Drodzy Czytelnicy!
I dotarliśmy wreszcie do końca opowieści o przygodach Nory – Chodzącej Katastrofy oraz Rodziny Wiecznie Bez Telefonów, z wielkim składkowym weselem w tle. Na pewno zżera Was ciekawość, jak się ta impreza udała!
Zatem nie przedłużając – indżojcie!
Małgorzata Musierowicz: Ciotka Zgryzotka, Akapit Press 2018
Analizują: Kura, Dzidka, Sineira, Gaya i Królowa Matka.
Biły dzwony, grzmiały organy, a lud (prosty i niedomyty) wznosił okrzyki radości, kiedy spod drewnianego kościółka ruszyła po mszy kawalkada typu mieszanego.
Pani dziedziczka na Rumiankowie skinęła białą dłonią, pozdrawiając zgromadzoną ciżbę: chłopów w szarych sukmanach i z czapkami w rękach, jazgotliwe baby w kolorowych chustach, brudne, bose dzieciaki kryjące się za spódnicami matek. Hajducy cisnęli w tłum garść drobnych pieniędzy i korowód weselny odjechał w stronę dworu.
Na jej czele, nadając uroczyste tempo, toczyła się archaiczna powózka z nowożeńcami, bukietami i pierwszymi podarunkami ślubnymi. Ciągnąca ją stara Kobyłka i tak dziś była wyjątkowo żwawa.
Ostatnie podrygi Naszej Szkapy.
Może rozumiała, że nie powinna się wlec ze zwykłą ślamazarnością, gdyż za nią sunie długi sznur samochodów, pełnych ludzi, którzy chętnie by już coś zjedli. Zresztą ona zawsze reagowała ożywieniem, kiedy lejce ujmował Józef Pałys.
Nie dziwi mnie to. Zapewne się obawiała, że zarobi z bata.
Tempo konia w stępie wynosi około 6 km na godzinę. W kłusie – 10-12 km. KFIIIIIII!!!!! Ta kawalkada pojazdów za “powózką”!!! 😀 Te silniki wyjące na drugim biegu! Te obłoki białej pary wydobywające się spod masek!
Miła to była jazda! – parę kilometrów wśród płowych ściernisk i zaoranych pól, przez lasy i łąki, wzgórza i gaiki.
Głębokie bagna i ponure pustkowia, wysokie przełęcze i skaliste szczyty…
Godzinka zleciała jak z bicza trzasł.
Na niebie było tylko słońce i ani jednej chmureczki, a młoda para mogła sobie do woli wymieniać długie i słodkie pocałunki, nie obawiając się zupełnie, że straci przy tym panowanie nad pojazdem: roztropna Kobyłka doszłaby do domu bezpiecznie i bezbłędnie nawet w wypadku, gdyby lejce uległy dematerializacji.
Kiedy orszak ów zjechał w głąb dolinki, oczom młodych małżonków ukazał się prezent zbiorowy od całej rodziny: pod orzechem stał fiat panda, przewiązany ogromną białą kokardą, a wypucowany był do takiego błysku, że nikt by nawet nie przypuścił, iż jest to samochód używany, po sporym przebiegu.
Dlaczego. Dlaczego.
Dlaczego to znowu musi być “samochód używany, po sporym przebiegu”?!
Zbiorowy prezent od CAŁEJ rodziny!???
OK, nie musiał być “nówka funkiel”, ale dlaczego “po sporym przebiegu”?
Panda o sporym przebiegu kosztuje (obecnie) od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Do składki mamy, policzmy… osiem rodzin? (dziadkowie, cztery siostry Borejko z mężami, Róża i Laura z mężami, prawdopodobnie babcia Pałysowa. Może też Bella, córka Robrojka? Ignaś z Agnieszką, jak wiemy, wykręcili się obrazem).
Niechby chociaż zostało powiedziane, że przez kogoś tam znajomego załatwili samochód w dobrym stanie i o niedużym przebiegu. To nie. Musi być Ubogo.
Na widok młodej pary zespół muzyczny z Gminnego Ośrodka Kultury wybuchnął triumfalną fanfarą w wykonaniu z lekka tylko fałszującego saksofonu altowego i nieco ochrypłej trąbki, a w tym czasie babcie Doroty pomknęły do kuchni, skąd niebawem wyszły w tempie polonezowym, niosąc uroczyście, we dwie, chleb i sól na jednej tacy.
Och, znowu ta „subtelna” pogarda dla wszystkiego, co nie pochodzi z Wielkiego Miasta. To, że muzycy współpracują z GOK naprawdę nie musi oznaczać, że fałszują.
A teraz tadam! Pamiętacie, że Józek zlecił matce ułożenie listy gości na wesele i przestał się tym interesować? No to zobaczmy, kogo zaprosiła.
Rodzina, powinowaci, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi i ich sąsiedzi, zasiedli na ławkach obok siebie, gadając, śmiejąc się, witając się po latach i pozdrawiając. Najgłośniej i najobficiej gadał radosny Bernard Żeromski; przywiózł dziś nie tylko swą sławną żonę Anielę, lecz i dwóch dorodnych synów, bliźniaków Piotra i Pawła („obaj w identycznym wieku lat dwudziestu ośmiu”), którzy, powróciwszy z Holandii, osiedli w rodzinnym mieście i założyli na Jeżycach sklep z materiałami dla plastyków.
Aniela i Bernard, przyjaciele Gabrieli i Idy. Czy jest zwyczaj, żeby dawnych znajomych zapraszać z dorosłymi dziećmi?
Najwięcej dzieci i wnuków zaprezentowali Cesia i Jerzy Hajdukowie.
To samo – przyjaciele Gabrieli i Idy z czasów szkolnych. Btw, czy ich liczne dzieci i wnuki mieściły się w grupie tych 35 osób zaproszonych jakoby przez Idę, czy pojawiły się “w bunusie”?
Najbardziej w ciąży była córka Robrojka, Bella („Termin? Na wczoraj!”).
No, to przynajmniej rodzina, ale kurde, czy oni chcą mieć tu powtórkę z rozrywki i poród jako gwóźdź imprezy?
W ramach zabaw weselnych zorganizowali konkurs na „najbardziej w ciąży”.
Najgorętszy aplauz wywołało pojawienie się, wraz z rodziną, dawnej Genowefy Bombke, czyli Aurelii Bitner.
A ona jest związana z rodziną tak, że… eee… jako sześciolatka przychodziła do Borejków na obiadki???
Może ten aplauz towarzyszył wygranej w konkursie na osobę najbardziej przypadkowo zaproszoną.
Najpiękniej wyglądała smukła Laura – Tygrys (w obcisłej szmaragdowej sukni i maleńkim czarnym kapeluszu, zsuniętym na jedno skośne oko), choć śliczna Bebe, żona dyrektora Damazego Kordiałka (cała spowita w beże), mogłaby z nią śmiało rywalizować.
Bebe i Damazy, tak samo nijak niespokrewnieni, ani nawet niebędący bliskimi przyjaciółmi – no ale może chodzi o to, że Damazy jest dyrektorem szkoły, do której chodzi kolejne pokolenie borejczych dzieci.
Czy na waszym weselu był dyrektor szkoły?! 😀
Na moim był rektor uczelni, ale tylko dlatego, że pełnił funkcję ojca panny młodej 😉
Największą niespodzianką było przybycie z Paryża kochanej Kreski z Maćkiem.
No, Kreska, wnuczka świętego Dmuchawca – to już prawie rodzina!
Niemniej, gdyby nie ponadludzkie moce Teresy, która w mniej niż tydzień ogarnęła ten radosny burdel i rzeczywiście przygotowała wesele, to byłby kurde przypał – przyjechać specjalnie z Francji na… kanapki z pasztetem w kuchni Rumianków.
Zauważ, że ich przyjazd był NIESPODZIANKĄ. Wcześniejszych rozmów na ten temat nie było? Bo chyba nie dostali zaproszenia na tydzień przed imprezą, rzucili wszystko, wydali kupę forsy na bilety lotnicze last chwila i pomknęli do Polski?
Jak widać, zaproszono rodzinę oraz przyjaciół… rodziców i dziadków, natomiast nie ma ani słowa o jakichś przyjaciołach samego Józka czy Doroty. Nie wiadomo też w ogóle, kto przyszedł od strony panny młodej; wygląda to tak, jakby wesele odbywało się wyłącznie w gronie Borejków i ich znajomych.
A teraz przeczytajcie tę listę jeszcze raz i zastanówcie się, kogo brakuje.
Aha?
Otóż nie ma tu ani słowa o Monice Pałys, matce Marka i rodzonej babci Józka. (Jak również dawnej przyjaciółce Mili – chyba bardziej uprawnionej do przybycia na to wesele niż jej inna dawna przyjaciółka, Lonia).
Sprawę wyjaśnia na swej stronie sama MM: “Monika Pałys także była na weselu Józka. Tak się dobrze bawiła, że ani na chwilę nie usiadła – dlatego umknęła opisowi.”
Domyślam się, że w następnej części, “Chucherku”, doczekamy się wspomnień o weselu Józka oraz wyjaśnienia, co w tym czasie robiła Monika. Przekonamy się już niedługo, bo planowana data wydania to 28 kwietnia 2022 (wg Biblionetki).
Monika Pałys w czasie wesela ma około 80 lat. Tak tylko zauważam, w kontekście wyjaśnień MM.
Brakuje również Elki, córki Grzegorza i przyrodniej siostry Ignasia, ale tę już dawno MM wyekspediowała z mężem do Japonii, żeby nie musieć odpowiadać na pytania, gdzież też się ona podziewa podczas takich czy innych uroczystości w rodzinie.
Największy niesmak wywołało pojawienie się silnie rozżalonego Igora z opróżnioną do połowy butelką żubrówki (ale doktor Kowalik szybko sobie z nim poradził),
Doktor Kowalik, po 70-tce, “szybko sobie radzący” z pijanym dwudziestoparolatkiem…
Cichaczem wstrzyknął mu insulinę.
Wygląda na to, że MM w kwestii wieku bohaterów zatrzymała się jakieś 20 lat temu, stąd Monika, która przez całe wesele nie usiadła, Kowalik-atleta, Bella w bardzo późnej ciąży, itd.
W kwestii dóbr materialnych także, właśnie mnie olśniło. Wciąż postrzega samochód jako dobro luksusowe, natomiast książki w jej mniemaniu są tanie i można kupować po 2 sztuki każdej nowości, remonty też są tanie, bo można wykonać większość własnymi rękami.
(Igora Bogatkę poznajemy we “Wnuczce do orzechów”. Jest to osobnik opisywany jako tępy i prymitywny, przystawia się do Doroty, choć ona wyraźnie go nie chce, a na koniec próbuje ją zaatakować i zostaje rycersko przepędzony przez Józka.
Nieocenione forum ESD wysnuło teorię, że postać Igora jest odpowiedzią na pojawiające się po “McDusi” zarzuty, że Józek stosuje przemoc wobec kobiet – “Sądzicie, że to była przemoc? Pokażę wam, jak naprawdę wygląda przemoc!”)
zaś największe zdumienie wywołał Jacek Tanaka, stając nagle pośród członków zespołu muzycznego Gminnego Ośrodka Kultury, pożyczając na momencik skrzypce i wykonując na nich z japońską perfekcją „Ave Maria” Gounoda.
Eeee tam, za mało stereotypowo. Skoro Japończyk, to powinien zagrać na fortepianie, i to oczywiście Chopina, a nie jakiegoś tam Gounoda.
Kiedy zaś w ciągu kolejnej godziny znalazł się znów w centrum uwagi, deklamując od niechcenia Homera, dla wszystkich stało się zupełnie jasne, że oto pojawił się naprawdę poważny pretendent do ręki Łucji Pałys i że w dniu dzisiejszym znacznie podwyższył poziom swych szans, albowiem nestor rodu był najwyraźniej pod wrażeniem.
Aha.
Totalnie widzę, jak Łusia zadaje Jackowi do wykucia fragmenty “Iliady” i jeszcze szuka mu jakichś nagrań, żeby na pewno wygłaszał je z prawidłowym akcentem. Wiadomo, że na początek trzeba wkraść się w łaski seniora rodu!
No to niech nestor sam się z nim ożeni.
Boli mnie jak bardzo papierowa i stereotypowa to postać. Jest perfekcjonizm, muzyka klasyczna, brakuje jeszcze talentu do przedmiotów ścisłych i będziemy mieli bingo.
Japończyk recytujący Homera na wiejskim weselu. Ja pierniczę, ale psychodela!
Ucztowano tak, z wielką uciechą, przez dalsze godziny. Jedzenie było obfite i pyszne, wiejskie chleby Nowakowej pachniały niepowtarzalnie, pasztety Marciniakowej rozpływały się w ustach, a ciemne, suche i słone, wonne jałowcowe szynki od Walkowiaków pobiły na głowę mokre, bladoróżowe wędliny profesjonalne, przywiezione przez firmę cateringową.
OCZYWIŚCIE. Chciałabym wiedzieć, co autorka rozumie pod hasłem “profesjonalne”, bo chyba znamy odmienne znaczenia.
Te rozpływające się pasztety w upalny dzień budzą we mnie niejaki niepokój.
W szczytowym momencie uczty dziadek Borejko otworzył szampana bezalkoholowego i już miał wygłaszać toast, gdy wtem ujrzano samochód firmy „Międzynarodowa Poczta Kwiatowa”, toczący się z górki pamiętną drogą (obok pamiętnego głazu). Podjechał on pod dom weselny (też pamiętny?), dostarczając nowożeńcom wspaniały bukiet zamówiony przez Fryderyka Schoppe. Załączony bilecik zawierał życzenia na nową drogę życia, ale także obietnicę rychłego spotkania, i to bardzo poprawiło humor nie tylko Róży, ale i trzem jej ciotkom oraz matce.
To jest trochę dziwne, biorąc pod uwagę oś dramatyczną tej książki, no ale OK.
Punktualnie o czwartej nadjechał kolejny samochód dostawczy – furgonetka cukierni „Wisienka” – prowadzony osobiście przez jej właścicielkę, której towarzyszył syn August oraz jego przyjaciel Gaudenty, obaj w białych kucharskich czapeczkach i białych kitlach z wyhaftowaną nazwą firmy (logo – oczywiście – wisienka). Podjechawszy pod wejście od ogrodu, cała trójka, wraz z Teresą, zajęła się zręcznym przenoszeniem do kuchni takich cudów jak: trzypoziomowy tort biszkoptowo-śmietanowy z malinami i jeżynami, torciki karmelowe z gruszką i galaretką, tarty serowe z wiśniami i migdałami, placki drożdżowe z grubą warstwą kruszonki maślanej, rolady orzechowe z czekoladą oraz czekoladowe rożki z orzechami.
