikrograwitacji)?
Jego umysł powoli wypełniał niewygodny nakaz, aby porzucił wszystko, czym się zajmuje, i jak najszybciej rozpoczął wykonywanie zadania.
Jego pani wydała polecenie, które było bardzo złożonym zestawem sposobów postępowań karnych i odwoławczych.
,,Astelia musi przeżyć, bez względu na koszt. Jeśli to będzie możliwe, zapewnij bezpieczeństwo pozostałej części polskiej delegacji. Postaraj się nie uśmiercić nikogo z konwoju. Życie czy śmierć napastników jest bez znaczenia”.
Nie widzę tu szczególnej złożoności, po prostu ma podaną hierarchię ważności osób.
…w której jego samego nie ma (a nawet w prawach robotyki Asimova na końcu wspomniano, że robot musi chronić samego siebie).
(…)
Gdy ostrza przeszywały jej ciało na oczach Pallasa, poczuł jakby jego dusza wybuchła. Nakaz wyrwał się spod kontroli i całkowicie przejął nad nim kontrolę (powtórzenie).
Nie powtórzenie, tylko subtelny środek stylistyczny, informujący, że Pallas i jego nakaz zrobili fikołka!
To ja przepraszam.
Nie minęła chwila od upadku Astelii na kamienne podłoże, a strażnik wylądował tuż obok niczym spadająca kometa, tworząc przy tym krater pouderzeniowy.
Fala uderzeniowa dobiła biedną Astelię. Peszek.
Nawet nie słyszał huku, jego duch całkowicie był skupiony na umierającej kobiecie. Objął płomienną tarczą siebie oraz najbliższych mu ludzi. Płomień rozchodził się coraz dalej i dalej. Czar był tak zaprojektowany, aby sam odróżniał sojuszników od napastników i spopielił tych drugich, tworząc ognistą sferę o promieniu kilkunastu długości człowieka.
Jakie to wygodne!
Nie to, co te zwykłe czary obszarowe, przy których się musisz nagimnastykować, żeby nie zabić własnego tanka.
Na niższych poziomach, gdzie można umrzeć od jednego pechowego testu. Na wyższych kolega, który gra barbarzyńcą i właśnie walczy z wrogiem w zwarciu, jeszcze zachęca do rzucania: “dawaj, dawaj, on zdechnie, a ja wytrzymam” 😉
Jednak Pallas nie miał czasu zachwycać się złożoną konstrukcją zaklęcia, bo kobieta umierała i niewiele mógł z tym faktem zrobić, a może mógł, tylko nie chciał…
Nie chciał? Po tym jak nakaz “całkowicie przejął nad nim kontrolę”?
Nawet się nie zorientował, kiedy wszedł w jej ciało, wypełniając je swoim duchem.
Tu aż się prosi o komentarz, że duch był chętny, ale ciało słabe.
Nakaz był zbyt silny, aby się mu przeciwstawić. Zrozumiał, co uczynił, ona była wróżką. Gdzie były jej skrzydła? Kto ją tak okaleczył? Strażnikom nie wolno było zajmować ciał wróżek, to było swoiste tabu. Tego tematu nigdy nie poruszano. Teraz jednak stało się! Nagle, spontanicznie i bezwiednie, złamał najświętszy zakaz.
Mistrz Gry improwizował, na bieżąco wymyślając reguły, o których nikt nigdy wcześniej nie słyszał.
Spontanicznie, bo dobrze się bawił, i bezwiednie, bo go poniosło i zapomniał, w jakim systemie dzisiaj grają.
Do tego zamierzał użyć zakazanego zaklęcia, a właściwie klątwy, by ratować jej życie. Był jedną z ostatnich istot na świecie znających tę inkantację. Zanim opuścił jej ciało, zdał sobie sprawę z kilku faktów. Astelia była potężna, ale młoda i nieprzebudzona. Do tego coś w niej blokowało jej dostęp do magii. Poznał też skrywaną prawdę o tym, jak powstali bogowie, oraz zrozumiał, czemu zakazano zajmować ciała wróżek.
A wychodząc, jeszcze pozamiatał i nastawił herbatę.
O proszę, czyżby Astelia kryła w sobie całą wiedzę tego świata, była takim ludzkim wróżkowym odpowiednikiem Drzewa Poznania? A Pallas właśnie wynalazł grzech pierworodny?
Niespodziewanie stał się wrogiem wszystkich bogów. Bez względu na okoliczności, od dziś będą próbowali go zniszczyć.
Spoiler: niczego z tych rzeczy się nie doczekamy. (Ale nie zapominajmy, że autor planuje pięcioksiąg…)
(…)
[Marta] Nie chciała się wtrącać w to idiotyczne starcie,
“Idiotyczne starcie”, gdzie, przypominam, walczyły “słynące z waleczności, a także świetnie zorganizowane stwory”, których “taktyka była doskonała”. Chyba że to taka irytująca próba podkreślenia wszechzarąbistości Marty, która do nikogo poniżej megabossa nie wychodzi z domu… eee, z transu.
przecież porucznik Lipiński posiadał więcej niż wystarczające środki do obrony. Miała niewiele czasu i jeszcze dużo do przemyślenia. Wysłała na wszelki wypadek swojego dżina. Z tego, co powiedziała Katrina, był potężnym strażnikiem. Marta leżała z zamkniętymi oczami, próbując ignorować liczne spadające na nią kamienie. Jednak złość w niej rosła.
Kamienie spadające na łeb faktycznie mogą nieco przeszkadzać w rozmyślaniach.
(…)
– Dobra czerwone pomioty! – Gdy wstawała z wozu, walki ustały na dobrą sekundę i wszyscy spojrzeli na nią z zainteresowaniem.
Mary Sue wkracza do akcji!
Ten momĘt, gdy tekst sam się analizuje:D
– Udało się wam wyprowadzić mnie z równowagi. Mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni.
Kilka czerwonych stworów znajdujących się w pobliżu rzuciło w nią czymś.
– Żenada – skomentowała odbijające się od niej nożopodobne kamienie. – To mnie nawet nie śmieszy.
A mnie, przyznaję, śmieszy. Powyższa scena jest absurdalnie opkowa, jakby żywcem wyjęta z jednej z tych taśmowo produkowanych historyjek o pyskatych córkach Voldemorta, zabijających tuziny wrogów Ciętymi Ripostami godnymi wujka Staszka.
A zauważ, od niej też się wszystko odbija. Cholerne Gumisie.
W jej pobliżu znajdowało się kilkudziesięciu przeciwników. Marta chciała podkreślić różnice w sile i postanowiła pozarzynać ich w jednej chwili.
Jak Podbipięta Tatarów?
Ruszyła, spowalniając czas i starała się zabijać ich małoinwazyjnie.
Im bardziej się nad tym słowem zastanawiam, tym bardziej nie wiem, co autor chciał przez to powiedzieć.
Nie wiem. Laparoskopowo czy cuś?
My nie agriesory…
Pożyczyła sobie jakiś miecz (od kogo?) i cięła szybko, dzięki czemu wielu z nich nawet się nie zorientowało, że ich głowy lub łapy nie są już przytwierdzone do ciał.
Gdy szła z upiornym spokojem w kierunku następnego oddziału, stwory kolejno odkrywały, że są martwe.
Ale zaraz, przed chwilą byłem na polu bitwy! Co to za zielona łąka? Dlaczego słyszę śpiew? Mamo, tato, co tu robicie?
Ich szok musiał być bezcenny (za wszystko inne zapłacisz kartą MasterCard), gdy ich ręce i głowy odpadały, nie trzymając się już z należytą siłą.
O, to jest ciekawe zagadnienie. Kiedy ciało zostanie nagle oddzielone od głowy, która część czuje szok?
Niespodziewanie ognisty pocisk uderzył Martę w głowę. Nie żeby to mogło ją zabić.
Ależ skont, odbił się, zostawiając tylko smród palonej gumy.
Zabolało, bardziej psychicznie niż fizycznie, niczym policzek wymierzony jej w twarz.
Taki wstyd, dała się trafić jakiemuś prostackiemu pociskowi!
Wyszczerzyła zęby w okropnym uśmiechu i już miała ruszyć na małego przerażonego maga, gdy poczuła, że Astelia umiera. Nie miała co do tego wątpliwości. Nic nie mogło już jej uratować. Śmierć była pewna. (…)
To zależy, czy Astelia jest enpecem czy bohaterką graczki. Jeśli to drugie, to rzuci Punkt Przeznaczenia i będzie dobrze;)
– Aaaaaaaaaaaaaaaaa! – Jej ryk był tak donośny, że walki w całym zasięgu wzroku ustały. Potem wyszeptała do siebie: – Nie pozwolę.
(…)
– Yjyjyjy… – Nagły niezwykle wysoki dźwięk, który ciężko z czymś porównać, wypełnił całą przestrzeń niczym myśliwiec wchodzący w ponaddźwiękową.
Faktycznie, takie radosne onomatopeje, jakie hasaja po tym tekście, ciężko z czymkolwiek porównywać.
Oraz nie wiedziałam, że myśliwce puchną, kiedy przekraczają barierę dźwięku. Mam je codziennie nad głową i jeszcze żaden nie wypełnił całej przestrzeni, chyba są jakieś wybrakowane.
Przed jego (ambasadora) oczami ukazała się cienka czarna linia (dobrze, że nie czerwona), która zaczynała się na ziemi i wiodła prosto w niebo. Jakby ktoś dosłownie rozciął rzeczywistość. Przestrzeń w niej przywodziła na myśl czarną dziurę.
– Yjyjyjy… – Kolejny dźwięk pojawił się równocześnie z pęcznieniem rysy. Na wysokości może metra nad ziemią czarna kreska stopniowo zamieniła się w wyrwę szeroką na około metr.
https://drwhostuff.com/wp-content/uploads/2017/03/crack-in-wall.jpeg
Przerażenie ambasadora sięgnęło zenitu, gdy coś przez nią wyszło. Na początku czerń wyrwy nie pozwalała dostrzec niczego poza drobnym kształtem. Czarna jak noc kobieca postać z rogami i czarnymi skrzydłami stała może o metr od niego,
Wyrwa znajduje się metr nad ziemią, jest szeroka na metr, a postać, która przez nią wychodzi, staje o metr od ambasadora. Zasada trójek, eee… chyba inaczej działa.
a mimo to nie był w stanie rozpoznać jej wyglądu. Jakby wzrok był bezużyteczny. Gdy czerwone ślepia stwora zatopiły się w nim na krótki moment, zemdlał z przerażenia.
No i mamy objawienie się Marty w jej postaci demonicznej.
Metaforycznie zatopić się w człowieku może spojrzenie. Jak czytam, że ślepia stwora się w kimś zatopiły, to w wyobraźni widzę gałki wystrzelające do przodu na czułkach, à la beholder:
https://forgottenrealms.fandom.com/wiki/Beholder
(…)
[Marta] Przyglądała się księciu. Nie rozumiała, co powiedział, ale z tonu i jego postawy domyśliła się sensu słów. – Jeśli ona umrze, poznasz wszystkie oblicza bólu, zanim zaczniesz błagać o śmierć. – Marta nie przejmowała się tym, że stwór nie zna słowa po polsku.
