97. Niesporczaki z Czternastki, czyli Galaktyka na opak (D.E.A.T.H. 1/2)

Drodzy Czytelnicy!

To, co dla Was dziś mamy jest tylko kawałkiem – prologiem pewnego ksiopka SF. Analizie poddaliśmy darmowy fragment, udostępniony przez autora; całość książki można kupić wyłącznie z jego rąk na allegro, za niewygórowaną cenę 44,99 zł. Nie będziemy więc analizować przebiegu akcji i konstrukcji postaci; niemniej jednak udostępniony tekst doskonale wystarcza, by przyjrzeć się stylowi, w jakim jest to napisane oraz budowie świata przedstawionego. A ta, zapewniam, jest zadziwiająca!

Zapraszamy więc do podróży przez odległe galaktyki. Newton płacze, Kepler przewraca się w grobie, a my leciiimy! Indżojcie!


Piotr Nytko: D.E.A.T.H. Tom I: Nadchodzi ciemność, wyd. Poligraf, 2019

Analizują: Kura, Sineira i Zaciekawiony

PROLOG


Wiele lat temu w odległych zakątkach wszechświata istniała galaktyka, której mieszkańcy wiedli spokojne życie.

Dawno, dawno temu w odległej Galaktyce rycerzom Jedi wreszcie udało się wprowadzić trwały pokój…


Ich samoświadomość była tak rozwinięta, że nie toczyli ze sobą wojen, tylko współpracowali na każdym kroku, budując potężne cywilizacje.

Galaktyczni psychologowie odwalili kawał dobrej roboty.

Bo to była wspólna samoświadomość. You will be assimilated. Resistance is futile.

Może to była (nie)świadomość zbiorowa w rozumienia Junga?


Gwiazdozbiór nie należał do największych.

Ale jaki gwiazdozbiór…? Gwiazdozbiory to sztuczne twory, istniejące wyłącznie na mapach nieba i powołane do życia wyobraźnią astronomów, więc…?

Czytając taką nazwę myślałem z początku, że mowa o cywilizacji obecnej między wieloma gwiazdami, bo żeby istniał jakiś gwiazdozbiór potrzeba więcej niż jedną gwiazdę – i to nie pierwsze mylące określenie w tym ksiopku.


Pierwsza z nich (z czego, z tych cywilizacji?) – Loouth – była zagrożona przez „słońce”.

“Słońce” w cudzysłowie, bo…? Śtucne jakieś?

Bo to pseudonim artystyczny lokalnej gwiazdy.

No bo wiecie, jedyna gwiazda, jaka ma nazwę Słońce to ta nasza, a ta jest inna. Z czego wynikałoby, że autor jest baardzo dokładny w swoim pisaniu. Tylko że nie.


Trajektoria, po której je okrążała, znajdowała się blisko gorącego ciała niebieskiego. Warunki, jakie panowały na Loouth, nie sprzyjały rozwijaniu się życia. Była to jedyna taka planeta w galaktyce CrySkyline.

Wow, w całej galaktyce, wśród setek miliardów gwiazd – tylko jedna planeta niezdatna do życia? Ciasno tam mieli.

Oraz napawam się urodą tej nazwy.

To była planeta krążąca wokół centrum galaktyki. Która to galaktyka była częścią… gwiazdozbioru.


Druga z kolei, mimo że również nie była zbytnio oddalona od centralnej gwiazdy, stwarzała wielu istotom doskonałe warunki do rozwoju.

Baaren była jedną z najbardziej zaludnionych planet w galaktyce.

Dobra, wyjaśnijmy sobie od razu: autor używa pojęć “galaktyka” oraz “gwiazdozbiór” jako synonimów dla “układu planetarnego”.

To trochę tak, jakby pojedynczy liść nazywać raz „puszczą amazońską”, a raz „leśnym pejzażykiem”.

Jeśli ktoś bierze się za pisanie SF o kosmosie wypadałoby przynajmniej nie mylić pojęć, które są tak podstawowe, że każdy czytelnik zauważy, że coś tu jest nie tak.


Jej gorący klimat przyciągał wiele gatunków, które przybywały jedynie na chwilę, ale osiedlały się na długi czas.

Szczególną popularnością cieszyła się wśród niedźwiedzi polarnych.

Ale że całe gatunki przybywały? Wszystkie osobniki za jednym zamachem?


Następną w kolejności była planeta Bardam Zan, co w języku mongolskim znaczy duma.

Niestety, w języku lokalsów oznaczało to “Tu Nie Ma Nic Ciekawego, Proszę Przechodzić”.

Imperium Mongołów było większe niż dotąd myśleliśmy.

Dżyngis-chan jak się rozpędził…

https://www.youtube.com/watch?v=pzmI3vAIhbE


Klimat oraz atmosfera stwarzały idealne warunki do egzystencji. Większość jej terenów zamieszkiwała dumna rasa Werrissian.

Terenów atmosfery czy terenów egzystencji?

Od razu ostrzegam: autor się nie lubi ze składnią. Osoby wrażliwe uprasza się o zaparzenie ziółek.


Kolejna planeta była niczym cień Bardam Zan. Tajemnicze ciało niebieskie okrążało niemalże w takim samym czasie centralną gwiazdę CrySkyline co planeta Werrissian.

Normalnie to bym zakładała, że chodzi o satelitę, ale kosmiczne pomysły autora są kosmiczne, więc nie wiem, może wyobrażał sobie jedną planetę podążającą za drugą po tej samej orbicie, jak cień…? Na co wskazywałaby jej nazwa:


Skaduwee (z afrykanerskiego cień)

O, Ziemio, matko wszystkich języków wszechświata!

zamieszkiwały różne dzikie bestie, które wzbudzały strach samym wyglądem. Mimo że były niebezpieczne, żyły w harmonii z innymi mieszkańcami tej mrocznej planety.

Każdy znał swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym i nikt nie narzekał.

Wzbudzały strach i były groźne, ale równocześnie współpracowały z innymi na każdym kroku z powodu wspólnej świadomości… No przecież to jasne.

Dlaczego planeta była mroczna? Czy autor zakłada, że pozostawała cały czas w cieniu Bardam Zan? Jeśli tak, to jakim cudem na jej ciemnej i zimnej powierzchni rozwinęło się życie?

Ale hej, żeby pozostawać w cieniu Bardam Zan, ta mroczna planeta musiałaby mieć identyczną prędkość kątową, a nie okrążać centralną gwiazdę w „niemalże takim samym czasie”. Niedasie, bo im większy promień orbity, tym większy okres obiegu.

Warunki rezonansu orbitalnego 1:1 są bardzo specyficzne. W zasadzie obie planety musiałyby poruszać się po tej samej orbicie w pewnej odległości i nie miałyby okazji się przesłaniać (i byłby to układ bardzo niestabilny). Bo przypominam czytelnikom, że zgodnie z prawami Keplera im bardziej oddalona jest od gwiazdy planeta, tym dłuższy jest jej okres obiegu (średnia prędkość liniowa jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu półosi orbity!). Kolejna po trzeciej planeta, krążąca po większej orbicie, w takiej odległości, aby nie spaść na poprzedniczkę, miałaby swój rok wyraźnie dłuższy, i startując z położenia w cieniu Bardam Zan natychmiast zaczęłaby zostawać z tyłu.

