103. Gwiezdne Wrota: Kesalisis, czyli turlaj kostki dla Rzeczypospolitej (Obsydianowa twierdza, cz. 1)

Drodzy Czytelnicy!

Powieść, którą dziś analizujemy, wygląda jak fabularyzowany zapis kampanii RPG, a przy tym jest pierwszą częścią planowanego pięcioksięgu (ach, te dalekosiężne plany debiutantów!). Autor zareklamował się na grupie Polska Fantastyka, a legalnie nabyty egzemplarz otrzymaliśmy od Prezydentki Internetu, za co dziękujemy 🙂

Czytałam do tej pory dwie powieści oparte na kampaniach RPG (jedną wydaną, drugą jeszcze nie) i powiem tak – są osoby, które potrafią to zrobić. Ale autor “Obsydianowej Twierdzy” do nich nie należy. Będziemy mieć więc liczne przykłady, jak NIE używać mechaniki gier w fabule. Niektórzy będą zapewne mieć skojarzenia z “Kryształami czasu” – i słusznie, bo to również książka powstała na podstawie systemu RPG i jej autor tak samo nie poradził sobie z przełożeniem gry na język literatury.

Ta analiza będzie się nieco różnić od tych, jakie zwykle robimy. Zazwyczaj staramy się śledzić meandry fabuły, lecz tutaj nie ma to zbytnio sensu, gdyż skacze ona jak pijany zając po polu kapusty, w zależności od tego, jaki quest akurat zada uczestnikom Mistrz Gry. Przybliżymy ją więc tylko z grubsza, skupiając się na cudnej urody opisach (zwłaszcza pojedynków).

Od razu zaznaczę, że nie mamy zamiaru znęcać się nad debiutantem. Wręcz przeciwnie. To, co będziemy robić, powinna zrobić beta, najlepiej niejedna, najlepiej nie będąca graczem. O redakcji już nawet nie wspominam, bo tę książkę wydało “wydawnictwo idealne dla selfpublisherów i ich czytelników”… I, moim skromnym zdaniem, zrobiło autorowi krzywdę.

Z tej mąki mógłby być niezły chleb, gdyby autor dał sobie czas na solidne przemyślenie, poukładanie, wyrwanie chwastów i przycięcie zbędnych gałęzi. Gdyby ktoś wytknął mu absurdy przekładania mechaniki gry na narrację. Gdyby jakaś życzliwa, lecz krytyczna dusza podrzuciła autorowi garść brakujących przecinków i pokazała mu palcem ewidentne kiksy, w tym również takie, które zapewne są efektem szalejącej autokorekty.

Szczerze – to masz wyższe mniemanie o tym tekście niż ja; owszem, też uważam, że mogłoby coś z niego być, ale wymagałoby to ogromu pracy.

 

Przenieśmy się więc do świata Kesalisis, do którego przez portal czasoprzestrzenny wyrusza właśnie polska misja wojskowa.

 

Filip Rewakowicz: Obsydianowa twierdza, wyd. Bookzwami, 2022

 

Analizują: Kura, Sineira i ML

 

Twierdza Kresu

 

Świat Kesalisis, rok 2019 kalendarza ziemskiego

 

Marta

 

Inaczej wyobrażała sobie podróż do innego świata. Gdy jeszcze chwilę temu stała pośrodku polany nieopodal Grudziądza, zastanawiała się, jak to będzie wyglądało. Sama nie wiedziała, czego się spodziewać.

(…)

Błyskawicznie przenoszą się przez portal, rzygają, ciach.

 

Niebo było prawie całkowicie zasłonięte chmurami. Nie przypominały one burzowych, sprawiały wrażenie, jakby zostały stworzone z dymu z licznych kominów hut; gęste, szare i bez wyrazu. Jak okiem sięgnąć, w każdą stronę ciemne i ponure pustkowia. Jedyny kolorowy element w tym świecie stanowiła trawa pod stopami. Łatwo teraz mogła ocenić wielkość portalu; okręg intensywnej zieleni miał około pięćdziesięciu metrów.

Razem z nią przeszło czterdzieści pięć osób, trzy wozy opancerzone oraz mnóstwo wszelakiego sprzętu. Większość przybyłych nosiła porządne wojskowe mundury. Całością dowodził pułkownik Tomasz,

Bez nazwiska?

U Hellera mógł być major Major Major, tu może być pułkownik Tomasz Tomasz.

Pułkownik zyskuje nazwisko, ale dopiero dużo później, widocznie na tym etapie nazwisko NPCa nie było do niczego potrzebne.

 

ale równie istotny był także polski ambasador. Trzecią w hierarchii osobą, i zarazem najważniejszą dla niej, był jej mąż Ingo. Jego oficjalne stanowisko to doradca polityczny i attaché wojskowy, ale nadano mu także stopień wojskowy majora.

W zasadzie najniższy możliwy dla attaché. Nasz obecny attaché w USA jest generałem brygady.

Jednak za chwilę się przekonamy, że przyznanie mu zarówno tego stopnia jak i stanowiska było… trochę dziwne.

 

Bla bla, wojsko rozbija obóz, aby następnego ranka udać się na poszukiwanie cywilizacji, bo wylądowali na jakimś kompletnym odludziu. Wskazany jest pośpiech, gdyż za dwa tygodnie rusza do tego świata ekspedycja międzynarodowa, a Polacy chcą ją ubiec i założyć tam swoją placówkę oraz nawiązać kontakty jako pierwsi. Ekspedycja się rozdziela, dwanaście osób pod dowództwem majora Ingo jedzie na poszukiwania, reszta zostaje w obozie. Jadą wozem opancerzonym, jadą, jadą, nic się nie dzieje, aż wreszcie po kilku dniach podróży zauważają pierwsze miasto.

 

Można powiedzieć, że był to pogodny jak na tę krainę dzień. Co prawda słońce ledwie prześwitywało, ale przynajmniej było dość jasno. Jej szwagierka tylko ją zlustrowała wzrokiem, gdy odpalała papierosa. Wszyscy mówili na nią Ina, chociaż jej imię pisane było z niemym ,,g”. Zawsze uważała Martę za nie dość dobrą dla Ingo. W gruncie rzeczy trudno było się jej dziwić, bo ona sama nie rozumiała, co jej mąż w niej widzi. Swoją drogą, jak ta wredna smarkula się wkręciła w wyprawę?

Wydawałoby się, że kto jak kto, ale żona powinna wiedzieć, dlaczego jej mąż zabiera siostrę na wyprawę do innego świata. Zwłaszcza, że żadne z tej trójki nie jest takim sobie zwykłym człowiekiem.

 

Miała siedemnaście lat, a wyglądała na maksymalnie czternaście. Stała teraz dosłownie jak dziecko wśród rosłych mężczyzn. Marta też wyglądała na dużo młodszą, miała dwadzieścia sześć lat, chociaż oficjalnie w jej fałszywym dowodzie widniało dziewiętnaście.

JUŻ się odmładza? To co będzie, jak przekroczy czterdziestkę?

No dobszszsz… Zatrzymajmy się na chwilę. Jesteśmy w innym świecie, zaraz się zacznie dziać dużo, dużo rzeczy, a my nadal nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytania: JAK? GDZIE? W JAKIM CELU?

Gdyby to była relacja z erpegowej kampanii, pisana ku uciesze kolegów, to wszystko byłoby w porządku. Skoro jednak autor postanowił podzielić się ze światem swoją wizją, to przydałoby się wziąć pod uwagę, że potencjalny czytelnik nie ma zielonego pojęcia, o co tu chodzi. Odpowiedź “dowiecie się później” to zła odpowiedź. Zamiast niczego nie wnoszących uwag o stosunkach między dwiema paniami, lepiej byłoby poświęcić czas na chociaż kilka zdań wprowadzenia, bez zdradzania wielkich sekretów.

 

Podeszła bliżej do skraju wzgórza, żeby się przyjrzeć rysującemu się w oddali miastu. Wyglądało na sieć jaskiń wyrytych na różnej wysokości w litej skale. Całość była chroniona wysokim murem w kształcie półokręgu. Rzucała się w oczy jedna brama wejściowa i trzy masywne kwadratowe wieże, broniące dostępu do niej.

Ewidentnie miasto – stwierdził ambasador.

Proszę zobaczyć. – Ingo podał mu lornetkę. – Na pewno nie ludzkie.

Wywnioskował to z kształtu jaskiń?

 

Wie pan może, co to za stwory?

To mogą być dustanie, jaszczurkopodobne i znane ze swojej waleczności i brutalności. Szkoda, że mój wujek dotrze tu dopiero z międzynarodową wyprawą, on zapewne by wiedział więcej.

Wujek powinien był lepiej przygotować siostrzeńca.

 

Myśli pan, że możemy nawiązać z nimi stosunki handlowe?

Można spróbować, chociaż nie robiłbym sobie wielkich nadziei.

Co pan proponuje? – Ambasador wiedział, że dopóki nie dotrą do bardziej cywilizowanych ziem, to lepiej zostawić kontrolę majorowi. – Przecież widzę, że ma pan już jakiś plan.

W przypadku tego typu wyprawy plany i procedury na wszelkie możliwe przypadki powinny być przygotowane o wiele wcześniej. To nie jest wycieczka grupki awanturników.

 

Wezmę żonę, siostrę, dwóch ludzi i zrobimy mały rekonesans.

Czy to nie jest zbyt niebezpieczne? Jest pan przecież najważniejszą osobą na tej ekspedycji.

Dziwne stosunki tu panują. Skoro jest to misja wojskowa, to najwięcej do powiedzenia powinien mieć “pułkownik Tomasz”.

Niestety jest NPCem i nie ma wiele do gadania.

 

Bardzo mi miło, że pan tak mówi, ale tylko doradzam. – W jego słowach nie było nawet odrobiny szczerości. – Postaram się być ostrożny, poza tym, bądźmy realistami, kiedyś będziemy musieli zrobić ten pierwszy krok.

Zna pan chociaż ich mowę?

Się okaże. Matka nauczyła mnie kilku języków tego świata, a ostatecznie zawsze można się dogadać na migi.

No, no, uważałabym z tym w rozmowie z przedstawicielami nieznanej, nieludzkiej kultury – nigdy nie wiadomo, czy właśnie nie pokazujesz im faka.

Że tak zacytuję bardzo dobrą książkę o kontakcie z obcymi: “Jak powiedzieć <<przybywamy w pokoju>>, gdy same te słowa są wypowiedzeniem wojny??”. 😉

 

Niech pan tylko nie da się zabić.

Postaram się.

 

Kolejny podrozdział pisany jest z punktu widzenia miejscowego szamana, Vasila.

 

Przechadzał się po murach, wypatrując na horyzoncie anomalii pogodowych, gdy dostrzegł zbliżającą się do bramy grupę małych istot. Dziwne zjawisko! Kupcy tu raczej nie docierali, a już zwłaszcza pieszo. Troje mężczyzn w zielonych strojach i dwie młode samice najprawdopodobniej niewolnice na sprzedaż, bo tylko w takim celu mogły być tu prowadzone. Odruchowo zbliżył się do bramy zaciekawiony zdarzeniem.

Miasto w zasadzie było otwarte dla przyjezdnych, ale rzadko się zdarzały grupy mniejsze niż kilkuset (kilkaset) uzbrojonych po zęby istot, co i tak często nie gwarantowało im bezpieczeństwa. W Okresie neolitu twardą ręką rządził Hrabia Wlad, ale nawet on nie kontrolował w pełni nieokiełznanej natury ich rasy. Wielokrotnie nawet kupcy, którzy dostąpili zaszczytu handlowania, byli obrabowywani. Nierzadko także zabijani lub nawet zjadani, tuż po opuszczeniu bram miasta.

Towary i pieniądze zostawały w mieście, a jeszcze obiad za darmo! To się nazywa efektywna gospodarka!

 

Jedyne, co skłaniało śmiałków do podejmowania prób, to duża dostępność obsydianu, który był wydobywany na potęgę przez Hrabiego. Ze względu na właściwości wszechobecnej skały miasto nie obawiało się magów, demonów ani żadnych eterycznych bytów, od których roiły się pustkowia.

Twierdza Kresu, obsydian… Jesteśmy w Minecrafcie!;)

 

(…)

Idąc w stronę, w którą udali się przybysze, szaman przyglądał się monecie. Widniał na niej wizerunek jakiegoś władcy, a także rok bicia, choć kalendarz zupełnie się nie pokrywał z ich i to o rząd wielkości.

