Witamy Was, Czytelnicy w ostatnim kręgu “Otchłani”, gdzie Brodzki unika śmierci o włos, a właściwie to znajomi zmarli odżywiają, miasto drży przed terrorystą, a ojciec Majbach traci coś najbliższego jego sercu.
Indżojcie!
Analizują: Kura, Jasza i Królowa Matka
*
14 września 2016
*
Brodzki nocuje u Bereniki w hotelu (bez skojarzeń, całkowicie niewinnie). Rano rozmawiają o tym, jak umarła matka Brodzkiego (wypiła wodę ze szklanki po konwaliach – i tak, w ten sposób jak najbardziej można się zatruć). Musiała być bardzo spragniona i zdesperowana, że chwyciła za wazonik, aby się napić wody spod kwiatków (ale to się zdarza osobom chorym i półprzytomnym, w sumie nie wiadomo, czy matka Brodzkiego nie była w złym stanie już przed zatruciem). Specjalnie pędzonych na tę okazję, bo to też był wrzesień.
Pojawia się Żółtko z informacją, że komendant Halicki się powiesił, a jego żona zaginęła. Policjanci jadą na miejsce, Berenika zabiera się z nimi.
*
Żółtko się przeżegnał i ukrył twarz w dłoniach. Wiele razy widział śmierć, ale trzecie zwłoki w ciągu doby to nawet dla tak dziarskiego sztubaka <Żółtko chodzi dopiero do gimnazjum?! Przebóg, naprawdę wszystkich do tej policji biorą!> było za dużo.
– Ja pierdolę – powiedział do siebie. Dyndające na kablu ciało wybrzmiewało całą swoją postacią, było jak finalny akt szekspirowskiego dramatu.
Nie wiem dlaczego, ale po tym opisie mam skojarzenia z dźwiękiem berimbau.
(…)
*
5
*
Człowiek o poparzonej twarzy szedł właśnie korytarzem czwartego piętra Oddziału Klinicznego Chirurgii Szczękowo-Twarzowej szpitala wojewódzkiego na toruńskich Bielanach. Jak już wspomniano, ta usytuowana pośród drzew placówka miała zapewniać spokój rekonwalescentom i ciszę tym, którzy tkwili gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią, jakby na lustrze akwenu rozdzielającym te dwie krainy.
– A pan dokąd? – spytała pielęgniarka o szpotawych nogach. Było jasne, że się pojawi salowa-księgowa-dietetyczka-kucharka-praczka-pomywaczka. Dla pewnej odmiany – teraz w roli pielęgniarki. Miała siwe odrosty i nierówny zgryz. – Do pana mówię!
Mężczyzna w białym kitlu nie reagował na jej słowa, idąc swobodnie korytarzem czwartego piętra jak ktoś, kto tu pracuje.
Kobieta jednak nie odpuszczała. Nie pracowała tu od dziś i z daleka potrafiła rozpoznać pacjenta, lekarza – zwłaszcza, że w tym szpitalu pracował tylko jeden, i w dodatku był lekarką, – i gościa. – Halo, proszę pana! Proszę w tej chwili się zatrzymać! – krzyczała. – Arek, Grzesiek, zatrzymajcie tego człowieka.
Dopiero na odgłos ciężkich kroków pielęgniarzy, przystanął – tuż przed przeszklonymi drzwiami sali numer trzy.
Sanitariusze przewyższali o głowę mężczyznę w wojskowych butach. Ten sprężył się w środku, sięgając dłonią do kieszeni, w której miał ukryty pistolet. Otwieranie ognia w takim miejscu było dużo bardziej ryzykowne niż wczoraj, w kościele. Nie miał twarzy zasłoniętej kominiarką, dookoła kręcili się cywile, obsługa. Powinien był przyjść w godzinach popołudniowych, gdy personel szpitala jest skromniejszy. Wtedy by spokojnie kropnął Nowaka. Policjant by nawet nie jęknął. Dziura w Nowaku nie zrobiłaby na nikim wrażenia, tak samo, jak nagłe milczenie sprzętu medycznego. „Szkolny błąd” – pomyślał Buźka.
*
Kiedy w końcu się do nich odwrócił, salowa wybałuszyła oczy.
– Matko kochana. Kto pana wypuścił z sali? Czy na kwalifikację do zabiegu? – Podeszła bliżej, by przyjrzeć się bliznom. – Nie no, goi się, dzidzia. Pan pójdzie z nami, „na kontrol”. Spokojnie, wyleczymy pana, pan nie mówi, ale proszę się nie bać. W tym szpitalu nikomu nie dajemy zrobić krzywdy.
Nie to co w innych, paaanie, tam to rzeźnia!
*
„I bardzo, kurwa, szkoda” – pomyślał. Wykonanie wyroku na policjancie, który widział Elfa, musiał odłożyć na dogodniejszy moment.
Kiedy odeszli, pacjent leżący na łóżku pod oknem się poruszył.
*
6
Bla, bla, bla, Brodzki z Żółtką po raz kolejny przypominają zbrodnie sprzed trzydziestu lat, potem Brodzki snuje długie rozważania jak to kiedyś były czasy, teraz nie ma czasów, aż wreszcie coś się zaczyna dziać.
*
– No dobrze – rzekł do siebie – pora sprawdzić, co chciałeś ukryć przed światem, komendancie.
Brodzki zaczął wertować szuflady <gdzie mnie, prostej dziewczyninie, poprawiać polonistę z wykształcenia, który w dodatku studia ukończył z wyróżnieniem, ale “wertować” to można książki, szuflady co najwyżej przeglądać względnie przetrząsać> jedna po drugiej. Było to przedwojenne biurko w stylu art déco. Jego politura dawno zmatowiała, a na rantach widać było wiele obić i zadrapań. (…)
I ja totalnie widzę w tym momencie, jak autor kombinuje, jak mu te trybiki się w głowie kręcą, bo wymyślił sobie efektowną scenę z Brodzkim znajdującym… ukrytą szufladę. Ale skąd ukryta szuflada w służbowym biurku z masowej produkcji? No to trzeba było dać Halickiemu jakiś zabytek…
Nie, żebym stawała tu w obronie warsztatu autora, ale majaczy mi się, że to późne rokokoko w domu Halickiego to już w “Mgnieniu” występowało. Znaczy, nie jest to (chyba?) nowy pomysł, raczej, o dziwo, konsekwencja.
W domu. Tu jesteśmy na komendzie.
A. No tak, jak mogłam pomyśleć, że Marcel przemyśli coś, co pisze.
Oj tam, oj tam. Halicki po prostu nosił je ze sobą z domu do pracy.
*
Tak, szuflada była zasadniczo pusta, poza jednym drobnym przedmiotem spoczywającym dokładnie pośrodku. Była to koperta z napisem „BRODZKI”.
Nie wiem, nie znam się, ale po śmierci (a zwłaszcza samobójczej) komendanta policji, jego biurko chyba powinno być komisyjnie zaplombowane i poddane bardzo starannej rewizji przez wyznaczoną grupę śledczych.
A nie tak, żeby każdy Leoś mógł sobie swobodnie bobrować w papierach.
*
Wyjął ją pewnym ruchem, ułożył zawartość szuflady zgodnie z zastanym porządkiem, zamknął ją, schował klucz.
Ułożył zgodnie z zastanym porządkiem zawartość pustej szuflady. Zuch.
*
– Ty szczwany lisie… – powiedział do siebie profetycznym <Eeeee… ale że profetycznym, serio?> tonem. – Wiedziałem, że pękasz i chcesz coś powiedzieć.
Profetyzm. Takie ładne słowo.
*
Nie od razu otworzył kopertę. Zajrzenie do niej mogłoby się wydawać oczywiste w kontekście gromadzenia materiału dowodowego i logiki śledztwa, ale wielki Leon Brodzki nigdy nie pozwalał zawracać sobie głowy podobnymi nieistotnymi drobiazgami. Logika śledztwa nie uwzględnia jednak emocji, a te – w kluczowym momentach – mają niekiedy większą moc sprawczą niż niezastąpiony umysł ludzki.
Leon w ciągu ostatnich dwóch tygodni wielokrotnie znajdował tropy i wskazówki. Widział swoje nazwisko na ciele ofiary. Widział swój nekrolog w gazecie. Widział martwych wrogów i martwych przyjaciół. Jakimś szóstym zmysłem normalnie. Ten wrzesień, niepodobny do żadnego innego września z dotychczasowego życia, był biegiem przez ogród wiedzy i żmijowiska. (…)
Aż do drzewa wiadomości dobrego i anakondy.
*
Brodzki wsadził dwa palce do koperty. „Zdjęcie” – pomyślał, (“Brodzki” – pomyślało zdjęcie) po czym wysunął fotografię wykonaną na papierze fotograficznym (niemożliwe…) oraz dołączoną kartkę. Pozostawiono na niej odręczny napis:
*
Zakładam, że jeśli ktoś to czyta, możesz to być tylko ty, Leon. Bo ty jeden masz dość odwagi, by rzucić wyzwanie systemowi i spróbować wyjść z matni. (W sensie: przeszukać biurko komendanta?) Skoro to czytasz – znaczy, że nie żyję. (To logiczne, żywy nigdy by go nie dopuścił do swego biurka). Piszę to w powtórnym strachu o życie Zosi. (A ten pierwszy był kiedy? W początkach lat dziewięćdziesiątych zapewne.) Są pewni ludzie, którzy nie cofną się przed niczym, by zniszczyć to miasto. (Mniejsza z Zosią, są ważniejsze sprawy. No a jak! Zosia nie jest wpisana na listę Dziedzictwa UNESCO!) Zabójcę znajdziesz na odwrocie fotografii. Czy patrzysz uważnie? To twoja ostatnia wielka zagadka. Wiem, że jeśli ją rozwiążesz, to spotkamy się po tamtej stronie, bo nie cofniesz się przed niczym. (Znaczy: wiem, że jeśli ją rozwiążesz, zginiesz? To ja pierdolę takie rozwiązanie…) Nie wiem, czy zabiłeś człowieka w celi. A czy ty uwierzysz w moją samobójczą śmierć?
Przyjaciel, G.
Kurła, nie mogę. Facet pisze list pożegnalny, ukrywa go w supertajnej skrytce, zakłada, że przeczyta go jedynie adresat i zamiast dać jasne wskazówki, to pierdoli o “ostatniej zagadce”.
No niezupełnie, chyba mógł założyć, że to biurko zostanie przeszukane i być może list wpadnie w niepowołane ręce. Sama w takiej sytuacji też bym próbowała nie pisać tak, ot, kawa na ławę.
No nie wiem. Powiedzmy, że się obawia o życie żony, ale w takim przypadku nie powinien w ogóle pisać nic, a już na pewno nie dołączać tego zdjęcia, przez które zginął archiwista Maks i prawie zginął Nowak. Gdybym była zbrodzieniem odnajdującym list, sam fakt znalezienia zdjęcia byłby dla mnie wystarczającym dowodem, że Halicki jest nielojalny. Choćby było nie wiem jak enigmatycznie opisane.
Skoro już się zdecydował zagrać va banque, niech będzie konsekwentny.
(Ale my i tak wiemy, że to tylko Chwyt Literacki aby podtrzymać suspens).
*
[Fotografia] Przedstawiała kolejno: Franciszka Brodzkiego, prokuratora Giżyckiego oraz dwóch małych, podobnych do siebie chłopaków, Kosmę i Daniela. Obok nich, z prawej strony siedział mężczyzna w kapeluszu. Jego twarz nie była dobrze widoczna.
– Mikołaj Ruciński – rzekł chłodno Brodzki. – Największa menda w historii tego miasta. W latach siedemdziesiątych otrzymał pseudonim: Elf. Prezenty rozdawał jednak głównie sobie i współpracownikom. Akta wyczyszczono, nikt nie wie, jak wyglądał.
Jednak Brodzki wie i rozpoznaje go na fotografii. Co najlepsze – zna również prawdziwe imię i nazwisko Elfa.
No, wiesz. W końcu to BRODZKI.
Rozpoznaje po kapeluszu; najwyraźniej Elf nigdy go nie zdejmował. Ale…
Od kilkudziesięciu lat nie rozstawał się z nim nawet na moment – spał, kąpał się i grał w tenisa nie zdejmując swojej fedory.
*
Po lewej, obok Franka Brodzkiego, zdjęcie było zagięte. Było w tym miejscu rozerwane, ale ktoś skleił je przezroczysta taśmą.
Leon odgiął ukryty fragment.
Z boku siedziało trzech mężczyzn. Twarze dwóch z nich Brodzki znał jak własne odbicie.
Przypomnijmy, że Brodzki nie rozpoznaje siebie w lustrze i traktuje swoje odbicie jak obcego człowieka.
To wiele wyjaśnia.
Na zdjęciu znajdują się jeszcze: Laczu, Halicki oraz człowiek, którego Brodzki identyfikuje jako Spidera, złodzieja, z którym spotkał się w areszcie. Domyśla się, że ten jest wtyką Elfa i każe Żółtce ustalić jego adres.
*
(…)
*
Berenika snuje snuja. Na komendzie pojawia się mechanik Magik, który przynosi informacje o poszukiwanym przez Brodzkiego starym samochodzie.
*
10
*
Żółtko udaje się na poszukiwania właściciela auta; wpis z bazy danych prowadzi do opuszczonego domu w pobliżu Garbatego Mostka, przy ul. Batorego 5.
Na pewno mało mieliśmy jeszcze dowodów na to, że Dzieuo powstało w latach 90-tych, prawda? Oto następny – ten “opuszczony dom” to willa Krauzego, przepiękny budynek, który przestał pełnić funkcje mieszkalne już w 1986 roku i stał, niszczejąc sobie, do roku 2000, kiedy to przeszedł kapitalny remont.
O, autor o tym wspomina! “Jak ustalił Tomek, budynek w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym przestał pełnić funkcję mieszkalną. Pod względem architektonicznym wyglądał jak pałacyk. (…) Dziś dom wyglądał jak z ogłoszeń w serwisach z nieruchomościami – przykryty niedbale sadzą i liśćmi, pusty, zimny.”
Ok, pusty i zimny, przykryty niedbale sadzą dom, wersja by Marcel:
Autorstwa Pko – Fotografia własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1135539
*
*
Według ewidencji właściciel pojazdu o numerach TOT 0706 mieszkał właśnie pod tym adresem. Właściciel jedynego vauxhalla w historii miasta.
Nie wiadomo, co autor miał na myśli pisząc te słowa, ale firma Vauxhall do dziś produkuje znane i popularne ople.
No, tu był cały wywód wspomnianego Magika o tym, że samochody tej samej marki w różnych krajach mogą się różnie nazywać. W skrócie: szukali opla astry, który okazał się vauxhallem astrą.
*
(…)
Aspirant wdrapał się na werandę po lewej stronie. Przez szpary okiennicy widać było puste wnętrza. Najwyraźniej nikt tu nie mieszkał.
No raczej, w latach 2001-2009 mieścił się tam konsulat Litwy, obecnie – kancelarie adwokackie, a po werandzie nikt nie może bezkarnie łazić i zaglądać przez szpary okiennic też nie, bo willa jest ogrodzona i okiennic nie posiada od dłuższego już czasu.
*
Zeskoczył z gzymsu i stanął ponownie przed frontem budynku. Coś mu nie pasowało, znów. Auto, bezdomny, pusty dom?
Taki bezdomny dom, to tylko wziąć sobie na udomowienie.
W dodatku w okolicy Garbatego Mostka, gdzie nie ma żadnych domów, po werandach których można by się wspinać, a już opuszczonych to w ogóle? Za dużo przypadków” – pomyślał.
A potem zamknął oczy.
Zwykł robić tak w trakcie poszukiwań. Zauważył, że im częściej je zamyka, tym częściej coś dostrzega.
Patrzy sercem <3
*
(…)
*
Brodzki dowiaduje się, że strażnikiem, który umieścił w jego celi Spidera, był Florian Niuniewicz “Niuniek”, ten, do którego domu na Kozackich Górach włamano się parę dni temu. Tymczasem Nowak budzi się ze śpiączki.
*
Sala numer trzy na czwartym piętrze szpitala oblegana była przez cztery osoby. Łóżka przy oknie pilnował młody chłopak z zabandażowanymi rękami. Po przeciwnej stronie łóżka stali Mauer, Brodzki i doktor Kaklińska.
– Panowie, macie pięć minut. Tak naprawdę nie powinno was tu być – rzekła lekarka o brązowych oczach i bujnych, ciemnych włosach.
(…)
– Ale żeby nie było, co nie? – włączył się zabandażowany chłopak.
Będzie świadkiem przesłuchania policyjnego. I co mu zrobisz?! Wypędzisz z sali szpitalnej?
*
Brodzki go znał, był to brat Nowaka nazywany Chyżym. Nastolatek z Bydgoskiego Przedmieścia, który cudem przeżył pożar na stadionie.
No, cudem, cudem… ma poparzone ręce.
*
Obaj bracia wylądowali na tym samym oddziale.
Dłonie do szczęki mają się tak, że Chyży często obgryzał paznokcie.
*
Jeden z poparzeniami, drugi z kolumbijskim krawatem na szyi.
Na tej Chirurgii Szczękowo-Twarzowej to naprawdę kładą wszystkich jak leci; niedługo urządzą tam porodówkę i zakaźny.
Wówczas Kaklińska będzie miała jeszcze bliżej do pracy.
Byłby to rozsądny pomysł, w końcu to spory szpital, wiecie, ile taka Kaklińska musi się nabiegać? A tak – w jednej sali odbierze poród, w drugiej zrobi sekcję, w kolejnej przeszczep, w kolejnej zaopiekuje się skrajnym wcześniakiem, którego matkę po cesarce położy na jednej sali z Nowakiem (w końcu to cięcie, i to cięcie), tanio, praktycznie, a jaka oszczędność czasu!
***
Co do “kolumbijskiego krawata” – poderżniętej ofierze przez ranę w szyi wyciąga się język na wierzch. Stąd ta dziwna nazwa.
*
(…)
*
Pokazują Nowakowi znalezione zdjęcie, aby zidentyfikował na nim człowieka, który poderżnął mu gardło.
Kiedy? Trzy dni wcześniej?
Cztery. Sprawdziłam.
To już wystarczy tego wylegiwania się w szpitalu.
*
Nowak powoli podniósł rękę. Cała czwórka obserwowała w skupieniu, jak jego zaciśnięta dłoń przesuwa się nad pościelą.
Sierżant wysunął palec wskazujący i drżącym ruchem wycelował w zdjęcie. Przyłożył palec do podobizny Człowieka w Kapeluszu, na co Brodzki i Mauer zamruczeli z aprobatą, jakby spodziewając się takiego rozstrzygnięcia, ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego.
Nieoczekiwane to może być przeżycie z poderżniętym głęboko gardłem, a prawdziwym cudem to, że taki pacjent mówi.
*
– Nie… – zacharczał Nowak i jego ręka opadła bezwładnie na pościel. Zakasłał kilka razy, z ust popłynęła mu strużka krwi.
Doktor Natalia Kaklińska popatrzyła na to, nie tracąc olimpijskiego spokoju.
Wyliże się…
*
– Koniec odwiedzin! – syknął Chyży i zdecydowanym gestem wskazał gościom drzwi.
<łagodnie> I to Chyży powiedział, tak? Mamy cudem ocalonego po podcięciu gardła pacjenta, który dopiero co się wybudził, nad jego łóżkiem odchodzi (na OIOM-ie*!!!) towarzysko-zawodowa imprezka, i to Chyży, nieletni kibol, wyrzuca z sali dręczących chorego pytaniami gości, a nie cały sztab lekarzy, tak?
A w ogóle zapewne nie ma na tym OIOM-ie sztabu lekarzy? Nowak nie jest poprzyczepiany do maszynek, które robią “ping”, nikt nie powiedział zdecydowanie: “Ma pan najwyżej minutę, panie prokuratorze” i nie pilnował tej minuty jak Cerber, nikt na dźwięk wyjących alarmami maszyn lub też na widok strużki krwi cieknącej z ust cudem przywróconego do świata żywych rannego nie skrócił tej minuty do dziesięciu sekund? Dobrze rozumiem?
*nie jestem pewna, czy to OIOM, w tekście jest tylko o Chirurgii Szczękowej chyba. Ale zważywszy rodzaj obrażeń to zdecydowanie POWINIEN być OIOM, nie może być inaczej.
Mnie dziwi to, że jakiś nieletni kibolek bierze udział w służbowej rozmowie policjantów.
*
– Nie – sprzeciwił się Nowak. Jeszcze raz podniósł rękę i dojechał dłonią do fotografii, po czym przejechał po niej wskazującym palcem. Mauer i Brodzki spojrzeli na siebie pytająco.
Całość przypomina seans spirytystyczny. Lepiej byłoby, gdyby dali mu to: https://i.sadistic.pl/pics/cbee7caf8b0b.jpg
*
– Chyba coś ci się pomyliło – zauważył Brodzki.
– Nie – odpowiedział głośniej Nowak i ponownie zakasłał.
O, proszę – mówi. I to dość głośno.
*
Chyży znów się poderwał, ale Jacek, jakby w chwilowym przypływie sił witalnych, zdecydowanym ruchem go powstrzymał.
<w osłupieniu> Jprdl. Jprdl. JPRDL.
*
– To ten człowiek. Wiem, co widzę… co nie? Miał tylko kapelusz na głowie.
Cała reszta kadłuba była w goło.
*
Powiedział silnym, pełnym głosem. W szyi naprawdę nie ma żadnych ważnych organów.
*
Brodzki pobladł. Palec Nowaka zatrzymał się po lewej stronie fotografii. Człowiekiem w Kapeluszu i Elfem był wskazywany przez Nowaka mężczyzna siedzący na zdjęciu obok Halickiego. Spider. Ten sam, który przyszedł do celi Brodzkiego.
Leon zerwał się z łóżka <Z ŁÓŻKA?!!!> Tak, przysiadł na łóżku, w nogach chorego. Zawsze tak się robi, gwałtownie odsunął się na środek sali, jakby próbując złapać równowagę na pokładzie podczas sztormu.
Słowa Nowaka uderzyły go obuchem w głowę. Zagadka, której rozwiązania tak uparcie poszukiwał, zawiązała się na jego oczach!
Zawiązała? Rozwiązała? jeden czort…
PanuAutoru zapewne chodzi o to, że Brodzki był mimowolnym świadkiem rozpoczęcia zdarzeń, których zakończenie śledzimy tu z zapartym tchem, wszyscy jak jeden.
*
Miał szansę ją rozwiązać, zanim rozpoczęło się śledztwo.
Skoro dobrze zna imię i nazwisko Elfa, to jakie “śledztwo”?
No, domyślam się, że współcześnie Elf posługuje się fałszywą tożsamością i nikt go nie kojarzy z Rucińskim.