Pytanie: były smaczne czy profesjonalne? 😉
Nie wiem, ale za to wiem, że rożki są zazwyczaj alkoholowe, mwachacha.
(…)
August Podeszwa, wraz z kolegą, pozostał wśród gości (obaj zostali gorąco do tego zaproszeni przez babcie Doroty, którym wydawało się, że jest troszkę za mało młodych kawalerów do tańca).
Wzięły z dworu co przypełzło, co za traf, że padło na osoby istotne dla fabuły.
Panowało radosne ożywienie i wesoły gwar. Zespół muzyczny dawał z siebie wszystko, z rzadka odpoczywając lub jedząc.
Mam nadzieję, że zespołowi zapłacono. Ciekawi mnie też jego repertuar, bo nie spodziewam się, żeby był typowo weselny.
Natchnieni przykładem Jacka, sięgnęli po starożytny grecki repertuar. Przy wtórze piszczałek śpiewali rytualne hymny towarzyszące ofiarom.
Uszczęśliwione dzieci goniły się, piszczały i wrzeszczały, biegając gdzie się tylko dało.
Karolek wspiął się prawie na czubek orzecha i zlazł, na szczęście bez szwanku. Bracia Rojkowie, Jędrek i Szymon, poszli drażnić ptactwo w kurniku i zostali poszczypani przez gęsi.
Poproszę mi wyjaśnić, dobre Państwo, co mogło sprawić, że siedemnastolatek i piętnastolatek udali się na weselu kuzyna drażnić ptactwo w kurniku…
Mam teorię. Otóż moim zdaniem akcja “Ciotki Zgryzotki” miała się rozgrywać w roku 2014, rok po akcji “Feblika”, a bohaterką miała być Ania. Część tekstu powstała z taką właśnie myślą, jak również część ilustracji, ale że ostatnio MM coraz wolniej idzie pisanie i książki ukazują się w coraz większych odstępach czasu, Ania zbytnio się postarzała 😉 a jej miejsce zajęła Nora. To by wyjaśniało wiele rzeczy. Jędrek i Szymon mieliby po 14 i 12 lat, Józek i Dorota mieliby za sobą nie czteroletni, ale zaledwie roczny związek i nagła decyzja o ślubie byłaby bardziej zrozumiała (jak również ciągłe trwanie w fazie maślanych spojrzeń i ogólnego braku przytomności). Remonty Ruinki oraz mieszkania na Roosevelta też opisywane są tak, jakby trwały raczej rok niż cztery lata. Last but not least, jedna z czytelniczek zwróciła uwagę, że siostry Górskie “zamieniły się włosami” – do tej pory to Ania miała proste, a Nora kręcone, tak wyglądają na ilustracjach we wcześniejszych częściach cyklu, np. tu:
Teraz jednak Nora ma włosy tylko lekko falowane i wygląda tak:
co moim zdaniem świadczy, że autorka wykorzystała ilustracje pierwotnie mające przedstawiać Anię. Ba, do Ani pasuje nawet fakt, że ktoś wytyka jej tuszę, w końcu od samego początku to była jej jedyna cecha charakterystyczna. Teraz jednak, skoro utraciła walkowerem status głównej bohaterki, MM nie ma na nią żadnego innego pomysłu, więc należy ją czym prędzej wyekspediować z domu, niechby i na stancję do ciotki.
Tak więc – dziękuję za wysłuchanie przydługiego wyjaśnienia, dlaczego siedemnastolatek i piętnastolatek poszli drażnić ptactwo w kurniku.
Mała Mila postanowiła rozpalić ognisko i ruszyła z gromadką innych śmiałków po chrust do zagajnika, gdzie rzekomo natknęli się na całkowicie dziką świnię.
Albo dzik buszował w poziomkach, albo podstępny Chrobot wypastował prosiaka.
(…)
Babcia Borejko rozmawia z Lonią:
– Zniknął z tym nieszczęsnym psem na cały dzień, już myślałam, że nie żyje! Byłam w rozpaczy, a on nawet o mnie nie pomyślał. Ani razu! Nie zadzwonił, nie dał znaku życia! Jak on mógł! Potem się to częściowo wyjaśniło, miał powody, zasłabł, zasnął et cetera. Więc wybaczyłam, wybaczyłam.
Łaskawie.
Te powody, o których Babi mówi z takim lekceważeniem, były naprawdę istotne i mogły się poważnie odbić na zdrowiu starszego pana.
A ona nadal skupia się głównie na swoich urażonych uczuciach.
Ale jednak mam żal i jakoś nie chce mi to minąć: okazało się, że on w gruncie rzeczy nie szanuje moich uczuć, skoro mógł się czegoś takiego dopuścić.
Tak tak, z szacunku dla twoich uczuć nie powinien dopuścić, by psy się pogryzły.
– Mila, nie wariuj, czegóż on się dopuścił, to nie było nic TAKIEGO!
– Loniu, było. Okazało się, że on mnie, po tylu wspólnych latach, nie zna – w pełni. I to o to mi właśnie chodzi.
No, nie zna, nie zna. Wasze rozmowy wyglądają tak, że on monologuje, rzucając łacińskie cytaty, a ty rozpoznajesz autorów.
Ty z kolei nic nie mówisz, wymagając, żeby wszyscy sami się domyślili.
Nie przeczę, sama chciałam, żeby nie wiedział o mnie wszystkiego, ukrywałam Kala Amburkę…
A Kal Amburka co ma do tego…? Czyżby incydent z psem stał się pretekstem do wypominania wszystkiego za całe życie?
– Ale nie ukryłaś – bąknęła Lonia, oblizując z łyżeczki resztkę bitej śmietany z jeżynami.
– Owszem, ukryłam. Zwłaszcza z początku, kiedy nie byłam siebie pewna. Ale potem to już może po cichu chciałam, żeby sam na to wpadł? Prawdziwie, głęboko, świadomie kochający mąż na pewno by się domyślił.
– A! Tak sądzisz?
– Oczywiście.
– To trzymam cię za słowo. No więc teraz uważaj: on się tego domyślił.
– Ależ skąd!
– Milu, on to wie. Począwszy od pierwszej premiery.
– Mylisz się, moja droga, z całą pewnością.
Mylisz się, głupia kobieto, JA wiem lepiej!
– Nie mylę się, moja droga, z całą pewnością. Bo o to właśnie mnie spytał. Po pierwszej premierze.
– O co?
– Czy to możliwe, że właśnie byliśmy we troje na twojej jednoaktówce, bo on zdecydowanie poznaje twój styl i retorykę.
– A ty co? Wygadałaś? Chociaż cię prosiłam, żeby ani słowa…?
– Nie wygadałam. Powiedziałam, żeby ciebie zapytał, to się dowie. A on na to: „Przecież już wiem. Zgadłem, prawda?”. Ale ja nadal milczałam, słowo!
Milczałam jak grób! Tak starannie milczałam, że tobie też nic nie powiedziałam, chociaż każda normalna przyjaciółka zrobiłaby to jak najprędzej.
A on wtedy pokiwał głową. I był zadowolony.
– I coś jeszcze powiedział?
– Tak. Powiedział, że dobrze zrobił, kupując ci laptop.
– I coś jeszcze?
– Tak! – przypomniała sobie Lonia. – „Mila ma tremę. Trzeba to uszanować. Jak zechce, to mi powie. Poczekam.”.
– I wciąż tak czeka – szepnęła poruszona Mila Borejko. – Choć pewnie już o tym zapomniał – dodała zaraz trzeźwo.
Adwokacie Diabła, oto masz kolejny przykład, że MM reaguje na uwagi czytelników: ileż to było wypominania, że niezbyt dobrze o małżeństwie Borejków świadczą takie ukrywane latami tajemnice – a tu proszę, Ignacy wszystko wie i to niemal od samego początku.
Nie, to niekoniecznie w takich momentach robię za adwokata diabła :). Za adwokata robię w chwilach, gdy widzę (albo domyślam się, albo mam nadzieję), że autorka UZNAŁA, że krytycy(-kanci ;)) jej twórczości mają trochę racji i robi minimalny kroczek w tył, ustępując ze z góry i uparcie zajmowanych pozycji.
Tu dostrzegam raczej babola takiego, jak matka Hajduka w Środzie, albo pomyłki w “Małpie w kąpieli”, które trzeba gorączkowo wyjaśniać czepialskim tak, by zrozumieli, że czepiali się zupełnie bezpodstawnie :D.
Jejku, jakie to retconowanie jest wysilone.
Spojrzała na męża, tym razem już nie z ukosa. Siedział opodal, po drugiej stronie stołu, popijał spokojnie herbatę i przechylając uważnie głowę, słuchał, co mu ma do powiedzenia jego sąsiad, elokwentny Jacek Tanaka. Od czasu do czasu nestor rodu uśmiechał się oszczędnie i dopowiadał słówko. Spojrzenie, jakim obrzucał rzekomego kolegę swej wyjątkowej wnuczki, było zarazem badawcze i aprobujące.
Plan Łusi przynosi rezultaty!
– To było naprawdę zachowanie godne dżentelmena – ciągnęła Lonia, dokładając sobie jeszcze kawalątko tortu. – Więc sama widzisz, że jesteś niesprawiedliwa, a mówię ci to jako przyjaciółka, jako wasza wspólna powiernica, dzięki której… – odwróciła głowę i urwała, widząc, że przyjaciółka już przy niej nie siedzi. Nagle ujrzała Milę po drugiej stronie stołu: stanęła za mężem i zasłoniła mu oczy.
– Zgadnij kto to? – zapytała.
– Milu, to ty?
– Tak, to ja – odrzekła. – Kal Amburka. Chodź, zatańczymy. Grają tango!
Osłupiały Ignacy przez resztę wesela zastanawiał się, dlaczego jego żona kala jakiegoś Burka.
I nagle pośród całej tej sielanki zaczyna się scena, nad którą powiewa tyle czerwonych flag, że wygląda jak pochód pierwszomajowy:
– W życiu nie tańczyłem tanga – oznajmił Gaudenty, który nie miał już na głowie tej niekształtnej białej czapki, zdjął też śmieszny kitel z napisem „Wisienka”.
Wyglądał teraz po prostu zabójczo, wyglądał szlachetnie i walecznie, jak średniowieczny rycerz, a może raczej jak wschodni książę, i Nora musiała się uszczypnąć, żeby się na niego wciąż nie gapić.
Usiłuję sobie wyobrazić, w co takiego był przyodziany, i mam dziwaczną wizję młodziana w pięknym bechterze albo juszmanie.
https://i.pinimg.com/736x/9c/5b/0f/9c5b0f9ab41373e5ac9eacffb54564ab.jpg
– Tango! Kto na to wpadł?! – śmiał się.
Podał jej smukły kieliszek pełen złotawego wina, a Nora przyjęła go odruchowo, dziwiąc się zarazem, skąd on je wytrzasnął, skoro wesele jest bezalkoholowe.
To jest dobre pytanie. Gaudenty pojawia się na weselu jako pomocnik dostawczyni ciast. Jakimś cudem przewidział, że zostanie zaproszony, a w dodatku przezornie kupił wino, bo wiedział, że wesele będzie bezalkoholowe?
Może cała okolica plotkowała o tym kuriozum.
Ale nie odważyła się zapytać, zwłaszcza że Gaudenty wzniósł swój kieliszek (z ukłonem w jej stronę) i popijał już, opierając się o brzeg stołu, tuż obok niej.
– Ten zespół jest beznadziejny – orzekł. – Chciałem cię poprosić do tańca, ale nie do takiego.
– A ja takie właśnie lubię! – odrzekła Nora, rumieniąc się zdradziecko, lecz trzymając fason. – W ogóle chyba lubię zupełnie inne rzeczy niż ty – dodała tonem pełnym wyrzutu.
– Taaak, mówił mi Gusty, o co się wściekłaś. Całkiem głupio – ocenił Gaudenty i stając jeszcze bliżej niej niż przedtem, od niechcenia odgarnął jej włosy z oczu.
Aaaahaaa…
Najpierw ci obniżę samoocenę, głuptasku. A potem cię dotknę, bez pytania, żeby ci pokazać, że MOGĘ. Urabianie w toku.
Nora szarpnęła głową.
– No, no. Obraziłaś się o ten film jak jakaś stara ciotka-cnotka – dorzucił krytycznie, z uśmieszkiem.
Aaaaahaaa…
Przecież nie chcesz wyjść na jakąś ciotkę-cnotkę, prawda?
– Gorzej: nabrałam niesmaku! – odreagowała od razu Nora. (Odreagowała???) – I słusznie. Weź tę rękę. Nie spoufalaj się.
– Oj, spoufaliłbym się. Dobrze, dobrze, ty ciotko! – nie rób takiej miny, żartuję. W ogóle nie znasz się na żartach.
Gaudenty pięknie pokazuje, jaki z niego dupek, i w szybkim tempie odhacza kolejne punkty.
– Znam się, bo doceniam dobre, a głupie mnie nie bawią – odpaliła.
– Zaczynasz mnie intrygować. Przestań się złościć i chodź potańczyć.
No już, foczko, bez fochów.
– Nie chcę.
Ale bardzo chciała i ostatecznie nie dała się długo prosić. Wypiła szybko to cierpkie wino, żeby się pozbyć kieliszka, i ruszyła w tany. Zespół muzyczny jeszcze się nie zmęczył i znów zagrał, ale już na szczęście nowy, rockowy kawałek.
Na saksofon, trąbkę i skrzypce.
Tuż obok płynęli z wolna w swych ramionach dziadkowie B., którym się chyba zdawało, że tango jeszcze trwa. Nora zobaczyła też opodal swoich roześmianych rodziców, którzy wywijali z wielkim zapałem rock and rolla, a potem widziała już tylko zamazane smugi świateł i kolorów, bo Gaudenty porwał ją w jakiś wir, kręcił nią, obracał i obejmował. Prawdę mówiąc, świetnie się z nim tańczyło! Nora była zachwycona i czuła się jak w najpiękniejszym ze swoich snów.
Mogłaby tak z nim tańczyć do końca świata!
Tak tylko przypomnę, że te wszystkie szalone tańce odbywają się na “trawiastej połaci” przy domu Rumianków, która nie jest raczej ładnie utrzymanym i elegancko przystrzyżonym trawniczkiem, a łączką, możliwe, że usianą kretowiskami.
Muzyka znów zmieniła tempo, teraz był to walc. Tym razem łkały skrzypce, na szczęście nie ochryple.
Trzeba przyznać, że zespół z Gminnego Ośrodka Kultury ma imponująco obfity i różnorodny repertuar.