Lubiła się popisywać sama przed sobą.
– Ale zanim popadniesz w obłęd, zobaczysz, jak wyrzynam twoją całą rasę co do nogi. Nie rozumiał jej, więc spojrzała na jego ludzi w sposób, który musiał dać mu do myślenia.
– Do licha, czego ta baba się na mnie tak gapi? – pomyślał. – Albo makijaż mi się rozmazał, albo mam pryszcza na nosie. A może plamę na ubraniu?
Jeden z nich stał najbliżej niego i musiał być ważny. Do tego miał pewną zuchwałość w oczach. Jako jedyny stawiał opór jej mrocznej aurze. – Teraz wyrżnę ich wszystkich co do nogi, a ty będziesz patrzeć.
Bez namysłu wyrwała serce stworowi, przebijając jego pancerz jakby był z tektury. Poczuła, jak ogarnia ją szał. Zapragnęła zjeść tę ulatującą duszę. Przytknęła serce ofiary do ust i wyssała jej esencję.
Od tej pory stanie się to ulubionym sposobem postępowania Marty – co się jakiś wróg napatoczy, to ona ślurp! – i wysysa mu duszę. Przy okazji: pamiętacie, jak pisałam, że Marta najgorzej sobie radzi z językami tego świata? Otóż okazuje się, że dzięki wyssaniu duszy można przejąć wiedzę ofiary, więc po niedługim czasie Marta już porozumiewa się bez przeszkód.
W wyciętych fragmentach wielokrotnie powtarza się sugestia, że Astelia umarła. Nie będzie wielkim spoilerem, jeśli zdradzę Wam od razu, że ta śmierć to pic. Oczywiście, to nie przeszkadza autorowi napisać, że Marta czuje śmierć wróżki, wpada w demoniczny szał i szykuje srogą rozpierduchę.
W ogóle mocą Imperatywu Narracyjnego Marta niezwykle przywiązuje się do Astelii, uważa ją za swoją najlepszą przyjaciółkę i gotowa jest na wiele, żeby ją ocalić, a jeśli się nie uda, to pomścić.
(…)
Słyszała zbliżającego się przeciwnika. Wiedziała, jak ją zachodzi od tyłu, ale jakaś część jej świadomości nie pozwalała jej zareagować. Zresztą, co mógł jej zrobić, rzucić kamiennym sztyletem? On będzie jej następną ofiarą.
Odwróciła się w jednym momencie, jakby od początku stała tyłem. Dosłownie przeniknęła przez samą siebie.
Nie wiem dlaczego, ale mam wizję Marty wywracającej się na lewą stronę niczym wielka skórzana skarpeta pełna flaków.
Spodziewała się miecza trzymanego przez przeciwnika, a była to tylko wyciągnięta dłoń. Zamachnęła się, z całą swoją mocą ucinając ostrym pazurem kończynę na wysokości łokcia. Ręka poszybowała na setki metrów w górę.
Setki metrów, ależ oczywiście. Alternatywna fizyka jest alternatywna.
Napastnik, zamiast zaatakować, otulił ją drugą ręką, przytykając jej głowę do swojej piersi.
– Już jestem przy tobie. – Jego głos był ciepły.
Za cholerę nie rozumiem, po co i dlaczego zachodził ją cichem od tyłu i nie odezwał się ani słowem. Mogła mu przecież urwać głowę, przebić szponami serce, rozpruć brzuch i wyrwać flaki… Tyle możliwości, każda równie kusząca.
Ale wow, zauważ, twardy jest – ucięła mu rękę, a on nawet nie jęknął, tylko od razu przytula 😉
Krwawe łzy płynęły jej obficie ze szkarłatnych oczu, gdy stopniowo odzyskiwała zmysły i kontrolę. Jakby czerwień uciekała z nich w płynnej formie. Stała w absolutnej ciszy w objęciach swego męża, który, krwawiąc obficie z kikuta, trwał przy niej, a przyglądało im się tysiące twarzy.
Phi, tysiące? Bez kozery powiem, że miliony!
(…)
W karczmie u Iny jakiś najemnik opowiada o bitwie z diabłami pustkowi.
– Znajdowałem się właśnie na wysokości trzeciego wozu od końca, gdy się zaczęło. – Wstał i zaczął opowiadać, machając rękoma niczym błazen, jednak Vis przyglądał się tylko elfowi. – Pojawili się nagle jakby z podziemi.
“Z podziemi“ czy “spod ziemi”? Chyba jednak to drugie, bo skąd podziemia na pustyni? Pewnie stąd, skąd lochy w lesie (chrum chrum) i mech na gałęzi.
https://joemonster.org/p/154437
Całe setki tych stworów zalały nas zewsząd. Ellin szarżował zaciekle konno, raz w jedną, raz w drugą stronę.
Jak to wyglądało w praktyce? Dobiegał do pewnego punktu, hamował ostro i zawracał?
Misandel roztoczyła nad nami boską ochronę życia i wtedy ruszyłem. Ciąłem swoim dwuręcznym mieczem, kręcąc się niczym młynek.
– Czyli właściwie jak? – To proste pytanie Iny zupełnie zbiło opowiadającego z tropu. – Tak się kręciłeś w kółko, a oni stali i dawali się zabić?
– Ja jestem mistrzem techniki tornada – mówiąc to, ten pajac wskoczył na stół i machał dookoła swoim mieczem.
Stół ten zyskał później miano pechowego, a legendy głosiły, że kto przy nim usiądzie, straci głowę.
(…)
Bla, bla, pijana Ina pokłóciła się z najemnikami, więc zaraz będzie pojedynek!
Ina czuła, jak cały świat wokół niej wiruje, więc usiadła na gołej ziemi i ściągnęła niewygodne do pojedynku buty na krótkim obcasie. Położyła sobie miecz na prawej nodze, zadzierając przy tym swoją sukienkę.
Dziękujemy za to doprecyzowanie, już myśleliśmy, że zadarła sukienkę jakiejś obcej babie.
(…)
Sposób, w jaki czekała na przeciwników, musiał robić wrażenie na kolejnych przybywających osobach.
Istotnie, siedzenie na ziemi z zadarta kiecką może robić wrażenie, ale chyba nie do końca łapię, co autor miał na myśli. “Robiło wrażenie” w sensie “wzbudzało podziw”?
No chyba nie.
Grupka najemników składa się z siedmiu osób, ale do walki stają tylko trzej:
– Będziemy walczyć w takiej kolejności: najpierw Sir Asesus, później ja Sir Ewan z Kambrii, a na koniec, jeśli jeszcze będzie to możliwe, Sir E… znaczy ten tam elf.
Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
Zapewne imię “tego tam elfa” zawierało garść apostrofów w losowych miejscach i było niewymawialne dla zwykłego człowieka.
Ńøñśęnš.
– Nie ma takiej konieczności, możecie atakować wszyscy razem. Dotyczy to także wszystkich waszych towarzyszy, jeśli czują się na siłach. W każdej chwili możecie się zdecydować włączyć do walki.
Ina, przypomnijmy, ma siedemnaście lat. W kontekście wieku jej irytująca, nastolatkowa bucera jest całkowicie zrozumiała. Ale, do ciężkiej cholery, ta nastoletnia “mistrzyni szermierki” jest dla mnie mniej wiarygodna niż całe stado brokatowych jednorożców tańczących kankana.
– To się nie godzi…
– Myślę, że czas rozmów minął, start!
Ina nieporadnie przyjęła postawę bojową, udając bardziej pijaną, niż była. Pierwszego obrała sobie na cel „pana tornado”. Kilka lekkich kroków i znalazła się naprzeciwko niego. Zaatakował okrężnymi cięciami, ale jego ataki była tak wolne, że Ina nawet nie dobyła miecza z pochwy. Po prostu strącała jego uderzenia odzianym orężem, kierując ich pęd prosto w ziemię.
Powiedzmy, że miała na to dość siły. Powiedzmy, że ta pochwa była zrobiona z materiału bardzo odpornego na uderzenia. Powiedzmy, że przeciwnik był strasznie pijany.
Tylko dlaczego, skoro był tak wolny, Ina naraża swoją broń na uszkodzenie, zamiast po prostu unikać ciosów?
Przeciwnik z wielkim trudem unikał zarycia ostrzem o kamienne podłoże, co jednak zajmowało mu tyle czasu, że Ina spokojnie mogłaby sobie wydziergać w międzyczasie sweter, gdyby tylko potrafiła.
Koleś zarabia na życie jako najemnik ochraniający karawany; jeśli faktycznie jest tak nieskuteczny, to jego białe kości dawno powinny zdobić pustynię.
– Gdzie twoja słynna technika tornada? – podpuszczała go pijana Ina.
Kiedy Asesus próbował zrobić piruet, strzeliła go mieczem, a właściwie płazem pochwy w tył głowy.
Płaz pochwy to jakaś groźna choroba weneryczna?
Raczej wada budowy.
Ewentualnie pasożyt.
– Od razu wiedziałam, że tylko dureń odwracałby się tyłem do przeciwnika, a robisz to tak wolno, że mogłabym w międzyczasie prowadzić pojedynek w szachy.
Niespodziewanie zaatakował ją drugi przeciwnik, który najwyraźniej zrozumiał różnice w sile i postanowił olać swój honor wojownika.
A autor (nie pierwszy raz i nie ostatni) postanowił olać fakt, że nie godzi się sadzić takich kolokwializmów w tekście literackim.
Mimo zaskoczenia Ina wiedziała, że obaj byli co najwyżej przeciętnymi szermierzami. Jednak zakuci w zbroje i posiadający dłuższe miecze zdawali się być trudnymi przeciwnikami.
Wymiana ciosów trwała dłuższą chwilę. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że w obecnym stanie i w ten sposób nigdy nie wygra,
Parując uderzenia mieczem niewyjętym z pochwy? No, raczej nie. I potrzebowała czasu, żeby dojść do tego wniosku?
chyba że padną z wycieńczenia.
Ona jest jedna, ich jest trzech. Trzech rosłych mężczyzn, zawodowo zajmujących się wojaczką. Jeśli ktoś miałby paść z wycieńczenia, to raczej Ina.
Tu chyba mamy do czynienia z przekonaniem, że lekki, zwinny wojownik jest w stanie zamęczyć ciężkozbrojnego przeciwnika, który w dodatku nie będzie w stanie dostatecznie szybko reagować na jego ciosy. To mogłoby się sprawdzać w walce 1:1, ale ich jest trzech!
(Coś podobnego było w “Achai”, tam też autor wychwalał przewagę krótkich spódniczek i nieosłoniętych niczym nóg nad pancerzem zakrywającym całe ciało.)
– No gratuluję, chłopaki, daliście radę. Będę musiała was wziąć na poważnie.
Ina puściła trzymaną kciukiem pochwę miecza, która pod wpływam siły odśrodkowej ześliznęła się z miecza i poleciała „panu tornado” prosto w twarz.
