Drodzy Czytelnicy!
Nadchodzi dzień wspaniały, dzień uroczysty – z dawna wyczekiwany ślub Józefa Pałysa z Dorotą Rumianek. Czy Fatum Ślubne odpuści? Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Cała rodzina czeka, obgryzając paznokcie z napięcia!
Ale nie tylko na to czekają Borejkowie! Oto niespodziewanie i trochę przed czasem klan powiększa się o nową obywatelkę i gdyby nie przytomność umysłu pewnej młodej damy, mogłoby być bardzo źle. Ale gdzie jest tatuś niemowlęcia? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
Indżojcie!
Małgorzata Musierowicz: Ciotka Zgryzotka, Akapit Press 2018
Analizują: Kura, Dzidka, Sineira, Gaya i Królowa Matka.
Uroczystość rozpoczęcia nowego roku szkolnego absolutnie w niczym nie odbiegała od dotychczasowej normy. Standard. Pompatyczność. Patos. Górność. Pustosłowie. Banały. Rozwlekłość. Potężna nuda. System nagłaśniający został zakupiony na nowo i był bodaj jeszcze bardziej wydajny niż ten, który poszedł z dymem. Mogła się teraz Nora poważnie zastanowić nad tym, czy warto było działać tak impulsywnie po to jedynie, by nic się nie zmieniło i by musiała za to wciąż nużąco pokutować.
W sensie…? Teraz jej pokutą jest obecność nowych głośników?
Jedyna pociecha: fama głosiła, że zajęcia z zumby zostały przeniesione do remizy strażackiej, położonej nieco na uboczu miasteczka. Widocznie dyrekcja uznała, że protest Nory był jednak jakoś uzasadniony.
Albo instruktorka zumby uznała, że może lepiej się przenieść w bezpieczniejsze miejsce.
Oczywiście, tak jak założyła dziś rano, nikt nie zwrócił uwagi na ewidentne mankamenty jej stroju galowego – w auli był ścisk (po uroczystości kilka osób odkryło, że ich ubrania są dziwnie upaćkane), zaś w nowej klasie – sztywna atmosfera. Znajome z ubiegłych lat twarze można było zliczyć na palcach, reszta uczniów siedziała nieśmiało, z oczami smętnie wbitymi w przestrzeń lub we własne ręce. Cóż, niedługo im przejdzie, wszyscy się ośmielą, utworzą się grupki, koterie i nowe, oby prawdziwe, przyjaźnie. Musi minąć tydzień albo dwa, zanim się wszyscy z grubsza poznają, oceniła Nora.
Nora wykazuje nieuzasadniony optymizm i podziwu godną nieznajomość szkolnych realiów. Czyżby jakimś cudem ominęły ją kontakty ze szkolnymi prześladowczyniami i prześladowcami? Jestem absolutnie pewna, że każdy mankament został zauważony, zapamiętany i skatalogowany, a następnie umieszczony w szufladce “do wykorzystania”.
A ja niekoniecznie. Kończyłam liceum, mam dwóch licealistów na stanie. Wszystkich nas ominęły kontakty ze szkolnymi prześladowcami, a jeśli o moje osobiste doświadczenie chodzi to nawet nie jestem pewna, czy taki ktoś jak “szkolny prześladowca” w mojej szkole występował. Zupełnie zgadzam się z oceną Nory, w moim wypadku dokładnie tak przebiegł proces “docierania się” w nowej szkole, może ona będzie miała szczęście i też tak będzie i w jej wypadku.
(…)
– Górska Nora – wyczytała niebawem [wychowawczyni] wedle porządku alfabetycznego, a w klasie rozległ się śmieszek, jakże znajomy biednej nosicielce.
Ach, czyli jednak Nora powinna mieć świadomość, jak to działa. I ma, o czym się zaraz przekonamy.
Ale przez minione lata szkolne wypracowała sobie ona niezawodny sposób zaradczy. Zawsze wolała wychodzić naprzeciw trudnościom niż ich tchórzliwie unikać. I wiedziała, że jeśli okaże przykrość, kpiny złośliwców nie ustaną. Rewelacyjne wyniki daje za to żartowanie z siebie samej.
– To ja – powiedziała śmiało, wstając i ze zwycięskim uśmiechem tocząc wzrokiem po zebranych. – Górska Jaskinia. Ale nie jestem zbyt mroczna z natury.
Kurczę, są momenty, że naprawdę lubię tę dziewczynę! Cholernie mnie irytuje, że jest pokazywana tak niekonsekwentnie. Chociaż… Już wiem! Te momenty umysłowego zaćmienia w stodole miały zapewne obrazować Zgubną Potęgę Mieuoździ.
Wszyscy roześmiali się chętnie i z wdzięcznością, od razu jakiś miły powiew przebiegł przez klasę I a, zaś nauczycielka spojrzała na Norę przychylnie.
– Córka pana Górskiego? – upewniła się z ożywieniem. – Tego, co ma stadninę koni?
Nora rozejrzała się niepewnie.
– To chyba jakiś inny… – stwierdziła. – Nie przypominam sobie koni w naszym gospodarstwie!
Motyw różnego rodzaju przedsięwzięć rodziny Górskich pojawił się już ładne kilka powieści temu i został przez Forum ESD złośliwie podsumowany jako “konie w porzeczkach”. Wedle autorki Górscy mieli sad owocowy, plantację porzeczek, pasiekę, agroturystykę i stadninę, a Patrycja z palcem w nosie i pieśnią na ustach pozyskiwała na to wszystko fundusze unijne, zarządzała i prowadziła księgowość. Niemniej – o tym wszystkim opowiada nam narrator, a bohaterów przy tych zajęciach nie widujemy. (Jakaś pojedyncza scenka z Florianem w pasiece, też kuriozalna, ze względu na, hm, nieznajomość anatomii pszczół). Zwłaszcza stadnina znajduje się chyba gdzieś w innym wymiarze… Oj, nie tylko, agroturystyka też jest w innym wymiarze. Widział kto kiedy w gospodarstwie Patrycji choć pół wczasowicza? Albo Patrycję przygotowującą pokoje dla gości czy śniadanie dla urlopowiczów? Tymczasem z tego wszystkiego to ona jest, jak sądzę, najbardziej absorbująca i kosztowna, i nie wyobrażam sobie, żeby konie, ich zdrowie, potrzeby, ceny paszy itd. nie stanowiły tematu codziennych rozmów w domu ich hodowcy. Żeby Nora nie poświęcała im choćby pół myśli, nawet jeśli to miałoby być “nie lubię koni, a stajnia śmierdzi”. Tymczasem tutaj są najwyraźniej tylko rekwizytem, który wyciąga się z szafy jeśli jest taka potrzeba i natychmiast do niej chowa na resztę czasu.
(Also, w powieści jest wspomniana straszliwa wichura, która przeszła przez Polskę w sierpniu 2017 – ale jedyną szkodą u Pulpów jest zerwany dach z “lichej dachówki papowej” na pawiloniku, zero informacji o szkodach w sadzie, pasiece, czy na plantacji).
Ja tylko dodam ciekawostkę o, jak to subtelnie ujęła Kura, hm, nieznajomości anatomii pszczół. Otóż nasz drogi Florian był takim wspaniałym świętym Franciszkiem-bis, że “Wuj Florek, ogorzały i muskularny, spokojny jak głaz, zajmował się swoimi ulami, pakując gołe łapy między pszczoły i nawet nie używając specjalistycznego kapelusza z siatką (powiesił go na drzewie). Jeśli użądliła wuja jedna z istot, do których zwracał się per „moje złociutkie”, to zdejmował taką czule ze swego ciała i odkładał delikatnie na miejsce”. Fatalny, koszmarny babol, bo wszak o tym, że po użądleniu pszczoła ginie, w dodatku zostawiając na zewnątrz połowę swoich flaków, to naprawdę już chyba w podstawówce uczą…
Może Florian hodował osy? To by tłumaczyło brak wzmianek o handlu miodem.
Był w naszym komitecie ekologicznym. Dzięki niemu wygraliśmy i nie postawiono tej spalarni śmieci!
A cóż to za fantazje? Spalarnia ITPOK Poznań, z której korzystały gminy zrzeszone w GOAP (w tym Kostrzyn) została oddana do użytku w 2016 roku, zaledwie 21 miesięcy od rozpoczęcia budowy. W dodatku pierwotna koncepcja, z której zrezygnowano, przewidywała lokalizację na terenie Gminie Suchy Las, czyli o wiele DALEJ od Kostrzyna!
Och, myślę, że tu nie chodzi o konkretną spalarnię w konkretnej gminie, tylko spalarnię fikcyjną jako symbol Straszliwego Zagrożenia Ekologicznego.
Aaaa, to może następnym tomie będzie protest przeciwko budowie wiatraków albo elektrowni atomowej;)
Nora nie miała pojęcia, o czym mowa, ale pokiwała głową z miną poważną. Ekologia! Aha. Pierwszy plus zawdzięczała więc tacie.
I, oczywiście, nie ma pojęcia, o czym mowa. Florian w domu nie zająknął się ani słowem o jakimś komitecie, sprawa spalarni w ogóle nie była poruszana, choć – zdawałoby się – taka ważna dla lokalsów… Co się w tej rodzinie (dyskretnie) odpierdala, to ja nawet nie.
Samice gatunku Borejus Niepospolitus, wystawione na szkodliwe działanie nieustannych i niekończących się peror Patriarchów Rodu, wykształciły niezwykły mechanizm obronny, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Polega on na ignorowaniu niemal wszystkich dźwięków wydawanych przez należące do stada samce, z wyjątkiem krótkich komunikatów jak „głodny”, „wrócę później” lub „podaj mi sól”.
(Czytała Krystyna Czubówna)
I tak się potoczyło to spotkanie aż do przewidywanego końca. Mama oczywiście nigdy by nie uwierzyła, że pies z kulawą nogą nie zwrócił uwagi na plamy żywicy lub też na rozdeptane sandałki. Więcej! – wszystkim było doskonale obojętne, co Nora Górska miała na spódniczce lub na stopach. Jak wiadomo, liczy się charakter i osobowość, a nie przesadna drobiazgowość co do stroju.
Być może gdzieś, w jakimś idealnym świecie…
To samo było po szkole, rzecz jasna. Kto by tam zważał na jej spódniczkę! A Podeszwa i tak już widział te wszystkie plamy, i to jakże dokładnie. Zresztą, co tam Podeszwa. Kto by się nim przejmował.
Po szkole spotykają jeszcze Gaudentego, Nora nazywa go obleśnikiem i odjeżdża szybko z Podeszwą jego skuterkiem.
Ida do Pulpecji:
Pulpecyo, odetchnij, alarm odwołany! Była dziś tu u mnie Teresa z Dorotą i oznajmiła ze spokojem, że przejmuje odpowiedzialność za wesele. No, ulżyło mi. (…) Cieszmy się, że Teresa wszystko organizuje, a jak będzie jakaś awaria, to nie na nas spadnie odium.
Fajnie, że masz w dupie ślub pierworodnego, i tak beztrosko zrzucasz całą czarną robotę na pielęgniarkę. W pracy też tak?
Nie przypuszczałabym nigdy w życiu, że wybrankę Józinka pokocham jak córkę, ale to, że w dodatku lubię, podziwiam i szanuję jego przyszłą teściową, jest wprost nadzwyczajne, to się normalnym kobietom z zasady nie zdarza.
Przykro patrzeć na powielanie takich głupich stereotypów.
Nawet Gabrysi się nie zdarzyło, chociaż ona ma o tyle, tyle, tyle lepszy charakter niż ja!
Jeszcze raz zobaczę peany na cześć Świętej Gabryeli, to się po chamsku i prostacku porzygam.
(…)
Nora z Podeszwą docierają do Ruinki. Ciotki Idy nie ma (pojechała z panem Chrobotem do Kostrzyna kupować armaturę łazienkową), na szczęście zostawiła klucz pod wycieraczką.
Nie bardzo miała czym go potraktować – kura znikła, podobnie jak jajka, a w tej sytuacji lodówka ziała nieprzyjemną pustką. Ale na szczęście zostało jeszcze w koszyku kilka malinówek, a i herbaty znalazło się całkiem sporo, zwłaszcza tej z dziurawca.
Świetny wybór, moczopędna herbatka w domu bez kibla. Herbatka wywołująca uczulenia słoneczne dla bladoskórego rudzielca, jakim jest Ida.
Ponieważ przyjechali tam, by poszukać telefonu Nory, leżącego gdzieś w gąszczu pokrzyw, czas zabrać się do roboty.
– Ja cie! – odezwał się Podeszwa, patrząc na morze wielkich pokrzyw. – Ale wielkie pokrzywy!
– Zgadzam się z tobą całkowicie – odpowiedziała Nora, z lekko wymuszoną uprzejmością osoby znajdującej się w potrzebie. – To są wielkie pokrzywy. Ciotka twierdzi, że rozkrzewiały się tu przez ostatnie sto lat. (…)
Okazuje się, że Nora pizgnęła telefonem z rozmachem godnym dyskobolki, w dodatku nie wie za bardzo, w którą dokładnie stronę.
– Zachowałam się głupio i teraz nie mam pojęcia, gdzie go szukać.
– Czekaj no, przecież jest prosty sposób – ożywił się on. – Wystarczy zadzwonić. Może się jeszcze odezwie – mówiąc to, wydobył z kieszeni własną komórkę i bez namysłu wybrawszy numer z listy kontaktów, zastygł w niemym oczekiwaniu.
Nic się nie odezwało.
– Nic się nie odzywa – oznajmił Podeszwa.
– Nie może. Niestety… widzisz, ja go przed wyrzuceniem wyłączyłam.
– Dlaczego?!
Żeby akcja była jakoś zawiązana, no co ty, Podeszwa! A że bezsensowna… (w odruchowe odrzucenie skutkiem spłoszenia jestem w stanie od biedy uwierzyć, w uprzednie staranne wyłączenie po czym wykonanie rzutu w największe chaszcze – ni ociupinki).
– Mniejsza z tym. Ale słuchaj… – połapała się nagle Nora. – Sekundę, sekundę. Właściwie skąd ty masz mój numer? Ja ci go przecież nie dawałam.
Odklejenie starszej pani, odcinek 32731. Ja już tam kiedyś gdzieś marudziłam, że w tym świecie nie ma Messengera…
– Numer? – stropił się on. – Ach, numer. Numer. Hm. A bo ja wiem? Ktoś mi go dał, aha, Julka Nowak.
– Po co?
– A bo ja wiem? Dała i już.
– Ale z jakiego powodu?
– Musiał być jakiś powód, prawda? – zastanowił się głęboko Podeszwa. – Jaki to był powód, niech pomyślę. Aha. Już wiem. Chyba go chciałem mieć. Ten numer. Lubię mieć numery do wszystkich – dodał pospiesznie.
– Czy może przekazywałeś go… jeszcze komuś? Jakiemuś koledze?
– Nie – rzekł stanowczo Podeszwa. – Nie i nie. Po co bym miał komuś przekazywać. Zwłaszcza koledze.
*uczniowie wszystkich szkół Polski rechoczą z powyższego dialogu*
– Dobrze. To co, masz jakiś plan poszukiwań?
– Mniej więcej – odrzekł po dojrzałym namyśle. – Pfff! Sekundę. Tylko się rozejrzę. Ty sobie usiądź, a ja się wszystkim zajmę.
Nora posłusznie zajęła miejsce na leżaku i wpatrzyła się bezmyślnie w falujące zielsko. Dobrze jest, i owszem, mieć do dyspozycji jakieś męskie ramię. Żeby je zapuścić w pokrzywy.
A także żeby odkręcać słoiki, wnosić na piętro lodówki i ogólnie zrzucać na kogoś te wszystkie czynności, które się wykonuje penisem.
(…)
– Mam go! – rozległ się wrzask triumfu. – Cha, cha, cha, wiedziałem, że go znajdę! Grunt to metoda! Nawet za bardzo nie zmókł!
Cud!!! biorąc pod uwagę, jaka potężna burza przeszła w międzyczasie nad okolicą.
Nora przyznaje się, że wyrzuciła telefon, bo dostała wstrętnego smsa – jest pewna, że od Dentego.
– On tylko raz spojrzał w lunetę, raz jedyny, jak go zawołałem! – bronił przyjaciela wiemy na zawsze Podeszwa. – I nic do ciebie nie pisał. Nic! O, o, popatrz, tu masz dowód! – to mówiąc, pokazał właścicielce wyświetlacz. – Wiadomość się zgadza, ale to nie jego numer, tylko mój.
