Drodzy Czytelnicy!
Zapraszamy na przebieżkę po toruńskich przybytkach uciech wszelakich. Leon Brodzki dostaje od prokuratora szansę i z miejsca rzuca się w wir akcji. Indżojcie!
Marcel Woźniak, “Otchłań”, Poznań 2018
Analizują: Kura, Jasza i Królowa Matka
13
– Jest mała zmiana planów, ale załatwię to – Halicki wyszeptał do czerwonej słuchawki w gabinecie.
Czerwony telefon łączył prosto z Kremlem.
– Kto – odparł chłodno znajomy głos.
– Giżycki. Wymienili mi prokuratora. Przyjechała krajowa. Mają wypuścić Brodzkiego. – Po drugiej stronie łącza zapanowała cisza. – Halo?
– Niedobrze. Nie spisałeś się. – Głos był nieprzyjemny jak woda wlewająca się za kołnierz.
– Co mogłem zrobić? – Komendant pogładził raz czoło i dwa razy wąsik.
– Właśnie sobie odpowiedziałeś. Mogłeś. Nie zrobiłeś.
Zaczynam podejrzewać, że polska języka to taka trudna języka, że przestaję go rozumieć. Czy ktoś, kto jeszcze go rozumie może mi wyjaśnić, jaki jest logiczny związek powyższego pytania z odpowiedzią?
– Co z archiwistą? Chyba nie… nie zaprószyliście ognia jak ostatnio?
W słuchawce było słychać rozbawiony głos.
– Dzwoń do Buźki. Ale nie wiem, czy pomoże.
W czym miałby pomóc?
Ta pogawędka składa się z losowo wybranych zdań i choć niektóre zakończone są pytajnikiem, to ni za skarby nie tworzą dialogu.
Halicki rozejrzał się rozpaczliwie. Przez opuszczone żaluzje widział Mauera rozmawiającego z załogą.
– Co teraz? – spytał bezradnie.
– Teraz? Teraz ostatnia prosta do ostatecznego rozstrzygnięcia. Pamiętasz nazwę akcji?
– Muszla.
– Od teraz nie znasz tej nazwy. – I rozmowa się urwała.
Od tej pory z pamięci ulecą mu wszystkie słowa na [m-], a te na [mu-] to już zupełnie…
(…)
Halicki próbuje się dodzwonić do Buźki ale bezskutecznie.
14
Urywek z archiwum “Gazety Pomorskiej” dotyczący strzelaniny w roku 2000, z wypowiedzią Franciszka Brodzkiego – “Ze względu na dobro śledztwa nie chcemy komentować sprawy”.
15
Mauer zaparł się za krzesłem jak Lenin i przemówił:
– Wie pan, że istniała instrukcja Komitetu Centralnego PZPR rozsyłana do wydawnictw, z wyszczególnionymi paragrafami, jak pisać kryminały?
Szkoda, że te czasy minęły.
Komendy wojewódzkie [pełniły rolę wydawnictw?!] udostępniały je zaufanym autorom, kiedy ci tworzyli powieści milicyjne. W PRL-u techniki śledcze były inne, mało kto wierzył, że w tamtym ustroju ktoś mógłby seryjnie zabijać.
Chyba w ZSRR, bo Polska miała Mazurkiewicza (1957), Kota (1967), Arnolda (1968), Wampira z Zagłębia (1970), Knychałę (1984) i pewnie jeszcze kilku innych seryjnych morderców.
A jednak.
– Młotkarz…
– Między innymi. Dziś mamy sześćset zbrodni rocznie i ich liczba spada. Ale pewne sprawy wciąż pozostają niewyjaśnione.
Wczoraj był wtorek, ale jutro żona dozorcy będzie ćwierkać w zielonych butach, bo ele-mele-dudki, gospodarz malutki.
(…)
– Za czyn uwieczniony na nagraniu, które obiegło media, a dodam, że nie tylko polskie, zyskując rozgłos…
– Jestem na etapie wybierania swojego menedżera, tak.
– Panie Brodzki! To nie jest śmieszne. – Mauer powoli się niecierpliwił.
– Powiem panu, co jest śmieszne. Albo komuś skończył się abonament na Photoshopa i trzasnął to w Paincie, albo Halicki z Giżyckim zrobili razem pół litra i wzięli kredki. Przecież to nagranie się kupy nie trzyma!
Zgadzam się z Brodzkim. Zapamiętajmy tę chwilę, bo raczej się szybko nie powtórzy.
Obaj zachowywali się jak wytrawni pokerzyści.
Streszczając: Mauer straszy, Brodzki odpowiada mu nie na temat.
(…)
– A co mi grozi w najlepszym wypadku?
– Co panu grozi? Ustawa o policji, rozdział piąty, artykuł czterdzieści jeden, punkty trzy i cztery.
Ustawa mu grozi? Aaaa, ratunku, kryć się!
Brodzki nie musiał dalej słuchać tego wbitego w nienagannie skrojony garnitur sztywniaka. Wiedział doskonale, że punkt trzeci dotyczył dyscyplinarnego wywalenia z munduru, a czwarty był o prawomocnym wyroku sądu.
– Jest jeszcze cztery a. Zakaz wykonywania zawodu – dodał Mauer tonem ortopedy śrubującego kość udową.
Dla osoby na emeryturze (a przypomnę, że od oblewania przejścia Brodzkiego na emeryturę zaczęła się nasza przygoda) musi to być prawdziwy dramat.
Jest jeszcze cztery b. Nakaz wyjazdu do Darłowa taksówką pana Henia. Ale to już podpada pod tortury i wielogodzinne nękanie.
Tak naprawdę Brodzki nie miał wątpliwości, że chce wyjść i wreszcie – jak w piosence Elektrycznych Gitar – „wreszcie włączyć się do akcji”.
Marcel zacytował Sienkiewicza i wszyscy jesteśmy kontenci. Gdyż nikt, nigdy nie użył frazy “włączyć się do akcji” bez odwoływania się do Elektrycznych Gitar. Nigdy.
Wczoraj, na nabrzeżu Wisły, obiecał sobie, że nie cofnie się przed niczym. By pokonać wodę, sam będzie wodą. Wejdzie w każdą szczelinę, wypłucze każdy brud. Nawet brud swojego nazwiska. Aż pozna prawdę o Elfie, Franku, Młotkarzu i swojej winie.
Teraz grał na czas. Chciał wyczuć Mauera. Trafił swój na swego.
Jeden ględa na drugiego.