Jakiej znowu “siły odśrodkowej”? Co tu się odjaniepawla?
Alternatywna fizyka, nie pierwszy i nie ostatni raz.
Zmieniła nogę oraz tempo ataków i skupiła się na drugim przeciwniku. Trafiała teraz już nagim ostrzem w newralgiczne punkty pancerza, jednak zbroja zdawała się dawać odpór uderzeniom. Porządny sprzęt – skomentowała w myślach. Rycerz w środku na pewno odczuwał przykre efekty jej ciosów.
Bardzo wątpię, chyba że hałas go męczył. Ina używa swojego niziołczego mieczyka (jak wynika z wcześniejszych opisów: krótkiego, lekkiego ostrza) i wykonuje uderzenia, nie pchnięcia. Walka z opancerzonym przeciwnikiem (wbrew temu, co sugerują starsze gry komputerowe) nie polega na chaotycznym nawalaniu mieczykiem po blachach.
Chaotycznym nie, narrator mówi o trafianiu w “newralgiczne punkty”. A czy średniowieczna walka na miecze nie stawiała w dużej mierze właśnie na brutalną siłę i próby przerąbania się przeciwnikowi przez tarczę/kolczugę?
No tak, ale w przypadku drobnej, szczupłej Iny trudno mówić o brutalnej sile.
“Rycerz w środku” stał jak słup i pozwalał się pacać mieczykiem. Mam wizję dobierania się do konserwy tępym otwieraczem.
Męczący pojedynek, ponadto sukienka i gołe stopy: wszystko zaczynało jej przeszkadzać.
Złej baletnicy…
Zwłaszcza niezwykle potężna i ciężka Tarcza Fabuły, która przez cały ten idiotyczny pojedynek dosłownie przytłacza wszystkich obecnych.
– Nieźle wytrzymujesz ze mną na dwójce, cóż czas wrzucić trójkę.
Porównania z jazdą samochodem przychodziły jej łatwo, chociaż w tym świecie nie było za wiele istot mogących docenić tę metaforę, a ona sama nigdy nie prowadziła auta.
Czyli jej wypowiedź była totalnie z dupy. Serio, warto czasem przemyśleć, czy ma sens cytowanie każdego dowcipu, który padł na sesji.
(…)
Ina dalej nawala prętem w blaszane wiadro, dwaj pozostali przeciwnicy pokornie czekają na swoją turę, aż wreszcie…
Atakowała coraz szybciej, niemal ignorując drugiego przeciwnika.
Pytanie: czy on również ignorował ją?
(kilka akapitów temu powiedziane było, że skupiła się właśnie na drugim przeciwniku, czy coś mnie ominęło?)
Uderzała cały czas w jedno miejsce na lewym udzie.
To jest tak zwana technika “na Sienkiewicza”: szwedzka kolubryna vs. mury Częstochowy. Sprawdza się w oblężeniach miast, ale w walce na miecze niekoniecznie.
Zbroja co prawda wytrzymała, ale rycerz się poddał i zmienił stronę na mniej wygodną dla siebie.
Przewrócił się na drugi bok i chrapał dalej.
Ej, serio, mam wrażenie, że oni oboje cały czas stoją w miejscu jak kołki. W dodatku rycerzowi chyba opadły ręce na widok umiejętności Iny bo nic nie słychać, żeby parował jej ciosy albo wyprowadzał własne.
Ina, nie czekając, uderzała dalej kolejne razy, aż wreszcie ustawiła się idealnie do flinty.
Flinta to jest strzelba, na litość Bogów!
W szermierce występuje FINTA – pozorny ruch, wykonywany dla zmylenia przeciwnika.
Jednym sprawnym ruchem wytrąciła z rąk półtorejręczny (SIC!!!) miecz,
Po walce półtorejręcznym mieczem należy wypić półtorej litry wina.
a lecącą broń skierowała prosto na drugiego przeciwnika. Asesus, atakując zajętą drugim przeciwnikiem Inę, zupełnie się ośmielił i zapomniał o obronie.
No ale co, atakował ją, a ona nie odpowiadała, że mógł sobie tak kompletnie odpuścić obronę?
Ach, prawda: ignorowała go.
Nie tylko go lecący miecz zaskoczył, ale także obalił i rozbroił, gdyż, potykając się o własne nogi, zgubił oręż.
Samobieżny latający miecz który, potykając się o własne nogi, obala i rozbraja wrogów. Dobra, ja się poddaję. Idę się napić, tego się nie da czytać na trzeźwo.
Widziałam ten film!!! 😀
(dla ciekawych: Quest for Camelot)
(…)
Ina nie chciała tego robić, ale wszyscy patrzyli, więc nie mogła przegrać. Wymierzyła w Ellina ostrzem miecza i wypowiedziała inkantację, co w dosłownym tłumaczeniu z języka wielkich elfów znaczyło: „Przywołuję rozbłysk dnia”. Gdy tylko skończyła, promień świetlny przebił nogę elfa na wylot i zrobił też dziurę w tej części muru, małą, ale głęboką.
No proszę. Ingo podczas swojego pojedynku “dosłownie czuł, jak te kamienie wysysają z powietrza całą magię” ale Ina jest silniejsza niż wszelkie obsydiany. Albo autor zapomniał, co pisał wcześniej…
Ellin wpadł w agonalne ruchy, a Ina zwróciła się do reszty najemników.
– Ten miecz ma przekozacki potencjał. Nie chciałam go używać, bo to jak oszukiwanie.
Gratuluję samokrytyki. Tak, to JEST oszukiwanie.
(…)
Ina puściła elfa, który nadal wił się w bólach. Natomiast pozostała grupka przeciwników zgromadziła się w jednym miejscu. Przybrali formację bojową, z typem od tornad na czele.
– Ach jo… – rzuciła do siebie.
https://img19.demotywatoryfb.pl//uploads/201003/1268060444_by_BezaCat_600.jpg
Ina rzuca kolejne bucerskie teksty, ktoś do niej strzela, ale nasza Mary Sue umie unikać strzał i je odbijać niczym Wiedźmin, obsydian chyba już całkiem przestał działać, bo ktoś rzuca czary…
Unieruchomienie to czar, w którym mag wiązał ofiarę za pomocą swojej woli. Im potężniejszy czar, tym większą część ciała mógł jej unieruchomić. Jednak była to walka przeciwstawna, a Ina opierała się mocniej, niż rzucający zaklęcie przewidywał, co za tym szło: unieruchomiona została tylko jej jedna noga.
Rzut przeciwstawny na siłę woli. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze złudzenia, że to nie są notatki z sesji, niech je ostatecznie porzuci.
(…)
Ina zabija Asesusa, pozostali się poddają, jakiś gnom (skąd on tam?) zachodzi Inę od tyłu i wbija w nią miecz, polski ochroniarz go zabija, a Ina umiera… i umiera… Umiera tak, że zawstydziłaby samego Rolanda.
Nagle zrobiło jej się słabo, spojrzała w dół i zobaczyła wystające z brzucha ostrze.
Totalnie takie są właśnie pierwsze objawy tzw. nusza w bżóhu. Robi się człowiekowi słabo.
(…)
Ina czuła, jak uchodzi z niej życie. Chociaż wróg nie wyjął miecza, rana była za duża. Zresztą to był cios w brzuch (w plecy…), miała zapewne teraz sieczkę z jelit. Stopień upojenia nie poprawiał sytuacji i krzepliwości krwi. Jedynie eliksir od matki mógłby ją uratować, ale był za daleko i nikt poza nią nie wiedział, gdzie jest schowany. Upadła na bok, żeby nie przebić się jeszcze raz mieczem.
Imponująca przytomność umysłu i kontrola nad ciałem.
Nie byłaby w stanie przebić się po raz drugi, co najwyżej poharatać bardziej. No, chyba że miecz złożyłby się w harmonijkę.
Umrze z dala od rodziny, sama. Znowu głupia zlekceważyła przeciwnika. Spojrzała na brzuch. To musiało być krwawienie wewnętrzne. Zanim straciła przytomność, był już tak duży jak w zaawansowanej ciąży.
Do tego trzeba by było chociaż raz w życiu uprawiać seks — to miała być jej ostatnia myśl…
Ile ona ma w sobie tej krwi, piętnaście litrów?
Ten fragment został przedyskutowany w wesołym gronie i przyniósł kilka ciekawych teorii. Wysunięto m.in. przypuszczenie, że wbity od tyłu miecz się zaklinował na pępku, a elastyczna skóra się naciągnęła, tworząc na brzuchu namiocik. Obstawiano też kapustę i rośliny strączkowe zjedzone przed walką, przestraszoną rozdymkę oraz błyskawiczne procesy gnilne. Tylko że chwilę wcześniej dowiedzieliśmy się, że miecz wyszedł brzuchem, więc chyba był zrobiony z czegoś, co pęcznieje pod wpływem wilgoci i działa jak korek.
Ostry przedmiot wbity w ranę faktycznie może spowalniać upływ krwi (dlatego, jeśli ktoś w naszej obecności wbije sobie coś ostrego w brzuch, klatkę piersiową, albo w miejsce, gdzie krew płynie pod dużym ciśnieniem, to nie wyjmuje się tej rzeczy z rany, tylko czeka na pogotowie). Ale tutaj mamy inną sytuację, bo Ina jest przebita na wylot.
Inę próbuje uratować obecna na miejscu kapłanka boga życia, jednak bóg ma inne zdanie na ten temat – zakazuje tego i odbiera jej całą moc. Na szczęście mamy jeszcze jednego asa w rękawie…
(…)
– Odsuń się, dziewko, przyszedł prawdziwy specjalista.
Zaiste, doskonały moment na gówniarskie odzywki.
Niespodziewanie pojawił się mężczyzna z niezwykle rzadkim darem języków. To się czuło, od razu. Przemawiał do niej w jej rodzimym kiskijskim, choć zapewne nie znał ani słowa. Był przystojny i władczy niczym sam bóg.
Nastąpiła żarliwa wymiana zdań między nim a Polakiem z karabinem oraz dustaninem. Misandel niewiele zrozumiała, ale najwyraźniej jego pobratymcy wcale nie darzyli go zaufaniem. Nie widzieli w nim półboga, a co najwyżej przybłędę.
Jakoś tak przykro się czyta scenę, w której kobieta (nazwana pogardliwie “dziewką”) postrzega kogoś jako “przystojnego i władczego”, podczas gdy mężczyźni widzą po prostu bucowatego dupka.
– Uratujesz mnie? – zapytała cicho Ina, która najwyraźniej się przebudziła w wyniku wcześniejszego leczenia.
– Mogę to zrobić… – mężczyzna nachylił się nad nią i niemal wyszeptał jej do ucha – …ale oddasz mi w zamian za to karczmę.
– Mogę cię co najwyżej zatrudnić – wykrztusiła zdenerwowana Ina, w której złość przebudziła nowe siły.
Pamiętajcie, nigdy nie targujcie się ze śmiertelnie ranną kobietą, bo jak wstanie i się wam odwinie…!
(…)
– Jako kuchmistrza – zakomunikował zdecydowanie mężczyzna. – Sam będę wybierać menu i zbiorę załogę.