Zero zaskoczenia.
Przypomnijmy smsy. Pierwszy brzmiał “widzę cię”, kolejny zaś “MUSISZ ŻŻUCIĆ PARĘ KILO – głosił esemes, z całkowitym bezwstydem eksponując dubeltowy błąd ortograficzny. – PZDR OD DENTYSTY”.
I to nie jest żaden wstrętny esemes, zwariowałaś? Dlaczego wstrętny? To jest tylko taki mały, niewinny żarcik.
Chłopcze. Pozwól, że ci wyjaśnię. Pisanie z nieznanego numeru do dziewczyny „widzę cię” to NIE JEST niewinny żarcik. Tak, ty nie miałeś nic złego na myśli. Tak, jesteś łagodnego charakteru i przyjaznego ludziom temperamentu. Wydaje ci się, że nie zrobiłeś nikomu krzywdy, ot, takie mrugnięcie oczkiem, przecież nic byś nie zrobił dziewczynie, noweście. Tyle, że ona nie wie, że jesteś milusi, łagodny, a temperament to masz jak pies rasy labrador (i przede wszystkim w ogóle nie wie, że to ty, nie, żeby to coś tak w sumie zmieniało). Zaburzyłeś jej spokój, nieproszony zakłóciłeś prywatność, wystraszyłeś ją. Nie ma usprawiedliwienia na coś podobnego i na miejscu Nory nie wybaczyłabym ci tego nigdy w życiu. A jeśli to miał być sposób na podryw, to robisz to źle, wierzaj mi, mam dwóch nastoletnich synów, pytałam ich. A, i PS. W tekście o „zżucaniu paru kilo” nie błąd ortograficzny jest najgorszy, nie wątp w to. To jest tekst fatalny na tak wielu poziomach, że gdybym je zaczęła wymieniać to by mi wyszedł tekst dluższy niż sama „Zgryzotka”. Więc po prostu się powtórzę: na miejscu Nory… i tak dalej, rozumiesz, słonko.
Mój! Bo to było tak. Obserwowaliśmy perkozy i nagle zobaczyłem, że coś się rusza na górce. Poznałem cię od razu na tym leżaku i zawołałem Dentego. Wtedy on gwizdnął, no wiesz, tak zwyczajnie, „fiu-fiu”.
W tym właśnie problem, chłopcze, że uważacie takie rzeczy za „zwyczajne”.
A ja zaraz napisałem do ciebie, tak dla draki, że cię widzę. A on mówi, no to pozdrów ją ode mnie i poszedł do kuchni po kanapki, bo nam się jeść chciało. A ja sobie jeszcze popatrzałem i pomyślałem, że masz… eee…
– Parę kilo za dużo?
Ha, szpila wbita bez litości!
– Nie, nie to… To znaczy, tak, ojejku, to znaczy, nie!! – ja tylko tak faktycznie napisałem, może niegrzecznie, przepraszam, ale przecież w tym nie było nic obleśnego. Kompletnie! Nawet moja mama tak do mnie mówi, no i ja faktycznie muszę zrzucić parę kilo, ale co mam zrobić, jak w domu ciągle pachnie ciastkami.
Tu następuje trzeci najbardziej niewiarygodny dla mnie moment opowieści, po porzuceniu smartfona i przygotowaniach weselnych: Nora nie ma absolutnie żadnych pretensji.
– Podeszwa! – rzekła surowo Nora, biorąc chłopaka za ramię i potrząsając nim dla wzmożenia wyrazu. – Ty coś mocno kręcisz. Patrz mi prosto w oczy i powiedz prawdę.
– No co? Ja zawsze mówię.
– Kto pisał z twojego telefonu, że mam zrzucić parę kilo?
– No, ja pisałem, ja, przecież mówię, a jak mówię, to tak jest. A co, czy to cię obraża?
Nora zastanowiła się uczciwie.
– A wiesz, że nie! – odrzekła wreszcie. – Dziwne. Jak ty pisałeś, to nie.
Pan nie jest w stanie mnie obrazić, panie Podeszwa!
Hmmm, ale coś w tym jest. Mogła się poczuć zraniona/urażona czytając tego smsa, ale teraz, znając całokształt, nie czuje się obrażona. Urażona nadal, ale nie obrażona. Różnica subtelna, ale obraza to jednak inna kategoria.
A Podeszwa odwołał się do własnej nadwagi i tym właśnie zapunktował.
– To fajnie, bo przecież ja nie chciałem cię obrazić. Chciałem…
– Tak?
– Chciałem ci tylko powiedzieć…
– Że jestem za gruba?
O, widzicie? Nora daje sygnał, że JEST urażona. Wbija mu tę szpilę kolejny raz, żeby poczuł, że walnął jak łysy grzywką o kant kuli.
– Nie, że jesteś… no, jakby to powiedzieć… taka, no, że tak powiem, w całości ładna
“Musisz zrzucić parę kilo” = “jesteś w całości ładna”, rzeczywiście, jak ktokolwiek mógłby pomyśleć inaczej.
– mówiąc to, Podeszwa opuścił oczy i spojrzał z uwagą na swe zafoliowane bąbelkami buty.
– No dzięki. Szczególny wybrałeś sposób swoją drogą – zadrwiła, ale była raczej zadowolona.
Strasznie naciągany ten romans.
Wspominając własne szczenięce lata stwierdzam, że niekoniecznie.
Nora wcześniej użala się, że nikt nigdy nie zwraca na nią uwagi, więc owszem, jeśli czuje się tak przez wszystkich ignorowana, może cieszyć się nawet z takiego przejawu zainteresowania.
Nora rozmyśla jeszcze, że oto potraktowała niegrzecznie niewinnego Gaudentego i teraz powinna być dla niego szczególnie miła, żeby mu to wynagrodzić.
Iduś,
przyznam, że też odczułam wielką ulgę. Jeśli matka panny młodej bierze się za szykowanie wesela, wszystko na pewno będzie doskonale. Musi! To sprawa honoru domu.
Wiadomo, rodziny pana młodego dyshonor nie dotyczy.
Teresa jest widać naprawdę mocną indywidualnością, skoro za jednym pociągnięciem cugli poradziła sobie z Twoimi organizacyjnymi zapędami. I to tak taktownie, że w ogóle tego nie odczułaś, a jeszcze się cieszysz!
No nie trzeba się było szczególnie starać.
Prrr, szalona!
Gaba i Grzegorz przyjeżdżają znad morza, szczęśliwi, romantyczni i rozmarzeni, co – zdaniem Pulpy – dobrze wpływa i na rodziców. Czy rzeczywiście dobrze?
Nawet rodzice przestali się boczyć na siebie, chyba im wstyd na sam widok córki pierworodnej. Od razu zaczęli ze sobą rozmawiać, choć niestety jeszcze skąpo i nie w sposób bezpośredni. Na przykład mama zwraca się do mnie: – Powiedz swojemu ojcu, żeby przestał sypiać z psem. A tata na to: – Patrycjo, może uprzytomnisz swej matce, że bywają w życiu sytuacje graniczne, kiedy wszystko należy odrzucić, by okazać bliskiej istocie pełną troskę i zaangażowanie. Na to mama: – Pulpecie, powiedz może swojemu ojcu, jak ty byś się zachowała w podobnym przypadku: odrzuciłabyś raczej męża czy raczej psa?
Żałosne i dziecinne.
O tak, nie ma jak wciąganie bliskich we własne konflikty, szczególnie połączone z oczekiwaniem, że bliscy wezmą twoją stronę.
Swoją drogą gdyby chodziło o w pełni sprawnego, zdrowego męża i rannego, całkowicie ode mnie zależnego psa, to (nawet przy całym moim braku sympatii dla tych hałaśliwych stworzeń) zajęłabym się jednak psem.
Tym sposobem porozumiewali się aż do późnych godzin wieczornych, kiedy to Grzegorz przyniósł z samochodu zapomnianą sztukę bagażu w postaci tablicy wpakowanej do worka na śmieci, tej, która zawsze wisiała nad stołem. Na jej widok nasi rodzice okazali wspólne zdumienie.
Gdyby to nie była Jeżycjada, zdumienie byłoby wywołane faktem, że ten brudny stary rupieć nie został jeszcze wyrzucony. Ale nieee, nie tutaj!
A już kiedy usłyszeli od Grześka, że Aga uważa tablicę za mentalny pręgierz dla Ignasia (a w dodatku, że on sam go wsadził do worka i bez żalu oddał, z czego bez trudu można wywnioskować, że odbierał rzecz podobnie), połączyli się nareszcie we wspólnym oburzeniu.
…wow. Maski spadają. Nikogo nie obchodzi krzywda Ignasia, znęcanie się nad nim jest ważniejsze nawet od toksycznych sporów małżeńskich, łączy ponad podziałami.
Natychmiast wymienili poglądy na ten temat, poszeptali, po czym ogłosili, że jeśli nikt inny na tę historyczną pamiątkę nie reflektuje, to oni ją chętnie powieszą w swoim pokoju. Ale my z Florkiem też coś uradziliśmy. Powinna teraz wisieć w naszej kuchni!
No jest to jakiś pomysł na to, by Ignacy przestał was odwiedzać.
Skoro Gabrysia, nasze Niewzruszone Centrum (pszprszm, idę puścić pawia), znalazła się u nas, to tym samym życie rodzinne skupi się wokół niej i stanie się to w naszej tym razem kuchni.
Uhm, czyli Pulpa i Florek zostali tak jakby… zdetronizowani we własnym domu?
Tablica jest tego nieodzowną częścią składową i rodzice natychmiast to zrozumieli oraz zaaprobowali.
NiEwZrUsZoNe CeNtRuM znęcania się nad własnym dzieckiem, no spoko. Trzeba być dzbanem wyjątkowej gliny, by gdy dziecko komunikuje ci “twoje postępowanie mnie rani”, zamiast przestać i przeprosić, w zamian oddać się dalszemu ranieniu w towarzystwie pozostałych członków rodziny.
TRADYCJA!!!
(…)
Babi wtedy rzuciła propozycję, żeby troszkę to wszystko uporządkować, no i zaczęło się wspominanie! Poodpinaliśmy wszystko po kolei, każdy papierek, każde zdjęcie, dotarliśmy do najstarszych pokładów – takich jak mój własny, pierwszy w życiu liścik pisany do szpitala, kiedy mama była po operacji wrzodu żołądka, albo pierwsze opowiadania Nutrii, pisane też wtedy dla mamy – nawzruszaliśmy się, naśmiali, poodkurzaliśmy to wszystko i skrupulatnie powiesiliśmy z powrotem, w tej samej kolejności. Tylko że porządniej i równo.
No, jak widać, tablica zawierała nie tylko toksyczne treści i generalnie ta scena wspominków nad zapiskami i zdjęciami z dawnych lat jest sympatyczna – tylko nie wiem, jakim cudem właściwie te wszystkie warstwy karteluszek się na tej tablicy trzymały i dlaczego, skoro to takie cenne pamiątki, nie zdjęto tego i nie przechowywano w jakimś albumie.
Przyznam, że mnie to zawsze dziwiło, moim zdaniem tablica musiałaby mieć rozmiar Bitwy pod Grunwaldem Matejki, żeby się na niej wszystko zmieściło. Duża rodzina, rozrastająca się bujnie, pamiątki z ostatnich, no nie wiem, czterdziestu lat… i żadna nie wyblakła, nie uległa zniszczeniu… O tym, że jeśli niczego z niej nie zdejmowano to faktycznie musiałaby być zbieranina kurzu, pajęczyn, tłuszczu (od oparów gotowanego jedzenia) to już nawet nie wspomnę.
Wygląda to teraz wspaniale, a rodzice kompletnie zapomnieli o tym, że się gniewają i wobec tego w najlepszej zgodzie poszli spać. Mały kompromis ze strony ojca (Bobuś, który poczuł się lepiej, został eksmitowany z łóżka na dywanik, ten przed drzwiami ich pokoju) tylko rozjaśnił horyzont. Jest dobrze.
Niczego nie przedyskutowaliśmy otwarcie i szczerze, nie wyjaśniliśmy sobie, dlaczego było źle, nie powiedzieliśmy, co nas zabolało, nie poszukaliśmy sposobu, by w przyszłości uniknąć podobnych sytuacji. Ale jest dobrze.
(…)
8 WRZEŚNIA
PIĄTEK
Po lekcjach Nora spotyka przed szkołą Podeszwę i Dentego. Przeprasza Dentego za nazwanie go obleśnikiem, a ten w ramach zadośćuczynienia nakazuje jej, żeby pojechała z nimi do Poznania do kina. Zachowuje się przy tym władczo, a po Podeszwie widać, że jest zazdrosny, ale to ukrywa.
Ignaś i Aga siedzą sami w swoim świeżo odnowionym mieszkaniu, rozkoszując się ciszą, jako że Mila i Karolek udali się z weekendową wizytą do swej drugiej babci, mamy Fryderyka (bez Róży, która została w domu piec ciasteczka). Aż tu wtem!
Właśnie wtedy rozległ się dzwonek u drzwi i trzeba było ruszyć przez długi korytarz, żeby je otworzyć. Poprzedni beztroski zwyczaj – to jest zostawianie drzwi niezamkniętych ze względu na dziadka i jego wieczne zapominanie kluczy – nie miał już teraz, zdaniem Agi, racji bytu, zwłaszcza że ona osobiście zawsze się bała, że wejdzie byle kto z ulicy i wszystkich zamorduje.
Zamorduje może nie, ale okradnie – jak najbardziej. Albo wlezie przez pomyłkę, zalany w pestkę, jak jeden z moich sąsiadów.
Jej słowo było tu rozkazem (zaczynam się poważnie zastanawiać, czy liczne wzmianki o delikatności Agnieszki i jej omdlewaniu, powłóczystych spojrzeniach i gięciu się w talii niczym, nieprawdaż, subtelny kwiat nie jest aby przepojone podskórną autorską ironią), więc zamontowano dodatkowy obracany zamek i wszyscy starali się pamiętać o zamykaniu drzwi od wewnątrz, choćby nawet sceny mordu i grabieży wydawały się im wytworami bujnej artystycznej wyobraźni.
Zadziwiające, jak cała ta rodzina jest oderwana od rzeczywistości i żyje w jakimś własnym, sielskim świecie.
Ignacy Grzegorz poszedł więc otwierać i niebawem wprowadził do kuchni dawno tu niewidzianą Norę, czerwoną na twarzy i wyraźnie rozgniewaną.
– Hej – powiedziała. – Tak sobie wpadłam, bo właśnie jestem w mieście i nie mam jak wrócić.
Usiadła przy stole, a wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać i wyłącznie duma jej na to nie pozwalała.
– Jak to? – spytali, a ona wybuchnęła:
– Ci idioci zabrali mnie do kina! Na film dozwolony od lat osiemnastu, a nawet pięćdziesięciu ośmiu, jak sądzę. No, może nie wiedzieli, na co mnie zabierają, ale ja takich chorych świństw na pewno nie będę oglądać. Wstałam i wyszłam. A oni nie.
Ciekawe, co to był za film?
„film, ktory pokazywał, jak źle i strasznie jest w USA”… Taki sam jak ten, na który swego czasu szła Gabunia z Pyziaczkiem :D.
Też, sugerując się wcześniejszymi uwagami Nory, pomyślałam, że chciałabym zobaczyć te sceny seksu, które speszą współczesną szesnastolatkę, oraz gdzie w Poznaniu jest gorszące kino grające pornole, ale po chwili zastanowienia przypomniałam sobie o istnieniu filmów takich jak Ludzka Stonoga. Też bym wyszła, niezależnie od metryki.
– Kto? – zapytała Aga.
– Denty i Gusty, dwa głupki. Z tym że to oni mieli bilety powrotne, a ja nie mam ani grosza przy sobie, bo pojechaliśmy prosto ze szkoły. Pożyczcie dychę.
(…)
Agnieszka wkłada Norze na głowę upleciony właśnie wieniec z jesiennych liści i wybucha zachwytem, określając ją jako tycjanowską piękność i stwierdzając, że musi namalować jej portret. Uzgadniają, że Nora zostanie na noc, powiadamiają Patrycję, ta się zgadza, tym bardziej, że “właśnie przyjechała Lonia, dawna przyjaciółka dziadków i będzie można ją dziś przenocować w pokoju Nory, po co ma się męczyć w hotelu”. Jak to, czyżby wszystkie pokoje w gospodarstwie agroturystycznym Florków były wynajęte? Wtem odzywa się telefon Nory.
– Halo?