Gaudenty objął ją w pasie, ciasno przycisnął do siebie i zaczął oddychać jej w ucho. Nora chichotała, bo od tego sapania i chuchania po plecach biegły jej mrówki, w głowie się jej przyjemnie zakręciło, lecz kiedy walc dobiegł końca, ocknęła się nagle w mrocznym zakątku pod orzechem, silnie i niemiło zaskoczona, gdyż Gaudenty właśnie wpił się w jej szyję, niczym wampir ze Zmierzchu.
Scena cholernie nieprzyjemna, ale teraz to szczerze kwiknęłam.
Krzyknęła ze złością:
– Puść mnie!
Usiłowała się wyrwać, lecz on całował ją nadal.
Czy ja to w ogóle muszę komentować?
A może muszę, bo są tacy, dla których ta scena jest przezroczysta?
A może – nie dajcie Bogowie – ktoś uważa, że to jest romantyczne?
I nagle przestał, bo ktoś go złapał od tyłu za ramiona i jednym ruchem, bez trudu, odciągnął na bok.
– Odjazd! – zarządził Florian Górski, piętrząc się w ciemności jak potężna góra.
Kiedy autorka zapomina o swojej manierze, nagle robi się autentycznie, a w tekście pojawiają się prawdziwe emocje.
– Odczep się! – warknął Gaudenty nader nierozważnie, nie poznając najwidoczniej, z kim ma do czynienia.
– Uważaj, młody, bo cię trafię!
Ałć. Aż boli, jak nienaturalnie to brzmi.
– to mówiąc, ojciec złapał pełną garścią koszulę chłopaka, na piersiach. Coś chrupnęło.
Chrupnęło? Kark mu skręcił?
– Moją córkę masz szanować – powiedział groźnie, zacieśniając chwyt.
– Tato! – krzyknęła Nora, z oburzeniem obserwując zachowanie tego despoty.
O’rly? Gdyby Gaudenty nie był przystojny, gdyby był o kilka lat starszy, gdyby posunął się nieco dalej – czy wówczas ktokolwiek uznałby reakcję Nory za wiarygodną?
Rozumiem, że według wizji Autorki działa tu Zgubna Potęga Mieuoździ, ale każde zadurzenie ma swoje granice.
No hej, Nora ma szesnaście lat i zero doświadczenia z chłopakami (oraz – przypuszczam – niewielkie pojęcie o tym, jakie zachowania stanowią czerwoną flagę), a Gaudenty jest obiektem jej westchnień. Poza tym wtrącający się, kontrolujący stary to obciach nad obciachy, tak że owszem, w TEJ sytuacji można uznać jej reakcję za wiarygodną.
– Nora, cicho bądź. Jak tam, młody, wszystko jasne?
– Jasne! Już jasne! – spokorniał widowiskowo Denty. – Przepraszam!
– Nie mnie przecież, Norę przeproś.
– To właśnie miaa-łem na m-myśli – wyjąkał Gaudenty, produkując żałosny uśmiech, w popłochu odwracając oczy od napastnika i (z powodu unieruchomienia kręgów szyjnych) silnie zezując, by móc zawadzić wzrokiem o adresatkę przeprosin. – Przepraszam, Nora.
Głupio wyglądał.
Nie próbujcie tego w domu, ale do „unieruchomienia kręgów szyjnych” złapanie za koszulę na piersiach to trochę za mało.
– To wszystko – podsumował ojciec i wypuścił z garści tkaninę koszuli. – Idź, młody, potańcz sobie. Popraw tylko te fikuśne okularki i już. Będzie dobrze.
Gaudenty odszedł natychmiast, sponiewierany, z miną pełną upokorzenia.
Mam świetną koszulkę dla Floriana!
https://2.allegroimg.com/s512/016c57/c921aaf64b5084576dc7efc229c2/Koszulka-zasady-spotykania-sie-z-moja-corka-XL
– Tato, jak ty się zachowujesz?! – palnęła Nora. Policzki jej płonęły ze wstydu.
– Normalnie. A ty?
– Też normalnie! Niepotrzebnie się wtrąciłeś! Dałabym sobie radę sama!
Właśnie widzieliśmy.
– Albo i nie – rzekł ojciec. – Trzymaj się lepiej od niego z daleka, to chłopak nie dla ciebie.
– Już to wiesz, prawda? Cały ty! Czarne albo białe, dobre albo złe, nie dostrzegasz w ogóle niuansów!
– W ogóle – zgodził się od razu. – Bo ich tu nie ma.
Z punktu widzenia ojca, bojącego się o swoją córkę, faktycznie niuansów nie ma. Skończyły się w momencie, w którym Gaudenty kontynuował obślinianie Nory wbrew jej woli.
Ale z punktu widzenia Nory najwyraźniej są – a najważniejszym niuansem zapewne jest to, że jest w nim zakochana. Tak, Zgubna Potęga Mieuoździ, ale nie tylko – również wzorców kulturowych.
– Yyyy! I wszystko zawsze wiesz najlepiej! – zagotowała się Nora, zaciskając pięści. Krew uderzyła jej do głowy kolejną wrzącą falą. To musiał być skutek tego wina: miała ochotę kopnąć w kostkę albo wręcz walnąć w łeb swojego rodzonego ojca, tego klasycznego macho oraz tyrana. – Denty nie jest taki zły! Obraziłeś go, i co teraz będzie!
No nie wiem, może gnojek się nauczy, że jak kobieta mówi „nie”, to należy zabrać parszywe łapy.
Ojciec się krótko zaśmiał.
– Śmiej się, śmiej! Despoto! Okrutniku! Tyranie! Dlaczego nie możesz mnie zostawić w spokoju?!
Dlaczego mnie wciąż pilnujesz, poprawiasz, korygujesz, wychowujesz, wtrącasz się, karzesz – i dlaczego mnie, a nie Anię?
Tak, powiedziała to wreszcie. Rzuciła mu to w twarz!
– Ania jest już dorosła – odpowiedział tata po krótkiej chwili milczenia.
– A jak nie była? Jak miała szesnaście lat?
(…)
Szanowni Państwo, oto nadeszła wiekopomna chwila! Ktoś tutaj wreszcie rozmawia, szczerze i autentycznie, o cholernie trudnych sprawach.
– Babcia Mila ma rację – powiedział. – Mądra kobieta. Mówiła mi kiedyś o błędach wychowawczych. Tak bardzo chcemy uniknąć tych, które popełnili nasi rodzice, że natychmiast popełniamy swoje, całkiem nowe.
– To nie popełniajcie!!!
– Nie da się chyba. Tak się zastanawiam – ciągnął tata z namysłem – o co mi właściwie chodzi. Dlaczego tak cię wciąż mam na widelcu. I już wiem. Bo cię znam jak samego siebie.
Tak, po trzykroć tak. W naszych dzieciach najbardziej nas bolą i przerażają nasze własne wady.
Boję się, że tobie też kiedyś odbije. A nie chciałbym tego za nic. Za bardzo cię podziwiam.
– Ty?…?! Mnie?! – mimo woli spytała zdziwiona Nora i nagle zrozumiała, co właśnie tym naiwnym pytaniem ujawniła. Że w gruncie rzeczy to ona podziwia jego. Nie chciała tego okazać, za nic w świecie! – a jednak z niej to, psiakrostka, wylazło.
Ale on tego nie wychwycił.
Szkoda, wielka szkoda, że autorka nie postanowiła nas w tym momencie zaskoczyć, nie dała Florkowi szansy i wygodnie pozostawiła go w przegródce, do której go wepchnęła.
– Oczywiście – mruknął. – Musiałbym być ślepy. Masz tyle zalet. Masz taką mądrą głowę. A przede wszystkim masz charakter. Wciąż się trzęsę o ciebie, czy świat cię nie złamie. Bo łamie właśnie twardych.
Projekcja, panie szanowny. Nora nie jest twarda, tylko taką udaje. I ma, do cholery, szesnaście lat.
Miękkich złamać się nie da, wiesz, oni się zawsze ugną.
– A to źle?
– Sam nie wiem. Teraz o Ani. Ania nie jest waleczna, Ania jest wygodna. Nie to, że miękka czy słaba! – tego nie mówię! Ona się może nie ugnie, ona się tylko – dostosuje. Ale zawsze umie się o siebie zatroszczyć. Więc o nią się niespecjalnie bałem.
No pewnie, można na nią machnąć ręką.
Czemu ja mam wrażenie, że nic nie wiesz o Ani, mój Florianie. Że nie znasz swojej “grubej nudnej, mażącej się” (tak ją opisywano, prawda? Tak o niej wszyscy myśleli, czyż nie?) córki. Czemu podejrzewam, że zamknęła się ona jak ostryga, byle tylko nie dać wam wszystkim dostępu do własnych myśli i uczuć. No czemu, Florianie.
Ale ty, oj, ty nie lubisz kompromisów.
– I co? – spytała ze złością. – Będziesz tak za mną chodził przez całe życie i odstraszał ode mnie chłopaków?
– Nie, tylko teraz. Zresztą znajdź sobie porządnego chłopca, to od razu go zostawię w spokoju. Chłystków będę gonił.
Kto jeszcze używa na co dzień słowa „chłystek”???
Florian, nasz podróżnik w czasie, przeniesiony na wozie Drzymały prosto z XIX wieku.
I naucz się nad sobą panować, rozsądku wreszcie nabierz, jakiejś powagi! – nie mogę cię zostawić bez opieki, dopóki jesteś jak taki szczeniak, co się ciągle pakuje w tarapaty.
– Nie pilnuj mnie tak, to się może sama nauczę.
– Sama?
– Człowiek uczy się właśnie na błędach.
– I nieźle przy tym obrywa. Nie chcę, żebyś oberwała. Nie mogę pozwolić, żeby cię spotkał jakiś dyshonor. Ani twojego świerszcza! Ani twoją krowę!
https://nadrabiam.pl/wp-content/uploads/2021/01/mushu-cinemablend.jpg
Jestem twoim ojcem, zawsze.
Ok, rozumiem, że on w ten sposób próbuje powiedzieć “Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził”, ale dlaczego to brzmi jak “Nie przynieś wstydu rodzinie”…?
Bo autorka postanowiła, że Florian nie może wyjść poza rolę konserwatywnego dupka.
<dystyngowanym tonem> Państwo pozwolą, że się upewnię. Gdyby Denty był nieco bardziej nachalny, gdyby tatuś nie był na posterunku, gdyby Gaudenty nie poprzestał na pocałunkach, a Norze nie udałoby się wyrwać, to byłby dyshonor (czyli “ujma na honorze”)? Dla niej? Dziękuję, nie mam pytań.
Zależy mi na tobie, na tym, jaka będziesz. Masz być…
– Nie mów! Wspaniała?!
– No, tak, to właśnie chciałem powiedzieć. Wspaniała.
– Ja się rozchoruję!!!
A kogo to obchodzi? Poza tym w TEJ rodzinie uznajemy tylko choroby ciała.
– Ale się postaraj. Nie dla mnie, dla siebie. I dla tego, kto cię w końcu zdobędzie. Masz być tak wspaniała, żeby na ciebie trzeba było zasłużyć.
Auć.
Z jednej strony to jest oczywiście bardzo w charakterze Floriana, który od wielu tomów jest nam przedstawiany jako osobnik o poglądach mocno konserwatywnych, z drugiej – serio, niech ona jednak będzie wspaniała przede wszystkim DLA SIEBIE, a nie, żeby zostać trofeum dla jakiegoś typka.
Nie. Dla własnego zdrowia psychicznego niech ona sobie nie da wmówić, że musi być „wspaniała”.
No więc niech będzie zwyczajna, niedoskonała, popełnia błędy, ale rozwija się, kształci itd. – dla siebie.
– O, matko. Zamęczysz mnie! Już to widzę.
– Dasz radę.
– No nie wiem.
– Ja wiem. No to teraz już chodźmy stąd. Rozpalili ognisko, będzie pieczenie ziemniaków. O, patrz, patrz, co się dzieje: młoda para odjeżdża! Pokiwamy im.
Wrócę jeszcze do tej Ani.
Ania jest miękka, wygodna, układna, unika problemów, nie krzyczy prawdy prosto w oczy, więc spoko, nie trzeba się o nią bać, nie trzeba gonić od niej “chłystków”, w przeciwieństwie do pyskatej i buntowniczej Nory.
Florian nie widzi, że Ania praktycznie nie ma własnego zdania, zawsze idzie za cudzym przykładem – teraz dobrze, bo za dobrym przykładem Łusi, ale co jeśli znajdzie sobie inne towarzystwo? Co jeśli ją, nauczoną uległości, wypatrzy sobie jakiś drapieżca? Jasne, to nie w musieroversum, tu na pewno znajdzie sobie jakiegoś przyzwoitego chłopaka, równie nudnego jak ona, ale…
Ania nie wyszłaby z kina, gdyby film sprawiał jej dyskomfort. Ania nie nazwałaby chłopaka “obleśnikiem” ani nie zaprotestowała przeciw “spoufalaniu”. Ale nie, o Anię nie należy się obawiać. Ona sobie da radę, ona się dostosuje.
Florian tego nie rozpozna, bo ewidentnie Florian rozpoznaje tylko siebie i sobie podobnych, i głównie nimi się przejmuje. Smutne, ale cóż, życiowe.
14 PAŹDZIERNIKA
SOBOTA
Ida do Gabrieli:
(…)
Ciekawe, dlaczego zaraz mi się z drobiem kojarzy Ignaś, aha, już wiem! – bo też musiał się przestawić na wczesne pobudki. Mała Nora zakończyła już występy w roli sennego aniołka i teraz daje im w kość. Zdecydowanie przeszła w tryb nocny. Ostatnio tam wpadłam wieczorkiem z zakupami (tak, wożę im zakupy dużymi partiami, od czego jest rodzina, jakoś ich trzeba wspomóc w tym rodzicielskim amoku) i mimo dominującego nad wszystkim wrzasku zauważyłam, że Róża kładzie swoje dzieci w niebieskim pokoju z elfami, sama zaś bierze małą Norę do swojego (tj. Gabrysiów) łóżka na dalszym obszarze i tym sposobem pozwala się wyspać Ignasiowi (który się słania ze zmęczenia) oraz Agnieszce (która znów zaczęła po swojemu mdleć, więc tym bardziej powinna się wysypiać).
O tym, jak bardzo przerąbane mają dzieci Róży, nikt nie raczy pomyśleć.
Btw, gdzie jest kot?! W opisie przeprowadzki wspomniany był kotek Mili, który jechał specjalnym transportem przez tunel pod kanałem La Manche – czy dojechał? Czy też autorka o nim na śmierć zapomniała?
Róża zapomniała. Odebrać, razem z frachtem. Co do frachtu, to i dobrze, bo gdzie by oni to wepchnęli – Nowackim do domu?
Co oni by bez tej Róży zrobili!
Och, znaleźliby inną ofiarę, bez obaw. A może nawet – nie do pomyślenia! – sami by wypracowali jakiś sensowny system?