*
Nie zrobił tego. Przeciwnik był sprytniejszy, a jego ręce okazały się znacznie dłuższe.
– Nie… Nie, to niemożliwe. Rozmawiałem z nim. Miałem go przed sobą, przed oczami. To nie mogło być… On nie mógł… on był bez kapelusza!
– Jak widać jednak mógł – odparł Mauer.
– To tylko potwierdza moją teorię, że do aresztu mógł wejść każdy!
Ano, mógł. Jest to kolosalna bzdura, ale skoro w tym samym areszcie używa się zapałek z białym fosforem, a strażnicy lekceważą strzelaninę kilka metrów od wieżyczki, to nie takie cuda tam się zdarzają.
*
– Przynajmniej już wiemy, kogo szukamy – zauważył Mauer.
– Życzę powodzenia – zadrwił Brodzki.
– Powodzenia powinieneś życzyć sobie. Sporo się o tobie dowiedziałem przez ten tydzień.
– Nie rozumiem.
A to nie nowina.
– Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci tak po prostu wyjść z więzienia? Bez żadnej gwarancji, że nie nabroisz i nie popsujesz nam wizerunku? O ile da się jeszcze bardziej…
– O czym ty mówisz?
– Wiedząc, jak nieobliczalny jesteś, porozumieliśmy się z pewnym dużym domem prasowym i zleciliśmy im napisanie krytycznego materiału o tobie. Zdaje się, że poznałeś pannę Vesper.
Aaahahahaha, i ten rozwlekły, przegadany, nudny reportaż Bereniki miałby być tym krytycznym materiałem, tym zabezpieczeniem przed nieobliczalnością Brodzkiego? W jaki sposób niby?
*
Jeśli coś jeszcze mogło detektywa Leona Brodzkiego wytrącić z równowagi, to była to wiadomość o szpiegującej go dziennikarce, którą zaopiekował się minionej nocy.
– Nie wierzę ci.
– Doprawdy? A płacenie brudnymi pieniędzmi w barze? pani barmanka nie doprała banknotu do czysta.
*
Zwidy i gonienie zjaw w czerwonych płaszczach?
Brodzki nie odpowiedział. Wszystko stało się teraz zadziwiająco jasne. Widział to z całą mocą, jak nigdy wcześniej.
Przynajmniej ktoś…
*
14
*
Brodzki jedzie na Kozackie Góry.
*
(…)
Teraz jednak Brodzki czuł strach i był to strach o nieznanej dotąd amplitudzie.
Znaczy – trząsł się tak, że nim miotało.
*
Rozumiał, że nowe informacje musiały wywrzeć wpływ na jego zmyśle [mieć wpływ na co? Na zmysł] przetrwania i podświadomości.
Co to jest zmysł podświadomości?
*
Rozumiał, że właśnie dlatego jego dłonie się spociły, a serce w klatce piersiowej dudniło jak wirnik potężnego samolotu. Rozumiał grymas na twarzy, który dostrzegł w lusterku. Przyjrzał mu się teraz uważnie. Oczy wciąż świeciły się jak diody, ale obwódki wokół powiek poczerniały, zapadając się nieznacznie. „To stres – myślał – ciśnienie, tętno. Panuję nad tym”.
Brodzki ze świecącymi oczami i zapadniętymi obwódkami:’
https://www.chmarket.pl/image/cache/catalog/imported/579ab39c174df338af0c52c9-9-original-720×720.jpg
*
(…)
*
Brodzki przeszukuje dom zaginionego strażnika więziennego “Niuńka”, ale nic nie znajduje.
*
Tym razem posłyszał kroki. Odwrócił się szybko.
Kozackie Góry przepełniała złowieszcza cisza przetykana jedynie szumem przesypujących się liści. Włączył latarkę i skierował ją w stronę wzniesienia. Wiedział, że zanim mieszkańcy zauważą błyski, jego już tu nie będzie. Atmosfera przesycona magią znacznie zmniejsza prędkość światła, każdy to wie. Omiótł snopem światła ziemię, piec, rampę i ścianę garażu z nabazgranym logotypem Apatora Toruń. Nie usłyszawszy ani nie zobaczywszy nic, co by go zaniepokoiło, ruszył do auta. Włączył światła, odpalił silnik i wrzucił bieg, kiedy jakaś potężna siła z hukiem rozbiła boczną szybę. Szkło posypało się do wnętrza, a z ciemności wynurzyły się ręce, które złapały Brodzkiego za szyję. Zacisnęły się na niej bardzo mocno, aż poczuł potworny ból w ściśniętej krtani. Niech się nie niepokoi! W szyi nie ma żadnych ważnych organów! Wszystko trwało ułamki sekund, kiedy bez zawahania złapał napastnika za ręce, wciskając jednocześnie gaz w podłogę. Vectra zabuksowała w piasku i wyrwała przed siebie. Ręce Brodzkiego nie puszczały, a Brodzki nie puszczał rąk napastnika.
To może ja hurtem polecę – co to ma być za konstrukcja zdania “wszystko trwało ułamki sekund, kiedy bez wahania złapał napastnika”? Bo ja rozumiem, że to łapanie napastnika trwało kilka sekund. Czy panałtor mógłby się zdecydować, czy Vectra zabuksowała w piasku, czy wyrwała do przodu? Bo z doświadczenia wiem, że raczej trudno, a wręcz niedasie zrobić tych dwóch rzeczy jednocześnie. Nad zdaniem “Ręce Brodzkiego nie puszczały, Brodzki nie puszczał rąk napastnika” nie będę się dodatkowo znęcać, napiszę tylko, że jak ja tu widzę Brodzkiego jak boga Siwę, to nawet Szanowni Państwo nie.
*
Reflektory oświetliły teraz rząd garaży i żeliwną rampę z lewej strony. Skręcił gwałtownie kierownicę.
Chyba kolanami to zrobił, bo nie sądzę, aby dwie duszące go z potworną siłą dłonie zdołał utrzymać jedną, lewą ręką.
Brodzki?! No proszę cię, więcej wiary!
*
Ciało biegnące obok auta zatrzymało się na metalowej konstrukcji. Brodzki się wyswobodził, ale trzy metry dalej auto wbiło się z impetem w betonowy murek, strzelając w twarz policjanta poduszką powietrzną.
Z impetem? Z jaką prędkością on mógł jechać, skoro duszący go napastnik bez trudu biegł przy samochodzie?
*
Napastnik umyka, Brodzki go goni, obaj najwyraźniej mają odporność Hulka, skoro są w stanie biec – jeden po uderzeniu w żeliwną rampę, drugi po prawie-że-uduszeniu i oberwaniu poduszką powietrzną.
*
(…)
*
Migoczące na horyzoncie nogi umykały z każdym metrem, to znikając, to znów się pojawiając.
Migoczące. Na horyzoncie.
Może gonił wampira, takiego żywcem ze “Zmierzchu”?
Wampir z migoczącymi nogami.
O, jak piękne są na górach nogi tego, kto zwiastuje dobre wieści i ogłasza pokój…
*
*
Lecą, lecą, lecą, aż dobiegają do zajezdni autobusowej.
(…)
Zatrzymał się i strzelił w kierunku napastnika. Ten uchylił się, nie wytracając jednak pędu – pocisk przeleciał prawdopodobnie tuż koło niego.
– Uchylił się… – stęknął Brodzki. – W biegu się uchylił… Wiedźmak chędożony!
*
Brodzki znów ruszył. Był w zaskakująco dobrej formie. Nogi miał szczupłe i dobrze umięśnione, ramiona również pomagały w biegu. Tylko płuca zaczynały powoli świszczeć – trudno się przygotować do takiego sprintu.
(…)
Pot spływał po jego skroniach, w spuchniętym od uderzenia przez poduszkę powietrzną nosie wciąż czuł zapach środków pirotechnicznych, które ją wyzwoliły. Serce wracało do normalnego rytmu, choć czuł, że papierosy na pewno nie poprawiały mu wydolności.
– Pierdolę, od jutra rzucam palenie – wyharczał do siebie.
Wyharczał. Właśnie tak. Już nie tylko cuda stylistyczne, ale zwykłe ortografy…
Autor robi doktorat na polonistyce.
A magisterkę zrobił z wyróżnieniem.
Orty wali jak uczeń w podstawówce.
*
W głowie kotłowały mu się robaczywe myśli. Spider, Elf, Berenika, Mauer. „Wszyscy zrobili mnie w chuja” – myślał. „Pora wziąć sprawy we własne ręce. Jak zawsze w pojedynkę”.
Po czym wziął kilka szybkich oddechów, splunął, gwizdnął, pierdnął i wślizgnął się do budynku.
*
15
*
W hotelu „Pod Orłem” wyłączył się monitoring. Recepcjonista zniknął zza kontuaru, a wejście zamknięto.
Groza zaczęła narastać.
*
Berenika usłyszała pukanie. Kiedy tylko zwolniła zamek, ktoś naparł na drzwi i otworzył je na oścież. W korytarzu stali prokurator Cyriak Mauer oraz kobieta w ponurym uniformie ABW.
Ale czy była w uniformie wyjściowym, czy ćwiczebnym?
*
– Przyjechał mnie pan nastraszyć? – spytała dziennikarka, krzyżując ostentacyjnie ręce na piersiach.
– Przeciwnie, chciałem zapytać o pani zdrowie. – Wskazał na kwiaty w koszu na korytarzu. – Słyszałem, że ma pani tajemniczego wielbiciela, który lubuje się w konwaliach.
Czyli podstawienie wrześniowych konwalii do wąchania to nie był jednorazowy wybryk. Teraz będzie seria eksperymentów z innym kwieciem.
*
– To może mieć związek z zagadką rodziny Brodzkich.
– To już nie pani zmartwienie. Pozwoli pani, że nie będziemy tak przez próg… Funkcjonariuszko, proszę przeszukać panią Vesper
<”Przed przystąpieniem do kontroli osobistej policjant powinien podać swój stopień, imię i nazwisko w sposób umożliwiający odnotowanie tych danych. Musi również podać podstawę prawną i przyczynę podjęcia czynności. Policjant nieumundurowany powinien ponadto okazać legitymację służbową. Podstawą prawną dokonywania kontroli osobistej jest wspomniany art. 15 ust. 1 pkt 5 uop. Dużo istotniejsze jest jednak wskazanie przyczyny podjęcia tej czynności”. Więcej tu>
rzekł, wchodząc do środka. Kiedy zamknął z hukiem drzwi, po zewnętrznej stronie odpadły złocone cyfry jeden i siedem. – Nie chcemy jednak, by skończyła pani jak Barbara Blida. Proszę nam oddać swojego iPhone’a i dyktafon kasetowy. Ten cyfrowy może pani zostawić. Za chwilę szczegółowo panią zrewidujemy, więc proszę darować sobie jakiekolwiek sztuczki. Urządzenia elektroniczne i metalowe przedmioty?
Weź teraz wylicz wszystkie metalowe przedmioty: plomby z amalgamatu, uchwyty przy prysznicu. I jeszcze pilot do TV, lampka przy łóżku, metalowe guziki przy spodniach.
*
Berenika stała niewzruszona. Funkcjonariuszka wyjęła z torby Bereniki kolejno białą ładowarkę, dwa powerbanki i klucze. Następnie skinęła jej, by rozebrała się do bielizny.
Skinienie było tak wymowne, że nie musiała nic tłumaczyć słowami.
*
Dziewczyna skrzywiła się i ostentacyjnie złożyła ręce (jak do modlitwy?), ale pracownica ABW szarpnęła nią i przygniotła do ściany.
– To boli, cholera! – warknęła Berenika. – Może trochę kobiecej solidarności?
Może jakiś nakazik, albo inny papierek z dużą ilością Ważnych Pieczątek?
*
Po kilku ruchach rąk funkcjonariuszki, która ją zrewidowała, nie omijając biustu i krocza, wszystko było jasne. Berenika wyczuwała lesbijki na kilometr.
No, i dlatego pani została funkcjonariuszką ABW – żeby nie tracić żadnej okazji do macanka.
Serio, autorze, zostaw już mniejszości w spokoju, bo czytać hadko.
*
– Długo jeszcze? – Mauer się niecierpliwił.
– Już kończę – odpowiedziała funkcjonariuszka i odwróciła Berenikę przodem do pokoju. Teraz przeszukała jej ubrania, centymetr po centymetrze.
A te ubrania magicznie same się ześliznęły z ciała Bereniki? Przecież na skinienie funkcjonariuszki ta tylko “ostentacyjnie złożyła ręce”.
*
– W porządku. – Prokurator skinął. – Wybaczy pani najście, ale musimy się upewnić, że wie pani, po której stronie działa.
– To chyba moja sprawa.
Teraz popłynie dużo mądrych słów znalezionych w oficjalnych ulotkach, za którymi nie idzie nic, żaden sens.
Deklamacja dla deklamacji i napawanie się urodą zdań złożonych.
– Nie do końca. Jest pani obywatelką demokratycznego kraju, którego demokratycznie wybrane władze kierują odpowiednimi instytucjami, na przykład prokuraturą. I ja, jako jej przedstawiciel, muszę wiedzieć, że nie robi pani nic głupiego… – Mauer mówił beznamiętnie, patrząc przez okno na ulicę. Przed hotelem stały dwa ciemne mercedesy przysłane przez ABW.
– Przeciwnie. Chroni mnie prawo prasowe i mam prawo prowadzić własne śledztwo. – Berenika sięgnęła do plecaka. Chwilę w nim grzebała, jakby szukając czegoś małego, wreszcie wyjęła gruby długopis i notes. – Czy mogę notować? Nie rozumiem natomiast pana obecności tutaj. Wykupił pan last minute i pomylił pokoje?
Zaczyna się błyskotliwa szarża sarkazmem.
*
(…)
– Naprawdę pani sądziła, że pozwolimy jej działać na własną rękę? – pytał, przeglądając notatnik.
Proszę, proszę – jak to służby specjalne czuwają nad życiem i twórczością każdego obywatela. I zza kulis sterują życiem.
Niestety, ABW w najmniejszym stopniu nie bywa zainteresowane działalnością dziennikarzy, o ile nie zdradzają tajemnic wojskowych i gospodarczych, albo nie handlują bronią. Emerytowany syn milicjanta funkcjonariuszom ABW też wisi swobodnym kalafiorem.
W sumie też się zastanawiam, dlaczego akurat Brodzki przykuł uwagę Samej Stolicy; dlaczego Mauer najwyraźniej za swój cel uznał udupienie go wszelkimi sposobami, niezależnie od faktów i dowodów. Zwykły glina, bez ambicji politycznych, czy pędu do kariery jak jego szef, który koniecznie chciał zostać komendantem wojewódzkim.
*
(…)
– Jestem reporterką, zawsze działam na własną rękę – odparła, patrząc to na niego, to na papierowy przedmiot.
– Nawet wtedy, kiedy dosypuje pani policjantom do napojów środki usypiające i robi potem kompromitujące zdjęcia? – Mauer przybrał teraz triumfującą pozę.
Jedną rękę położył na sercu, drugą podniósł do góry i przy tym zerknął na karnisz.
*
Vesper nabrała powietrza w płuca i długo go nie wypuszczała. W końcu odpowiedziała:
– Nie wiem, o czym pan mówi.
Chyba jedyna osoba w RP, którą ominął kilkutygodniowy spektakl “policjanci w różowych biustonoszach”.
*
– Myślę, że pani doskonale wie, o czym mówię. Naprawdę pani sądzi, że tamta prowokacja mogła pani ujść na sucho? Że Marlowe Press Ltd. wyszło z tego obronną ręką bez konsekwencji?
Panie prokuratorze, powinien pan się znać na prawie i wiedzieć, że Ostatecznie Bereniki nie oskarżono, więc tak – jak najbardziej na sucho uszło Berenice i wydawnictwu.
*
Nikt w tym kraju nie ucieknie przed wymiarem sprawiedliwości.
Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf.
Rozumiem próby krytyki systemu prawnego, no ale róbmy to z sensem.
*
Zawarliśmy z panią Anną Teklą układ. Nawiasem mówiąc, to wspaniale, że kobieta w jej wieku jest w ciąży, prawda?
– Tak, cieszę się jej szczęściem – rzekła Berenika przez zęby.
– Oby któregoś dnia nie musiała się dowiedzieć, kto był dawcą nasienia. – Mauer był autentycznie przejęty.
ABW oczywiście dobrze wie, kto był anonimowym dawcą nasienia i która kobieta skorzystała z której dawki. Agencja jest skłonna każdego szantażować taką wiedzą.
*
– Co z was za ludzie?
– My tylko dbamy o porządek w tym kraju.
– Wszyscy tak mówią.
– Nie! – Mauer pchnął ją na ścianę i pogroził palcem. – My naprawdę dbamy o prawo i sprawiedliwość w tym kraju. Łociepanie, jaka aluzja. Eliminujemy wrogów, komunistów i wszystkich, którzy chcieliby uderzać w praworządność. Dlatego Brodzki, syn komunistycznego milicjanta, musiał zapłacić karę za swoje występki.
Czy byli w PRLu jacyś inni funkcjonariusze MO niż milicjanci ?
Tego “komunistycznego” nie będę nawet komentować.
*
Ale byłoby miło, gdyby ktoś wyliczył jakie są “występki” Leona B.
Jest synem swego ojca, komunizm ma w genach! No, to się akurat ładnie wpisuje w narrację o “resortowych dzieciach” i tym podobnych.
Mauer to funkcjonariusz ABW, a nie IPN.
*
Tak jak pani, Bereniko Vesper, musi zapłacić karę za znieważenie funkcjonariuszy. Mnie pozostało wybranie metody.
Tu z trzaskiem otworzył walizeczkę, prezentując zestaw gustownych kajdanek i pejczów.
*
– Poprzez zastraszenie? – spytała, zakładając ręce.
– Poprzez odkupienie. Pani demaskuje Brodzkiego i robi nam prasę [co robi?! Pisze o nich może podając imiona i nazwiska? Nie no, w sensie “robi im dobry PR”], my puszczamy w niepamięć pani występki.
Chyba nie zapłaciła mandatu, albo co gorsza – parkowała w niedozwolonym miejscu.
*
I nie zostaje pani oskarżona o nieudolne usiłowanie zabójstwa policjantów.
Jak pisał Shiren w poprzednim odcinku – mogła zostać oskarżona o usiłowanie zabójstwa, czy było ono nieudolne, to już określa sąd. Poza tym sam autor stwierdził, że “ostatecznie Bereniki nie oskarżono”, więc rozumiem, że sprawę umorzono, zapewne z braku dowodów.
*
– Mauer wyrównał rękawy marynarki i poprawił spinki w mankiecie koszuli. Dopiero teraz Berenika dostrzegła, że ma na nich wygrawerowane paragrafy.
Jeszcze ze trzy razy bohaterowie będą ze zdumieniem zauważać, co Mauer ma wygrawerowane na spinkach, a stanie się to jednym z pytań w Milionerach.
*
Prokurator pchnął ją na krzesło i stanął za jej plecami. – Działamy zgodnie z literą prawa. Karzemy tych, którzy to prawo łamią. Ewentualnie okazujemy łaskę, jeśli oskarżeni będą chcieli działać razem z nami na rzecz praworządności. Pani sytuacja jest bardzo poważna. Jeśli artykuł na temat Brodzkiego mnie osobiście nie będzie zadowalał…
Będzie to znaczyło, że Mauer ma jakiś gust literacki.
*
– Mauer nachylił się do jej ucha i powolnym, obślizgłym ruchem przejechał palcami po jej nadgarstku. Berenikę przeszył dreszcz obrzydzenia. Sięgnął po długopis zaciśnięty w jej dłoni i w dwuznaczny sposób powoli go wysunął z jej palców. Stanął teraz przodem do niej, zrównał się z linią wzroku i pogroził długopisem. – To skończy się to źle i dla pani, i dla Marlowe Press Ltd., i dla pani Tekli, która jest przecież w stanie błogosławionym. W tym wieku łatwo stracić ciążę.
Wow, jak już Mauer został Tym Złym, to po całości.
*
Pani, zdaje się, coś wie na ten temat. Bardzo mi przykro, że straciła pani dziecko. – Ostatnie zdanie znów wypowiedział tym przezroczystym, lektorskim tonem. Po czym pożegnał się, cisnął długopis w kąt i wyszedł, a wraz z nim pokój opuściła napastliwa funkcjonariuszka.
Berenika przypomniała sobie słowa Benera o momencie, który kiedyś nadchodzi i wymaga opowiedzenia się po właściwej stronie. Zdaniem Benera, jeśli Berenika jest prawdziwą dziennikarką, poczuje, kiedy ten moment nadejdzie.
Poczuła właśnie teraz.
Poczuła to. Odwróciła się powoli i na dłuższą chwilę zastygła ze wzrokiem wbitym w ścianę, pięć centymetrów nad ramą obrazka, na lewo od haczyka – tam, gdzie nierówno nałożona farba utworzyła niewielkie zgrubienie.
*
Brodzki ściga napastnika na terenie zajezdni autobusowej, ale dostaje w łeb i traci przytomność. Jest głucha noc, a wnętrze zajezdni jest oświetlone jedynie wpadającym przez małe okienka księżycem.
*
18
*
Zbrodnia w mieście T.
Reportaż Bereniki Vesper
Część szósta
Reportaż. Tak właśnie – reportaż…
Raczej wpis do Księgi Guinessa w tabelce z rekordowymi smędami.
*
Berenika ponownie spotyka się z Benerem, aby uzupełnić portret Brodzkiego.
*
– Nie mówmy o mnie. Mówmy o Brodzkim, o tym, co lubi.
Kotlety. Mizerię. Filmy Kurosawy. Ględzenie.
Mało zresztą będzie o tym, co kocha i lubi. W sumie słabo wyszło, że muszę mówić za niego, ale zaraz wytłumaczę, w czym rzecz. Brodzki nie przedstawia się jak James Bond, choć w trafnych powiedzonkach go przewyższa. A ja przewyższam jego…
Cały czas jesteśmy pod wrażeniem jego błyskotliwych ripost.
*
Nie nosi drogich garniaków, jedynie kurtkę marki Henri Lloyd, granatową, T-shirt, dżinsy, półbuty. Nie chodzi w mundurze. Jako podkomisarz nosi po prostu blachę i klamkę. Tak go widzę. W płaszczu akurat wygląda śmiesznie… – Tu przerywa, by zachichotać pod nosem. Odchrząkuje i kontynuuje. – Zapisujesz?
Przytakuję.
Reportaż jak się patrzy.
*
– Lubi te momenty, kiedy gościowi ze złamaną szczęką mówi coś w rodzaju: „Dałbym ci gumę do żucia, ale sobie do reszty mordę spacyfikujesz”. Rozumiesz? Ma to coś.
O, zdecydowanie. Ma bardzo dużo czegoś. Tylko nie jestem pewna, czy powinien się tym chwalić.