– Tu August – odezwał się znajomy głos, z lekka zestresowany. – Gdzie jesteś?
– U rodziny. A ty gdzie? Nie w kinie, na tym przepięknym filmie?
– Słuchaj, no coś ty, no przestań, ja też nie byłem zachwycony. Wybiegłem za tobą, chciałem cię poszukać, bo tak długo nie wracałaś. Obszedłem całe kino, no i nigdzie cię nie było.
– Co ty powiesz.
– A teraz jesteś u rodziny?
– Tak, i zostanę tu do jutra.
– O, szkoda.
– Ja nie żałuję. A jak tam twój przyjaciel, on nie wyszedł, prawda?
– Aaa… no nie. Jeszcze tam siedzi.
– Ogląda sobie.
– Hm, chyba tak.
– No to świetnie, zdaje się, że trafił na swój ulubiony gatunek rozrywki. Powiedz mu, że ze mną do kina już nigdy nie pójdzie.
– Sama mu powiedz. Nie jestem żadnym twoim listonoszem!
– A, przepraszam. No nie, nie powiem mu, bo już nie będzie okazji. Może sam się domyśli, że są na świecie różne typy dziewczyn – jedne się zabiera na takie filmy, a drugich nie. Jestem w tej drugiej grupie.
– Ja o niczym nie wiedziałem, Denty powiedział, że jedziemy do tego kina, to nie pytałem na co. Ucieszyłem się po prostu, bo tam mają dobre tacos z takim ostrym sosem. Albo popcorn. Lubię ich popcorn.
Kolejny przykład odklejenia od realiów; w prawdziwym świecie sprawdziliby w komórce, na co też się wybierają, a nie walili w ciemno. Nonsens.
Może Denty wiedział, a reszcie to było obojętne: Podeszwa nastawiał się tylko na popcorn i równie dobrze mógłby oglądać dwie godziny reklam, a Norze wystarczało, że idzie do kina z Gaudentym.
Dokładnie. Czasem idzie się na film, a czasem do kina 🙂
– Musisz zrzucić parę kilo. Zrzucić przez „rz”.
– Oj, przestań. Jesteś wściekła, ale czemu na mnie? To znaczy na Dentego też nie powinnaś być wściekła, on pewnie nie wiedział, co nas czeka.
On też szedł do kina, a nie na film? Ale z Podeszwą?
Z obojgiem!
(…)
Dalsze szkicowanie odbywa się w dużym pokoju, aktualnie podzielonym na dwa – pracownię Agi i gabinet Ignacego. Nora odkrywa obraz przeznaczony na prezent ślubny.
Na widok kamery filmowej na biurku Nora drgnęła, zaczerwieniła się i odwróciła gniewnie wzrok w inną zgoła stronę, dzięki czemu trafiła nim na ukryty w kącie okazały obraz, cały zielony, a przedstawiający dwa ciasno przytulone koty. Niebo nocne za nimi, wspaniale namalowane, rozjaśnione było seledynowym blaskiem wielkiego księżyca i zielonkawe były też te puszyste, jarzące się kociska o świecących oczach. Obraz był tak świetlisty, wibrujący, bajeczny, tajemniczy i pełen czaru, że nie można było oderwać od niego wzroku.
– To ty malowałaś?! – wyrzekła wreszcie zachwycona Nora.
Agnieszka była bardzo zadowolona.
– Tak. To jest nasz ślubny prezent dla Doroty i Józka.
– Piękny!
– Dorocie się na pewno spodoba – wtrącił kuzyn Ignacy Grzegorz – ale rudy pewnie by wolał, żebyś mu namalowała młotek. Albo wiertarkę.
Brawo, Igieesie 🙂
– Przestań – zaśmiała się Róża. – I jemu się obraz spodoba, to jest wrażliwy człowiek.
Tja. Bezobjawowo.
(…)
Agnieszka potrafiła rozmawiać, pracując, więc gadały sobie z Różą o ciąży, że od początku były komplikacje. I o tym, że Aga tak się ich boi i tak się strasznie denerwuje, że przestała w ogóle chodzić do lekarzy, żeby jej jeszcze bardziej nie straszyli, bo w kółko tylko straszą i straszą, jakby nie rozumieli, że ona ma bujną wyobraźnię i dlatego łatwo popada w lęki oraz depresje, a to na pewno szkodzi dziecku. W konkluzji dodała, że ostatecznie zostawia wszystko mądrości natury.
Może ona wcale nie chce jeszcze mieć dziecka, ale wie, że w tej potwornie tradycyjnej rodzinie temat aborcji nie ma prawa bytu, więc liczy na “mądrość natury”? To by tłumaczyło to włażenie na drabinę. I gorące kąpiele. I ciężką pracę fizyczną przy remoncie. Zostaje jej jeszcze picie szemranych ziółek.
Hm, chyba to znowu przypadek MM jako kamery, która rejestruje, ale sama nie wie, co – bo świadomie czegoś takiego nie napisałaby nigdy w życiu. Nie tylko żadna kwestia związana z aborcją, ale nawet sugestia, że Aga mogłaby nie chcieć dziecka, nie przeszłaby jej przez klawiaturę.
Sądzę, że o aborcji to i Agnieszka nie myśli, to jednak temat tak totalnie obcy Jeżycjadzie, że nie wierzę, że mógłby się w niej pojawić nawet w charakterze subtelnej aluzji. Natomiast chętnie wierzę, że Agnieszka może nie chce mieć dziecka (jeszcze? w ogóle?), ale to jest coś, do czego przy tej rodzinie nie śmiałaby się przyznać bez względu na to, do jakiego stopnia “jej słowo jest rozkazem”.
Róża aż się za głowę złapała i wymogła na Agnieszce, by już w poniedziałek zadzwoniła do swojej pani doktor. Musi być stale pod kontrolą! Dodała też, że trzeba powoli szykować torbę do szpitala, żeby w razie czego była już pod ręką, i że ona osobiście wszystko spakuje, i że Agnieszka nie ma czego się bać, bo zbliża się najpiękniejsza chwila jej życia, i że za parę tygodni sama się będzie śmiać ze swoich strachów.
Trochę to dziwne, że z takim podejściem Agnieszka chodziła do szkoły rodzenia. Może zatykała uszy w czasie zajęć.
Ale, prawdę mówiąc, Róża wyglądała na wystraszoną. Wreszcie, żeby zająć ręce, a może i myśli, przyniosła z suszarki na balkonie malutkie koszulki i kaftaniki dla noworodka i starannie je wyprasowała. Potem je z wprawą poskładała i umieściła wszystko w foliowym opakowaniu. Ciekawe: na sam widok tych koszulek Agnieszka się jakoś uspokoiła i nabrała otuchy. Okazało się, że przyleciały z Anglii – Róża przechowywała je po swoich dzieciach, no i proszę, teraz się przydadzą.
Po trzynastoletniej Mili i siedmioletnim Karolku, tak przypomnę. Bór jeden wie, w imię czego latami kisiła je po szafach (pewnie mieli za dużo miejsca w tym wynajmowanym domku w Oksfordzie) zamiast dawno temu oddać jakiejś fundacji dobroczynnej. Albo koleżankom z dziećmi o rok młodszymi. Albo przedszkolu.
Tym razem ja będę adwokatem diabła. Kiedyś dziecięce ciuszki, zwłaszcza takie dobrej jakości, były pieczołowicie przechowywane. W mojej rodzinie wciąż krążą elementy wyprawki sprzed niemal półwiecza, pochodzące z paczek z NRD. Takiej bawełny to się dzisiaj nie kupi!
Mila to rocznik 2004, więc raczej nie chodzi o jakość bawełny, a trwałość nawyków.
Oj, niekoniecznie, mój najstarszy syn to też rocznik 2004, a mam po nim ciuszki. Nie koszulki i kaftaniki, tylko takie bardziej frymuśne, ale jednak mam :).
Przywiozła też całą wyprawkę, śliczną i nową, jakieś butelki, termometry i szczoteczki do włosów.
Brak wyprawki chyba ostatecznie potwierdza Wasze teorie.
No nie, nie było chyba mowy o tym, że Agnieszka nie miała nic dla dziecka? Po prostu Róża zaszalała z zakupami, bo jej tęskno do “wypełniania ramion”, tak to rozumiem.
(…)
– Dasz radę. A po tym całym trudzie będzie wielka nagroda: chwila największego szczęścia w twoim życiu. Zobaczysz sama. To jest czysta mistyka. Rozdzielasz się ze swoim dzieckiem i w tej samej chwili nawiązujesz z nim nową, najsilniejszą w świecie więź. Na zawsze. Nawet śmierć tej więzi nie zerwie.
Osobom w ciąży i młodym rodzicom pragnę przekazać, że nie są to słowa Prawdy Objawionej, że część osób dostaje Mistyczną Więź w pakiecie, a część nie, i to jest okej, bo sobie można tę więź nawiązać po prostu z upływem czasu, i niewiele się traci.
A część dostaje w pakiecie traumę i komplikacje zdrowotne, czego oczywiście nikomu nie życzę.
Na te słowa Agnieszka umilkła, zamyśliła się i piękny uśmiech, pełen nadziei, rozjaśnił jej twarz. Ciekawe. To właśnie do niej trafiło.
Dlaczego “ciekawe”? Skoro jest kreowana na uduchowioną artystkę, to logiczne, że właśnie to do niej trafiło.
Trafiło też do Nory. Teraz patrzyła z podziwem na swoją kuzynkę Różę, którą przecież dobrze znała od lat, a której najwyraźniej nie znała dotąd wcale. To było zadziwiające – dawna Pyza, jak jakaś Wielka Mądra Matka, mówiąc tak łagodnie tym swoim ciepłym, kojącym głosem, stawiała jednocześnie tak mocne fundamenty i budowała tak dobre umocnienia!
Pyża Róziak-Schoppe, następczyni Niewzruszonego Centrum na Roosevelta. Państwo pozwolą, że sobie bełtnę.
Niewzruszoność Centralna przenosi się w genach.
(…)
NORA! CZY NA PEWNO SIĘ NIE GNIEWASZ? PZDR OD DENTEGO. DOBRANOC! AUGUST
*
Daj mi spać. Nie, na Ciebie się nie gniewam, bo jesteś niewinny, a Dentym zbyt gardzę, żeby się gniewać. Dobranoc!
*
NIE GARDŹ NIM! G. JEST W POŻĄDKU.
*
Zdecydowanie G. jest w pożądku, ale na pewno nie jest w porządku. Już wiem co dostaniesz pod choinkę. Słownik ortograficzny.
*
DOBRANOC. TERAZ JA SIĘ OBRAZIŁEM
Dlaczego Podeszwa cały czas krzyczy? SORRY CAPS
9 WRZEŚNIA
SOBOTA
Nora budzi się w mieszkaniu Strybów po źle przespanej nocy (hałasy za oknem). Agnieszka też źle spała z powodu różnych lęków. Teraz postanawia wybrać się na zakupy na Rynek Jeżycki; Nora idzie z nią aby jej pomóc. Ignasia nie ma, o piątej rano wyjechał wraz z kolegą do Tarnowa Pałuckiego, gdzie zamierzają kręcić film o najstarszym w Polsce kościele drewnianym (nie wiem, czy pamiętacie, ale Ignaś zarabia na życie tworzeniem filmów o architekturze Buchacha, z całą pewnością w ten sposób na to życie zarobi). Podczas gdy przechadzają się po targu, u Agnieszki niespodziewanie zaczyna się akcja porodowa i tylko dzięki przytomności umysłu Nory oraz wiozącego je taksówkarza zdążają w sam raz do szpitala.
Ledwie wstała, już przyszedł świeżutki esemes z wesołym „dzień dobry!”, więc zrozumiała, że odtąd trzeba będzie wyłączać telefon na noc, bo inaczej Podeszwa będzie ją całodobowo zalewał kaskadą swej pogodnej ekspresji.
Jedno “dzień dobry” i od razu zalewanie?
(…)
Nora z Agnieszką łażą po targu, Agnieszka artystycznie zachwyca się puszkiem na brzoskwiniach…
– Puszek sruszek! – odezwała się nagle zza góry węgierek opalona stara przekupka w czerwonej chustce, po piracku zawiązanej na czole. Właśnie jadła kiełbasę z papierowej tacki. – A kupić byście czeguś nie kupiły? Żeście mi się tu ustawiły, żadnygu ruchu ani ni mom! Idź, kobito, do chaty, giry se wyciąg, jak jeszcze możesz, a nie z tym korbolem tu wystawać!
– Poproszę takie pudełeczko malin – spłoszyła się Aga.
– I proszę na nią nie krzyczeć – ruszyła Nora ze świętym oburzeniem, które ogarniało ją zawsze na widok krzywdy istot słabszych. – Nie widzi pani, że jest w ciąży?
Przekupka ryknęła takim śmiechem, że o mało się nie zadławiła. Zaśmiewając się do rozpuku, sprzedała im maliny
Dlaczego enpece w tych książkach są często tacy niesympatyczni?
Bo w książkach mogą sobie na to pozwolić. IRL sprzedawcy na Jeżyckim są zazwyczaj bardzo mili i nie odstraszają potencjalnych klientów.
(…)
– Co jest, szefowa? – zapytał troskliwie [Taksówkarz]. – Rodzimy? Klinika na Polnej?
– Skąd, skąd – uspokoiła go Nora, podczas gdy Aga, pojękując, trzymała się za brzuch. – Nic się nie dzieje, jeszcze nie czas. Proszę nas tylko zawieźć do domu. Roosevelta pięć.
Spojrzał na nie przez ramię swym przekrwionym okiem, chrząknął i potarł nieogolony podbródek.
No serio, przekupka, taksówkarz i Chrobot-złota rączka, odpychający, nieogoleni, z przekrwionymi oczyma i popijający, taka ich klasa robotnicza mać.
Nie no, taksówkarz, choć niewyględny, jest zdecydowanie postacią pozytywną: dowiózł je sprawnie mimo korków, a na miejscu nie zostawił samych, tylko jeszcze zatroszczył się o wózek dla Agi.
Akurat taksówkarzy to MM najwyraźniej lubi, są w jej oczach takim uosobieniem ludu prostego a szczerego 😉 Jak sobie przypominam postaci taksówkarzy, to każdy był mniej więcej taki: niby prosty i szorstki, ale uczynny i życzliwy.
(…)
– Na Mickiewicza – jęknęła Aga.
– To blisko – ucieszył się taksówkarz
Jeżeli Mickiewicza jest blisko, to po co chciał się pchać na Polną?
Bo Polna to taka “porodówka domyślna”. Ma przy tym wysoko ocenianą neonatologię i tam się wysyła wszystkie trudne przypadki. Tyle że pchanie się tam to zły pomysł. Szpital im. Raszei na Mickiewicza jest o rzut beretem, nie jest tak obłożony jak Polna, warunki są super, a i personel bez porównania milszy.
Poza tym na Polną się idzie, jak się ma lekarza prowadzącego stamtąd i…jak się jest masochistyczną wielbicielką wielogodzinnych porodów siłami natury.
(…)
Późnym popołudniem Patrycja wpadła do stajni, będąc w nastroju apodyktycznym.
– Florek, baczność, uwaga, zostaw wreszcie to zwierzę, jedziemy po ławki do kaplicy – oznajmiła mężowi, który, ze zgrzebłem w dłoni, zajmował się troskliwie młodym gniadoszem.
O, trzecia wzmianka o koniach.
– Po prostu szukam pretekstu, żeby pojechać do Doroty i zobaczyć, jak idą przygotowania. Jak pojadę sama, bez ławek, to powiedzą, że się wtrącam. Już wystarczy, że Ida zaczęła wszystko organizować, aż ją matka Doroty musiała przywołać do porządku.
Bwahaha, już ja widziałam, jak to organizowanie wyglądało.
– Proboszcz powiedział, że można je zabrać choćby dziś. I myślę, że można już je ustawić u Doroty na trawniku. Ma być piękna pogoda aż do wtorku.
(…)
Kiedy je wwozili do zielonej dolinki, z daleka usłyszeli stukanie młotków. Józek z panem Chrobotem oraz jego kolegą zbijali właśnie z nieheblowanych desek długi stół, wsparty na prostych krzyżakach. Trzy inne już były gotowe, a Dorota odmierzała z beli nowego, białego płótna odpowiednio długie odcinki i nożycami krawieckimi cięła je na wielkie obrusy.
Stoły z nieheblowanych desek, obrusy z nieobrębionego płótna – przynajmniej są konsekwentni w stylistyce. Tylko zamiast kościelnych ław powinni postawić nieokorowane pieńki.