Za to cyfry udało mu się bez trudu odczytać.

 

Major Ingo uznaje, że najlepszym sposobem na nawiązanie kontaktu będzie demonstracja siły, wobec czego zaczyna od wyzwania na pojedynek jednego z miejscowych – niejakiego Czarnego Kasjana, który ma opinię najgroźniejszego i najokrutniejszego wojownika, i nawet władca miasta unika konfliktu z nim. (To oczywiście poznajemy z narracji szamana).

Przy okazji dowiadujemy się też że w tym świecie żyją też „spaczone południowe krasnoludy”. Karak Vlag leżało wprawdzie na północy, ale odporny na magię obsydian się zgadza. Opis okolicy też pasuje do Równiny Zharr. Czyżby inspiracja Warhammerem?

A więc – zaczyna się rytualny pojedynek, zwany dustem. Tylko jeden może wyjść z niego żywy, tylko wyzwany może rozpocząć walkę, zwycięzca zabiera całe mienie pokonanego.

 

Nie minęło dziesięć minut od jego słów, a pół miasteczka zgromadziło się przy wielkim kręgu tuż poza granicami miasta.

Miasto nie było duże, skoro połowa mieszkańców miała do kręgu mniej niż dziesięć minut drogi piechotą.

 

Większość mieszkańców obserwowała z murów, tylko nieliczni mieli na tyle odwagi, by opuścić bramę.

Albo jest to jakieś pokrętne zadanie matematyczne, którego nie ogarniam, albo drugie zdanie zaprzecza pierwszemu.

 

Ingo szybko się zorientował, że jest tu jedna główna zasada – żadnego zabijania w obrębie miasta. Gdyby nie ona, zapewne nie dałoby się utrzymać porządku w Twierdzy Kresu.

A zorientował się po tym, że…? Na ulicach nie walały się żadne trupy?

 

Arenę do walki stanowił zaledwie dwudziestometrowy okrąg zaznaczony kilkunastocentymetrowym czarnym murkiem.

Zgaduję, że to odpowiednio średnica i wysokość, a nie na przykład obwód i promień.

 

Poza nim stał kamienny tron oraz kilka mniejszych siedzisk. Lud ten nazywano dustami (bo siedziska mieli pokryte kurzem), a etymologia tej nazwy nie była skomplikowana. Po prostu ich życie skupiało się na pojedynkach zwanych dustami.

A jaka była etymologia TEJ nazwy?

 

Jeden ze stworów wyróżniał się strojem i zachowaniem. Zasiadał na jednym z mniejszych kamiennych krzeseł, co oznaczało, że był ważny.

Ważny, ale tak trochę mniej.

 

Co ciekawe reszta siedzisk stała pusta, to z kolei pozwalało sądzić, że prawie nikt istotny się nie zjawił, aby zobaczyć pojedynek. Siedzący potwór miał zaskakująco gładką skórę o nieco bardziej błękitnawym, choć nadal szarym, odcieniu. Nosił też jakiś rodzaj pancerza, wykutego jakby ze skały trochę przypominającej czarny kamień. Mógł to być jakiś stop z dodatkiem obsydianu, którego pełno było w mieście. Ingo dosłownie czuł, jak te kamienie wysysają z powietrza całą magię.

Tak, obsydian jest tu kamieniem “antymagicznym”.

Chyba nawet metalem, skoro da się z niego coś wykuć. Ale co ja się czepiam, to magia, prawda?

 

W kręgu umieszczono wiele różnych rodzajów broni, a każdą oparto o murek stanowiący granicę pola walki. Major stanął na środku areny. Od przeciwnika dzielił go mniej więcej metr.

(…)

Major mierzył metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu i był z niego, jak to się mówi, kawał chłopa, ale przy czarnym stworze czuł się malutki. Jego przeciwnik na oko mógł mieć trzy metry i ważył z dobre ćwierć tony.

Zapamiętajmy.

(…)

 

Założenie pojedynku były takie, że każdy idzie w stronę broni, która mu najbardziej odpowiada, jednak tylko wyzwany może zacząć pojedynek. Ciekawe, czy niektórzy przedłużali tak bardzo, że jeden z nich padał z wycieńczenia? Jego przeciwnik na pewno nie zamierzał zwlekać i aż palił się do walki.

Dust – rozległ się głos szamana.

Dust! – krzyknął czarny niemal równocześnie, ruszając do natarcia.

Nie było czasu do namysłu, ciało Inga reagowało instynktownie. Pierwsze uderzenie, mimo że trafiło na zwartą gardę majora, niemal połamało mu ręce. Kolejne ciosy niczym wielkie młoty leciały jeden za drugim.

Bardzo to kreskówkowe. Bohater zbiera srogie bęcki, ale jest twardy jak skała.

Znaczy – nie sięgnęli po żadną broń i tłuką się na pięści?

 

Jedyne co major mógł zrobić, to cofać się, odskakiwać i unikać. Zbliżali się do krawędzi areny. Kątem oka dojrzał krótki miecz, a może po prostu sztylet stworzony dla wielkich stworów. Nie miał czasu na analizowanie. Czarny najwyraźniej dostrzegł jego zainteresowanie, bo zmienił taktykę. Pozwolił Ingowi oddalić się na kilka kroków i niczym byk rozpędził się, chcąc złapać go w pasie. Jego szerokie ręce blokowały możliwość ucieczki na lewo i prawo. Jednak gibki major wyskoczył w górę, robiąc w locie salto w przód.

Taaa, z miejsca się wybił, bez żadnego rozbiegu. Pewnie miał sprężyny w butach. Co ja mówiłam o kreskówkach?

 

Dodatkową zaletą tego manewru było odbicie się rękoma od pleców zdezorientowanego napastnika.

Wysoko skoczył. To były naprawdę mocne sprężyny.

 

Dustanin zarył twarzą o twardą skałę, ale ostatkiem sił trącił ręką majora, który nie utrzymał równowagi i upadł po wylądowaniu na ziemi.

https://static.wikia.nocookie.net/bohaterowie/images/5/56/Gadget_Hand.png/revision/latest/scale-to-width-down/250?cb=20201119183346&path-prefix=pl

 

Ingo nie tracił czasu, wypatrzył najbliższy miecz i jednym susem przeszedł z pozycji leżącej do biegu.

Przebierając nogami w powietrzu.

 

Obejrzał się w stronę przeciwnika, by w ostatniej chwili dostrzec lecący topór. Na jego szczęście dustanin nie miał dość czasu, siły czy precyzji, aby wielkim, niewyważonym i nieprzeznaczonym do tego orężem rzucić właściwie.

Jeden z najlepszych miejscowych wojowników, potężny i silny, mający większy zasięg ramion od przeciwnika, a rzuca bez sensu toporem. Wyczuwam wokół majora moc Tarczy Fabuły.

 

Jednak cios nawet krzywo lecącego styliska (bo ostrze pewnie odpadło w locie) zwalił majora z nóg i solidnie obił płuco. Odruchowo zrobił przewrót w przód, aby zamortyzować upadek. Kosztowało go to trochę sił, ale przede wszystkim czasu.

Otóż nie. Przewrót w biegu jest naprawdę szybki, a ukemi jest powszechnie używane jako element parkour.

 

Zanim ponownie zerwał się do biegu czarny dopadł do niego, chwytając go z siłą imadła za ramiona. Podniósł majora tak, że ich głowy spotkały się niemal na tej samej wysokości. Zanim Ingo opanował się na tyle, by próbować się wyślizgnąć z uścisku, przeciwnik wyszczerzył długie zęby i wgryzł mu się w bark.

Ból był paraliżujący. Krew trysnęła obficie, gdy czarny wyrwał mu spory kawałek mięsa z rany.

Uprzejmie omijając okoliczne tętnice, żeby przypadkiem nie zakończyć pojedynku zbyt szybko.

 

Ingo poczuł nagły przypływ sił i złości. Podwinął kolana do szyi i z całych sił odepchnął się od klatki piersiowej przeciwnika.

Zgaduję, że je jednak podciągnął, nie podwinął, chyba że ma gumowe kości.

 

Wyleciał wysoko w górę z saltem w tył.

Zdołał się wyrwać z uścisku, bo ręce dustanina były śliskie od krwi…?

 

O dziwo, udało mu się spaść na nogi. Utrzymał równowagę i zanim oszołomiony przeciwnik znowu ruszył, dopadł do upragnionego miecza. Chwycił go lewą ręką, ponieważ prawą miał złamaną.

Złamaną i prawie odgryzioną.

 

Zwisała obecnie luźno, jakby była wykonana z gumy. To musiało się stać, gdy czarny trzymał go w uścisku. Ale jakoś nic nie poczuł, widocznie ból ugryzienia tłumił inne doznania. Ingo skierował ostrze w stronę potwora i z uśmiechem powiedział:

Wygrałem.

Eeeee…???

Oczywiste skojarzenie:

https://i.kym-cdn.com/photos/images/newsfeed/001/838/613/45e.jpg

 

Masz ciekawy sposób patrzenia na świat. – Dustanin niespiesznie szedł w stronę topora i tarczy. – Jak dla mnie to ledwo żyjesz, pierwsza runda dla mnie.

Powiedziałbym, że możesz się poddać, ale to wbrew zasadom.

Próbujesz mnie zdenerwować? Nie z takimi jak ty walczyłem. Chociaż muszę przyznać, że odwagi ci nie brakuje.

Spotkali się mniej więcej na środku areny. Czarny wyglądał, jakby dopiero zaczynał walkę, a Ingo ledwie chodził. Stwór ruszył bez ostrzeżenia, a major odbijał jego ciosy spokojnie, wykorzystując ciężar i siłę przeciwnika przeciw niemu.

Jak???

Był ciałem sprężystym. Bardzo sprężystym.

 

Gdyby nie tarcza, już byłoby po pojedynku.

Tak, to ta Tarcza Fabularna, o której wcześniej wspominała Sine.

 

Czarny stanął naprzeciwko niego osłupiały, zaczynał pojmować, co się właśnie wydarzyło.

Czarny, wyjaśnij, bo ja ni cholery nie pojmuję.

 

Zaatakował kolejny raz pionowo od góry, od razu trzymając tarczę w pogotowiu, ale chłopak nie odbił ciosu, tylko zamarkował ruch miecza.

Słownik języka polskiego PWN (dalej zwany Sjp PWN): 1. «udać, że się coś robi» ; 2. «zrobić coś w sposób niedbały lub zdawkowy» ; 3. «zrobić atrapę czegoś».

Nie mam pojęcia, co autor miał na myśli. Zrobił unik?

 

Zrobił błyskawicznie krok do przodu, skracając tym samym dystans. Górna część styliska uderzyła Inga w krwawiący bark, po czym topór wyleciał w powietrze jak z trampoliny.

Ingo musi być zrobiony z twardego kauczuku, skoro rzeczy tak się od niego odbijają.

A może ma na sobie tarczę… taką z “Diuny”?

 

Major mimowolnie opadł na jedno kolano pod wpływem siły uderzenia.

To był atak godny berserka – szepnął do siebie.

Minęła dobra chwila, zanim dustanin zrozumiał, co się właściwie stało. Zrobił krok w tył, z niedowierzaniem patrząc na ucięty kikut swojej ręki.

Cóż, ja nadal nie rozumiem, co tu się stało, za to podejrzewam, że autor nie rozumie słów, których używa.

 

Miecz nie był tak ostry, jakby się od niego oczekiwało, jednak wystarczył. Obecnie prawa dłoń zwisała czarnemu na resztce kości i kawałku skóry.

Oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę.

 

Dustanin ryknął z przerażenia, a może już bólu. Major w tym czasie powoli podniósł się na nogi. Przeciwnik desperacko cisnął w niego tarczą, sam uciekając ku obrzeżom areny. Ingo zasłonił się połamaną ręką. Dustanin trafił, ale Ingo nie odniósł większych obrażeń.

Aha.

Przywalił mu prosto w połamaną rękę. Ingo powinien w tym momencie zemdleć z bólu, ale nieee, nie odniósł większych obrażeń… To tylko powierzchowna rana…

 

Czarny panicznie szukał jak najlepszej broni i rzucał, czym popadnie. Major, niczym zombie, spokojnie i z mozołem szedł w jego stronę, co chwilę zasłaniając się lub odbijając nieporadnie rzucane pociski.