*
Jeśli o Bonda chodzi, to zamiast siorbania wermutu, woli cieknący płyn hamulcowy. Nie żeby gustował w estrze glikolu, ale jeśli przetnie przewody jakiemuś typowi i facet po dachowaniu odda czarny notes z nazwiskami, to ta chwila triumfu upoi Brodzkiego bardziej niż najlepsze martini z najlepszą oliwką wysysaną z falujących piersi najpiękniejszej Haitanki.
No cóż… Bener nie ukrywał, że jest bardziej błyskotliwy i dowcipniejszy od Brodzkiego. Nie ukrywał.
Panie Robercie! <zaapelowała do Roberta Małeckiego Królowa Matka> Prosze następnym razem głęboko rozważyć pomysł wypożyczenia własnego bohatera Marcelowi Woźniakowi. Sam Pan widzi, że nie wynika z tego nic dobrego.
(…)
*
19
*
Od spotkania z Brodzkim i Mauerem Nowak nie mógł zmrużyć oczu.
Dołączył tym samym do reszty populacji Torunia, która nie zasypiała od tygodni. Normalnie Macondo.
*
Po wybudzeniu zmniejszono mu dawki leków, teraz przyjmował już samą kodeinę, bez morfiny.
Która jest opiatem i w wątrobie zostaje zamieniana w a-kuku! w morfinę właśnie. Do tego powoduje senność, przy sporej dawce – śpiączkę.
No dobra – skoro Nowak przeżył poderżnięcie gardła, a na oddziale chirurgii twarzowo-szczękowej leczy go neonatolog, to nie wypada dyskutować o podawanych lekach.
*
Pozwalało mu to trochę przytomniej ocenić sytuację, w której się znalazł. Oczywiście wciąż czuł się jak po wybudzeniu z hibernacji, ale bardziej był już jednak po tej stronie niż po tamtej.
Miło, że on to wie. Bo jestem pewna, że kilka dni po tak poważnym urazie żaden lekarz nie ośmieliłby się stawiać tej diagnozy tak bezdyskusyjnie.
*
Gdy przeanalizował wydarzenia sprzed wypadku, a potem posłuchał informacji z grającego na korytarzu telewizora, zrozumiał jedno: że wciąż grozi mu niebezpieczeństwo.
Zapewne dlatego jego brat zostawił mu pod poduszką pistolet.
Fantastyczny pomysł! Zwłaszcza komuś, kto kilka dni po ciężkim (a właściwie śmiertelnym) urazie nie jest w stanie podnieść ręki, żeby się w nos podrapać, podłożenie prawie kilogramowego pistoletu, aby się bronił jest wprost rozkoszne. Ta celność trzęsącej się ręki! Ten wyjący sprzęt medyczny!
Ojtam ojtam, uszkodzili mu szyję, szyją się nie strzela, poza tym minęły już całe cztery dni, na pewno jest już całkiem zdrowy i zaraz go wypiszą, czego nie rozumiesz.
*
Było już po północy, kiedy usłyszał w ciemnościach skradające się kroki. Mrużył oczy, udając sen, choć w rzeczywistości zaciskał pod poduszką walthera z lufą skierowaną w stronę wejścia. Gdy ciemna sylwetka była tuż obok jego łóżka, wyszeptał:
– Ani kroku dalej. – Aparatura monitorująca jego tętno pokazała podwyższone wartości. – Mam cię na muszce.
Grozi muszką pod poduszką.
*
– Przecież to ja, orle – zaśmiał się znajomy głos. Gdy człowiek wszedł w padające zza okna światło latarni, Jacek zobaczył twarz swojego młodszego brata. – Co żeś się tak spietrał? Drugi raz już nikt cię fastrygować nie będzie.
Fastrygować, czyli zszywać. Nowak jest raczej pocięty.
*
– Jo, łatwo ci mówić, poparzeńcu – mruknął Jacek. Tętno spadło do siedemdziesięciu pięciu na minutę.
Autor winien jest mnie za stół, któren byłam rozwaliłam skutkiem headdesku. NA BOGÓW WSZELAKICH, leżałam w szpitalu w charakterze ledwo żywego ozdrowieńca, gdyby mi tętno tak skakało wycie maszyn postawiłoby na nogi połowę personelu, choćby ten znajdował się dwa piętra niżej!!!
– Przyszedłem cię popilnować – odpowiedział Chyży. Był młodszy od Jacka. To on zawsze sprawiał problemy, z których starszy brat, mundurowy, musiał go wyciągać. Napadł kiedyś na Brodzkiego z kumplem, wybili mu zęba. I mieli smaka na torta. Potem Jacek musiał za niego świecić oczami na komendzie.
Czynna napaść na policjanta, w jej efekcie – trwały uszczerbek (hehehe! uszczerbek – jaka otchłanna gra słów!) na zdrowiu i za to tylko “świecenie oczami” za figle młodszego brata.
Teoretycznie wychowywała ich matka, a w praktyce robiła to ulica. – Matka prawie zawału dostała, jak się dowiedziała, co ci zrobili.
*
– Będę żył. Ty i tak miałeś więcej szczęścia – odparł Jacek. Mnie tylko poderżnięto, ty masz poparzone ręce. – To ja jestem starszym bratem. Ja powinienem pilnować ciebie… No nie?
Wiadomo, że przez ostatnie dni bardzo się zmienił – stał się bardziej bezpośredni, otwarty ale teraz to usta mu się nie zamykają.
*
– Tak, jesteś starszym bratem. I dlatego nauczyłem się od ciebie, jak o kogoś dbać. Nikt tu nie wejdzie – rzekł, pokazując mu kij bejsbolowy z niebieskimi naklejkami Elany Toruń. – Dobra nasza?
Znaczy – Chyży, leżący na tym samym oddziale jako pacjent z poparzeniami zdążył wyjść, śmignąć do domu po pistolet i kij bejsbolowy… a nie, czekajcie, jeszcze nie tak, przecież pistolet zostawił Nowakowi wcześniej, więc musiał mieć go ze sobą w szpitalu – no więc wymknął się, przyniósł kij i wrócił pilnować brata? I nikt go nie zatrzymał…?
No to w sumie może i lepiej, że on pilnuje, bo jak widać do szpitala każdy może wejść i wyjść o każdej porze.
Do szpitala może, do sądu może, do aresztu może, posunąć serią z kałacha po murach kościoła nie zwracając niczyjej uwagi może… wszystko można w Toruniu, jak się okazuje, WSZYSTKO.
*
– Jo! – zaśmiał się cicho sierżant Nowak. Choć i tak wiedział, że dzisiaj oczu nie zmruży.
Gada i się śmieje, aż mu krtań furkocze.
*
20
Monolog ledwo żywego Brodzkiego.
*
„Nic nie widzę. Kurwa, nic nie widzę! Zaraz, spokojnie, co się dzieje? Zajezdnia, tunel, czerwony płaszcz. Gdzie ja jestem? Ile czasu minęło? I dlaczego tak napierdala mnie głowa? Boże, ten ból jest nie do wytrzymania. Promieniuje na wszystkie strony: od potylicy, przez skronie i całą czaszkę. I w dół, przez kark i kręgosłup. Jakbym dostał z liścia od rozpędzonej lokomotywy. Kurwa, gdzie ja jestem? Czuję wiatr, jestem na otwartej przestrzeni. Czy jest tu ktoś? Słychać tylko podmuchy wiatru. Pod nogami mam kamienie. Jaki mają kształt? Pobawię się w komendanta Vimesa. To… Zaraz, to tłuczeń kolejowy, kamienie absorbujące wibracje pociągów!
Poznaję podeszwami butów, że kamienie mają kształt nieregularnych ostrosłupów, zapewne to bazalt i granit. Występujący we frakcjach 22-63 mm, 31,5-63 mm, 31,5-50 mm – nazywany jest tłuczniem kolejowym. Z tego wniosek, że znajduję się na torowisku.
*
Jestem na szynach albo obok nich. Ale gdzie? Jedna szyna, podkład, druga. Pięknie, leżę na torach. Są dość szerokie, więc to tory kolejowe.
Jak na faceta, który oberwał w głowę tak, że stracił wzrok, to Brodzki myśli wyjątkowo jasno.
*
Boże, czemu nic nie widzę? Jezu, jak mnie boli głowa. Moje oczy… Ręce śmierdzą mi smarem i olejem napędowym. Jestem przy torach. Czy to… Przykładam ucho do szyny. Jest zimna, pachnie rdzą. I ten charakterystyczny dźwięk. Nadjeżdżający pociąg. Jest jeszcze daleko, szyny przenoszą dźwięk dużo szybciej.
Dużo szybciej niż co?
*
Cholera, pociąg. Pociąg! Muszę stąd spierdalać! Ale w którą stronę? Spróbuję w tę. Kurwa, walnąłem kolanem o drugą szynę, prosto w rzepkę. Ja pierdolę, jakie to przejebane nic nie widzieć. Wpadasz na wszystko po drodze, przestrzeń jest jedną wielką zapadnią.
Na szczęście potrafię błyskotliwie analizować otaczającą mnie rzeczywistość, odczuwaną innymi zmysłami, bo przecież został mi jeszcze słuch, smak, dotyk i węch, więc skoro jest zimno, czuję wiatr i tłuczeń pod stopami, to znaczy, że ktoś wyniósł mnie z garażu na torowisko.
*
Przeczołguję się z torów. Idę dalej, mały parów. Czy dam radę się sturlać?
Parów? Znaczy – wąwóz, jar jakiś. Nie zniwelowano go w czasie budowy torów? I czy przez ten wąwóz biegną tory kolejowe? Dnem parowu? Górą?
A może to tylko krawędź nasypu?
Nie wiem, gdzie się nasz Brodzki błąka, ale mamy w Toruniu wąwóz, przez który biegną tory.
*
A co, jeśli to jakiś wiadukt? Przesunę się jeszcze kawałek. Kurwa, rozbiłem głowę. Co to jest? Skrzynka, słup. Słup trakcyjny.
Wynika z tego, że idę bokiem torów, chyba że stawiają słupy trakcyjne między szynami, to co innego.
*
Więc jeśli przycupnę przy nim, nic nie powinno mi się stać. Pociąg jest coraz bliżej. Jak ja tu trafiłem? Czemu nic nie widzę? Czemu nic nie widzę?
Dotykam powiek, ruszam gałkami ocznymi. Czuję je, nie bolą mnie, ale boli mnie wszystko w czaszce od jakiegoś potwornego uderzenia. Skóra w tym miejscu jest nagrzana. Moja głowa aż paruje od tego bólu. Kurwa, nie wytrzymam. I jeszcze ten huk. Pociąg jest coraz bliżej. Coraz bliżej. Maszynista trąbi, słyszę potworny pisk. Nie! Kurwa! Nie! Głowa zaraz mi eksploduje!”
*
Brodzki usiłuje po omacku zadzwonić do Żółtki, pamiętając, że ma jego numer zarejestrowany w telefonie pod jedynką.
Tylko jak podał mu namiary gdzie jest? “Leżę przy torach” jest mało precyzyjne.
A, tu przeprowadzają akcję opartą na autentycznej akcji z karetką pogotowia poszukującą starszej pani, która też nie potrafiła określić, gdzie jest.
Żółtko jeździ po okolicy na sygnale, a Brodzki ma meldować, czy słyszy ten sygnał; w ten sposób go odnajdują.
Widzę, że autor musiał oprzeć się na opisanej w gazetach akcji (dość dziwnej, drogiej i ze względu na efekt Dopplera niezbyt precyzyjnej), gdyż zastosowanie sprawdzonej metody zlokalizowania telefonu, a więc przy okazji też Leona, dzięki bazom komórkowym – było wyzwaniem ponad siły.
*
Dzięki sygnałowi GSM oraz stacjom BTS można lokalizować każde urządzenie, które łączy się z siecią GSM. W sytuacji, gdy chociaż na chwilę zostanie włączony telefon komórkowy lub lokalizator GSM (nawet gdy sygnał GPS jest zagłuszany lub niedostępny), operator GSM może określić przybliżoną lokalizację takiego urządzenia. Lokalizatory GPS ikol mogą automatycznie przechodzić w tryb lokalizacji GSM gdy sygnał GPS jest nieosiągalny, dzięki czemu można śledzić trasę lokalizatora nawet w przypadku zagłuszania GPS. Oznacza to jeszcze bardziej dokładny monitoring GPS pojazdów, ludzi, zwierząt oraz przedmiotów. [https://ikol.pl/jak-dziala-lokalizacja-na-podstawie-sygnalu-gsm/]
*
Jak wiemy, Brodzki ma przy sobie działający telefon.
W dodatku takie lokalizowanie to nie żadne czary-mary i hi-tech, ale rutynowa, policyjna procedura.
*
Naciśnięcie klawiatury wydało dźwięk.
Naciśnięcie pisnęło zdumione.
(…)
*
Leon ulokował się w szczelinie przy transformatorze. Wyczuł pod nogami uskok w nasypie, był przynajmniej dwa metry od torów.
Nie jest to zbyt daleko, to prawda, ale też nie powód, aby straszyć maszynistę.
*
„Pracuję w nocy, żeby mieć spokój” – myślał Brodzki. „Lubię ciemność i mrok, to moje naturalne środowisko… Jak przyjadę na miejsce, to bardzo chętnie bym porozmawiał, ale mam robotę do zrobienia. A w nocy jest spokój, cicho, można działać, jak teraz. Jak znajdziemy ciało w rzece, to wydobywamy je z wody, dopiero jak przyjedzie prokurator. Bo ciało rozkłada się na naszych oczach. Wyjmiesz, kilka sekund i zaraz zmienia kolor. Tak, wolę nocą. Grunt, żeby było trochę światła i żeby było cicho. Mrok jest przyjacielem. Oplata…”
Można by pomyśleć, że bredzi, bo dostał w łeb, ale znamy Brodzkiego już na tyle długo, by wiedzieć, że on ma tak zawsze.
*
Brodzki zostaje odnaleziony, dostaje zimny okład na głowę, od którego tak mu się polepsza, że wpada w swoją zwykłą ględę.
A mógł sobie zrobić zimny okład z kół lokomotywy, to nie.
*
Okład pomógł do tego stopnia, że wraca mu wzrok. Jak wiemy, toruńscy policjanci regenerują się szybciej niż jaszczurki.
*
[Żółtko]: – Słyszałem gdzieś niedawno rozmowę, że tylko czekać, aż ktoś opisze nasze zmagania w Toruniu. Doda trochę pościgów, wybuchów, hollywoodzkiego rozmachu i będzie książka. Ty będziesz Harrym Callahanem, a ja…
– Harrym Potterem.
Niestety, jest gorzej niż to sobie wyobraziliście. Trafiliście do tak smętnego kryminału, że ani dla Brudnego Harry’ego, ani Harry’ego Pottera nie ma tu miejsca.
Nopaczciepaństwo, a ja stawiałam na zżerajace panaałtora pragnienie stworzenia polskiego Harry Hole’a! Tymczasem to miał być Brudny Harry.
Cóż. Też nie wyszło.
*
– Bardzo śmieszne, naprawdę. – Tomek pokręcił głową. Minęli właśnie komisariat przy Grudziądzkiej. – Na pewno nie chcesz jechać do lekarza?
To znaczy – znajdują go przy torach, robią zimny okład, a gdy zaczyna widzieć, puszczają go wolno, bez obserwacji medycznej czy aby nie ma wstrząśnienia mózgu albo innego, jeszcze groźniejszego urazu? Już sama utrata wzroku po uderzeniu w głowę powinna być argumentem za natychmiastową wizytą na neurologii.
Może Natalia Kaklińska jest akurat zajęta na ortopedii albo kardiologii, daj spokój, nie można jej wołać do każdej dupereli!
*
– Okład wystarczy. Mam swoją teorię, czemu w wiadomościach tyle się mówi o trupach.
– Czemu?
– Chodzi o zmaganie ze śmiercią. Uważam, że mamy w DNA datę końcową.
W kontekście opisanych wydarzeń powinna się nazywać raczej “datą przydatności do spożycia”.
*
(…)
– Przez historie o Kubie Rozpruwaczu jakaś część naszej głowy wrzuca te doświadczenia do szufladki odpowiedzialnej za naszą egzystencję. Kryminały są odpowiedzią na lęk przed śmiercią i próbą oswojenia jej.
Każda chwila dobra na bzdurne rozważania filozoficzno-literackie.
*
– Brodzki otworzył drzwi i powoli wygramolił się z auta, nie zdejmując okładu z karku. Po jego rękach spływała rozmrożona woda.
Jeśli woda jest ciekła, to znaczy że jest rozmrożona.To znaczy – nie jest lodem.
*
– A czy… – Tomek również wysiadł. – Odprowadzę cię. A czy tak samo nie jest z naszą pracą?
– Chyba sobie właśnie odpowiedziałeś na to pytanie. Walczymy ze śmiercią we własnej osobie – rzekł, pokazując na swój kark.
I weszli do hotelu. W windzie nic nie mówili, choć obaj wiedzieli, o czym złowieszczo milczą. Plany Elfa wciąż pozostawały nieodgadnione. Wiadomo jednak było jak wygląda. I że chce zrobić coś bardzo niedobrego.
Niedobly Elf, niedobly, niu niu niu!
*
*
15 września 2016
*
Historia zatoczyła koło. Po niespełna tygodniu Berenika Vesper stała przed tymi samymi drzwiami pokoju hotelowego i właśnie przekręcała klucz w zamku, kiedy dostała wiadomość tekstową.
*
SMS
Od: Anna Tekla
Do: Berenika Vesper
15/09/2016 09:17
Nie miałam wyjścia. Wolałabyś wylądować w więzieniu? Nie mam na to nerwów. Skończ pisać i wracaj. Nie wszyscy muszą ratować świat. Ja na razię chcę uratować twój tyłek.
Ale że co – w więzieniu? Przecież sprawa rzekomego odurzenia policjantów skończyła się niczym, nie wniesiono oskarżenia, czytaliśmy o tym w poprzednim odcinku.
Wszyscy są przestępcami – zarówno skuty świadek Laczu, Berenika, wobec której wycofano oskarżenia i jak zobaczymy – jeszcze różne inne osoby.
*
„Jak odróżnić wyjazd od ucieczki” – zapytała siebie w myślach. „Jak ocenić, na ile zrobiłam wszystko, co mogłam? Jaki właściwie był cel? Reportaż, zmaganie z samą sobą, a może – kolejny raz – ucieczka? Uciekam bardzo często, a każda ucieczka jest protezą dla życia. Uciekam w pracę, uciekam w samotność, aż w końcu uciekam w całe to uciekanie. Pędzę za informacjami o świecie, ale telefonów od samej siebie nie odbieram. Podobno Bill Gates powiedział, że „zanim zaczniesz ratować lasy deszczowe, powinieneś zacząć od posprzątania swojego pokoju”. Może na tym polega problem?
*
Bla, bla, ględzi tak jeszcze przez dwie strony…
Ma zdrowie dziewczyna.
*
Dzisiejszy świat sprzyja «przeżywactwu». Emocje są na wyciągnięcie ręki. Kolejny rezerwat dla misiów panda? Kot uratowany z pożaru? Chłopiec, który miał nie chodzić, a teraz przebiegł maraton? Masz to wszystko. Świat potrafi być wspaniały i inspirujący, każdego dnia możesz przeżywać całą paletę emocji. I potem oglądasz na monitorze w autobusie motywacyjny speech o ratowaniu amazońskich lasów, a jednoczenie nie ustępujesz miejsca starszej osobie, która chciałaby usiąść. Autobus gwałtownie hamuje, starsza pani upada, doznaje kontuzji biodra, a niedługo potem po cichu umiera. I wtedy dopiero masz co przeżywać. Albo tworzysz sobie metrorodzinę – w Warszawie to bardzo popularne – złożoną z przyjaciół, ludzi różnych kultur, z którymi nie łączą cię więzy krwi, ale których nazywasz rodziną. I gotujecie finezyjne dania, spotykacie się na planszówki, podróżujesz i… nie dzwonisz do swojej babci.
Przepraszam, że nagabuję <rzekła dystyngowanym głosem Królowa Matka>, ale czy ta żałosna ględa łamana przez pseudopsychoanaliza to jest fragment tego demaskatorskiego reportażu na temat Brodzkiego, zamówionego przez ABW?
Nie, tu akurat nie, tutaj są to jedynie prywatne rozważania Bereniki.
(…)
*
Była przy recepcji, gdy zadzwonił jej telefon. Musiała zdjąć torbę z ramienia i wykonać całą sekwencję znanych każdemu ruchów, by móc odebrać. Swoją drogą to zabawne, że na telefonach komórkowych do dziś możesz znaleźć przycisk zielonej słuchawki, która kształtem wciąż przypomina słuchawkę tradycyjnego telefonu. Mówiąc „telefon”, wcale nie mówisz o telefonie.
Tak, to prześmieszne.
(…)
*
Dzwoni Marek Bener <Panie Małecki, ponownie APELUJĘ! Proszę, niech Pan to jeszcze raz przemyśli!> , zaprosić ją na konferencję prasową w Urzędzie Miasta, a potem na obiad. Czyżby autor chciał jeszcze bardziej zacieśnić więzy pomiędzy dwoma cyklami toruńskimi?
*
3
Było przed godziną jedenastą, gdy na pierwszym piętrze komendy Toruń-Śródmieście zadzwonił telefon. Od kilku dni każdy taki dźwięk brzmiał w głowie detektywa jak dzwon pogrzebowy.
– Tylko żadnych numerów. – Głos człowieka był chłodny i pozbawiony emocji. Brodzki nakrył słuchawkę dłonią i zwrócił się szeptem do Żółtki:
– Szybko, namierzcie mi, skąd dzwoni! – Na słowa detektywa aspirant skinął i przesiadł się do biurka na końcu sali.
– Żadnych zabaw w podchody, bo wszyscy skończą z ołowiem w czaszce – dudniło w telefonie. – Gdy zjawicie się na dworcu autobusowym kwadrans przed trzynastą, ma tam też być Brodzki.
O proszę, jaki uprzejmy zamachowiec; wskazuje miejsce i daje im dwie godziny na przygotowania.
*
„A więc zaczęło się” – pomyślał Leon. „Antagonista nareszcie odkrywa karty. To dziś. Cała historia wydarzy się dziś. Wszystkie nitki prowadziły do tego dnia i tej chwili”. Uspokoił oddech.
– Przy telefonie – odparł opanowanym głosem detektyw. Mauer machnął mu zdecydowanym ruchem, żeby się nie odzywał i nie prowokował. Gest, który pokazał Brodzkiemu, wyglądał jednak raczej tak, jakby Mauer pokazywał jedzenie rękoma spaghetti.
Cały komisariat z zainteresowaniem przyglądał się tej pantomimie.
Swoją drogą, co to za gest? Mało kto je spaghetti palcami, więc nie wiem.
Wyobrażam sobie coś takiego jak na tym obrazie:
Tyle, że ten gest nie ma nic wspólnego z nakazem milczenia.