I wykopać latryny.
Koniecznie! Przecież te +/- sto osób ma obsłużyć jedna łazienka w domu Rumianków!
Mama Doroty, ładna blondynka o dumnym profilu, stała obok i wydawała spokojne dyrektywy.
Potrzebuję wiedzieć, czy tych stołów będzie dwadzieścia sztuk, i czy przy każdym usadzą po trzy i pół osoby.
Patrycja dopytuje, czy może jakoś pomóc – np. upiec ciasta.
Dowiedziała się, że nie trzeba, bo Teresa zamówiła już wszystko w „Wisience” – tam mają pyszne ciasta, jak domowe. Nawet zdążyła jeszcze zrezygnować ze szpetnego i pretensjonalnego tortu, który babcie zamówiły u tego drogiego cukiernika w rynku. Z całą pewnością „Wisienka” upiecze lepszy i w dodatku taniej, a jeszcze sama dostarczy jutro na czwartą po południu, tak że wszystko będzie świeżutkie i bez kłopotu.
Aha.
– Nie zamawiajcie tortu w cukierni, nikt nie chce jeść starego tortu od cukiernika!
– Ok, to co mamy zrobić?
– Zamówcie w cukierni! Tylko innej.
Nie wiem, czym sobie zawiniła cukiernia Ibiza – tym, że jest “duża i szykowna” oraz ma pretensjonalną nazwę, w przeciwieństwie do swojskiej i kameralnej Wisienki?
Znowu wyczuwam konflikt 😉 Może kelnerka w Ibizie miała malinowe włosy i nierozumne czoło? 😛
A co do reszty, Teresa jeszcze w Oslo
w Oslo
W OSLO
Kobieta w Oslo wyszukuje firmy z Kostrzyna, gdyż albowiem tubylcy to nic, tylko zbijać stoły z desek, ciąć płótno z beli, kopać latryny i robić weselną imprezę składkową!!!
<powraca do walenia głową w biurko>
znalazła przez internet małą firmę cateringową w Kostrzynie, która wszystkim się zajmie, podeśle też dwie kelnerki. Ma znakomite oceny od klientów i niewygórowane stawki. Kuchnia staropolska. Żadnego majonezu.
Jak to tak, bez majonezu, nie będzie najtradycyjniejszej z polskich sałatek?!
https://www.kuchniadoroty.pl/przepis/salatka-jarzynowa
Dlaczego Teresa nie zająknęła się Dorocie ani babciom nawet słowem o tym, że katering jest już od jakiegoś czasu załatwiony?
Patrycja odetchnęła. Nie znała dotąd matki Doroty. Ida miała rację, ta Teresa poradzi sobie doskonale. Fatum niech się wypcha.
<jeszcze raz, powolutku> TO-NIE-FATUM. Przy tym poziomie wdupiemania, bałaganu i bezbrzeżnej głupoty Fatum mogłoby sobie wyjechać na wakacje na Majorce i zostawić sprawy własnemu biegowi, słodko spokojne, że wszystko samoczynnie i bez jego udziału pier… pieprznie. Z hukiem.
Florian, entuzjastyczny i pomocny, jak to on, zabrał się z Józkiem do zbijania kolejnych krzyżaków, a Teresa powiedziała, że takie właśnie prowizoryczne stoły widziała na wsi w Norwegii – zaproszono ją na wesele znajomej pielęgniarki – i stąd zaczerpnęła ów prosty a wdzięczny pomysł.
Pomysł istotnie jest prosty a wdzięczny – pod warunkiem posiadania na podorędziu dostatecznej ilości desek.
Podoba mi się, że trzeba aż do Norwegii jechać, żeby ktoś cię zaprosił na wesele, gdzie możesz zobaczyć, jak ludzie to robią 😉
I serio żodyn nigdy nie był w Szreniawie?
http://www.muzeum-szreniawa.pl/imuzeum/web/app.php/vortal/
Dzwoni telefon Patrycji – a to Róża z peanami pochwalnymi na cześć Nory.
– Ciociu, tu Róża! – krzyknął jej od razu w ucho radosny głos. Nawet nie zdążyła powiedzieć
„halo”. – Gratuluję ci córki! Świetna dziewczyna.
– Która z nich? – zaśmiała się Patrycja.
– Nora!
– A co znów zmalowała?
– Dużo. Nie uwierzysz! Istny kozak z niej. Zawiozła Agnieszkę w samą porę do szpitala, ale najpierw kazano im czekać. Więc zrobiła dziką awanturę, żeby Agę natychmiast zbadali, no to zaraz ją wzięli bez kolejki i okazało się, że jest naprawdę bardzo groźnie – łożysko przodujące!
– Rany boskie!
Rany boskie, zaiste. I Aga z tym łożyskiem przodującym malowała mieszkanie i wspinała się po drabinie. Nad półgłówkami Opatrzność czuwa, ot, co.
Zaraz, ona przez całą ciążę nie była na żadnej kontroli??? SERIO?!?
Wspomina, że była na jakiejś na początku, ale lekarze ją tak nastraszyli (“od początku były komplikacje”), że przestała chodzić, żeby się nie stresować i postanowiła powierzyć wszystko mądrości natury.
(Tu trzeba zaznaczyć, że postawa Agnieszki, tj. olewanie lekarzy, spotyka się ze zdecydowanym potępieniem ze strony tak Róży, jak i Idy. Zastanawia mnie jednak, dlaczego Gabriela, mieszkająca z młodymi cały ten czas, nie zainteresowała się, czy synowa chodzi do lekarza, jakie ma wyniki, nie była ciekawa USG itd. itp.)
No jak to, dlaczego. Dys-kre-cja. I taktowne milczenie przecież.
– Zabrali Agę natychmiast i już jest po cesarskim. Dziewczynka, zdrowa, dorodna, trzy i pół kilo.
– Dziewczynka?!
– No właśnie. A Aga czuje się nieźle, chociaż trochę się trzęsie.
– Jesteś tam?
– Tak, u Raszei. Dzwonili do domu z dyżurki, szukali Ignasia, ale on jest w terenie, a telefon zostawił w domu.
OCZYWIŚCIE. Dziw, że tam się idzie do kogokolwiek dodzwonić.
Szczęście, że go odebrałam! (…)
Hej, a wy odbieracie telefony innych ludzi bez ich wiedzy i zgody?
Idusiu!
Gabie się ręce trzęsą z emocji, więc ja piszę (do Nutrii już dzwoniłyśmy i właśnie z tej okazji G. tak się rozrzewniła), bo siedzisz tam w tej swojej pustelni i nic nie wiesz, a tymczasem Ignaś już ma dziecko! A najlepsze, że on też nic o tym jeszcze nie wie!
Zacznę ab ovo, bo udało mi się zrekonstruować przebieg wydarzeń.
Ab ovo? Może lepiej nie, to jednak dość intymne szczegóły!
Otóż Pan Trąbalski dziś o świcie pojechał na zapadłą wieś z tym kolegą kamerzystą i wychodząc w pośpiechu, zostawił telefon w drugiej marynarce (Róża go znalazła, kiedy dzwoniono ze szpitala po ojca dziecka).
OK. Pozostawmy na chwilę na boku nieudolność MM w kwestii wymyślania przyczyn braku kontaktu między bohaterami pod koniec drugiego dziesięciolecia XXI wieku i zajmijmy się postępowaniem samych bohaterów.
CO TRZEBA MIEĆ W GŁOWIE, jakim totalnym, kompletnym, dwustuprocentowym debilem i niedocofem trzeba być, żeby wyjeżdżając do pracy poza miasto zostawić w domu komórkę, kiedy młoda żona jest tuż przed porodem, a w dodatku w ciąży się źle czuje?
Kim trzeba być, żeby będąc mężem i już-za-chwilę ojcem mieć do tego stopnia pusto we łbie? Żeby wychodząc z domu nie sprawdzić przede wszystkim, czy komórka jest naładowana, ergo, czy ma się ją przy sobie? W dodatku skoro komórka była w marynarce, to znaczy, że mogła być nienaładowana!
Dlaczego MM robi z tego zrehabilitowanego młodziana takiego kompletnego kretyna? Jakim cudem ten człowiek w ogóle jest w stanie chodzić i jeść, myśleć i mówić, ba, jakim cudem on potrafił spłodzić dziecko? I jak uwierzyć w to, że ma w głowie coś poza sznurkiem przytrzymującym jego (wielkie) uszy?
Normalny osobnik, gdyby jednak tę komórkę zostawił, zgubił, czy upuścił na torowisku tuż przed nadjeżdżającym tramwajem, natychmiast zadzwoniłby do żony z komórki kumpla, i poinformował, że jest dostępny tu pod tym numerem, jakby co.
Normalny, w miarę ogarnięty osobnik zostawiłby numer kumpla, z którym wyjeżdża, w domu i u rodziny, na wszelki wypadek!
Poza tym Miągwa Miągwą, ale na miejscu jego żony też bym się upewniła, że on ten telefon ma. Zna człowieka i wie, że temu dorosłemu facetowi trzeba wkładać do kieszeni dowód i kartę, bo sam wybierając się w podróż na to nie wpadnie.
Para jak z samowara, cholera jasna psiakrew.
Dziękuję, że to napisałaś, Dzidu <patrzy z uczuciem>, bo właśnie zabierałam się za tworzenie komentarza. A tak to już nie muszę.
(…)
Róża ją oddała pod opiekę pielęgniarki i pobiegła do Agi, która była najwyraźniej w jakimś szoku, biedaczka, bo trzęsła się, miała straszne dreszcze, pewnie z nerwów (o, Gaba przyszła i mi czyta przez ramię, i mówi, że jej osobiście taka reakcja się raz zdarzyła po transfuzji krwi), ale ja myślę, że to było nerwowe, w każdym razie Aga nie chciała od siebie puścić Róży, tylko trzymała ją za rękę i płakała.
Tyle kobiet w rodzinie, a o szoku poporodowym nie słyszały?
Borejkówny? No przecież, że nie.
Moja teoria nabiera rumieńców. Ale odkładając przerywanie ciąży na bok, chciałam się zdziwić, że dopuszczono do Agi kogoś innego niż męża i to bezpośrednio po cesarce, ale doświadczenie znajomych mówi, że do szpitala w czasach przedpandemicznych mogła sobie wejść każda osoba z ulicy. Koszmar.
No akurat do tego szpitala niekoniecznie. Mnie do siostry wpuszczono dopiero na drugi dzień. Ale być może przyjęto wyjaśnienie, że ojciec dziecka jest nieosiągalny.
aż tu znów dzwoni Róża i mówi, że przywieźli Adze dziecko i czy chcemy je zobaczyć
Osobom postronnym takoż proszę won. Jakieś minimum wyczucia prywatności? Potrzeby dojścia do siebie po ciężkich przeżyciach i operacji zanim rzuci się na ciebie rzesza pociotków?
Tam nawet przed pandemią wpuszczali raczej pojedynczo i na określony czas.
Natomiast Aga była nadal dziwnie osowiała, wzięła dziecko dość sztywno, jakby się bała, że je skrzywdzi czy upuści, i – nie uwierzysz! – w ogóle nie wiedziała, co ma dalej robić, siedziała w tym łóżku całkiem bezradna i onieśmielona.
NiE uWiErZySz, że nie każdy ma w sobie stalowe geny Kinder, Küche, Kirche. A na serio: opieka nad noworodkiem to nie jest coś wrodzonego, co aktywuje się bezpośrednio po porodzie. Tego trzeba się po prostu na spokojnie nauczyć. Włącznie z ewentualnym karmieniem piersią.
Że nie wspomnę, że ona jest po operacji. Obolała. I może czuć się nieswojo, otoczona przez tę bandę rozanielonych kre… wnych, ciuciających nad dzieckiem i tłoczących się nad jej łóżkiem.
Boru, jak ja ją rozumiem… Też się bałam, że uszkodzę to małe, dziwne, bezbronne stworzonko.
Oraz, do cholery, ona jest po cesarce! Każdy, kto kiedykolwiek miał rozcinane powłoki brzuszne (niekoniecznie w związku z cesarką) wie, jak to boli.
No ale na szczęście Róża tam jest przy niej, zaraz się nad nimi pochyliła i zaczęła zaprzyjaźniać mamę z córką. A była na tyle mądra, że zadzwoniła do doktora Kowalika. Zaraz przyszedł i pozwolił jej być przy Agnieszce stale.
Wszechmocny doktor Kowalik, który rządzi się jak chce na każdym oddziale szpitala, na jakim chce.
Co tam robi doktor Kowalik, pan już mocno po siedemdziesiątce? I skąd przyszedł, z domu? Jeszcze żeby to był profesor światowej sławy, miałam z takim w pracy do czynienia – faktycznie wszyscy stawali przed nim na baczność, a miał wtedy 83 lata. Ale nawet on nie fatygował się na oddział!!
No i świetne dziewczyny tam pracują (to akurat prawda!), ale to już wszystkie wiemy, nie masz jak dobra położna, od niej tyle zależy! Mam nadzieję, że Agę przyuczą i oswoją z sytuacją. Ważne, że wszystko z nią w porządku, na pewno szybko stanie na nogi. Co za szczęście, że Róża akurat jest na miejscu, to prawie jakby Gabrysia tam była we własnej osobie, a skoro tak, to wszystko będzie dobrze.
Blarghhh! Idę po kubełek…
(…)
Do Nory przyjeżdża Podeszwa, zaniepokojony tym, że nie odpowiadała na jego smsy (znowu wyłączyła telefon AAAAaaaaaaarghhhh!!!!). Siedzą na ganku i rozmawiają.
– Dalej? Zobaczyłam wreszcie Agnieszkę, ale to już dużo później, jak rodzice po mnie przyjechali. I… ona… i… ja… i wtedy…
– Nie płacz! – przestraszył się Podeszwa.
(…)
– Malutka na mnie spojrzała, zanim ją podano Agnieszce. Jedno spojrzenie! – i wszystko zrozumiałam.
A malutka – też spojrzała i zrozumiała! Zobaczyła ciocię Norę! I wszystko dokoła! Prawie jak te noworodki u Danielle Steel, które rodzą się i rozglądają ze zdumieniem po otoczeniu 😀
(Złowieszczym szeptem) Jak Reneesme…
– Coś ty.
– Słuchaj, no bo przedtem Róża powiedziała, że matka, rodząc, rozdziela się ze swoim dzieckiem po to, żeby natychmiast się z nim na nowo połączyć!
Nie, do cholery. Nie. To się wcale nie musi stać „natychmiast”.
Najsilniejszą na świecie więzią, na zawsze.
– W sumie racja. Chyba. Ja się na tym nie znam.
– Widzę, że wciąż nie chwytasz. A ja w tym jednym momencie nagle to zrozumiałam… Uważaj. Zostać matką to znaczy: nawiązać bezpośrednią łączność. Przez dziecko.
– Naprawdę? Ale z kim?
– Z uniwersalną, wieczną Miłością. Z Bogiem.
*wychodzi, trzaskając drzwiami*
Chyba już rozumiem, czemu kobiety z sekty Borejków czniają jakieś studia, technika czy rozwój osobisty, i jeno skupiają się na łapaniu męża i płodzeniu potomstwa.
Zapadła uroczysta cisza.
– I dlatego zemdlałaś? – spytał wreszcie Podeszwa z szacunkiem.
Piękne podsumowanie tego nawiedzonego bełkotu!
– Podeszwa, czy ty w ogóle masz uszy, czy tylko takie wyrostki skórne?! No mówiłam ci przecież, że zemdlałam jeszcze przedtem. W ogóle mnie nie słuchasz.
– Słucham!
– Po prostu – zrozum, Róża miała rację, to jest czysta mistyka. To jest coś najpiękniejszego na świecie. To jest jak cud. Tak jakby ta niewidzialna miłość nabrała kształtu. Kształtu dziecka… – tu urwała, żeby na nowo się nie rozrzewnić.
Cisza.
– Piękno kształtem jest miłości! – wygłosił nagle Podeszwa z zadowoleniem, może nie całkiem a propos, ale wyraźnie dumny, że potrafił sobie przypomnieć jakiś cytat. Umilkł po tym na dobre i tylko intensywnie myślał, od czasu do czasu pochrząkując.
Też teraz pochrząkuję, nawet dość intensywnie. Nie ma to jak wciskać czytelniczkom – potencjalnym matkom – pierdolety o cudzie narodzin, mistycznej więzi instant i Świętym Instynkcie Macierzyńskim. Po zderzeniu z rzeczywistością będą miały depresję, poczucie winy i – przy odrobinie pecha – dorobią się pięknego PTSD.