Przepraszam, co się nagle stało najgroźniejszemu i najdzikszemu z wojowników Twierdzy Kresu?

Miał wyjątkowo pechowy rzut, więc przez k10 rund jest oszołomiony i ma -20 do wszystkich cech procentowych.

 

Ten proceder trwał długo, ale to dustanin, wykrwawiając się, tracił siły szybciej od majora.

…który wcale a wcale nie krwawił, chociaż miał wygryziony kawał mięsa z barku.

 

W końcu Ingo doszedł do miejsca, w którym znajdował się w miarę wyważony nóż do rzucania.

Ocenił jego wyważenie na oko? Zdolny.

 

Oparł na chwilę miecz o swoją nogę i wolnym ruchem podniósł nóż, chwytając palcami za czubek ostrza.

Całość włącznie z samym rzutem zdawała się tak wolna, że obserwatorzy nie byli w stanie uwierzyć, że się udała.

Nóż majestatycznie sunął w powietrzu, niespiesznie zdążając do celu.

 

Czarny dostał prosto w łydkę. Ostrze przeszło na wylot, niemal dotykając przy tym stopy potwora.

Dustanin próbował się żałośnie odczołgać w stronę murku, gdy nieuchronna powłócząca nogami śmierć zbliżała się do niego.

Ale dlaczego…? Śmiem twierdzić, że Ingo jest w gorszym stanie niż jego przeciwnik, odniósł więcej ran, a poza tym jest mniejszy i słabszy.

Zapewne dlatego, że mamy do czynienia z nieprzemyślanym, automatycznym przekładaniem mechaniki gry na opis walki. W realiach gry Dustanin mógł działać, dopóki nie zjechał z punktami żywotności poniżej pewnego pułapu. Major zadawał ciosy z różną siłą, odbierał jaszczurowi po kilka pż, a kiedy został mu ostatni, wystarczyło byle pierdnięcie.

Mechanika gry jest siłą rzeczy ogromnym uproszczeniem i – dopóki nie dotrzemy do krytyków – ignorujemy fizykę i biologię, licząc sobie radośnie punkty żywotności i punkty obrażeń, podczas gdy IRL dawno bylibyśmy niezdolni do niczego poza skowytaniem z bólu.

A to już zależy, jaki system gramy 😉 To prawda, że w poczciwym D&D równie dobrze walczy się z jednym punktem życia jak i ze stoma, ale są systemy, gdzie każda rana utrudnia nam życie – obniża współczynniki, daje karę do rzutu, odpala nieprzyjemne efekty, itd.

 

Major nie spieszył się, ale gdy znalazł się na tyle blisko potwora, aby zadać cios, wykonał go od razu.

A dustanin pokornie czekał, nie próbując się bronić, nie wiem, kurde, choćby gryźć.

Był rozproszony, bo coś go łaskotało w łydkę i uwierało w stopę.

 

Włożył w to cały swój kunszt i siłę, aby jednym ciosem odrąbać dustaninowi głowę. Niestety, to mu się nie udało.

Zapewne dlatego, że: a) to wcale nie jest takie łatwe, ponieważ szyja to całkiem solidny cylinder złożony z mięśni i ścięgien, a kręgosłup to nie patyk b) przeciwnik miał 3 metry wzrostu i ważył dobre ćwierć tony, a standardowy erpegowy jaszczuroczłek wygląda tak:

https://static.wikia.nocookie.net/wikiarpg7009/images/c/c5/Lizardfolk.jpg/revision/latest/top-crop/width/360/height/450?cb=20170208134602&path-prefix=pl

 

Można by powiedzieć, że miecz był tępy, można by zrzucić też winę na zmęczenie i odniesione rany, jednak Ingo słyszał tylko w głowie szydzący głos swojego wujka: ,,Wstyd”.

Oho, toksyczna rodzinka.

 

Dlatego niemal od razu poprawił, urzynając całkowicie głowę przeciwnika.

Odrzucił miecz i z głową stwora w sprawnej ręce obrócił się w stronę zgromadzonych. Niestety nie wyglądało to tak, jak sobie zaplanował, ponieważ potwór nie miał włosów, a Ingo stracił sporą część władzy nad palcami dłoni, więc gdy trzymał trofeum za ucho (jaszczur z uszami???), to się urwało, psując mu chwilę triumfu.

To chyba miał być Element Komiczny.

 

Ina występuje jako tłumaczka i jednocześnie podrywa jakiegoś biednego kaprala, Marta niesie omdlałego męża na rękach (sic!), dowiadujemy się, że Hrabia Wlad chętnie sprzeda obsydian, bo „każda drobinka jest własnością rodziny Kirsteinów”, a ja dostaję ataku śmiechu, bo niejaki Vlad był założycielem dynastii von Carsteinów, wampirów ze świata Warhammera.

Bla bla, zgodnie z zapowiedzią Ingo dziedziczy cały majątek po pokonanym, w tym dwoje niewolników – Rantara (człowieka) i Astelię (wróżkę). Astelia będzie jeszcze istotną postacią, Rantar po krótkim występie jako ich przewodnik po tym nowym świecie, zaginie w mrokach niepamięci. Astelia niegdyś posiadała poczwórne skrzydła, ale jej pan któregoś dnia wyrwał je i zjadł. Ot, dzień jak co dzień w krainie dustan.

Dowiadujemy się też, że rana i połamana ręka Inga nie stanowi żadnego problemu, gdyż Marta dysponuje magicznymi, leczącymi eliksirami.

Przeszukiwanie domu pokonanego nie obywa się jednak bez przeszkód. Ina i towarzyszący jej żołnierz natykają się na dwójkę dzieci pana domu.

 

Zza drzwi wyszła sporych rozmiarów dustanka, trzymając w rękach długą włócznie.

Stój, bo strzelam! – krzyknął po polsku Marek.

Nawet nie wiem, co do mnie mówisz, robaczku. (te przekomarzanki na sesji…)

Strzelaj – zdążyła krzyknąć Ina.

Dustanka zamachnęła się i rzuciła w niego włócznią. Żołnierz powinien był zdążyć zareagować, ale tego nie zrobił. Możliwe, że pierwszy raz był w takiej sytuacji.

Proponuję włączyć walkę na włócznie do szkolenia Wojska Polskiego. Nigdy nie wiadomo, kiedy znajdziemy jakiś portal do innego świata…

W Wojsku Polskim musi się dziać naprawdę źle, skoro na TAKĄ misję wysyłają jakieś nieopierzone kurczaczki.

 

A mówiłam: nie wahaj się. – Ina dobyła swojego miecza, który przywiozła z Polski. Dostała go od matki, a jego historia była znacznie dłuższa.

Ta informacja powinna się pojawić wcześniej. Wciśnięta na siłę w środek akcji rozwala dynamikę sceny.

 

Odprowadziła wzrokiem Marka, który jeszcze żył przybity ogromną siłą rzutu do jednej z krat.

Skoro Ina go „odprowadziła wzrokiem”, to chyba gdzieś z tą kratą powędrował. Twardziel!

(Tak naprawdę zginął. Biedny enpec.)

(Odprowadziła wzrokiem jego ulatującą duszę)

 

Za dustanką pojawił się drugi przedstawiciel jej rasy – wielki i czarny jak noc. Przypominał trochę tego, z którym walczył Ingo.

Co tu robisz, mała zgubo – dustanin wyraźnie nie widział w niej zagrożenia. – Lepiej oddaj ten nożyk, bo się skaleczysz.

Jej miecz był faktycznie krótki, ale to dlatego, że i ona była drobna.

To nie do końca tak działa…

Hm, ten miecz z długą historią? Czyżby dziedziczyły go pokolenia niziołków?

 

Ina podeszła bliżej, trzymając go głownią w kierunku napastnika. Czarny wyciągnął rękę, a ona jednym płynnym ruchem przerzuciła rękojeść do ręki i siłą rozpędu rozcięła mu dłoń, pozbawiając kilku palców.

Dłoń”, bo trzeba unikać powtórzenia słowa “ręka” (lub pokrewnego) po raz trzeci. Doceńmy.

Ktoś rozumie, co ona właściwie zrobiła? Przerzuciła miecz z ręki do ręki? Po co???

 

To jednak jej nie zatrzymało i zanim przeciwnik wyszedł z szoku, zadała mu jeszcze trzy ciosy – każdy celny i głęboki. Może jej broń nie była długa, ale ostrzejsza niż skalpel.

Jasssne. Magiczny niziołczy miecz +10 do obrażeń.

 

Dustanka próbowała się rzucić na nią całym ciałem. Ina tylko przerzuciła broń do drugiej ręki i przecięła ją na pół.

Po cholerę ta żonglerka, nie łaska się skręcić w biodrach?

 

Napastniczka nie zorientowała się w pierwszym momencie, co się stało. Dalej próbowała ją zmiażdżyć. Jednak gdy tylko dolna połowa jej ciała osunęła się, wypluwając ogromne ilości ciemnoczerwonej krwi i flaków, siła jej uścisku zmalała do zera.

Ach, pokłosie tych wszystkich filmów, w których ktoś jest szatkowany na kawałki i zauważa to dopiero wtedy, gdy się chce ruszyć i nagle rozpada się na gulasz.

 

Drugi stwór próbował się ratować nieporadną ucieczką, ale Ina była szybsza i uderzyła go płazem w tył głowy, licząc, że to go ogłuszy, jak na filmach.

Płazem to można dać w dupsko. Do ogłuszania lepsza jest rękojeść.

Poza tym Ina w ogóle nie powinna myśleć o walce w kategoriach „jak na filmach”, bo – jak się dowiemy później – jest pieprzoną mistrzynią szermierki i to nie sportowej.

 

Ałłł – zawył tylko potwór i trzymając za głowę, odwrócił się. – Poddaję się, nie pacaj mnie tym żelastwem.

Aaaale że co?

Czy myśmy tu nie czytali przed chwilą o “nieokiełznanej naturze tej rasy”, ich brutalności i żądzy krwi? Czy ten koleś nie jest synem najgroźniejszego z wojowników, z którym nawet władca obawia się zadzierać? I poddaje się od pacania płazem?

 

Masz – powiedziała, rzucając mu mały medalion w kształcie głowy demona. – Posmaruj swoją krwią, wypowiedz swoje imię i zdanie: aeus te terenta at morti.

Co?

Albo to, albo śmierć od razu, nie będę ryzykować, że wbijesz mi nóż w plecy.

Alius aeus te terenta at morti.

Świetnie, a teraz powtórz, używając prawdziwego imienia.

Skąd…?

Cierpliwość mi się kończy.

Wypowiedział w końcu słowa, a kontrakt związał go na całe życie. Zanim się zorientował, medalion wtopił się w dłoń, tworząc na niej tatuaż w podobnym kształcie.

No proszę! Dustanin najwyraźniej rozumie formułę, skoro wie, że powinien użyć słowa “alius” – “inny” zamiast swojego imienia. I jest w tym lepszy od nas, google tłumacza oraz filolożki klasycznej, bo my nie rozumiemy 😉

(Nie jest to łacina, a coś jedynie przypominającego łacinę, jak “Ameno” – choć nie da się wykluczyć, że pierwotnie była to faktycznie jakaś łacińska formułka, która zginęła pod masą literówek i przekręceń.)

 

Aaaaale! Nie ma to jak porządna burza mózgów. W wyniku tejże burzy, z udziałem wspomnianej wyżej filolożki klasycznej, ustaliliśmy prawdopodobne prawidłowe brzmienie formuły oraz wysnuliśmy hipotezę, w jaki sposób przybrała takie, jak cytowane.

Otóż mogło chodzić o zdanie “Deus te teneat ad mortem” – “Niech cię bóstwo zwiąże aż po śmierć”. A dlaczego teraz wygląda ono tak, jak wygląda?

Słyszeliście o wyjaśnieniach watsonowskich i doylowskich?

Wyjaśnienie watsonowskie to jest takie, które bierze pod uwagę wyłącznie możliwości świata przedstawionego; tak, jakby udzielał go Watson, niewiedzący, że jest postacią fikcyjną. Wyjaśnienie doylowskie bierze pod uwagę czynniki zewnętrzne. (Np. “postać X ma ciemne włosy i niebieskie oczy, bo jest to powszechny typ urody pośród ludu Y” – vs. “autor opisał w ten sposób postać X, bo jest wzorowana na jego przyjacielu”).