– Jako kucharza i gówno wybierzesz – wykrztusiła, plując krwią. Jakimś cudem jej złość przewyższała ból i strach.
To musiał być zaiste potężny cud.
Dyskutujcie tak dalej, a zaraz koleś będzie się musiał popisać umiejętnością wskrzeszania.
– Ostatnia oferta, jak nie chcesz, to daj mi umrzeć, a zobaczymy, co zrobi mój brat, jak się o tym dowie. Może cię stąd wyrzuci.
Ma wpisane w kartę postaci, że jest pyskata, to musi pyskować, nie ma, że boli.
“Moja postać by tak zrobiła”!
– Oj tam, oj tam, zaraz musisz wyjeżdżać z takimi dramatami. – Mężczyzna potarł ręce kilkukrotnie, jakby rozgrzewał je w zimową noc, i przyłożył jej do brzucha. Uzdrowienie było natychmiastowe. Kto w ogóle posiadał taką moc? – Jakbyś nie mogła być milsza.
Ciekawe, co się stało z tymi litrami krwi, które wypełniały jej brzuch… Wchłonęły się? Wydaliły najbliższym otworem? Zdematerializowały?
– To ty próbujesz wymusić od śmiertelnie rannej coś, co ci się nie należy i dobrze o tym wiesz.
– Jesteś więc moją nową szefową, cieszysz się?
– Hura – powiedziała sarkastycznie Ina, siadając i macając się po brzuchu.
– Tylko wiesz, że jak będziesz mnie źle traktować, to mój związek zawodowy przeprowadzi strajk.
– Co ty w ogóle do mnie mówisz… jaki związek zawodowy? Ty jeszcze nawet nic nie ugotowałeś.
To nie znaczy, że nie mógł założyć związku, first things first 😉
– Może chociażbyś mi powiedziała: dziękuję?
– Dziękuję – odparła, zmieniając ton na szczery i pełen życzliwości, po czym dodała bez cienia sarkazmu w głosie: – Bell, jestem ci naprawdę wdzięczna za uratowanie życia.
Bell! No proszę, nowy talent tajemniczego “kompasu moralnego”. Kim jest? Dlaczego osobnik o takich mocach chce zostać kuchmistrzem w karczmie? Jaką rolę ma do odegrania w tej historii? Jeśli to Was interesuje…
…to się nie dowiecie, bo to jego ostatni występ w tej książce. Serio, serio. Bell znika z fabuły i nikt więcej nie wspomni o nim nawet słowem.
Został przy garach, gdzie jego miejsce.
(…)
Nie istniało nic bardziej nieprzyjemnego niż odwijanie bandaży z ręki ukochanego, zwłaszcza dla osoby, która go okaleczyła. Poszarpany kikut, z którego wystawał kawałek kości,
Autor chyba zapomniał, że ona mu tę rękę ucięła jednym czystym chlaśnięciem pazura.
przypominał jej chwilę, która choć trwała ledwie ułamek sekundy, stanowiła najgorsze doświadczenie w jej życiu. To było dla nich podwójnie nieprzyjemne doznanie, ponieważ Ingo widział w tym swój błąd i swoją niedoskonałość. Wiedział, że tym zaowocowało ryzyko, które podjął. Marta także zaczynała wątpić w jego wszechwiedzę.
Ujmując rzecz delikatnie, jak dotąd Ingo ukrywał tę rzekomą wszechwiedzę wręcz perfekcyjnie.
Tu, kuźwa, nie trzeba wszechwiedzy, tu wystarczyłaby odrobina rozsądku, żeby nie zachodzić od tyłu wściekłego demona.
(…)
Podczas bitwy na pustkowiu Polacy wzięli do niewoli księcia Ramandesa, a Marta wyssała duszę z jego ukochanego – Malaresa. Książę jest trzymany na słowo honoru, a co do Malaresa – okazuje się, że jego dusza zachowała odrębność i Marta jest w stanie z nim rozmawiać i nie tylko. Może również użyczyć mu swojego ciała, aby porozmawiał z księciem.
Oddając kontrolę nad ciałem, czuła się, jakby była w kinie 5D. Zastanawiała się, czy gdyby zginęła jej dusza, wróciłaby do demona, z którym ją łączył pakt. Czy wyglądałoby to podobnie? Minęło już dziesięć minut, a właściwie to nawet piętnaście. Marta myślała, że będą się głównie chcieli seksić, ale oni tylko rozmawiali i dotykali swoich twarzy. Byli bardziej babscy od niej. (…)
No ależ oszzywiście.
A nie przyszło jej do głowy, że facet może po prostu nie być w nastroju na amory, skoro jego partner fizycznie wygląda jak obca baba?
W karczmie u Iny spotykają się dwie osoby, które przygnała tu przepowiednia. Jedna to wspomniana wcześniej kapłanka boga życia, druga to “zapluty dziad” (tak jest określany!), który wędruje po całej krainie, odwiedzając każdą karczmę, ale każdą tylko raz.
Przyjdzie dzień, gdy w karczmie, w której żadne z was wcześniej nie było, spotkasz zaginionego czternastego boga oraz demona, a on będzie niósł martwego ptaka, dawno wymarłego. Wtedy zadasz pytanie, a oni zapłacą twój rachunek i wskażą ci drogę. Ta zaś zaprowadzi cię do odzyskania córki i żony.
Podoba mi się ten rys praktyczności w przepowiedni: “oni zapłacą twój rachunek” 😉
(…)
Ina przysiadła się do nich, bezceremonialnie kładąc im obojgu dłonie na ramionach.
– Wiecie co mi się wydaje? Że te wasze przepowiednie właściwie to mówią o jednej osobie. (…)
– Co do ciebie, to przypomnij sobie, jak to dokładnie wyglądało, jak widziałeś się z moim bratem?
– No stał ze swoją żoną, która trzymała jakąś kobietę na rękach, chyba martwą, i powiedział, żebym koniecznie przybył do ciebie.
– No bo widzisz – mówiąc to, Ina nachyliła mu się do ucha i szepnęła ledwie słyszalnie. – Mój brat jest zaginionym czternastym bogiem niebios, który właśnie wrócił, a jego żona jest demonem. (…)
AAAAAaaaaaAAAAaaaa i co kurwa jeszcze?!
– Ile ty masz lat i kim ty właściwie jesteś?
– Mówią na mnie zapluty dziad – po tych słowach nachylił się jej prosto do ucha i równie cicho, jak ona wcześniej, dodał: – Ty możesz mówić mi „wujku”, a jestem Lordem Agmarem et Bodenhofen, bliskim przyjacielem Elifame. (…)
Wszystko w rodzinie.
– No z przepowiedni demon miał mieć ptaka, który dawno wymarł.
– Miała na rękach ciało martwej wróżki: Astelii. Może to o to chodzi, że martwa latająca istota.
– Wątpię, wróżka to nie ptak.
– A czy jest jakiś wymarły ptak, który może być wróżką?
Dodo.
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/fe/Extinctbirds1907_P24_Didus_cucullatus0329.png
(…)
W mieście “diabłów pustkowi” Ingo i Marta dostają się do niewoli. W ręce wrogów wpada również martwe ciało Astelii, które Marta wszędzie wozi ze sobą, a które się nie rozkłada. U króla interweniuje jego syn Ramandes (z jakiegoś powodu robi to w tajemnicy, ukrywając w ogóle fakt, że żyje i wrócił do miasta), ale zanim zdąży cokolwiek zdziałać, bohaterowie zostają wzięci na tortury.
Oprawca uśmiechał się paskudnie i zaczął powolutku wbijać długi na dziesięć centymetrów szpikulec pod paznokieć. Gdy sięgnął ostrzem do podstawy zaczął nim poruszać rozgrzebując mięso na lewo i prawo. Marta miała dużą odporność na ból jeszcze jako człowiek, ale teraz docierały do niej tylko informacje o tym, co się dzieje. Skupiła się za to, by powstrzymać swoją regenerację.
– Aaaaaa! – krzyknęła, starając się odegrać to teatralnie. – Och, jak boli, proszę, błagam tylko nie to. Ał, ał, och…
– Już przeszedł ci entuzjazm do żartowania? – zapytał oprawca, przerywając na chwilę tortury.
– Szczerze czy miło? – zapytała głupkowato.
I tak to mniej więcej wygląda. Nie będziemy Was zadręczać tą sceną, bo “dowcipne” teksty Martusi są gorszą torturą niż wbijanie szpikulców pod paznokcie. Ciach!
Torturują również Inga, który nie ma zdolności regeneracji, ale jego największym zmartwieniem w tym momencie jest to, żeby żona wytrzymała ten widok i nie zrobiła rozpierduchy w swoim stylu.
[Ingo] Nie spodziewał się, że bycie torturowanym aż tak bardzo boli (…)
https://c.tenor.com/2H4iq6bT12sAAAAC/risitas-dentadura-excited.gif
Ingo miał swoją maksymę, która pozwalała mu przetrwać: „Ból to tylko ta część egzystencji, która nas uszlachetnia”.
Po jakimś czasie doszedł jednak do wniosku, że nie zależy mu na aż takiej szlachetności.
Do pomieszczenia weszli kapłani oraz głos przestrzeni. Czterech mężczyzn i kobieta. Rozpoznał go od razu, starszy gnom znany mu z opowiadań Elifame, był głosem od stuleci. Nie wdawali się w zbędne rozmowy, kapłani od razu porozstawiali po kątach strażników, a gnom, nie zwlekając, dobył swoich słynnych biczy.
Autor pisze tak, jakby był pewien, że czytelnik się orientuje, kim jest “głos przestrzeni” i dlaczego jego bicze są słynne.
Marta leniwie spojrzała na niego spode łba, gdy przymierzał się do cięcia wymiarów.
Fascynujące jak opis przymiarki u krawcowej.
Ingo nie miał siły mówić, więc tylko biernie śledził rozwój wydarzeń. Pierwsze smagnięcie rozcięło głowę jego ukochanej dokładnie na pół. Głos napełniał końcówki biczy mocą, które teleportowały, cokolwiek dotknęły, a to sprawiało wrażenie, jakby przecinały dosłownie wszystko. Dwie połowy w nienaturalny sposób wcale się nie rozleciały, tylko zwarły się ponownie, dosłownie chwilę po ataku.
Węższe o ten centymetr, który został teleportowany nie wiadomo gdzie.
“Głos przestrzeni” za pomocą swoich biczów szatkuje Martę na kawałki, ale niestety bez spodziewanego efektu:
(…)
Marta odrodziła swoje nagie ciało w tym samym miejscu, jakby nie robiąc sobie nic z ataków. (…)
Chwilę później, nie wiadomo skąd, na krześle odrodziła się znowu Marta i bezczelnie ziewnęła, pozostając bierna na jego ataki.
Taki mały hint: jeśli tworzymy supersilną postać, na której żadne ataki nie robią wrażenia, to i na czytelniku ona nie zrobi wrażenia, bo nikt nie będzie w stanie przejąć się jej losem. Na każdego Supermana musi się znaleźć kryptonit.