Chyba bym już wolał aby wytłumaczono to magią…


Cywilizowane istoty budowały tam metropolie, wkomponowując architekturę w krajobraz, przez co czasami trudno było znaleźć ich budynki.

Myślisz, że to łąka usiana kretowiskami? Nie, to centrum stolicy!

Meh, po prostu było za ciemno.


Piątym ciałem niebieskim, które krążyło w galaktyce CrySkyline, było Leutrox (co oznaczało Lek Na Tarczycę). Leutrox i Skaduwee dzieliła spora odległość, niemal tak duża jak odległość Skaduwee od „słońca”. Nad niemal całym Leutrox unosiła się gęsta mgła, ale mimo to klimat był tam najbardziej zróżnicowany w całej galaktyce.

Mglisto-wilgotny, mglisto-suchy, mglisto-polarny, mglisto-tropikalny…


Wyraźne pory roku występowały w prawie każdym zakątku, oprócz tej polanki w górach, gdzie mieszkała Buka, a powierzchnię planety pokrywały majestatyczne krajobrazy.

Całą powierzchnię wyłożono fototapetą z ładnymi widoczkami.

Krajobrazy, które było doskonale widać w zamglonej atmosferze…


Widoki zapierały dech w piersiach.

Uhm. Morze mgły, ocean mgły, mgła w kłębach, mgła w pasmach i mgła w różnych odcieniach.


Niestety z powodu bardzo szybko rozwijającej się cywilizacji planeta była w niektórych rejonach mocno zanieczyszczona. Mimo ciągłej walki ze skażeniem nie udawało się go wyeliminować i spotkać można tu było często równie niezwykłe, co niebezpieczne jeziora żrących kwasów lub gejzery wyziewające śmiertelnie trujące gazy.

Te gejzery zwykle nazywają się “kominy fabryczne”.

No właśnie zastanawia mnie, w jaki sposób zanieczyszczenia przemysłowe wywoływały zjawisko geologiczne, jakim są gejzery. Sekwestracja dwutlenku węgla pod ziemią wyszła komuś bardzo źle?

Plot twist: ponieważ życie na tej planecie rozwinęło się w warunkach skrajnie odmiennych od ziemskich, trującym gazem był… tlen 😉


Przyzwyczajeni mieszkańcy planety nie uznawali tego za problem, lemoniada na kwasie siarkowym uchodziła za przysmak, i najbardziej cierpiała na tym sama planeta oraz przybysze z innych zakątków wszechświata.

Mieszkańcy to byli prawdziwi twardziele, nie to co te miękiszony z Ziemi, którym przeszkadza byle kwas i byle gaz.


Tamtejsze stworzenia miały bardzo rozwiniętą inteligencję, były jednak z natury nieufne. Wspierały siebie nawzajem, ale mieszkańcy innych planet nie mogli liczyć na to samo.

Po prostu nie lubili turystów, ot, co.

“Chodź, pokażę ci naszą największą atrakcję, wrzący gejzer – tylko uważaj na te śliskie kamie… ups.”

Skoro były takie inteligentne i empatyczne, to czemu nie zauważały, że zniszczyły sobie zanieczyszczeniami całą planetę?


Przedostatnią planetą, oddzieloną pasem asteroid od pozostałych ciał niebieskich, była Zhekha Kyre. Jej atmosfera również była bardzo gęsta, ale tu przez gorący klimat ciężko było w ogóle oddychać.

Zastanawiam się, co ją tak grzało, skoro – jako przedostatnia – musiała znajdować się już dość daleko od słońca.

Gęsta atmosfera ją grzała. Jak Wenus.

Efekt cieplarniany bywa czasem całkiem przyjemny. Inna uwaga – jeśli przed nią rozciągał się pas planetoid, to musiała być to planeta bardzo duża. Warunkiem powstania wewnętrznego pasa planetoid jest planeta o masie wielokrotnie większej od pozostałych, która przyspieszała planetozymale na orbitach wewnętrznych, nie dając im szans na zlepienie się w jedną skalistą planetę. U nas jest to Jowisz, gazowy olbrzym, którego przyroda nie jest zbyt przyjazna. I który jest też niezbyt zamieszkany. Wpływ Jowisza osłabł w tak dużej odległości, że stabilną orbitę utworzył dopiero mniejszy od Ziemi Mars.


Planeta może nie była zbyt przyjazna – również jeśli chodzi o przyrodę – ale jej mieszkańcy wręcz przeciwnie.

I wszystko jasne – to oni namiętnie podgrzewali atmosferę!


Mimo że krążyła po większej orbicie niż Leutrox, rok na niej trwał krócej.

Kepler stanął na głowie, a potem wywinął fikołka w grobie.

Pozwolą Państwo, że posłużę się klasykiem:

https://gfycat.com/ellipticalsoliddavidstiger

Fizyka w tym wszechświecie działa w jakiś bardzo dziwny sposób. A to nie koniec osobliwości.


Przez to grawitacja była tu silniejsza niż na innych planetach.

Drogi autorze, to coś, co na szybko wirującej karuzeli przyciska Cię do oparcia, to nie jest grawitacja, tylko siła odśrodkowa.

Żeby jeszcze chodziło o jakąś ujemną siłę odśrodkową. Pisak chyba myśli, że grawitacja ciała zależy od szybkości z jaką się porusza. Nie, panie autorze, siła która wciska cię w fotel, gdy dajesz gazu samochodem, to bezwładność wynikająca z liniowego przyspieszenia. Przyspieszenie grawitacyjne na powierzchni planety zależy od jej całkowitej masy i średnicy.


Na samym końcu układu planetarnego znajdowała się nieduża planeta niemal w całości skuta lodem. Promienie z centralnej gwiazdy słabo ją ogrzewały, przez co panował tam mroźny klimat.

Mam wrażenie, że czytam pracę domową z geografii.


Mieszkańcy byli bardzo przyjaźni i otwarci na przybyszów.

Szukali u nich odrobiny ciepła.


Bardzo często współpracowali z Werrissianami, wspólnie zgłębiając tajemnice kosmosu. Byli jednak sceptycznie nastawieni do ekspedycji, jaką tamci planowali.

Po prostu nie chcieli jej współfinansować.


Ostatnia planeta nosiła nazwę Xiv, co po prostu z języka rzymskiego, oznacza czternaście.

ÓMARŁAM.

Heloł, w “języku rzymskim” o tajnej nazwie “łacina” tak wyglądał po prostu zapis cyfrowy, to nie jest słowo!

(I dlaczego “czternaście”, skoro była siódma?)

Przepraszam, chciałabym się upewnić: czy autor ukończył podstawówkę?

No cóż, nie dam głowy, że nie pisał tego jako szóstoklasista, ale wydał jako człowiek dorosły, dwa lata temu, i chwali się nią na swoim profilu na LinkedIn.

Może nazwa Vii źle brzmiała?

Dla mnie ładniej niż “ksiw”.

To nas sprowadza na teren rozważań teoretycznych o roli nazw w tekście. Czy to, że planeta ma nazwę pochodzącą z “języka rzymskiego”, oznacza, że przybyli tam Rzymianie?