Robi się wtedy gest jak przy zasuwaniu zamka błyskawicznego, albo jak zamykanie kłódki, ale jednak najczęściej – przytyka się palec do warg.
Żadne “jedzenie spaghetti” nie jest tym gestem.
Bredzić nawet na migi – to już jest wyższy poziom absurdu.
*
„Cywilni” – przemknęło przez myśl Leonowi.
“Machają tymi rękami jak wiatraki, nie to co mundurowy, taki wystarczy że skinie palcem, a już wiadomo, o co chodzi!”
*
– Witaj, detektywie. Mam dla ciebie zagadkę – głos w słuchawce zmienił barwę, nie mówiła już ta sama osoba. Brodzkiego zmroziło. Zdecydowanie za często otrzymywał ostatnio propozycje takie jak ta. Jak wtedy, kiedy zadzwonił z telefonu Lacza uściślijmy, że nie z telefonu Lacza, ale na jego telefon. – …łatwą, bo jest powtórką, ale trudną, bo nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki. Czy na pewno jesteś gotów na prawdę, którą odkryjesz?
*
– Ja już to kiedyś słyszałem! To numer pięćset jedenaście, osiemset sześćdziesiąt siedem, pięćset siedemdziesiąt jeden!
Poznaje numer po treści komunikatu?
*
– szepnął do Mauera, który wyciągnął parkera z kieszonki marynarki, strzelił przyciskiem i z kaligraficzną precyzją zapisał ciąg cyfr na żółtej karteczce samoprzylepnej. Brodzki patrzył na tę sekwencję ruchów z zażenowaniem. Fuj, tak starannie pisać, kto to widział! Nabazgrać tak, żeby się potem pół komendy musiało się zastanawiać, czy to ósemka, czy może jednak dwójka – o, to jest godne Prawdziwego Gliny! – Może pan jeszcze szlaczek dorysujesz?
Tak z ciekawości: na komendzie nie mają telefonów z wyświetlaczem, czy Elf jednak zdecydował się zadzwonić z zastrzeżonego?
Mają telefony z obrotową tarczą, tam nie było miejsca na wyświetlacz.
Zresztą – w co trzecim kryminale policja ustala numer telefonu w centrali operatora, więc panmarcel też chciał tak samo.
*
Mauer udał, że nie słyszał tej uwagi, i przekazał kartkę Żółtce, który wisiał na telefonie otoczony przez Malborasa i Sawika.
– Obaj wiemy, że moje pytanie jest kurtuazją i nie masz wyjścia. Powtórka? – zakończył głos, po czym rozległ się w słuchawce złowieszczy śmiech.
Ojej, takie “mwahahahahaha” jak u złoli w kreskówkach, jakie to słodkie!
*
(…)
Brodzki strzelił oczami jak proszek błyskowy w aparacie przy robieniu fotografii sto lat temu.
Całą komendę zasnuł dym.
*
(…)
Mauer dalej przypatrywał się mapie, poprawiając teraz mankiety swojej nienagannie uprasowanej, błękitnej koszuli wciągniętej pod jednorzędową, grafitową marynarkę. Wyrównał splot chabrowego krawata i rzekł:
– Rozpoczynamy akcję „Muszla”.
Co za zbieg okoliczności, że dwie organizacje – jedna mafijna, a druga policyjno-prokuratorska nadają tej samej akcji ten sam kryptonim.
*
Brodzki spojrzał pytająco na Mauera, potem na Żółtkę, a potem zajrzał w głąb samego siebie.
Aż zobaczył światełko z drugiej strony.
*
– Coś się panu pomyliło. Oni nie planują skoku na hurtownię artykułów sanitarnych.
– „Muszla” to kryptonim akcji.
– O którym nie wiem, bo?!
– Bo pan nie musi. – Mauer dawał jasny sygnał: to on tu dowodzi.
Chyba się minął z powołaniem, bo prokuratorzy nie dowodzą bezpośrednio akcjami policyjnymi – raczej na miejscu przestępstwa dbają o prawidłowe zabezpieczenie dowodów.
Niemniej, Mauer to prawdziwy człowiek renesansu, jak już znajdzie się na miejscu, to ho-ho-ho, sami zobaczycie.
*
Brodzki machnął ręką. W tym samym czasie Żółtko dzwonił do kogoś:
– Zrobisz coś dla mnie?
– A co będę z tego miał? – usłyszał w słuchawce.
Uwielbiam panamarcelowe wyobrażenie o korupcji wśród techników, którzy bez bakszyszu nie udostępniają policji taśm monitoringu, ani bilingów, ani niczego.
*
– Wciąż żywych kumpli – odpowiedział Tomek, po czym rzekł coś ściszonym głosem i się rozłączył. Mauer tymczasem kontynuował rozmowę z Brodzkim przy mapie:
*
Mauer upiera się, że miejscem ataku będzie amfiteatr przy Muzeum Etnograficznym i stanowczo ucina wszelkie wątpliwości Brodzkiego.
(…)
*
– Nikt pana nie pyta o zdanie. Kiedy ostatnio dowodził pan akcją, zakończyło się to śmiercią ściganego. Zdaje się, że spadł z elewatora i roztrzaskał sobie czaszkę. A jeśli dobrze sobie przypominam, podobnie było i wcześniej, gdy ofiarą był pana ojciec.
Ojca swojego, Franciszka, też Leoś zabił?
Nie, Mauer mówi tylko, że co Brodzki dowodzi akcją to ktoś ginie (porzućmy tu zastanawianie się, czemu dowodził czymkolwiek w Darłowie).
*
Pozwoli więc pan, że tym razem pokażemy, jak takie rzeczy załatwia się w stolicy.
Miał z niego być stołeczny bufon, ale nie dureń.
*
– To nie jest warszawska sprawa.
– W Warszawie kierowałby pan ruchem na ścieżkach rowerowych przy Polu Mokotowskim.
Czy ktoś kiedyś widział kogoś regulującego ruch na ścieżce rowerowej? Tak pytam.
No, chyba właśnie o to chodzi Mauerowi, wykazać kompletną zbędność Brodzkiego.
*
(…)
– Po czym ruszył do Żółtki, stąpając jak gepard swoimi czarnymi, zaokrąglonymi na czubku butami z gładkiej skóry licowej.<czy doprawdy nikt nigdy nie zwrócił Marcelowi uwagi na to, że konstrukcja, do której ma taką słabość – “spoglądał musztardowymi okularami”, “stąpając butami” – jest taka nie bardzo prawidłowa językowo?>
– Co ustaliłeś?
– To nie jest niestety numer komórki – rzekł, wykonując przepraszający gest w stronę Brodzkiego. Słyszał tę rozmowę i ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było dawanie kolejnego argumentu Mauerowi. – To numer stacjonarny.
– Namierzmy więc ten dom.
– …dokładniej rzecz biorąc, to numer z budki telefonicznej.
Okazuje się, że w Toruniu pozostała jedna, jedyna budka telefoniczna, która znajduje się w…
*
(…)
Szpital przy Batorego, oddział chirurgiczny.
Ha! Czyżby doktor Kaklińska maczała w tym palce?
Nie, prawdopodobnie to jakiś drugi, nie znany nam z imienia toruński lekarz, bo doktor Kaklińska pracuje w szpitalu na Bielanach (chyba, że – a tego wykluczyć nie możemy – pracuje też na Batorego).
…ale zaraz! Przecież z tego numeru Halicki dostawał smsy, aż się dziwiłam, dlaczego zbrodniarz nie dzwoni z zastrzeżonego. Niby wysyłanie smsów z telefonu stacjonarnego było technicznie możliwe, ale upierdliwe i powolne jak cholera (kto jeszcze pamięta, jak się pisało teksty na klawiaturze numerycznej?). Elf musi mieć dużo czasu.
Po drugie, jeśli korzystał z budki telefonicznej, no to był strasznie uwiązany do miejsca. Wyobraźcie sobie, z każdą pierdołą, z każdą groźbą, każdym telefonem do Halickiego czy Lacza – lecieć do szpitala… A przecież wiemy, że był doskonale zorientowany w sytuacji i reagował szybko, np. wysyłając Halickiemu smsa w trakcie konferencji prasowej albo dzwoniąc do Lacza bezpośrednio po strzelaninie w kościele, w której przecież brał udział.
*
– Jadę tam! – Brodzki ruszył energicznie do wyjścia.
– Stój, Brodzki. – Mauer podszedł do niego, odsłonił mankiet ze srebrną spinką w paragrafy i puknął w cyferblat swojego srebrnego zegarka marki TAG na skórzanym pasku. – Musisz być na dworcu. Wyjeżdżamy.
– Podobno to lipa z tym dworcem?
– Lipą jest twoja kariera. – Tu zbliżył się i szepnął mu na ucho: – Pamiętaj. Nie ma Elfa, nie ma ułaskawienia.
Tu jest gorzej, nie ma nawet oskarżenia…
(…)
*
Policja i saperzy poszukują bomby podłożonej przez Elfa na terenie dworca PKS. Jacyk odkrywa ślady materiału wybuchowego w opuszczonym domu w okolicy Garbatego Mostku.
W TYM opuszczonym domu?
Tak, cały czas chodzi o Willę Krauzego.
*
Robot nagrywał wszystko, co znajduje się w zasięgu jego kamer. Przed budynkiem walały się dziesiątki porzuconych w pośpiechu przedmiotów. Trzy rowery, z czego jeden, żółty holender, leżał bokiem na krawężniku w taki sposób, że z lnianej torby zawieszonej na kierownicy wysypały się pomarańcze.
To normalne, że w chwili paniki rowerzyści porzucają swoje wehikuły, bo fajniej jest uciekać pieszo, niż o wiele szybciej na rowerze.
*
Ich układ na chodniku w Warszawie podpadałby pod instalację artystyczną. W Toruniu obstawiano by pijanego amatora cytrusów. Każdy majster wie, że jak wysyła się murarza do sklepu, to zawsze po dwie flaszki: jadąc rowerem złapie w obie ręce po jednej i w ten sposób zachowa równowagę. Z pomarańczami być może ta zasada się nie sprawdzała.
Panie Woźniak, panu płacą od znaku?
*
Po lewej stronie, przy wjeździe na perony, chodnik oblepiły rozlane napoje z puszek, walające się między papierami, frytkami, pełną słoików siatką z kółkowym uchwytem oraz rozbryzgane na ziemi hot dogi i hamburgery.
Ewakuacja to nie wybuch paniki, a wręcz przeciwnie – tłum musi być uspokajany, aby w największym porządku (szybko i zdecydowanie – ale w żadnym wypadku nie biegiem) ludzie szli do wyjścia. Właśnie po to, aby nie doszło do pozostawiania bagażu na trasie ewakuacji, albo rzucania rzeczy śliskich (typu kanapka z sosem) komuś pod nogi.
Tak. Wszyscy znamy przypadki, kiedy ludzie ginęli, bo w tłumie kogoś zadeptano.
*
Ewakuacja to dobry sposób, by przeprowadzić inwentaryzację i poznać nawyki żywieniowe młodzieży szkolnej. W tym wypadku fast food okazał się nie dość szybki.
ha-ha-ha… Przez cały tydzień będzie mnie śmieszył ten kalambur.
Kalam-bór, czyli zanieczyszczam las.
*
Sensory akustyczne Balsy zanotowały dźwięki dobiegające z obiektu. Z szeroko otwartych drzwi z napisem „Bar Celona” jazgotało radio.
Jakby nie mieli szafy grającej.
No cóż – w drugim dziesięcioleciu XXI wieku nie umila się czasu klientom barów i restauracji słuchaniem radia.
Bo ja wiem? Zdarza się.
*
(…) Swoją drogą wybór hiszpańskiej [katalońskiej] metropolii na patrona baru był zrozumiały – jak wiadomo, z małego dworca autobusy jeżdżą do bardziej wyszukanych destynacji, jak Papowo Toruńskie, Lulkowo, Radzyń Chełmiński czy Chełmno. Barcelona brzmiała w tym zestawieniu jak zapowiedź nieodbytej przygody.
Ra-Bar-Bar, Bar-ka, Bar-karola, Ka-Bar-et, Bar-tek, Bar-Bar-a, Bar-ba-dos – znajdź wspólny element w nazwach tych lokali…
(…)
*
– Co z tymi materiałami wybuchowymi, Żółtko? – spytał Mauer. – Fakt czy blef?
– Raczej fakap.
Fakap (fuck-up) – wbrew pozorom, to nie określenie seksu na półpiętrze, a najmodniejszy w ostatnich czasach synonim „zawalenia sprawy”. [https://stayfly.pl/fakap-co-to-znaczy-fakap/]
Jak widzimy, za każdą odpowiedź wystarczyłby stary, dobry “pomidor”.
Sens byłby ten sam.
– Co z tymi materiałami wybuchowymi?
– Pomidor.
– Aż tyle?
– Cytując Jacyka, „w chuj dużo”. Myślę, że jest się czego obawiać.
– Zabójca nie blefuje. – Brodzki przygryzł wargę. – Cholera!
„Naprawdę powiedział «cholera»” – pomyślał Żółtko. „A może tak, o ja pierdolę, facet wysadzi pół miasta?”
– Kurwa mać! – dodał Brodzki, ku zadowoleniu Żółtki.
Usłyszawszy przekleństwo, Żółtko się uspokoił: wszystko było na swoim miejscu!
*
– Sytuacja jest poważna! – Mauer stanął teraz tak, żeby mieć obu przed sobą jak na inspekcji. – Ale nie będziemy negocjować z terrorystami! (…)
(…)
– Bomba? – Mauer chciał znać szczegóły.
– Trzeba by sprawdzić. Jaka decyzja? Prokurator najpierw spojrzał na zegarek, a potem odpowiedział:
– Wjeżdżaj z nim! Jest dwunasta czterdzieści trzy. – Prokurator był pewny swego.
– Zaraz, zaraz. Dostaliśmy wyraźne wskazówki, żeby nie kombinować! – Brodzki się uniósł.
– Nie ty tu jesteś od poleceń. – Mauer ostentacyjnie odwrócił się od policjantów i skinął na Starskiego. – Żołnierzu, niech Balsa robi swoje.
Mówiłam, że człowiek renesansu? I na negocjacjach z terrorystami się zna, i saperami dowodzi (na pewno przysłali tam samych szeregowców, nikogo decyzyjnego), wszyscy słuchaj go jak papieża, tylko jeden Brodzki czemuś fika.
*
(…)
Reszta wydarzeń potoczyła się w ułamku sekundy. Kiedy tylko robot otworzył drzwi wychodzące na peron numer trzy, za budynkiem rozległ się potężny huk. Była dwunasta pięćdziesiąt sześć.
Z okien dworca i zaparkowanych w pobliżu aut wyleciały szyby, a ziemia zadrżała gwałtownie. Funkcjonariusze odruchowo przykucnęli, wstrząs był potężny.
„Zaczęło się” – pomyślał Brodzki.
*
*
10
Berenika jest w Urzędzie Miasta na konferencji poświęconej wyruszającej właśnie pielgrzymce do Santiago de Compostela.
*
Po powitaniach na stół wniesiono pakunek: wielki kosz.
Miejmy nadzieję, że nie jest to wiklinowy kosz na bieliznę wypełniony jedzeniem, żeby pielgrzymi mieli coś ciężkiego do niesienia.
*
– Szanowni państwo, to zaszczyt, że nasz region znajduje się na szlaku do Camino de Santiago – zaczął marszałek, ale Berenika go nie słuchała.
“Camino de Santiago” (droga św. Jakuba) to jest właśnie nazwa samego szlaku, który prowadzi do Composteli.
*
Berenika rozpoznaje człowieka, który przyniósł kosz, jako tego, który podczas poprzedniej konferencji rozmawiał z Halickim. Kosz jest oznakowany symbolem muszli św. Jakuba, co budzi w niej złe przeczucia. Aż tu wtem!
*
Nie dokończyła, kiedy gdzieś w oddali, od strony dworca autobusowego coś huknęło.
(…)
– Proszę państwa, to zapewne jakaś awaria gazu w okolicy, proszę się nie przejmować. Wróćmy do tematu…
– Zobacz! – Berenika znów szarpnęła Benera i wskazała na mężczyznę przy drzwiach. Mając na sobie czapkę bejsbolową i okulary przeciwsłoneczne spoglądał na zegarek. – Ten z bliznami na twarzy. To ten facet.
Nerwy ma ze stali. Normalnie, to podałby pakunek i uciekł. A ten spokojnie stoi, przygląda się, liczy upływające minuty.
Życie mu się znudziło.
Bo co to za życie?
*
Wtedy mężczyzna się zorientował, że Berenika i Bener mu się przypatrują. Spojrzał w stronę zegara wiszącego nad gośćmi, pozostawały trzy minuty do trzynastej.
Buźka ruszył gwałtownie w drugą stronę. Bener nie miał zamiaru czekać.
– Nie wiem, co tu się dzieje, ale trzeba zatrzymać tego faceta. Też mi się to nie podoba. Z drogi! – krzyknął i zaczął się przeciskać przez tłum.
Ohoho, po takim dictum wszyscy jak jeden mąż rzucą się łapać Buźkę.
*
(…)
Berenika zacisnęła pięści, po czym odezwała się najgłośniej, jak potrafiła:
– Musimy ewakuować pomieszczenie, natychmiast. Obawiam się, że ktoś może próbować przeprowadzić tutaj zamach terrorystyczny.
Goście spoglądali po sobie zdezorientowani. Pierwszy roześmiał się duchowny. Pukając się w czoło, odpowiedział:
– Droga pani, czyżby szatan w panią wstąpił? W tę burzę włosów? Na Boga, proszę się uspokoić.
(…)
*
11
*
Okazuje się, że nie wybuchła paczka w budynku, a wysadzono stację benzynową w pobliżu – Shella, z symbolem muszli…
*
W radiowozie zaszumiało radio. Centrala znów przesyłała komunikat: terrorysta ponownie zadzwonił na komendę. Rozmowę przekierowano do radiowozu:
– Ostrzegałem was. Żadnych podejrzanych ruchów. Znaleźliście paczkę na stanowisku numer trzy. Brodzki teraz podejdzie do paczki. Podniesie ją i pójdzie z nią na środek placu. Tam ją otworzy. Potem odjedzie.
Przekaz się urwał.
*
– W takim razie idziesz sam, bez obstawy! – zarządził Mauer, gdy w tle wyły koguty strażackie. – Ty jesteś paliwem… dla jego zemsty.
Wiesz, jakoś cię, Brodzki nie lubię…
***
Prokurator Mauer nie bierze pod uwagę, że sam może zostać postawiony w stan oskarżenia za przekroczenie swoich uprawnień, a już z pewnością za polecenie “idziesz sam, bez obstawy”, co jest jednoznaczne ze świadomym narażeniem czyjegoś życia.
Mauer może by i brał to pod uwagę, ale ałtor mu nie pozwala. Jak ałtor pisze Złola, to po całości, lekce sobie ważąc logikę, związki przyczynowo-skutkowe, research, a często także gramatykę i ortografię ojczystego języka. To nasz Marcel, on już tak ma.
*
– A jaki jest plan akcji? Czy mamy plany budynku? Gdzie jest ochrona? – Żółtko starał się odciągnąć Mauera od szalonego planu. Zadając mu całkiem sensowne pytania.
– Gówno mnie to obchodzi. Brodzki wypije piwo, którego nawarzył.
No właśnie.
Mauer (tak, jak każdy), ma normalne prawo nienawidzić całej Ludzkości, z Brodzkim na czele, ale nie wolno mu wyrażać swojej niechęci i pchać człowieka na pewną śmierć, dodając do tego lekceważący tekst: “Gówno mnie to obchodzi. Brodzki wypije piwo, którego nawarzył”.
*
– Po czym odwrócił się do zgromadzonych przy radiowozie policjantów i mocno gwizdnął dwoma palcami.
On był z Warszawy i miał gwiżdżące palce. Gdy gwizdał dwoma palcami, ptaki spadały z drzew.
A tak serio-serio – gwiżdże się na palcach, nie palcami. Palcami można stukać, pstrykać, albo coś pokazywać.
*
– Słuchajcie. Po przeanalizowaniu sytuacji podjąłem decyzję, że detektyw Brodzki wchodzi do akcji sam. Nie pozwolimy, żeby ktokolwiek więcej zginął w tym mieście.
A Brodzkiego wcale nie żal.
*
– Jeśli pójdzie sam, skaże go pan na śmierć! – Żółtko oponował.
– Śmierć Brodzkiego… się nie liczy – rzekł chłodno Mauer.
*
– Prawda, Brodzki? Masz swoją vendettę. – I pokazawszy mu na drogę ku dworcowi, tak jak tancerz pokazuje na parkiet, gdy prosi królową balu [cooo? może z komentarzem: “chono tu! Do nogi!”], dodał: – Leon Brodzki wraca do gry. Masz minutę.
– Brodzki – kontynuował Żółtko z trwogą w głosie. – Brodzki… Jeśli wyjdziesz na parking, będzie cię miał jak na dłoni.
– Od początku miałeś taki plan, co, Mauer? Zrobić porządek moim kosztem.
Pofantazjujmy nad logiką opisywanych zachowań. Powiedzmy, że ktoś strzeli i zastrzeli Brodzkiego. I co dalej? Rozpęta się chaotyczna strzelanina? Będą w siebie rzucać śnieżkami? Mauer wezwie lotnictwo i każe zbombardować budynek dworca autobusowego? Nie mamy też żadnego rozwinięcia zachowań Mauera oprócz tego, że chce śmierci Leona B. Natomiast nie ma ani słowa o tym, dlaczego Mauer jest przekonany co do słuszności swoich racji. Jakichkolwiek, nawet takich, że bez Brodzkiego świat będzie piękniejszy.
*
– Zgodziłeś się na współpracę, musiałeś się liczyć z konsekwencjami. Przypomnij sobie, jaki był początek tego wszystkiego. – Tu Mauer się zamyślił, jakby odtwarzając zapamiętaną z dzieciństwa melodię. – Brodzki… jest… winny.
Ja mam taką teorię: Brodzki musiał kiedyś nadepnąć na odcisk samemu panu ministrowi Zero, może mandacik mu wypisał, gdy ten odwiedzał akurat ojca Rydzy Majbacha, albo co… Więc teraz Mauer wie, że ma zielone światło na wszystko, jak bardzo by nie nagiął zasad i jak wielu przepisów by nie złamał.
*
Detektyw nie odpowiedział. Miał ochotę wypruć Mauerowi klawiaturę zębów [!] z tej triumfującej gęby, ale prokurator miał mocny argument. Mimo metod i nieuczciwej gry przychodził moment zapłaty za grzechy. Za grzechy rodziny Brodzkich.
Argument doprawdy przekonujący. Wszyscy potomkowie paskudnych przodków powinni ponieść karę. Za samo nazwisko i kod DNA.