Jednak ostatecznie z pomocą “niezwykle silnego zaklęcia wymagającego obecności boga” Martę udaje się usunąć z pomieszczenia. W międzyczasie w mieście wybucha pożar, a świadkowie widzą, jak z katedry, do której przeniesiono zwłoki Astelii, wylatuje kobieta z płonącymi skrzydłami. Marta budzi się zawieszona gdzieś w nicości i przywołuje swojego dżina z pierścienia. Ten wyjaśnia, co się stało z Astelią: otóż rzucił na nią starożytną klątwę, która zmieniła ją w nieśmiertelnego feniksa, odradzającego się przez samospalenie.
– Będzie wyglądać jak ptak?
– Nie, raczej niczym kobieta z wielkimi płonącymi skrzydłakami (a gonić ją będzie tłum z widłakami), ale co ważniejsze boję się, że gdzieś poleci i nie będziemy mogli jej odnaleźć.
Do sali tortur wpada posłaniec od króla z poleceniem, aby natychmiast uwolnić więźniów, bo są oni jego osobistymi gośćmi i ktokolwiek wyrządzi im krzywdę, temu król setnie odpłaci, bla bla. Astelia po przemianie przeżywa swą przeszłość – była córką króla wróżek, jednak kompletnie nie potrafiła władać magią. Została następnie zdradzona i sprzedana w niewolę przez niejakiego Orina, maga lodu. Teraz chce się zemścić.
Tymczasem w mieście dustan zjawia się demonica Apoptoza, wysłanniczka Pana Zniszczenia. Co prawda wszechobecny obsydian miał chronić mieszkańców przed demonami, ale widać, kiedy fabuła tego wymaga, to przestaje.
Tu przy okazji wspomnę, że bardzo często autor, wprowadzając jakąś nową postać, chce poinformować czytelnika, kim ona jest i co doprowadziło ją do tego punktu, w którym się teraz znajduje. A robi to “cofając się w czasie”, co jest sygnalizowane w tytułach podrozdziałów (“Apoptoza, dwa miesiące wcześniej”). Tak więc pojawienie się demonicy poprzedzone jest skomplikowaną historią zawierającą lubieżnego kapłana, żarłocznego niedźwiedzia, jedno z lokalnych bóstw oraz bardzo podstępne podstępy i plany wewnątrz planów w planach.
Wysoka i seksowna, miała podobna figurę do Iny, a może nawet lepszą. Jej cera była blada, prawie niebieska, nosiła dwa czarne kryształowe miecze,
Ciężkie, kruche, mało plastyczne. Trudno sobie wyobrazić gorszy materiał na wykonanie miecza niż kryształ. No, ewentualnie jeszcze babcia mogła jej go zrobić na drutach.
Jeszcze może być miecz z pazłotka, jak u tego Aragorna z rosyjskiego “Władcy Pierścieni” 😉
które postawiła obok siedzenia. Jednak największą uwagę przykuwały jej świecące na czerwono oczy, jakby były pozbawione białek. Dość nietypowy miała też płaszcz. Wyglądał, jakby ją otulała żywa skóra, taka jak u nietoperza (bo u innych zwierząt skóra jest martwa?), spod którego wystawała czarna kryształowa zbroja. Na głowie miała jakby koronę z cierni.
Ten opis jest jakby kiepski.
Ina nie była tak dobra, jak jej brat, w odczytywaniu aur, ale ta była zbyt oczywista, aby ją przeoczyć. Aż kipiała złem.
Mimo to Ina dosłownie chwilę później decyduje się zaufać demonicy, zawrzeć z nią pakt krwi, oddać jej swoją broń itd. itp.
(…)
Ingo prowadzi negocjacje. Nawiasem mówiąc, gdzieś po drodze zgubił się nam ambasador, nie wiem, może został w jakimś innym mieście, bo nie ma już o nim ani słowa.
We wstępnych raportach wywiadowczych przeczytał, że sytuacja rodzinna, czy też dynastyczna, jest tu szalenie skomplikowana. Był pełen podziwu dla Polaków, którzy go sporządzili. W końcu ich znajomość języka i obyczajów w tym kraju była zerowa.
No to w takim razie ich raport musiał odznaczać się zdumiewającą trafnością i celnością, całkiem jak te raporty o sile wojsk ukraińskich, jakie dostawał Putin.
Przez pomyłkę zamiast raportu dostarczono mu streszczenie “Mody na sukces”.
Chociaż, jak się okazało, wynalazek Kowalskiego był w powszechnym użyciu już od dość dawna.
Wynalazek Kowalskiego – telefon z apką tłumaczącą języki tego świata. Był w użyciu od dość dawna… znaczy, miejscowi znali go jeszcze przed przybyciem Polaków?
Teraz już wiadomo, skąd w naszym świecie wzięły się te wszystkie szatańskie wynalazki, zwłaszcza telefonia komórkowa i internet. Polska wyprawa nie była pierwsza.
– Zanim przedstawię propozycję, pułkownik Tomasz Ortowicz
A jednak nie Tomasz Tomasz!
prosił o przekazanie ostrzeżenia.
Ingo uniósł palec i zakręcił nim okrąg (po prostu “zakręcił”, nie da się w ten sposób zrobić kwadratu), dając znać, aby przekazano polecenie dalej, za pośrednictwem łączności radiowej. Salwa głośnych wystrzałów rozległa się w oddali. Krzesła, na których siedzieli możni, miały spore rozmiary oraz dwie czaszki smoków w oparciach, niczym naturalne naramienniki.
Oryginalnie. Nasze ziemskie fotele miewają raczej oparcia i podłokietniki.
Myślę, że spokojnie można to dopisać do listy Top 10 Fantastycznie Niewygodnych Tronów.
Zapewne miały dodawać dostojeństwa i powagi. W jednym momencie eksplodowały wszystkie prawe głowy. Zsynchronizowany atak z broni zasięgowej.
Uwielbiam te kulawe tłumaczenia w grach. Każda broń jest “zasięgowa”, bo każda ma jakiś zasięg. Już lepiej byłoby napisać “broń dystansowa”.
Nie było go trudno przeprowadzić. W tym świecie nikt nie podejrzewał, że z odległości dwustu metrów z dachów budynków, znajdujących się znacznie niżej, można dokonać tego typu strzałów. Żaden łuk ani czar nie miał takiego zasięgu i precyzji.
A teraz proszę mi rozrysować, jak snajperzy strzelają “z dachów budynków znajdujących się znacznie niżej”, absolutnie nie widząc celu.
Przerażony król natychmiast został otoczony setkami zrodzonych, a w kierunku Inga zbliżała się masa oddziałów, wspartych przez magów i kapłanów.
A wszyscy mieścili się w tej sali, całkiem jak nieprzeliczone hordy potworów w kolejnych pomieszczeniach labiryntu z “Kryształów czasu”.
Tardis!
No dobra, autor opisuje tę salę jako ogromną, mogącą pomieścić kilka tysięcy ludzi oraz “otwartą w stronę miasta, dzięki czemu władca mógł podziwiać piękną panoramę”.
Chociaż obecność Marty napełniała ich serca przerażeniem, starali się nie okazywać strachu.
– To jest ostrzeżenie, jeszcze nie atak, nikt dziś nie zginie – powiedział Ingo, używając do tego celu niewielkiego megafonu, który zabrał ze sobą właśnie w tym celu. – Ale to jeszcze nie koniec…
Trzy niewielkie eksplozje taktyczne miały miejsce tuż obok pałacu. Ingo niespiesznie podał Marcie do potrzymania megafon i założył małą maskę zakrywającą usta oraz nos, a po tym czekał, aż gaz wypełni cały pałac, paraliżując wszystkich obecnych.
…ale przecież ta sala jest “otwarta w stronę miasta, dzięki czemu władca mógł podziwiać piękną panoramę”…?!
Nie musiał czekać długo i całe szczęście, bo jeszcze jacyś głupcy zaatakowaliby Martę.
Co ciekawe, spora część osobników nietypowych ras stała dalej na nogach. Ingo pokazał im gestem ręki, aby usiedli i nie robili problemów. Jeden z nich nie posłuchał, a snajper tylko na to czekał i postrzelił go w nogę.
Rozumiem, że dragonborni są “typowi” i reagują na ziemski gaz paraliżujący tak jak ludzie?
(…)
Demonstracja siły odhaczona, teraz czas na zaprezentowanie pokojowych zamiarów.
Jednak naszym celem nie jest zagłada Królestwa Arak ani żadnego z krajów sojuszu.
W skład sojuszu wchodziły jeszcze królestwa Rum i Winiak:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Arak_(nap%C3%B3j_alkoholowy)
A poza tym w kolejnym akapicie Arak powinien się odmieniać.
Dlatego proponujemy wam pakt o nieagresji oraz układ handlowy.
Ale najpierw was zdenazyfikujemy i zdemilitaryzujemy.
Proponujemy, że zwrócimy wam wszystkich jeńców poza księciem, który stanie się gwarantem przestrzegania ustaleń ze strony Arak. Zabronimy dustanom z Twierdzy Kresu najeżdżać wasze ziemie, będzie tego pilnował zarówno pułkownik, jak i Hrabia Kirstein.
MY zabronimy. Okupanci, w mordę jeża, i nawet się z tym nie kryją.
Do tego proponujemy stworzyć kodeks międzynarodowych praw, który między innymi zabroni wszystkim zjadania przedstawicieli ras rozumnych.
Wpieprzają się do obcego świata, o którym nie mają zbyt wielkiego pojęcia, ale już wiedzą, co dla mieszkańców najlepsze. A jeśli zjadanie przedstawicieli jednej rasy rozumnej jest niezbędnym elementem cyklu rozwojowego innej? A jeśli bycie zjedzonym jest dla jakiejś rasy wymogiem religijnym albo sposobem rozmnażania?
Dodatkowo ofiarujemy wam sadzonki ziemniaka, ryżu oraz pszenicy, co pozwoli pozbyć się wam problemu głodu w księstwie w ciągu roku, o ile pomogą wam kapłani życia i przyrody.
…bo na naszej planecie tak właśnie było. Nie ssiemy palucha, mamy to zbadane i totalnie wiemy, jakie plony daje ziemniak hodowany przez kapłana przyrody.
I o ile ziemskie rośliny w ogóle urosną w tym świecie oraz będą przyswajane przez wasze organizmy.
A w ogóle takie sprowadzanie na hurra obcych gatunków to jest proszenie się o katastrofę ekologiczną.
Podarujemy wam leki, takie jak między innymi penicylina, i nauczymy was, jak je samemu wytwarzać.
I na pewno będą na was działać dokładnie tak, jak na nas.
Dodatkowo wyznajemy wolność wyznaniową.
I czcimy swobodę czczenia.
Pomimo iż nakłaniamy do wiary w naszego Boga, to jesteśmy otwarci na inne religie, dopóki ich zwyczaje nie przekraczają litery prawa.
CZYJEGO prawa?