Rzymianie, Mongołowie, Afrykanerzy…

Bo jeśli nie, i to zostało tylko tak nazwane jako odpowiednik obcych określeń, to czemu w cudzysłowie jest “słońce” a nie inne nazwy specyficzne tylko dla naszej ziemi i naszego świata? Sądząc po alternatywnej fizyce, to na pewno nie jest ten sam wszechświat, co nasz.


Była to liczba słynących ze śmiertelnych pułapek natury miejsc, z których jeszcze nikt nie wrócił żywy.

Aaaha. Zatem była to Planeta Czternastu Pułapek. Co roku śmiałkowie wyruszali zdobywać kolejne z nich, a jeśli któremuś się udało i wrócił żywy – Wielka Rada Planety podejmowała decyzję o zmianie nazwy.

(I tak wyglądała cała prawda o planecie Ksiw).

Mieszkańcy planety z dużą otwartością i przyjaźnią witali przybyszów. Którzy następnie ginęli w śmiertelnych pułapkach natury… Czyżby to był jakiś podstęp?

Podstęp? Jaki podstęp?!



Cudownie wyglądające dzieła sztuki, rzeźbione zimnym wiatrem i lodem, przynosiły chłodną śmierć bez względu na to, jak wytrzymały był gatunek.

Ale mimo to planetę zamieszkiwali bardzo przyjaźni i otwarci, choć sceptyczni, mieszkańcy. Coś mi się widzi, że należeli do dumnej rasy niesporczaków.

Dumnej i artystycznie uzdolnionej. Dzieło sztuki, drogi autorze, z definicji jest wytworem syntetycznym. Wniosek stąd taki, że otwarci i przyjaźni mieszkańcy Planety Xi(v) zajmowali się tworzeniem pięknych i zabójczych narzędzi zbrodni.

Podoba mi się ta wizja. Serio.

Już dawno zauważyłem, że złe opka to kopalnie świetnych pomysłow, które dałyby ciekawe fabuły, tylko gdyby zajął się nimi ktoś inny.


No dobra, zakończyliśmy część opisującą miejsce akcji, to może ją podsumujmy. Mieszkańcy tego układu z siedmioma planetami najwyraźniej cierpią na manię wielkości, skoro nazywają go galaktyką, ale niech im będzie. Autor bardzo się stara wprowadzić jakieś zróżnicowanie i nadać planetom indywidualne cechy (naginając przy tym nieraz prawa fizyki), jednak siłą rzeczy opis jest dość pobieżny, a zamieszkujące układ rasy nie doczekały się ani charakterystyki, ani nawet swoich nazw – oprócz Werrissian (dumnych!). Czym jednakże są te rasy? To autochtoni, którzy wyewoluowali niezależnie od siebie, każdy gatunek na swojej planecie, czy też mieszkańcy jednej z nich skolonizowali resztę? A może to Ziemianie, którzy przywieźli ze sobą nazwy w swych dawnych językach…? No cóż, jak się wkrótce przekonamy, owa odległa galaktyka ma z Ziemią więcej wspólnego niż się wydaje…


Niezwykle utalentowani astronomowie z (niezwykle) dumnej rasy Werrissian dokonali niezwykłego odkrycia. Tak im się przynajmniej wydawało. W rzeczywistości było to odkrycie całkiem zwykłe. Całkiem niedaleko CrySkyline, za drugą gwiazdą w lewo i prosto aż do rana, tworzyła się nowa galaktyka, która została nazwana na ich cześć Galaktyką Werrissian.

Niesporczaki z Czternastki i Kwasożłopy z Leku Na Tarczycę strzeliły focha.


Emocje sięgnęły zenitu, gdy po wielu badaniach z wykorzystaniem zaawansowanych technologicznie teleskopów udało się odkryć, że prawdopodobnie istnieje tam już życie.

Nie dowiemy się, niestety, jakie przesłanki na to wskazywały.

Mujborze, procesy kosmiczne zachodzą tam w takim tempie, że wystarczyło, aby badacz zdrzemnął się na chwilkę przy teleskopie, a tu cichcem rozwinęło się życie.

Zupełnie jak w wiaderku z pyrami!

Tu bym bronił autora, bo może był to układ jeszcze w fazie powstawania, otoczony mgławicą, ale już z młodymi planetami, na których coś powstało i wyewoluowało. Ale zostało to tak nieporadnie przedstawione, że witki opadają. Zwróćcie uwagę, że układ musiał zostać odkryty przez teleskopy, i to takie zaawansowane, czyli musiał znajdować się w dość dużej odległości. Ale jak pokażą dalsze perypetie planet z tej “galaktyki”, równocześnie musiało być zupełnie inaczej.


Postanowiono wysłać ekspedycję w celu potwierdzenia tej teorii.

Zanim doleci, tamto życie prześcignie ich cywilizacyjnie…

Czepiasz się, na pewno mieli niezwykły i dumny hipernapęd.

Chodzi mi wyłącznie o czas trwania zjawisk kosmicznych! Skoro są w stanie na bieżąco obserwować powstawanie “nowej galaktyki” (przypomnijmy: wiek naszej galaktyki to ok. 14 miliardów lat, a Układu Słonecznego ok. 4,6 mld) i JUŻ odkryli tam życie, to rozwój cywilizacji powinien zająć… bzzziut!… o rany, co to za latające spodki za oknem?!


Wspierani przez mieszkańców Xiv Werrissianie skompletowali niezbędny sprzęt i wyliczyli dokładnie czas trwania misji.

Zauważmy, że autor z wdziękiem ukrywa pewne braki i przezornie nie podaje, jak długo miała trwać ekspedycja.

Uwiną się w weekend.


Jednak nie każdy był do wyprawy tak pozytywnie nastawiony jak mieszkańcy Bardam Zan. Leutrox oraz Skaduwee ostrzegały, że to nie jest dobry pomysł.

Gdyż albowiem?


Proponowały nawet, żeby wysłać najpierw bezzałogowe statki badawcze. Nie udało im się jednak przekonać dumnych odkrywców.

Dumni odkrywcy chcieli po prostu pierwsi położyć łapę na bogactwach nowego świata.

Jeśli Leutrox i Skaduwee nie przedstawiły żadnych argumentów TAK JAK AUTOR, to trudno się dziwić.


W końcu ekspedycja doszła do skutku. Trzy pojazdy kosmiczne (Pinta, Niña, Santa Maria) wyposażone w wysokiej klasy sprzęt badawczy opuściły galaktykę CrySkyline, kierując się w stronę nowej mgławicy.

O, “mgławica” jako kolejny synonim.

To był układ planet, który był gwiazdozbiorem, który był galaktyką, która była mgławicą! Czego nie rozumiecie?


Regularne raporty napawały coraz większą radością i dumą Werrissian pilotujących wyprawę z centrum dowodzenia na Bardam Zan. W końcu pojazdy dotarły w pobliże jednej z planet nowego układu.

„W końcu” czyli kiedy? Ile lat zajęła ta podróż?

Autor opisuje międzygalaktyczną wyprawę niczym wycieczkę do sąsiedniego województwa.


Odtąd raporty zaczęły docierać coraz rzadziej, aż w pewnym momencie ekspedycja zamilkła. Tłumaczono to chwilowymi problemami z połączeniem z odległymi stronami, ale cisza niepokojąco się przedłużała. Po kolejnych miesiącach bez odzewu i choćby śladów na radarach świadczących o powrocie naukowców zaczęto się niepokoić.