Gabiszonie, miałaś genialny pomysł, żeś się usunęła, a zostawiła im w zamian swoje łagodniejsze alter ego. Samo bycie teściową dyskwalifikuje nas od razu w pewnych sytuacjach, jakże niestety częstych. Już tam Róża wszystkiego dopilnuje!
O co tu chodzi, czemu nagle Gaba jest rysowana jako przerażająca teściowa? Czy chodzi o Fryderyka? Czy jakimś cudem jest winna rozpadowi małżeństwa Róży? Przecież dla Ignasia nie jest teściową a matką.
Z Adamem, mężem Laury, też chyba nie miała kosy, więc… nie wiem.
To mi przypomina, że niedawno były u Agi matka i siostra i jak tylko zobaczyły jej zmęczenie, zaczęły ją oczywiście nakłaniać, by dała sobie spokój z karmieniem dziecka, nie wycieńczała się i przeszła na butelkę.
Złe, złe kobiety! Ale na szczęście…
Róża im to skutecznie wybiła z głowy, na swój miły i taktowny sposób, namówiła je też, by nie wyrywały małej Nory Agnieszce, Ignasiowi i sobie nawzajem i żeby w ogóle dały Adze trochę luzu, bo ona musi sama się nauczyć, jak być matką. Poddały się od razu! To się nazywa mieć autorytet. Zuch Róża. A Aga jej posłuchała (w ogóle tylko Róży tam się słucha, nawet moje rady muszą przejść przez jej cenzurę!) i nadal karmi.
Róża – terrorystka laktacyjna. PSA: jeśli nie masz sił na karmienie piersią, karmienie butelką też jest OK. Zdrowie matki też jest istotne, szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko. Jeśli nie możesz karmić piersią bezpośrednio, a nie chcesz korzystać z mleka modyfikowanego, możesz jeszcze spróbować korzystać z laktatora. I to też będzie jak najbardziej OK.
(…)
Nasi nowo poślubieni natomiast studiują aż furczy i zauważyłam, że Józinek znacznie wychudł z tej nauki, podobnie zresztą jak Dorota. To dlatego, że są cały dzień poza domem i ona nie może go w kółko napychać tymi opromienionymi gorącym uczuciem maślanymi ciastami. I świetnie! Czasem wpadają do nas w przerwie obiadowej, coś sobie upichcą z mrożonki i dalej biegną.
A… to wcześniej tak nie było? Przecież także studiowali.
Ale bezobjawowo.
Ach, a czy dotarło do Was, gdzie oni byli w podróży poślubnej? Pewnie myślicie, jak wszyscy, że w górach, co? Cha, cha! Spytałam, jak im się podobało u Gutów, a oni przyznali, że wcale tam nie dojechali. Pewnie myślicie, że samochód im się zepsuł? Cha, cha, wcale nie! Po prostu po weselu ruszyli szosą kostrzyńską i zanim dojechali do dwupasmówki, czyli po kwadransie, już im się odechciało podróży. Wynajęli pokój w pierwszym lepszym przydrożnym hoteliku i w nim właśnie siedzieli przez cale dwa tygodnie miodowego miesiąca.
Geralt Józek przypomniał sobie miłe momenty spędzone z czarodziejką Dorotą na pochyłym dachu, w pełnej próchna dziupli, na balkonie, i to cudzym, na balustradzie mostu, na chybotliwym czółnie na rwącej rzece i w czasie lewitacji trzydzieści sążni nad ziemią. Ale jednorożec był najgorszy.
Widzę w tym rys praktyczności, tak typowy dla mego syna.
Jesteś prawdopodobnie jedyną osobą w całym wszechświecie, która w tym widzi dowód na „praktyczność” synusia, moja Ido :D.
Powiedział mi z powagą, że zaoszczędzone w ten sposób spore pieniądze przeznaczą na sfinansowanie dojazdów z domu do Poznania i na odwrót, bo fiat panda potrzebuje więcej paliwa, niż sądzili.
Nic dziwnego, skoro rodzina obdarowała ich starym, zajechanym struplem.
Forum bardzo ładnie i z wrodzoną sobie bezlitosnością rozprawiło się z oszczędnościami Józefa:
Fiat Panda II pali tak circa i średnio, jeśli wierzyć netowi, 6, 2 litra benzyny na sto kilometrów. Ktoś tu cytował, że jechali do Gutów, wnioskuję, że nie na Morawy, tylko do dzielnicy Zakopanego. Z Promna do Zakopca jest 560 km, w obie strony 1120 zatem.
Na 1100 km – zaokrąglam – wychodzi 6,2 l x 11 = 68,2 l na całą podróż.
68 l x 4,70 PLN = 320 PLN na paliwo. (ceny z roku 2017, tak tylko zaznaczę ;))
Najbliższy Promna i najtańszy zajazd w okolicy, to Rzepicha. Doba w pokoju dwuosobowym, łazienka na korytarzu, kosztuje tam równiutką stóweczkę. Trzynaście nocy daje nam okrąglutki tysiąc trzysta złotych, zaznaczam, bez wyżerki, a nie samym szałem uniesień człowiek żyje.
Czyli Józef zaoszczędził na paliwie 320 zł, a w motelu wydał około 1300 na same noclegi 😀
To może być prawda, lecz kiedy tak się tłumaczył, Dorota się cichcem uśmiechała na stronie, więc wywnioskowałam, że decyzja o przerwaniu na samym starcie podróży poślubnej nie wynikła jednak z pobudek ściśle finansowych. Raczej sądzę, że nie miała nic wspólnego z rozsądkiem.
Nie łudźmy się, te tłumaczenia o oszczędności to tylko, żeby zamydlić oczy mamusi.
Ach, widzę oczami duszy tego Józka jak hamuje z piskiem opon nieszczęsnej pandy przed pierwszym lepszym motelikiem przy drodze, jak wypada z samochodu, ciągnąc za rękę Dorotę, która mało sobie obcasów nie łamie w pośpiechu, jak pędzą na górę, trzask drzwi, nareszcie sami, nareszcie można zerwać z niej to ślubne giezło i…
Zgasło światło, cisza była
A po chwili…
Z pokoiku wyszedł Zdzisio
Gdzie do Lidki się sposobił
I do Stasia mówi cicho:
”Stachu…! Stachu…!
„Co?!”
„Jak to się robi…”
(…)
Gaba do Idy:
Aha, uwaga! Fryderyk się wreszcie odezwał! Wstyd mi teraz, że tak w niego zwątpiłam,
No ale co on tam takiego napisał, co???
Moim zdaniem MM nie może się zdecydować, czy chce w nim mieć fuję i fubrawca, CKNUK-a i Pyziaka bis, czy jednak pozwolić mu się zrehabilitować. Fryc po raz drugi wywija ten sam numer ze zniknięciem za oceanem (recykling motywów aż miło), ale autorka zostawia mu jednak furteczkę… Którą w każdej chwili może zamknąć, bo nie znając dokładnej treści kartki od niego, nie wiemy, czy pojawiła się tam rzeczywista obietnica powrotu, czy też “obietnica rychłego spotkania” była tylko jakimś zdawkowym “do zobaczenia wkrótce”, a Gaba z Różą niepotrzebnie budują na tym całe wieże z nadziei.
Co to w ogóle za zamknięcie wątku jednym zdaniem na odwal się? Co z Różą i dziećmi? Będą teraz znowu wracać do UK, Fryderyk będzie ich tak miotać w te i nazad jak paprotki w doniczce? Pojadą do niego do USA? Róża nie ma nic przeciwko takiemu traktowaniu, i gdzie mąż zagwizda, tam ona z dziećmi posłusznie przytupta? Czy te dzieci mają jakąkolwiek stabilizację? Co ona im w ogóle powiedziała? “Ojciec nas opuścił” czy raczej “jedziemy na wakacje do rodziny w Polsce, nie pytajcie mnie o firmę przeprowadzkową i to, czemu babcia płacze”?
no ale, do licha, po cóż są teściowe, jeśli nie po to, by wątpić w zięciów, by pilnować wzorowego porządku w rodzinie i dbać o to, żeby nikt nikogo nie krzywdził. Gdyby nie istniała taka instytucja jak teściowa, należałoby ją ustanowić jakimś uroczystym państwowym dekretem.
I w tym momencie kolejny raz doceniam moją wspaniałą, kochaną teściową, która z zasady się nie wtrąca, nie narzuca i nie ingeruje. Chyba że się ją o to poprosi.
Natura nie wynalazła lepszego detektora. Teściowa ma wielkie i nieocenione, a także niedoceniane, znaczenie dla każdego społeczeństwa. Musi tylko mieć silny charakter, ale ten w końcu u każdej się wykształtuje.
*odsuwa słowa cisnące jej się na usta i szuka innych* będę teraz bezczelna, ale, och, jak bardzo mi zza powyższych słów wystaje Pani Autorka!!!
Patrycja do Idy:
Wygospodaruj kiedyś czas, żeby odwiedzić rodziców! Wciąż lubią mieć wszystkich przy jednym stole. I pod kontrolą. Florek właśnie dorobił nowy blat do tego kuchennego, taki nakładany w razie potrzeby. A dlatego do niego właśnie, że odkąd mamy nad nim naszą tablicę, nikt nie chce siadać do posiłku w jadalni (gdzie jest stół rozsuwany), tylko właśnie pod pręgierzem mentalnym (określenie Agi weszło oczywiście do słownika rodzinnego, uważamy, że jest bardzo soczyste).
I dalej zero refleksji.
(…)
W domu Patrycji i Floriana rodzina oczekuje przyjazdu Ignasia i Agi z małą Norą. Jest też obecny Podeszwa, który ostatnio często tam bywa i wkrada się w łaski dziadka Borejko, wysłuchując cierpliwie opowieści o swym imienniku cezarze Auguście oraz pożyczając książki. Nora rozmyśla o Gaudentym.
Chyba jej go tata obrzydził na zawsze. Samo wspomnienie łatwości, z jaką Denty się poddał tej despotycznej przemocy, budziło w Norze uczucie zażenowania i lekkiej pogardy.
Chwila… serio, właśnie TO w niej budziło uczucie pogardy? Wow.
Niedobrze mi. To jest złe na tak wielu poziomach, że nawet nie wiem, od czego zacząć.
Co za tchórzliwy… chłystek.
Nie tak, o! – nie tak się powinien zachować prawdziwy mężczyzna!
A to, że się rzucał z łapami, wbrew protestom, jej nie żenowało?
Nie no, spoko, miał się bić z jej ojcem? Z pewnością by jej zaimponował.
Chociaż… nie pierwszy raz MM zdaje się sugerować, że prawdziwy mężczyzna to taki, co umie dać w ryj. Józinek lał Ignasia przy aprobacie (a przynajmniej braku sprzeciwu) całej rodziny, Ignaś zyskał sobie jego szacunek dopiero kiedy rozwalił mu nos. Takie zawoalowane sugestie co chwila wyskakują z jakiegoś kąta.
Powinien dać w ryj staremu, a wybrankę chwycić za kudły i zaciągnąć do swojego leża, jak szanujący się jaskiniowiec.
Uwaga, zwierzenie osobiste: gdybym miała 16 lat, a mój tata potraktował w ten sposób jakiegoś chłopaka, który mi się podobał, wywarłoby to skutek dokładnie odwrotny. Zakazana miłość! Jakie to romantyczne! O, mój Romeo!
Teraz, siedząc na ganku z poobiednią herbatą w cienkiej filiżance oraz z talerzem świeżo zdjętych z blachy kruchych ciasteczek, Nora wypatrywała niecierpliwie przyjazdu swojej malutkiej imienniczki. Pilnie potrzebowała znów zajrzeć w te jej oczy. Poczuć delikatny zapach jej główki. Lekkość jej ciałka. Słowem, już za nią tęskniła
Jejku, Nora, może skończ chociaż liceum zanim dasz się porwać bez reszty instynktom macierzyńskim.
To się robi nie tylko nudne, ale wręcz groteskowe. Czy każda niewiasta w tej rodzinie musi być opętana przez Ducha Instynktu Macierzyńskiego?
Wreszcie młodzi przyjeżdżają. Gaba ma dla Agnieszki wiele rad.
…a wy się zastanawiacie, kiedy Gabunia się okazała okropną teściową :D. Morze (nieproszonych) rad dla świeżo upieczonej matki, która czuje się potwornie niepewnie i boi się… no która z nas by o tym nie marzyła :D!
– Tak właśnie ją układaj. Zwłaszcza w nocy. Bierz ją do łóżka, nie zostawiaj samej. One czasem płaczą z samotności. Połóż się na wznak i tak właśnie ją trzymaj. Będziecie obie spały przez całą noc. Musi słyszeć, jak bije twoje serce. Wtedy czuje się bezpiecznie.
O rany. Gdyby mi ktoś tak na okrągło nawijał, uciekłabym z wrzaskiem jak najdalej.
– Róża mi to już radziła…
– Pewnie, przecież ja radziłam jej.
– A ja – tobie – mruknęła Babi.
– …ale ja się boję. – ciągnęła Agnieszka. – Jak to, mam z nią zasnąć? A jeśli przez sen ją przycisnę albo coś jej zrobię?
– Nic takiego się nie stanie. Dostałaś właśnie od natury specjalny czujnik, punkt wiecznego czuwania.
Hahaha, łapcie moją odeśmianą dupę.
– Jak to?
– Już nigdy nie będziesz spała tak twardo, jak dotąd. Płacz dziecka zawsze cię obudzi, nawet piśnięcie.
To teraz moja kolej na zwierzenia: na pewnym etapie byłam tak wyczerpana, że po prostu przestałam reagować na cokolwiek. Mąż przewijał i niańczył, a z obudzeniem mnie na karmienie miał poważne problemy. Widocznie mój czujnik się zepsuł.
Spokojnie. Metoda jest całkowicie bezpieczna i sprawdzona.
– I to przez całe pokolenia kobiet – uzupełniła Babi, kiwając głową.
I nigdy w całej historii nie odnotowano przypadku śmierci dziecka z powodu przygniecenia przez śpiącą matkę. Nigdy!
– Ale jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz i bez naszych rad! – przejęła dziecko i włożyła je w ramiona Agnieszki. – O, widzisz? – powiedziała. – Potrafisz. Popatrz tylko. To takie proste. Wychowuj ją tak, jak malujesz.
– Jak maluję?… – nie zrozumiała Aga, posłusznie tuląc śpiące spokojnie dziecko.
– Przecież zawsze wiesz, gdzie położyć kolor i jaki, prawda?
– Ach! Rozumiem!
I to pisze plastyczka z wykształcenia? Osoba, która powinna doskonale wiedzieć, że do malowania nie wystarczy talent i intuicja, a potrzeba jeszcze całkiem sporo wiedzy i umiejętności technicznych?