A więc na początku wyjaśnienie watsonowskie: ponieważ istnieje portal łączący ten świat z Ziemią, gdzieś, kiedyś trafili doń ludzie władający łaciną – Rzymianie, średniowieczni mnisi… Łacina przez wieki ewoluowała do takiej postaci, jak widać. Proste. (Nie, autor nie daje nam takiej wiedzy, to już moja rekonstrukcja).

Wyjaśnienie doylowskie: ktoś przetłumaczył formułę zaklęcia na łacinę, a następnie podyktował ją osobie łaciny nieznającej. Ta natomiast zapisała ją ręcznie i bazgrząc. Odczytała to i przepisała najpewniej osoba trzecia. I tak nabazgrane ręcznie “deus” z krótką laseczką przy “d” zmieniło się w “aeus”, “teneat” w “terente”, zaś “ad” i “at” to typowa pomyłka ze słuchu. “Mortem” / “morti” – może też ktoś źle usłyszał, a może tłumacz źle odmienił?

 

Jak to możliwe? Magia tu nie działa!

Ale ty jesteś ograniczony… Zresztą nie zwykłam się tłumaczyć swoim niewolnikom.

Działa to działa, na chuj drążyć temat. Nie, czytelnicy też nie dostają wyjaśnienia, dlaczego w obsydianowej twierdzy, która tłumi każdą magię, czary Iny działają.

 

(…)

Ina, chcąc pomóc ukrywajacej się parze niewolników, schodzi do dołu kloacznego. Będzie potem okrutnie śmierdzieć, co dla Marty będzie okazją do kpin, a dla autora – do dziwacznych opisów mycia i opatrywania Iny przez Ingo, które zajmują cały rozdział i które sobie darujemy.

Tak, jakieś takie to było… Niby niewinnie brat opatruje siostrę, ale jakieś śliskie wrażenie jednak zostawało.

 

Tymczasem w obozie wojskowym…

 

Obóz składał się z dwóch pojazdów i siedmiu namiotów. W jednym z nich umieszczono cywili. Major upierał się, żeby wziąć ze sobą całą masę niepotrzebnych, jak na jego gust, osób. Jeszcze obecność księdza w jakimś sensie rozumiał.

No ba, jakże to polska misja wojskowa bez księdza? Nie godzi się!

 

Siostra majora mogła być rezerwowym tłumaczem, a żonę mógł znieść, chociaż to trochę nadużycie, by tylko on mógł zabrać kobietę.

Czy ja dobrze rozumiem, że ktoś tu uważa kobietę za coś w rodzaju przedmiotu?

No przeca nie jest tak, że Marta wybrała się tam, bo też ma jakąś misję do spełnienia, niii, jest wyłącznie prywatną grzałką do łóżka majora.

 

(…)

Pułkownik dobrze pamiętał rozmowę z generałem, prezydentem i prezesem (sic!),

Zaraz… TYM prezesem???

 

w której najpierw powierzono mu dowództwo, by chwilę później wytłumaczyć mu, że tak naprawdę to decyduje major – chłopak z wątpliwym doświadczeniem wojskowym, o którym niewiele wiedział.

Z tym majorem to jakaś grubsza ściema. O ile dobrze zgaduję, to nasz Ingo był kompletnym cywilem, któremu naprędce nadano stopień wojskowy – za zasługi, jak sądzę, tj. za pokazanie drogi do nowego świata i bycie przewodnikiem po tym świecie. Ale że od razu starszego oficera…? I funkcję attaché wojskowego? Chyba musiał mocno wpaść w oko jakiemuś ministrowi.

Miałam już napisać, że armia jest strukturą mocno hierarchiczną i mocno skostniałą, ale… Cóż, wzmianka o prezesie wiele tłumaczy.

 

Przy bliższym poznaniu zrobił jednak na Tomaszu dobre wrażenie, oczywiście jak na podrostka.

Podrostka? Pewnie chcielibyście wiedzieć, ile lat ma major? Dowiadujemy się tego z narracji jego siostry Iny.

Nie martw się, cokolwiek się czai w ciemnościach, ja cię ochronie. – Chłopak miał chyba z osiemnaście lat i chociaż był w wieku jej brata, to daleko mu było do jego sposobu rozumowania.

Był piętnastoletni kapitan, to może być i osiemnastoletni major, czemu nie… *wzdech*

 

(poza tym skąd na niebezpiecznej, pozaświatowej misji wziął się taki smarkacz? Nie major, tylko ten drugi?)

W sensie, że osiemnastoletni pułkownik? To faktycznie wygląda jak rzeczy pisane w szkolnym zeszycie, pod wpływem własnych fantazji i młodzieżowych filmów o tropieniu tajemnic, w których dorośli zawsze są do niczego.

(braki kadrowe ;))

 

I wracamy do Twierdzy Kresu – miasta dustan.

 

[Ingo] Obejrzał swoje rany, wyglądały całkiem dobrze, chociaż na barku powstanie spora blizna po ugryzieniu. Szybkie leczenie miało swoje zalety, ale także pozostawiała charakterystyczne ślady.

Ta leczenie pozostawiała straszni ślady na gramatyka.

 

Ina z Martą musiały zużyć kilka eliksirów, ale chyba było warto. Teraz przynajmniej w mieście nikt ich nie zaatakuje, wiedząc, czym ryzykuje. (Człowiek nie czuje, jak mu się rymuje). Swoją drogą jego żona także spała jak zabita, ale u niej to raczej częste zjawisko. Pogładził jej niedawno przefarbowane, krótkie, czarne jak smoła włosy. Jakieś pół roku temu przeszła prawdziwą metamorfozę. Pewnego dnia nagle ostentacyjnie spaliła wszystkie swoje różowe ubrania i sukienki, przerzucając się na czerń. Oczywiście, jakiś kolorowy akcent czasem się jej zdarzył, ale nosiła teraz głównie obcisłe ciemne ubrania.

Brzmi jak opis nastolatki, która pewnego dnia postanowiła zostać mhhroczną satanistką.

Ingo nigdy się nie przyznał, że kochał ją taką blond i różową, i tęskni za tymi czasami. 😉

 

(…)

Marta miała piekielny apetyt na seks. On zresztą też, ale jego żona była zawsze nienasycona. Pozwoliła mu odpocząć dopiero po czwartym razie.

Niezłe te eliksiry.

 

Mimo że pierwszy z nich trwał ledwie chwilę (przedwczesny wytrysk, to przykre), każdy kolejny stawał się coraz dłuższy. Ingo nie miał wielkiego porównania, wszak z nią stracił dziewictwo, ale wydawało mu się, że jest w tym cholernie dobra. To przecież chyba nie było zwykłe i normalne, że potrafiła go wzbudzić, kiedy tylko chciała?

Demonetki Slaanesha (warhammerowego boga cielesnych rozkoszy) nie takie rzeczy potrafią 😉

Było dość zwykłe i normalne. Cytując klasyka – ja mam siedemnaście lat, mnie wzbudza patrzenie na linoleum.

 

Kiedy się poznali w wieku trzynastu lat, był jej wzrostu, a teraz z trudem sięgała mu do barków. Jemu się to podobało, taka niby drobna i niewinna dziewczynka, skrywająca w sobie prawdziwą bestię, w każdym sensie tego słowa.

Yyyy…

Nie zapominajmy, że Marta odmłodziła się w papierach, a tak naprawdę jest osiem lat starsza od męża. Więc albo poznali się jako trzynastolatka i pięciolatek, albo on miał trzynaście, a ona dwadzieścia jeden. Jedno i drugie brzmi fatalnie w kontekście “bestii ukrytej w niewinnej dziewczynce” i dziwnie w kontekście wzrostu.

Wróżka Astelia też była opisywana jako wyglądająca na dziewczynkę. Powiedziałabym, że ta ogólna tendencja jest lekko niesmaczna, ale mam teorię. To jest recykling opowiadań pisanych za czasów nastoletnich. Autorowi nie przyszło do głowy ani urealnienie wieku bohaterów, ani wymazanie pewnych, eeee, młodzieńczych naleciałości, jak np. opisywanie wypiętych tyłków w momentach, kiedy nie jest to istotne dla rozwoju akcji.

 

(…)

Tymczasem polska delegacja udaje się na spotkanie z władcą miasta.

 

W skład Pierwszej Polskiej Delegacji Kolonii Nowego Świata wchodzą – rozległ się głos herolda – wielmożny Ambasador Jerzy Wąs, czcigodny Attache Wojskowy Major Ingo Salkana oraz wysłannik specjalny Rantar bez nazwiska oraz tytułu przybyli wraz z trzema niewolnicami.

Kobiety u dustan nie mają żadnych praw i są niewolnicami; zapamiętajmy to.

Rantar też jest byłym niewolnikiem. Włączenie go w skład oficjalnej delegacji jest co najmniej niezręczne.

Równie, a może nawet bardziej niezręczne jest zdradzanie na dzień dobry, że się zamierza zakładać kolonię. Placówkę handlową to i owszem, ale słowo kolonia (jako pojęcie z zakresu geografii politycznej) pachnie zajmowaniem cudzych terytoriów i mogłoby wzbudzić uzasadnioną niechęć gospodarzy.

 

Stajecie przed obliczem Jego Wysokości Hrabiego Włada Pierwszego Wśród Kirsteinów, władcy Twierdzy Kresu, pogromcy…

(…)

Przybyliśmy do Twierdzy Kresu z zamiarem handlu, ale myślimy o stworzeniu stałej placówki w obrębie miasta.

Jaka korzyść miałaby płynąć z tego rozwiązania dla Hrabiego? (…) – Jakiego rodzaju towarami zamierzacie, panowie, handlować?

Jedzeniem, szatami, towarami użytkowymi, jak na przykład miski, kubki, lustra. (…)

 

Jadą do nowego świata, żeby założyć tam bazarek…?

Okolice Twierdzy Kresu w pięć lat po przybyciu Polaków, koloryzowane.

Źródło

 

No dobra, ale co właściwie nasi będą z tego mieli? Czy świat Kesalisis jest źródłem jakichś cennych dóbr, których mogliby pożądać Ziemianie? Bo obsydian raczej do nich nie należy. Tego się nie dowiadujemy, tak jakby zupełnie wystarczyło, że Polacy zapewnią sobie dochody pozwalające na utrzymanie na miejscu.

 

Nie minęło pięć minut, a do sali wkroczyło ośmiu polskich żołnierzy, wnosząc liczne towary, a wśród nich: lustra, perski dywan, złote puchary, kilka kilogramów soli (będę się śmiać, jeśli się okaże, że sól jest dla miejscowych trucizną), zestawy przypraw (Prymat, z podpisem Gesslerowej), trzydzieści konserw, dwie siaty (z logo Biedry) z suchym prowiantem oraz wiele innych. Dustanie nie byli wszystkożercami jak ludzie. Mogli spożywać tylko mięso, co nie znaczyło, że nie potrzebowali karmić swoich niewolników.

Takie te prezenty są jakieś… nie wiem. Jakby uznali, że te puchary i dywany to za mało, więc pozbierali wszystko, co im zalegało po kątach magazynu.

 

Bla bla, Ingo w zamian domaga się przyznania statusu obywatela wszystkim członkom ekspedycji, a także – wbrew miejscowym zwyczajom – kobietom. Kartą przetargową oprócz perkalu i paciorków jest też możliwość zapewnienia miastu, dzięki nowoczesnej inżynierii, dostępu do wody, gdyż boryka się ono z jej brakiem i jest tam niemalże tak cenna, jak na Arrakis. Tymczasem Vis Kirstein, syn władcy, jest ciekawy…

 

Pytanie zadaje we własnym imieniu. Kto cię uczył fechtunku? Jesteś wystarczająco interesujący, bym się z tobą zmierzył.

Quentin De Estakade (czyli Piąty z Budowli Mostowej) zwany Gryfem, jeden z mistrzów rycerzy prawych.

Odwiecznych, zapiekłych i dozgonnych wrogów rycerzy lewych.

 

Dustanie powtarzali po sobie to słowo, jakby miało dla nich szczególne znaczenie.

Dobrze zrozumiałem? Będziesz kolejnym Quentinem Zakonu Prawych? – Tego pytania z ust Visa Ingo kompletnie się nie spodziewał. Nie wiedział, o co chodzi, [podkreślenie moje – Kura] chciał się skonsultować ze swoim nowym doradcą, ale nie było czasu. Musiał improwizować. – Czemu nie nosisz zatem ich barw?