– Był pan kiedyś w terenie? – spytał policjant. – Zdrapywał pan z asfaltu dupę samobójcy, co się rzucił z dachu? A wchodził pan na interwencję, gdzie wisi kobieta z łożyskiem między nogami?
– Do kierowania służbami cywilnymi, panie Brodzki…
– Był pan kiedyś na akcji?
– Do cywilnych nie jest wcale potrzebna służba. To są już standardy z całego zachodniego świata, do którego pragniemy się zbliżyć. A tacy ludzie jak pan i pana ojciec to relikty komuny.
– Czyżbyśmy mieli innych nauczycieli? Proszę pana, Polska nie jest jeszcze zachodnim światem. – Brodzki uśmiechnął się upiornie i pokiwał głową z niedowierzaniem. – Bliżej jej raczej do Dzikiego Zachodu z westernów zwanego też wolnoamerykanką. Już wiemy, co to jest wolnoamerykanka.
https://samequizy.pl/wp-content/uploads/2019/03/filing_images_6f40275bdc0a.jpeg
To jest wtedy, gdy kowboj wsiada na konia i jedzie wolno w stronę zachodzącego słońca. Jeśli ktoś myślał, że to wrestling, to żył w błędzie.
W służbach mamy politruków z partyjnego nadania, a komendanci wojewódzcy piją z radnymi z sejmików i leśniczymi. Wermut albo śliwowicę, zależy po której stronie Wisły.
To niezwykle ważne rozróżnienie.
Jest pan jednym z nich?
– Nie mam pewności, czy jest pan na tyle nieskazitelnie czysty, żeby mówić, jak się powinno robić w policji.
– Dobry gliniarz węszy blisko ludzi, tyle panu powiem. Nie siedzi za biurkiem, tylko rozmawia z ludźmi, których twarze może i obchodzą go mniej niż napis na etykiecie proszku do prania, ale nie dlatego, że są zbitą masą, tylko żeby nie zapamiętywać ich emocji. Bo one zostają. Glina nasiąka. Patrzy pan na nią.
A kiedy spoglądasz w glinę, glina patrzy też na ciebie. Też tak umiem.
Cyriak Mauer rozumiał, o co chodzi Leonowi Brodzkiemu.
Tak?
A policjant wiedział, o co chodzi prokuratorowi.
Jeszcze trochę i się zaprzyjaźnią. Taką prawdziwą, męską przyjaźnią, taką na mur – beton.
Obaj wykonywali czynność nazywaną rozpoznaniem. Czynność zakończono.
– Leonie Brodzkie, czy przyjmie pan moją propozycję?
– A co, jeśli go nie złapię?
– Wróci pan w to samo miejsce.
„Szpila” – pomyślał Brodzki. „Ale facet nie mści się na mnie, tylko naprawdę nie ma wyjścia. Liczy, że biorąc mnie na smycz, szybciej znajdzie trop”.
– Cyriak Mauer. Intrygujące, sprężyste. Jak ten z Psów? Brakuje panu tylko peleryny!
Franz Maurer. Zauważalny jest nie tylko brak peleryny, ale także inne nazwisko i zupełnie inne imię…
Franz Mauer nosił jakąś pelerynę? Czy może Brodzki znów się zresetował i teraz mówi o Supermanie?
– Nie darował sobie. – Ale zgadzam się.
– Złapiesz go? To znaczy, złapie go pan?
– Jest jak plama. Muszę go wywabić.
– W takim razie za chwilę pana wypuszczą – rzekł i ruszył do drzwi.
Gdy mijał futrynę wyczyściło mu pamięć, Brodzki go zawołał:
– Prokuratorze!
– Tak? – Mauer obrócił się przez ramię.
– Wie pan, że ludzkie oko smakuje jak jajko sadzone?
Na surowo, czy po obróbce termicznej?
– Wiem, też oglądałem “Milczenie owiec”.
Mauer zakreślił oczami niezrozumiały zygzak. I wyszedł.
https://media4.giphy.com/media/14smAwp2uHM3Di/200.gif
16
Brodzki wychodzi z aresztu, pod furtą czeka już na niego – no któż inny, jak nie Henio!
Czyżby ze swoją wspaniałą furą, rozbitą doszczętnie kilka dni wcześniej?
– Żona na ciebie czeka.
– U mnie?
– Obawiam się, że do ciebie lepiej nie jechać. Miałeś przeszukanie, pokazywali w telewizji.
Dziwne rzeczy pokazują w TV. Nagranie z rewizji mieszkania jakiegoś policjanta w Toruniu musi być tak fascynujące dla mieszkańców Radomska, że aż nagrywają na VHSach. Dlatego cały program telewizyjny przeładowany jest scenami z mieszkań policjantów z różnych miejscowości. Jak nie w Wałbrzychu, Koninie, Słupsku, to choćby w Żywcu, bo dlaczego nie? To takie pasjonujące.
Z drugiej strony – lepiej iść do mieszkania, bo jeśli już tam byli, to nie wrócą.
(…)
17
Aktualizacja, 17:52
Niepotwierdzone okazały się informacje o ciele pływającym w Wiśle. Obiekt opisany przez Izydora Mokrzyckiego okazał się manekinem zagubionym podczas performance’u studentów. Wciąż też nie wiadomo, co z Leonem B., podejrzewanym o zabójstwa więźnia policjantem. Czekamy na komentarz prokuratury. (źródło: Dzień Dobry Toruń)
A te dwie sprawy łączą się ze sobą w ten sposób, że…?
18
– Przepraszam, gdzie jest ten dom? – spytała Berenika, kiedy na ekranie barowego telewizora zobaczyła reportaż o Leonie Brodzkim. Kamera zatrzymała się na narożnej kamienicy, w której policjant miał mieszkać przed aresztowaniem.
Nie zapominajmy, że jest to budynek, w którym żyje widmowy sąsiad, atakujący bandzior tłucze lampę wiszącą na wysokości trzech-czterech metrów, a chodniki na stopniach klatki schodowej [!] nie są mocowane prętami…
(…)
– Pomogę z tym adresem, jeśli pozwoli mi pani opowiedzieć o wybranej butelce – odparł barman.
Teraz będzie długi wykład o historii szkła?
– Zgoda. Te dwie! – wskazała palcem.
Boru! Ten wykład będzie dwa razy dłuższy!
– Mamy takie dwa nowe benriachy.
Co znaczy “nowa” w odniesieniu do whisky? Że nie leżakowała?