*
– Muszę iść. Inaczej gdzieś wybuchnie bomba.
– Musimy oszukać tego maniaka – zaaferował się Żółtko, gdy Mauer odszedł na stronę. – Tylko jak? Nie uczyli tego w szkole, kurwa!
– Autobus… – zamyślił się detektyw, masując swój obolały kark. Szukał gorączkowo rozwiązania. „Myśl, Brodzki” – powtarzał w głowie. „Gdzie ukryć sztuczkę? Jak oszukać zamachowca? Mam iść na plac, a potem najpewniej wsiąść do autobusu. Raczej nie ma w nim bomby. Będę musiał nim dokądś pojechać. Dokąd? Tej wielkości pojazd przecież nie rozpłynie się w powietrzu zapomniał już o specjalności toruńskiej, jaką jest mgła punktowa kryjąca ciężarówkę, nie zgubię policyjnego ogona, choćbym chciał. Nawet jeśli radiowozy nie pojadą za mną, samochód widać z kilometra. Dokąd mnie zabierze? Do lasu? Do jakiegoś tunelu? Krowi Mostek? Nie, za nisko, nie wjedzie. Co on kombinuje?”
*
Brodzki kombinuje “jak zamatować przeciwnika” (o ile pamiętam, mówi się, “jak zaszachować”, ale co ja tam wiem…), wreszcie po analizie ustawienia autobusów na placu udziela jakichś tajemniczych instrukcji Żółtce i oddala się.
(…)
*
*
12
Brodzki zgodnie z wolą zamachowca podszedł do pakunku na stanowisku trzecim, stąpając uważnie jak po rozbitym szkle. W oddali wypalały się zbiorniki z paliwem na stacji benzynowej, w powietrzu unosił się gęsty, duszący dym.
Błysnęło, huknęło i zgasło. Samo się wypaliło.
No, wiesz, zanim przyjechał jedyny toruński wóz strażacki prowadzony przez jedynego strażaka… trochę to potrwało.
*
Podniósł powoli torbę. Była lekka. Postąpił z nią kilka kroków na środek placu manewrowego, obracając się na wszystkie strony, jakby chciał się upewnić, że zaraz nie otrzyma strzału w plecy. „Nie, Elf nie robiłby tej całej szopki tylko po to, żeby wpakować teraz we mnie ołów. On gra. A każda gra ma swój entymemat” – wracamy do entymematu, grywalizacji i mutylacji pomyślał detektyw, przypominając sobie rozmowę, którą odbył w ubiegłym tygodniu z pewną psycholog.
Jakby ktoś z Czytelników nie śledził dokładnie cyklu z Brodzkim – ta “pewna psycholog” to jego kochanka.
Ćśśśś, nie mówimy o żadnej kochance, kochanka rozpłynęła się we mgle, w tej części Brodzki kocha już tylko swą żonę Dagmarę (nie wspominamy również, że byłą).
Dobrze, że psa już nie ma.
(…)
*
Kiedy znalazł się mniej więcej na środku placu, zatrzymał się naprzeciwko stanowisk. W odległości dwudziestu metrów od niego stały trzy autobusy.
(…)
Wziął głęboki oddech i klęknął, stawiając pakunek na ziemi.
„Otworzyć czy nie otwierać” – spytał siebie w myślach. – Oto jest pytanie! (…)
Do pełnej godziny brakowało minuty, gdy mruknął do siebie: – No dobra, panie władzo, kończmy tę szopkę. – Po czym otworzył torbę jednym ruchem. Spojrzawszy do środka, powoli wypuścił powietrze z płuc. – A to niespodzianka.
Na wierzchu leżała kartka. Brodzki przeczytał jej treść dwukrotnie, po czym zaśmiał się gorzko.
– Co on robi? – spytał Mauer.
(…)
W oddali, za płotem, pomiędzy autobusami a ścianą dworca Leon Brodzki zdejmował z siebie ubrania i po chwili stał tam jak go pan Bóg stworzył. Nago, zakrywając swoje przyrodzenie. (Jakbyśmy nie zrozumieli, co to znaczy “jak Pan Bóg stworzył”). Obrócił się dwukrotnie dookoła własnej osi, po czym kucnął, sięgnął po kartkę i drugą jej stronę skierował do policjantów, trzymając papier na wysokości swoich genitaliów.
– Że co tam niby jest napisane? – spytał strażnik.
– Prokuratorze! – Saper podsunął Mauerowi lornetkę, ten spojrzał w wizjer i przeczytał napis:
NIE JEDŹCIE ZA MNĄ, BO AUTOBUS WYBUCHNIE
*
– To jakiś żart? – mruknął do siebie prokurator, ale Brodzki ani drgnął. – Na co on czeka?
– Chyba musi pan potwierdzić – zauważył strażnik. – Widziałem tak raz na filmie.
– Pytał pana ktoś o zdanie?!
– Wielokrotnie… – odparł spokojnym głosem strażnik, ale saper doradził mu gestem, by nie ciągnął rozmowy.
Szkoda. To jest jedyny dialog w tym dziele. Taki że jak ktoś pyta, to drugi sensownie odpowiada.
*
(…)
Wyciągnął z torby pomarańczowe ubranie, a na dno rzucił kartkę.
Napis na niej brzmiał:
Rozbierz się. Chcę wiedzieć, że nie masz urządzeń podsłuchujących. Potem pokaż im drugą stronę kartki. Gdy potwierdzą, włóż to, co w torbie, i idź do pojazdu. Tam otrzymasz dalsze wskazówki.
Słuchając wskazówek, włożył jednoczęściowy kombinezon. Wsunął nogi w swoje sportowe buty i ruszył w stronę solarisa.
*
*
13
Drzwi vauxhalla przy ulicy Uniwersyteckiej powoli się otworzyły i smukła sylwetka usiadła za kierownicą. Mężczyzna poprawił beret na głowie (o borze, zmienił kapelusz na beret, już go nikt nie rozpozna!), plastykową siatkę rzucił na fotel pasażera i odpalił silnik.
*
Chwycił krótkofalówkę, nacisnął przycisk z prawej strony i rzekł:
Mówię przez łoki-toki, powtarzam łoki-tok!
*
– Pora na ostateczną rozgrywkę! Jedź na stary most. I pamiętaj. Ogon oznacza śmierć.
Słowa mężczyzny zadudniły w solarisie, a chwilę po nich poleciały przerywane dźwięki dostrajającej się częstotliwości.
To znaczy, że do tej pory głośnik i mikrofon nie były dostrojone. Obaj czytali sobie z ruchu ust.
O czymś takim, jak “zestaw głośnomówiący” w 2016 jeszcze nikt nie słyszał.
*
*
14
Prokurator uważnie obserwował autobus, który długo nie ruszał. Wreszcie w pojeździe zapaliły się światła, biała lampa wstecznego biegu i pojazd zaczął cofać, przeciskając się pomiędzy dwoma innymi.
Solaris? Może do tego przegubowy? Wiemy, że Brodzki jest mistrzem w każdej dziedzinie – nawet w wycofywaniu przegubowca spomiędzy ciasno zaparkowanych innych autobusów, więc udaje mu się zrobić to bez stłuczki.
*
Wykręcił tyłem do zgromadzonych, po czym – zatoczywszy koło – ruszył przez plac manewrowy, w nieznacznej odległości od budynku dworca, z płonącą stacją benzynową w tle. Sylwetka kierowcy pozostawała niewyraźna – część szyb była przyciemniana, pozostałe wyklejone reklamą toruńskiego teatru.
Solaris dojeżdżał właśnie do końca stanowisk, gdy wtem się zatrzymał, wzbijając tumany kurzu. Policjanci obserwowali wszystko bezradnie. Po chwili, po drugiej stronie pojazdu otworzyły się drzwi.
Oczywiście, pneumatyczne drzwi też da się własnoręcznie otworzyć (od środka), ale jakoś widzę obrazek z jelczem-ogórkiem w roli głównej.
I z drzwiami zamykanymi na klamkę:
*
W prześwicie między podwoziem a nawierzchnią pojawiły się czyjeś buty, ktoś ruszył biegiem na tył pojazdu. Po chwili zza autobusu wyłonił się policjant. – Co?! Jak?! – krzyknął Mauer. Postacią przy solarisie był aspirant Tomasz Żółtko. Podbiegł szybko do prokuratora, który równie energicznym krokiem ruszył na spotkanie, drętwą ręką ściskając radiotelefon.
– Co tu się dzieje, co to za maskarada? – grzmiał Cyriak.
– Wystarczyło wyjść włazem w podłodze – rzekł zaaferowany aspirant.
Przecież wyszedł drzwiami. Przypomnijmy: po chwili, po drugiej stronie pojazdu otworzyły się drzwi.
Był tak zaaferowany, że mu się wejście z wyjściem pomyliło.
*
– Mów mi najpierw, co tu się wydarzyło!
– Prokuratorze, później! Teraz musimy jechać za nimi!
– Mów w tej chwili albo cię zawieszam! – Mauer był wściekły jak szerszeń. – Nie może być tak, że coś się dzieje bez mojej wiedzy!
Paaanie – autobus pan przeoczyłeś? Kołował tu na placu aż mu dym szedł z rury.
*
– Brodzki mi wyjaśnił, jak się wślizgnąć do autobusu, bo tak się składa, że to właśnie ten autobus uprowadzono wczoraj z zajezdni. A dziś odstawiono go na dworzec autobusowy. Nikt się tym nie zainteresował. Ukradli autobus, to ukradli. Kiedy zaatakowano detektywa Brodzkiego. Zapamiętał szczegół związany z podwoziem pojazdu. – Tomek mówił najszybciej, jak potrafił. – Kiedy wpadł wtedy do kanału, zauważył, że solarisy miały dwa takie włazy.
Spoko. Ganiał się z napastnikiem w nocy po ciemnej hali, potem wpadł do kanału, gdzie było jeszcze ciemniej i w tych jakże sprzyjających warunkach kontemplował spody solarisów.
Gdyby takie włazy istniały, to z pewnością byłyby zamykane od wewnątrz. Niestety, wyjściami awaryjnymi z solarisa są wyznaczone do tego okna, oraz tzw. pokrywy dachowe czyli szyberdachy umieszczone w suficie.
Ale nie psujmy Żółtce. humoru. Jak wszedł, tak wszedł to jego sprawa – nie drążmy tematu.
*
A ten autobus skradziono właśnie z zajezdni.
Żółtko nam to drugi raz w jednej wypowiedzi powtarza, przedtem poinformował nas o tym strażnik, pan Woźniak musi mieć wyjątkowo niskie mniemanie o swoich czytelnikach, skoro sądzi, że jeden raz wygłoszona informacja do nich nie dotrze.
Spoko, co najmniej trzy razy mamy też powtórzoną informację, że autobus miał pozaklejane szyby, więc nie było widać kierowcy.
*
Trzeba było poczekać, aż się przeturlam pod sąsiednimi pojazdami – tu wskazał na autobusy przewoźników „Arriva” i „PKS Brodnica” –
wsunę się pod podwozie, uchylę właz i wejdę do środka. Nie było to łatwe.
DLACZEGO Elf zaparkował skradziony autobus gdzieś pomiędzy innymi, a nie na środku pustego placu, gdzie byłoby widać jak na dłoni, kto do niego wsiada?
Bał się, że gwałtowne odnalezienie skradzionego autobusu na środku placu może zwrócić na niego uwagę.
Bo przecież postawienie autobusu na stanowisku trzecim, z którego od godziny czwartej rano do późnej nocy co pięć minut coś odjeżdża albo przyjeżdża to po prostu jakby założył pelerynę niewidkę temu autobusu.
*
– To jest niesubordynacja! Nie przewidzieliście, że to może się nie udać?!
Mamy za sobą Imperatyw!
*
– To terrorysta wszystkiego nie przewidział. Niech pan spojrzy. – Wskazał na koniec parkingu. – Autobus stał zaparkowany przodem do murku, co dawało zasadniczą przewagę: nie było widać fotela kierowcy. Poza tym pojazd ma szyby zaklejone reklamą, a przednia
jest przyciemniana, więc praktycznie nie widać, kto prowadzi.
Nie przewidział? Terrorysta zachowuje się wręcz tak, jakby prowokował do takiej akcji.
*
Z całym szacunkiem prokuratorze, ale musimy jechać za nimi.
– Za kim?
– Brodzki zakradł się do pojazdu zabójcy. W autobusie zainstalowany był mikrofon. Dopiero co usłyszałem w nim głos Brodzkiego. Powiedział: „Mam go!”.
Mikrofon to mógł być zainstalowany w pojeździe zabójcy, w autobusie raczej głośnik.
*
Właśnie stąd odjechali.
Czy autobus stał przodem do murku, czy właśnie odjechał? Dlaczego nikt niczego nie zauważył?
Nie, nie tak (nie dziwię się, że się gubisz). Teraz Żółtko mówi o samochodzie Elfa. Sprytna akcja polegała na tym, że do autobusu drzwiami wsiadł Brodzki, a klapą w podłodze zakradł się Żółtko, zamienili się, po czym Brodzki wymknął się klapą, a Żółtko ruszył, odwracając uwagę Elfa. Następnie Brodzki jakoś się dostał do samochodu Elfa (tu pozostawiamy domyślności czytelników, jak to zrobił niezauważony, przegalopowawszy w tym celu kurcgalopkiem ok. 400 metrów przez spory skwer, na którym byłby przez Elfa widziany jak na dłoni) i kiedy dał znać, że już go ma, Żółtko mógł opuścić autobus.
Który natychmiast odjechał przed siebie. Solaris wreszcie wolny jak ptak.
*
– Dokąd?
– Tego nie wiem. Ale kiedy byłem w autobusie, z głośnika usłyszałem dyspozycję, żeby kierować się na stary most. Poruszają się vauxhallem.
– Czym?
– No oplem! – poprawił się Tomek.
Dalej jest uściślenie, że to opel astra. Bardzo rzadka marka samochodu, w całej historii Torunia jedyny egzemplarz.
*
– W takim razie jedziemy! – Mauer pobiegł w stronę pozostałych funkcjonariuszy stojących przy rondzie. Machnięciem ręki pokazał im, żeby szybko wskakiwali do radiowozów.
(…)
Dzwoni Jacyk; znalazł gdzieś dokumentację medyczną Elfa, z której wynika, że ten ma raka trzustki w ostatnim stadium i zostało mu może dwa tygodnie życia. Żółtko domyśla się, że jest to misja samobójcza.
*
*
15
Kilka minut wcześniej Mikołaj Ruciński, pseudonim Elf, szamotał się z intruzem. Próbował się na niego zamachnąć wojskowym nożem, ale się poddał, kiedy poczuł na skroni lufę pistoletu P99. Przy drzwiach kierowcy stał postawny człowiek.
– Przyznaję, zaskoczyłeś mnie – rzekł z autentycznym podziwem. – Może nareszcie pora, by zmienić hasło na „Brodzki jest zwinny”?
– Nie czas na gierki. Zgaś silnik – odparł chłodno Leon i wcisnął lufę jeszcze mocniej w czaszkę gangstera.
– Niedługo poznasz odpowiedzi na nurtujące cię pytania. – Elf był dziwnie spokojny. – I na wszystkie, które nurtowały twojego ojca.
– W to nie wątpię – odpowiedział Brodzki. – Jesteś aresztowany.
– Nie sądzę – odparł z szelmowskim uśmiechem Elf. – Spójrz mi w usta.
Brawo, Elf! Nie na tym polega aresztowanie, że ktoś wbija w głowę lufę pistoletu.
*
– Leon odruchowo spojrzał na wargi gangstera. Ten opuścił żuchwę i można było zauważyć, że coś w nich trzyma.
Przypominał przy tym Śmierć z Rozmowy Mistrza Polikarpa, która potrafiła jednocześnie.
ziewać i zgrzytać zębami Ten “opuszcza żuchwę” i pokazuje, co trzyma między wargami.
*
– Jeśli chcesz się dowiedzieć, kim był twój ojciec, jak zginęła twoja matka, kim był Młotkarz i dlaczego Brodzcy są winni, będziesz mnie słuchał i wsiądziesz do pojazdu. W przeciwnym razie przegryzę to, co mam w zębach, i tajemnicę zabiorę do grobu.
My też przygryzamy wargi w napięciu.
*
Leon wiedział, o czym mówi Elf. Metodę tę z powodzeniem stosowali najwytrawniejsi hitlerowscy zbrodniarze. Nie tylko. To znaczy – nie tylko najwytrawniejsi i nie tylko zbrodniarze oraz (co istotne) nie tylko hitlerowcy. Jak widać, brał z nich przykład na wielu płaszczyznach. Wiedział, że gram cyjanku można kupić za mniej niż tysiąc złotych. A do zabicia człowieka wystarczy kilkaset miligramów wartych kilka złotych.
1 gram = 1000 zł
kilkaset miligramów (tysięcznych części grama) = kilka zł
Znaczy, cyjanek opłaca się kupować na miligramy.
Zawsze się tłumaczy, że w hurcie taniej. Same kłamstwa, same.
*
(…)
– Zatem jedź. Chcę wiedzieć – odparł Leon, mając na myśli uzyskanie odpowiedzi na pytanie, od którego wszystko zależało. Pytanie na temat winy i kary, tak fundamentalne w kryminalnej historii jego życia. Miał zabójcę na muszce. Chodziło tylko o poznanie prawdy.
Miał go na muszce, zabicie go to ułamek sekundy + proces decyzyjny, ale, jak wiemy – to zupełnie inna sprawa:
*
W najgorszym wypadku mógł mu po prostu wpakować kulkę w głowę. Na przykład gdyby Elf próbował go oszukać, gdyby chciał przyspieszyć, żeby rozbić auto. I dodał: – Mów.
*
*
16
Nie wiedziała, czemu to zrobiła. Tak jak nikt z nas nie wie, kiedy wstępuje w niego dziwny duch, zew natury czy inny trickster.
Doceńmy, że od epatowania entymematem i falsyfikacją, autor łagodnie przeszedł do błędnie użytych wyrażeń angielskich. Trickster to oszust, bałamut, szachraj, szelma. Archetypiczny i obecny w wielu kulturach.
*
Po prostu, nie czekając na rozwój wydarzeń, podbiegła do stołu, wyrwała z rąk duchownego paczkę z symbolem muszli [z symbolem pielgrzymki, bo muszla była realna, nawet jeśli zrobiono ją z folii aluminiowej i gumy do żucia] podbiegła do okna i wyrzuciła ją na zewnątrz. Kosz poleciał przez kilka kondygnacji i spadł z hukiem na patio, ale… nic się nie wydarzyło. Spojrzała na zegar na ścianie, dochodziła trzynasta.
Wieża ratusza zabiła kogo i czym? za oknem, gdzieś w oddali, po lewej stronie.
*
– Hm… – mruknęła, rozglądając się po sali. Wszystkie oczy zwrócone były na nią, sytuacja stała się co najmniej niezręczna.
– Co pani najlepszego zrobiła?! – krzyknął prezydent. – Przecież to doniosły moment, co pani sobie myśli? Co za zachowanie?
Proszę przyjść z rodzicami!
*
(…)
– Zapewniam, że to dla waszego bezpieczeństwa – broniła się Vesper. – Istniało poważne podejrzenie, że może tu dojść do zamachu. Nazywam się Berenika Vesper i piszę reportaż o Leonie Brodzkim. Myślę, że ktoś chciał przeprowadzić tu zamach, ale mogę się mylić…
Brzmi pani niezwykle przekonująco, panno Vesper…
*
– Dla bezpieczeństwa to palono kiedyś baby na stosie – grzmiał duchowny. Podszedł do niej, chwycił ją obślizgłymi rękami za szyję i udusił? i zamierzał zmusić ją do wyjścia.
To chyba za kark.
*
(…)
– Bzdura, trzeba ją odesłać na policję! – grzmiał pulchny człowiek z zaczeską na bladym czole i zamierzał szarpnąć Berenikę, kiedy za oknem, na parkingu, wewnątrz dziedzińca rozległ się wybuch.
Huk był na tyle głośny, że pękły szyby we wszystkich oknach. Wszyscy w pokoju upadli na ziemię, a z sufitu urwał się niby kryształowy żyrandol i rozprysnął na tysiące kawałków. Dźwięk dudnił etapami: najpierw fala napłynęła z dołu, przez ściany, ku najwyższym kondygnacjom, potem echo zadudniło na zewnątrz budynku, przenosząc się na okolicę.
Gdy drganie ustało, w dole dały się słyszeć syreny alarmów samochodowych. Przez kilka sekund nikt nie potrafił wydobyć z siebie choćby dźwięku. Szok wywołany nagłym zwrotem akcji nie mijał. Najwięcej zimnej krwi zachował prezydent, który podźwignął się z ziemi jako pierwszy.
– Czy nic się państwu nie stało? – spytał. Uczestnicy feralnej konferencji powoli wracali do rzeczywistości.
Nie, nikomu nic…
To, że eksplozja na wewnętrznym podwórku wciska szyby do środka, a odłamki szkła latają po pomieszczeniach jak dzikie, to nieważne.
Do tego szklany żyrandol musiał załatwić kilka osób, które były pod nim.
*
Berenika otrzepała ubranie i spojrzała na dziedziniec w kształcie studni. W opadającym kurzu widoczne były wygięte części limuzyny. Powoli dochodziło do niej, że przed chwilą udaremniła zamach bombowy, o którym nie miała prawa wiedzieć. Tylko przypadek sprawił, że zjawiła się na konferencji.
Do okna pierwszy podbiegł ojciec Majbach i na widok tego, co zobaczył, przeżegnał się, krzycząc:
– Mój samochód!
– Na całe szczęście ojciec jeździ volkswagenem polo, prawda? – rzekła z sarkazmem.
– Człowiek ranny! – krzyknęła chuda dziennikarka, wskazując na parking za szybą.
Za jaką szybą?
Pancerną.
*
Berenika wyjrzała za okno. Pod ścianą leżał zakrwawiony człowiek w wojskowych butach i czapce z daszkiem. Żył, ale miał poparzoną twarz.
Jedno i drugie było doskonale widać z wysokości kilku pięter.
Nie mówiąc o kłębach dymu.
*
– Wezwijcie karetkę! – krzyknął marszałek.
– Kto wpuścił tego mężczyznę do budynku?!
Czy to ważne, kto go wpuścił?
Pewnie ten sam strażnik z dyżurki Urzędu Miasta, który wpuścił pątników, Majbacha, dziennikarzy i pewnie wielu petentów, którzy mieli coś do załatwienia w różnych biurach.
*
– grzmiał prezydent Torunia. Stał pośrodku sali, a jego rosła sylwetka nadawała jego słowom jeszcze większej powagi.
Jak się wspiął na szkielet żyrandola, to był jeszcze wyższy.