– Intuicja ci podpowie. Wyłącz strach, włącz miłość – i tu babcia Mila spojrzała na dziecko tak tęsknie, że Aga sama podała jej Norcię.
Aha. Skutki takiego “intuicyjnego” wychowania możemy podziwiać na przykładzie całej rodziny Borejków.
Swoją drogą – MM przedstawia postawę Agnieszki w czasie ciąży jako nieodpowiedzialną, ale kiedy chodzi o wychowanie dziecka, to owszem, miłość, intuicja i mądrość natury wystarczą, po co komu jakaś fachowa wiedza czy – w razie czego – pomoc specjalistów.
(…)
Nora wzięła na ręce malutkie ciałko, przytuliła je i – właśnie tak, jak jej demonstrowano przed chwilą – przyłożyła do serca główkę dziecka. Od razu poczuła, jak ogarnia ją całą spokój i ciepło. Uśmiechnęła się, szczęśliwa.
A wtedy małej Norci się odbiło, tak solidnie, z fontanną.
– Ha! Nora też tak potrafi! – zauważył tata i uśmiechnął się z zachwytem.
– Przecież jest dziewczyną! – wyjaśnił mu Podeszwa.
https://i.ebayimg.com/images/g/nV4AAOSwwc5fWIgm/s-l300.jpg
(…)
Agnieszka pokazuje portrecik małej Nory, jaki wykonała jeszcze w szpitalu, na kawałku papierowego ręcznika.
Bardzo mnie interesuje, że miała czarną kredkę, ale już nie zdołała zdobyć sensowniejszego papieru.
To pewnie był eyeli… A nie, czekaj.
Kiedy już przebrzmiały wszystkie zachwyty i wzruszenia, Babi wsunęła portrecik między tekturowe okładki i właśnie miała zamiar oddać je Agnieszce, gdy ta pokręciła głową.
– To przecież pamiątka. Ja ten rysunek przywiozłam, żebyście go, oczywiście, powiesili. Na tablicy.
No i po co była twoja walka? Skoro teraz pokazujesz, że akceptujesz całą tę tablicę, z której nawet nie zdjęto materiałów upokarzających twojego małżonka?
Po to, żeby można było pokazowo poskromić złośnicę.
Zapadła cisza i troszkę długo trwała, ale na szczęście nikt nie wyrwał się z nietaktownym zapytaniem: „Jak to, na tym pręgierzu mentalnym”? Przeciwnie. Babi zawiązała teczkę na tasiemki i orzekła, że to doskonały pomysł i że – ponieważ papierowe ręczniki są bardzo higroskopijne – powiesi się portrecik w tej plastikowej osłonie, żeby przetrwał bez szwanku.
Nie lepiej by go było zalaminować?
– W samym centrum tablicy – dodała. – Stosownie do skali wydarzenia.
Może jej Ignaś dzisiaj, nie wiem, zwymiotował na buty, że postanowiła się tak brutalnie na nim zemścić.
Bla, bla, rodzina idzie pokazać małą Norcię pradziadkowi (który napędza im strachu, bo zasnął tak mocno, że przez chwilę byli przekonani, że nie żyje – i znów widzę tu recykling motywów, bo bardzo podobna scena była w “Imieninach”, kiedy to “martwego” dziadka znalazła Laura). Scena ma w sobie coś z prezentowania dziecka rzymskiemu pater familias.
No i szczerze mówiąc – mógłby umrzeć. Byłaby ładna melancholijna scena, witamy nowe, żegnamy stare, każdemu życzyć spokojnego odejścia w piękny dzień, nad ulubioną książką. Ale nieeeeee.
– O! Co widzę? Znów dziecko? – zauważył z pewnym dystansem i po swojemu, elegancko, ziewnął.
– Produkujecie je taśmowo? – zapytał z niesmakiem, ostentacyjnie demonstrując znudzenie.
– Twoja nowa prawnuczka – powiedział kuzyn Ignacy, głosem jeszcze drżącym po doznanej emocji, po czym wyjął z ramion Nory swoją córeczkę i ostrożnie złożył ją dziadkowi na kolanach, wprost na otwartym tomie Iliady.
Założę się, że mała Norcia w przyszłości zostanie starożytniczką jak dziadek, a do rodzinnej legendy przejdzie wyjaśnienie “to dlatego, że jak miałaś kilka dni, położyliśmy cię na otwartym tomie Iliady” 😉
– Hm. Brawo! – skonstatował nestor rodu, niepewnie obejmując dłonią główkę dziecka. – Urocza dziewczynka! – dodał kurtuazyjnie.
– Ale dziewczynki też są miłe – oświadczyła Babi stanowczo. – Zawsze ci to mówiłam. Za każdym razem.
Też? Też jak co/kto?
Jak psy/koty/inne sierściuchy.
(…)
Podeszwa, który jakoś wyjątkowo długo się dziś zasiedział, pożyczył od dziadka kolejną książkę, sugerując, by raczej nie była zbyt gruba, po czym szepnął Norze na stronie, że chyba już pojedzie i poprosił, żeby go odprowadziła, bo ma jej coś do powiedzenia.
(…)
– Ja cię kocham.
– Proszę?!…
– Całym sercem.
– Podeszwa, jest za zimno na żarty.
– To nie są żarty! – uniósł się on.
I pocałował ją z nagła, niezgrabnie (najpierw obok celu, bo w zdenerwowaniu nie trafił, ale potem już w samiutkie usta), co wcale nie sprawiło jej przykrości. Zupełnie.
Gdyż szóstym zmysłem wyczuła, że Imperatyw Narracyjny do spółki z Zamysłem Autorskim właśnie jego przeznaczył jej na Trólowera.
A tenże przystąpił był do niej w Uczciwych Zamiarach.
Jednakże bardzo się zawstydziła.
Tak, to dozwolona reakcja.
Lica jej spłonęły dziewiczym rumieńcem, a serce zatrzepotało niby ptaszyna, którą w dłoń swą mocarną ujął bezlitosny łowca, Afektem zwany.
– Oszalałeś? – zakrzyknęła.
– Oszalałem?!… – cierpiał on. Też się bardzo zawstydził.
A ja też cierpię.
– Co ty wyrabiasz?!
– Ja tylko całuję.
– Zauważyłam oczywiście. Całuj sobie kogoś innego, Podeszwa. Kogoś innego!
– Ale ja nie chcę kogoś innego! I co za podeszwa, dlaczego ciągle podeszwa? – zapytał z rozżaleniem.
– Bo mi się nie podoba twoje imię! – burzyła się Nora, cała w rumieńcach.
– Nikomu się nie podoba, tylko twojemu dziadkowi. Dlatego mówią mi Guścik.
A nie „Gusty”, tak jak mówił Denty?
Ty też byś mogła.
– Nie! Zdrobnienia są zbyt osobiste.
Mon dieu! To jak ona się zwracała do koleżanek i kolegów w szkole?
No po nazwisku zapewne!
– Ach, zbyt osobiste… No trudno. To już używaj nazwiska.
– Używam!
– Ale mojego użyj.
– A co robię?
– Wciąż mówisz na mnie podeszwa.
– Przecież tak się nazywasz.
– Ja?!…? Ja?!?
– A jak niby?!
– Ja się nazywam Piechota!
Upsik.
W ogóle to mówienie do kolegów po nazwisku to kolejne dziwactwo Jeżycjady.
Zaraz, mamy uwierzyć, że jego nazwisko nie padło nigdy wcześniej? Że bywał u rodziny i konwersował z Patriarchą, a nie został formalnie przedstawiony???
Nora spojrzała na niego, raz nareszcie całkowicie zaskoczona, gapiowato otwierając usta.
– O, matko – wykrztusiła wreszcie. – Ale głupio. Przepraszam! Że też ja zawsze wszystko muszę popsuć. Piechota. Piechota! – tu palnęła się w czoło. – Jestem beznadziejna.
I impulsywnie wyciągnęła rękę na zgodę.
August natychmiast jej wybaczył.
– Nie, nie, skąd, skąd! – zapewnił ją gorąco, oburącz trzymając jej dłoń i trzęsąc nią z zapałem. – Przecież każdemu podeszwa się kojarzy z piechotą. A znowuż piechota – z podeszwą.
Zdartą.
Kolejne mistrzostwo mnemotechniki.
– Tak, no właśnie tak było.
– Trudno, nie chcesz mi mówić Guścik, to mów mi Podesz… to jest, Piechota. Aaa, hej, patrz, sam się pomyliłem!
I wybuchnął tym swoim żywiołowym śmiechem, po czym z rozpędu objął Norę za ramiona i serdecznie, jak to on, uściskał.
Ona jednakże uwolniła się natychmiast, powstała, odstąpiła na dwa kroki i wydała oficjalny komunikat:
– Uwaga! Ostrzegam! Tylko nie to! I tu nie chodzi konkretnie o ciebie, Podesz… o, matko, no dobrze, niech już będzie: Guściku… tylko w ogóle, no. No.
– Nie chodzi konkretnie o mnie?… – nabrał on nieśmiałej nadziei.
– W tym sensie, że ja po prostu generalnie się zraziłam do… no, wszystko jedno do czego i nieważne przez kogo.
Och, doprawdy? Jakoś tego nie było widać.
– Wiem – rzekł posępnie August Piechota i wstał, zbierając się do odjazdu. – Widziałem to, niestety.
– Ach, widziałeś?
– Wszystko widziałem.
– I co?
– Twój tata doleciał pierwszy.
– Eee… aha. No tak, ale skoro wszystko widziałeś, to tym bardziej powinieneś zrozumieć.
Prawda? A nie pchać się z dziobem.
Och, no wiesz, on jest taki ŻYWIOŁOWY…
Jestem pełna niesmaku, rozgniewana, zdegustowana, niezadowolona, rozżalona, obrażona i urażona, a w dodatku sfrustrowana. Postanowione! Idę na architekturę.
Biedna architektura, co ona zawiniła.
Nie wiem, ale na pewno to nie jest kierunek, na którym dałoby się unikać męskiego towarzystwa. I nie idzie się tam z marszu.
– Co?… – nie nadążył August.
– Moja przyszłość powinna się łączyć z nauką i pracą, a nie z… no, wszystko jedno z czym. Z tym – koniec! Dlatego chcę w tobie mieć jedynie kumpla. Po prostu. Jesteś w tej roli niezawodny. Więcej nic. Nic a nic.
Może bym nawet uwierzyła, gdyby nie te wcześniejsze sceny z małą Norcią. Autorko, robisz to źle.
– Kumpla. Nic a nic. Okej, okej – zgodził się on potulnie, demonstracyjnie podniósł ręce do góry, za to spuścił oczy i pokiwał głową na znak całkowitej kapitulacji.
– No! To rozumiem! – wyraziła mu Nora swą aprobatę. Odczuła wszelako lekkie – minimalne, ale jednak – tchnienie rozczarowania. Łatwo się poddał ten cały Podeszwa… to jest, oczywiście, Piechota. To było jakieś takie – niemęskie.
No tak. Chłopak uszanował jej zdanie i to było takie niemęskie.
No a jak. Gaudenty też obudził w Norze pogardę i został jej obrzydzony, bo “poddał się przemocy”, czytaj – tatusiowi udało się go od niej oderwać, gdy obdarzał ją niechcianymi pocałunkami. Przeraża mnie czasem świat, w którym żyje pani MM, serio.
Niech sczeźnie jak najprędzej ta kultura, która nauczyła nas tak myśleć.
Niech sczeźnie.
Ciekawe, co by czuła, gdyby znać mogła przyszłość i gdyby dzięki temu już teraz się dowiedziała, że przez następne lata August będzie posłusznie próbował być jedynie jej kumplem, ale nigdy jakoś mu się to do końca nie uda.
I że bynajmniej nie skapituluje, tylko będzie pracował nad długofalową strategią.
I że kiedy tylko, równo rok przed nią, skończy studia z wyróżnieniem, zaraz kupi pierścionek i w środku nocy przyjedzie do niej, jak wariat, na swym nowym motocyklu; że oświadczy się jej burzliwie, romantycznie, porywająco, przekonująco i namiętnie (całkiem jak nie on!) – po czym zostanie mile i bez sekundy zbędnego namysłu przyjęty; i że obroni wspaniały doktorat (z bioelektroniki molekularnej) w tym samym akurat roku, kiedy urodzi się pierwsze ich dziecko (cztery i pół kilo, Apgar 10).
I tyle na temat postaci, która – choć napisana niespójnie i potraktowana per noga – mogła wreszcie przełamać borejczy schemat. Niestety, autorka po prostu nie jest w stanie wyobrazić sobie kobiety samodzielnej, niezależnej i nie potrzebującej męskiego ramienia, na którym mogłaby się uwiesić.
On kończy studia z wyróżnieniem, ona przyjmuje oświadczyny. On broni wspaniały doktorat, ona zostaje matką.
Tyle w kwestii przyszłości “łączącej się z nauką i pracą”. Niech dziewczyna głupot nie wymyśla.
Ech…
I oczywiście musi się ochajtać z chłopakiem poznanym w liceum, nie ma innej opcji.
Chociaż doceńmy fakt, że autorka przewidziała dla nich kilka lat związku opartego na przyjaźni, częstych kontaktach i rozmowach, nim nastąpiły zaręczyny. To o wiele więcej niż w obecnym borejkowskim standardzie.
I że dadzą chłopczykowi na imię Florian.
I że będą mieszkali przy Roosevelta 5.
NO BO GDZIEŻBY INDZIEJ. Zapewne na kupie z Ignasiem, Agą i ich potomstwem, Łusią piętro niżej, a być może również Różą z dziećmi (Mała Mila może już będzie mężatką, kto wie) – o ile MM uzna, że Fryderyk to jednak CKNUK i Pyziak Bis.
Jestem bardzo ciekawa, jak autorka wyobraża sobie życie zawodowe Nory. Pewnie wcale.
Ona generalnie nie wyobraża sobie za bardzo życia zawodowego bohaterek. Niby większość z nich pracuje, ale opisywane są wyłącznie od strony swojego życia rodzinnego.
Ale przecież nikt z nas nie zna przyszłości i nie ma absolutnie żadnego sposobu, by w nią zajrzeć. Toteż Nora Górska pożegnała się krótkim „Hej!” i poszła do domu, powtarzając sobie dla otuchy, że zyskała oto – nareszcie, nareszcie! – pełną i wyłączną kontrolę nad sytuacją.
He, he.
He, he – autorka wydała rechocik pełen satysfakcji. Nie umkniesz przed przeznaczeniem, dziewczyno, co to, to nie.
Wypijmy za Norę. Już po niej.
Hmmmm… Ciekawe, czy będzie mieć podwójne nazwisko. Górska-Piechota. Hmmmm…
Mam po tej lekturze wyraz twarzy pełen bólu i niesmaku.