Major szybko analizował informacje. Zakon Prawych nadal istniał, co było do przewidzenia. Quentin był największym wojownikiem swoich czasów, a potem nagle zniknął, udając się z jego matką do innego świata. Oboje należeli do Zakonu Prawych, więc po nich rządy przejął owiany legendą pijak Agmar, ponieważ sir Gorge był już martwy w tym czasie. Co znaczy, że zakon mógł zmierzać w dziwnym kierunku…

Aha. W jednym akapicie Ingo nie wie o co chodzi i potrzebuje konsultacji z miejscowym doradcą (wspomnianym wcześniej byłym niewolnikiem Rantarem), w następnym – doskonale się orientuje w sprawach zakonu, mając w dodatku źródła w postaci własnej matki i samego Quentina. Spłynęło na niego boskie natchnienie, czy może gracz przypomniał sobie, co ma na karcie postaci?

Obstawiam, że wymyślił między sesjami. Po dramatycznym pytaniu: “Czemu nie nosisz zatem ich barw?” mistrz gry dodał: “To może dziś na tym skończymy, widzimy się za tydzień, dopiszcie sobie pedeki”.

 

(…)

 

Skoro wasza czcigodność tak uważa – Ingo uśmiechnął się perfidnie, bo wszystkie puzzle znalazły się na właściwym miejscu – przedstawiam moją siostrę, Inę Salkana, obecny Miecz Prawych, córkę i następczynię księżnej Elifame, założycielki zakonu, która jest o klasę lepszym szermierzem ode mnie, choć zapewne na takiego nie wygląda.

Ina skłoniła się lekko na te słowa, po czym dobyła miecz i w powietrzu odwróciła go w klingą w kierunku tronu.

Co ona właściwie zrobiła z tym mieczem, dobyła i podrzuciła? Po cholerę?

Popisuje się.

 

Jesteś córką legendarnej kapłanki Elifame? – zapytał nagle szaman, który pojawił się, nie wiadomo skąd.

Teleportował się, szamani tak potrafią.

 

Podobno mam jej oczy, chociaż ja tego nie dostrzegam – odpowiedziała i skłoniła się z szacunkiem.

https://img.memecdn.com/you-have-her-eyes_o_1944881.jpg

Wiem, że to głupi dowcip, ale gdyby miała jej uszy, też by nie dostrzegała.

 

(…)

Tymczasem Astelia zostaje służką Marty.

Nota bene z wyciętych fragmentów można się było dowiedzieć, że Marta jest nienaturalnie silna, kruszy kamień i jest „jakby trochę” demonem, a Astelia mówi m.in. po polsku.

Potem się okazuje, że nie “jakby trochę”, ale demonem po prostu, z upodobaniem do wyrywania serc i wysysania dusz wrogom; natomiast Astelia ma dar rozumienia języków, w związku z czym staje się tłumaczką wyprawy.

Tu należy zaznaczyć, że autor przynajmniej wziął pod uwagę trudności językowe i zróżnicował umiejętności bohaterów. Ina i Ingo, jako pochodzący z tego świata, mówią w miejscowych językach, ale niedoskonale. Marta mówi tylko w “imperialnym” i to bardzo słabo, nieustannie go kalecząc. Astelia ma wspomniany dar języków, a nieco później niejaki inżynier Kowalski opracowuje tłumaczącą apkę na telefon, dzięki której wszyscy już mogą porozumiewać się bez przeszkód.

 

Śnił jej się koszmar, jednak sen nie trwał długo. Obudziła ją pani, wyciągając za rękę i prowadząc na najniższe piętro rezydencji, nie licząc tego zasypanego. Astelia spodziewała się najgorszego, ale szła zaspana przed siebie. Zostanie zapewne zamknięta w ciemnej zimnej celi. Za kratą ostatniej celi zobaczyła najmłodszego syna Kasjana Czarnego. Poczuła przerażenie, takie samo jak w dniu, w którym zrozumiała, jakim potworem jest jej nowy pan.

Jesteś mi posłuszna?

Tak, pani – odpowiedziała, a jej wargi dygotały z przerażenia. To był sen czy jawa?

Chcesz być mną czy nadal bezwartościową wróżką, którą każdy pomiata?

Tobą – wyszeptała.

To rozbierz się do naga i wejdź do środka. Zostaniesz tam, aż powiem ci, że możesz wrócić.

Pppaaa…. – Poczuła się słabo, zakręciło jej się w głowie i upadła.

(…)

Odkryła, że trzyma w dłoni klucz do celi i kartkę papieru, na której było napisane w języku wróżów:

Odważne serce umiera raz, a tchórzliwe każdego dnia”.

Tylko major mógł to napisać, ciekawe, czy wiedział, co z tym zrobi jego żona.

Wykorzysta, to oczywiste, poddając wróżkę próbie odwagi w sadystyczny i podły sposób. Major albo nie zna prawdziwej natury swojej żony, albo ma w dupie, co ta żona zrobi z jakąś tam żywą i czującą istotą.

Trzeba autorowi przyznać, że całkiem empatycznie podszedł do kwestii reakcji Astelii, a opisy jej strachu i wahania są wiarygodne. Ciach!

 

(…)

Potwór na jej oczach ściągnął z siebie porwaną koszulę.

Smakowicie wyglądasz, mała wróżko.

Astelia nie potrafiła powstrzymać drżenia ciała, ale mimo wszystko przekręciła klucz. Dustanin cofnął się o krok, pozwalając kracie się swobodnie otworzyć. Wróżka wczłapała się do środka na czworaka.

Sjp PWN: człapać

1. «iść krokiem powolnym»

2. «idąc, klapać obuwiem spadającym z nóg»

 

Nie była w stanie utrzymać się w pionie. Jej ciało po prostu kpiło z jej wysiłków. Nogi miała miękkie jak niewypieczone ciasto, a ręce z trudem słuchały jej poleceń. Czuła, jakby jej ciało nie należało do niej. Było zupełnie obce. Kontrolowane przez kogoś, jakby z opóźnieniem spełniało jej wolę.

Umrę tu – szepnęła do siebie.

Wstała, podpierając się wilgotnej ściany. Wyprostowała się do połowy, a dustanin stanął dokładnie za nią. Dosłownie czuła jego oddech na sobie.

Słowo “dosłownie” jest w tym miejscu zbędne.

 

Gęsia skóra pokrywała jej całe ciało. Zamknęła oczy, w myślach modląc się o siłę i godność. Jej nogi już nie drżały, one wręcz dygotały. Kolana Astelii latały niczym lotka strzały wbitej w drzewo.

Zamiast na siłę dobierać synonimy, czasem lepiej jest przerobić sąsiednie zdanie. “Latały” to niezbyt szczęśliwy wybór.

 

Nie dała rady wyprostować się do końca, jakby miała garb i krzywe nogi.

Poczuła, jak ślina stwora kapie jej na ramię. Chciała się odciąć od rzeczywistości, ale już tego nie potrafiła. Smród jego oddechu sprawiał, że łzawiły jej oczy. A może po prostu płakała? Jego łapa dosłownie zawisła tuż nad jej ramieniem. Przełknęła ślinę i zbierając całą swoją odwagę, odwróciła się w jego stronę.

Otworzyła oczy. Wielkie przyrodzenie dustanina odkształciło się w spodniach na wysokości twarzy dziewczyny.

W zasadzie to dwa przyrodzenia, ale może w tym świecie jaszczurki są inaczej zbudowane. Przy okazji – miłośnicy “Kryształów Czasu” z pewnością docenią informację, że parzysty narząd kopulacyjny samców jaszczurek to… półprącie!

 

(…)

Śliskość ściany oraz jej drżące nogi sprawiły, że w pewnym momencie straciła równowagę. Próbując się nie przewrócić, zamachnęła się ręką i złapała stwora za lepką od potu nogę.

Potem nastąpiło coś tak zdumiewającego, że nie miała pojęcia, co o tym myśleć. W jednej chwili stwór niczym oblany wrzątkiem odskoczył do tyłu, pozwalając jej upaść na ziemię. Wróżka uderzyła szczęką o kamienne podłoże. Poczuła smak krwi w ustach. Jednak przede wszystkim była zdziwiona. Co się stało? – powtarzała w myślach.

Powoli się pozbierała i spojrzała na dustanina stojącego w kącie malutkiego pomieszczenia. Wyglądał jak spłoszony zwierz.

Co ty robisz? – zapytała zdziwiona.

Ja cię nie dotknąłem, ty to zrobiłaś. Nie ja, tylko ty musisz jej to powiedzieć.

W jednej chwili cały strach zniknął. Ten dustanin był przerażony bardziej od niej. Pot spływał mu z twarzy niczym górski potok.

Jakby coś – gady są zmiennocieplne i się nie pocą, no ale to jest fantasy jaszczuroludź, cholera wie, jak tam u niego z tym jest.

 

Wstała, przyglądając się stworowi. Widziała, jak nogi mu drżą, tak samo jak jej jeszcze przed chwilą. Czy on udawał? Nie to chyba niemożliwe. Jego wielkie przyrodzenie skurczyło się zupełnie, jak gałązka wrzucona do ogniska.

Konar spłonął?

 

W końcu usiadł w rogu, drżąc z przerażenia.

Ty mnie dotknęłaś, nie ja… – Stwór mówił do siebie, siedząc z podkurczonymi nogami, które ciasno oplótł wielkimi łapami.

 

Zachowanie dustanina zmienia się radykalnie, teraz drży ze strachu i unika Astelii, jęcząc cały czas, że on nie chciał, sama go dotknęła. Pojawia się Marta.

 

(…)

Strach to potężne narzędzie. (…) To ty musisz zdecydować, czy jesteś jego panem czy ofiarą. Cokolwiek ma się stać, stanie się, chyba że sama to powstrzymasz. Zapamiętaj tę lekcję, bo to jedna z najważniejszych.

Czego on tak się boi?

Mnie. Jestem całkiem straszna, wiesz? – mówiąc to, zaśmiała się krótko i nienaturalnie, jakby upiornie.

Co z nim teraz będzie?

Obiecałam mu, że jeśli cię dotknie, to połamię mu sto kości, a nie zwykłam rzucać słów na wiatr.

Ciekawe, kim był nieszczęśnik, na którym zademonstrowała, że faktycznie to potrafi. Bo wiecie – gadać to sobie można.

 

Ale on mnie nie dotknął, tylko ja jego.

Czyżby było ci go szkoda? – Marta obróciła jej twarz w swoją stronę. – Już zapomniałaś, co ci zrobił?

Astelia na te słowa wzdrygnęła się, chociaż akurat ten z synów Kasjana skrzywdził ją najmniej.

Nie jest mi szkoda żadnego z nich – powiedziała zdecydowanie wróżka. – Zasłużył sobie na to.

Świetnie – odparła jej pani, patrząc Astelii prosto w oczy, a ta znowu poczuła się zuchwałą istotą. – Zrobimy tak, że jego los od dziś należy do ciebie. Cokolwiek uznasz za dobrą karę, spotka go.

Uhm, ta scena…

Interesujące, że akurat jej fragment autor uznał za najwłaściwszy do wrzucenia na zachętę dla czytelników na grupie Polska Fantastyka. Taki rape-baiting, powiedziałabym.

Ale. Jeśli dustanin faktycznie śmiertelnie bał się Marty, do tego stopnia, że zmienił się w przerażoną kupkę nieszczęścia w rogu celi – to powinien okazywać jakieś oznaki strachu od początku, a przynajmniej unikać Astelii i nie prowokować przypadkowego dotknięcia. Tymczasem chojrakuje, pręży muskuły i przyrodzenie, kapie śliną, nie wiadomo, czy bardziej chce ją zgwałcić, czy pożreć, aż tu wtem! “Proszem paniooom, to nie ja, to ona się bije!”

A czego nauczyła się Astelia? Czy faktycznie tego, że sama może pokonać wroga? Nie, nauczyła się jedynie, że dustanie boją się potężniejszych od siebie. Nowe, nie znaliśmy.

Teoretycznie nauczyła się tego, że jej nowa pani jest niebezpieczną, okrutną osobą, która lubi kształtować innych na swoje podobieństwo.

Tego akurat nie dostrzega, wpatrzona w Martę jak w obrazek.