Ani słowa na temat odległości, bo jeszcze przypadkiem ktoś by spróbował obliczyć czas, jakiego potrzebowałby sygnał na pokonanie drogi pomiędzy nadajnikiem radaru, celem i odbiornikiem.

Czujecie ten motyw? Członkowie wyprawy stykają się z zagrożeniem, które powoduje zagładę wyprawy, i od tego momentu… zaczynają wysyłać kolejne raporty coraz rzadziej, nie wspominając nic o tym niebezpieczeństwie, które im ograniczyło regularność. Bo po ich zamilknięciu dowódcy nie wiedzieli co się stało.


Porozumiawszy się z mieszkańcami ostatniej planety CrySkyline, Werrissianie zwrócili się o pomoc do mędrców z Leutrox.

Bardzo dumni, ale troszku niesamodzielni.


Rozwiązanie, jakie tamci zaproponowali, nie napawało radością ani optymizmem. Wręcz przeciwnie. Podjęto jednak decyzję o misji ratunkowej.

I żeby na to wpaść potrzebowali pomocy mędrców? Wow.


Zamiast sprzętu badawczego na pokładach miała się teraz znaleźć broń laserowa.

Skąd broń, skoro wcześniej autor uraczył nas sielankowym opisem galaktyki, w której nie prowadzono wojen?

Zajumali lasery optykom i kosmetyczkom.

Badali sobie z nudów różne śmiercionośne bronie. Wiecie jacy są naukowcy.


Przygotowania szły sprawnie, jednak nie zdążono ich ukończyć.

Pewnego dnia w okolicach szóstej planety pojawił się niezidentyfikowany pojazd, który raczej nie pochodził z tej galaktyki.

No i masz, Kuro, wykrakałaś! Tak to jest, odwrócisz się na chwilę, a życie w wiaderku z pyrami już buduje kosmodrom.


Mieszkańcy Zhekha Kyre próbowali nawiązać z nim kontakt, ale bezskutecznie. Statek na krótką chwilę zniknął im z oczu (schował się za kawałkiem próżni), po czym znów pojawił się na orbicie i wszedł w atmosferę planety. Przemierzał prerie (galopem, niczym dzielny kowboj na koniu), mijając mniejsze miasta. Ich mieszkańcy byli bardzo zaniepokojeni. Obawy nie były bezpodstawne. Tajemniczy pojazd wykonał gwałtowny manewr, zmienił kurs i ostro przyspieszył, kierując się w stronę jednego z większych miast na planecie. Prędkość statku zwiększała się z każdym kilometrem. Niebezpiecznie zbliżał się do zabudowań, a przerażeni mieszkańcy musieli usuwać mu się z drogi, żeby ich nie staranował.

Khę, to jest pojazd kosmiczny w atmosferze, czy pirat drogowy, który wpadł na chodnik?

Statek przyleciał prosto z kosmosu, po czym zwiększał prędkość z każdym kilometrem i na koniec można było przed nim uskoczyć na nogach? To z jaką prędkością leciał między planetami?

W porywach nawet do czterech A’Tuinów!


Po kilku kilometrach testowania prędkości i reakcji istot w końcu na drodze przybyszów stanęło kilka pojazdów służb porządkowych.

Mamy rozumieć, że służby porządkowe (sic!) najpierw zmierzyły prędkość UFO, a potem dawały sygnały dźwiękowe i machały lizakami, czekając na reakcję?

Po zaawansowanych cywilizacjach śmigających między galaktykami spodziewałabym się posiadania jakichś sił powietrznych czy Wojsk Ochrony Planety.

Ach, prawda, przecież w tej galaktyce nie było wojen…

Chyba raczej lecący statkiem testowali szybkość reakcji mieszkańców planety, sprawdzając przy jakiej prędkości mogą odskoczyć, a kiedy już wpadają pod podwozie i giną. Tylko po co?


Statek zwolnił, po czym zatrzymał się tuż przed szeryfami.

Totalnie widzę blokadę drogową na jakimś zadupiu w Nowym Meksyku czy gdzieś. Kilka zdezelowanych samochodów lokalnej policji, kurz na drodze, rude skały i chwastokłębki przetaczające się po pustyni. Zamiast statku alienów – rozpędzona ciężarówka, hamująca z piskiem opon.

Hint dla piszących: dobór słów MA ZNACZENIE.


Kolejna próba nawiązania kontaktu też się nie powiodła. Goście nie chcieli się w ogóle odezwać. Dali jednak odpowiedź na zadawane pytania. Z dział umiejscowionych tuż przy kadłubie wydobył się ogień, który zniszczył jeden z pojazdów służb porządkowych, po czym, nie przerywając ataku, statek z impetem ruszył przed siebie.

No cóż. Ten język rozumieją nawet niesporczaki.


Ogień zostawiał ciemną smugę, nad miastem unosił się siwy i gęsty dym. Pościg za agresorami spełz(ł) na niczym. Rajd przez środek miasta przyniósł zniszczenie i śmierć wielu przypadkowych istot. Po krwawej zabawie, jaką sobie urządzili, obcy wzbili się gwałtownie w górę i skierowali się na orbitę. Tuż po jej przekroczeniu zniknęli, osiągając prędkość nadświetlną.

Smutek i żal – zmieszane ze strachem i ciszą – rozniosły niepokojące wieści po całej galaktyce.

To była bardzo wymowna cisza.

Galaktyka łączyła się w bUlu i nadzieJi.


Nikt już nie myślał o kolejnej misji naukowej. Przygotowywano się do akcji ratunkowej – takiej z pełnym uzbrojeniem.

W tym momencie ktoś chyba powinien zasugerować (na przykład mędrcy), że akcja ratunkowa może poczekać, bo w ślad za pierwszym statkiem agresywnych Obcych mogą się pojawić kolejne.


Werrissianie mieli w swojej flocie pojazdy, które błyskawicznie przemieszczały się pomiędzy planetami, a kilka potężnych strzałów z ich dział pozwalało zniszczyć ogromne okręty międzygalaktyczne.

Ej, to nie mogli wysłać naukowców na którymś z takich okrętów? Tak na wszelki wypadek?

A skąd się wzięły okręty wojenne w galaktyce, w której nie prowadzono wojen?

Zapytajmy inaczej – czemu pozostałe planety współpracowały ochoczo bez konfliktów z planetą mającą taką potężną broń?


Wyścig zbrojeń trwał w najlepsze. Na każdej z siedmiu planet mieszkańcy gorączkowo przygotowywali się na najgorsze. Tu przydałoby się jeszcze zdanie kończące się na “takie średnie”.

Nagle w okolicach trzeciej planety, domu Werrissian, pojawiły się znajome statki.

Dumni i niezwykle utalentowani astronomowie nic nie zauważyli, póki nie było za późno.

Byli tak dumni, że dokonywanie obserwacji uważali za rzecz poniżej swojej godności.


Chwilowa radość z powrotu naukowców szybko przerodziła się w szok i przerażenie. Pojazdy były nie tylko bardziej masywne niż wcześniej (Zaokrągliły się po wakacjach!), ale również opancerzone i uzbrojone. Okazało się, że mieszkańcy pobliskiego układu planetarnego (o, już nie galaktyki?) wykorzystali sprzęt badawczy Werrissian, by do nich trafić. Trzy krążowniki zatoczyły koło nad ogromną metropolią, po czym, zniżywszy lot, pomknęły między zabudowaniami.