*
– To funkcjonariusz Biura Spraw Wewnętrznych – zakomunikował siwy ochroniarz ruszający szczęką jak żyrafa. – Pokazywał przepustkę.
Po co? Przecież tylko przyniósł prezent, grał kuriera z firmy, która się zajmuje koszami podarunkowymi.
Jako pracownik policyjnego BSW przynoszący kosz, powinien być podejrzany już od pierwszej chwili. Bo oni tego nie robią.
*
– Obawiam się, że został właśnie zwolniony – zauważył marszałek.
Cóż za celna uwaga.
*
– Panie prezydencie, jest pan cały? Nie chciałbym stracić tak poważnego kontrkandydata w najbliższych wyborach.
– Tak, panie marszałku. Mnie licho nie bierze. – Po czym uścisnęli sobie serdecznie ręce i ruszyli do wystraszonych pielgrzymów.
Jeżu, wymieniają uprzejmości jakby tam przed chwilą ktoś strzelił z kapiszona, a nie wybuchła prawdziwa bomba. Przecież – tak jak pisze Jasza – tam powinny być w tej chwili chaos i panika, ludzie ranni odłamkami szkła i spadającego żyrandola, ogólne pandemonium.
*
*
17
*
– Przechytrzyłem cię – rzekł Brodzki, gdy samochód jechał ulicą Wały Sikorskiego z prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę.
Po prostu mknęli.
*
Na placu Teatralnym minęli rozkrzyczany tłum ludzi. Obaj spojrzeli na to dziwne zjawisko.
W życiu nie widzieli czegoś takiego w spokojnym mieście Toruniu.
*
– I tak, i nie. Nazwałem tę operację „Muszlą” z dwóch powodów.
Ciekawe, jaki powód miał Mauer, nadając ten sam kryptonim?
Byli w zmowie!
*
Po pierwsze, właśnie w tym momencie wybuchła bomba w Urzędzie Miasta. Widziałeś tych ludzi? – Wskazał ręką na miejsce, które minęli. – Muszla jest symbolem Świętego Jakuba, a dziś prezydent, wspólnie z marszałkiem i innymi przyjmuje pielgrzymkę. Dawno temu poprzysiągłem zemstę na tych dziadach. Ale to nie wszystko.
Po drugie – gdy muszla klozetowa wybije, to sam wiesz, co się dzieje.
*
Muszle, jak wiesz, często skrywają w sobie tajemnice. I chciałem, żebyś je poznał.
Więcej bełkotu! Więcej!
*
– Tu się zgadzamy.
– Muszle leżą na dnie, chowając przed światem perły. Skarby. Tajemnice. Ślimaka, albo innego mięczaka. Na przykład tajemnice twojego ojca. Skutecznie tuszowane morderstwa.
– Młotkarz? – Brodzki próbował nie tracić rezonu, ale każde zdanie wypowiadane przez Elfa było jak lodowa szpila wbijana w komory jego serca.
– Miło mi. Franek był jednak kawałem skurwysyna, grając na dwa fronty. Brał ode mnie pieniądze, a potem mnie zamykał. Tak samo robił z innymi. A nieuczciwi ludzie i ich rodziny zawsze źle kończą.
– Co się stało z moją matką? – spytał, gdy skręcili w ulicę Jana Pawła II. Brodzki zauważył, że jadą w kierunku mostu.
– Żałuję, że to się tak potoczyło. Gdyby twój ojciec nie kombinował, wciąż by żyła.
A tak Elf musiał karmić jego żonę śledziami i nie dawać nic do picia. Dlatego musiała ugasić pragnienie wodą spod konwalii. Proste.
Oczywiście, były to konwalie sztucznie hodowane na tę okoliczność, bo Salomea Brodzka zmarła też we wrześniu.
Ale właśnie tak wyglądają “spontaniczne” zbrodnie – planuje się chwilę porodu dziecka co do minuty, wiosenne kwiatki pędzi się przez kilka miesięcy, aby kogoś otruć we wrześniu, morduje kelnera w Darłowie, żeby powiesić go w Toruniu, takie rzeczy.
*
– Po co ta zemsta? Czemu teraz? – Leon próbował powstrzymać drżenie szczęki. Przez ostatnie dziesięć sekund dowiedział się o swoim życiu więcej niż przez ostatnie dziesięć lat.
Nie no. Kilka dni wcześniej dowiedział się, że ma dekady palców. Każdy by się stropił, dowiadując się takich rzeczy o sobie.
Natomiast o swoim życiu nie dowiedział się od Elfa niczego.
*
(…)
– Kończy ci się czas, więc się streszczaj.
– Czyli nie chcesz się dowiedzieć, jaki był plan?
– Chcę – odpowiedział bez namysłu Brodzki.
*
*
18
*
Bener biegł po schodach do góry, przeciskając się pomiędzy spanikowanymi pielgrzymami, którzy – nie zważając na walające się na stopniach różańce, flagi papieskie i rekwizyty – gnali na złamanie karku w dół. Gdy wbiegł do sali, Berenika stała przy oknie. Podbiegł do niej.
– Jesteś cała?
– Pst – przerwała, dotykając palcem wskazujacym jego rynienki podnosowej.
Chciała dać mu do zrozumienia, że urwaną nogę owiała mgła tajemnicy.
*
Na odpowiedź nie czekał nawet sekundy. W przypływie euforii pocałowała go namiętnie w usta, tak że zaparł się ręką o krzesło. Jej wargi były miękkie i ciepłe, a skóra pachniała.
Mujborze, faktycznie szykuje nam się jakieś zacieśnienie związków pomiędzy dwoma cyklami toruńskimi!
*
Dziennikarz stał chwilę oniemiały. Zaraz po tym zbliżeniu powiedział pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy:
– Och, zmarnowałem tyle lat na szukanie zaginionej żony i dziecka, które miała urodzić dwa miesiące po tym, jak zniknęła bez śladu, a tymczasem powinienem sobie darować i otworzyć się na nowe uczucie!
Ehehehehe. Jak kojarzycie, tekst urozmaicają od czasu do czasu wpisy z bazy zaginionych. Jednym z ostatnich jest zapis dotyczący zaginionej Agaty Bener, wiek w dniu zaginięcia: 32 lata, ubranej w dniu zaginięcia w ciążowe dżinsy…
*
(…)
– O cholera! – krzyknął prezydent Torunia, odkładając telefon. – Proszę państwa, wygląda na to, że nie był to jedyny zamach bombowy w mieście. Pamiętają państwo tamten wybuch za oknem?
Wszyscy popatrzyli na siebie ze zdumieniem. Wybuch? Jaki wybuch? Pamiętasz, żeby coś wybuchło? Ja też nie…
*
Jakby to powiedzieć… Oba wybuchy były za oknem.
*
Wysadzono stację benzynową koło dworca autobusowego.
Nawet instrybutorom nie przepuścili.
*
A według informacji prokuratora Cyriaka Mauera, trwa właśnie pościg za zamachowcem. W aucie jedzie z nim także detektyw Leon Brodzki.
Pościg, że dech zapiera. Pamiętajmy o zawrotnej szybkości 30 km/h
Szybcy i wściekli 10 – Toruń Drift.
Widzę, jak z piskiem opon biorą zakręty.
Ach, proszę was, po prostu ałtor zrobił pierwszą w czasie pisania trylogii analizę w miejscu akcji – 15 wrzesnia, czwartek, godzina mniej wiecej czternasta, godziny szczytu za progiem, z taką właśnie prędkością mogą toczyc się pojazdy zmierzające na most, li i jedynie.
*
Usłyszawszy słowa prezydenta, wszyscy zgromadzeni rzucili się do okien wychodzących na plac Teatralny. W oddali, u zbiegu Wałów Sikorskiego i Jana Pawła II tworzył się korek. Jak codziennie w tym miejscu i o tej godzinie. Druga z ulic prowadziła właśnie na starą przeprawę przez Wisłę. Eeeee… też jak codziennie? W dodatku o każdej godzinie?
*
*
19
*
– Pokaż to, co miałeś pokazać, i kończmy tę operę mydlaną – rzekł chłodno detektyw w pomarańczowym kombinezonie.
– Właśnie to robię. Jak się podoba ubranie skazańca? – zaśmiał się.
Pomarańczowy kombinezon? Za dużo amerykańskich filmów…
*
– Oto rozwiązanie zagadki twojego życia. I koniec twojej powtórki. Musisz zejść ze mną do otchłani. A gdzie jest mgnienie, domagam się wzmianki o mgnieniu! Nogi wampirowi migały. Jak Orfeusz. Widzisz, autobus miał pojechać drogą, którą jedziemy teraz.
Tajemnica Brodzkiego robi się coraz mroczniejsza, autobus znika w sinej mgle, astra rozpędzona do 32 km/h ledwo rzęzi.
*
Już raz dostałeś wskazówkę, kiedy powiesiliśmy tu chłopaka, ale nie szukałeś dość dobrze. Teraz więc znów miałeś dotrzeć na most, nad rzekę. Sam. <sceptycznie> Sam? O tej porze? Ale skoro zmieniłeś plany, niech będzie i tak. Razem przez to przejdziemy.
– Co miałem znaleźć na drugim brzegu? – spytał, gdy wjechali na most.
– A kto powiedział, że miałeś dotrzeć na drugi brzeg? To Styks. – I spojrzał na zegarek.
– Kraina umarłych – wycedził Brodzki i spojrzał w odbicie lusterka.
Lusterko odbijało się w innym lusterku?
Zachwyca mnie elokwencja tej rozmowy. Jeden o kozie (capra hircus) i jej znaczeniu w mitologii celtyckiej, drugi o wozie, symbolu przemijania i nieustannych zmian.
*
Gdybyście nie wierzyli własnym oczom, Drodzy Czytelnicy, to zajrzyjcie do Wikipedii i panamarcelowego hasła. “Jego powieści wyróżniają się oryginalnymi bohaterami, filmowością scen i charakterystycznym stylem, często podkreślanym przez czytelników”
*
Elf odliczył od trzech do zera, po czym puścił kierownicę i wyciągnął spod siedzenia małe urządzenie w kształcie dżojstika. Oczy Brodzkiego w ułamku sekundy dwukrotnie się powiększyły, zasilone potężną dawką adrenaliny.
I wyglądał jak wyrak.
https://www.lkedzierski.com/photos/2016/07/filipiny-bohol-tarsier-wyrak-01.jpg
*
– Nie! – krzyknął, rzucając się na Elfa, ale było za późno. Mężczyzna zamknął oczy i nacisnął przycisk, mówiąc:
– Abrakadabra. – Jego głowa momentalnie opadła na boczną szybę.
Miał widocznie sprzężenie zwrotne typu palec na dżojstiku / opadająca na bok głowa. Konieczne jest też magiczne słowo “abrakadabra”.
*
W tej samej sekundzie na środku mostu drogowego w Toruniu doszło do eksplozji.
Kurwa serio. Hasło przewodnie tego całego cyklu, “Brodzki jest winny”, należałoby chyba zmienić na “Brodzki jest łajzą”. Trzyma Elfa na muszce, a mimo to ten jest w stanie wykonywać różne podejrzane ruchy, tak jak teraz – wyciągnąć detonator…
W dodatku jeszcze przed chwilą czytaliśmy, że: w najgorszym wypadku mógł mu po prostu wpakować kulkę w głowę. Na przykład gdyby Elf próbował go oszukać, gdyby chciał przyspieszyć, żeby rozbić auto.
Jak widać, Brodzki miał być przygotowany na to, że zabije Elfa, gdy ten zacznie coś kombinować.
Nie że Elf nacisnął guzik na urządzeniu, które cały czas trzymał w ręku, nie, schylił się, grzebał pod siedzeniem, a Brodzki siedział i się gapił.
Z ciekawości tak robił. Czekał, co z tego wyniknie.
*
*
20
*
Następny rozdział zbudowany jest z urywków komunikatów prasowych, tweetów i tym podobnych, przekazujących “na bieżąco” informacje o rozwoju sytuacji; jest to całkiem fajny zabieg, ale…
*
Aktualizacja, godzina 14:05
@LubieTuByc (Kujawsko-Pomorskie)
Marszałek województwa Piotr Bałecki jest zaniepokojony sytuacją w mieście i przekazuje wyrazy współczucia.
Komu? Ten komunikat jest równie bezsensowny jak cała trylogia.
*
Aktualizacja, godzina 14:07
@Radio_GRA_Toruń
Marszałek kontrkandydatem w wyborach na prezydenta Torunia?
Jassssne. Trzy bomby wybuchły w mieście, chaos, akcja ratunkowa i obłęd w kratkę, a dla mediów najważniejsze jest łapanie za słówka i przewidywania co do wyborów. Nie w tym momencie!
*
(…)
Aktualizacja, godzina 16:02
@Polska Agencja Informacyjna
Biuro prasowe ratusza @torunpl milczy w sprawie zamachu.
Nie powinni wypytywać raczej policji?
*
(…)
Aktualizacja, godzina 19:22
Ruszyła zbiórka na szczytny cel. Widzowie naszej stacji oraz słuchacze Radia Maryja pragną złożyć ofiarę na nowy samochód dla naszego ojca Tadeusza Majbacha. Pragniemy, aby mógł znów podróżować bezpiecznym pojazdem, czyniąc swoją posługę.
Podajemy numer konta… (źródło: „Informacje dnia”, TV Trwam)
Wydaje mi się, że nawet Rydz Majbach nie byłby aż tak bezczelny…
A swoją drogą, autor jest dziwnie niekonsekwentny. Tu zastępuje nazwisko Sami-Wiecie-Kogo pseudonimem, co prawda subtelnym jak kampania billboardowa, ale jednak – a tam zostawia nazwy mediów w oryginale. Njerozumję.
*
*
Bla, bla, opis akcji ratunkowej, w trakcie której nurkowie pod mostem znajdują całe cmentarzysko pełne szkieletów i rozkładających się zwłok. Ale teraz czas na opis zamachu “oczami Brodzkiego”!
*
*
23
Jest po godzinie trzynastej, kiedy vauxhall astra w wyniku eksplozji podłożonego na moście ładunku wylatuje w powietrze.
Materiały wybuchowe wchodzą w reakcje tuż przed najazdem auta, w wyniku czego nie rozrywają pojazdu, jednak siła odśrodkowa wybuchu jest tak duża, że przód auta podrywa się gwałtownie do góry. Wybuch rozrywa osłonę silnika, niszcząc belki przednie, przymocowaną do nich chłodnicę i reflektory. Auto przechyla się na lewo bok
Na prawo bok płynie Wisła.
*
i obracając się wzdłuż własnej osi, przelatuje między żerdziami mostu.
Na moście hodowano fasolę, czy pomidory?
*
Huk wybuchu miesza się ze szczękiem blachy. Tysiące części, z których złożone jest auto, odrywają się teraz jedna od drugiej ze zgrzytem i piskiem. Grawitacja działa bezbłędnie.
Musimy wierzyć, że samochód się zatomizował. Nie wiadomo, jaką rolę autor widzi dla grawitacji, ale jest nieźle. Kierowcy na moście są przeszczęśliwi. Za chwilę szczęśliwi będą wszyscy w mieście.
*
Leon uderza głową o podsufitkę, zaraz potem o szybę i ląduje po przeciwnej stronie kabiny, tuż za fotelami, wyginając kark w nienaturalny sposób. Czuje chrobot w czaszce, spięte mięśnie gwałtownie się rozluźniają, broń wypada z ręki. Horyzont przewija się jak na końcu taśmy filmowej. Mgnienie za mgnieniem. Powtórka za powtórką. Otchłań za otchłanią. Klatka po klatce i tysiąc obsesji. „Znów ten cholerny most” – dudni w półprzytomnej głowie detektywa. Auto szybuje w dół, wbijając się niczym nóż w taflę wody gładką jak pamięć lustra.
Podobnie jak klawiatura zębów, krnąbrny podbródek i kuloodporne idee – to jest takie zdanie, że autor aż przestaje oddychać ze wzruszenia, gdy sobie przypomni tę piękną frazę
To nie jego, to Herbert. Może też by chciał zostać zapamiętany jako autor czegoś takiego, a nie jako autor idei resetu umysłowego za sprawą przechodzenia przez futryny i „szyi napiętej jak cięciwa tatarskiego łuku, gotowej do skoku”..
*
Brodzkiego podtrzymują oparcia foteli, tylko dzięki temu nie leci na przednią szybę. Kierowca nie ma tyle szczęścia. Rzeka robi się czerwona – to krew sącząca się z głowy Elfa.
Czyli wydaje się, że zaczął krwawić w wodzie. Otóż nie, bo…
*
Ten uśmiecha się do Brodzkiego resztkami sił, po czym przegryza umieszczoną w zębie fiolkę z trucizną. Zaraz potem oczy bieleją, a z ust sączy się piana.
Samochód spada na dno, …bo klejone szyby wytrzymują uderzenie. Brodzki nie może zacisnąć pięści, odzywa się znów potworny ból w tyle głowy, przez który zmysł wzroku zaczyna się powoli wyłączać.
Auto dryfuje jak batyskaf, warstwy wody zdają się nie mieć końca, wsysając go w swą smolisto-malachitową otchłań.
Nie przesadzajmy z tym malachitem, bo wiślanej wodzie (zwłaszcza po kilkudniowych ulewach) daleko do głębokiej, czystej zieleni.
Rozumiem, “malachit” to piękne słowo. A “smolisty malachit” to już w ogóle. Wghule.
*
Nie może się z niej wydostać. Spogląda przez boczną szybę. Jest teraz pasażerem z 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi. Każda chwila dobra na refleksje literackie… O szybę od zewnątrz uderza ludzka czaszka. To szkielet zaplątany w metalową siatkę, a za nim kolejne i kolejne szkielety. Czy to zwidy? Efekt zmieniającego się ciśnienia w kabinie? A może objawy niedotlenienia mózgu?
Który to z Czytelników Armady zasugerował, że pod koniec okaże się, że Brodzki leży nieprzytomny pod respiratorem i cała ta akcja to zwidy jego niedotlenionego mózgu? Brzmi to coraz bardziej prawdopodobnie!
*
Zdaje się, że widzi światło. Pisk w uszach narasta. Nagle odwraca się. Widzi dziewczynę w czerwonym płaszczu. Pokazuje mu, żeby poszedł za nią. Dziewczyna zdejmuje kaptur. Jest śliczna. Mówi, że wszystko będzie dobrze. Sądził, że w takich momentach widzi się światło w tunelu.
On tymczasem widzi dwa tunele i nie wie, którym podążać.
Tym po prawej, chyba że jesteś w Anglii.
*
(…)
Leona Brodzkiego oblewa ciepłe światło. Śledztwo jego życia właśnie dobiegło końca, a elementy układanki nareszcie trafiły na swoje miejsce.
I wtedy – niczym, ważąca dwadzieścia jeden gramów, ćma – detektyw rusza ku migoczącemu w otchłani światłu.
*
*
EPILOG
*
Brodzki leży w szpitalu, a kiedy odzyskuje przytomność, odwiedzają go koledzy.
Któreż to zmartwychwstanie w tej powieści? G.R.R. Martin zaczyna zazdrościć.
*
– Elf nie żyje – skinął Żółtko. – Sytuacja opanowana.
(…)
W głębi serca Żółtko był wzruszony i miał ochotę wyściskać Brodzkiego. Nie tylko dlatego, że detektyw był dla niego mentorem, ale ponieważ byli przyjaciółmi. A nikt nie lubi znajdować pod wodą swoich przyjaciół bez pulsu. Tak właśnie stało się wczoraj.
To Żółtko był w rzece pierwszy. Nie zastanawiając się ani sekundy, skoczył z mostu do Wisły. Vauxhall zdążył już opaść na dno. Woda była mulista i latarka ledwo przebijała się przez jej zielonkawą maź.
Tomek z trudem odnalazł pojazd. Ubrany w pomarańczowy kombinezon skazańca Leon miał otwarte oczy i nie oddychał. Na przednim siedzeniu falowały zwłoki Elfa – szyba przecięła mu tętnicę szyjną i krew przepływała wokół niego, jak czerwona mgławica.
O, mamy tu zagadkę kryminalistyczną: czy Elf zginął od wybuchu, trucizny, utonięcia czy wykrwawienia…?
Z tego wynika, że Brodzki się utopił. I to na dobre, skoro nie oddychał.
Natomiast Żółtko najadł się skrzeloziela, skoro potrafi w cywilnym ubraniu, bez maski i butli tak długo przebywać pod wodą.
*
Gdy Żółtko wyswobadzał detektywa, dostrzegł, co znajdowało się na dnie Wisły. Przy betonowych słupach przytwierdzone były [jeśli “przytwierdzone” to do czegoś – np. do betonowych słupów] zwoje metalowej siatki. Spomiędzy drutów wystawały kikuty ludzkich kości.
*
Gdy wyciągnął go na brzeg, reanimował go z doktor Kaklińską.
Gdyż w wolnej chwili Kaklińska jeździ karetką.
I ma rękę do wskrzeszeń.
*
Zachowała zimną krew, choć podczas przejazdu do szpitala jej oblicze zdradzało ogromne emocje. Pokrzykiwała na ratowników i sanitariuszy jakby kto nie wiedział, to właśnie są dowody na zimną krew i opanowanie, nie chciała stracić ani sekundy. Brodzki nie dawał oznak życia.
*
8
Tymczasem w Urzędzie Miasta rozpoczyna się kolejna konferencja prasowa z udziałem Mauera.
*
– Możemy potwierdzić, że zidentyfikowaliśmy osobę kierującą zorganizowaną grupą przestępczą. Mikołaj Ruciński, pseudonim Elf, przez lata wymykał się wymiarowi sprawiedliwości, siejąc postrach w mieście. Był wielokrotnie zatrzymywany, za każdym razem zdołał uciec i często zmieniał miejsce pobytu.
Ale zawsze wracał tu, do miejsca najbliższego jego sercu – do Torunia.
I mimo tych częstych zatrzymań nikt nie wiedział, jak wygląda – aż do odnalezienia zdjęcia sprzed 30 lat.
Archiwista Maks był ślepy, więc nie było komu przejrzeć dokumentów ze zdjęciami aresztowanych.
*
Możemy potwierdzić, że wznowiono postępowanie w sprawie tak zwanego Młotkarza z Torunia.
Ruciński może mieć związek z tą sprawą, podobnie jak z morderstwem Hanny Krosny dokonanym przez Stanisława Szabańskiego.
Czy wznawia się śledztwa gdy ma się pewność, że sprawca nie żyje?
No, ktoś siedzi za zbrodnie Młotkarza, więc tak, trzeba ponownie zbadać sprawę.
*
Wydaje się, że w tak zwane „wydarzenia toruńskie”, jak możemy określić pierwszą połowę września tego roku, są uwikłane grupy przestępcze, które działały na terenie Torunia od lat osiemdziesiątych. Zajmowały się wymuszeniami, kradzieżami, porwaniami. Być może odkrycia dokonane pod konstrukcją mostu rozwiążą sprawy licznych zaginięć z przeszłości.