Nie no, pewnie chodzi o nowo zakupioną.
– Barman, krótko obcięty chłopak w czarnej koszuli i czarnych spodniach, był bardzo precyzyjny w opisie. Mocno akcentował sylabę każdej z nazw, podczas gdy Vesper pakowała macbooka i kable do torby. – Jeden to jedenastoletni marsala (MAR! – SA! – LA!). Drugi to dwunastoletni sauternes (SO! – TERN!), spędził dwanaście lat w beczce po białym, półsłodkim, wzmacnianym winie. Single cask. – Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał na nią jak srogi nauczyciel na tajnych kompletach.
Zwykła szkoła nie robiłaby takiego wrażenia.
– Single cask! – powtórzyła. Zawsze miała doskonałą podzielność uwagi. Potrafiła na przykład układać nagłówki podczas seksu.
Toś mi teraz zaimponowała, Berka!
Jak dla mnie to nie tyle dobrze świadczy o podzielności uwagi Bereniki, co kiepsko o tym seksie.
(…)
– Przepraszam, że się wtrącę – spytał mężczyzna o chudej, pociągłej twarzy. Miał druciane okulary na wąskim nosie, bródkę i wąsy przykrywające nierówny zgryz oraz łysinkę. – Ale co takiego niezwykłego jest w tej akcji? Że kogoś uratował? Co takiego nietuzinkowego zrobił?
– Też się nad tym zastanawiam – zauważyła Berenika. – Miłego wieczoru, panowie. – I wybiegła.
Tymczasem człowiek w drucianych okularach kręcił w ręku papierosa, z którym gotów był lada chwila wyskoczyć na zewnątrz. Ale spojrzawszy na ekran telewizora, nieco się zmierził. Między wspomnieniami ataku terrorystycznego na World Trade Center pokazywano przebitki z Torunia.
I to go tak zmierziło* ?
Czytać oddzielnie, jako r-z, tak jak w słowie zmaR-Znąć
______
*) zmierzić – w dialekcie śląskim – zezłościć, zirytować. Może nie tylko w śląskim, może w okolicach Torunia też tak się mówi? Ale nadal nie wiadomo, co popsuło mu humor.
Raczej nie, dla mnie to słowo znaczy “wzbudzić odrazę”, no, ale ja się na Toruniu nie znam… (tak czy inaczej nie widzę powodu użycia tego słowa w tym kontekście).
– No, podobno odnalazł zaginioną córkę, proszę pana – zauważył barman i sięgnął po niemal pusty kufel piwa rozmówcy.
– Gdzie?! Mojego szkła może dotykać tylko moja małżonka. – Zasłonił naczynie ręką. – Marcin Gładych, miło mi. – Przywitał się.
Marcin Gładych jest kolejną realnie istniejącą postacią uhonorowaną występem w powieści Woźniaka. Nie wiadomo, co sądził o tym zaszczycie, bo w chwili wydania książki już nie żył.
– No więc co takiego niezwykłego zrobił ten cały Brodzki? A czasem nie wykonywał po prostu swojej pracy? Czekam z niecierpliwością na film o śmieciarce, najlepiej pod tytułem Nie uwierzysz w to, co zrobił pracownik zakładu usług komunalnych.
Jasne, bo nie ma nic ciekawego w tym, jak człowiek “po prostu wykonuje swoją pracę”, zwłaszcza policjant. Nikt nie kręci o takich ludziach filmów, a jak już nakręci, to mają zero widowni.
(…)
– Ja tam nie wiem, nie wtrącam się… Ale jest facet policjantem, tak?
– No tak – przytaknął barman.
– A więc to jego praca. No, chyba że ma pelerynę i wielki młotek. To wtedy nie. – Reżyser zawiesił zdanie w powietrzu, barman i operator się zamyślili. Spodobało im się, więc zamyślili się jeszcze raz. Marcin Gładych miał to do siebie, że mówił mało (ten słowotok powyżej to jest to “mało”?). Uważał, że ciszy słucha się uważniej. Ale jak już się odzywał, wtedy jego logika dawała wszystkim do myślenia. – Moim zdaniem to trochę taki figo-fago kawa marago. Idę zapalić.
Rzeczywiście. Dało mi to do myślenia.
Na ekranie telewizora emitowano wspomnienia o zamachu na World Trade Center. Zaproszeni do studia eksperci zgodnie stwierdzili, że gdyby nie ataki terrorystyczne w Nowym Jorku telewizja TVN24 nigdy by się nie wybiła. Temat tymczasem trafił im się kilka dni po tym, jak wystartowali. Berenika też wiedziała, że nie może przegapić tematu Brodzkiego. Była to jej ostatnia szansa.
Spoko, właśnie widzimy, jak ją wykorzystuje.
19
Trochę ją rozbierał, a trochę ubierał. Leonowi i Dagmarze trudno było opisać chronologię zdarzeń tego wieczoru.
Czy to znaczy, że co ona odpinała biustonosz, to Leon naciągał majtki?
Kiedy tylko zjawił się w pokoju, zbliżyli się do siebie i nie wypuścili z objęć do samego końca.
Po to się ludzie rozwodzą, no nie?
Łączyła ich miłość, o jakiej dziś czytano najczęściej w starych książkach. Szalona, głęboka, niejednoznaczna, pełna oddania, bólu i namiętności. Tym pełniejsza, że oparta na tak wielu wydarzeniach, etapach i zwrotach akcji.
Tyle tylko, że mieli się dość na tyle, że wnieśli do sądu papiery o rozwód…
Leon Brodzki – całujący ją teraz po szyi – był mężczyzną jej życia. Dlatego się rozstali. Archetypem mężczyzny i jedynym, który znał do niej klucz. Dagmara była z kolei dla detektywa najprawdziwszą z kobiet. I choć mieli już dorosłą córkę, a najlepsze lata małżeństwa za sobą, wciąż działali na siebie jak zapalnik i materiał C4.
Dlatego trochę ją ubierał, a trochę rozbierał – pocałunkami i słowami.
(…)
Rzucił ją na łóżko. Świeża pościel skrzypiała swoją napiętą powierzchnią, gdy ich ciała przesuwały się po niej w różnych kierunkach.
Nie wiem, z czego była ta pościel, ale nie ze zwykłej bawełny. Może z bawełny strzelniczej?
Byli nienasyceni. Poziomy pożądania, tęsknoty, miłości, nawet sama reakcja na dotyk były wielokrotnie wyższe niż wcześniej.
Tak się robi z człowiekiem po kilku latach od rozwodu.