To były bardzo małe krążowniki. Wręcz kieszonkowe.

Albo na tej planecie lubili cholernie szerokie ulice.


Mieszkańcy przyglądali się przelatującym pojazdom niczego nieświadomi.

Akurat przypadkiem oślepli i ogłuchli.

Nie zauważyli, że ich krążowniki pokryły się nowymi pancerzami, powiększyły i zostały uzbrojone. Wyglądały tak samo jak zwykły pojazd.

Myśleli, że to naturalna ewolucja, jak u pokemonów.


Wszystkie jednostki służb porządkowych postawiono w stan gotowości. Trzy krążowniki leciały prosto na bazę wojskową…

Ach, czyli jednak wśród tych służb porządkowych były też siły zbrojne! Do tej pory miałam wrażenie, że tam mają co najwyżej straż miejską.

Szkoda tylko, że to wojsko też jest najwyraźniej ślepe i głuche.


Nieprzerwany strumień pocisków dziurawił mury budynków, wysadzając w powietrze magazyny z bronią, militarne pojazdy i biurowce.

Co za idioci zakładają bazy wojskowe w środku miasta?


Kontratak okazał się nieskuteczny.

Niestety, autor zapomniał go opisać.


Wróg był tak dobrze wyposażony, że Werrissianie nie mogli sobie z nim poradzić.

No i paczciepaństwo, obserwują ich od chwili powstania układu, ale rozwój zaawansowanej technicznie, agresywnej cywilizacji – przegapili.


W pośpiechu zaczęli szukać pomocy. Na Leutrox nie mogli liczyć. Ta mało przyjazna planeta była swego rodzaju neutralnym państwem w tej części wszechświata. Mieszkańcy nie byli członkami żadnej organizacji, nie brali udziału w bitwach ani wojnach, nie reagowali na problemy innych.

A obcy przybysze uszanowali tę neutralność, bo tak.

Nie brali udziału w bitwach i wojnach… których w tym układzie nawet zresztą nie toczono…


Planeta z tropikalnym klimatem zmagała się z podobnymi trudnościami.

Jej mieszkańcy też byli członkami żadnych organizacji i nie reagowali?


Tam jednak nie było znajomych wszystkim pojazdów z Bardam Zan – pojawiły się same obce jednostki.

Czekajcie, bo rozkminiam. Znaczy: nie zaatakowały ich przerobione statki badawcze tylko oryginalne statki Obcych, tak? Co w tym dziwnego?


Podobieństwo polegało jedynie na tam tym, że przybysze również i tam masakrowali oddziały militarne.

No kurde, nie wpadłabym na to, że wojna na jednym froncie będzie podobna do tej na innym!


Atak na Zhekha Kyre był znikomy. Obcy przylecieli, pokręcili się trochę i tyle ich widziano.

Kilka akapitów temu autor opisywał krwawy rajd, a teraz zmienił zdanie.

Aż musiałam sprawdzić, czy ten rajd był faktycznie tam. Może jemu samemu też się mylą nazwy planet.


Najprawdopodobniej nie spodobała im się planeta i stwierdzili, że nie ma na niej czego szukać. A mogliby się mocno zdziwić.

No tak. Autor stworzył sobie siedem planet, bo dlaczego nie, ale teraz nie ma pomysłu, co napisać o większości z nich.


Strach we wszystkich budziło jednak to, że nawet niebezpieczna planeta, pełna śmiertelnych pułapek, została zaatakowana.

Mimo umieszczonego na orbicie wielkiego baneru z napisem: „Achtung! Внимание! Uwaga! Teren niebezpieczny, wchodzisz na własne ryzyko!”


Kilka nieprzyjaznych statków poległo w starciu z naturą, ale pozostałe spustoszyły niemalże całą mroźną Xiv.

Mordercze pułapki zostały zniszczone co do jednej i planeta zmieniła nazwę na Ziobro.


Krucjata trwała długo i wydawało się, że rzeź nie będzie miała końca.

Ciężko opancerzeni rycerze z innej galaktyki wyrzynali wszystkich jak leci, bo powiedziano im, że Bóg rozpozna swoich.


Z oddali przyglądało się temu dwóch tajemniczych osobników.

Totalnie ich widzę, jak stoją sobie na jakiejś kosmicznej skale, ubrani w bluzy z kapturami. Palą ćmiki, piją piwo i komentują.


Sygnały nadajników i teleskopów zdawały się wskazywać, że znajdują się w okolicach Galaktyki Werrissian.

To niezbyt precyzyjna lokalizacja. Chyba czas najwyższy na odrobinę danych. Jak powiada Ciocia Wikipedia: Większość galaktyk ma rozmiary od kilku tysięcy do kilkuset tysięcy lat świetlnych. Odległości między galaktykami sięgają milionów lat świetlnych.

Jakich, kurnać, nadajników i teleskopów…? Dlaczego mieliby włączać jakieś nadajniki (tu jesteśmy, znajdźcie nas!), dlaczego teleskopy miałyby wypatrywać jakichś dwóch typków?


Po chwili(!) obserwacji postanowili przerwać tę krwawą jatkę. Mieli na pokładzie ogromnej stacji kosmicznej broń, jakiej nie znał żaden gatunek CrySkyline.

Dodajmy też, że żaden gatunek CrySkyline nie zauważył dotąd tej ogromnej stacji. Nawet (powtarzajmy to do znudzenia!) niezwykle utalentowani astronomowie z dumnej rasy Werrissian.


Potężne działo, wyglądające jak gigantyczny silnik odrzutowy, mogło unicestwiać całe planety.

ZNAMY TO.


Kalibracja takiej broni trwała jednak dosyć długo, a w tym czasie napastnicy plądrowali cztery planety naraz. Czas uciekał, ale w końcu dwaj śmiałkowie poradzili sobie z aparaturą i podjęli odważną decyzję. Chcieli wysadzić jeden z księżyców Bardam Zan, na którym stacjonował generał wszystkich flot nieprzyjaciela.

CZEKAJCIE. To oni są obrońcami CrySkyline? Jakimś sposobem, przez nikogo niezauważeni, przemycili olbrzymią stację z gigantycznym działem na teren napastników? Czy po prostu autorowi rzeczywiście mylą się własne nazwy i w tym momencie ma na myśli “galaktykę, w której mieszkają Werrissianie”, a nie “galaktykę odkrytą przez Werrissian”?


Naturalny satelita był na tyle blisko planety, że stał się idealnym punktem obserwacyjnym dla dowódcy. Bezwzględny wojskowy (uzbrojony w piękną lunetę z błyszczącego mosiądzu) prowadził stamtąd najstraszniejszą rzeź w historii istnienia galaktyki.

No to nie wiem, czy księżyc przy jednej małej planetce był taki idealny do obserwacji całej kampanii.


Intencje, pomysł i plan mieli dobre. Brakowało im jednak doświadczenia i nie przewidzieli skutków wystrzału z tak potężnej broni.

Znaczy – to naprawdę było jakichś dwóch przypadkowych kolesi, którzy nie mieli pojęcia, jak to działa?