Zobaczymy po “Chucherku”!
Z weselnej potańcówki za stodołą pozdrawia rozochocone grono Analizatorów, co też tam byli, miód i wino pili, co widzieli, słyszeli – w księgi umieścili,
a Maskotek wskoczył na stół z desek i recytuje Homera, przytupując do taktu.
A do katedry jest tylko dwadzieścia minut!
😉
Dałabym grube miliony, żeby kolejny tom był o grubej, rozmazanej Ani, która nagle okazuje się stalowym charakterem i wszystkim pokazuje, że jej nie doceniali. Ale zapewne Ania, straciwszy swoją szansę na bycie bohaterką „Ciotki…”, przepadnie w niebycie i stanie się tylko jedną z wymienianych po przecinku postaci, zapraszanych na wesela. Plus, moim zdaniem, to zakończenie jest dość… no słabe, ale chyba pani MM rozumie, że wiecznie żyć nie będzie i już teraz daje pewne odpowiedzi na to, co się stało z bohaterami. Pewnie stąd wynika też uparte odmładzanie wszystkich o 20 lat. Inaczej trzeba byłoby uśmiercić nestora rodu i Milicję, a MM chyba chce tego uniknąć. Takie mam wrażenie, no ale zobaczymy, co tam w „Chucherku” nam zaproponuje 😀 Analiza przednia, jak zwykle sama na wiele rzeczy nie zwróciłam uwagi!
Po co w ogóle bohaterkom MM wyższe wykształcenie skoro nie chcą robić żadnej kariery?
To jest jeden z ciekawszych elementów MM-psyche (emempsychozy?). Z jednej strony, wyższe wykształcenie trzeba mieć, bo to ono odróżnia od brudasów z blokowisk. Z drugiej strony, u kobiet jest ono kompletną stratą czasu – to nawet nie jest tak, że one idą na studia szukać chłopów, bo po pierwsze znajdują ich jeszcze w liceum (o toksyczności myślenia że chłopak z LO jest na zawsze nie będę nawet zaczynać, bo mi się nie chce), po drugie nawet nie idą na tradycyjnie „mężodajne” kierunki (czyli takie, gdzie jest więcej chłopów niż bab i można przebierać), a po trzecie, jak widać po Norze, już w wieku lat szesnastu mają mózgi tak przeżarte pieluszkozą, że aż dziw że są w stanie dyplomy porobić.
(Serio, moja babcia i moja mama obie studiowały „męskie” kierunki, w tym babcia w latach czterdziestych, i słyszałam wszystkie historie o wykładowcach ex cathedra ogłaszających że mózg kobiet zmienia się w mleko itp. W naszym świecie to jest najnormalniej nieprawda, ale u MM to wszystko co słyszałam wygląda na trafny, rzetelny opis.)
Aczkolwiek, jak widzimy w przyszłości Nory, w sumie to nie są.
Jak do tego jeszcze dołożyć, że nagle szkoła jest zła i podła, to widać wyraźnie, że MM wrzuciła do blendera to, czym nasiąkła za młodu, z tym, co jej się teraz wydaje, kiedy jest już odklejona, i powstałą papkę nam serwuje. W sumie to może na tym polega starość? Straszna myśl. Mam nadzieję, że nie.
W sumie to jeśli nawet chodzi o te nieborejcze bohaterki np. z Szóstej klepki to też nie ma mowy o ich życiu zawodowym. O Cesi i Dance też jest tylko, że wyszły za mąż i miały dzieci, a przecież jedna z nich wybierała się na medycynę, a druga miała talent poetycki i pisała wiersze. I ani słowa o jakichkolwiek ich sukcesach zawodowych.
Nnnno… Co do talentu poetyckiego Danusi, to mocno polemizowałabym 😁
Jako (kolejny) Adwokat Diabła chciałam przypomnieć, że wczesne książki Musierowicz są w sumie o tym, że nastoletnia bohaterka odkrywa swoje powołanie zawodowe i zakochuje się w nim po uszy bardziej niż w chłopaku – o tym jest „Kłamczucha”, o tym jest do pewnego stopnia „Ida sierpniowa”. Studia jako mężologia stosowana zaczęły się od Patrycji, która polazła za Florianem na leśnictwo, chociaż już Nutria wykazywała pewne tego objawy – na polonistykę co prawda poszła OIP z własnego wyboru, ale potem zmieniała hobby i osobowość zależnie od obiektu uczuć. A potem to już poleciało w postępie geometrycznym, dla młodszego pokolenia bohaterek studia to „accomplishments” jak w czasach Jane Austen: gra na instrumencie, śpiew, rysunek, taniec, języki i oczytanie.
Mam podejrzenia, że chodzi o to, żeby nie wyszły na mało inteligentne/nieuki. Nie będzie „nie chciało im się uczyć albo były za głupie na studia i zamążpójście było ich jedynym życiowym celem”, tylko „swoją wartość podkreśliły uzyskaniem wyższego wykształcenia, ale z własnego wyboru zrezygnowały z kariery zawodowej, skupiając się na życiu rodzinnym” (nie wszystkie, patrz: Ida i Gabriela).
Zresztą teraz w Polsce studiowanie stało się raczej powszechne, czyż nie? A w Borejkowersum oprócz klasy poligraficznej z pierwszych tomów, nikt więcej zdaje się nie chodził do szkoły zawodowej, wszyscy do ogólniaka (i dodatkowo do szkoły muzycznej – Laura). A po ogólniaku nie umie się nic praktycznego [no, za moich czasów tak było, teraz nie wiem] i trzeba się jakiegoś zawodu nauczyć. A co dopiero, gdy się pochodzi z inteligenckiej rodziny, cóż to byłby za wstyd dla Ignacego, gdyby córki i wnuczki nie dorobiły się przynajmniej magistra.
Ale chyba nie uważam tego za zły przykład, jeśli kobieta może zdobyć wykształcenie i zawód, to zawsze lepiej to zrobić niż nie, z mężami jak wiadomo bywa różnie.
To „he, he” na końcu jest, serio, jak strzał w pysk. Jak gruchnięcie w ryj morką szmatą.
Ohyda, ohyda, jeszcze raz ohyda. Nora i Gaudenty robią rzeczy głupie i złe (z jego strony przemoc, z jej strony niby protest ale tak naprawdę podekscytowanie tą przemocą) bo stawiają pierwsze kroki w temacie, i tak naprawdę to by mogło działać, odpowiednio potem rozpakowane. Omówione z doroślejszymi osobami. Ale to przecież nie w Borejczadzie, he he.
Zamiast tego, jest ojciec z rękoczynami wobec nastolatka i jego „MOJĄ córkę masz szanować.” (Inne córki furda, inne córki molestuj ile Ci się podoba). I „Ania się nie stawia, więc się o nią nie boję, jedyne co może niepokoić w dziewczynie to stawianie się.” Obrzydliwe, choć nie tak obrzydliwe jak wizja przyszłości.
A cytat z Laskowika odn. nocy poślubnej sama bym przytoczyła, gdybyście nie przytoczyli. Chyba jednak nie wytrzymam, napiszę ten fanfik.
Twój komentarz nt. „he he” to dokładnie moje odczucia! Obrzydliwe, protekcjonalne zakończenie, wręcz upadlające bohaterkę, której nie wolno mieć poczucia kontroli i własnej wartości.
Czesto sie zdarza, ze czlowiek sie czegos boi, ale w koncu sie przelamuje, robi to, a 'zyczliwa’ rodzina zamiast powiedziec 'jestesmy dumni, ze przelamalas strach’ mowi 'a widzisz, nie bylo sie czego bac’, umniejszajac nie tylko sam strach, ale i odwage/dzialanie.
Ten sam mechanizm widze w tym obrzydliwym i rubasznym 'he, he’. Totalny brak szacunku dla uczuc i decyzji wlasnej bohaterki. Oczywiscie, ze te uczucia moga sie zmienic – ale to nie znaczy, ze te aktualne to jakies, hehe, fanaberie. Zalamanie zupelnie.
„Połóż się na wznak i tak właśnie ją trzymaj. Będziecie obie spały przez całą noc. Musi słyszeć, jak bije twoje serce. Wtedy czuje się bezpiecznie.”. W nocy kitku przyszło i ułożyło mi się pod pachą właśnie „na dzidziusia”. Matko borsko, przez pierwsze piętnaście minut było to słodkie, ale potem nie mogłam swobodnie zmienić pozycji i nie byłam w stanie zasnąć. Kici musiało wrócić na swoje stałe miejsce w nogach, bo nie uśmiechało mi się czuwać całą noc w pozycji, która przestała być wygodna.
Dzieki za analize!
Hej, a nowożeńcy nie powinni przypadkiem zaliczyć bramy weselnej? (To polska tradycja w ogóle?)
OCZYWIŚCIE, że saksofon i trąbka fałszują. Zakład, że gdyby ktoś z rodziny na nich grał, to śmigałyby aż miło?
Aniela i Bernard, przyjaciele Gabrieli i Idy. Czy jest zwyczaj, żeby dawnych znajomych zapraszać z dorosłymi dziećmi?
Autorka uspokaja czytelników, że wszystkie postaci żyją i produkują nowe postaci. Nie miała tylko pomysłu na luźne wzmianki, więc rzuciła wszystkich tu.
A na weselu Ignacego i Agi też była taka wystawa?
No, to przynajmniej rodzina, ale kurde, czy oni chcą mieć tu powtórkę z rozrywki i poród jako gwóźdź imprezy?
Jako błogosławieństwo dla młodych chyba.
„Najbardziej w ciąży”? Jakbym ja coś takiego trzasnęła przed maturą (albo i na niej), to by mi polonistka skreśliła.
Może ten aplauz towarzyszył wygranej w konkursie na osobę najbardziej przypadkowo zaproszoną.
Chyba postawili na subtelniejszy asortyment od przeciągania jajka i kaczuch. W końcu to nie lud prosty.
Podejrzewam, że poza upewnianiem czytelników w statusie bio, pretekstem do spędu było po prostu nałożenie się terminu synchronizacji elementów Wspólnego Umysłu Borejków.
O, będzie analiza „Chucherka”? Na świeżo?
Zara, Kowalik to ten sam, co miał być na porodówce? Jaką on ma w końcu specjalizację?
A, czyli musieroversum jest zatrzymane względem postępu technicznego pod koniec lat 90.
Nieocenione forum ESD wysnuło teorię, że postać Igora jest odpowiedzią na pojawiające się po “McDusi” zarzuty, że Józek stosuje przemoc wobec kobiet – “Sądzicie, że to była przemoc? Pokażę wam, jak naprawdę wygląda przemoc!”)
W myśl słynnej zasady „chcesz się pozbyć skandalu – zamaskuj go większym”.
Chwila, od kiedy trzeba się w sprawie sercowej przypodobać dziadkowi, jak rodzice żyją i mają się świetnie? Łusia nie lubi rodziców?
Nie wiem, ale za to wiem, że rożki są zazwyczaj alkoholowe, mwachacha.
Usiłują przemycić procenty jak tylko mogą.
Wzięły z dworu co przypełzło, co za traf, że padło na osoby istotne dla fabuły.
Przygodne żaby, jaszczurki i żuki… Transmutowanie ich w młodzieńców było już łatwe (vide „Wyprawa Czarownic”).
Poproszę mi wyjaśnić, dobre Państwo, co mogło sprawić, że siedemnastolatek i piętnastolatek udali się na weselu kuzyna drażnić ptactwo w kurniku…
Mówisz, jakby chłopcy w tym wieku nie mieli debilnych pomysłów. I jakby nie chapnęli pod nieuwagę dorosłych tych rożków z teoretyczną wkładką.
Przeskok o trzy lata? Czy dziesięciolatkom nadal wypadają mleczaki (że tak się upewnię co do opinii Ignaca o Mili)?
Wasze rozmowy wyglądają tak, że on monologuje, rzucając łacińskie cytaty, a ty rozpoznajesz autorów.
Ty z kolei nic nie mówisz, wymagając, żeby wszyscy sami się domyślili
To jakiś pokrętny szyfr? Taki cytat to „chcę kanapkę”, śmaki – „pomidorowa”?
Czyżby incydent z psem stał się pretekstem do wypominania wszystkiego za całe życie?
Ćśś, może to próba pierwszej w historii rodziny komunikacji? Nie przepłoszmy jej.
Milczałam jak grób! Tak starannie milczałam, że tobie też nic nie powiedziałam, chociaż każda normalna przyjaciółka zrobiłaby to jak najprędzej
Jeny, milczenioza jest zaraźliwa!
Z innej beczki – za każdym razem, jak wspominacie o adwokacie diabła, włącza mi się w głowie „Sympathy for the Devil”.
Usiłuję sobie wyobrazić, w co takiego był przyodziany
MM chyba miała na myśli te kaftany, które się nosiło na ucztach.
Najpierw ci obniżę samoocenę, głuptasku. A potem cię dotknę, bez pytania, żeby ci pokazać, że MOGĘ. Urabianie w toku.
Obaj się urwali z tej samej szkoły uwodzenia, tylko że ten kolo dorzucił jeszcze walory estetyczne. I jeszcze chce ją rozpić, w dodatku nieletnią. Wstrętny typ, na miejscu Nory wylałabym mu to wino na twarz.
Gaudenty pięknie pokazuje, jaki z niego dupek, i w szybkim tempie odhacza kolejne punkty.
Pewnie czymś jeszcze naszpikował porcję wina Nory. Wylej to na niego, dziewczyno!
Na saksofon, trąbkę i skrzypce.
A czemu nie? Jethro Tull mieli w repertuarze flet i harmonijkę, im żałujesz dętych i skrzypiec?
„Gaudenty objął ją w pasie, ciasno przycisnął do siebie i zaczął oddychać jej w ucho.”
Szykuje się do złożenia jej jajeczek w mózgu?
Scena cholernie nieprzyjemna, ale teraz to szczerze kwiknęłam.
Coś jej jednak dorzucił do kieliszka, Romeo z Kozich Dupek.
On w sumie jest z tej samej kategorii co Edek, tak teraz widzę.
Tak se właśnie nie mogłam przypomnieć, skąd jest to ze świerszczem i krową.
Jesusmaria, to oni mieli kota!?
„Gabiszonie”
XD
Nie łudźmy się, te tłumaczenia o oszczędności to tylko, żeby zamydlić oczy mamusi.
To nie Charlene z Bibliotekarza, nie pokaże jej przeca faktur.
“Ojciec nas opuścił” czy raczej “jedziemy na wakacje do rodziny w Polsce, nie pytajcie mnie o firmę przeprowadzkową i to, czemu babcia płacze”?
To nieodrodna kopia Świętej Gaby, więc strzelam, że drugie.
„Teściowa ma wielkie i nieocenione, a także niedoceniane, znaczenie dla każdego społeczeństwa. Musi tylko mieć silny charakter, ale ten w końcu u każdej się wykształtuje.”