(…)
Znów intensywna wymiana maili – okazuje się, że Ignaś wciąż nie wrócił i nie ma z nim kontaktu, a Fatum Ślubne zaciera łapki, bo ślub nazajutrz, a tu nie ma świadka. Rodzina nerwowo próbuje jakoś się skontaktować z Ignacym.
W mailach zaś Ida nie określa Ignacego i Agnieszki inaczej niż “Miągwa” i “Trąbalski”.
Nawiasem mówiąc, widzę tu kolejny recykling motywów – identyczna sytuacja (żona urodziła, a mąż gdzieś w trasie i nie ma z nim kontaktu) wystąpiła w “Szóstej klepce”. No ale hej, “Szósta klepka” to lata 70., teraz MM musi w mniej lub bardziej prawdopodobny sposób pozbawiać bohaterów telefonów komórkowych, bo inaczej połowa Elementów Dramatycznych poszłaby się paść.
Szkoda tylko że robi to tak głupio i nieprawdopodobnie!
Matkoido, przyszła do nas Róża i wszystko opowiedziała. Co za awantura! Jak to dobrze, że babcie pogoniły Józka od Doroty, przynajmniej tu się przydał: oznajmił, że wie, jak ten kolega Ignasia się nazywa.
Mnemotechnika! Józinek stosuje ten sposób zapamiętywania na wykładach z historii architektury, bo ona mu wchodzi do głowy najgorzej. „Kolega Miągwy, w dodatku filmowiec, nazywać się może tylko głupio” – powiedział. Więc oczywiście to nazwisko brzmi: Kokotek.
Coś nam się ono z lekka dziwne wydało, no to zaczęliśmy naciskać Józefa, żeby odtworzył tok swych działań mnemotechnicznych. On się skupił, cofnął w myśleniu aż do drobiu i doszedł do wniosku, że jednak się pomylił. Kolega Miągwy zowie się raczej Kurzajka.
*Ciężkie westchnięcie*
Nie wiem, co ma być dziwnego w nazwisku Kokotek, to poznańskie nazwisko i na pewno mniej dziwne niż Kurzajka.
Bo „ha ha, kokota, kurtyzana, ale facet i zdrobniale, więc śmiesznie”. Prawie tak śmiesznie jak facet przebrany za babę.
Tylko że w gwarze poznańskiej „kokot” to po prostu kogut.
Ja bym chciała poznać tę mnemotechnikę, która na hasło “filmowiec+głupie nazwisko” wypluwa automatycznie “Kokotek”.
Róża pobiegła znów na górę, zajrzała w telefon Ignasia i faktycznie znalazła tam Kurzajkę. Zadzwoniła do niego. Okazało się, że był to Kurzajka właściwy i że Ignacy jest z nim, i że utknęli na zapadłej wsi, złapali gumę gdzieś w polu i przez ten cały czas, jak to oni, żmudnie usiłowali zmienić koło. W błocie po pas.
Z jednej strony co i rusz bohaterowie i bohaterki opiewają słuszność tradycyjnego podziału ról, bełkocą coś o męskich ramionach i oparciu, a z drugiej okazuje się, że te nędzne istoty nawet koła nie potrafią zmienić. Niby wiem, że to „Miągwa”, ale robienie z niego tak totalnej melepety to chyba przesada.
Ach, gdyby tam był Prawdziwy Mężczyzna Józek, zmieniłby to koło jedną ręką i z zamkniętymi oczami!
Kiedy się nasz Miągwa dowiedział, że już jest ojcem, wpadł w szok, a następnie oszalał z radości i zaraz powiedział, że wraca choćby stopem. Na pytanie, czy pamięta, że jutro ma być świadkiem na ślubie Józka, odparł w euforii, że chyba rozumiemy, co jest jego pierwszym obowiązkiem i gdzie powinien jutro się znajdować. Ma oczywiście rację, zwłaszcza że podobno Aga potrzebuje jego wsparcia.
Kolejny przykład ogólnego rodzinnego nieogarnięcia. To, że Ignaś w każdej chwili może zostać ojcem, było przecież wiadome od mniej więcej dziewięciu miesięcy. Wybieranie go na świadka od początku było ryzykowne.
W tej sytuacji mam rozwiązanie. Jest tu u nas przypadkiem na kolacji mój kolega, bardzo przyzwoity człowiek, którego spotkałam, kiedy byłyśmy z Anią na ŚDM. Nie znacie go. Ale Józek go już wcześniej poznał (i uznał), więc zaraz go spytał, czy chce być jego świadkiem, w parze ze mną.
Kolega się jak najchętniej zgodził, a więc problem znika.
Ojojoj, czyżby Józek, naczelny dręczyciel serii, nie miał własnych przyjaciół? Jak to się mogło stać?
Prawda? Nawet Dziuba zaginął gdzieś w mrokach niepamięci.
<filozoficznie> Jak wszyscy, jak wszyscy, jak wszyscy, co nie są Borejkami…
A kto tam w ogóle ma jakichś przyjaciół i znajomych? Ledwie pojedyncze sztuki się pojawiają. Zero życia poza rodziną.
Dodam tylko, żeby jutro ksiądz nie miał żadnych wątpliwości: kolega ten jest, owszem, Japończykiem (w połowie: tata tokijczyk, mama poznanianka), ale obywatelstwa polskiego. Ochrzczony został w Poznaniu jako Jacek. Są dowody na piśmie (przywieziemy).
Świadek na ślubie nie musi być ochrzczony; co innego, gdyby chodziło o rodzica chrzestnego. No ale powiedzmy, że Łusia nie zna takich szczegółów.
(Swoją drogą, co to za dziwne sformułowanie: ochrzczony został jako Jacek.)
Możecie się więc uspokoić, Fatum czyhało, ale już ma krótko spiłowane pazurki.
Świadek zastępczy pana młodego, Jacek Tanaka, przesyła wyrazy uszanowania.
Śpij spokojnie, mamo, będzie dobrze, całuję!
Łucja
PS Józek właśnie zabrał się z Jackiem jego samochodem i pojechali ratować Miagwę i Kurzajkę. Mam nadzieję, że znajdą ich i że Józkowi nic nie przeszkodzi w powrocie, i że jednak zdąży jutro się ożenić. (To był żarcik, Matkoido, nie szalej!)
Matkoido. Coraz ciekawsze są te rodzinne ksywki Borejków. Ida – matkoid, matka-robot…
Kochane siostrzyczki, powachlujcie mnie mentalnie, bo aż osłabłam! Łusia znalazła zastępstwo za Ignasia! To Japończyk!
Jacek Tanaka: polskie obywatelstwo, matka Polka, mieszka w Polsce (gdyby mieszkał w Japonii, to raczej nie przyjeżdżałby tutaj studiować akurat japonistyki – wyobraźcie sobie sytuację odwrotną, że mieszkając w Poznaniu jedzie studiować polonistykę do Tokio). Więc: Polak japońskiego pochodzenia, droga Ido.
Znowu, jak w przypadku Oracabessów, rodzina Borejków zachowuje się, jakby w życiu nie widziała obcokrajowca ani dziecka z mieszanego małżeństwa.
Poznań: maleńkie, dzikie, półmilionowe miasteczko na dalekiej prowincji. Na widok samolotu mieszkańcy łapią za łuki i dzidy.
Jakże nagle wszystko się wyjaśniło! To musi być ten, dla którego porzuciła marzenia o Oksfordzie! I wybrała kierunek studiów! I zapewne (oby!) ten sam Azjata, z którym całowała się przed domem na dobranoc (widział ich Marek).
Widać też już zaczęła się skupiać na tym, co naprawdę ważne – noworodku jako bezpośrednim, mistycznym Skajpie do Boga.
Mężologia – jedyny kierunek odpowiedni dla panien z rodu Borejków.
Btw, “marzenia o Oksfordzie” też były inspirowane przez przystojnego, studiującego tam rodaka, którego poznała będąc z wizytą u Róży, więc po prostu zamieniła jedną mężologię na drugą.
Nutria miała, jak zwykle z niebywałym wyprzedzeniem, absolutnie zadziwiające przeczucie, ale teraz o to mniejsza.
Ważne jest, że znaleziono świadka zastępczego, a druga sprawa, to że dzięki temu będziemy mieli sposobność poznać osobiście wybrańca Łusi. Cha, cha, ona o nim pisze per „kolega”, ale co jej ojciec widział na własne oczy, to widział. Ekscytujące!
Jak rany, nie każdy kolega, z którym się człowiek całuje mając osiemnaście lat, musi być od razu wybrankiem do przedstawiania rodzinie.
Błagam, w musieroversum pocałunek to jak ślub. (Gdzie te czasy, gdy nastoletnia Cesia Żak całowała się z pięknym brodaczem, z którym następnie zerwała bez żalu).
Biedny chłopak! Te baby rzucą się na niego jak harpie!
Idę to omówić z Markiem, bo właśnie przyjechał i wkracza triumfalnie, niosąc mój kostiumik na jutro. Pewnie myślicie, że przywiózł ten nowy zielony? I tu się mylicie. Przywiózł ten stary żółty. I nowy zielony kapelusz do niego. Mężczyźni, nawet szczególnie inteligentni, sprawni pod każdym absolutnie względem, światli i ogólnie zaradni, nie rozróżniają, jak wiadomo, kolorów. Być może nawet ich nie dostrzegają. Dlatego nie zrobię awantury, nawet nic nie powiem, tylko ucałuję Mareczka ze współczuciem i uczuciem. To musi być straszne, mieć taki defekt.
Taki Michał Anioł, Van Gogh, Rembrandt, same patafiany.
Trzeba było mu powiedzieć, o który kostiumik chodzi, a nie taktownie milczeć i oczekiwać czytania w myślach.
Pulpa! Ratuj! Przyjadę do Ciebie o świcie, musisz mnie pięknie uczesać, bo przecież tego kapelusza nie włożę! Z kostiumem będzie wyglądał jak kupa szczypiorku spiętrzona nad talerzem jajecznicy. Albo gorzej.
Pfff, co za konserwatywnie skostniałe podejście do kolorów.
Przecież podobno do Poznania macie całkiem niedaleko, jaki problem obrócić jeszcze raz i przywieźć tym razem właściwy kostium?
Tylko dwadzieścia minut i już jesteś przy katedrze!
Jaśnie pani nie pojedzie, a służby zabrakło.
Dobranoc! Oby jutro była pogoda!!! A Józinek na pewno zdąży na czas i na pewno da radę sobie wyprasować koszulę oraz spodnie od garnituru. Chciałam to dla niego zrobić, po raz ostatni, ale mi nie pozwolił, twierdząc, że sam doskonale potrafi. Dobrze. Jestem spokojna. Całkiem spokojna. Absolutnie spokojna.
Nie panikuj, mężczyźni doskonale potrafią prasować.
On nie z tych, co się spóźniają na własny ślub. Tfu, tfu, na psa urok.
Ida
10 WRZEŚNIA
NIEDZIELA
W domu Rumianków trwają ostatnie przygotowania do uczty weselnej, a Dorota idzie się stroić.
W dolince przy szosie do Kostrzyna, na porośniętej trawą przestrzeni przed domem Rumianków, ustawiano w wielką podkowę prowizoryczne długie stoły i nakrywano je nowiutkimi płóciennymi obrusami
Ciekawa jestem, co potem zrobią z jeden raz użytymi dwudziestoma płóciennymi obrusami. Chyba że zaradna Dorota, wzorem Marii von Trapp, będzie z nich szyła ubranka dla dzieci.
https://i.pinimg.com/originals/d0/60/cf/d060cf677ea9c21403721ea5d78139d7.gif
(…)
Dorota zostawiła to całe zamieszanie i udała się niespiesznie do domu, gdzie się spokojnie wykąpała, następnie wysuszyła swoją jedwabistą, jasną grzywę, a w końcu przywdziała prostą białą suknię i na tym zakończyła proces, który innym pannom młodym przysparza całych godzin nerwowej udręki.
Oczywiście.
Śpiewamy chórem, drogie Panie!
Czy ja nie jestem lepsza niż
Cała reszta pań, cały babski wyż…
Jej mama równie spokojnie, a do tego zręcznie, splotła piękny, gruby wianek z białych frezji oraz mirtu i umieściła go z dumą na głowie swej jedynaczki. Kiedy przeobrażona tym sposobem Dorota wyszła na ganek, właśnie przyjechała Ida (bez kapelusza, za to krótko i pięknie ostrzyżona przez siostrę) (wow, Patrycja ma wiele talentów, ale o fryzjerskim to jeszcze nie słyszeliśmy) z wytwornym Markiem – i oboje naraz się wzruszyli, widząc tak śliczną i świeżą pannę młodą, pełną uroczej i wykwintnej prostoty.
Ałć. Ten rysunek jest… ałć.
Owszem, widać, że autorka włożyła dużo staranności w twarz Doroty; jest narysowana subtelniej i delikatniej niż jakikolwiek inny portret w tej książce. Ale na tym się najwyraźniej dobre chęci skończyły i… ta suknia… te krzywe ramionka… ta absolutna płaskość postaci bez cienia biustu… W ogóle bez cienia jakiejkolwiek figury, głowa nasadzona na tekturowy kadłubek.
Suknia natomiast… No rozumiem, że miała być SKROMNA, ale ten katalog, z którego Dorota ją wybierała, to chyba był katalog alb dla dzieci komunijnych. Ten kołnierzyk! Czy w XXI wieku niewielki dekolt zgorszy kogokolwiek, nawet proboszcza-staruszka?
Albo to była super-hiper awangardowa suknia typu “giezło” od Znanego Projektanta. Drogo, ale ubogo 😉
No pewnie :).
Powątpiewam, że takie sukienki, jak poniższe, znajduje się “w pierwszym lepszym sklepie internetowym”, zamawia ot, tak sobie, i płaci za nie grosze :D.
https://www.zankyou.pl/g/42-wspaniale-suknie-slubne-idealne-na-slub-zimowa#6
Dorota skromnie i w wianku, Laura skromnie i w wianku, czy komuś z sekty udało się wyłamać ze schematu?
W poprzednim pokoleniu 😉 Ida miała imponujący welon, suknię też szykowną. A Dorota niech się cieszy, że nie dostał jej się kostiumik po babci.
Natalia miała sukienkę stylizowaną na szlachecki kontusik, wątpię, czy był on skromnie prosty i cięty z beli płótna :).
Drugim samochodem przybyła zaraz Patrycja z Florianem i Norą. Za nimi nadjechali Gabrysiowie z dziadkami B. i Lonią.
Punktualnie o wpół do pierwszej pojawiła się mała toyota, zapchana bez reszty Anią, Łusią, Ziutkiem i Japończykiem.
O którym nie można napisać po imieniu, bo nie.
Tego ostatniego przyjęto spokojnie i bez zdziwienia, bo Ida zdołała już wszystkich powiadomić o świadku zastępczym i jego pełnych kompetencjach.
Dziwnie to brzmi.
Wbrew utajonym obawom Idy, które tej bezsennej nocy zabarwiły grozą jej koszmary i przeczucia, Jacek Tanaka okazał się wysokim, szczupłym, uśmiechniętym i ewidentnie przystojnym młodym dżentelmenem.
Spodziewała się małego, skośnookiego, paskudnie wykrzywionego trolla?
Ugh. Ta groza i koszmary, bo chłopak córki ma skośne oczy.
Spoglądał bystro i mówił do rzeczy, zaś maniery miał absolutnie bez zarzutu.
Niesamowite! A nie siedział na piętach, wyprostowany jak struna, z kamienną twarzą konsumując na okrągło sushi?
W czasie gdy on poznawał kolejno, z coraz bardziej błędnym wzrokiem (wcale mu się nie dziwię), wszystkich członków rodziny, nadjechał promienny pan Chrobot w nowym garniturze, ogolony nie do poznania, wyraźnie umyty, a kto wie nawet, czy nie wykąpany, zaś jego odświeżone vito lśniło w południowym słońcu jak z lekka obtłuczony diament.
Przedstawiciele plebsu kąpią się tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie – no chyba że ślub wypadnie.
Te pogardliwe uwagi robią się coraz bardziej niesmaczne.
(…)
Przywiezie go [Józinka] Róża, która osobiście wyprasowała mu dziś rano niedoprasowaną przez niego (z nerwów) białą koszulę, spodnie od garnituru i zmięty jakimś cudem jedwabny krawat. („Mówiłam!!!” – zakrzyknęła Ida i załamała piegowate dłonie).