 

Ingo, Astelia (nota bene ofiara tortur i wielokrotnych gwałtów) i Marta (która naprawdę zachowuje się jak demonetka Slaanesha) mają seksy w trójkącie; Ingo jest zdumiony, bo jego żona słynie z morderczej – dosłownie – zazdrości, no ale jak dają to brać i się nie zastanawiać. Opis nie jest tak interesujący, żebyśmy go tu cytowały. Rano Astelia idzie znów do uwięzionego dustanina, wymierzyć mu karę.

 

Wiesz, że to ja zdecyduję, co się z tobą teraz stanie? – Stwór skinął głową. – Decyzja należy do mnie do tego stopnia, że mogłabym cię nawet teraz wypuścić wolno.

Dustanin skinął ponownie głową na znak, że rozumie.

Pamiętasz, co mi zrobiłeś? – Stwór potwierdził z pokorą i bardzo ostrożnie. – A czy wiesz, że jeśli tego zapragnę, to major zorganizuje dla ciebie wynaturzenie?

Najmłodszy syn Kasjana patrzył na nią ze zdumieniem, ale uwierzył w każde jej słowo. Widziała to w jego rosnącym przerażeniu.

(Wynaturzenie – wyjątkowo okrutna forma śmierci w tym świecie).

(…)

Co ze mną uczynisz?

Zadam ci jedno pytanie. Jeśli odpowiesz szczerze, rozważę, czy puścić cię wolno, czy zabić, ścinając mieczem.

Ty mnie zetniesz? – Stwór z niedowierzaniem patrzył na nią. – Wiesz, jak trudną jest to sztuką nawet dla wprawnego wojownika?!

Jak nie wiesz, to zapytaj majora ;p

 

Nie martw się. Przysięgam, że zginiesz od jednego ciosu. Jeśli jednak skłamiesz lub odpowiesz nieszczerze, to poproszę, by pani Marta ukruszyła po kolei wszystkie kości w twoim ciele, zanim cię zetnę.

W tym momencie dustanin zrozumiał, że obie te alternatywy oznaczają dla niego długą, powolną i bolesną śmierć – więc rzucił się i pożarł Astelię jednym kłapnięciem. Przynajmniej tyle satysfakcji zanim zginie.

 

(…)

 

Astelia zadaje mnóstwo pytań, przy każdym starannie zaznaczając, że to nie jest jeszcze to właściwe (m. in., czy sprawiało mu radość, kiedy ją gwałcił…), no ale wreszcie przechodzi do sedna.

 

Czego pragniesz i co zrobisz ze swoją wolnością, jeśli ci ją podaruję?

I powiedzcie mi teraz, jak ona ma zamiar rozpoznać, czy odpowiedział jej szczerze…

(chyba, że przyjmiemy prostą metodę: powiedział szczerze = powiedział to, co chciała usłyszeć)

 

Dustanin długo siedział w ciszy, patrząc na nią swoimi gadzimi oczami, a wróżka przyglądała się uważnie każdej z jego czterech powiek.

Ha, pewnie oceniała stopień szczerości po częstotliwości mrugania.

 

Szczerze mówiąc, nie spodziewam się, że mnie uwolnisz, i nie wiedziałbym, co z tą wolnością zrobić. Nie wiem, czy na nią zasługuję. Siedząc tu, w celi, cały czas myślałem o tym, jak wygląda życie w naszym mieście i jak się zachowujemy. Wydaje mi się, że to też cecha naszego gatunku, ciągle myślę o tym, żeby cię pożreć lub wziąć siłą. Nawet w tej chwili bierność wymaga ode mnie wiele wysiłku. Jeśli mnie wypuścisz, to chciałbym opuścić Kres i spróbować znaleźć jakiś sposób, by nad sobą panować. Może wieść honorowe życie wojownika.

Ależ mu się zebrało na filozofowanie! Ani chybi zostanie wędrownym mnichem albo Zabójcą Trolli.

 

Poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę. – Astelia już wiedziała, co zrobi. Dustanin nie był ważny, ważne było tylko jedno, a mianowicie żeby zrobić wrażenie na swojej pani i majorze.

Szybko się uczy nasza mała wróżka.

 

Nie minęło dużo czasu i wróciła do celi z plecakiem jednego z żołnierzy, z którego wyciągnęła długi ostry nóż.

Trochę małe to ostrze, mam nadzieję, że nie planujesz mi nim ściąć głowy.

Nie – powiedziała i podeszła do niego. – Wstań i zdejmij spodnie.

Dustanin wykonał polecenie, choć nie zrobił tego chętnie.

Wcale mu się nie dziwię, już wie, do czego to zmierza.

 

Astelia położyła dłoń na jego wielkim przyrodzeniu. Spojrzała na niego z dołu i chociaż sytuacja była dziwna, nie poczuła nawet cienia strachu czy zażenowania.

Przytrzymaj go do góry.

Gdy dustanin to zrobił, przyłożyła ostrze do jego genitaliów i odcięła je jednym ruchem. Stwór syknął,

A nie wrzasnął przeraźliwie i stracił przytomność? Ta część ciała musi być u nich wyjątkowo mało unerwiona (co jest dość głupie ewolucyjnie w kontekście podtrzymania gatunku).

 

a ucięta cześć ciała chlapnęła na ziemię. Strach trzymał go w ryzach bardziej, niż wróżka by się spodziewała. Nawet nie drgnął, gdy krew obficie ściekała na ziemię. Cofnęła się do plecaka, a dustanin cierpliwie czekał. Spryskała go sprejem z czystym alkoholem (ałć!), a potem drugim ze sztuczną skórą.

I skazała go na powolną i bolesną śmierć w wyniku refluksu pęcherzowo-moczowego i zakażenia nerek.

 

Nie przestał całkiem krwawić, więc założyła mu jeszcze bandaż.

Widzisz, co leży na ziemi? – Skinął głową, patrząc na odciętą cześć jego ciała. – Zgnieć je stopą.

Stwór zrobił, co mu kazała, ale nie rozumiał, czemu to czyni.

Już prawie ranek – powiedziała, choć nie była pewna, czy tak faktycznie było. – Jesteś wolny, zrób z tą wolnością, co chcesz. Nikt cię nie zatrzyma. Wrócisz do miasta albo z niego uciekniesz, zrobisz, co zechcesz. Nie wiem, czy przeżyjesz. Nigdy czegoś takiego nie robiłam, chociaż słyszałam, że macie dużą zdolność regeneracji.

Ale to chodziło o ogon! – jęknął nieszczęsny dustanin.

Jeśli potrzebujesz odpocząć, nikt cię z celi nie wygania. Chociaż, jeśli planujesz zostać na stałe, to już nie moja decyzja i nie wiem, czy ci pozwolą. Masz czystą kartę, ale jeśli coś od teraz przeskrobiesz, to już więcej szans nie będzie.

(…)

Członkiem ekspedycji jest również niejaki pan Bell, o którym nikt nic nie wie, ale który mówi o sobie tak:

Jestem Bell, zostałem tu wysłany, aby być waszym kompasem moralnym. (…)

Wiesz, ja po prostu stoję na straży porządku świata. (…)

Słyszałam, że byłeś w piekle i w niebie, to prawda?

Byłem wszędzie. (…)

(…)

Ina patrzyła na niego z niedowierzaniem. Jej brat wyjawił jej, kim jest i co tu robi, ale była jedyną osobą poza nim, która to wiedziała. Z tym że nie miało to nic wspólnego z jego słowami.

Znaczy: Mistrz Gry po prostu udzielił jej jakichś informacji na boku?

Bell zapowiada się na jakąś potężną postać, ale czy rzeczywiście taką będzie? Zobaczymy.

 

Nie tylko Bell ma jakieś tajemnicze asy w rękawie. Ina odwiedza wieczorem swojego brata.

 

Ina weszła do pomieszczenia, które całe wypełniała jakaś interaktywna grafika. Jakby trójwymiarowy hologram.

Co to jest? – Wskazała na konstrukcję graficzną, pozostawiając jego pytania bez odpowiedzi.

Sam nie wiem, jak to nazwać. – Zamyślił się na chwilę. – Można powiedzieć, że takie puzzle bogów.

Jak to działa i skąd to masz?

Ale ty dziś jesteś ciekawska. – Nalał kieliszek wina jej, a potem sobie. W odpowiedzi na jej zdziwione spojrzenie dodał: – Taki lekki Merlot z Nowej Zelandii, będzie ci smakować. Wracając do układanki, dostałem ją od kolegi z dzieciństwa, który okazał się tak naprawdę Bogiem. Już sama odpowiedź na pytanie: jak to działa, jest bardzo skomplikowana. Sam jej jeszcze nie rozgryzłem.

(…)

Wiem, że to ma jakiś związek z moją zdolnością przewidywania przyszłości. Jeśli to rozgryzę, zrozumiem swoją moc. Jeśli ułożę cały obraz, to zapewne zyskam moc absolutną.

Aha.

Kumpel-Bóg. Moc przewidywania przyszłości. Moc absolutna. I to wszystko tak… wiecie… znienacka wyskakuje i jebs! czytelnika w głowę.

(Tu długie wyjaśnienia, jak działają te puzzle, ale MG najwyraźniej pomysł się szybko znudził, bo oprócz jakiejś drobnej wzmianki kilka rozdziałów później, już do tego tematu nie wracamy. Jak również do kumpla-Boga i mocy absolutnej, a moc przewidywania przyszłości… cóż… okazuje się niezbyt wielka i niezbyt przydatna, służąc głównie tworzeniu mętnych i niejednoznacznych przepowiedni).

 

(…)

Ina toczy pojedynek z Visem Kirsteinem, synem władcy – tym razem nie na śmierć i życie, a stawką jest przyznanie jej obywatelstwa.

Ciekawostka: z wyciętego fragmentu wynika, że kobiety, chociaż nie są uważane za obywateli i nie mają równych praw, nie tylko mogą się pojedynkować, ale nawet mają dodatkowy przywilej, polegający na tym, że podczas walki mogą używać własnej broni.

 

Uderzał coraz szybciej, a jego przeciwniczka odbijała każdy atak z coraz większą wprawą. On wkładał dużo siły w uderzenia, a ona odbijała je gładko, jakby tylko pomagając jego ostrzu ciąć powietrze. Czuł zmęczenie, a stawy bolały go coraz bardziej. Ona wykorzystywała jego siłę przeciw niemu. (…)

Ta fraza powtarza się w opisie każdego pojedynku i bardzo jestem ciekawa, co właściwie oznacza w kontekście szermierki.

Na przykład to, że autor nie odróżnia odbijania od zbijania i nie wie, czym się różni blok od zbicia.

(dla ciekawych:

http://thearma.pl/artykuly-desw/johannes-liechtenauer-ojciec-niemieckiej-szermierki/)

 

Wyprowadził serię szybkich i bardzo mocnych uderzeń, aby osłabić czujność przeciwniczki. Każdy z nich powinien zrobić na niej wrażenie, ale jakoś z coraz większą łatwością je odbijała.

Podobnie jak jej brat, była zrobiona z kauczuku.

 

Wreszcie jego cios ostateczny. Zbliżył się o dosłownie pół kroku i zaatakował płasko z prawej. Użył swojej zdolności, czym sprawił, że jego ręka stała się zupełnie miękka.

Przepraszam, że się wcinam, ale – czy tak jak ręka Harry’ego Pottera po pozbawieniu kości przez Lockharta?

Najwyraźniej rasa jaszczuroludzi ma umiejkę “Ręka Gadżeta”. Czarny Kasjan też robił dziwne rzeczy z rękami.

 

Poleciała pod zupełnie innym kątem i skierowała czubek ostrza miecza prosto w jej twarz. Tego nie da się uniknąć…

Umiejki umiejkami, ale do pokonania była jeszcze inercja. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak przy pomocy miękkiej ręki zmienić kierunek ruchu ciężkiej, rozpędzonej sztaby żelaza.

 

Czegoś takiego nie widział nigdy w życiu. Sposób, w jaki odbiła ten cios. Nie było w tym finezji. Na pozór zwykłe zbicie, ale jego szybkość… Niemal na pewno dostrzegł uśmiech na jej twarzy, gdy to zrobiła. Vis wpadł w furię. Atakował teraz raz za razem, bez wytchnienia. Ta drobna dziewczynka była istnym potworem. Zasapał się na chwilę, a ona, wykorzystując moment, strzeliła go płazem miecza prosto w twarz. Musiała do tego celu lekko podskoczyć, bo inaczej by nie dosięgnęła.