No nie mogę, oni na serio są cyborgami, i mają wgrany jeden profil na program!
„nikt nie chce siadać do posiłku w jadalni (gdzie jest stół rozsuwany), tylko właśnie pod pręgierzem mentalnym (określenie Agi weszło oczywiście do słownika rodzinnego, uważamy, że jest bardzo soczyste).”
Dlaczego? Modlą się do tego za strawę, zamiast do Boga? Czy udupianie Ignacego to jedyny łączący ich element, i inaczej nie wytrzymaliby w swoim towarzystwie?
Jak mi to zdanie o praFdziFym mENSZczyźnie przypomina blankaversum i Glątwę…
To się robi nie tylko nudne, ale wręcz groteskowe. Czy każda niewiasta w tej rodzinie musi być opętana przez Ducha Instynktu Macierzyńskiego?
Kiepskie programowanie albo geny kosmitów borejkowian. BTW, na małą Milę jeszcze się nie rzuciło?
„Dostałaś właśnie od natury specjalny czujnik, punkt wiecznego czuwania.”
To się nazywa „paranoja”.
Skutki takiego “intuicyjnego” wychowania możemy podziwiać na przykładzie całej rodziny Borejków.
W przeciwieństwie do T-800 nie mają przełącznika na uczenie się, tylko sam odczyt.
„– Przecież jest dziewczyną!”
Ja też jestem dziewczyną (cis), a jak raz miałam na rękach niemowlaka znajomych, to trzeba mnie było instruować.
Bardzo mnie interesuje, że miała czarną kredkę, ale już nie zdołała zdobyć sensowniejszego papieru.
Cóż, Philippe Starck naszkicował jeden ze swoich projektów na serwetce z restauracji.
„na szczęście nikt nie wyrwał się z nietaktownym zapytaniem: „Jak to, na tym pręgierzu mentalnym””
Jprdl
Dla Agnieszki już za późno, została zasymilowana. Teraz i ona będzie dowalała Ignacemu.
Może jej Ignaś dzisiaj, nie wiem, zwymiotował na buty, że postanowiła się tak brutalnie na nim zemścić.
To zemsta za opuszczenie jej w trakcie porodu.
Scena ma w sobie coś z prezentowania dziecka rzymskiemu pater familias.
Proszę, o wielki kapłanie Wielkiego Milczyciela, przyjmij to dziecię i ofiaruj je opiece naszego pana.
(W tle muzyka z „Króla Lwa”, krewni klękają, ktoś robi kleksa na czole małej)
Ten facet nawet, jakby umarł, to zostałby z rodziną jako duch. Jak jeden z tych nauczycieli z HP.
„– O! Co widzę? Znów dziecko? – zauważył z pewnym dystansem i po swojemu, elegancko, ziewnął.”
Dobra, miejmy tę tradycję Kronosa za sobą.
„– Ale dziewczynki też są miłe – oświadczyła Babi stanowczo. – Zawsze ci to mówiłam. Za każdym razem.”
Zaaara, to oni już jedenasty raz w to się bawią?
Czy po tej masakrze planujecie odpoczynek, czy za dwa tygodnie start z nowym materiałem?
Czytając rozmowę Nory z ojcem aż mnie skręcało. Florian traktuje córkę jak głupiutkie dziecko z którym nie warto wdawać się w szczere, poważne rozmowy. Pogonił Gaudentego a potem odzywa się do niej strasznie protekcjonalnie, nie próbuje wyjaśnić jej swoich obaw i podbudować w dziewczynie poczucia własnej wartości. Uświadomić że jej odmowa powinna być uszanowana. Zbywa ją raczej na zasadzie że sama nie wie czego chce i co jest dla niej dobre więc silny mężczyzna musi jej bronić. Teraz jest to obowiązek ojca ale gdy znajdą jej odpowiedniego chłopa to on przejmie ten obowiązek. Jeżycjadę znam tylko z analiz, nie wiem jaki jest Florian ale ta scena skutecznie zbrzydziła mi tego bohatera.
Opis Nory aż przebierającej nogami by ujrzeć dzidziusia. Już się bałam że autorka każe jej już, w te pędy, biec w objęcia Podeszwy i przysiąc że po maturze też sobie machną takiego fajnego bobaska. Wizja przyszłości więc przyniosła mi niejaką ulgę.
Zaśmiałam się gdy bohaterowie rozprawiali jak to płeć niewieścia instynktownie wie co z dziećmi robić. Skończyłam trzydziestkę, konsekwentnie odmawiam brania na ręce dzieci które nie trzymają samodzielnie pionu. Parę razy dałam sobie wcisnąć na ręce niemowlaka, siadałam wtedy sztywno wyprostowana dopóki ktoś go nie przejął XD .
Ja nie lubię dzieci w ogólności? Co jest ze mną nie tak?! 😀
Żeby nie było, sama jestem właścicielką Fiata Pandy i bardzo lubię ten samochód – wiezie od punktu A do punktu B; do miasta jest to pojazd idealny, bo nie pali jakoś specjalnie dużo i jest na tyle mały, że nie ma większych problemów ze znalezieniem miejsc parkingowych – dla jedno czy dwuosobowej rodziny jest w sam raz!
Ale z tym pojazdem jako prezentem ślubnym mam kilka problemów:
-Trzeba będzie włożyć pieniądze w upewnienie się, że to „bardzo używane” auto jeszcze pociągnie, co potencjalnie może przekroczyć koszta kupna samochodu. Świetny prezent, nieprawdaż.
– W przypadku rychłego pojawienia się w rodzinie dziecięcia ten samochód już będzie za mały jak na potrzeby młodych Pałysów – serio nie można było znaleźć odrobinę większego modelu z bagażnikiem na tyle dużym, by zmieściłby się tam wózek dziecięcy i zakupy dla całej rodziny?
-Panda to dość tani samochód, zwłaszcza „używany, o dużym przebiegu”.Brzmi to dla mnie tak, jakby najbliższa rodzina Józka zrzuciła się po 100-200 zł na prezent ślubny (!) dla niego. Trochę smutno.
Nie zaprasza się już znajomych z dziećmi na wesela, ale zwykle jest to podyktowane kosztami za talerz na sali weselnej – komu przeszkadzają dodatkowe, dorosłe gęby na i tak wybrakowanym przyjęciu na łące?
Gaudenty to autentyczna świnia, ale też i głupia świnia. Nawet osoby które wyrażają zgodę na romantyczne gesty zwykle nie mają ochoty na czułości w obecności bliskich, a ten poleciał w ślimaka na weselu pełnym rodziny Nory.
Moim rodzicom zdarza się użyć słowa „chłystek”, przedział wiekowy 50+, powiat częstochowski 😀
Dzieci Róży jest mi żal bardzo, bo to już starsze dzieci, w wieku, w którym ma się, choćby i minimalną, potrzebę prywatności – a oni tam ich układają po kątach w pokojach obcych ludzi jak niechciane meble.
„I nigdy w całej historii nie odnotowano przypadku śmierci dziecka z powodu przygniecenia przez śpiącą matkę. Nigdy!” Nawet w Biblii była przypowieść w której pojawiła się matka która przygniotła na śmierć swoje dziecko, czyż nie? Historia stara jak świat, niestety.
A przecież istnieją takie wynalazki jak łóżeczka o regulowanej wysokości i siatce, które można przesuwać do łóżka rodziców. Ktoś z tego stada doświadczonych rodziców powinien o tym wiedzieć.
To zakończenie jest strasznie przykre, to dość paskudne zborejczenie kolejnej postaci 🙁 To już się robi naprawdę nudne.
Pięknie Wam dziękuję za analizę, to była doprawdy wspaniała robota!
Analiza cudowna, ale od tego wszystkiego niedobrze się robi…
„Ucztowano tak, z wielką uciechą, przez dalsze godziny. Jedzenie było obfite i pyszne, wiejskie chleby Nowakowej pachniały niepowtarzalnie, pasztety Marciniakowej rozpływały się w ustach, a ciemne, suche i słone, wonne jałowcowe szynki od Walkowiaków pobiły na głowę mokre, bladoróżowe wędliny profesjonalne, przywiezione przez firmę cateringową.”
Oni mają dużą rodzinę, wesela czy insze święta pewnie co najmniej raz na kwartał, a nie wiedzą, gdzie kupić dobre wędliny na imprezę? Toż to ja spędów rodzinnych nie mam, a wiem, skąd brać „lepsze” mięso na święta. W ogóle myślę, że ten fragment byłby o wiele lepszy, gdy Musierowicz napisała, że zaopatrzyli się w wędliny i sery rzemieślnicze, od niewielkich producentów czy nawet od rolników ogłaszających się na OLXie.
„Poproszę mi wyjaśnić, dobre Państwo, co mogło sprawić, że siedemnastolatek i piętnastolatek udali się na weselu kuzyna drażnić ptactwo w kurniku…”
Wkurwione gęsi brzmią jak kolejny hit Tik Toka.
„Mała Mila postanowiła rozpalić ognisko i ruszyła z gromadką innych śmiałków po chrust do zagajnika, gdzie rzekomo natknęli się na całkowicie dziką świnię.”
O ja pierdu, autorka jest wielką fanką wsi i nie wie, jaką reakcję wywołałby dzik buszujący w okolicach wesela, z którego rozpełzają się dzieci?
„– Owszem, ukryłam. Zwłaszcza z początku, kiedy nie byłam siebie pewna. Ale potem to już może po cichu chciałam, żeby sam na to wpadł? Prawdziwie, głęboko, świadomie kochający mąż na pewno by się domyślił.”
https://scontent.fpoz2-1.fna.fbcdn.net/v/t1.15752-9/273548458_678136933208475_7377442495184653842_n.jpg?_nc_cat=110&ccb=1-5&_nc_sid=ae9488&_nc_ohc=dR7TO_sHQbIAX9Ye__q&_nc_ht=scontent.fpoz2-1.fna&oh=03_AVKk6UqpHuEpBaHOIxfPylZ6e_egeXlAkVLChuyK2LpiHg&oe=6230622A
„no ale, do licha, po cóż są teściowe, jeśli nie po to, by wątpić w zięciów, by pilnować wzorowego porządku w rodzinie i dbać o to, żeby nikt nikogo nie krzywdził. Gdyby nie istniała taka instytucja jak teściowa, należałoby ją ustanowić jakimś uroczystym państwowym dekretem.”
No raczej średnio im się to udaje, skoro drugi raz facet znika z dnia na dzień bez słowa, zostawiając rodzinę bez chociażby żadnego zabezpieczenia i w niepewności, co będzie dalej. Nie wiem, dla mnie jedna taka akcja wystarczyłaby, aby z gościem zerwać.
„– Ha! Nora też tak potrafi! – zauważył tata i uśmiechnął się z zachwytem.
– Przecież jest dziewczyną! – wyjaśnił mu Podeszwa.”
Pierwszy raz trzymałam dziecko w rękach, gdy miałam 16 lat, pamiętam głównie, że było ciężkie i niewygodne. Nie jestem chyba Prawdziwą Kobietą.
Swoją drogą trochę mnie irytuje to kulturowe fetyszowanie niemowląt i małych dzieci – w takim znaczeniu, że nagle po cudzie narodzin pojawia się Magiczna Wieź (TM) matki z dzieckiem, to całe zafiksowanie na pierwszym etapie życia. Dopóki dziecko jest na tyle małe, że praktycznie nie jest postrzegane jako drugi człowiek, z własną osobowością, pragnieniami itd. to nagle trzymanie go w rękach powoduje emanację Matczynej Miłości, starsze dziecko z kolei może być jak ta gruba Anka, nie dość, że grubaska, to jeszcze jakaś irytująca i ociężała itd.
I ja takiej narracji po prostu nie wierzę, bo IMO nie ma większego znaczenia, czy na widok niemowlaka nagle spadła na kogoś Boska Łaska Matczynej Miłości, czy ktoś jest zirytowany koniecznością karmienia po nocach. Noworodek ma to gdzieś, dopiero gdy dziecko podrośnie, nadchodzi ten moment, gdy musisz dziecko wychowywać i komunikować się z nim jak z drugim człowiekiem. I wydaje mi się, że ludzie zafiksowani na ideale matczynych uczuć eksplodujących na widok dopiero co wypchniętego z krocza kartofla często niespecjalnie lubią ten moment, gdy dziecko przestaje być biernym symbolem, a staje osobą z własnym charakterem.
„I wydaje mi się, że ludzie zafiksowani na ideale matczynych uczuć eksplodujących na widok dopiero co wypchniętego z krocza kartofla często niespecjalnie lubią ten moment, gdy dziecko przestaje być biernym symbolem, a staje osobą z własnym charakterem.”
Bingo! Bingo bingo bingo! Świetnie to wyraziłaś.
Mamy od niedawna pierwszego w tej tzw najbliższej rodzinie niemowlaka, i to niesamowite, oraz super-mega-przerażające, ilu dalszych krewnych i znajomych mówi jego rodzicom, żeby teraz korzystali i cieszyli się itp, bo „teraz są te najpiękniejsze chwile.” Mnie to autentycznie przeraża, bo implikacja jest taka, że – nie bójmy się słów – ciągła opieka nad srającym i rzygającym pod siebie bezrozumnym zwierzęciem jest dla tych wszystkich rodziców piękniejsza, niż tworzenie umysłowej relacji ze świadomą, równoprawną drugą osobą. Te pieluchy są serio piękniejsze niż ten moment, kiedy ono ma własne zdanie? Serio? K*wa serio? Jak bym była dzieckiem kogoś z tych ludzi, poszłabym się chyba upić.
Zresztą, czy Gabriela patrząc na Laurę czuje świetliste połączenie z bogiem? Bynajmniej. Przeciwnie, czuje kolejny cios zadany Zimnym Sztyletem Pyziaka Domiłościniezdolniewicza. Więc jak z tym tak naprawdę jest?
„ciągła opieka nad srającym i rzygającym pod siebie bezrozumnym zwierzęciem jest dla tych wszystkich rodziców piękniejsza, niż tworzenie umysłowej relacji ze świadomą, równoprawną drugą osobą”.
Chyba ty masz jakiś problem z własnymi uprzedzeniami. Małe dziecko wymaga stałej opieki, to jasne. Ale to „rzyganie i sranie” to nie jest jedyna aktywność jaką podejmuje niemowlak (choć może wydawać się tak osobie, która nie interesuje się rozwojem człowieka). Gdzie jest ta granica, kiedy pojawia się osoba? Jak rozumiem osobami już nie są starzy ludzie z chorobami neurodegeneracyjnymi, ani ludzie z niepełnosprawnością umysłową. To też bezrozumne zwierzaki, bo nie możesz sobie z nimi pogadać? Albo bo wymagają pomocy?…
Zgadzam się natomiast co do tego, że wielu rodziców woli młodsze dzieci, bo można je sobie podporządkować, zmuszać do wyznawania tych samych poglądów. Bardzo szkoda, że w tak wielu przypadkach brakuje otwartości i szacunku.