Serio? Autorko, serio??? Naprawdę musiałaś robić z kolejnego faceta jakąś niedorajdę z dwiema lewymi rękami?
Trzeba było jeszcze raz zaznaczyć, że bez Różyczki to ho, ho, panie, by było.
Ida wiedziała, że próby wywrócenia do góry nogami konserwatywnego podziału ról domowych muszą spalić na panewce.
Chopy nie umio prasować, to jest prawda niewzruszona jak Niewzruszone Centrum Wszechświata. Może ktoś jeszcze pamięta, jak Wolfi, eksio Laury, przy okazji prasowania wywołał pożar w mieszkaniu?
Albo to, że zidentyfikowano Grzegorza jako samotnego mężczyznę po “całkowicie amatorskiej zaprasce przy kołnierzyku koszuli”?
(…)
Nora zapytała, czym pojedzie do kościoła panna młoda. Poznała odpowiedź w tej samej chwili. Bryczka, przystrojona mnóstwem zielonych gałązek i białymi wstążkami, zaprzężona w wyszczotkowaną do połysku Kobyłkę, właśnie nadjechała przed dom, powożona przez matkę panny młodej.
– Tym pojedziemy sobie we dwie – powiedziała dumnie Dorota. Podkasała długą suknię, w drugiej ręce trzymając bukiet w tiulowej osłonie, i tak, zwinnie oraz bez trzymanki, wspięła się w swych białych szpilkach na stopień bryczki.
Chciałabym to zobaczyć. Nawet bez szpilek i sukni nie jest łatwo wsiąść do tego ustrojstwa.
– Nie mam ojca, to mama go zastąpi, w kościele też!
I rzeczywiście – punktualnie o pierwszej, kiedy organy w drewnianym kościółku zagrzmiały uroczyście, Dorota ruszyła od drzwi głównych do ołtarza, wsparta na ramieniu dumnej Teresy, a obie były tak wzruszone, że miały identyczne wypieki na policzkach i oczy tak samo lśniące od łez.
Dziadek Borejko poruszył się nerwowo i czujnie wystawił głowę. Ale nic się nie stało.
Oczekiwał spadających cegieł, ataku stada rozwścieczonych krów i szarży lekkiej brygady. Niestety, nic z tego.
Nora, która – wystrojona w swą najlepszą sukienkę koloru poziomki oraz nowiutkie balerinki – siedziała w ławce między babcią Borejko a ciotką Idą, usłyszała donośne westchnienie ulgi tej drugiej: oto Dorota bez szwanku, nie złamawszy nawet obcasa, dotarła przed ołtarz, gdzie czekał już wytworny jak nigdy Józef Pałys.
Bla bla, Ida cały czas obawia się interwencji Fatum Ślubnego, ale nic się nie dzieje, ślub przebiega idealnie.
– Czuję, że zaraz się coś stanie. Spadnie to białe i zakryje całego ministranta.
– No i co z tego?
– Ślub się nie uda!
– Przecież Pan Bóg nie jest małostkowy! – odszepnęła Nora
Odważne stwierdzenie.
Ojtam ojtam, nie wypominaj mu tych paru nieszczęśliwych wypadków przy pracy. A poza tym Stary Testament to tylko zbiór metafor!
(Trzyma kciuki, żeby Dorota powiedziała “Oraz, że cię nie DOPUSZCZĘ aż do śmierci”) 😉
(…)
Nikt się nie potknął ani nie pomylił, nic nikomu nie upadło, Józef Pałys nie upuścił nawet obrączki, Dorota tym bardziej, ministranci byli bezbłędni, a kiedy wreszcie proboszcz powiedział: „Możesz pocałować pannę młodą”, Józef zrobił swoje z zapałem i absolutnie bez zarzutu. W najlepszym, bo autentycznym, stylu.
Zawsze mnie rozwala, jak przy swym deklarowanym co chwila przywiązaniu do polskiej tradycji, w kwestii ślubów MM jednak twardo stoi przy tradycji anglosaskiej: i to odprowadzanie panny młodej do ołtarza przez ojca (lub matkę, lub dziadka), i formułka “możesz pocałować pannę młodą”…
O matko bosko borejkosko!!! Umknęło mi to przy lekturze zupełnie. Jeszcze to prowadzenie do ołtarza, niechta, ale jaki proboszcz katolicki w Polsce powie “możesz pocałować pannę młodą”?! Emilio Kiereś!!!! “Redaktorko”!!!! Na wszystkie bóstwa świata!!!!
I właśnie wtedy Nutria cyknęła Zdjęcie Roku.
Nikt chyba nie miał piękniejszego i bardziej wzruszającego ślubnego portretu niż ci dwoje.
No tak, bo z jakiegoś powodu narrator lubi podkreślać o ile lig Józinek ma się nam zdawać bardziej perfekcyjny od tego melepety z fobiami, Ignasia.
Tymczasem w szpitalu Ignacy oraz matka i siostra Agnieszki zachwycają się małą. Pojawia się kwestia imienia – wybierano tylko te dla chłopców, bo Agnieszka była absolutnie pewna, że urodzi syna, a tu zonk. Agnieszka decyduje, że mała będzie się nazywać Nora Róża – na cześć dwóch osób, którym najwięcej zawdzięcza. Mama Agnieszki zdobywa się nawet na przeprosiny wobec Ignasia i przyznanie, że źle go traktowała.
Myślałam, że zamieszanie z imionami będzie miało ciekawszy finał, ale może idziemy w stronę Stu Lat Samotności i nieskończony recykling. Mamy już dwie Nory, dwóch Ignacych, dwie Mile, aż dziwne, że nie ma co najmniej trzech Niewzruszonych Gabrieli.
– A chrzestnym będzie oczywiście Józek. [mówi Agnieszka]
– Jasne, tylko on. [odpowiada Ignaś]
Dlaczego?! Przecież żadne z nich go nawet nie lubi.
Bo nie mają żadnych innych znajomych ani przyjaciół, elementarne (chociaż ja bym chyba wolała wziąć na chrzestnych pierwsze osoby, które spotkam na drodze, jak w takiej jednej warmińskiej baśni o Złotowłosej, niż pozwolić Józeczkowi dotknąć moje dziecko).
Jak się zdrabnia imię Nora? – zastanowił się nagle.
Ponieważ nigdy, przenigdy nie słyszał, żeby ktokolwiek w jego rodzinie rozmawiał o jego kuzynce.
Z przedsionka drewnianego kościółka pozdrawia grono Analizatorów, szeptem komentujące uroczystość,
a Maskotek złapał Ślubne Fatum za ogon, trzyma i nie puszcza!
W następnym odcinku – wesele!
Natomiast Aga była nadal dziwnie osowiała, wzięła dziecko dość sztywno, jakby się bała, że je skrzywdzi czy upuści, i – nie uwierzysz! – w ogóle nie wiedziała, co ma dalej robić, siedziała w tym łóżku całkiem bezradna i onieśmielona.
TAK, to jest ten fragment, który wyjątkowo mnie zdołował i rozezlił. Pamiętajcie, wszystkie kobiety, jeśli od razu nie włącza się wam boska więź z dzieckiem, coś jest z Wami, kurwa, nie tak! Jesteście złymi matkami, jakieś tam poporodowe depresje, bejbi blusy? W dupach się poprzewracało! Tak, ja po pierwszym porodzie (cesarka) tak się właśnie czułam, jak Aga. I cały czas myślałam sobie – co ze mnie za matka?! Gdzie ta mistyka, słodycz i trąby anielskie? Bardzo się obwiniałam, byłam ciągle zapłakana i przybita. Dopiero potem, z rozmów z innymi dziewczynami i z lektury różnych stron internetowych, np. Blogów parentingowych, dowiedziałam się, że tak właśnie czasem jest, i to jest absolutnie normalne. A nie żadne „nie uwierzysz!”!!!!!!!!! Tak bardzo zabrakło w tej książce takiej właśnie refleksji, że nie każdej od razu tak łatwo przychodzi opieka nad dzieckiem, zwłaszcza jak się miało takie przeżycia przy porodzie o cholerną OPERACJĘ. Bardzo mam żal o to…
Wydaje mi się, że depresja poporodowa Agi (?) to miks tego, o czym piszą Analizatorki: autorka jak kamera rejestruje coś, ale nie za bardzo wie, jak to zinterpretować, bo nie ma na to języka (coś jak w wierszu Craiga Raine’a „Marsjanin wysyła kartkę do domu”). Plus może coś tam dociera do niej z głosów krytyki, że macierzyństwo nie każdej kobiecie przychodzi łatwo i z automatu jak Borejkównom, tylko nie wie, jak to opisać, żeby z Agnieszki, w tym tomie jeszcze przynajmniej bohaterki pozytywnej, nie zrobić Kobiety, Która Nie Umiała Kochać. Dlatego ambiwalencję Agnieszki musi przykryć zagadywaniem Rózi i wielką arią Nory o mistycznej sile miłości. Norcia, dziecko, gdybyś właśnie przeszła najsilniejszy ból znany człowiekowi i operację z rozcięciem powłok brzusznych, to może by ci odeszła ochota na takie sentymentalne kocopały.
Zawsze byłam przekonana, że pełne imię Nory to Eleonora i tak ma wpisane w dzienniku. Czy w ogóle imię „Nora” przeszłoby w USC w okolicach roku 2002?
Co do pszczół, to teoretycznie mogą one przeżyć użądlenie ciepłokrwistego stworzenia, ale należy w tym celu się wykazać iście franciszkańską cierpliwością: https://youtu.be/G-C77ujnLZo
Dlaczego Podeszwa nie używa autokorekty esemesując? Gdyby próbował napisać „pożądku” i zamiast tego dostawał „piżamy”, „pasku”, „początku”, może by się zastanowił.
Bawi mnie, że seniora rodu tak bardzo przerastało pamiętanie o równie podstawowej rzeczy jak klucze przed wyjściem z domu (telefon jeszcze bym zrozumiała, starsze pokolenie nie zawsze ma odruch zabierania komórki ze sobą, choć też bez przesady), że aż drzwi zawsze musiały być otwarte 😃
Poza tym, to lekka niekonsekwencja, opisywanie okolic Jeżyc jak Bronksu, a potem twierdzenie, że „sceny mordu i grabieży wydawały się im wytworami bujnej artystycznej wyobraźni”. Jakby Józef wcale nie musiał w „Języku Trolli” oganiać się od „gangsterów” pistoletem na kulki.
A propos niemowlęcych ciuszków Róży, widać, że MM nigdy nie musiała się nigdzie daleko przeprowadzać – przeprowadzka poza miasto to nie to samo, co przeprowadzka na drugi koniec kontynentu. Jakkolwiek wierzę, że Róża przechowywała stare ubranka dzieci, tak mało prawdopodobne wydaje mi się, że zdecydowała się przywieźć je z Anglii.
Z racji tego, że Róża przyleciała samolotem, większość jej dobytku musiała przyjechać transportem towarowym – to co można zapakować w taki transport (nietani zresztą), jest zwykle ograniczone rozmiarem pojazdu – albo tym, ile firma przewozowa liczy sobie za kilogram.
O ile nie ma się milionów monet na wynajęcie całego TIRa, zwykle idzie ledwie zapakować niezbędne przedmioty, a i te trzeba sporo ograniczyć, by się wymieścić w limicie (zwłaszcza przy kilkuosobowej rodzinie!). Ciężko mi uwierzyć, że niemowlęce ubranka jakimś cudem znalazły się w kategorii tego, co Róża uznała na tyle niezbędne, by zabrać je ze sobą. No ale kto bogatemu, tfu, przepraszam, szlachetnie ubogiemu zabroni 😀
„Bezpośredni, mistyczny Skype do Boga” rozśmieszył mnie, jak już dawno nic 😀
Dokładnie to samo przyszło mi do głowy! Ostatnio musiałam przeprowadzić się zaledwie z miasta do miasta i samo to stało się pretekstem do pozbycia się paru niepotrzebnych rzeczy – przenosiłam się przy tym sama jedna, a mój stan posiadania mieści się w niewielkim pokoiku. Co musiała przeżywać Róża, i przede wszystkim, co miała w głowie, stawiając niemowlęcą wyprawkę swoich dzieci ponad innymi przedmiotami codziennego użytku, możemy się tylko domyślać.
Traktują tego Japończyka jak jakiegoś dzikusa. Pomimo, że on nawet nie jest w pełni Japończykiem, w końcu ma matkę Polkę.
Eh….tez mam w rodzinie osoby ze stosunkiem do telefonów jak Borejkowie. Dodzwonienie się do nich graniczy z cudem,trzeba kontaktować się przez dziecko które,na szczęście,telefon nosi przy sobie. Albo zostawiają komórki w domu i gdzieś jadą albo mają rozładowane lub/i gdzieś pieprznięte w kąt i wyciszone. Zapomninanie portfela to norma. Karta gubiona kilka razy w miesiącu. Dowód osobisty i zapasowe klucze od auta w depozycie u matki aby nie zgubić. Dojeżdzanie na np.wizyty u lekarza na styk. I to są osoby 30+ a nie staruszkowie,którym niektóre z tych rzeczy można wybaczy.
Odnośnie życiowego nieogarnięcia Ignasia: ja również należałam do osób, które wiecznie zostawiały gdzieś telefon i później nie mogły go znaleźć, albo zapominały go naładować i leżał tak nawet przez kilka dni z rzędu. Więc rozumiem problem, podobnie jak podenerwowanie osób próbujących się ze mną na szybko skontaktować 😀
Natomiast od chwili, gdy moja sytuacja zawodowa zaczęła tego wymagać, oraz gdy kontakt z niektórymi spośród ważnych dla mnie osób ograniczył się w większości do telefonu – ZAWSZE mam go tuż pod ręką i CODZIENNIE sprawdzam, że jest naładowany. Postawa Ignasia jak dla mnie świadczy nie tyle o byciu fajtłapą, co o tym, że – pomimo wszystkich gorących deklaracji wobec Agnieszki – chłopak lachę kładzie na życie i zdrowie własnej żony i dziecka, ponieważ po prostu go one nie obchodzą. Może, tak jak Agnieszka w rzeczywistości nie chce dziecka, tak Ignaś właśnie uświadomił sobie, że małżeństwo od pierwszego spotkania po latach to wcale nie był taki świetny pomysł?
Also: ta mdlejąca, eteryczna artystka musi mieć tak naprawdę niezłą krzepę, skoro przetrwała zagrożoną ciążę niemal bezobjawowo. Może przez cały czas udawała, właśnie po to, by „jej słowo było tu rozkazem”?
„Mogła się teraz Nora poważnie zastanowić nad tym, czy warto było działać tak impulsywnie po to jedynie, by nic się nie zmieniło i by musiała za to wciąż nużąco pokutować.”
W sensie…? Teraz jej pokutą jest obecność nowych głośników?
Pokutą ma być nieustający, budzący w środku nocy lęk, że przytargają jej te głośniki pod okno i puszczą na full merengue zmiksowaną z calypso.
Może Florian hodował osy? To by tłumaczyło brak wzmianek o handlu miodem
A jad osy to nie jest przypadkiem wykorzystywany w famaceutyce albo kosmetyce? (Czy mi się pomyliły jady?)
<3 za Czubównę. Nie mówiłam, że to kosmici? Taka nieudolna wersja tych z "Gatunku".
"nie zwrócił uwagi na plamy żywicy lub też na rozdeptane sandałki”
Może mają komplanty z FNIN i nałożony na Norę filtr schludnej odzieży?
Fajnie, że masz w dupie ślub pierworodnego, i tak beztrosko zrzucasz całą czarną robotę na pielęgniarkę. W pracy też tak?
A jak! Yntelygęcja nie pracuje!
„nie wie za bardzo, w którą dokładnie stronę”
Na pewno nie chałupy, słychać by było trzask.
(w odruchowe odrzucenie skutkiem spłoszenia jestem w stanie od biedy uwierzyć, w uprzednie staranne wyłączenie po czym wykonanie rzutu w największe chaszcze – ni ociupinki)
A licho tam wie, jak działają mózgi innego gatunku.
Cud!!! biorąc pod uwagę, jaka potężna burza przeszła w międzyczasie nad okolicą
Gdzie on wpadł, w dziuplę? Lisią norę?
Na czym ten Podeszwa się chował, że uznaje chore pomysły za legitne? Kanał od slo-mo chyba nie był jedynym, który subował.
“Musisz zrzucić parę kilo” = “jesteś w całości ładna”, rzeczywiście, jak ktokolwiek mógłby pomyśleć inaczej.