Nawet całkiem sporo, jeśli on miał, jak poprzednik, trzy metry wzrostu, a ona – “drobna dziewczynka” – z metr pięćdziesiąt?

 

Nie zmieniało to faktu, że strzeliła go niczym nauczyciel rozleniwionego ucznia.

Vis stanął oszołomiony jej zuchwałością. Zrozumiał też jedno – ona nie była przeciwnikiem z jego klasy.

Nie. To ON nie był przeciwnikiem z JEJ klasy.

 

Mogła to zakończyć w dowolnej chwili. Dosłownie bawiła się z nim i z całą pewnością na początku pozwoliła mu zadać te dwa ciosy. Czy to była litość? Czy może wysublimowana kpina z jego umiejętności?

Biorąc pod uwagę, że kobiety w tym społeczeństwie są pozbawione praw i uważane za niewolnice, tak samo przecież oceniono na początku ich obecność w ekspedycji – to właśnie spotkało go straszliwe upokorzenie i hańba. Ale Vis jest najwyraźniej jaszczurem o otwartym umyśle, bo nie tylko nie ma pretensji do Iny, ale prosi, aby została jego mistrzynią.

 

(…)

 

Tymczasem Marta, Astelia i ambasador zostają wysłani do innych miast w krainie; Marta niespodziewanie poznaje swą teściową Katrinę, która jest maginią kryształu (jest to rodzona matka Inga, podczas gdy wspomniana wcześniej Elifame jest matką jego siostry). Dowiaduje się też, że jej pierścionek zaręczynowy zawiera w sobie potężnego ducha ognia, którego niegdyś Katrina osobiście pokonała, a wykonany jest z fragmentu duszy Aleksandra, nieżyjącego ojca Inga. Po tym odcinku Mody na Sukces wracamy do Twierdzy Kresu; Polacy dowiercili się do źródeł wody oraz urządzają pokazówkę z bronią.

 

Major wskazał miejsce blisko bramy. Ina stała przy niej i pilnowała, żeby nikt niepowołany się nie zbliżał. Wystawiono tam kukły ze starych koców i innych zbędnych przedmiotów. Jeden manekin został ubrany w zbroję płytową. Niestety ich wartość była za duża, aby móc sobie pozwolić na zmarnowanie kilku nawet starych i zniszczonych.

Proszę sobie wyobrazić, że właśnie tam przy bramie jest wroga armia. – Major założył słuchawki i pokazał gestem, żeby hrabia i Vis też tak uczynili.

Wyobrażam sobie to wciskanie za małych słuchawek na wielkie jaszczurze łby.

 

Pułkowniku, jesteśmy gotowi.

Nic nie mogło przygotować obserwatorów na taki huk. Na majorze nie zrobiło to wrażenia, ale pozostali stali w szoku, obserwując serię ze smugowych pocisków. Całość trwała może dwadzieścia sekund, a po udawanych napastnikach nie pozostał ślad. Potem odnaleziono resztki zbroi, która poleciała dobrych kilkadziesiąt metrów i rozbiła się o kamienną ścianę.

Odnaleziono również mokrą plamę, która była kiedyś Iną.

 

(…)

Zgodnie z protokołem nie możemy wam udostępniać broni palnej i technologii do niej potrzebnej – powiedziała Ina.

Zaraz po tym, jak im tę broń zaprezentowali. Mamy, ale nie damy!

 

Była idealna do tego zadania, a zaskoczony następca tronu zrobił zdezorientowaną minę. – To jest miecz wykuty z naszej stali, jest o wiele twardszy i świetnie zaostrzony. Wykonał go znany kowal, nawet w naszym świecie jest niezwykle cenny.

Dobry kowal jest cenny wszędzie.

Bajdełejem nawet przy użyciu najnowszych technologii główna zasada pozostaje niezmienna: materiał im jest twardszy, tym bardziej kruchy. Twardszy miecz będzie mniej odporny na uderzenia i łatwiej go będzie złamać. Dlatego w tej wypowiedzi dodałabym “i bardziej sprężysty”, żeby faktycznie brzmiało to jak opis czegoś atrakcyjnego.

(…)

 

To jest zegar, odmierza czas. – Jak na złość, ten jeden raz Kowalski nie miał ochoty się rozwijać.

To zdanie oznacza “Ten jeden raz Kowalski nie miał ochoty się uczyć”.

 

Wyraźnie nie uważał tego za wielkie osiągnięcie. – Dokładnie dwadzieścia jeden godzin i trzydzieści siedem minut, co uznaje się w tym świecie za dobę.

O proszzz, ten świat ma więcej wspólnego z naszym, niż ktokolwiek by się spodziewał.

(Później się dowiadujemy, że miejscowi w ogóle nie znają konceptu godziny, więc zegar jest dla nich co najwyżej egzotyczną zabawką. Gdyby jednak znali, to podział doby na 21,37 części musiałby raczej wydać im się dość dziwny).

 

(…)

Myślę, że w tym mieście brakuje czegoś… – Ina liczyła, że jej brat podejmie wątek, ale tak się nie stało, bo czekał cierpliwie na ciąg dalszy. – No dobra, wielu rzeczy brakuje, ale jednej w szczególności. Karczmy dla przejezdnych, w której każdy czułby się bezpieczny.

Tak, widzę te tłumy przejezdnych w mieście, gdzie kupcy i inni przybysze muszą liczyć się z tym, że zostaną pożarci.

No i właśnie dlatego brakuje karczmy, w której przybysze będą mogli bezpiecznie czekać na zakapturzone postaci dające questy, czego nie rozumiesz? 😉

 

(…)

Używał przy tym swojego ostrza jak półtorarocznego miecza, zmieniając dłonie raz za razem.

To był miecz z dobrego rocznika, odpowiednio sezonowany.

Pokazałam kilka fragmentów tej książki instruktorowi szermierki. Zapytał ze zbolałą miną, dlaczego się nad nim znęcam 😀

 

(…)

[Ina] Chodziła właśnie podenerwowana, sprzątając swoją nową karczmę. Jej uczeń kręcił się blisko niej i starał się być przy tym pomocny, ale ona tylko na niego prychała jak zdenerwowana kotka. Zresztą nie tylko on pomagał, bo wielu byłych niewolników zadeklarowało chęć pomocy, więc nie brakowało jej rąk do pracy.

Byli to mężczyźni, więc “pomagali” zamiast po prostu wykonywać swoje obowiązki.

 

W zasadzie nie było w tym nic dziwnego, że każdy chciał pracować dla Polski. Jako jedna z nielicznych rezydencji dysponowali niemal nieograniczoną wodą i żywnością.

Kwestia wody była wyjaśniona, ale skąd u nich nieograniczona żywność? Czy przez ten portal ktoś co chwila wrzucał nowe siatki?

Kurierzy z Uber Eats trochę się dziwili, kiedy kazano im dostarczać jedzenie na jakąś polanę w lesie koło Grudziądza, ale cóż, klient płaci i wymaga.

 

Co więcej, Polacy byli hojni ponad miarę. Za pracę oferowali dach nad głową, prostą strawę oraz bezpieczeństwo.

Panie dustaneczku, pensje to są dla kierownictwa, a dla pana proszę – kubek wody i miska ryżu!

To jest plan, sprytny plan. Polacy pokażą Dustanom zdobycze socjalizmu, a wredne Amerykańce już nie będą miały czego tam szukać.

 

Z perspektywy żołnierzy wydawało się to skąpstwem, ale dla byłych niewolników wydawało zbawieniem. (…)

Sam kontrakt był prosty: w zamian za ochronę, w tym także medyczną, oraz wikt i opierunek zobowiązywali się do pracy w ramach standardowej umowy o pracę.

O płacy, takiej normalnej, w pieniądzach, nie wspomniano.

Ale za to w kawałku, który wywaliłaś, było sporo pachnącego kolonializmem gadania o niecywilizowanych dzikusach oraz moralnych dylematach i obowiązkach wielce szlachetnej polskiej ekspedycji.

 

Ustalono czas pracy na dwieście godzin miesięcznie oraz przyznano dziesięć dniu urlopu rocznie.

Ile tam trwa miesiąc? Ile rok?

 

Co więcej, jeśli pracownik wypełni cały kontrakt, otrzyma jednorazowo sto złotych monet

Jak rozumiem, to ma być jedyne wynagrodzenie. JanuszExPol w całej okazałości: przez pięć lat polska strona nie ponosi żadnych kosztów (oprócz utrzymania), a założę się, że przynajmniej część z pracowników nie dotrwa do końca kontraktu.

 

i zostanie dostarczony, na koszt Rzeczypospolitej Polskiej, do dowolnego miasta, z którym Polska będzie prowadziła kontakty handlowe, co, na chwilę obecną, oznaczało Zilgir, ale w ciągu pięciu lat mogło się znacznie zmienić. Dodatkowo zezwala się na wyrabianie nadgodzin w liczbie nieprzekraczającej pięćdziesięciu miesięcznie, za które będzie wypłacana srebrna moneta za każdą jedną.

No i nie mówiłam? Żodyn parszywy Bezos już ich nie przekona, że u niego będą mieli lepiej.

Bezos nie jest tu dobrym przykładem…

Jest, bo poprzeczka została zawieszona bardzo nisko.

 

Wielu z wyzwoleńców nie dawało rady z fizyczną pracą, a niektórym lekarz wręcz tego zabronił. Jeśli chcieli wypełnić kontrakt, musieli sami szukać dla siebie możliwego sposobu na odpracowanie. Takich prac udzielali poszczególni żołnierze, którym pozwolono mieć jedną osobę do opieki nad nimi. To zazwyczaj sprowadzało się do bardzo prostych czynności, takich jak pranie i sprzątanie. Co więcej, praca była lekka, a żołnierze częściej wybierali drobne kobiety niż wielkich mężczyzn, co wyrównywało szanse.

Dlaczego podejrzewam, że nie chodziło im o żadne wyrównanie szans…

Sprzątanie to też praca fizyczna. I to dość ciężka, o ile nie polega tylko na ścieraniu kurzu. W świecie, w którym nie ma pralek automatycznych, pranie też nie jest lekką pracą.

 

Jednak mimo wszystko tej pracy było za mało. Było co najmniej po pięć chętnych osób na każdego Polaka. Więc nowo powstałą karczmę traktowano jak szansę na lepsze życie. Co więcej, Ina dostała zgodę na przyjęcie dowolnej liczby osób, już zakontraktowanych. Co rusz ktoś ją więc namawiał na to, że będzie dla niej robił coś przydatnego. Miała już zatem: pokojówki, kelnerki, barmanki, podawaczy wody, którzy nosili ją w wiadrach z pompowni, a także portiera, masażystki, praczki, szwaczki i sama już nie pamiętała, kogo jeszcze.

To nie karczma, to cały kurort!

Obsidian Spa & Resort zapewnia relaks w komfortowych warunkach i zaspokaja najbardziej wyrafinowane gusty!

 

Z uroczego kurortu u stóp obsydianowych gór pozdrawiają: Starszy Inspektor Kura (Państwowa Inspekcja Pracy), Inspektor Dozoru Technicznego Sineira oraz ML (Inspekcja Sanitarna),

a Maskotek (Nadzór Budowlany) sprawdza pozwolenie na budowę karczmy.

 

23 komentarzy do posta “103. Gwiezdne Wrota: Kesalisis, czyli turlaj kostki dla Rzeczypospolitej (Obsydianowa twierdza, cz. 1)

  1. Że tak zacytuję bardzo dobrą książkę o kontakcie z obcymi: “Jak powiedzieć <>, gdy same te słowa są wypowiedzeniem wojny??”. 😉

    Watts.Tak, to było dobre.

    • Też czytałam, faktycznie jedna z lepszych. I opowiada o rzeczywistym pierwszym kontakcie, a nie o kontakcie najwidoczniej którymś z kolei, skoro Ziemianie tak dobrze orientują się w języku i polityce Jaszczurolandii. Chociaż z innych fragmentów wynika, że jednak nie… Nie wiem, co zostało wycięte, ale narracja traktuje majora – magicznego przybysza z innego portalu który pomaga obcej (dla niego) cywilizacji podbić jego własny świat, jego żonę demonicę która ma 32 lata i dopiero co wyrosła z różowych sukienek oraz siostrę mistrzynię szermierki w mistycznym zakonie w świecie, w którym kobiety nie mają praw, jako coś naturalnego i niewartego uwagi.
      I znowu: jak te magiczne istoty dostały się do naszego świata i dlaczego pomagają w podbiciu ich własnego, nękając pobliskie jaszczury?
      Tyle pytań.