Ty myślisz, że MM wie, co to jest OLX?
Do AranaQ
Otóż noworodek nie jest taki głupi na jakiego wygląda. To,że leży jak kartofel,nie znaczy że nie czuje. Już nawet w życiu płodowym czuł emocje matki,noworodek potrzebuje kontaktu żeby prawidłowo się rozwijać. Czy to się komuś podoba czy nie,noworodek też jest człowiekiem.
Nie pisałam, że kompletnie nic nie czuje i nie potrzebuje kontaktu – jedynie, że nie nawiążesz z nim takiego kontaktu i relacji jak ze starszym dzieckiem. Już trzylatek w pełni zdaje sobie sprawę, że mama jest np. zmęczona czy zirytowana czymś po prostu dlatego, że to widzi. Percepcja noworodka jest bardzo ograniczona – oczywiście, że czuje jawnie negatywne komunikaty (brak kontaktu, krzyk itd.), ale nie czarujmy się, jeśli zaraz po porodzie zapewnisz dziecku kontakt, nakarmisz je itd. to kwestia, czy właśnie w tej chwili wstąpił w ciebie Duch Matczynej Miłości czy jesteś zmęczona i chcesz spać jest raczej marginalna.
Nikt nie twierdzi,ze nie jest…Tak zżycia:moje pierwsze świadome wspomnienie pochodzi z czasów,kiedy miałam 3 lata…
I nie ma obowiązku zachwycania się dzieckiem w żadnej formie czy to się komuś podoba czy nie.
Ja również nie pieje z zachwytu nad małymi dziećmi, ale z drugiej strony nie wyzywam ich od purchlaków i kartofli. To normalne stadium rozwojowe człowieka. I tyle.
Do Jadzi
Maja rację. I nie chodzi o przeistoczenie tego „bezrozumnego,rzygającego i grającego pod siebie zwierzęcia”( tak BTW,ile Ty masz lat? Tak pytam z ciekawosci) tylko o to,że jak dziecko podrasta to zaczynają się jazdy że żłobkiem/ przedszkolem/szkoła,innymi rodzicami i często z dziadkami czy ciociami, którzy chcą narzucić swoją wizję wychowawczą. Do tego dochodzą choroby( male dzieci często choruja) bunty,ciezki okres dojrzewania etc.
Żeby nie było, jestem sobie aromantycznym,aseksualnym bytem, który po prostu widzi jak to wygląda u rodziny i znajomych. W razie W,jakby ktoś chciał mnie zwyzywac od madek-p0lek
Ja jestem kobieta mocno po czterdziestce, a tez nie lubie dzieci, i wolalabym takiego niemowlaka nie brac na rece, ani przewijac, ani generalnie musiec sie zajmowac. Takze rozumiem niechec, choc moze ja bym wyrazila ja nieco inaczej.
Do AranaQ
Hm…zauwazyłam,że trochę jest. Wiele kobiet ma poczucie winy,że od razu po porodzie nie nastąpił wybuch matczynej miłości,nawet było tu o tym wspomniane. Kurwa,w Polsce jest jakaś dziwna fuzja feminizmu z matkopolkizmem pod socialmedialnym zarządem powierniczym. Gdzie w tym wszystkim jest mężczyzna? Dlaczego marginalizuje się jego rolę? Dlaczego Social media chcą zajechać kobiety? W normalnym życiu tak się nie da,nie przypłacajac tego zdrowiem….
W Polsce to masz na ematce posty 'czy wam sie maz wtraca w wychowanie?’
Kilka pytanek mam
– Teresa przyleciala 4 wrzesnia, katering zaczela zalatwiac 5, wesele jest 10. Cukierenka nieduza, w malej kamieniczce sie mieszczaca, majaca w zalodze jedna pania Piechote i jedna Anite w ciagu pieciu dni zakupila potrzebne produkty i wyprodukowala ciasta w duzym wyborze na sto osob ?
– mala (14-letnia, corka wysokich rodzicow) Mila ruszyla po chrust, gdy juz sie zmierzchlo, a z chalupy wynoszono wlasnie swiece. jak im szlo szukanie chrustu po ciemku i gdzie bylo ognisko ? na podworzu miedzy stolami i tanczacymi czy w sadzie miedzy wisienkami ?
– mlodzi wywiali z wlasnego wesela i nikogo z gosci to nie dziwi ani nikomu ich nie brakuje ? no, w sumie… glownie obcy ludzie byli na tym weselu, moze faktycznie mlodozency im zbedni
jedno wyjasnienie – ani chybi kontrabanda alkoholowa Gaudentego i Podeszwy nie byla jedyna. podejrzewam, ze to straszenie drobiu przez poznych nastolatkow to niekoniecznie na trzezwo sie odbywalo
i nadzieja, niezlomna i gleboka – ANIA. Ani nikt nie zna, nie dostrzega i nie docenia, a chocby ta japonistyka wzieta szturmem swiadczy, ze dziewczyna jest nieglupia, przedsiebiorcza i zdobywcza. Jestem przekonana, ze ta mimikra to na uzytek rodziny, a poza rodzina Ania jest calkiem inna, niz uwazaja jej wlasni rodzice i altorka.
Dzieki Analizatorom/rkom !
Kontynuacja wspomnianych już w analizie anglosaskich inspiracji ślubnych – to tam (przynajmniej w filmach :D) na weselu macha się odjeżdżającym prosto w podróż poślubną nowożeńcom, po czym goście bawią się dalej. Tak samo „polska” tradycja jak odprowadzanie przez ojca do ołtarza i „you may kiss the bride”. Dlaczego? Nie mam pojęcia, może MM wzorem swoich postaci z tej części nie była nigdy w życiu na weselu w Polsce…
Ttko, Mała Mila dla odróżnienia z Milą Dużą. Albo Starą, ale eleganciej jednak Dużą. Myślę, że rodzina jej Kostuchą nie nazywa, przynajmniej nie w twarz 😉
Dzięki za analizę. Nawet tej książki, która jest tak toksyczna pod płaszczykiem kolejnej odsłony kultowej sagi.
Kiedy za mąż wychodziła Natalia, brak odpowiedniej liczby kawalerów do tańca martwił Laurę. Tutaj myśleć o tej kwestii muszą babcie panny młodej, do tanga podrywa się Mila z Ignacym, a spoza książki wiemy, że najwięcej czasu na parkiecie spędziła Monika Pałys. Co się dzieje z ta dzisiejszą młodzieżą?
Do Delikatnej: uciekła w krzaki, żeby nie uczestniczyć…Jakbym musiała tańczyć (przymusu nie ma) też bym nawiała…
Przymusu nie ma i nie wszyscy młodzi na weselach tańczą. W odróżnieniu od starych, z których nie tańczy zwykle nikt. (Tak z moich obserwacji)
Btw mam jeszcze spostrzezenie, ze Jozek z Dorotka (oraz ich wesele) wygladaja na typowo oazowe circa 1996, czego nie rozumiem zupelnie ani w kontekscie Jezycjady, ani wspolczesnych obyczajow.
Do Croyance
Tutaj to właśnie podałaś/eś przykład matkopolkizmu. Możemy tylko gdybać cz w momentach odpowiadających autorkom takich postów,uruchamia się feminism mode,równouprawnienie i ratunku patriarchat mnie bije. Albo czy mąż,partner nie jest ojcem dziecka i z jakiś powodów te panie nie chcą aby brał udział w wychowaniu. Znam taki przypadek z sąsiedztwa. Matka zabraniała mówić córce „tato” do ojczyma a ojczym był zakrzykiwany gdy w jakikolwiek sposób zwrócił uwagę dziewczynce. Teraz zdziwienie dlaczego córka ma ojczyma i matkę w dupie
😉
byc moze to „typowo oazowe” sprzed ponad dwudziestu lat to taka sama reminiscencja, jak pojazdy i ludzie z lat 80-tych na szosie w w roku 2004 (JT)
Do pełnej amerykańskości brakuje pustych puszek uwiązanych na sznurku za samochodem nowożeńców 🙂
Czy ja dobrze rozumiem: Józek z Dorotą zatrzymali się w hotelu około 15 km od SWOJEGO domu (który chyba nadawał się do zamieszkania), siedzieli tam przez dwa tygodnie i uważali, że zaoszczędzili furę pieniędzy, nie wyjeżdżając w planowaną podróż? Może być, że ta planowana miała być w miejscu droższym i bardziej luksusowym, ale wydać pewnie ponad 2k zł za pobyt w odległości 15 minut jazdy od domu… No nic, pewnie wizja zakończenia celibatu z dala od kochającej rodziny wydała im się tego warta 😉
Co do Nory, wygląda mi na to, że miała syndrom „pokonaj smoka, żeby udowodnić, że ci na mnie zależy”. Ona nie chciała, żeby Gaudenty bił się z jej ojcem, tylko żeby powiedział coś typu „bardzo pana przepraszam, pana córka jest tak cudowna, że straciłem dla niej głowę” albo żeby później próbował z nią romansować w ukryciu, starał się, zdobywał i przełamywał jej opory. Nie w taki sposób, jak zaczął, broń buk, to było chamskie – ale bardziej subtelnie i romantycznie. A on całkiem odpuścił, drań, tego się królewnom nie robi!
Obawiam się, że ja taki syndrom też miałam w jej wieku, i parę lat później również 😡
Augusta Nora traktuje podobnie, z tym że on rzeczywiście ją zdobywa wytrwałością i poświęceniem, a w ODPOWIEDNIM momencie żarliwą namiętnością, i dlatego wygrywa.
Bez zarzutu
kumam, ze dla odroznienia, ale bez sensu – Mila jest Milena, w przeciwienstwie do Kostuchy Melanii, a 14-latki nazywanie jej „mala” raczej nie cieszy. „Mloda” by pewnie przelknela 🙂
pytanie za sto punktow – na ile i czy w ogole mlode Szopy znaja rodowych seniorow ? czy Szopownie postaloby w glowie, ze od seniorzycy trzeba ja odrozniac dodatkiem do imienia ?
drugie pytanie – dla kogo poza Ygnacem Melania jest Mila, no przeciez nie dla corek, a tym mniej dla wnuczek i prawnuczek
Dziękuję za analizę. Dalej namawiam, może chcielibyście przenieść się na formę podkastu? Zwiększyło by to wasze zasięgi, dało dodatkową kasę. Miło byłoby was posłuchać 😉
Na YT była seria Dziady Polskiej Fantastyki, analiza skupiała się głównie na aspektach związanych z seksizmem. Super, że ktoś się za to wziął. Niestety autorka kanału Kasia, zaczęła wypowiadać się na wszelakie tematy, choć na nich się niezbyt znała (np. o deweloperach xd). Szkoda bo był potencjał. W każdym razie krytyka słabej literatury to coś o czym ludzie chcą słuchać. I ważne jest takie uświadamianie. Jako nastolatka myślałam, że jeśli książka została wydana, to znaczy że na pewno jest „dobra”.
Pozdrowienia!
„ Niech sczeźnie jak najprędzej ta kultura, która nauczyła nas tak myśleć.”
Drogie Analizatorki, Wy ewidentnie żyjecie w bańce. W świecie fikcji, w mentalnym środowisku netflixa, napędzanym uprzedzeniami wobec Strasznych Białych Samców i Potwornej Zachodniej Cywilizacji. To nie kultura jest winna, to natura – choć oczywiście w to nie uwierzycie. Wystawcie jednak głowy z netflixowego grajdołka i rozejrzyjcie się po szerokim świecie. Czy gdziekolwiek na Ziemi, kiedykolwiek w historii, istniała kultura, o jakiej marzycie? A jeśli tak, czy ta kultura wytworzyła zaawansowaną cywilizację, czy może pozostała w dżungli na etapie kamienia gładzonego?
Popatrzcie na nowe pokolenia, wychowane już w nowej kulturze amerykańskiej, w feminizmie, w ateizmie, w darwinizmie i wszelakich izmach nowoczesnych – i potem spójrzcie na szaloną popularność rozmaitych Greyów i 365 dni. A to ma miejsce teraz. Za sto lat kultura amerykańska odejdzie do lamusa, dominować będzie pewnie kultura chińska przemieszana z islamem. I co, myślicie, że zniknie wtedy aprobata dla przemocy? Że zapanuje feministyczna lewicowa utopia? Jestem pełna podziwu dla Waszej naiwnej wiary.
Lepiej już było. Zachód powoli wymiera, demografia załatwi go równo, obecne idee nie przeżyją po jego śmierci. Człowiek to istota biologiczna, a hormony można zagłuszyć lub zaburzyć, ale wyłączyć się ich nie da. Realia ekonomiczne i etniczne też są nieubłagane. Jeśli spełni się Wasze marzenie i sczeznie dawna kultura europejska, to zapanuje inna, pozaeuropejska, znacznie bardziej brutalna wobec kobiet. Znacznie bardziej oparta na męskiej dominacji i przemocy, na biologii i patriarchacie. I tyle.
Dlatego, cóż, nic nie poradzę, ale kiedy z takim poczuciem moralnej wyższości pouczacie MM, kiedy krzywicie się z obrzydzeniem – fi donc! – nad jej postaciami i mentalnością, ja mam zupełnie inne odczucia. Dość melancholijne zresztą. MM nie opisuje idealnych ludzi, idealnych rodzin ani idealnego sposobu myślenia, nawet wedle kryteriów jej własnej kultury – a Wy tymczasem macie do niej pretensję, że jej postaci nie są skrojone pod Wasze ideały i Wasze kulturowe wyobrażenia. Strasznie to jest wszystko efemeryczne. MM reprezentuje kulturę, którą można by nazwać staropolską, Wy – kulturę, którą można nazwać amerykańską. Drogie Analizatorki – więcej wyrozumiałości, bardzo proszę. Więcej dystansu. Żadna z tych kultur prawdopodobnie nie przetrwa najbliższego stulecia. Jak mówi poeta, i tak skończymy w zupie.
A poza tym… Owszem, Autorka niewiele wie o remontach czy fiatach. Tak, wiele Waszych złośliwostek jest trafnych. Myślę jednak, że pod rozmaitymi względami jej postacie są prawdziwsze niż się Wam wydaje, a jej percepcja – bardziej ponadczasowa i uniwersalna od Waszej. Nie twierdzę, że to w każdym wypadku dobre. Uważam po prostu, że tak to właśnie wygląda. Because, biology – ale o tym już pisałam.
Alebabba – znakomita copypasta wyśmiewająca konserwatywny sposób myślenia, nawet mityczny „dystans” się znalazł 🙂