Czekaj, bo kontem pluję na piękno dzieła. To jest jakiś srogi trip, a ci kolesie jawią mi się jako Jay i Cichy Bob w gęstych oparach marychy.


https://www.indiewire.com/wp-content/uploads/2019/07/Screen-Shot-2019-07-18-at-1.38.48-PM.png

To się musi źle skończyć.

No to byli specjalistami, korzystającymi z własnej broni, czy pierwszakami, którym przypadkiem w tym momencie wypadła wachta? Skoro znali efekty działania, które chcieli wykorzystać, to powinni przewidzieć skutki uderzenia w księżyc orbitujący bardzo blisko planety. A te powinny być takie, że nie wiem, czy na pewno byli obrońcami mieszkańców układu. Ale nie uprzedzajmy faktów.


A to, co się wydarzyło, miało nieodwracalne konsekwencje.

A łyżka na to: Niemożliwe!


Laserowy strumień wystrzelił z oślepiającym błyskiem, po czym zapadła cisza. Cisza, która w przerażający sposób poniosła się echem po wszechświecie.

Nie chcę cię rozczarowywać, autorze, ale w próżni cisza trwa cały czas.

(“Ojej, NAPRAWDĘ? A przecież obejrzałem wszystkie części Gwiezdnych Wojen i lasery zawsze robiły piu piu!”)

Fizyka tego wszechświata jest naprawdę osobliwa. Przez próżnię kosmiczną niesie się cisza i jeszcze odbija się echem od wszechświata. (Tak, wiemy że to takie literackie określenia, ale używanie ich w taki sposób, do opisu rzeczywistych skutków fizycznych zjawisk kosmicznych, wprowadza czytelnika w konfuzję. Gdyby napisał, że “w centrach dowodzenia na wszystkich zamieszkanych planetach zapadła cisza” itp. byłoby O.K., bo taka cisza z książkowego porównania, to zaprzestanie odgłosów wydawanych przez jakieś stworzenia pod wpływem wrażenia, a nie zjawisko fizyczne zachodzące samoistnie w przestrzeni).


Zbyt mocna siła strumienia i błędna kalibracja sprawiły, że atak nie trafił do celu. Oślepiający promień nie trafił w księżyc, a w planetę.

Nie chcę cię rozczarowywać, autorze, ale nawet jakby trafił w księżyc, znajdujący się – jak sam pisałeś – blisko planety, skutki byłyby dla niej równie katastrofalne.

Dokładnie. Uderzenie taką bronią w księżyc zniszczyłoby planetę i jej mieszkańców, i może zasypało szczątkami sąsiednie. Całe to przepraszające tłumaczenie, że niestety celujący nie mieli czasu i och jejku, jaki to się stał pech, że źle trafili, nie ma sensu. Nawet jakby wcelowali dokładnie, to i tak skończyłoby się źle.


Potężna eksplozja rozniosła mikroskopijne kawałki Bardam Zan oraz ciał jej mieszkańców po całej galaktyce.

Fluffy.


Wybuch był tak silny, że fala uderzeniowa wyrzuciła z orbit nawet sąsiednie planety.

To było naprawdę potężne działo.


Skaduwee zniknęło niemalże natychmiast. Z połowy zmasakrowanej Baaren pędziły z prędkością światła spore odłamki (zakładam, że “prędkość światła” jest tu tylko metaforą…), które – niczym komety – bombardowały gorącą Loouth. Po dumnej rasie nie pozostał ślad. Skutki wybuchu odczuło nawet Leutrox, które znajdowało się w pobliżu Zhekha Kyre. Wytrącona z orbity neutralna planeta otarła się o sąsiednią, również wybijając ją z trajektorii.

No po prostu powpadały na siebie jak kule bilardowe na stole.

Przybliżona rekonstrukcja wydarzeń (gif by Kiszkiloszki)

https://64.media.tumblr.com/e947cc9e6ff75e924460211f267beec0/tumblr_o13jshJMpC1uluhv2o1_400.gif

Oraz stosowny podkład dźwiękowy:

https://youtu.be/PyQS-oOvwkk


Kręcąc się zbyt szybko wokół własnych osi oraz zwiększając grawitację (whut), zniszczyły swoje atmosfery i krajobrazy.

Mgły nad Leutrox przeminęły z wiatrem.

Newton płakał jak na to patrzył.


Znajdowały się teraz niebezpiecznie blisko Galaktyki Werrissian. Pierwsze dwie gorące planety wylądowały z potężną siłą w jej „słońcu”.

“Jej” czyli Galaktyki Werrissian, o której mowa była w poprzednim zdaniu? No chyba jednak nie, bo z całości wnioskuję, że chodzi o słońce układu CrySkyline.

Było to “słońce”, bo nie było naprawdę naszym Słońcem, tylko takim jakby.

Ale gdyby chodziło o CrySkyline, to chyba autor użyłby tutaj tej jakże pięknej nazwy?


W wyniku uderzenia wystrzeliły śmiercionośne promienie świetlne w kierunku pozostałych ciał niebieskich.

Słońce chlupnęło światłem jak jezioro po wrzuceniu kamieni.

Planety walnęły jedna o drugą z takim impetem, że aż iskry poszły.


Leutrox nie ucierpiało, ponieważ zasłonięte było przez Zhekha Kyre. Duszna planeta straciła większą część swojej gęstej atmosfery.

I od razu wszystkim się zrobiło jakoś lżej.


Obie jednak były na tyle daleko, że ostrzał z centrum galaktyki ich niemalże nie dosięgnął.

Serio, to ja już całkiem straciłam orientację, która planeta jest która, jak są ułożone względem siebie i czy takie coś byłoby możliwe.

Próbowałam sobie rozrysować, ale pogubiłam kredki.


„Słońce” zmieniło się w tykającą bombę, która z czasem zaczęła się wypalać.

Tykające bomby przeważnie mają zwyczaj wybuchać, ale to nie pierwsza rzecz, która w tej “galaktyce” przebiega dokładnie odwrotnie.

Nie chce mi się wierzyć, że dwie planety, które wpadły w „Słońce”, wystarczyły do powiększenia jego masy na tyle, by mogło się zmienić w supernową.

Gdybyż jeszcze o to chodziło autorowi… Jakby Jowisz wpadł do naszego Słońca, to by było za mało masy. Supernowe typu I powstają, gdy biały karzeł przekroczy masę 1,44 słońca. Typ II to wynik zapadania i rozbłysku fuzji u gwiazd o masie 9 słońc. Jowisz ma masę około 0,1% masy słońca. Tak że nie wiem. Te opisy wyglądają, jakby to był miniukładzik z planetkami jak z Małego Księcia. Może to był brązowy karzeł na granicy masy potrzebnej do fuzji deuteru (1,5% MS)?

Haha, Zaciekawiony, zapamiętaj pierwszą zasadę analizatora – nie szukaj sensu w opku!


Dwie prawie niezniszczone planety zostały wchłonięte do Galaktyki Werrissian.

Która znajdowała się tak daleko, że sami Werrissianie musieli ją odkryć przy pomocy specjalistycznych teleskopów, a statków wyprawy badawczej nie dało się skontrolować z planety i zobaczyć, czy nie zostały zniszczone. A najeźdźcy musieli z niej lecieć z nadświetlną. Wraca więc pytanie – nowy układ planet był bardzo daleko, czy strasznie bliziutko?