Jest taki typ podrywaczy, którzy najpierw obrażają dziewczynę, a potem stwierdzają, że im ta cecha nie przeszkadza i liczą, że naruszona samoocena „ofiary” skłoni ją do przyjęcia łaski.
Wiadomo, rodziny pana młodego dyshonor nie dotyczy.
A jak to właściwie wyglądało z weselem Ignasia i Agi? Matka panny młodej się jakoś nie przejęła utratą godności, jak sądzę.
Żałosne i dziecinne.
Seniorzy rodu wchodzą w etap, podczas którego gryzie się krzesła i wrzeszczy na wentylator, że popiera Jaruzelskiego. Smutne.
„A już kiedy usłyszeli od Grześka, że Aga uważa tablicę za mentalny pręgierz dla Ignasia, połączyli się nareszcie we wspólnym oburzeniu”
Jak to, tak potraktować bożka!? Naszą ofrendę upokorzeń? ZNIEWAGA!
To jakiaś sekta Brodzenia w Życiowym Szambie, Hodowli Męczenników i Trzymania Gęby Na Kłódkę. Od kiedy oni tak mają, na początku byli przecież normalni?
…wow. Maski spadają. Nikogo nie obchodzi krzywda Ignasia, znęcanie się nad nim jest ważniejsze nawet od toksycznych sporów małżeńskich, łączy ponad podziałami.
Ignaś został specjalnie przeznaczony do złożenia w ofierze Wielkiemu Milczycielowi. Przejmie ich wszystkie przywary, i one symbolicznie znikną, jak go ukatrupią.
Trzeba być dzbanem wyjątkowej gliny, by gdy dziecko komunikuje ci “twoje postępowanie mnie rani”, zamiast przestać i przeprosić, w zamian oddać się dalszemu ranieniu w towarzystwie pozostałych członków rodziny.
TRADYCJA!!!
Struktura klanowa tych kosmitów polega na wieku. Ignacym zaczną się przejmować dopiero, jak będzie wystarczająco stary. I to o ile Święta Męczennica nie zejdzie z piedestału.
„zostawianie drzwi niezamkniętych ze względu na dziadka i jego wieczne zapominanie kluczy”
Jakby to była normalna rodzina, to dziadek by garował na wycieraczce, aż by się w końcu nauczył zabierać te klucze. Ale że to partner samicy alfa, nikt nawet nie piśnie.
zaczynam się poważnie zastanawiać, czy liczne wzmianki o delikatności Agnieszki i jej omdlewaniu, powłóczystych spojrzeniach i gięciu się w talii niczym, nieprawdaż, subtelny kwiat nie jest aby przepojone podskórną autorską ironią
To syrena, na bank.
Zadziwiające, jak cała ta rodzina jest oderwana od rzeczywistości i żyje w jakimś własnym, sielskim świecie.
A włamywaczy przez te wszystkie lata trzymał z daleka Wielki Milczyciel.
Film nie dla dzieci, puszczany w Polsce na początku września 2017, na który poszliby chłopcy? „Renegaci”, „To”, lub „Bodyguard zawodowiec”. W tekście pada, co tak konkretnie zniesmaczyło Norę? Bo w wymienionych nie ma za wiele seksów, raczej morderstwa.
Jak to, czyżby wszystkie pokoje w gospodarstwie agroturystycznym Florków były wynajęte?
Pewnie ulokowali w nich te wszystkie konie, rośliny i pasiekę, żeby ich ulewa nie zmiotła.
„najpiękniejsza chwila jej życia”
Przy tych komplikacjach od początku to łacno się może zrobić trauma na resztę życia.
Niewzruszoność Centralna przenosi się w genach.
I tylko po linii żeńskiej, najwyraźniej.
„– Florek, baczność, uwaga, zostaw wreszcie to zwierzę, jedziemy po ławki do kaplicy – oznajmiła mężowi, który, ze zgrzebłem w dłoni, zajmował się troskliwie młodym gniadoszem”
No zostaw, mówię, przecież na nich nie zarabiamy.
Koszmar ostatniego wesela – wielki powrót. Jak oni mają to tak załatwiać, to równie dobrze mogą rzucić wszystko w cholerę, bo skutek i tak będzie żenujący. Ale wrzody na żołądku to takie przyjemne uczucie…
Rany boskie, zaiste. I Aga z tym łożyskiem przodującym malowała mieszkanie i wspinała się po drabinie. Nad półgłówkami Opatrzność czuwa, ot, co.
Płód jest w połowie syreną, w połowie kosmitą z kultu czczącego ujstwo od cichej patologii, tylko tak przyjmuję ten scenariusz.
MM oszczędziła nam stereotypu o mężu mdlejącym na porodówce? Zaskoczonam.
A moja teoria chyba się sprawdza – Ignaś jest absolutnie przekonany, że klanowe bóstwo opiekuńcze ochroni jego partnerkę i potomstwo, i dlatego może się zająć samczym badaniem obcej planety.
Spójność postaci coraz bardziej się sypie. Mądry, wrażliwy człowiek, tja. Pewnie wyjechał, żeby nie stracić w oczach rodziny resztek godności, gdyby się miał pożygać lub wpaść w histerię.
Tyle kobiet w rodzinie, a o szoku poporodowym nie słyszały?
Borejkówny? No przecież, że nie.
Dotychczas nie zdarzały się samice spoza rodziny, to mogły nie wiedzieć.
Jakieś minimum wyczucia prywatności? Potrzeby dojścia do siebie po ciężkich przeżyciach i operacji zanim rzuci się na ciebie rzesza pociotków?
Może borejkowiańskim noworodkom potrzebna jest na starcie energia przekazana przez samicę z gatunku, czy jakoś? Żeby żyć, lub przekształcić się w borejkowianina, a nie człowieka?
A doktor Kowalik to jakiej specjalizacji, przypomnijcie? Ginekolog, neonatolog?
A malutka – też spojrzała i zrozumiała! Zobaczyła ciocię Norę! I wszystko dokoła! Prawie jak te noworodki u Danielle Steel, które rodzą się i rozglądają ze zdumieniem po otoczeniu 😀
(Złowieszczym szeptem) Jak Reneesme…
(Ze znużeniem) Kosmici z planety Borejko tak widać mają. A i syrenie geny mogły dojść do głosu.
„Zostać matką to znaczy: nawiązać bezpośrednią łączność. Przez dziecko.
– Naprawdę? Ale z kim?
– Z uniwersalną, wieczną Miłością. Z Bogiem
Ze wspólnym umysłem borejkowian, kurna.
„I dlatego zemdlałaś?”
Fale radiowe WUB o nią zahaczyły, i miała wizję absolutu, co ją przeciążyło?
„czy ty w ogóle masz uszy, czy tylko takie wyrostki skórne?!”
Dźwięk (co prawda trochę zniekształcony) odbierać i przetwarzać można i bez „wyrostków”, wystarczą bębenek, ślimak i odpowiedni płat mózgu. Biologia na poziomie podstawówki.
„Tak jakby ta niewidzialna miłość nabrała kształtu. Kształtu dziecka…”
Po czym ona tak ma, po oparach szpitalnego odkażacza?
W mailach zaś Ida nie określa Ignacego i Agnieszki inaczej niż “Miągwa” i “Trąbalski”.
Z poprzedniej części tekstu wynika, że oba to określenia na Ignaca.
Matkoida – niezła nazwa. To jakieś borejkowiańskie określenie? Mnie się kojarzy z asteroidą, od której odpadły kawałki, które też stały się asteroidami.
Ja bym chciała poznać tę mnemotechnikę, która na hasło “filmowiec+głupie nazwisko” wypluwa automatycznie “Kokotek”.
„Filmy to strata czasu i głupota, kokot to głupie słowo, rozsądny człowiek użyłby zatwierdzonego przez słownik koguta. Słowo wspólne – głupi.”
Ach, gdyby tam był Prawdziwy Mężczyzna Józek, zmieniłby to koło jedną ręką i z zamkniętymi oczami!
Oraz elementem niewymownym, w razie potrzeby.
Zero życia poza rodziną.
Oddalanie się od WUB grozi kiepskimi konsekwencjami zdrowotnymi. Jak i zadawanie się z kimś, kto nie jest potencjalnym dawcą DNA.
(Swoją drogą, co to za dziwne sformułowanie: ochrzczony został jako Jacek.)
To to nie regionalizm?
„Fatum czyhało, ale już ma krótko spiłowane pazurki”
Tymczasem na Majorce Fatum zastanawiało się, skąd oni wiedzą, że właśnie ma robiony manikiur.
Coraz ciekawsze są te rodzinne ksywki Borejków. Ida – matkoid, matka-robot…
Cyborgi z kosmosu, coraz lepiej.
Poznań: maleńkie, dzikie, półmilionowe miasteczko na dalekiej prowincji. Na widok samolotu mieszkańcy łapią za łuki i dzidy.
X-D <3
Aaaa, to dlatego borejkowianie do niego przybyli, inwazja! Na izolowanym łatwiej!
Następne <3 za "mistyczny Skajp do Boga"
po prostu zamieniła jedną mężologię na drugą
Jacek Tanaka miał widać odpowiedniejsze geny.
Błagam, w musieroversum pocałunek to jak ślub.
Ślina borejkowian zawiera środek usidlający.
Taki Michał Anioł, Van Gogh, Rembrandt, same patafiany.
Też były kobietami, jak Kopernik! I Skłodowska!
Vixe Maria, żółty kostiumik, ciutnie Pani Broszka na wizycie we Włoszech.
„Dobrze. Jestem spokojna. Całkiem spokojna. Absolutnie spokojna”
Jestem oazą spokoju. Pie*ym k*a za*cie wyciszonym kwiatem lotosu na za*cie spokojnej tafli j*go jeziora. Jestem wręcz jak j*ny wagon pełen pie*ych medytujących tybetańskich mnichów.
„wysuszyła swoją jedwabistą, jasną grzywę”
Której nie rozczesała, więc wyglądała jak trafiony piorunem lew. Lata 80. strikes back.
Ałć. Ten rysunek jest… ałć.
Niczem blondwłose chłopię idące do komunii, gdy nad głowami świszczą wraże bomby, a Pan Z Wąsikiem wrzeszczy na tle czerwonych sztandatów. Albo ofiara dla Wielkiego Milczyciela.
„Tego ostatniego przyjęto spokojnie i bez zdziwienia, bo Ida zdołała już wszystkich powiadomić o świadku zastępczym i jego pełnych kompetencjach”
WUB się upewnia, czy nowy komponent będzie kompatybilny.
Chciałabym to zobaczyć. Nawet bez szpilek i sukni nie jest łatwo wsiąść do tego ustrojstwa.
Szpilki miały podeszwy wyposażone w haczyki/generatorki antygrawitacji/magnesy/sprężyny.
Oczekiwał spadających cegieł, ataku stada rozwścieczonych krów i szarży lekkiej brygady. Niestety, nic z tego.
Sercam.
„W najlepszym, bo autentycznym, stylu”
Ze wdzięcznym odchyłem lubej przez ramię?
Może mi ktoś powiedzieć, jak wygląda polska tradycja ślubna? Albo choć link podać? Bo wszystkie śluby, na jakich byłam, wypadały na moje bardzo wczesne dzieciństwo, i nic nie pamiętam.
„Agnieszka była absolutnie pewna, że urodzi syna”
(złowrogo) „Gatunek”.
Może zrobię na swoim blogu specyfikację borejkowian?
„Może mi ktoś powiedzieć, jak wygląda polska tradycja ślubna? Albo choć link podać? Bo wszystkie śluby, na jakich byłam, wypadały na moje bardzo wczesne dzieciństwo, i nic nie pamiętam.”
Proszę: https://mojepierwszewesele.pl/slub-wejscie-i-wyjscie-z-kosciola/
Dziękować.
Obie formy wejścia do kościoła wynikają z tego, jak w obu tradycjach wygląda spotkanie narzeczonych w tym dniu. W Ameryce dopiero przed ołtarzem, w obliczu Boga, ojciec przekazuje Pannę Młodą pod opiekę Pana Młodego. W Polsce Pan Młody musiał wykazać się jako dobry opiekun już w drodze do kościoła. Dlatego przyjeżdżał po narzeczoną do jej domu i tam oboje przyjmowali błogosławieństwo od rodziców na wspólną drogę.
W swoim życiu byłam na kilkunastu ślubach, z czego w ok. połowie przypadków para młoda postanowiła wyeksponować swoje wejście w amerykańskim stylu. Ale nawet tam, mimo nowoczesności narzeczonych, ich rodziców oraz księdza, nikt nie myślał, żeby zrezygnować z błogosławieństwa w domu i przywitania z księdzem. Przez co powstawała jakaś dziwna hybryda: młodzi po otrzymaniu błogosławieństwa na wspólną drogę, rozchodzą się do dwóch samochodów i jadą do kościoła osobno. Następnie Młody, jako opiekun swojej narzeczonej, doprowadza ją bezpiecznie z parkingu do przedsionka świątyni. Tam ksiądz wita ich jako parę, tyko po to, żeby znowu się rozstali, bo Młoda z powrotem trafia w ręce ojca, a Młody idzie do ołtarza w dwuosobowej procesji z księdzem.
Z jednej strony cieszę się, że u MM nie dostaliśmy takiego potworka. Z drugiej strony, jak ta skrajnie konserwatywna rodzina mogła zgodzić się na całkowitą amerykanizację rytuału (nie mówiąc już o tym, że zgodził się prosty wiejski proboszcz). A z trzeciej, symbolika tej hybrydy najbardziej pasuje do późniejszych losów borejkowych małżeństw: „Tak, zakładacie nową rodzinę, ale ona nadal jest pod naszą opieką i nadzorem.”
„Struktura klanowa tych kosmitów polega na wieku. Ignacym zaczną się przejmować dopiero, jak będzie wystarczająco stary. I to o ile Święta Męczennica nie zejdzie z piedestału.”
I Józwa ofkors, wszak dopóki Wzór Męstwa nie zniknie z horyzontu, dopóty Ignac będzie miągwą i lelosiem, choćby miał i dziewięćdziesiąt lat.
” czy ty w ogóle masz uszy, czy tylko takie wyrostki skórne?!”
Dźwięk (co prawda trochę zniekształcony) odbierać i przetwarzać można i bez „wyrostków”, wystarczą bębenek, ślimak i odpowiedni płat mózgu. Biologia na poziomie podstawówki.”
No dobra, ale w trakcie dyskusji „czy ty w ogóle masz uszy?” brzmi jednak lepiej niż „czy ty w ogóle masz bębenek, ślimak i odpowiedni płat mózgu?”
Poprawka – doczytałam, że niemowlęce ubranka „przyleciały z Anglii”. Co oznacza, że pakująca na szybko dorobek całego angielskiego życia Róża zdecydowała zapakować akurat wyprawkę dla niemowlaka do bagażu, który zabrała ze sobą, zamiast innych, bardziej potrzebnych jej i jej dzieciom, przedmiotów. Spoko. Jako pełnoprawna spadkobierczyni Gabryeli, która też zajmowała się całą dzielnicą a nie własnymi dziećmi, ma to sens.
Opcjonalnie, Róża zapakowała całość dobytku w bagaż lotniczy, opcja niezwykle przystępna cenowo (not), na którą zdecydowałyby się osoby szlachetnie ubogie.
Tak troszku nie rozumiem tego biednego Jacka Tanaki jako świadka z przypadku. Raczej w rodzinie chłopów nie brakuje i świadkiem mógłby zostać choćby i Grzegorz w zastępstwie syna.
I tak samo nie do końca ogarniam tego nie zamykania drzwi. Oni je zostawiali otwarte nawet jak nikogo w domu nie było!? Bo jak ktoś jest to przecież by Ignacemu otworzył, nie?
Najdziwniejsze jest to, że Musierowicz gdzieś pisałą, jakoby doświadczenie mistyczne Nory trzymającej na rękach niemowlę jest w pewnym stopniu autobiograficzne. Oczywiście nastolatka w latach pięćdziesiątych mogła reagować inaczej niż dzisiaj. ALE rzecz cała w tym, że w swojej opowieści Musierowicz to spuentowała, że spotkawszy rzeczone niemowlę rok później zobaczyła rozdokazywanego berbecia którego wszędzie było pełno i nie powiem gdzie miał jakieś niemowlęce mistyki – i trochę jej wzniosłość skisła a anegdota zyskała przynajmniej jakiś cień zabawności. Musierowicz traci jakąś zdolność ironicznej puenty. To dlatego jest w Jeżycjadzie coraz mniej śmiesznie.