(…)
Dagmara znów przygryzła wargi i spojrzała na niego jak pilot na naprawione oprzyrządowanie swojego dwupłatowca.
W sensie – oceniła sprawność i przystąpiła do eksploatacji?
(…)
20
Mieszkanie przy Konopnickiej było zaplombowane. Berenika pokręciła się chwilę na drugim piętrze kamienicy, w końcu zapukała w sąsiednie drzwi. Otworzył barczysty chłopak bez koszulki. Spojrzała pod jego nogi. Na podłodze walały się listy, wszystkie jednakowo zaadresowane.
Dlaczego na podłodze leżą listy? Tu nie Anglia, listonosz nie wrzuca korespondencji przez szparę w drzwiach!
Zwłaszcza, jeśli mieszkanie jest na drugim piętrze.
– Cześć. Szukam…
– Nikogo takiego nie znam – uciął i zamknął jej drzwi przed nosem.
Dziennikarka zapukała ponownie. Mężczyzna krzyknął zza drzwi: – Proszę odejść.
Od razu wyczuła, że coś jest nie tak.
– I nigdy go pan nie widział?
– Nigdy go nie widziałem.
Vesper przystawiła ucho do mozaikowej szyby.
Pewnie witrażowej, ale niech tam… facet jest zamknięty u siebie, Berenika przykłada ucho do drzwi i czyta adresy na kopertach leżących wewnątrz mieszkania.
Facet stał w korytarzu, oddychając nerwowo.
Proszę, niech kto dobry wytłumaczy Marcelowi W. różnicę między korytarzem a przedpokojem.
– Nie jestem z policji… Szukam przyjaciela – zaczęła powoli. Mówiła miękko i z przejęciem.
– Pomógłbym, ale naprawdę nikogo nie znam.
– Jak to możliwe, skoro na wszystkich kopertach jest ten adres?
Troszkę nie ogarniam. Kobita stuka do SĄSIADA Brodzkiego i dziwuje się, że on Brodzkiego nie zna, bo na kopertach jest ten sam adres. A co ma jedno do drugiego, oraz co ją to obchodzi, może sąsiad ma fantazję pospacerować po listach zalegających na podłodze, a z zamieszkującym sąsiedni lokal się nie brata (co nas, znających Brodzkiego, nijak dziwić nie może).
Raczej nie mieszka pan tu od wczoraj.
Nie? A dlaczego? A może od wczoraj wynajmuje, a listy przychodzą do właściciela?
Gdyby na kopertach były inne adresy, to listy trafiałyby do innych mieszkań. Proste, no nie?
Ale mamy do czynienia z wyjątkowo błyskotliwą reporterką Bereniką…
Musiał pan przynajmniej wiedzieć, że ktoś taki rezyduje w tej kamienicy.
Gdyż normalnym działaniem mieszkańców bloków jest obserwowanie ruchu lokatorskiego w budynku. Kto wynajmuje, od kiedy, na jak długo, że o znajomości wszystkich sąsiadów z imienia, nazwiska i profesji nie wspomnę.
– Kazali mi się nie wtrącać. I pani też radzę.
– Ale kto kazał? – spytała. W tym momencie z wnętrza mieszkania dobiegły ją głośne dźwięki muzyki. Backstreet Boys, I want it that way.
O, to nawet wiemy, z którego konkretnie roku lat dziewięćdziesiątych pochodzi to dzieło!
Nagranie jest z 1999 roku. Po siedemnastu latach dalej ma rzeszę wielbicieli.
– Tell me why – zanuciła i odwróciła się do drzwi mieszkania Brodzkiego.
21
Dagmara odjeżdża do Darłowa, a Brodzki znów zaczyna śledztwo.
Krajobraz na horyzoncie ścieśnił się [ze zdumienia?], gdy Brodzki wsiadał do peugeota 406 stojącego na postoju taxi przed hotelem.
Konkurencja dla pana Henia?! Na szczęście, peugeot 406 to samochód wycofany z produkcji kilkanaście lat wcześniej, więc choć w tym toruńscy taksówkarze są konsekwentni – jeżdżą gruchotami..
No proszę cię! W latach dziewięćdziesiątych to była nówka nieśmigana!
– Dokąd, panie władzo?
Ten taksówkarz również bardzo dobrze zna Brodzkiego.
– Szpital Bielany. Muszę porozmawiać z kimś, kto nie mówi.
Któż, ach któż to może być? Jest w szpitalu i nic nie mówi?
To najlepszy rozmówca dla Brodzkiego, nie będzie mu przeszkadzał w monologach.
22
Zbrodnia w mieście T.
Reportaż Bereniki Vesper
Część czwarta
Sąsiedzi o Brodzkim nic nie wiedzą. Czy kazano im milczeć, czy ktoś ich zastraszył? Czy nie chcą rozmawiać z nachalną babą, która wciska im się do mieszkań, zawraca głowę, zadaje dziwne pytania i dużo mówi o sobie? Życie obok funkcjonariuszy potrafi być koszmarem: alkohol, awantury i przeświadczenie prowodyrów [?], że stoją ponad prawem.
Detektyw Leon Brodzki mieszka w eleganckiej kamienicy. Wnętrze ma wysokie sufity i białe, zabytkowe drzwi u wejścia każdego z trzech pokojów. O, i jeszcze włamuje się do mieszkań? By cokolwiek zobaczyć, najpierw muszę znaleźć korki. Za pomocą latarki w iPhonie odnajduję je na korytarzu. Wracam do mieszkania i sprawdzam – znowu jest prąd.
Ona buszuje w mieszkaniu Brodzkiego?! Tak sobie weszła do cudzego mieszkania? Wyłamała drzwi, czy miała wytrychy?
Po co jej bezpieczniki na korytarzu, skoro w czasie bójki zbrodzień stłukł żarówkę na klatce schodowej?
I jeszcze jedno pytanie: Policja zaplombowała drzwi po przeprowadzonej rewizji, więc jak ona się dostała do środka? Po rynnie zeszła z dachu i weszła przez niedomknięte okno?
Zagospodarowany został tylko jeden pokój: ten z lewej, z beżowymi tapetami bez gustu. Stoją w nim dwa stoliki, biedermeiery. U gliniarza spodziewałabym się raczej dębowej ławy, poroży na ścianie, szklanki wódki.
Ech, Bereniko… Piszesz reportaż o swoich uprzedzeniach, wiesz?