Gorącą planetą ze zniszczoną atmosferą zainteresowali się tajemniczy intruzi, którzy z czasem wybili wszystkich jej mieszkańców. Zastąpiły ich roboty i cyborgi.

A drugą planetę pozostawiono w spokoju? Skoro potem jest mowa o najstarszych mieszkańcach, to chyba zachowano jakąś ciągłość cywilizacji (o ile coś na planecie przetrwało partyjkę kosmicznego bilarda i podróż między układami planetarnymi).

Skoro atmosfera została „zniszczona”, to najeźdźcy raczej nie mieli kogo wybijać.


Mroźnej i niebezpiecznej planety, która – pozbawiona swojej orbity – zniknęła, nikt nie potrafił odnaleźć. Kosmos wchłonął ją w swe mroczne głębiny.

Czternastka! Biedne niesporczaki, mam nadzieję, że to przeżyły… 🙁

Nie martw się, niesporczaki są bardzo odporne.


Po wielu latach od tragedii o CrySkyline zaczęły krążyć legendy, przekazywane z ust do ust przez najstarszych mieszkańców Leutrox oraz garstkę ocalałych rodowitych mieszkańców Zhekha Kyre. Żadna z planet nie przyznała się do użycia śmiercionośnego lasera na zniszczonej stacji kosmicznej.

Wizualizują mi się gadające planety:

-Nie użyłam żadnego lasera, przecież nie mam rąk!


https://bestanimations.com/uploads/gifs/735816210funny-talking-planet-animation.gif

Jeśli dobrze liczę, cztery planety nie miały jak, bo je zniszczyło na amen. A jedna odleciała i schowała się za innym kawałkiem próżni.


Sprawcy w tajemniczych okolicznościach rozpłynęli się w powietrzu, a miejsce zbrodni zniszczyli.

Autor sugeruje, że Jay i Cichy Bob przeżyli tę kosmiczną rozpierduchę?

Chyba sama Bóg ich ocaliła.


Galaktyka Werrissian powiększyła się o dwie planety, natomiast po CrySkyline zostały tylko krwawe wspomnienia. Życie rozwijało się na nowych terytoriach.

W Galaktyce Wiadra z Pyrami i w Mgławicy Niemytej Lodówki…

Tak więc układ planetarny, który był galaktyką, zniknął, i pojawia się pytanie po co było wymyślać te wszystkie nazwy i cywilizacje?

Ktoś tu się za dużo naczytał o Nibiru, że wpadł na takie rzeczy.


I tu Was zostawiamy, drodzy Czytelnicy, w zadumie nad marnym losem zniszczonej galaktyki/układu/mgławicy/whatever,

a Maskotek wycelował wielkie działo i…

22 komentarzy do posta “97. Niesporczaki z Czternastki, czyli Galaktyka na opak (D.E.A.T.H. 1/2)

  1. Pierwsza?

    “Słońce” w cudzysłowie, bo…? Śtucne jakieś?
    Bo to pseudonim artystyczny lokalnej gwiazdy.
    No bo wiecie, jedyna gwiazda, jaka ma nazwę Słońce to ta nasza, a ta jest inna. Z czego wynikałoby, że autor jest baardzo dokładny w swoim pisaniu. Tylko że nie.

    Czepiacie się, może to jakaś metafora.

    Trajektoria, po której je okrążała, znajdowała się blisko gorącego ciała niebieskiego.
    Planeta (cywilizacja?) krażąca wokół „słońca”, blisko… innej gwiazdy? To całe Loouth wychodzi w takim razie na księżyc, a „słońce” na planetę.

    Ale że całe gatunki przybywały? Wszystkie osobniki za jednym zamachem?
    Skoro to kolektywy…

    Niestety, w języku lokalsów oznaczało to “Tu Nie Ma Nic Ciekawego, Proszę Przechodzić”.
    Taki galaktyczny Radzymin.

    Terenów atmosfery czy terenów egzystencji?
    Strzelam, że tego drugiego. W końcu wyższy poziom samoświadomości.

    zamieszkiwały różne dzikie bestie, które wzbudzały strach samym wyglądem. Mimo że były niebezpieczne, żyły w harmonii z innymi mieszkańcami tej mrocznej planety.
    Mieli grafik, kto kogo kiedy przeraża.

    Jeśli tak, to jakim cudem na jej ciemnej i zimnej powierzchni rozwinęło się życie?
    To obce środowisko, pewnie polega na kompletnie innych zasadach biochemicznych niż ziemskie.

    Leutrox i Skaduwee dzieliła spora odległość, niemal tak duża jak odległość Skaduwee od „słońca”.
    Znaczy tej planety, wokół której orbitowała Loouth?

    Nad niemal całym Leutrox unosiła się gęsta mgła
    Na jej mieszkańców mówiło się „goryle”.

    Mglisto-wilgotny, mglisto-suchy, mglisto-polarny, mglisto-tropikalny…
    Sucha mgła to bardziej kurzawa czy jednak zadyma okołobiegunowa?

    Krajobrazy, które było doskonale widać w zamglonej atmosferze…
    Rdzenne gatunki rozwinęły synestetyczną echolokację.

    „Mimo że krążyła po większej orbicie niż Leutrox, rok na niej trwał krócej.”
    Już wiem, ta planeta to po prostu olbrzymia kotłownia dla silników odrzutowych!

    Wniosek stąd taki, że otwarci i przyjaźni mieszkańcy Planety Xi(v) zajmowali się tworzeniem pięknych i zabójczych narzędzi zbrodni.
    Podoba mi się ta wizja. Serio.

    Mnie też. Brzmią na zimnolubny odpowiednik Predatorów, albo Klingonów.

    Już dawno zauważyłem, że złe opka to kopalnie świetnych pomysłow, które dałyby ciekawe fabuły, tylko gdyby zajął się nimi ktoś inny.
    Indeed. W jednym z opek internetowych, sprzed chyba dziesięciu lat, spodobał mi się pomysł na królową wampirów składającą jajeczka, gdzie indziej jedna z analizatorek (Kura?) życzyła sobie uniwersum, gdzie buduje się ufortyfikowane zamki dla obrony przed owadami.

    Chodzi mi wyłącznie o czas trwania zjawisk kosmicznych! Skoro są w stanie na bieżąco obserwować powstawanie “nowej galaktyki” (przypomnijmy: wiek naszej galaktyki to ok. 14 miliardów lat, a Układu Słonecznego ok. 4,6 mld) i JUŻ odkryli tam życie, to rozwój cywilizacji powinien zająć… bzzziut!… o rany, co to za latające spodki za oknem?!
    Słowem – teleskopy zarejestrowały odległą przeszłość.

    To był układ planet, który był gwiazdozbiorem, który był galaktyką, która była mgławicą! Czego nie rozumiecie?
    Kosmiczna matrioszka.

    Czujecie ten motyw? Członkowie wyprawy stykają się z zagrożeniem, które powoduje zagładę wyprawy, i od tego momentu… zaczynają wysyłać kolejne raporty coraz rzadziej, nie wspominając nic o tym niebezpieczeństwie, które im ograniczyło regularność. Bo po ich zamilknięciu dowódcy nie wiedzieli co się stało.
    Mam wrażenie, że coś się pod ekspedycję podszyło, i w końcu skończyły się temu pomysły na wymówki.