  2. Łatwo teraz mogła ocenić wielkość portalu
    Trawa po drugiej stronie portalu zawsze jest lepiej kalkulująca.

    pułkownik Tomasz”
    Bez nazwiska?

    Bez imienia?

    Swoją drogą, jak ta wredna smarkula się wkręciła w wyprawę?
    A to zostaje później wyjaśnione? Brat jest jej opiekunem prawnym, i nie miał jej z kim zostawić, czy jak?

    Jesteśmy w innym świecie, zaraz się zacznie dziać dużo, dużo rzeczy, a my nadal nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytania: JAK? GDZIE? W JAKIM CELU?
    Która to strona, z ilu? Znowu jedziemy Ravillonem sierocińco-bazo-więzieniem?

    Wywnioskował to z kształtu jaskiń?
    Przypomniał mu się obejrzany niedawno „John Carter of Mars”.

    Troje mężczyzn
    Boli.

    Albo jest to jakieś pokrętne zadanie matematyczne, którego nie ogarniam, albo drugie zdanie zaprzecza pierwszemu.
    Nooo, może była ich nieparzysta liczba?

    A zorientował się po tym, że…? Na ulicach nie walały się żadne trupy?
    Na murach wywiesili banery z zakazami.

    Zgaduję, że to odpowiednio średnica i wysokość, a nie na przykład obwód i promień.
    Jeśli pierwsze uznać za powierzchnię, to okrąg miałby średnicę circa 2,5 metra.

    A jaka była etymologia TEJ nazwy?
    Techniki oparte były na wzbijaniu osłon z walającego się po ringu kurzu.

    ze skały trochę przypominającej czarny kamień
    A w łapie trzymał maślankę o smaku mleka.

    W kręgu umieszczono wiele różnych rodzajów broni, a każdą oparto o murek stanowiący granicę pola walki
    Jeśli wśród broni są drzewcowe, to jak oparli je od środka, musieli się o nie potykać. Trochę mi się patyki na ognisku wizualizują.

    przeciwnik na oko mógł mieć trzy metry i ważył z dobre ćwierć tony
    W pięciometrowej szerokości ringu. Jak bójka w toalecie dla niepełnosprawnych. Ciasno tam mieli, a opis na razie nie sugeruje zwarcia ani sumo.

    Jego przeciwnik na pewno nie zamierzał zwlekać i aż palił się do walki
    To część rozważań, czy opis akcji?

    Znaczy – nie sięgnęli po żadną broń i tłuką się na pięści?
    Zaraz się znajdzie, tylko kosmita (czy co tam) wyrwie ludziowi łapy.

    Jedyne co major mógł zrobić, to cofać się, odskakiwać i unikać
    – W bok i tył!
    – Nie nazywam się Bob-i-Pył!
    („Kaijudo – mistrzowie pojedynków”, s 1 odc 2)

    Kątem oka dojrzał krótki miecz, a może po prostu sztylet stworzony dla wielkich stworów. Nie miał czasu na analizowanie
    W przeciwieństwie do „Mega Spiderman”, tu nie dało się włączyć pauzy.

    Jednak gibki major wyskoczył w górę, robiąc w locie salto w przód
    Wślizg pod nogami, ćwoku!

    Dodatkową zaletą tego manewru było odbicie się rękoma od pleców zdezorientowanego napastnika
    Co najmniej cztery metry. Nawierzchnia ringu miała ukrytą skocznię, jak na filmach.

    jednym susem przeszedł z pozycji leżącej do biegu.”
    Przebierając nogami w powietrzu.

    Widziałam to kiedyś w jednej grze. Jako glitch.

    Odruchowo zrobił przewrót w przód, aby zamortyzować upadek. Kosztowało go to trochę sił, ale przede wszystkim czasu
    Z rozpędu pokulał się bowiem po boku murku.

    Zgaduję, że je jednak podciągnął, nie podwinął, chyba że ma gumowe kości.
    To dlatego tak skacze!

    major odbijał jego ciosy spokojnie, wykorzystując ciężar i siłę przeciwnika przeciw niemu
    Dał mu przykład Neo, który nie takie rzeczy uskuteczniał po wpie*dolu.

    Nie mam pojęcia, co autor miał na myśli. Zrobił unik?
    Zmyłkę, moim zdaniem.

    Cóż, ja nadal nie rozumiem, co tu się stało,
    Eee, sam se łapę uchetał? Ałtor pominął ruch człowieka?

    Zara, jak to się stało? Dustanie są mięccy, że ich uszkadza tępawe ostrze? Major jest cholernie silny? Czarny nadział się na własne ostrze?

    Przepraszam, co się nagle stało najgroźniejszemu i najdzikszemu z wojowników Twierdzy Kresu?
    Miał wyjątkowo pechowy rzut, więc przez k10 rund jest oszołomiony i ma -20 do wszystkich cech procentowych.

    Dlatego nie grywam w RPG – nielogiczność następstw wywala mi mózg.

    …który wcale a wcale nie krwawił, chociaż miał wygryziony kawał mięsa z barku.
    Ślina dustan zawiera chyba środek krzepnący.

    Nóż majestatycznie sunął w powietrzu, niespiesznie zdążając do celu.
    Taki większy grot-gończak.

    Czarny dostał prosto w łydkę. Ostrze przeszło na wylot, niemal dotykając przy tym stopy potwora
    Yhhh… Z góry to rzucił? Wbiło się do kostki? Czarny stał do niego tyłem i przebiło od achillesa?

    AŁtor niech przeczyta „Głowę Niobe” Marty Guzowskiej, tam jest konkretny opis tego, jak ciężko odciąć łeb. I to człowiekowi, dustanie mają jeszcze łuski (chyba).

    To chyba miał być Element Komiczny.
    W „Miedzianej rękawicy” był lepszy.

    Rozczulają mnie innoświatowe jaszczury o wschodnioeuropejskich imionach.

    W Wojsku Polskim musi się dziać naprawdę źle, skoro na TAKĄ misję wysyłają jakieś nieopierzone kurczaczki.
    Orły odmrażają tyłki na zielonej granicy, pilnując kawałka płotu przed wycieńczonymi cywilami.

    Proponuję włączyć walkę na włócznie do szkolenia Wojska Polskiego. Nigdy nie wiadomo, kiedy znajdziemy jakiś portal do innego świata…
    Proponuję włączyć do szkolenia walkę każdą istniejącą bronią białą. Nigdy nie wiadomo, kiedy wróg postanowi zaskoczyć oldskulem.

    Zaraz po tym, jak im tę broń zaprezentowali. Mamy, ale nie damy!
    Jak pokazówka, to teatralna.

    Kwestia wody była wyjaśniona, ale skąd u nich nieograniczona żywność?
    Materiał na kilka porcji steków z gada mają, resztę zgarnie się po dustach i ze spiżarki Czarnego.

    Na razie jedna trzecia (?) ksiunżki i już mamy:
    – wielką niewiadomą w sprawie świata przedstawionego, gdzie podobnie jak Arieśka, narratorzy mają jakąś alergię na konkrety,
    – czas odkrycia innego wymiaru coraz to dawniejszy,
    – siekankę łuskowatych gadów jak Piankowego Marynarzyka,
    – nieodrodne potomstwo kolesia z „Tureckich gwiezdnych wojen”,
    – dziwne zachowanie magicznych stworów wynikające raczej z nieumiejętności fabularnych twórcy systemu/ałtora niż obcych zwyczajów,
    – pertraktacje pokojowe wyglądające na fanfik do Stargate nasmarowany w gimnazjum pod ławką, po obejrzeniu serialu jednym okiem,
    – nastolatkę prowadzącą interes w stulu Borejków, z niejasnym celem,
    – i wreszcie opisy walk, tu nie trzeba niczego dopisywać.

    Czy coś pominęłam?

  3. Oczywiście. Oczywiście, że mamy „mężczyzn” ale „samice” (nie samców i samice, nie mężczyzn i kobiety ; i nie wnikajcie, w jaki sposób jaszczur z obcej planety rozpoznaje płeć przez lornetkę) i OCZYWIŚCIE że samice mogą być jedynie niewolnicami na sprzedaż.
    To niesamowite, że „fantastyka” pozwala niby na nieograniczoną kreatywność, a jednak zawsze kończy się na fantazjach o tym samym.

  4. „U Hellera mógł być major Major Major, tu może być pułkownik Tomasz Tomasz.”
    To jest „Paragraf 22” na miarę nasz… znaczy się, możliwości aŁtora!

    „Lud ten nazywano dustami, a etymologia tej nazwy nie była skomplikowana. Po prostu ich życie skupiało się na pojedynkach zwanych dustami.
    A jaka była etymologia TEJ nazwy?”
    Pierwsze skojarzenie w mózgu iranistki – dust to po persku, jak na ironię, przyjaciel. Chociaż bardzo wątpię, że ktoś robił tam taki niszowy risercz.

    I jeszcze to heheszkowe nawiązanie do papieżowej. I długie, kwieciste zdania złożone w opisach walki. I Piąty z Estakady.
    Całość miejscami jest tak głupawa, że chciałabym, by to było parodia albo coś pisanego ku uciesze wąskiego grona znajomych. Nie ksiunszka, na którą poszedł papier, farba drukarska i czyjaś praca.

  5. Jak dobrze, że jesteście<3<3<3 A od tej książki to chyba nawet te kosmiczne ninje, z których dałyście tylko prolog, były lepsze. Nie wspominając o słynnych konisiach-tulisiach:D

  6. Chyba zrobi się moda na s-F.

    Zauważyłam taki ciekawy trend, że czytelników jakoś bardziej interesowały „realizmy” (bazując na ilości komentarzy), typu Jeżycjada. Nie panimaju.

    Też bym chętnie zobaczyła ciąg dalszy tych ninjaków, było się z czego pośmiać.

  7. „Że tak zacytuję bardzo dobrą książkę o kontakcie z obcymi: “Jak powiedzieć <>, gdy same te słowa są wypowiedzeniem wojny??”. 😉”

    ML, bądź proszę tak dobry i zdradź nam tytuł i autora tej książki, albowiem szybki risercz w Googlach nie przyniósł rezultatów, w związku z czym siedzę biedna i dumam, paznokcie z napięcia aż do łokci obgryzając. Za spełnienie prośby będę niezmiernie wdzięczna.

    • Przepraszam za brak odpowiedzi, ostatnio dużo się dzieje (ale widzę, że Czarny Kot już dostarczył, za co mu dzięki 🙂 ) Tak, to Peter Watts, „Ślepowidzenie”, SF najwyższej próby.

  8. Ja tu chciałabym tylko podziękować Szanownej Załodze Armady za wzięcie na tapetę książki w klimacie fantasy/science fiction, bo nie wiem, jak współczytelnicy, ale ja te właśnie (i książki, i analizy) lubię najbardziej 🙂

  9. Ten tekst powinien zostać w szufladzie. Byłoby też ok, gdyby był przekazywany do czytania znajomym autora. Ale mamy wydawnictwa selfpub i każdy jeden może być pisarzem, bo zapłaci za wydanie swojej powieści 🙈 Szkoda, że osoby, które tak wydają swoje wypociny nie zastanowią się dłużej nad tym, kto tak naprawdę zarabia na wydaniu ich „dzieła”…

    Gdybyście mieli ochotę przeanalizować tego typu powieść z Mary Sue w roli głównej, to polecam Malachitowe Ostrze. Niech was nie zwiedzie ładna okładka.

    • „Violet Silverhunt i jej przyjaciel, czarodziej Logan Fallkryon, przemierzają Malkholen broniąc jego mieszkańców przed najgorszymi potworami i złymi mocami. Życie w drodze jest trudne, ale proste. Przynajmniej do dnia, w którym spotykają księcia Nastilli.

      Violet musi przezwyciężyć swoje lęki i zrobić wszystko, aby ocalić ojczyznę. W czasie wyprawy powoli jednak zdaje sobie sprawę, że nie wszystko jest takim jakim się wydaje. Wrogowie i sojusznicy skrywają tajemnice, których rozwikłanie może zadecydować o sukcesie całej misji”

      Fragment 🙂

Skomentuj Ela TBG Anuluj pisanie odpowiedzi