Jest jeszcze dwuskrzydłowa szafa gdańska, łóżko z nocnym stolikiem obok i lampką. Kiedy próbuję ją włączyć, plastykowy klosz odpada ze starości.
I jeszcze niszczysz mienie!
Bla bla, Berenika opisuje, jakie płyty leżą przy gramofonie Brodzkiego, cytuje fragment piosenki, serio, ktoś jej chyba płaci od słowa. Wreszcie znajduje polaroidowe (!) zdjęcie rodziny Brodzkich w Darłowie na tle elewatora.
Reportaż jak się patrzy – to już czwarta część (!) o niczym.
23
Dwóch podejrzanych typów spotyka się na Garbatym Mostku.
– Jak przygotowania do naszej akcji? – spytał mężczyzna w kapeluszu.
– Perła gotyku niedługo zmieni oblicze – uspokoił go dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych włosach.
I stanie się perłą baroku. Czy coś.
Uwielbiam sposób, w jaki komunikują się w tych książkach zbrodniarze. Przypomnę, w poprzedniej części Daniel nadawał do uwięzionego Kosmy hasło “Worek z prezentami zapakowany. Elfy ruszyły do Laponii”.
(…)
24
Brodzki zjawia się w szpitalu, na Oddziale Chirurgii Szczękowo-Twarzowej, gdzie leży nieprzytomny Nowak.
– A ty skąd się wziąłeś? – spytał aspirant Tomasz Żółtko, ale w jego głosie nie było cienia zdziwienia.
– Bocian mnie przyniósł – odparł z szelmowskim uśmiechem podkomisarz Leon Brodzki, po czym uścisnęli się po męsku i po męsku klepnęli się w plecy. Był to taki synonim pocałunku w policzek lub czoło.
– Myślałem, że cię nie wypuszczą.
– Uwierz mi, oni też tak myśleli.
– Mauer, co? – spytał Żółtko, a Brodzki skinął mu jak kolega z okopu. Ach, jakie cudowne porównanie. Jeśli ktoś kiwa głową potakująco, to jak żołnierz z okopu. Pyszne i zaskakujące.
Zdążyli przecież zjeść beczkę soli (w ten tydzień, nieprawdaż) i doskonale potrafili lawirować pomiędzy spojrzeniami i półsłówkami. Tak to już jest, gdy ludzie uratują sobie życie kilka razy.
To momentalnie budzi w nich umiejętność lawirowania między półsłówkami, tak właśnie jest, nauka to potwierdza.
(…)
– Od wielu lat pracuję w szpitalu i jedno wam powiem, panowie. – Stała koło nich doktor Natalia Kaklińska.
Jest! Jest Kaklińska!
Niezawodna pani lekarka wielu specjalizacji – bo i neonatologią się zajmuje, i chirurgią, położnictwem i patomorfologią, a teraz jeszcze widzimy ją na oddziale Chirurgii Szczękowo-Twarzowej.
Możliwe, że u jej boku zobaczymy też omnibusicę szpitalną – pielęgniarkę, kucharkę, dietetyczkę, salową, praczkę i pomywaczkę z krzywymi nogami…
Brodzki zawsze jej ufał, była dobrą lekarką, z powołaniem. To ona odratowała dziecko z napisem „Brodzki jest winny” na plecach. – Im pacjent zdrowszy, tym bardziej zawraca głowę. Dlatego nie zwracam uwagi na zgłoszenia z sali.
Eeeee… (Państwo wybaczą, błyskotliwość mnie odbiegła w hożych podskokach)
– Nie wiedziałabym, na który oddział mam biec przy obsłudze całej kliniki, więc olewam wszystkich.
– Nowak raczej do pani nie wydzwania… – Tomek stał z nosem spuszczonym na kwintę i przeżuwał w sobie złość. Złość na nieuchwytnego sprawcę.
Bo Żółtko nie ma innych powodów do złości (choćby z tego powodu, że po postrzeleniu w szyję i kilku dniach uwięzienia na dnie silosa nie dostał nawet głupiego L4, tzw. “poszpitalnego”), ale narrator wszechwiedzący jest wszechwiedzący.
– Dlatego wiem, że jego stan jest poważny.
– Jak bardzo poważny? – spytał Leon.
Kaklińska odpowiedziała jak z automatu:
– Bardzo. Stracił sporo krwi, miał przeciętą tętnicę szyjną, uszkodzone struny głosowe – wyliczała.
Zapewne świadczy to o moim niewątpliwym i prawdopodobnie nieodwracalnym uwiądzie moralnym, ale za każdym razem, gdy czytam o Nowaku, który przeżył podcięcie gardła, wzbiera we mnie chichot i dławi.
– Nie wiem, jak udało mu się wezwać karetkę. Kiedy załoga przyjechała, nie oddychał.
Za bardzo użalał się nad sobą. Żółtko zainkasował strzał w szyję – a proszę – zuch chłopak, mówi i chodzi do pracy!
– Jak długo? – Brodzki chciał znać szczegóły. Tomek westchnął i wyszedł na korytarz.
– Sądząc po poziomie tlenu we krwi, około trzech minut –
Teraz to już nie chichot, teraz śmieję się w głos. Przecięta tętnica szyjna, a pan po trzech minutach nadal żyje! Idę o zakład, że mózg mu pracuje bez szwanku. Poszperałam w sieci, znalazłam notkę o przypadku człowieka, który to przeżył, ¾ notki to było podkreślanie z naciskiem przez lekarzy, jak rzadki to jest przypadek, jeden na milion, pozostałe ¼ – to informacje, że ranny otrzymał NATYCHMIAST pomoc na miejscu, ludzie będący świadkami wypadku zareagowali błyskawicznie, karetka była na miejscu w mgnieniu oka, a i tak był to cud. A tu, Nowak sam sobie pomoc wezwał, poczekał pięć minut, niewątpliwie sam sobie opatrując ranę, no rzeczywiście, po co nam w Toruniu więcej policji, skoro tę, co mamy, mamy taką więcej pancerną!
odparła, odprowadzając aspiranta wzrokiem. – Ale przeżył. Czy zawsze musimy się spotykać, kiedy przywożą mi od pana kogoś z niedotlenieniem mózgu?
Tak, bo jest pani również neurologiem, chirurgiem naczyniowym i neurochirurgiem.
A tak na marginesie: oddziały chirurgii szczękowo-twarzowej zajmują się (jak nazwa wskazuje) chirurgią twarzy, więc tymi nieszczęśnikami po wypadkach, którzy mają zmiażdżone kości czaszki. Ewentualnie lądują tam ludzie ze skomplikowanym układem korzeni trzonowców, gdy “zwyczajny” dentysta nie daje sobie rady z wyrwaniem zęba.