To teraz okazuje się, że zaginieni lądowali pod mostem? A co z maszynką do mielenia ludzi?
Oddadzą do muzeum.
*
Na ten moment prokuratura krajowa jest zadowolona z postępów w śledztwie.
– Panie prokuratorze, Grzegorz Giedrys z „Gazety Wyborczej”. A jaki udział w tym wszystkim miał detektyw Leon Brodzki, bo to najbardziej interesuje mieszkańców.
Mauer poprawił krawat.
– Wobec Leona Brodzkiego wciąż toczy się postępowanie…
Bez względu na wyrok pójdzie do mamra. Tak samo jak Berenika, której również grozi więzienie.
*
– Ludzie nazywają go bohaterem – zauważył Giedrys.
– Bohaterem… – bąknął pod nosem Mauer. – Proszę państwa, prawdziwe wydarzenia to nie hollywoodzki film, a rozwiązywanie spraw kryminalnych nigdy nie jest dziełem jednego człowieka.
No nie wiem. Hercules Poirot działał na ogół sam, podobnie jak wielu innych literackich detektywów. Ale ich działania były logicznie opisane.
*
– Panie prokuratorze – wtrąciła się reporterka o aparycji Julii Roberts. – Iwona Muszytowska-Rzeszotek, Radio PiK Toruń. Czy to prawda, że każdy funkcjonariusz organów bezpieczeństwa Polski Ludowej, który został zatrudniony w policji, ma równe prawa z powołanymi do tych służb po raz pierwszy od połowy roku dziewięćdziesiątego, w tym równe prawa do korzystania z uprzywilejowanych emerytur? Czy to samo spotka Leona Brodzkiego?
Ok, temat ustawy dezubekizacyjnej w 2016 rozpalał emocje, ale serio – nie sądzę, że w obliczu trzech zamachów bombowych w mieście emerytura Brodzkiego była najważniejszą rzeczą, jaka interesuje dziennikarzy.
Ja wiem, że Marcel chciałby pisać o wszystkim i poruszyć wszystkie Ważne Tematy Społeczne, ale na litość, trzeba wiedzieć, gdzie i kiedy.
(…)
*
– Detektyw Leon Brodzki wciąż jest oskarżony o…
Detektyw Leon Brodzki nie jest o nic oskarżony, bo nie skierowano przeciwko niemu żadnego aktu oskarżenia; kto ma to wiedzieć lepiej niż prokurator?
*
– Ale nie dokończył, bo przez salę przebiegł szmer, a dziennikarze wszystkie mikrofony i kamery skierowali w stronę wejścia. W drzwiach stała drobna dziewczyna z pieprzykiem na nosie. Z samej Warszawy przyjechała, z Warszawy… niosło się szeptem w tłumie
*
(…)
Powolnym krokiem przeszła przez pomieszczenie, okrążyła stół prezydialny, po czym stanęła obok gości.
Niezręczna cisza trwała dobre pół minuty, przerwał ją dopiero prezydent Torunia. W sytuacjach medialnych czuł się jak ryba w wodzie. (…)
– Dość niespodziewanie dołączyła do nas pani Berenika Vesper. Proszę państwa, śmiało, poproszę o brawa. – Dziennikarze nagrodzili Vesper oklaskami. Mauer był wzburzony.
*
(…)
– Co prawda nie spodziewaliśmy się pani na tym spotkaniu, ale zawsze jest tu pani mile widziana. Pragnę jeszcze raz pani podziękować. Jest pani prawdziwą bohaterką.
– Przepraszam, że przerwę – wtrącił się zniesmaczony Mauer – ale może wróćmy do meritum. Obywatele chcą wiedzieć, czy w mieście jest już bezpiecznie.
Czniać tam obywateli, zaniepokojonych konserwami mięsnymi.
*
– Odbyłam niedawno rozmowę z prokuratorem Cyriakiem Mauerem – wtrąciła się niespodziewanie Berenika, wskazując na mężczyznę w garniturze Wólczanki. – Zapewnił mnie, że Leon Brodzki zostanie całkowicie oczyszczony z zarzutów.
Jakich? Jakich zarzutów?!
Oprócz tego, że był synem milicjanta?
*
– Czyżby? – spytał z podstępnym uśmiechem i spojrzał na funkcjonariuszkę ABW.
– Pan prokurator woli stać w cieniu – rzekła mocnym głosem. – Jak wszyscy ludzie, którzy w tym kraju dobrze wykonują swoją pracę. Ale nie mogę nie podzielić się z państwem pewną informacją.
– Co ty pleciesz? – Mauer szarpnął ją za ubranie pod stołem, uśmiechając się jednocześnie do kamer. Mówił, niemal nie poruszając ustami. – Co to za cyrk?
Niestety, mikrofony dziennikarzy są bardzo czułe, parę osób już się na tym przejechało. Małpa w czerwonym itd.
*
– Cyrk to był w czwartek – odparła, patrząc z pięknym uśmiechem w stronę kamer, po czym odwróciła się do niego i z zupełnym spokojem odparła: – Wszystko mam nagrane, całą naszą rozmowę. Nie wyłgasz się.
Tak panmarcel wyobraża sobie konferencje prasowe zorganizowane przez Prezydenta miasta i prokuraturę w sprawie serii zamachów terrorystycznych.
Jako pyskóweczkę między uczestnikami spotkania i to na oczach dziennikarzy.
I przed mikrofonami.
*
– Co niby nagrałaś? Zabraliśmy ci sprzęt.
– Gło-śniej! Gło-śniej! – Zaczęto skandować.
*
– Miałam zapasowy.
– Zostałaś zrewidowana! – Mauer spojrzał pytająco na funkcjonariuszkę ABW, która rozdziawiła usta.
Potem je zamknęła i z oka spłynęła jej pojedyncza, kryształowa łza. Wyrzucą mnie z pracy, jak nic – wyrzucą...
*
– Jak widać, nie dość dokładnie… – odpowiedziała tajemniczo Berenika. Mauer pobladł. Po czym wyjęła z kieszeni znajomy długopis i pomachała mu nim przed nosem, tak jak on wtedy w hotelu.
Dziennikarze zastygli, wpatrzeni w tę dziwną pantomimę, a potem zarzucili Berenikę i Mauera lawiną pytań.
*
Moment nagrywania prokuratora w hotelu „Pod Orłem” nie należał do najłatwiejszych. Gdy sięgnęła wówczas do torby, udając, że czegoś w niej szuka, w rzeczywistości wymacała przycisk długopisu. Nie był to jednak zwykły przedmiot do pisania, ale gadżet z kamerą i dyktafonem, który pożyczyła od Sylwii z redakcji, ale którego nie miała wcześniej okazji przetestować. Co mogło pójść źle. Wcisnęła główkę długopisu, poczekała, aż zapali się na nim niebieska dioda, po czym wróciła do rozmowy. Mauer zabrał jej wtedy notes, sądząc, że bez papieru nie da się niczego zapisać. Cóż, był w błędzie…
I jeszcze uprzejmie ustawił się dokładnie na linii jej wzroku, zabrał długopis i machał nim przed swoją twarzą. A migoczącej niebieskiej diodki oczywiście nie zauważył.
Berenika wzięła długopis, a nie ładowarkę do niego. Może dlatego dioda nie świeciła zbyt jasno? Zresztą wyobrażam sobie taki bondowski gadżet, który daje sygnał świetlny, że działa i gotowy jest do użycia.
*
– Ty wstrętna babo… – syknął prokurator.
Przed oczami przeleciała mu cała rozmowa. Wszystkiego, co powiedział, teraz cholernie żałował. Zawiodła go pycha.
I nieświadomość konwencji – przecież złole zawsze muszą wygłosić mowę, w której wyjaśniają swoje motywy i zdradzają zamierzenia, żeby bohater mógł jednak pokrzyżować im plany.
*
Nabrzmiał na twarzy, która przez wszystkie odcienie czerwieni przeszła teraz w kolor purpury.
– Może pan nam zdradzić szczegóły? – dopytywała Paulina Błaszkiewicz z redakcji „Nowości”, a Mauer tylko puchł i puchł.
W końcu zawisł pod sufitem jak Marjorie Dursley.
https://harrypotter.fandom.com/wiki/Inflation_of_Marjorie_Dursley
*
– Pan prokurator nie przywykł do gwiazdorzenia w mediach – dodała z rozbrajającą szczerością Berenika.
(…)
– Ale to dobry człowiek. Wzór dla wszystkich pracowników wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Tak jak państwu wspominałam, Leona Brodzkiego oczyszczono z wszelkich zarzutów.
– Panie prokuratorze! Czy to prawda? – Grzegorz Giedrys podsunął dyktafon jeszcze bliżej. To samo zrobili pozostali reporterzy.
Nikogo już nie obchodził zbrodniarz, wyniki śledztwa, inne takie bzdury. Brodzki! Mówcie nam o Brodzkim!
*
Mauer spojrzał z wściekłością na Berenikę, która wyszeptała:
– Już się ciebie nie boję. Ani policji, ani prokuratury, ani żadnego faceta pod krawatem. Decyzja należy do ciebie.
Jej spojrzenie było obłędnie pewne siebie. Prokurator rozluźnił krawat, przygryzł kilka razy usta, po czym rzekł cicho:
– Tak, detektyw Brodzki zostanie uniewinniony…
W sali rozległy się szelest papieru (sala była pełna tradycjonalistów, którzy notowali w notesikach, zamiast nagrywać, pisać na palmtopach, tabletach, netbookach, to przecież 2016, a nie lata ‘90) i dźwięk spustu migawek aparatów błyskających fleszami po twarzach Mauera, Vesper i Nalewskiego.
W zasadzie Mauer bardzo ładnie dał się wkręcić, bo Berenika równie dobrze mogła blefować. Czytelnik wie, że długopis był bondowskim gadżetem, ale Mauer nie miał o tym pojęcia, a ona nie zaprezentowała żadnego dowodu, nawet urywka tego nagrania.
*
Prezydent Torunia nagrodził słowa prokuratora oklaskami, do których dołączyła cała sala na cześć nieobecnego tu policjanta.
– A jak pani skomentuje swój udział we wczorajszych wydarzeniach? Natalia Waloch, „Wysokie Obcasy”. Dzięki pani nie doszło do katastrofy. Kobieta, która ratuje świat? Czy to pani?
*
– Bycie dziennikarzem i bycie kobietą łączy jedna zasadnicza cecha. – Tu spojrzała w kamery. – I dziennikarze, i kobiety często muszą brać sprawy w swoje ręce. Inaczej mężczyźni by się pozabijali. Oczywiście tylko ci, którzy nie są dziennikarzami. – Jej słowa zgromadzeni na konferencji nagrodzili oklaskami. Zwłaszcza reporterki, które odłożyły dyktafony i biły brawo ze wszystkich sił.
Były dumne, że Berenika jest jedną z nich. Berenika, której imię oznacza „przynosić zwycięstwo”.
Tu łopot flagi, patetyczna muzyka i wyrywający się z piersi alien szloch wzruszenia.
*
*
(…)
*
10
*
Zbrodnia w Mieście T.
Reportaż Bereniki Vesper
Część siódma, ostatnia
Ostatnia, lecz nie najkrótsza.
Będzie to politologiczno-ideologiczna ględa, czyli właśnie to, czym reportaż nie jest.
Będzie to również odkrywanie Ameryki i sensacji nieznanych zwykłemu człowiekowi. TYLKO U NAS! KLIKNIJ, ŻEBY DOWIEDZIEĆ SIĘ WIĘCEJ!
*
Jechałam tu z przekonaniem, że najgorsi są policjanci, bo to z ich rąk doświadczyłam niesprawiedliwości. Teraz wiem, że są najodważniejsi i najwięcej biorą na barki. Najgorsi są politycy.
Policjanci chodzą na manifestacje albo zgromadzenia bez względu na swoje przekonania. Mają obowiązek pilnować jednych i drugich, a potem i jedni, i drudzy ich nienawidzą. Za plecami uczciwych funkcjonariuszy skrywają się ludzie postawieni wyżej. Przedstawiciele represyjnych jednostek – jakimi są służby specjalne – namaszczeni przez polityków robią krzywdę ludziom. Służby to dziś państwo w państwie. Pozostają poza jakąkolwiek kontrolą, tracąc zaufanie społeczne i całkowicie odrywając się od rzeczywistości. Zamiast wspomagać obywateli, politycy zmuszają służby do zbierania haków na polityków, policjantów, a nawet dziennikarzy.
Wszystko to jest kapitałem i pożywką, które politycy wykorzystują do ciągłego poszerzania stref wpływów.
Moim zdaniem Polska stoi przed bardzo trudnym zadaniem odpolitycznienia służb, odbudowania ich struktur i przywrócenia im szacunku oraz zaufania społecznego. Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że gdyby miało się to stać w ciągu jednego dnia, zbyt wielu ludzi z miejsca poszłoby siedzieć.
Dopóki służby – podobnie jak telewizja i spółki skarbu państwa – będą traktowane jak zdobycz polityczna w wyborach, dopóty rządzić będą nami macherzy. Pamiętajmy o tym, oceniając pracę innych ludzi, pamiętajmy o tym, idąc na wybory, i pamiętajmy o tym na co
dzień. Bo praworządność zaczyna się od nas samych.
No. Takie wypracowanie z WOS-u, klasa druga liceum. Związków z konkretną “zbrodnią w mieście T.” nie stwierdzono.
*
Brodzki od początku był niewinny. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, kiedy jechałam do Torunia.
Dziś policjant ten walczy o życie. Złapał groźnego przestępcę i rozwiązał najmroczniejszą zagadkę w historii miasta T. Zapłacił za to najwyższą cenę. Ilu z nas postąpiłoby tak samo?
*
12
*
Ale do wyjaśnienia pozostaje jeszcze jedna zagadka…
*
– Grunt, że ten koszmar się skończył. – Aspirant oparł się o ścianę, podpierając dłońmi swój przeforsowany krzyż. – Nie uda im się już chyba wyjaśnić, jak doszło do zabójstwa w celi, skoro nie żyją i strażnik, i Elf, a monitoring nie wyjaśnia sprawy jednoznacznie.
O tym, że mają poszlakę w postaci silikonowych masek, chętnie używanych przez zabójcę w poprzednim tomie, wszyscy starannie zapomnieli.
O Darłowie nawet nie wspominamy.
I o blisko milionowej widowni You Tuba śledzącej wyczyny Brodzkiego w tym nadmorskim mieście, leżącym kilkaset kilometrów od Torunia.
(Poza tym NO KURDE NIE WIEM, ale istnieją te wszystkie techniki policyjne, badanie mikrośladów itp., może ktoś by tak sprawdził, czy np. na ubraniu Brodzkiego nie zachowały się ślady krwi z rozbryzgu po podcięciu gardła? A może poszukać narzędzia zbrodni, a może dokładnie przetrzepać znane już meliny Elfa? Niech sprowadzą tych techników z Bydgoszczy i zasuwają!)
Techniki dochodzeniowe? Skoro w trakcie poszukiwań córki sam Brodzki stwierdził, że “po co mu odciski palców” z miejsca porwania.
*
No, chyba że to jednak ty go zabiłeś. – Zaśmiał się.
Brodzki spojrzał na niego dziwnym wzrokiem i patrzyli tak na siebie przez dobrą minutę.
– Leon?
– Jestem zmęczony.
– Leon? – powtórzył Tomek. Reakcja Brodzkiego była co najmniej dwuznaczna. – Co to za mina? Przerażasz mnie.
– Myślę, że znasz odpowiedź – odparł detektyw, po czym uśmiechnął się jak doktor Jekyll i pan Hyde w jednej osobie.
Yyyyy… dobra, ja jestem prosto kobieto z prowincyi i się nie wyznaję na literaturze, więc zapytam- czy to jest ten “wielki finał, dla którego warto było czytać całą trylogię”, jak czytałam w licznych recenzjach?
(…)
*
Po szelfowych chmurach nie było na niebie ani śladu, a zegary wybiły dziewiątą. Tutaj, w Toruniu, który – od tej pory – znów stał nad taflą wody gładką jak pamięć lustra.
*
KONIEC
*
Mam nadzieję, że duch Herberta będzie nawiedzał ałtora w snach do końca życia.
*
KONIEC
*
I tak po śmierci Elfa nawet pogoda w Toruniu się poprawiła, błysnęło słoneczko, a wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Tylko że nie.
Co z pomocnikami, których Elf musiał mieć w całym mieście? Sam wszystko obskakiwał z jednym Buźką?
Co z maszynką do mielenia ludzi?
I po kiego ta maszynka była, skoro zwłoki zaginionych lokowano w Wiśle? Czy może lokowano tylko szkielety, uprzednio starannie obrane z mięsiwa?
Z tą maszynką to jest większy kłopot. Tam musiał działać spory kombinat – bo jakieś piece i kotły do gotowania mięsa (przecież Halicki konserwy dostał i zjadł, surowe nie było), jeden automat do oddzielania mięsa od kości, drugi do napełniania puszek, trzeci do szczelnego ich zamykania. Ocynkowaną blachę na puszki można kupić u producenta, etykiety wydrukować nawet na domowej drukarce, ale reszta?
I to wszystko na tym zaśmierdłym podwórku, do którego prowadził garaż 9 i ¾.
I najważniejsze – CO SIĘ STAŁO Z PSEM?
*
Z sali konferencyjnej Urzędu Miasta pozdrawiają Analizatorzy z notesikami i wiecznymi piórami,
a Maskotek przywiózł skądś muszle św. Jakuba i robi z nich kastaniety.
Dobrze, że to już koniec. Ten bełkotliwy stek bzdur był przeraźliwie nudny i nawet Wasze komentarze nie były w stanie go uatrakcyjnić.
O mamo matulu… Jak ja się zmęczyłam tym finałem to wy nawet nie…
Tak jak Mauer Wielki Zły mnie rozbroił (bo jak Halicki kopnął w kalendarz to potrzebujemy nowego… Swoją drogą co się stało z Zosią?), tak funkcjonariuszka lesbijka… Cholera jasna no, wkurzyłam się niemiłosiernie… A Berenika Wielka Bohaterka to już w ogóle wisienka na torcie… Od początku miałam przeczucie, że mimo kompletnego braku chemii panałtor spiknie ze sobą Benera i nią… (Btw, przez te notoryczne trampki Benera cały czas widziałam go jako Dziesiątego Doktora, i chociaż to mi umiliło czytanie tego ksiopka)
Trylogię całą oceniam na mocne 2/10. Przynajmniej analiza była cudowna ❤️
Sonia
A myślałam, że po hollywoodzkiej rąbance w zabytku, maszynce do ludzi i śmiercionośnym zapachu kwiatka już nic nie wywoła u mnie facepalma.
Specjalnie pędzonych na tę okazję, bo to też był wrzesień.
Niekoniecznie, może sprawca kitrał wodę w słoiku lub butelce przez kilka miesięcy (w tym świecie to brzmi i tak logiczniej od całego świata)?
„Dyndające na kablu ciało wybrzmiewało całą swoją postacią, było jak finalny akt szekspirowskiego dramatu.”
Nie wiem dlaczego, ale po tym opisie mam skojarzenia z dźwiękiem berimbau.
A ja z uchodzącymi gazami gnilnymi.
Ułożył zgodnie z zastanym porządkiem zawartość pustej szuflady. Zuch.
Oj, po prostu między zdaniami pojawiły się jakieś bibeloty.
Eeeee… ale że profetycznym, serio?
Może to podpowiedź, że Halicki jest lisem w przebraniu człowieka? Albo furrysem?
„A potem zamknął oczy.
Zwykł robić tak w trakcie poszukiwań. Zauważył, że im częściej je zamyka, tym częściej coś dostrzega.”Przestawały go wtedy rozpraszać te paskudne, fałszujące po serbsku gnomy ogrodowe.
Z jaką prędkością on mógł jechać, skoro duszący go napastnik bez trudu biegł przy samochodzie?
Albo napastnik uczepił się karoserii jak Tomek Kruz samolotu (nogami lub dodatkowymi rękoma), albo to murek wybiegł im naprzeciw, czego na obecną chwilę nie wykluczam.
Do szpitala może, do sądu może, do aresztu może, posunąć serią z kałacha po murach kościoła nie zwracając niczyjej uwagi może… wszystko można w Toruniu, jak się okazuje, WSZYSTKO.
To nie Toruń, to Polonia w Juarez!
„Musiała zdjąć torbę z ramienia i wykonać całą sekwencję znanych każdemu ruchów, by móc odebrać.”
Dzięki za to sprostowanie. Inaczej mogłabym pomyśleć, że np.: sięgnęła to wciąż wiszącej na ramieniu torby stopą, lub wygięła kręgosłup i odebrała tyłkiem.
Usłyszawszy przekleństwo, Żółtko się uspokoił: wszystko było na swoim miejscu!
Raczej uradowały go kolejne „złote słowa” wypływające z ust jego mistrza-i-guru-wzoru prawdziwego.
Ewentualnie nadal jest w gimnazjum i jara go każde przekleństwo, jakie padnie od kogoś starszego.
Jakby to powiedzieć… Oba wybuchy były za oknem.
Ale tamten inny był za innym oknem, o!
Który to z Czytelników Armady zasugerował, że pod koniec okaże się, że Brodzki leży nieprzytomny pod respiratorem i cała ta akcja to zwidy jego niedotlenionego mózgu? Brzmi to coraz bardziej prawdopodobnie!
To chyba ja.
„Zdaje się, że widzi światło. Pisk w uszach narasta. Nagle odwraca się. Widzi dziewczynę w czerwonym płaszczu. Pokazuje mu, żeby poszedł za nią. Dziewczyna zdejmuje kaptur. Jest śliczna. Mówi, że wszystko będzie dobrze. Sądził, że w takich momentach widzi się światło w tunelu.”
Pielęgniarz w czerwonym fartuchu skończył sprawdzać wytrzymałość pasów unieruchamiających pacjenta i zgasiwszy światło, wyszedł, skrzypiąc crocksami po linoleum.
Techniki dochodzeniowe? Skoro w trakcie poszukiwań córki sam Brodzki stwierdził, że “po co mu odciski palców” z miejsca porwania.
Poza tym pan psychiatra radził przytakiwać złudzeniom chorego, bo inaczej chory może wpaść w szał.
PS. O co chodzi z tym „nie podaplac”? Jak to wpisuję w wyszukiwarkę, to wychodzi mi tylko niejaki Korpus Języka Polskiego i wasza poprzednia analiza.
PPS. Już wiadomo, skąd ta Marcelowa futrynomania: https://www.focus.pl/artykul/dlaczego-przekraczajac-prog-pomieszczenia-zdarza-nam-sie-zapomniec-po-co-do-niego-weszlismy-nowe-badania-wyjasniaja-efekt-drzwi
„Nie podaplac niecko” to nawiązanie do „Lesia” Chmielewskiej, tak brzmiała treść telegramu, jaki dostali bohaterowie i nie mogli zrozumieć, o co chodzi (chodziło o „nie podpalać niczego”, podobno telegramy często miały różne dziwne literówki i przekręcenia).