Ich reakcja na japońskiego kolegę to naprawdę aż niesmaczna jest. Jakby stwora z innej planety mieli oglądać, szok nad szoki.
Boski odcinek! Nawiązania do Zmierzchu i Márqueza mnie Ómarły. BTW, strasznie mnie smuci to wciskanie instant macierzyństwa. A refleksje Nory brzmią po prostu sztucznie. Stereotypizowanie Japończyków i osób bez “wyższego” wykształcenia – też mega smutne. Naprawdę rozumiem, że pani MM jest z innego pokolenia, ale nie raz już się przekonałam, że pewne skłonności do uogólniania innych ludzi idą w parze.
O matko, jakie to wszystko wydumane !
Tak, istnieją osoby z podejściem, że „jak się pójdzie do lekarza, to zaraz ci coś wynajdzie”, ale współcześnie żyjąca, wykształcona dziewczyna? A ciekawe, czy MM dojdzie do czasów covida i jej bohaterowie będą się z poczuciem totalnej wyższości szczepić?
Tak przy okazji, żeby dostać becikowe, trzeba zaświadczenie od lekarza albo położnej, które potwierdza, że matka dziecka od co najmniej 10 tygodnia ciąży była pod opieką lekarską, i mieć wizytę lekarska w każdym trymestrze….Tak tylko mówię.
Osoby z takim podejściem do telefonu się zdarzają..o ile znam kilka męskich jednostek powiedzieliby : no, nie pomyślałem.
Analizę świetnie się czytało.
Czytałam swego czasu na stronie MM, że ona broni się rękami i nogami przed opisywaniem pandemiibczy nawiązywaniem do niej, więc dlatego tak zwleka z wydaniem Chucherka. Chyba że coś się zmieniło, dawno nie zaglądalam tam. Tak między wierszami dało wyczuć niechęć i pewien koronasceptycyzm, choć może się mylę…
A i jeszcze jedno. Nie sądziłam,że nawet tu zostanie poruszona ta nieszczęsna aborcja. Tak czuję,że Agnieszka to osamotniona kobieta w ciąży,która tak naprawdę nie ma w nikim wsparcia. Brak pozytywnych wzorców kobiecych( toksyczna matka) i macierzynskich,niedojebana rodzina męża a i mąż niezbyt ogarnięty. Dopiero szwagierka z Anglii zwróciła uwagę,że Agnieszka nie chodzi na kontrolę do lekarza!! Ona się po prostu boi,może zaczyna sie depresja czy coś gorszego a nie od razu że chce usunąć ciążę różnymi metodami.
A jeszcze jedno: gdzie jest cholera jasna babcia Jozwy, najdawniejsza przyjaciółka Mili, Monika Pałys! Chyba nie zmarło się biedaczce? Do tego przecież z USA przeprowadziła się na Polną (patrz Kalamburka) i co do czorta na tym weselu robi wyciągnięta niczym królik z kapelusza Lonia? U was na weselu tez bawili się koledzy Waszych dziadków? Swoją drogą niezły tam będzie korowód, ale nie będę spojlerowac
Na Polną do Poznania of kors:-)
’Jest taki typ podrywaczy, którzy najpierw obrażają dziewczynę, a potem stwierdzają, że im ta cecha nie przeszkadza i liczą, że naruszona samoocena „ofiary” skłoni ją do przyjęcia łaski.’
To zjawisko ma nawet nazwe: negging. Uzywanie negatywnego feedbacku jako manipulacji emocjonalnej w dokladnie takim celu, jak piszesz – oslabienie ofiary przed atakiem, so to speak.
BTW jestem stara baba 40+, ale na te egzaltowane pierdolety Nory odpowiedzialabym dokladnie tak, jak Podeszwa 'no cos ty’, i 'ja sie na tym nie znam’. Nora tu zreszta nie mowi za siebie, tylko jest tuna propagandowa.
Agnieszka, z takim podejściem do ochrony zdrowia, niechybnie będzie antyszczepem.
Zdąrzyło mi się spotkać szesnastolatkę równie zachwyconą niemowlakiem jak Nora. Ze takie to fajne i urocze. Minus mistyczna więź z Bogiem i Wszechświatem. Ale tu kompletnie do postaci nie pasuje. Jakby jej jakiś pstryczek w mózgu się przyłączył w zastępstwie Agi. Mistyczna moc widać zbłądziła, trafiając nie tą osobę.
„Film nie dla dzieci, puszczany w Polsce na początku września 2017, na który poszliby chłopcy?”
Stawiam na „Ciemniejszą stronę Greya” (tego co miał 50 twarzy)
Dobry typ, chociaż ten film miał swoją premierę w lutym 2017 (pewno na Walentynki jak zwykle) – jeszcze chodziłby gdzieś we wrześniu? No ale research MM od dawna sprowadza się do sprawdzenia pogody w danym dniu, więc możliwe, że o tym myślała.
Ja sprawdzałam na filmwebie, ale lenistwo ograniczyło mnie tylko do września i sierpnia. Po ilu miesiącach od premiery kina przestają zwykle wyświetlać filmy, miesiąc, dwa?
BTW jak zawężałam kryteria, to założyłam, że przeciętny nastoletni chłopak celuje w horrory, ekranizacje komiksów i akcyjniaki. Ciekawe, czy autorka także.
Mnie się wydaje, że mogło być tak – MM w trakcie pisania usłyszała o Greyu i on ją zainspirował do tej sceny, a ponieważ nie wymieniła tytułu filmu, to nikt nie może powiedzieć „Pani, tego już dawno nie grali w czasie, kiedy toczy się akcja pani książki!”. Może zresztą wydawało jej się, że wszystkie współczesne filmy są podobne do Greya…
„A malutka – też spojrzała i zrozumiała! Zobaczyła ciocię Norę! I wszystko dokoła! Prawie jak te noworodki u Danielle Steel, które rodzą się i rozglądają ze zdumieniem po otoczeniu 😀”
(Złowieszczym szeptem) Jak Reneesme…
Jak Alia od Noża D:
„wiedziała, że jeśli okaże przykrość, kpiny złośliwców nie ustaną. Rewelacyjne wyniki daje za to żartowanie z siebie samej.”
To jest bardzo dobra porada. Tym samym wytrącasz dowcipnisiom broń z ręki. Działa, sprawdzone.
„Dobrze jest, i owszem, mieć do dyspozycji jakieś męskie ramię.”
Nie no, oczywiście. Bo to wcale nie chodzi o lenistwo i zrzucanie na innych (obojętne kogo) nieprzyjemnego zajęcia. To musi być menścizna, ach ten mistyczny pierwiastek penisowości.
Wow, ten opis obrazu dla Doroty i Józka od razu przywodzi na myśl te wszystkie kicze. Księżyc, koty (co za banał)… Też bym wolała obraz z wiertarką. Albo i samą wiertarkę wręcz. 🤣
Ale tak pomijając to, w zasadzie czy wcześniej było gdzieś wspomniane o zainteresowaniach Józka (nie czytam Jeżycjady)? Skoro studiuje architekturę, musi bardzo dobrze rysować. Na pierwszym roku jest też historia sztuki. Czy ten bucefał w ogóle kojarzy cokolwiek ze sztuki? Przyznam, że po wszystkich opisach z analiz nigdy bym gościa nie umieściła na studiach architektonicznych, które wymagają też nieco ducha artystycznego.
„Malutka na mnie spojrzała”
Się nie znam, ale czy czasem noworodki nie mają kiepskiego wzroku? Gdzieś czytałam, że widzą wszystko rozmyte, jak takie bezkształtne bloby.
„Z uniwersalną, wieczną Miłością. Z Bogiem.”
Aha. A te wszystkie kochające matki-ateistki to z czym nawiązują łączność? Z atomami w kosmosie? 🤔
„Kolega Miągwy, w dodatku filmowiec, nazywać się może tylko głupio”
No jasne, jakżeby mogło być inaczej. 🙄 I dlaczego „w dodatku”? Czy bycie filmowcem to jakiś powód do wstydu? Raczej powiedziałabym, że dla większości ludzi jest wręcz odwrotnie…
Hahaha, wymiana koła w polu! Dwóch sprawnych ludzi i nie potrafią sobie z tym poradzić? Ja, żadnym wymiataczem motoryzacyjnym nie będąc (ani 'pudzianem’), pierwszy raz w życiu zmieniałam koło sama (!) i to w śnieżycy. Udało się bez problemu, tylko wcześniej obejrzałam filmik na yt. I nie, to nie jest dowód na moją zajebistość, tylko wymiana koła jest w rzeczywistości całkiem łatwa (a niepotrzebnie mitologizowana). Nawet średnio ogarnięta osoba bez trudu tego dokona w dziesięć minut.
„To Japończyk!”
I to jest takie osłabiające, serio? No może jest to nieco bardziej zaskakujące, niż, dajmy na to, Brytyjczyk czy Rosjanin, ale bez przesady. Co to, Poznań to jakieś zadupie?
„Mężczyźni, nawet szczególnie inteligentni, sprawni pod każdym absolutnie względem, światli i ogólnie zaradni, nie rozróżniają, jak wiadomo, kolorów”
Pytanie, jak sobie radzą te rzesze mężczyzn – grafików, malarzy, dekoratorów wnętrz, lakierników, filmowców, projektantów mody itd. To jeden z tych wiecznie powtarzanych stereotypów – mitów, których najbardziej nienawidzę.
„Dorota zostawiła to całe zamieszanie i udała się niespiesznie do domu, gdzie się spokojnie wykąpała, następnie wysuszyła swoją jedwabistą, jasną grzywę, a w końcu przywdziała prostą białą suknię i na tym zakończyła proces, który innym pannom młodym przysparza całych godzin nerwowej udręki.”
A mnie się to nawet podoba. Zawsze jest powielany ten stereotyp, ile to godzin kobiety spędzają przed lustrem, tapetując się i strojąc. No to tu jest wreszcie odświeżająco. Plus, czuję duchową więź z Dorotą, bo ja też raczej szybko się ogarniam i olewam makijaże. 😀
„ogolony nie do poznania”
Nie do poznania? A to do Krakowa? (Nie mogłam się powstrzymać przed sucharem 😀
Czy to odprowadzanie panny młodej przez ojca i przekazywanie swojej własności drugiemu samcowi (mężowi) to nie jest zwyczaj anglosaski? Zawsze to widuję na ichnich filmach. U nas chyba młodzi razem idą do ołtarza…? A, widzę, że też to skrytykowaliście (piszę na bieżąco) 😅
„Myślałam, że zamieszanie z imionami będzie miało ciekawszy finał, ale może idziemy w stronę Stu Lat Samotności i nieskończony recykling”
Zawsze mogą korzystać z amerykańskich wzorów, gdzie są takie potworki, jak John Junior Piąty 🤣
O Józinku dowiadujemy się w „Języku Trolli”, że na początku podstawówki ogarnął, jak załatwiać na piękne oczy, żeby koleżanki rozwiązywały za niego prace domowe. Co miało być dowodem jego ponadprzeciętnej inteligencji. Może z rysunkami na architekturze było podobnie? Poza tym odnośnie jego zainteresowań to wiemy tylko, czym się nie interesuje – niczym, co jest babskie i niczym, co interesuje Ignasia.
Trochę rozumiem tekst o Japończyku. Łucja zna swoją rodzinę i wie, że mimo mieszkania w stolicy Wielkopolski dziwnie reagują na obcokrajowców. Nawet zaznaczyła, że wspomina o tym że względu na ich przewidywaną reakcję. Też wolałabym takich uprzedzić.
„Pytanie, jak sobie radzą te rzesze mężczyzn – grafików, malarzy, dekoratorów wnętrz, lakierników, filmowców, projektantów mody itd.” Jak sobie radził Bernard Żeromskiego, malarska duma Jeżyc? A tak serio, znam facetów, dla których „różowy to różowy” i rozróżnianie pudrowego różu od indyjskiego to jakiś zbędny wymysł. Również grafików, którzy prosili o podawanie kodu RGB, bo to że widzi różnicę między cyjanem a turkusem, nie znaczy, że ma się uczyć tych wszystkich nazw. Ale nie wierzę, żeby którykolwiek z nich pomylił ewidentnie zielony z jednoznacznie żółtym. Zwłaszcza, jeśli kapelusz był w tym samym kolorze co strój. Z drugiej strony, Ida zaczyna szukać fryzjerski dopiero, kiedy okazuje się, że musi zrezygnować z nakrycia głowy z powodu tej pomyłki z kolorami. Czyli chciała iść na ślub syna nieuczesana i całą imprezę zakrywać głowę kapeluszem?
Z tym recyklingiem imion to też ciekawe. Gdzieś było podane, że w rodzinie Ignacego Seniora tradycyjnie chłopcom dawano na imię Ignacy albo Józef, ale nie pamiętam, czy to padło gdzieś na początku serii, czy dopiero w Kalamburce, już po fakcie nazwania tak obu wnuków. A nawet jeśli było wcześniej, to Gaba wybierając imię dla syna nie myślała „mamy taką tradycję, więc ją podtrzymam” ani „ojciec był mi zawsze bliski, więc oddam mu hołd/ zrobię mu przyjemność, nazywając po nim syna.”. Nie, kalkulacja brzmiała: „Mam przeczucie graniczące z pewnością, że tym razem urodzę mięczaka, więc już na starcie musi dostać jasny wzór do naśladowania. Albo dwa wzory, na wszelki wypadek.”. Tak naprawdę nazywanie dzieci na cześć bliskich zaczęło się od Mili Schoppe, ale tu też wpływ miały rozmowy Róży z babcią w czasie ciąży, a nie tylko sam fakt, że „gdzieś wśród przodków mamy jakąś Melanie”. Wygląda na to, że nikt nigdy nie opowiedział Ignasiowi, jak to było, skoro chciał syna nazwać Metody (po tym drugim dziadku, którego nie poznał ani zbyt dużo o nim nie słyszał – Dyskrecja).
Moment, w którym Róża staje się „Wielką Mądrą Matką” jest IMO policzkiem dla wszystkich, którym się wydawało, że Musierowicz zrobiła krok w tył w wątku Dzielnej Gabrysi. „Nie podoba Wam się, że Gaba wciąż rozpacza po rozwodzie, chociaż ma już kolejnego kochającego męża? Ok, pokażę między nimi więcej czułości, ale za to Gaba wylatuje z Poznania, a na Roosvelta zamieszka Dzielna Róża, porzucona przez Fryca.”
„Ignaś zarabia na życie tworzeniem filmów o architekturze Buchacha, z całą pewnością w ten sposób na to życie zarobi).”
Czemu nie? Mógłby zarabiać np.prowadząc swój kanał na YT na temat architektury. Gdyby robił to w interesujący sposób, na pewno zarobiłby więcej niż w „standardowej” pracy.
Odnośnie świadka na ślubie, to raczej nie jest tak prosto, że dzień przed można sobie tą osobę zmieniać. Dokumenty musi podpisać wcześniej wskazana osoba.
Co do ceremonii ślubu, w pewnych granicach można sobie to poustalać (kto kogo prowadzi przed ołtarz itd). Pary ustalają sobie jak im pasuje.
Pozdrowienia
A mi się te komentarze wydają w dużej mierze przesadzone, i pisane zawsze z założeniem najgorszej intencji i najgorszej możliwej interpretacji danych słów. Ale może to dlatego, że nigdy nie czytałam książek Musierowicz (z wyjątkiem Noelki, ale to tylko fragmenty) i że nie jestem osobą specjalnie postępową, z tego, co się orientuję.
W sprawie liceów zgadzam się w pełnej rozciągłości z Królową Matką. W moim liceum nie było prześladowców. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem, a wiadomo, mam ograniczoną wiedzę. Plus, kilka dziewczyn ze studiów plus prawie cała grupa terapeutyczna twierdzą, iż w liceum pierwszy raz poczuli się bezpiecznie po latach prześladowań w gimnazjum.
A właśnie, gimnazjum. Trzy lata wyzwisk, „przypadkowych” popchnięć na korytarzu, karteczek z obraźliwymi komentarzami. I jakoś po poznaniu „szkolnych realiów” dalej optymistycznie patrzyłam na początek w nowej szkole. Wiem, niesamowite. Ewenement na skalę światową.
„Spoglądał bystro i mówił do rzeczy, zaś maniery miał absolutnie bez zarzutu.
Niesamowite! A nie siedział na piętach, wyprostowany jak struna, z kamienną twarzą konsumując na okrągło sushi?”
W dodatku popatrując łakomie na Bobusia.