To, że gardło jest blisko szczęki, nie znaczy jeszcze, że człowiek z poderżniętą szyją ląduje na tym oddziale.
(…)
Brodzki i Żółtko podsumowują stan swojej wiedzy. Poszukują dawnych współpracowników Elfa: niejakich Laczu, Alfa i Młota. Brodzki przypomina sobie również o Waliniakowej, emerytowanej milicjantce, która niegdyś znała jego ojca. Co do samego Elfa, nikt nie wie, jak ten wygląda, lecz Brodzki uruchamia dedukcję:
– Jest zorganizowany, schludny, nie zostawia po sobie dowodów.
A jak nawet zostawi, to starannie je zamazujemy.
Zna dobrze teren, ale jest mobilny.
Wózek inwalidzki to bardzo mobilny pojazd, ino fiuuuu, ale przez to nie pozwala poznać okolicy – nie to co dwie kule, które pozwalają dokładnie obejrzeć miasto, ale nie są zbyt mobilne. Może ma balkonik?
– Czy zgodnie z charakterystyką przestępców zorganizowanych ma wyższe wykształcenie i luksusowe auto?
Tak, to idzie ze sobą w komplecie. Wyższe wykształcenie -> mafia -> drogi samochód.
A jak myślicie, po co ludzie idą na studia?
– Wiedzę zdobył dzięki doświadczeniu. A auto… – Brodzki się zamyślił. – Nie sądzę. Prędzej obstawiałbym oldtimera. Coś z charakterem. Jak ten kapelusz.
Syrenka, trabant, w ostateczności polonez, albo fiat 125.
Pan Henio?!
– Jak wygląda twój układ z Mauerem?
– Jeśli złapiemy kogoś ze współpracowników Elfa, odstawiamy go do sądu, gdzie zostanie przesłuchany.
Do sądu na przesłuchanie, powiadasz?
– Miałem na myśli twoją sytuację. Jesteś czysty? Sąd cię uniewinni?
– Żartujesz? – żachnął się Brodzki. – Nie zdziwię się, jak prokurator będzie miał problem z napisaniem aktu oskarżenia, bo wie, że to jest nagonka na mnie i tyle.
Zaledwie trzeci tom, a autor już opanował prawidłowe użycie słowa “żachnąć”! Wznieśmy toast z tej okazji!
(…)
– To jak zamierzasz ich przekonać, że nie ty zabiłeś Kosmę w areszcie?
Autor ma zamiar długo jeszcze irytować czytelnika? Chyba, że sam już nie pamięta, że wysłał Brodzkiego do Darłowa.
– Znajdując faceta, który się przyzna, że sam to zrobił.
– Że też na to nie wpadłem, Brodzki. – Aspirant ruszył w stronę wyjścia, mamrocząc coś pod nosem w stylu emerytowanego szachisty.
Hahaha! Rozumiecie, jakie to śmieszne!? Styl emerytowanego szachisty, o jejku jej…
I dodał: – Jedźmy na komendę. Czekają tam na ciebie odznaka i broń. Oraz twoje dwa ulubione wynalazki: służbowa komórka i auto. W telefonie pierwszy numer masz do mnie. Wystarczy, że wciśniesz „jeden”. Ma gumowe klawisze. Tak jak lubisz. Oldschool.
Brodzki zmusił się do uśmiechu. Obaj wiedzieli, że nie przepada ani ze telefonami, ani za wozami. Komórek nie lubił, bo dzwoniły po nocy. A aut – bo ciągle je rozbijał.
25.
Berenika wraca do hotelu. Dostaje smsa, że Brodzki wyszedł na wolność.
12 września 2016
1, 2, 3, 4, 5
Brodzki idzie na cmentarz, gdzie przez chwilę gawędzi z grabarzem. Kiedy wraca, przez moment wydaje mu się, że widzi postać w czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym. Następnie spotyka się z Markiem Benerem w barze “Panda”, w którym najwyraźniej już od ósmej rano można zjeść obiad:
– Ktoś cię widział w nocy na mieście.
Detektyw przysiągłby, że bacznie się rozglądał, kilka razy zmieniał drogę.
– Kto mnie widział? – spytał, ale Bener nie odpowiedział, więc szybkim ruchem zabrał mu talerz. Wziął kęs. – Najlepsze. Nie to co te podeszwy na stypach. Najlepszy schabowy, jakiego jadłem o ósmej rano.
Podejrzewam, że w kategorii “schabowe o ósmej rano” nie miał za wiele materiału do porównania.
(…)
Bener ostrzega Brodzkiego, że interesują się nim media – nie tylko Berenika, ale również miejscowy dziennikarz, Lolo, który najwyraźniej też chce zrobić reportaż życia. Brodzki idzie na zaplecze, gdzie rozmawia z kucharzem, Młotem, byłym bandziorem, który daje mu namiary na innego z dawnych kumpli, Alfa. Kolejny wpis z bazy zaginionych. Bener rozmawia z Lolem, prosząc go o wstrzymanie materiału o Brodzkim w zamian za inną sensację, jaką ten mu sprzeda.
6
Brodzki spotyka się na mieście z komendantem Halickim.
I ucinają sobie pogawędkę.
Pamiętacie, Drodzy Czytelnicy to ględzenie? Jeśli ktoś chce sobie przypomnieć, zaczyna się po cyfrze 7.
Teraz nieubłaganie nadchodzi ciąg dalszy tamtej zanudy:
(…)
– Ta twoja świętojebliwość w końcu wpędzi cię do grobu, Brodzki. Nastały nowe czasy, ale ty nie chciałeś się dopasować, nigdy ci to nie odpowiadało, Brodzki.
Słyszysz mnie, Brodzki? Brodzki, mówię do ciebie!
– A co mi miało odpowiadać? Że polskie służby są jak ruscy, co dresy zamienili na garnitury? Kiedyś w fabryce była elita. Jak można było tak spierdolić przepisy, warunki pracy? Jak można, do ciężkiej kurwy nędzy, dopuścić, by społeczeństwo pluło dziś na mundur i by policjanci zarabiali ochłapy. Tylko że ciebie to jebie, tobie emerytury nikt nie zabierze, bo odłożyłeś sobie swoją działkę. Przecież złota zasada mówi, żeby nie macać się z kryminałem, bo można się nim zarazić jak kiłą. Kurwa, Halicki… – Brodzki złapał się za głowę, po czym rąbnął pięściami o blat. – To jest służba. Nie praca w budowlance. Służba!