Niech ich cholera, kolonializm na pełnej nierządnicy. A te sadzonki, jak mniemam, to jednorazówki modyfikowane genetycznie, bez możliwości rozmnażania, i następne trzeba już będzie kupić.
No to przynajmniej nie wyprą miejscowych gatunków.
Przywieźliśmy także prezenty osobiste, takie jak stalowe miecze, stworzone przy użyciu nowoczesnych technologii: dla każdego z generałów. Co do samego sojuszu, jesteśmy otwarci na rozmowy z każdym z krajów. Jednak drugiego ostrzeżenia nie będzie, następny kraj, który na nas podniesie rękę, odczuje bardzo dosłownie, czym jest precyzyjny ostrzał artyleryjski.(…)
Oooo, a macie np. radary artyleryjskie? Bo jakoś sobie nie przypominam.
I w ogóle już od jakiegoś czasu się zastanawiam, jak to wszystko działa. Przypomnijmy, że przez portal przeszło “czterdzieści pięć osób, trzy wozy opancerzone oraz mnóstwo wszelakiego sprzętu”. Jaki właściwie sprzęt wchodzi w skład tego “mnóstwa”, czym jest zasilany i jak jest transportowany z miejsca na miejsce?
Nie pytaj, na pewno jest tam dokładnie taki sprzęt, jakiego potrzeba w danym momencie.
Hahaha, właśnie uświadomiłam sobie, że pierwsze, co powinna wziąć ze sobą ta ekspedycja, to jakieś kosmiczne ilości paliwa! Przecież nie mogą liczyć na stację benzynową po drodze…
– Jeśli chodzi o prezenty, to dla pań przygotowałem atlas ze zdjęciami najpiękniejszych miejsc na Ziemi, z której pochodzimy. To poszczególne numery, więc różnią się i są swego rodzaju niepowtarzalne.
W dupę se pan wsadź taki prezent. Jeżu, ale żenada.
No, prezenty dla dustan z Twierdzy Kresu też nie powalały.
Dodatkowo po jednym jednorazowym polaroidzie. Umożliwi on zrobienie własnych zdjęć, każdy uchwyci co najmniej pięćdziesiąt, zanim się rozsypie.
Widać nikt z członków ekspedycji nie czytywał SF, nie oglądał Star Treka i nie ma zamiaru zastanawiać się nad skutkami zapoznania społeczeństwa na wcześniejszym etapie rozwoju z zaawansowaną technologią.
Moja żona dołożyła po jednym zestawie damskiej bielizny z naszych ziem. Jeśli to prezent zbyt intymny, przepraszam.
A do tego po goździku i parze rajstop. Oraz oczyma duszy już widzę jaszczurzycę próbującą założyć biustonosz.
Dla marszałka taki drobiazg, oczywiście poza zbożami, które rozwiążą problem głodu. Platynowy zegarek, który wyznaczy czas każdej minuty dnia. Doradca gildii handlowej otrzyma wagę, zegar, miarę oraz zestaw stu przypraw z naszego świata.
Kojarzy mi się to z upominkami dla uczestników teleturniejów.
Arcykapłan Ar-ak-gir otrzyma naszą biblię przetłumaczoną na imperialny (na pewno się ucieszy) (no co, zawsze to fajnie poznać mitologię obcego świata), wino z papieskich zapasów oraz megafon, taki jakiego aktualnie używam. Książęta otrzymają po jednej lornetce wojskowej oraz nowoczesny łuk refleksyjny z setką strzał z włókna szklanego.
Jeden dla wszystkich?
Dla króla przygotowałem uniwersalny tłumacz, radio oraz pistolet p-64, ten sam, którym niemal bezbronna wróżka zabiła wielu dzielnych wojowników.
A PROTOKÓŁ, który zabrania udostępniania broni palnej oraz technologii do jej produkcji?!
Nie wymieniłem wszystkich prezentów, ale nie chcę was zanudzić publicznym omawianiem szczegółów. Zasady użytkowania będę wyjaśniał każdemu indywidualnie.
Powiedział Mistrz Gry i ziewnął, bo już było późno.
A ponieważ jest późno, Analizatorzy oddalają się pospiesznie w różne strony i kierunki,
a Maskotek robi paszczą “yjijijijiji!!!”
Nie musiała się długo zastanawiać, ale jednak nie zrozumiała?
Jedna rzecz rozwiązana, na drugą przełącza się jej moc obliczeniowa.
“Owocowanie w śmierć” to zapewne jakiś wyjątkowo soczysty rodzaj śmierci.
Transmutacja w krzaka jak w „Anihilacji”.
„Upadła na bruk, co rozerwało jej krtań na wylot.”
Mina chodnikowa?
Uderzając twarzą o bruk, wbiła sobie jeszcze głębiej ten nóż co jej wszedł przez policzek, aż w końcu dotarł do krtani? Nie, też nie rozumiem.
Poprzednio jednemu facetowi łydka przekierowała ostrze w stopę. Może lokalsi mają jakieś potrale w ciałach?
„z różnych stron i kierunków.”
…zabijając przeciwników na śmierć.
Hm, chciałam tym żartem wskazać niepotrzebny pleonazm
Podsunę: wzbijając kurzawę pyłem.
Zawsze myślałam że „zabić na śmierć” miało coś wspólnego z wykończeniem wszystkich żyć w grze.
„Jego pani wydała polecenie, które było bardzo złożonym zestawem sposobów postępowań”
*Flashbacki z Glątwy* NIEEEEEEEEEEE!!!!!!! (Chodzi o język, jakby co)
Nie widzę tu szczególnej złożoności, po prostu ma podaną hierarchię ważności osób.
…w której jego samego nie ma
To nie pierwszy sygnał, że z Martą (niekomfortowo się czuję z tym imieniem, moja matka takie nosi) coś nie halo.
Ja tu widzę złożoność, w postaci przesady. Bitwa wre, a ta pełnymi zdaniami, zamiast precyzyjnie.
„Nakaz wyrwał się spod kontroli i całkowicie przejął nad nim kontrolę”
Eee, przejął stery? Wyrwał się sobie samemu i stanął obok, po czym wrócił? Czy aŁtor chodził na te kursy pisarskie Woźniaka?
„to było swoiste tabu. Tego tematu nigdy nie poruszano.”
A za karę delikwenta przypiekano ogniem z płomieni.
O proszę, czyżby Astelia kryła w sobie całą wiedzę tego świata, była takim wróżkowym odpowiednikiem Drzewa Poznania?
Arieśkowe boginiowanie, czemu ty tu zaglądasz?
„Wysłała na wszelki wypadek swojego dżina.”
Załapaliśmy pół strony temu, że to ona.
Kamienie spadające na łeb faktycznie mogą nieco przeszkadzać w rozmyślaniach.
https://ipla.pluscdn.pl/dituel/cp/c5/c5x8zto65f3p3gadgy3td6y8ngd42r6k.jpg
„– Dobra czerwone pomioty!”
Przeczytałam: dobre czerwone pomidory.
„Gdy wstawała z wozu, walki ustały na dobrą sekundę i wszyscy spojrzeli na nią z zainteresowaniem.”
– Smażone zielone są lepsze! – odkrzyknął ktoś z tłumu.
„– Udało się wam wyprowadzić mnie z równowagi. Mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni.”
Jakbym przedszkolankę pod koniec dnia słyszała.
„małoinwazyjnie.”
Im bardziej się nad tym słowem zastanawiam, tym bardziej nie wiem, co autor chciał przez to powiedzieć.
Nie wiem. Laparoskopowo czy cuś?
Wpływ Magneto załawiającego milicjantów latającym medalikiem?
Ale zaraz, przed chwilą byłem na polu bitwy! Co to za zielona łąka? Dlaczego słyszę śpiew? Mamo, tato, co tu robicie?
<3
Ich szok musiał być bezcenny (za wszystko inne zapłacisz kartą MasterCard)
<3
Wyszczerzyła zęby w okropnym uśmiechu i już miała ruszyć na małego przerażonego maga, gdy zobaczyła nadlatującą gaśnicę.
„– Yjyjyjy… – Nagły niezwykle wysoki dźwięk, który ciężko z czymś porównać, wypełnił całą przestrzeń niczym myśliwiec wchodzący w ponaddźwiękową.”
A to był po prostu Angry Bird.
On zdecydowanie był na kursach Woźniaka.
„– Ale zanim popadniesz w obłęd, zobaczysz, jak wyrzynam twoją całą rasę co do nogi. Nie rozumiał jej, więc spojrzała na jego ludzi w sposób, który musiał dać mu do myślenia.”
Czy to nadal wypowiedź? Co za książę? Kto to w ogóle mówi? Czemu to wygląda jak luźne notatki?
„Odwróciła się w jednym momencie, jakby od początku stała tyłem. Dosłownie przeniknęła przez samą siebie.”
Nie wiem dlaczego, ale mam wizję Marty wywracającej się na lewą stronę niczym wielka skórzana skarpeta pełna flaków.
Jestem pewna, że aŁtor miał przed oczami sztuczkę T-1000, ale ja i tak wizualizuję sobie postać z „Gumballa” wydychającą samą siebie:
https://static.wikia.nocookie.net/theamazingworldofgumball/images/3/38/GB420UPLOADS_MrSmalInsideOut.gif/revision/latest/scale-to-width-down/1000?cb=20160329163031
Setki metrów, ależ oczywiście. Alternatywna fizyka jest alternatywna.
Za dużo anime.
Ale wow, zauważ, twardy jest – ucięła mu rękę, a on nawet nie jęknął, tylko od razu przytula
Jak mu jaszczur udziabał bark, to też nie dał faka. Gumisie mają chyba problemy z przewodzeniem neuronów.
„– Czyli właściwie jak? – To proste pytanie Iny zupełnie zbiło opowiadającego z tropu. – Tak się kręciłeś w kółko, a oni stali i dawali się zabić?”
Tak, jak twojemu bratu i szwagierce. I tobie, słoneczko.
Gumowy mózg taki myśloodporny.
Istotnie, siedzenie na ziemi z zadarta kiecką może robić wrażenie, ale chyba nie do końca łapię, co autor miał na myśli. “Robiło wrażenie” w sensie “wzbudzało podziw”?
No chyba nie.
Jak tam byli wielbiciele sztuki nowoczesnej, to mogła ich ta instalacja zaintrygować.
Ina, przypomnijmy, ma siedemnaście lat. W kontekście wieku jej irytująca, nastolatkowa bucera jest całkowicie zrozumiała. Ale, do ciężkiej cholery, ta nastoletnia “mistrzyni szermierki” jest dla mnie mniej wiarygodna niż całe stado brokatowych jednorożców tańczących kankana.
Mój kolega Maciek, RPGowiec od chyba gimnazjum, po przeczytaniu połowy poprzedniej analizy stwierdził, że system jakiś kulawy. I że to, w czym teraz mistrzuje, ma złożoną mechanikę atak-obrona, podesłał mi podręcznik:
https://www.drivethrurpg.com/product/274348/Poza-Czasem?term=poza+czase
gdzie przeciwnik z gruntu słabszy nie może tak nagle uzyskać przewagi. A ten z jakiegoś powodu postanowił zrobić ze smarkatej przekozaczkę, z doświadczeniem teoretycznie trzydziestki. To w ogóle dorosły? Czy sesja się odbyła dawno temu, a on to postanowił przepchnąć po latach wzorem babek od Glątwy?