Bestia ubita. Za każdym razem, kiedy już człowiek uzna, że widział wszystko i z cichego stuporu nic go nie wyrwie, nędza i bezmyślność tego wytworu udowadniają, że nie znają granic ni kordonów. W tym odcinku szczególną uwagę zwraca zawrotny kunszt w żonglowaniu aluzją polityczną. Ale jest też lekarka wielobranżowa i oczywiście gwiazdor-protagonista, który, jak słusznie pisał ktoś w komentarzach, miał być dżentelmenem starej daty, ale jednego zdania bez nierządnicy i męskiego organu nie wypowiada. Jak ja czekałam, jak marzyłam, że go ta tytułowa otchłań pochłonie!…
Gdyby nie Mistrz Polikarp, muszka pod poduszką, rozważania o strukturze tłucznia i bredzenie na migi, nie wybrnęłabym poza pierwszy akapit, łączę więc standardowe, ale za każdym razem jakże gorące, słowa podziwu i szczerego zdumienia! Ja po emporium z drugiej części do tej pory się nie podźwignęłam, a Wy, niezłomni, naprzód.
Nieprzewidzianą stratą moralną jest to, że pan aŁtor skutecznie obrzydził mi imię Berenika.
Margiela
PS. I to jest polonista… To jest doktorant… *idzie do kąta i robi „siadł i wstydził się”*
M.
W trzeciej części, nie w drugiej, oczywiście. A wątek wiadomych konserw, który zniknął jak sen jaki złoty, kojarzy mi się nieodparcie z brukowcem pod znamiennym tytułem „Rzeźnia ludzka”, który w początkach dwudziestego stulecia, złotej erze powieści zeszytowych, sfabrykowano, zaprzęgając w to postać Sherlocka Holmesa; wszystkim wielbiciel(k)om bardzo złej literatury z myszką polecam antologię, z której go wzięłam: „Papierowi bandyci. Wypisy z polskojęzycznych powieści obiegu brukowego do 1939 roku” – same rozkosze <3
Margiela
„pielęgniarka o szpotawych nogach. Miała siwe odrosty i nierówny zgryz”
To prawdopodobnie dość spóźniona refleksja, a ta pielęgniarka jest zaledwie kimś z tła, ale uwielbiam, gdy fakt, że postać jest negatywna, można rozpoznać już po jej wyglądzie. Przypomniał mi się „Portal zdobiony posągami” Marka S. Huberatha, gdzie wszystkie pozytywne bohaterki miały ogromne, jędrne piersi, a negatywne – małe, obwisłe i trójkątne. I autor nigdy nie zapominał, by wspomnieć o tym detalu, nigdy.
Co do zabytkowego biurka na komendzie, akurat w to jestem w stanie uwierzyć – w biurze komornika sądowego w moim mieście stał przepiękny stary piec kaflowy, tak po prostu, na korytarzu.
Ponadto scena przesłuchiwania Bereniki jest obrzydliwa. Ja zrozumiałam to tak, że musiała się rozebrać (albo została rozebrana siłą), a potem nie ma ani słowa o tym, by ponownie się ubrała (chyba że coś było w wyciętych fragmentach), więc wszystkie późniejsze upokorzenia, rzucanie o ścianę, popychanie na krzesło itp. przeszła prawdopodobnie w samej bieliźnie. W tym kontekście czytało mi się to z ogromnym dyskomfortem.
Myślałem, że dostaniemy na konic jakieś wytłumaczenie wszystkich niejasności, a tak deus ex machina i tym się wypchajcie. Cała ta trylogia nie ma sensu!
Droga Armado, wiem, że to być może ordynarne, tak się reklamować, ale gdyż albowiem uważam was za moje psiapsiółki internetowe i szukam kandytatów/ek do rozwiązywania baaardzo dziwnych ankiet, to ogłaszam co następuje:
Założyłam bloga pod nickiem BeBeBess. Blog ma adres klubpostkolonialny.blogspot.com i będę upowszechniać na nim wiedzę na temat Amerykańskiego Południa, Ameryki Łacińskiej w czasach kolonialnych oraz historii “niebiałych” cywilizacji, historii średniowiecza z perspektywy postkolonialnej itp. Trudno mi nie odnieść wrażenia, że jak na polskie realia jest to istna wiedza tajemna. Będą też głupie memy i dużo zmilitaryzowanych mężczyznów w kozaczkach prosto od Laury Biel.
Ponieważ szukam “bezpiecznego” środowiska, to zwracam się do was. Jeśli ktokolwiek z załogi albo z wchodzących tutaj czytelników interesuje się tematyką, to zapraszam! Tylko jak już wejdziecie, to błagam, rozwiążcie ankiety.
Ale jak to? Koniec, naprawdę koniec Marcautora? To straszne. Ciężko będzie mu dorównać, aliści ciężko.
Czy on tam na końcu serio próbuje sugerować, że jednak Brodzki zabił w areszcie? (Nie pamiętam już kogo i po co, ale wszystko jedno.) I cała akcja w silosie to była, nie wiem, akcja-bilokacja? Czy to miał być szokujący zwrot akcji, czy co?
I czy on naprawdę przedstawił nam szkolne wypracowania Bereniki jako materiał mający pogrążyć policjanta w oczach całego kraju?
I czy wstawił dziennikarkę Wysokich Obcasów, publicystycznego magazynu nijak nie zajmującego się wiadomościami, na konferencję prasową odnośnie zbrodni? (Tak, wiem, nie znał żadnego innego femi-czasopisma, a dziennikarki-feministki pracującej po prostu dla dziennika nie był jego mózg w stanie stworzyć.) I czy naprawdę Berusia na koniec całuje gościa, który cały czas zachowywał się wobec niej jak ostatni dupek i cham?
I czy naprawdę, naprawdę Leon Brodzki jest postacią z Doom’a albo innego Quake’a, która bierze wybuchy i serie z karabinów na klatę i regeneruje sobie HaPeki jak chwilę postoi?
I, przede wszystkim, czy naprawdę super-zbrodniarz (który nawet własnego uberplanu nie potrafi wyjaśnić) kazał Brodzkiemu rozebrać się do naga i założyć wyłącznie dostarczony mu kombinezon, żeby „się upewnić, że nie ma aparatury podsłuchowej” ale pozwolił Leosiowi założyć z powrotem własne buty?
What?
Jakby, what?
Na marginesie, moim zdaniem kryminały są przede wszystkim rozrywką dla umysłu, lekką ale jednak intelektualną, w której zestawiamy ślady i poszlaki i próbujemy wnioskować. Nie żadnym oswajaniem z żadną śmiercią. Morderstwa występują w kryminałach głównie po to, żeby nikt nie mógł nic powiedzieć i wyjaśnić. Zresztą, taka Christie na przykład opisała też kilka różnych zagadkowych kradzieży, bo diamenty, tak jak zwłoki, nic nie powiedzą.
Ale co ja tam się spodziewam, że Marcautor Christie czytał…
Co do dziennikarzy, to żeby było śmieszniej, każdy z nich jest prawdziwą, istniejącą osobą. Żadnych zmienionych personaliów, pełne imiona i nazwiska wraz z nazwą gazety/radia podawane tak, jak brzmią w rzeczywistości. Ciekawe, czy ucieszyliby się, widząc, w jaki sposób zostali przedstawieni.
@Jadzia
„Czy on tam na końcu serio próbuje sugerować, że jednak Brodzki zabił w areszcie? (Nie pamiętam już kogo i po co, ale wszystko jedno.) I cała akcja w silosie to była, nie wiem, akcja-bilokacja? Czy to miał być szokujący zwrot akcji, czy co?”
Nad tym samym głowię się od przeczytania analizy. Czyżby czytelnik ma krzyknąć za Bereniką-sprzed-przemiany (gadającą sama ze sobą poprzez pseudo reportaż) „A jednak winny!”? Tylko jak to się ma do tak podstawowych rzeczy jak funkcjonowanie czasoprzestrzeni? Brodzki zagiął ją jakoś, czy bohaterowie słusznie olewali akcję w silosie i nie zaprzątali sobie nią głowy?
Z dziełem tym mam taki problem (poza kilkoma innymi), że czytając każdą część analizy miałam wrażenie, że to coś nowego, o innej sprawie i innych bohaterach – dosyć istotne wątki typu konserwy z ludzi podziały się nie wiadomo gdzie, „świetnie rozumiejący się” z Brodzkim prokurator ze strony na stronę stał się złolem „bo tak”, była żona Brodzkiego się pojawia, kochanka gdzieś znika, Berenika wyrzuca jakąś bombę i zaczyna wierzyć w policjantów, ktoś trafia do szpitala ledwo żywy, ktoś ostrzeliwuje kościół, Berenika spotyka nie wiadomo po co Benera, w rzece znajduje się składowisko kościotrupów… Wiadomo, że analiza pokazuje fragmenty dzieła, więc to tez sprzyja wrażeniu braku ciągu przyczynowo-skutkowego, ale Analizatorzy również poszukiwali odpowiedzi na kilka pytań i ich nie znaleźli, a jakby nie patrzeć, czytali całość.
I o co chodzi z tym dziwnym językiem – nie dość, że dużo w nim niepoprawności i osobliwych zabiegów stylistycznych, to tak kanciastych i cudacznych dialogów to chyba nawet u Longina i jego Krzyżaków spod Krakowa nie było – jakoś tam się rozumiało, co kto do kogo powiedział, a tu każdy głównie ględził sam do siebie nie do końca wiadomo o czym.
PS. Akcja z długopisem – słabe to i naiwne. I oczywiście rozwiązane na oczach hordy dziennikarzy żądnych wiadomości o bombach (chociaż naprawdę to o emeryturze Brodzkiego) i żaden z nich nie zauważył, że Berenika i prokurator się kłócą, targują i mówią mało chlubne a za to godne szybkiego wyłapania i nagrywania rzeczy.
Miałam to samo wrażenie, ale cały czas sobie powtarzałam, że jednak czytałam tylko wyrywki na blogu, więc nie mam pełnego oglądu. Niemniej, przychodzi taki moment, kiedy po prostu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i uznać, że nic z tego nie ma żadnego sensu. Począwszy od tych braci-rzeźników i ich wendetty, przez porwanie córki i akcję w silosie/areszcie (już pal diabli, że mieliśmy ją szczegółowo podaną przed oczy, jak to Brodzki to, Brodzki tamto, Brodzki idzie silosem, Brodzki ratuje córkę – jeśli się chce potem zrobić wielkie odkrycie, że to jednak nie tak, jak się wydawało, to do cholery trzeba to najpierw dwuznacznie napisać, ostatnio czytałam „Study in Emerald” Gaimana i tam to jest na tacy pokazane!) a skończywszy na wielkm odkryciu Człowieka w Kapeluszu.
Bo najpierw Brodzki rozpoznaje Kapelusznika na zdjęciu, zna jego nazwisko i wszystko, a potem ten koleś ze szpitala na tym samym zdjęciu wskazuje kogoś zupełnie innego. Tamtego co go Brodzki rozpoznał kompletnie ignorując. I to jest szokujące odkrycie… ale potem ścigają jednak tego, co Brodzki, a nie tego, co pacjent? To po co ten pacjent? Po co w ogóle to wszystko?
Dobra, ja jestem jakaś nieogarnięta totalnie – to co za zbrodnie, oprócz brania łapówek; popełnił stary Brodzki, o co chodziło z tymi zbrodzieniami-bliźniakami, po co te insze trupy, noworodki pomaltretowane, porywanie córki? Zmęczyłam analizy trzech tomów (bo tego nawet komentarze nie są w stanie odratować do znośnego poziomu) i nie mam pojęcia osotuchozi :/
Też nic, ale to nic nie rozumiem. Dochodzę do wniosku, że po prostu Marcautor zrzucał na kupę dowolne pierdoły, które mu przyszły do głowy, a to noworodek, a to bliźniaki, i po prostu się nie martwił, czy to się jakkolwiek złączy, czy nie. Wyjdzie to wyjdzie, na …. drążyć temat.
Jeżu jeżu nieczyt… PanMarcel ze swoimi aluzjami jest równie subtelny co Katarzyna Michalak… Wróć! Mniej subtelny. Żeby AłtorKasia okazała się bardziej wyrafinowana…
Swoją drogą czytam teraz recenzję „Powtórki” autorstwa Królowej Matki i dopiero teraz zorientowałam się, że Brodzki w założeniach miał być przystojniejszy i bardziej męski niż Pierce Brosnan i Sean Connery razem wzięci. Przez całą analizę zupełnie niecelowo wyobrażałam go sobie raczej w typie takiego wujaszka, z brzuszkiem, nosem nieco zapuchniętym od zamiłowania do alkoholu i zapuszczonym wąsem pożółkłym od fajek.
Ja go sobie wyobrażałam najpiękniejszym, jakiego potrafiłam wymyśleć (a jako wieloletnia wielbicielka męskiej formy mam w tej dziedzinie naprawdę niezłe osiągi) i to też nie pomagało, bo za każdym, ale to absolutnie każdym razem, jak coś mówił, to mi było przykro, że marnuje się taka piękna fikcyjna powłoka na taką idiotyczną zawartość.
Natomiast zawsze mnie śmieszy, kiedy AUtorzy nie są w stanie inaczej przedstawić nam swojej postaci jak tylko przez rzucanie nazwisk aktorów. Serio, jakby, siadasz do pisania. Na tym pisanie polega. Są od tego i metafory, i porównania, i epitety, i na upartego nawet elipsy – można nie napisać nam ani słowa o tym, jak on wygląda, przez całą książkę, i tylko pokazać te różne psycholożki, dziennikarki i byłe obecne żony lecące na niego jak głupie. To się potrafi nieźle udać. Ale jak jesteś Marcautorem to nawet nie próbujesz. Bo taki z ciebie wielki pisarz.
A po co komu metafory, epitety i inny wysiłek, skoro możesz po prostu wyobrazić sobie Pierce’a Brosnana, tylko jeszcze przystojniejszego 😀
A mówiąc poważnie: takie zabiegi moim zdaniem są zabójcze dla wyobraźni czytelnika podczas lektury. Obrazowe przedstawienie wyglądu czy wspomniany przez Ciebie opis wrażenia, jakie dana postać wywiera na otoczeniu, pozwala mi zbudować sobie w umyśle żywego i wiarygodnego bohatera. Tymczasem napisanie, że ktoś wyglądał jak ten czy tamten aktor, powoduje po prostu, że widzę twarz tego aktora przeklejoną z ostatniego obejrzanego filmu, i tyle.
Mam też trochę wrażenie, że Panmarcel co innego myśli, a co innego pisze. Bo na przykład wymieniona w książce dziennikarka Iwona Muszytowska-Rzeszotek (https://www.radiopik.pl/26,54,iwona-muszytowska-rzeszotek), choć niewątpliwie jest bardzo atrakcyjną kobietą, Julii Roberts moim zdaniem w żaden sposób nie przypomina. Ale może to ja mam krzywe oko? Albo to jest ten realizm magiczny, którym miał być przesycony cały cykl?
W scenie machania długopisem mój musk uprzejmie podstawił kadry z króliczką, lisem i dyktafonem w kształcie marchewki z „Zootopii”. Dziękuję, musku.
Droga Armado, czy to wina mojej przeglądarki, czy po przeniesieniu zawartości z bloga na tę stronę coś się Wam popsuło w linkowaniu? Wszystkie hiperłącza, nawet te prowadzące do innych miejsc niż Wasze posty, kierują wyłącznie do informacji „Strony nie znaleziono”.
Sprawdziłam, w tekście były dwa zepsute linki, poprawiłam. Wszystko powinno działać 🙂
Również uważam, że trik z długopisem został zerżnięty z Zootopii, która miała premierę we wczesnym 2016, więc w książce wydanej w 2018 z marną korektą i edycją spokojnie można było to zmieścić. Imienia Berenika mi na szczęście ta dziennikareczka od siedmiu boleści nie popsuła, bo Berenika Kołomycka, artystka i twórczyni mojej ulubionej współczesnej polskiej serii komiksowej jest nie tylko utalentowaną, ale również bardzo miłą kobietą i chcę to rzadkie imię kojarzyć tylko z nią 🙂
Z tych wszystkich komentarzy społecznych autora bardzo widać jego poglądy, ale właściwie nic większego z tego nie wynika, nie otrzymujemy ani błyskotliwego komentarza na temat rzeczywistości, ani odwrócenia oczekiwań: lesbijka molestuje, transpłciowa/crossdressująca prostytutka (w końcu to chyba nie było zbyt określone?) jest tak naprawdę szorstkim facetem o głębokim głosie (ale dopiero gdy się odzywa, siedząc w kącie wyglądała na małą dziewczynkę), ksiądz chodzi na dziwki w sutannie i jest chciwy, politycy kłamią.
Humor kiepski, akcja nudna, przemyślenia filozoficzne nudne, przynajmniej Toruń ładny, nawet mimo że nie byłam tam od dekady, to w mojej pamięci nadal jest świetnym tłem nawet tych slapstickowych scen akcji jak z anime i rozważań jak z komiksów o Batmanie.
Speaking of which, wracam do anime, tam jest więcej sensu i bohaterowie mniej odpychający.
Ja akurat nie mam najmniejszych wątpliwości, że wodą, w której stały konwalie, można się otruć. Sama właśnie w ten sposób wykończyłam ofiarę w jednym moim kryminalnym opku napisanym na DŁUGO przed publikacją powyższego wiekopomnego dzieła. Do opka miałam dostęp nie tylko ja – wysłałam je na pewien konkurs. Nie, niczego nie sugeruję ani nie insynuuję. Ot, taki ciekawy zbieg okoliczności. Opko mam w dalszym ciągu na dysku, na życzenie mogę przysłać. Ustalenie, kiedy plik powstał i kiedy był ostatnio zmieniany, nie powinno być problemem. Z tym że ja potrafiłam mniej więcej racjonalnie uzasadnić żłopanie wody spod kwiatków.
Tego to akurat nikt nie neguje. Tylko że Panna Berenika nie piła wody z konwalii. Ona po prostu miała te konwalie stojące grzecznie koło łóżeczka.
Ale ja nie o Berenice, tylko o tym:
„Rano rozmawiają o tym, jak umarła matka Brodzkiego (wypiła wodę ze szklanki po konwaliach – i tak, w ten sposób jak najbardziej można się zatruć)”.
A ta woda po konwaliach to ma jakiś charakterystyczny posmak, czy da się zamaskować?
Jeżeli konwalie moczą się w niej za długo, to co najwyżej zgnilizną jedzie. Rozpuszczone w niej substancje toksyczne smaku ani zapachu wody nie zmieniają.
Możliwość takiego zatrucia jest podawana w chyba każdym artykule o właściwościach konwalii, bo faktycznie zanotowano takie przypadki, więc widziałbym tu raczej wspólną inspirację podobnymi źródłami.
Nawet jeżeli (mniejsza o to, dlaczego autor zainteresował się akurat właściwościami konwalii zamiast na przykład nakarmić swoją postać muchomorem sromotnikowym, od którego w Polsce umiera znacznie więcej ludzi), to pomysły pana literata są w najlepszym razie wtórne.
Hej, będziecie kontynuować analizę „Panny z dworku”?? Chcę zobaczyć dalszą codzienność w chłopskiej chacie i srawdzić, czy bohaterka dozna cudownej przemiany… : D
O, właśnie!
Ra-Bar-Bar, Bar-ka, Bar-karola, Ka-Bar-et, Bar-tek, Bar-Bar-a, Bar-ba-dos – znajdź wspólny element w nazwach tych lokali…
W Warszawie jest Escobar. Z jednej strony doceniam wyrafinowany żarcik słowny, z drugiej strony jestem ponurym sztywniakiem i takie rzeczy nigdy mnie nie bawiły, patrz koszulki z Mao czy plakaty z Che Guevarą.
Cytując Jacyka, „w chuj dużo”.
No proszę, człowiek uczy się całe życie. Chciałam zwrócić uwagę, że to masło maślane, bo „w chuj” = „dużo”, a tu okazuje się, że jak najbardziej można powiedzieć „w chuj mało”. Czuję się doedukowana.
Nawiasem mówiąc, prokurator Mauer był w poprzednich częściach jedyną postacią, do której czułam jakiś tam cień sympatii, ale najwyraźniej Marcelek uznał że TAK BYĆ NIE MOŻE i zrobił z niego najzłolszego ze złoli, który do tego jeszcze gwiżdże na policjantów jak na psy (see what I did there?!).
– Dla bezpieczeństwa to palono kiedyś baby na stosie – grzmiał duchowny. Ha! A to mi się akurat podoba.
No i dołączam do grona osób, które ni cholery nie załapały wielkiej intrygi. Kto, kogo, po co, kiedy… ? Jakie było w końcu rozwiązanie zagadki? Nie, żebym koniecznie chciała wiedzieć, tylko tak zauważam, że w kryminale to chyba kluczowe.
Zaraz, czy według Marcelowersowej pani dziennikarz z Wysokich Obcasów uratowaniem świata jest zapewnienie emerytury Brodzkiemu, czy może zapobiegnięcie wybuchowi w pokoju pełnym ludzi?
Jeśli to drugie, to jeszcze rozumiem, nagłówki bywają hiperbolami, ale dla mnie to zabrzmiało, jakby chodziło o to pierwsze…
Acz jest to tylko wisienka na szczycie góry lodowej zagadek tej książki. Dołączam się do pytań powyższych w kwestiach o co w końcu chodziło z ojcem Brodzkiego, za co pan w kapeluszu chciał się mścić, i co w ogóle, czy ta finalna najstraszliwsza zbrodnia miała polegać na detonacji dwóch niewielkich ładunków wybuchowych w wyniku których finalnie nikt nie zginął (a gdyby zginął, to według Pana Marcela i tak zaliczał się do złych złoli złolowatych, więc czy w świetle „chwalebnej” kradzieży Bereniki nie byłoby to według zasad tego uniwersum zdarzeniem pozytywnym?) oraz wrzuceniu Brodzkiego do rzeki?
A kawałek o policjantce, która „musi być lesbijką bo jest zboczona” (w zasadzie gdyby po prostu zaistniał fakt policjantki molestującej przeszukiwane kobiety nie byłby to taki problem jak Berenika, ponoć feministka ufająca tylko kobietom, od razu zakładająca tę wersję bez żadnych dowodów na jej prawdziwość.), utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że autor najpierw napisał książkę, a potem albo zmienił poglądy, albo dostrzegł potencjalny target w feministkach.
Chyba, że według niego pisanie książki dla wszystkich polega na obrażeniu każdej grupy społecznej. W sumie ten pogląd jest żywy w niektórych środowiskach.