A to mu kazanie wygłosił, teraz Halicki powinien zwinąć się w kątku i zapłakać.
– To nie tak, Brodzki.
– Zawsze, gdy ktoś mi mówi „nie tak”, mam ochotę mu powiedzieć, żeby położył głowę na torach i policzył szczeble w podkładzie.
Zawsze kiedy ktoś mówi cokolwiek, Brodzki ma ochotę mu odpowiedzieć jakimś błyskotliwym (tylko że nie) onelinerem.
– Głupi jesteś. I narwany. Jakbyś ciągle był po akademii. Może tego nie pamiętasz, ale mieliśmy na ulicach terror nazi-skinów.
Nie tylko Brodzki tego nie pamięta, nie tylko…
Nie wiem jak Wam, mieszkańcom Torunia, udało się to wszystko przeżyć. I do tego wypchnąć koszmar z pamięci.
Kto miał się nimi zająć? Myślisz, że nie było więcej problemów na głowie? Policja to była milicja. Wojsko to była wódka w kieszeni. A służba zdrowia – tramal pod językiem. Wszędzie patola na patoli. Z łysymi zaczęło się jeszcze w osiemdziesiątych. Na początku tylko świecili łbami. Po upadku muru berlińskiego zaczęli wprost hajlować.
Pewnie tego nie pamiętasz, gwiazdo, ale gdy były imprezy takie jak „Kręcioła” Owsiaka, przyjechali łysi i rozpędzili wszystkich, jak chcieli.
Czyżby?
Policja nie była przygotowana. Ktoś musiał się tym zająć. Przyszedł Elf i powiedział: „Panowie, ja to posprzątam”. To była decyzja polityczna. A machloje? Kolesie, co w dziewięćdziesiątym pierwszym sprzedawali skarpety z poloneza, rok później otwierali disco? Nie było szans, żeby nad tym zapanować, kiedy w Sejmie miałeś, kurwa, Polską Partię Przyjaciół Piwa.
Tak, pamiętam, jak trzęśli polską polityką! Przy swoim 3,27% (a w roku 1993 osiągając oszałamiające 0,1 %) poparcia mogli robić, co chcą, chłystki jedne!
Polacy oblali test z demokracji, dostali pizdę z zachowania i naganę do dzienniczka. Potrzeba była kija, który ma dwa końce. My trzymaliśmy jeden, a Elf czy Tato drugi. Gwarantuję ci, że gdyby nie oni, miałbyś dziś o połowę więcej zajętych kwater na toruńskich cmentarzach.
Taaaa? I przy takiej przeszłości te marne sześć czy dziewięć trupów sprawia, że dziś torunianie nie śpią z przerażenia?
– Chcesz mi powiedzieć, że wcześniej byliście święci? Ty i mój stary?
– Nie mów źle o Franku. Akurat o nim i o cmentarzach powinieneś zamilknąć po tym, jak nie pozwoliłeś na salwę honorową.
– Wiesz, że to wojewódzki decydował.
Zaraz. Który z nich mówi którą kwestię???
– A ty bardzo chcesz zająć jego miejsce, co? Powiem ci coś. Znajdę tego skurwysyna, przez którego wylądowałem w celi. Znajdę go i pociągnę na dno. Może nawet trzeba spalić to wszystko i zaorać. Ciebie, komendę, postkomunistyczne układziki w urzędach. Zaorać i zacząć od nowa, dać działać młodym. Ja mam dość, ale spasuję dopiero wtedy, kiedy dokopię się do samego dna tego szlamu.
W tym momencie Halicki powinien wyjąć broń i zastrzelić Brodzkiego. TAK. PROSZĘ. I byłaby to reakcja wiarygodna psychologicznie.
Niestety, Brodzki kończy swój wywód z ułańską fantazją, która Halickiego wprawia w osłupienie i już nie jest w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą:
Znajdę korek i wszystko spuszczę w kiblu. Przygotuj się na podróż życia.
PLONK!
7
Żółtko odwiedza Waliniakową, emerytowaną milicjantkę, która niespodziewanie oddaje mu stos dokumentów, jakie na początku lat 90., odchodząc na emeryturę, nielegalnie wyniosła z komendy. Dokumenty dotyczą sprawy “Młotkarza z Torunia” z lat 80.
8
Jakiś kolo siedzi na dworcu autobusowym i czyta lokalną gazetę, ze szczególnym uwzględnieniem wszelkich zbrodni i wypadków, jakie miały miejsce w ostatnim czasie w Toruniu.
9.
Żółtko i Brodzki omawiają sprawę “Młotkarza”, pada teoria, że mordercą nie był skazany za to Leszek Pękalski. Śledztwo w sprawie “Młotkarza” przowadził, rzecz jasna, Franek Brodzki.
Następnie jadą łapać “Alfa”.
10.
Zaparkowali u zbiegu Kopernika i Pod Krzywą Wieżą. Ciąg kamienic stał vis-à-vis parku „Alpinarium” i ceglanego murku – pozostałości po dawnej gazowni. Ten areał wpisywał się w charakterystyczną tendencję: im dalej od centrum Starego Miasta (całe cztery minuty spacerkiem od ratusza, to nie w kij dmuchał!), tym więcej brudu i „elementu”.
Dzień dobry, to ja, Wasza naczelna torunianka. Początkowo chciałam po prostu napisać, że nie zauważyłam tej charakterystycznej tendencji, zwłaszcza we wspomnianym areale, ale uznałam samokrytycznie, że możecie mi nie wierzyć, ponieważ po zapoznaniu się z trzema tomami wiekopomnego dzieła Marcela W. musiałam dojść do wniosku, że w ogóle nie znam rodzonego miasta.
Dlatego, zgodnie z siłą odśrodkową, zachodnie obrzeża Starówki zaludniali bezdomni.
Eeeee…. A, prawda. Nie znam się.
W ciepłe dni wylegiwali się w parku przy placu Rapackiego, przy Dolinie Marzeń lub w „Alpinarium”. Ci z groszem przy duszy lądowali w pubie „U Kaduka”, działającym tu od lat trzydziestych. Choć sporo się nad tym głowiono, nikt w ratuszu nie potrafił zrozumieć, jakim cudem ten lokal, w którym w powietrzu można zawiesić siekierę, rok w rok znajduje się na czele klasyfikacji konkursu „Markowy Lokal Torunia”.