    Tu przydałoby się jeszcze zdanie kończące się na “takie średnie”.
    Ależ prosz: „Nastroje mieszkańców były raczej średnie.”

    Prywata do Zaciekawionego: jak dobrze znasz się na astrofizyce?

  2. Dobrze sobie analizę na osłodę w poniedziałek przeczytać <3
    Powiedzcie, wrócicie jeszcze kiedys do klasyków jak Michalak? Niedawno odświeżyłam sobie Czarnego Księcia, i ten by się nadawł aż miło, ale jak się dowiedziałam że wydała sequel do "Mistrza" to aż mi sie w głowie zakręciło…

    • Właśnie, „Czarny Książę”… skoro ktoś poruszył temat, to ja się podzielę historią z życia: niedawno dorwałam zbiór opowiadań pod tym samym tytułem. Całkiem dobrych opowiadań. Ale i tak dostaję zakwiku na widok okładki. Twory Autorkasi ryją mózg na całe życie :’D

  3. @Nefrusobek
    Tyle o ile. Dość aby zauważyć jak bardzo fizyka z tego opka się nie zgadza z realnością. Ale olimpiady astronomicznej bym nie przeszedł.

  4. Ja bym te ziemskie nazwy planet mogła wybaczyć gdyby autor albo nie wspominał, co one znaczą i że pochodzą z ziemskich języków; albo gdyby się okazało, że planety to tak naprawdę ziemskie kolonie.

  5. Ta ksiunszka to swoiste kuriozum. To naprawdę jest jej fragment, a nie jakieś, ja wiem, streszczenie? Przecież tu nie ma postaci ani nawet jakichś dokładniejszych opisów cywilizacji, tylko latanie między planetami, wybuchające statki, wuje muje dzikie węże. Razem z kolegą przeczytaliśmy całą analizę i żadne z nas nie umie powiedzieć, o czym to jest, bo tu nie ma ani jednego konkretnego wątku.

    „Przedostatnią planetą, oddzieloną pasem asteroid od pozostałych ciał niebieskich, była Zhekha Kyre.”
    Jestem srodze rozczarowana, że ta planeta nie dostała jakiejś pjenknej nazwy w ziemskim języku. Ale w sumie brzmi jak pasztuński.

    „Mroźnej i niebezpiecznej planety, która – pozbawiona swojej orbity – zniknęła, nikt nie potrafił odnaleźć.”
    Kurna, zmiotło ją z planszy XD

    „Ta mało przyjazna planeta była swego rodzaju neutralnym państwem w tej części wszechświata. Mieszkańcy nie byli członkami żadnej organizacji, nie brali udziału w bitwach ani wojnach, nie reagowali na problemy innych.”
    Kosmiczna Szwajcaria <3

    „Obcy przylecieli, pokręcili się trochę i tyle ich widziano.”
    Przecież w takich momentach ta książka analizuje się sama XD

  6. Autor brał udział w konkursie „Streść historię międzygalaktycznych wojen w 10 zdaniach”, czy co? Taaaaaaakie rzeczy się dzieją, obcy napadają, krwawa jatka postępuje, całe planety znikają, pojawiają się intruzi, roboty, cyborgi, jakieś cywilizacje dysponują bronią, z pomocą której dwóch „osobników” może rozwalić ichniejszy układ „słoneczny” (i to jeszcze po uprzednim przyglądaniu się z boku!), a czytelnik dostaje po zdaniu podsumowania o losie planet/galaktyk/cywilizacji. Inna rzecz, że ciężko się nimi wszystkimi przejąć, skoro po niemal tyle samo zdań wstępu dostała każda z nich, nie mówiąc o tym, jak bardzo rozbudowana jest prezentacja całej zagłady, więc może autor słusznie nie przeciąga tych opisów – ot byli i przeminęli w wyniku jakiejś bliżej niesprecyzowanej rozwałki, którą sami sprowokowali pchając się na ekspedycję. Rozumiem, że akcja właściwa dzieje się X lat po tych wydarzeniach, wśród potomków ocalałych?

    Sprawcy się ulotnili, a planety nie chciały się przyznać. Niedobre planety! Następnym razem proszę brać przykład ze sprawców i czynnie brać udział w akcji, a nie tylko dawać się rozwalać i potem siedzieć, jak mysz pod miotłą. Jeszcze trzeba ustalić, co wtedy robiły galaktyki.

    @Siblaime
    „Przecież w takich momentach ta książka analizuje się sama XD”
    Dobre 🙂

  7. Po prostu do galaktyki wpadł Lobo Ostatni Czarnian z jakimś nieokreślonym tutaj zleceniem (może polował sam na siebie, jak w „Lobo vs Maska”), a te dwie tajemnicze postacie, które przez przypadek zastrzeliły planetę, to Kurvinoxy z Kapitana Bomby. Crossover, na który nie zasłużyliśmy 😉

  8. Ale ossso tu chozzzi?
    Przeczytalam całość i dalej nie wiem… Piękne klasyczne ksiopko znalezliście. Oby wiecej takich na Armadzie 🙂

  9. Brakuje mi jednej, wyraźnej uwagi na samym początku.
    Autor rzuca od cholery nazw własnych, przydługich opisów, które nie wnoszą nic, ino przynudzają i odrzucają od czytania.
    W sumie kojarzy mi się trochę klimatem z tymi kucykami pony w stylu scifi, tylko pisanymi jeszcze bardziej na serio.

    Co do uwag o ziemiocentryczności nazw i pomieszan z poplątaniem – trochę na wyrost jak dla mnie, Valeriana nie przebili. xD

  10. Ja tego typu fantazje miałem w wieku lat ośmiu. Dziesięciolatek z grubsza zainteresowany tematyką kosmosu powinien już odróżniać galaktykę od układu planetarnego. Znajomości praw Keplera raczej nie należałoby się spodziewać. Wnioskuję, że autor jest w wieku pierwszokomunistycznym.

  11. To wygląda trochę jak moje próby pisania science fiction w podstawówce… Też składały się głównie z wymyślania nazw planet i pobieżnych informacji o nich.
    CrySkyline brzmi jak nazwa koszmarnych z wyboru linii lotniczych. Może to słońce to ich lokowanie produktu?
    Wspaniały wybór materiału do recenzji ❤️

  12. „Skoro były takie inteligentne i empatyczne, to czemu nie zauważały, że zniszczyły sobie zanieczyszczeniami całą planetę?”

    Taaa…. a propos inteligentnych istot…

  13. Niewiarygodne, nie spodziewałem się, że kiedyś przeczytam fanfic do Spore O.o Ale naprawdę pobieżne opisy tych gatunków, planety charakteryzowane jedną cechą; o wielkości jak z Małego Księcia… to wszystko pasuje!

  14. Na usprawiedliwienie autora przypomnę, że sam Stanisław Lem zaczął dzieło „Niezwyciężony” tak: „Niezwyciężony”, krążownik drugiej klasy, największa jednostka, jaką dysponowała baza w konstelacji Liry, szedł fotonowym ciągiem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru.

  15. Potrzebowalem czegos do czytania w pracy i sie zawiodlem – zawiodlem sie bo nie moge czytac w pracy czegos, przez co pluje ze smiechu. Rzadko kiedy komentuje, ale od lat czytam analizy, dobra robita 😉

Napisz komentarz