„Ina spokojnie mogłaby sobie wydziergać w międzyczasie sweter, gdyby tylko potrafiła.”
Ona? Nie potrafi czegoś? IMPOSIBBLE!
Koleś zarabia na życie jako najemnik ochraniający karawany; jeśli faktycznie jest tak nieskuteczny, to jego białe kości dawno powinny zdobić pustynię.
Węszę jakieś złe w tym karczemnym piwie.
Parując uderzenia mieczem niewyjętym z pochwy? No, raczej nie. I potrzebowała czasu, żeby dojść do tego wniosku?
…bardzo złe. I było się tak popisywać, pindziu? Dziwne, że na rauszu nie wypinała się do nich.
Jakiej znowu “siły odśrodkowej”? Co tu się odjaniepawla?
Sama odwalała technikę tornada?
„Męczący pojedynek, ponadto sukienka i gołe stopy: wszystko zaczynało jej przeszkadzać.”
Walcz goła, rozproszysz przeciwników.
Ina dalej nawala prętem w blaszane wiadro,
Jak Gumball i Darwin dobierający się do sejfu na stacji benzynowej.
„Uderzała cały czas w jedno miejsce na lewym udzie.”
Widzę pinczerka miniaturowego próbującego się przegryźć przez podeszwę glana.
„Jednym sprawnym ruchem wytrąciła z rąk półtorejręczny (SIC!!!) miecz,”
W Galileo przeprowadzali eksperyment, czy da się wytrącić przeciwnikowi z ręki pistolet w stylu Bourne’a. Wynik – owszem, o ile przeciwnik ma zawiązane oczy i nie widzi, że nadchodzi cios.
Koleś w pancerzu na pewno spał.
„a lecącą broń skierowała prosto na drugiego przeciwnika.”
Jak…?
Samobieżny latający miecz który, potykając się o własne nogi, obala i rozbraja wrogów.
Sumarbrander w swej podróży przez dziewięć światów zagalopował się za daleko.
gnom (skąd on tam?) zachodzi Inę od tyłu i wbija w nią miecz, polski ochroniarz go zabija
Teraz sobie przypomnieli? Teraz!? Gdzie byli, gdy trzeba było powstrzymać Inę przed obrażaniem każdego pechowca?
Totalnie takie są właśnie pierwsze objawy tzw. nusza w bżóhu. Robi się człowiekowi słabo.
Gdzieś już to na waszej stronie widziałam…
No, chyba że miecz złożyłby się w harmonijkę
Patrząc po krtani Astelii i stopie dustanina…
Jakoś tak przykro się czyta scenę, w której kobieta (nazwana pogardliwie “dziewką”) postrzega kogoś jako “przystojnego i władczego”, podczas gdy mężczyźni widzą po prostu bucowatego dupka.
*wzdech* Na sesji nie było pewnie koleżanek, które można było zapytać o ich punkt widzenia…
Buc targujący się z osobą umierającą. Gdzieś ja już to widziałam… khe-Mejza-khe.
Ciekawe, co się stało z tymi litrami krwi, które wypełniały jej brzuch… Wchłonęły się? Wydaliły najbliższym otworem? Zdematerializowały?
Strzelam drugie – z pleców wypruła jej taka wieeelka fontanna… [miejsce na GIF z mermanem z „Domu w głębi lasu”]
A nie przyszło jej do głowy, że facet może po prostu nie być w nastroju na amory, skoro jego partner fizycznie wygląda jak obca baba?
Boję się, że ona (albo aŁtor) uznała, że jej ciało skusiłoby nawet geja. Wzdech.
„Mój brat jest zaginionym czternastym bogiem niebios, który właśnie wrócił, a jego żona jest demonem.”
AAAAAaaaaaAAAAaaaa i co kurwa jeszcze?!
– Moja praprababka cioteczna wynalazła jeździectwo i uczyła go bogów, kuzyn piątego stopnia raz przesunięty przyniósł na te ziemie koło, stryjenka znała biblijnie samego szefa bogów piekieł, a sąsiad wujka szwagra dziadka prapraciotki wspólokatorki to hybryda hiperrzadkiego pegaza ognistego, wampirzego lorda, wiwerny piątej kategorii, i do tego posłaniec śmierci w postaci czarnego pudla.
„– A czy jest jakiś wymarły ptak, który może być wróżką?”
Wróżką, bombą wodorową, turkusowym tygrysem władającym burzami…
„[Ingo] Nie spodziewał się, że bycie torturowanym aż tak bardzo boli”
*pada w konwulsjach*
Ja krw prdl. I pewnie jeszcze myślał, że to tutejsza nazwa na SPA.
Węższe o ten centymetr, który został teleportowany nie wiadomo gdzie.
I po połączeniu półkul mózgowych. I tak nie ogarniała.
Taki mały hint: jeśli tworzymy supersilną postać, na której żadne ataki nie robią wrażenia, to i na czytelniku ona nie zrobi wrażenia, bo nikt nie będzie w stanie przejąć się jej losem. Na każdego Supermana musi się znaleźć kryptonit.
To jeszcze ta sama kategoria, co Sevcio batożony przez szesnaście stron?
Jednak ostatecznie z pomocą “niezwykle silnego zaklęcia wymagającego obecności boga” Martę udaje się usunąć z pomieszczenia.
Zaklęcie dezynsekcyjne czy raczej hycel? Kojarzy mi się to z eksmitowaniem oposa z szafki pod zlewem.
[dżin] rzucił na nią [wróżkę] starożytną klątwę, która zmieniła ją w nieśmiertelnego feniksa, odradzającego się przez samospalenie.
Jak mawia pewien kantoński sprzedawca: „Oby jeden z grzybków, które dodajesz do zupy, okazał się halucynogenny”.
A klątwa rzucona przez dybuka z broszki zmieniała by w pierdzącego tęczą jednorożca?
„kobieta z wielkimi płonącymi skrzydłakami” (a gonić ją będzie tłum z widłakami)
Na hasło „skrzydłak” gugiel wyrzucał tylko jakąś książkę dla młodszej młodzieży. A widłaki to takie rośliny, robi się wesoło.
Co prawda wszechobecny obsydian miał chronić mieszkańców przed demonami, ale widać, kiedy fabuła tego wymaga, to przestaje.
Nie przedłużyli abonamentu.
Trudno sobie wyobrazić gorszy materiał na wykonanie miecza niż kryształ. No, ewentualnie jeszcze babcia mogła jej go zrobić na drutach.
Jeszcze może być miecz z pazłotka, jak u tego Aragorna z rosyjskiego “Władcy Pierścieni”
W „Tureckich gwiezdnych wojnach” mieli jeszcze tekturowy…
Ten opis jest jakby kiepski.
Względnie grafika z pinterestra. Maciek mi mówił, że na internetowych RPGach często się szuka gotowych ilustracji, choćby i niepowiązanych z systemem.
„dwie czaszki smoków w oparciach, niczym naturalne naramienniki.”
Stacje ładowania albo na wypadek odwrócenia grawitacji. I dwie czaszki na ile tronów?
A teraz proszę mi rozrysować, jak snajperzy strzelają “z dachów budynków znajdujących się znacznie niżej”, absolutnie nie widząc celu.
Mają corner-shoty na napraaawdę długich kolbach, z funkcją wyliczania kąta paraboli.
„używając do tego celu niewielkiego megafonu, który zabrał ze sobą właśnie w tym celu”
Będę po tym potrzebowała terapii.
Rozumiem, że dragonborni są “typowi” i reagują na ziemski gaz paraliżujący tak jak ludzie?
Magia magią, ale biologia istnieje. Warto o tym pamiętać, o ile bohaterowie nie mają być golemami z błocka.
Zawsze mnie bawiła ta ludzka definicja „rozmów pokojowych” – spuściliśmy wam łomot, ale nic wam nie zrobimy.
MY zabronimy. Okupanci, w mordę jeża, i nawet się z tym nie kryją.
Filia SGC w Galaktyce Pegaza też nie ukrywała, że uszczęśliwiają na siłę.
Wpieprzają się do obcego świata, o którym nie mają zbyt wielkiego pojęcia, ale już wiedzą, co dla mieszkańców najlepsze. A jeśli zjadanie przedstawicieli jednej rasy rozumnej jest niezbędnym elementem cyklu rozwojowego innej? A jeśli bycie zjedzonym jest dla jakiejś rasy wymogiem religijnym albo sposobem rozmnażania?
Jak w Pegazie. Widmom też robili za dietetyków, w dupie mając, że oni inaczej nie mogą się żywić.
I o ile ziemskie rośliny w ogóle urosną w tym świecie oraz będą przyswajane przez wasze organizmy.
Jeszcze raz: magia magią, biologia też ważna.
A w ogóle takie sprowadzanie na hurra obcych gatunków to jest proszenie się o katastrofę ekologiczną.
Królik przytaknął, przerywając przeżuwanie rdzennego australijskiego krzaka.
„Co do samego sojuszu, jesteśmy otwarci na rozmowy z każdym z krajów. Jednak drugiego ostrzeżenia nie będzie, następny kraj, który na nas podniesie rękę, odczuje bardzo dosłownie, czym jest precyzyjny ostrzał artyleryjski.”
Massio w wersji politycznej, ja chromolę.
Nie pytaj, na pewno jest tam dokładnie taki sprzęt, jakiego potrzeba w danym momencie.
A jakby się im wykończył, to zawsze mogą wkurwić Martusię, wrzucić ją do miasta i ukryć się za bramą.
Widać nikt z członków ekspedycji nie czytywał SF, nie oglądał Star Treka i nie ma zamiaru zastanawiać się nad skutkami zapoznania społeczeństwa na wcześniejszym etapie rozwoju z zaawansowaną technologią.
Za to oglądali programy o starożytnych kosmitach, względnie „Bogów kosmosu wg. Von Danikena”.
Podsumowując:
– małoletni klon Achai, któremu przydałoby się przetrzepać skórę;
– Gumiś z sygnałem „boli” jeszcze wolniejszym, niż u discworldowych trolli;
– drugi klon Achai, któremu życzę bolesnego zgonu;
– hiperspowolniony wiatrak śmierci;
– ja się na szermierce nie znam, tyle, ile wyczytałam u Riordana, ale większej durnoty od dawna nie widziałam. Nawet – o zgrozo – Glątwa miała promil większe prawdopodobieństwo. „Dał mu przykład Ziemiański jak lekturę zjebać”.
– slapstick na slapsticku slapstickiem poganiany, w następnej części ktoś oberwie ciastem w ryj;
– kolonializm, który zawstydziłby XVII-wiecznych, i tylko czekać na rozwój niewolnictwa;
– pertraktacje w stylu „jak jedenastolatek wyobraża sobie”.
Jakie to złe. I jak mi wstyd, że leci taki jawnie kolonialny plot. Ja to bym nie chciała widzieć takiej przyszłości Polski w kosmosie. Wolałabym sposoby ze Star Treka. BTW, chyba już wolę jakąś Michalak. Albo “Sygnał” Maxime Chattama (tylko że długie to to, 600+ stron). To baaardzo zły horror jest, mordercze żyletki, nieudolny komentarz społeczny, i duchy nastrajające się do rozbłysków na słońcu. No i ofkors miasteczko w stanie Maine z mroczną przeszłością. Że Stephen King nie pozwał go o podróbę “To”, to się dziwię.
No właśnie, też mnie przede wszystkim uderzyło, jak głęboko siedzi w nas wszystkich ten wzorzec kolonialny. To przekonanie, że po prostu tak „się” robi i już – że zaczyna się od wjeżdżania czołgiem, wymordowania tych, co stawią opór, a potem zgrywania szczodrości itd. Okropne, bo prawdziwe – tak to wygląda i w fikcji, i na lekcjach historii, i potem rosną kolejne pokolenia ludzi przekonanych, że tak po prostu jest, tak działa świat i inaczej się nie da.
Ja się akurat jeszcze nie spotkałam z wzorcem kolonialnym w fikcji i na lekcjach historii jako z czymś pozytywnym, z wyjątkiem może książek z XIX wieku, a i to też nie wszystkich.
Ale może siedzę w innym środowisku.
Nie musi być czymś pozytywnym, wystarczy, że jest jedyną przedstawianą i omawianą opcją. Wtedy wszystko jedno, czy ktoś go widzi pozytywnie, czy negatywnie, będzie go powielał w swojej wyobraźni, bo po prostu nie będzie znał niczego innego. Nawet jeśli masz historię o ohydnych kolonistach i dzielnie ich odpierających bohaterach, to nadal ta historia wzmacnia przekonanie, że metoda kolonizacyjna to jedyna dostępna opcja kontaktu międzykulturowego.
To z innymi wzorcami niż kolonizacji też się spotkałam. U Wellsa (Wehikuł Czasu), u Fiedlera (Orinoko), trudno powiedzieć, czy u Verne’a też. Nie mówiąc już o utworach, w których występuje reguła nieingerencji, czy też innych z zakresu science fiction. Natomiast co do książek rozgrywających się w rzeczywistym okresie historycznym trudno znaleźć inny model kontaktu. Chociaż nie wiem, co zaliczamy do kolonizacji, bo jeśli wszystkie formy, w których jedna cywilizacja próbuje przekazać drugiej elementy własnej kultury, to możliwe, że historycznie taka forma kontaktu wręcz nie istniała. Nawet wymianę handlową można podciągnąć pod „źli biali wciskają rdzennym mieszkańcom biały styl życia sprzedając białe towary”.
A jeśli uznajemy kolonizację jako sytuację w której jedni próbują wcielić drugich do swojej kultury lub nawet uczynić z nich państwo podległe, to zdecydowanie nie jest to jedyna omawiana opcja.
Wspominałam o uniwersum Gwiezdnych Wrót nieprzypadkowo, oni tak zdaje się, nie robią kolonizacji. W filmie to była po prostu misja badawcza, która przeszła w obalanie rządu (trochę mi zgrzytło, że tchnie białym zbawcą), w serialu też się jeszcze trzymali zasady „badamy, jak możemy to pomagamy”, bo ten zły rząd zagrażał i im (choć tylko dlatego, że przypomnieli im o sobie po latach). W spin-offie już kompletnie przestali się przejmować lokalnym rozkładem sił i jechali z łamaniem dyrektywy niewtrącania jak traktor z czołgiem.
Bo generalnie była różnica pomiędzy Goa’uldami – robakowatymi pasożytami z syndromem kolonizatorskim jak u boCHaterów z tego ksiopka, kradnącym ludziom ciała – a Widmami – efektem eksperymentów przodków ludzi, żerujących na człowiekowatych tylko z tego powodu, że odżywianie paszczą im uniemożliwiono. I kogo traktują godniej? Nawet raz przyznali, że mają w nosie konwencję o jeńcach wojennych. I babka zajmująca się stosunkami międzynarodowymi na to przystała! Ba, nawet roboty z kostek traktowali bardziej ludzko.
Niestety spin-off skończyli, zanim się dowiedziałam, jak zamierzają rozwiązać kwestię postrzegania Widm po poddaniu ich kuracji umożliwiającej normalnie żywienie.
Poprzednia część mogłaby się jeszcze obronić, gdyby ją sensownie rozwinąć…
Ale widzę, że im dalej w las, tym głupiej.
Na początek: zastanawiam się, czy ja coś źle zrozumiałam, czy to Marta tak bardzo się przejmuje losem swojej ulubionej wróżki, że nie chciało jej się ruszyć czterech liter do walki z przeciwnikami, którzy nie mieli z nią szans i których sama traktowała z wielkim lekceważeniem, a którzy realnie zagrozili jej ukochanej laleczce (to określenie wydaje mi się najwłaściwsze na łączącą je relację), tylko wysłała jakiegoś niekompetentnego gina, a sama raczyła przyjść dopiero, kiedy och, nie, wróżka zginęła, cóż można było zrobić!?
Jestem też zadziwniona, z jakim lekceważeniem Ingo traktuje utratę ręki. Możnaby pomyśleć, że mu lada chwila odrośnie.
Okazywania się różnymi rzeczami nie skomentuję. Myślałam, że to Klątwa Przeznaczenia z tym przesadzała…
I siekania biednych kosmitów dla zabawy przez Inę, i potem wielkiego zdziwu, że w pojedynku na śmierć i życie odniosła śmiertelną ranę.
Jak pojawiła się demonica Apoptoza, to już nie mogłam. Przypomniała mi się księżniczka Ornityna z historii jaką ułożył nasz wykładowca od biochemii, ale to było na potrzeby wykładu, a nie…
(Apoptoza to kontrolowana śmierć pomórki. Niby ze śmiercią związane, ale to w gruncie rzeczy aktywacja dużej ilości enzymów zakończona degradacją DNA. Równie dobrze możnaby nazwać sukkuba Estrogen, bo to hormon, no wiecie, płciowy)
A jeśli o demonicach mowa, w opisie ukazania się demoMarty było tyle metrów że z jakiegoś powodu mój mózg uznał, że Marta też miała metr wzrostu. I odmawiam myślenia inaczej.
Opisy walk podnoszą mi samoocenę jako opisywacza walk, choć może niesłusznie.
Zakończenie to już w ogóle totalne niewiadomoco. Ludzie twierdzą, że to kolonializm, ale mam wrażenie, że gdyby koloniści stosowali podobne podejście do podbojów, to nic by nie osiągnęli. Dary z dupy, nieprzemyślane decyzje (gdyby nie plot armor) … Niby gdzieś to się tam przewijało w historii kolonizacji, ale obdarzanie tymi cechami protagonistów to chwalenie się powtarzaniem przez nich strategii, które historycznie (a nawet często współcześnie) zostały uznane za niemoralne i nieprzemyślane.
Ale tutaj pokutuje ergegowy rodowód opka – prawdopodobnie historia była traktowana jako plac zabaw, a npc jako zabawki i wyszło tak, jak z „romantycznym” gwałtem w Klątwie, bo przecież fantazjowanie o tym jest przyjemne, więc czytanie o tym w książce też powinno, prawda?
Tyle napisałam, a zapomniałam pochwalić analizy… Była wspaniała, dawno tak dobrej nie czytałam. Aż cytowałam siostrze kawałki, i coprawda ona się nie śmiała, ale ja już tak.
Moim ulubionym aspektem SF jest komunikacja międzygatunkowa – w końcu już między poszczególnymi grupami ludzi występują problemy, a część podstaw języka mamy uniwersalną, więc to bardzo ciekawe, jak dogadać się z kimś o kompletnie innej biologii i przez to podstawach pojmowania świata.
Dlatego „Nowy Początek” był ciekawy (opowiadania jeszcze szukam po bibliotekach), ale i w Gwiezdnych Wojnach ciekawie to rozwiązali – komunikowało się z innymi ludźmi, ale lingwista nie radził sobie z ich dialektem, i zaczął ogarniać dopiero pod koniec, wcześniej trzeba było gestykulować (w serialu poszli na łatwiznę i wszyscy „alieni” zasuwali angielskim na poziomie C1).
To, co prezentują sobą Polacy w tym ksiopku, to doskonały przykład na to, że ludzie nie powinni kontaktować się z kosmitami, bo zaczną od rozwalenia łba. Zachowanie całej bandy wskazuje, że aŁtor ma max piętnaście lat, jego kumple z sesji podobnie (widziałam sesje w wykonaniu licealistów, to trochę inny poziom, zaręczam), żadne nie było zbyt przytomne na lekcjach, a do fantasy to się nawet nie zbliżyli, a nawet Paolini miał trochę większe pojęcie o tym, co robi.
I tylko ten wiek tłumaczyłby stosunek do istot żywych i rażący brak konsekwencji (albo zapatrzenie w Ziemiańskiego), bo że dorośli też nie ogarniają gramatyki, to już wiemy.
PS. Na jakim forum wy dyskutujecie?
„Widać nikt z członków ekspedycji nie czytywał SF, nie oglądał Star Treka i nie ma zamiaru zastanawiać się nad skutkami zapoznania społeczeństwa na wcześniejszym etapie rozwoju z zaawansowaną technologią.”
Są takie powieści/seriale dotyczące takich właśnie zagadnień? Możecie polecić 😀
Dzień dobry. Czy można prosić o recenzje niedawno wydanej książki „Legenda o popiołach i wrzasku” Anny Bartłomiejczyk i Marty Gajewskiej? Daję słowo, kwikogennego kontentu jest tam bez miary. Brak logiki, sensu, składu i ładu a nawet poprawnej polszczyzny. Nie wspominając już o tym, że owo ksioopko było szumnie zapowiadane i reklamowane przez same autorki jakby to było arcydzieło napisane przez Stephena Kinga. A co z tego wyszło, każdy widzi. Wystarczy wejść na lubimyczytać. 🙂
Coś tak czułam, że nadałaby się tutaj, jak tylko przeczytałam opis. Jak Klątwa Przeznaczenia, czy bardziej smarkulowato, Cietrzew? Bo to porównanie do GoT budzi we mnie kiepskie przeczucia.
Do Evy :
https://pl.wikipedia.org/wiki/Piknik_na_skraju_drogi
Chomik
Do Evy :Mój mąż jeszcze dorzucił „Wojnę światów” i trylogię Addamsa Autostopem przez Galaktykę” i „Zapomnij o Ziemi”.
W serialu „Babilon V” ludzie się spotykają z cywilizacjami wyższymi technicznie..Ale to racze już starsze rzeczy..
Chomik
Do osób zainteresowanych: w mojej opinii cały cykl Hain Ursuli Le Guin podpada pod taką międzyplanetarną pokojową koegzystencję.
Dziękuję Wam serdecznie za polecenie 😉
Z samego opisu, to najbardziej zainteresowani mnie „Piknik…”, ale przyjrzę się wszystkim.
Pozdrowienia!;)