U Kaduka wolno palić?
Najwidoczniej brać piwna udzielała temu miejscu silnego wsparcia.
Tu miał być komentarz o bezdomnych z samochodami i szerokim gestem.
Kilkanaście metrów dalej mieściła się kamienica z wdzięczną czerwoną naklejką „DZWONEK” nad drzwiami wejściowymi. Zaglądał do niej każdy, komu bliskie były uciechy ciała, a niestraszny tryper.
Uhuhu, najmroczniejsze zakamarki Torunia!
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – spytał Tomek, kiedy Brodzki na ulicy przeładował broń. – Masz zamiar najpierw zadzwonić czy wolisz od razu dostać kulkę w głowę? Tam w środku na bank siedzi białoruska mafia. Zróbmy najpierw rozpoznanie, rozpytajmy, kogo trzeba.
– Już rozpytałem, kogo trzeba. Młot mi powiedział, że tu znajdę Alfa.
– Nie podoba mi się to.
– Spokojnie. Wsparcie zaraz przyjedzie. Potraktuj to jak wystrzałową imprezę. Hahaha…Komizm słowny tego tForu jest oszałamiający! A każda wielka impreza z tradycją robiona była kiedyś po raz pierwszy. Weź sobie takie Boże Narodzenie. Jak zaczynali, nie mieli nawet infrastruktury, a teraz?
– Mam tylko jeden magazynek, Leon. – Żółtko z determinacją próbował sprowadzić rozmowę z powrotem na właściwe tory.
– Skocz do pasmanterii po kapiszony.
Kupa śmiechu, doprawdy – kupa…
I wtedy Żółtko ze zgrozą zrozumiał, że Brodzki przeszedł o jedną futrynę za dużo i zresetował się nieodwracalnie.
Mówiłem, żebyś wziął ekwipunek. Wchodzimy.
– Co ty taki nakręcony dzisiaj?! Podobno [podobno? “Podobno” to ja mogę mówić, policjant powinien to wiedzieć] trzeba uprzedzić, jak się wchodzi bez nakazu.
Wysłać mejla, esemesa, zadzwonić, ustalić czas.
Żółtko to psujak każdej dobrej zabawy.
– No to go uprzedzamy. – Po czym zapukał i spojrzał wymownie na Żółtkę. – Zadowolony?
Drzwi otworzyły się bezgłośnie. Stanął w nich rosły mężczyzna o wyjątkowo spłaszczonej głowie
Znaczy – miał fryzurę na Rutkowskiego?
i nierównym czerwonym nosie.
– Witajcie, panowie, w naszym salonie. Do kogoś konkretnego?
– My… –Tomek spojrzał na Brodzkiego. Zmarszczka na jego czole układała się w znak zapytania. – …my z kolegą jesteśmy komiwojażerami. Ja polecam pasty do zębów.
To wykminił…
– A ja sprzedaję plomby. – I po tych słowach Brodzki zasadził mu soczysty podbródkowy. Wąskogłowy runął na ziemię jak worek cementu.
I tyle widzieli przedstawiciela mafii białoruskiej.
Na pewno było to bardziej skuteczne niż błyskotliwe pomysły Żółtki.
Na to nadbiegła z holu pulchna kobieta, która – sądząc po odzieniu – raczej nie była listonoszem.
Nie była również pilotem, strażakiem ani ratownikiem medycznym. Jak ja w tym miejscu widzę takie porozumiewawcze mrugnięcie, takie “hłe, hłe, hłe”, to Wy nawet nie.
Z twarzy podobna do Hogaty ze Smerfów (borze, musiałam guglać, żeby ją sobie przypomnieć), miała trwałą blond, charakterystyczny pieprzyk na haczykowatym nosie (no, jak Hogata, to już po całości), krągłości schowane w czeluściach brązowej sukni i makijaż, który przez pomyłkę musiała nakładać dzisiaj przynajmniej dziewięć razy. Nim zdążyła podnieść krzyk, Brodzki zatkał jej usta.
Potem przez godzinę szorował dłoń lepiącą się od karminowej szminki.
– Pst! Będziesz krzyczeć? – Kobieta pokiwała głową na boki. Po czym energicznie potrząsnęła nią w górę i w dół.
Detektyw poluźnił uchwyt.
– Coście Kolii zrobili?! Zerwaliśmy ją z szyi? Założyliśmy? Zamówiliśmy u jubilera? Bo co można kolii zrobić, doprawdy (BTW. “z kolią” brzmiałoby lepiej).
Zapewne miało być “Koli”. Kola, zdrobnienie od Nikołaj.
– Zahipnotyzowałem go.
– Z reguły z glinami nie gadam –powiedziała cicho.
– Bo?
– Bo są głupi – rzekła bez cienia wątpliwości. Brodzki spojrzał na Żółtkę i obaj przytaknęli z aprobatą.
To właśnie. To jest wypowiedź, która mnie ostatecznie przekonuje, że autor bierze słowa ze słownika/przypomina je sobie w środku nocy/notuje na małych karteczkach, które mu się bez przerwy rozsypują, więc je zbiera i zapisuje jak leci: po czym ustawia je w przypadkowych konfiguracjach i nie zawraca sobie głowy, czy, zebrane razem, tworzą jakiś logiczny całokształt.
Szczerze mówiąc, osobiście znam człowieka, który używa słów właśnie w ten sposób, z kontekstu należy się domyślać, co oznacza wrzucona w zdanie np. “nirwana” (tu: sukces w pracy). Ale on nie jest pisarzem…
– Mam paru kolegów – zauważył Leon – którzy faktycznie nie błyszczą intelektem. Uciekaj stąd, kruszyno, zanim będzie gorąco. Słysząc to, Hogata zrobiła krok nad leżącym ciałem ochroniarza i otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się do policjantów, posłała im całusa w stylu Marilyn Monroe, po czym przyłożyła dłonie do ust:
– Alfi! Nalot!! – I wybiegła z budynku, przelewając się po schodach jak czekoladowy budyń.
– I bądź tu, kurwa, dla kogoś miły. – Brodzki na dźwięk kroków za ścianą przywarł do drzwi. – Tomek, ja biorę dłuższą ścianę, ty krótszą. – I wskazał na zakrzywiający się korytarz.
Obie okażą się równe i będą musieli przedyskutować problem.
Z wnętrza mieszkania dobiegły ich kroki.
Chyba z wnętrza kamienicy, bo jeszcze nie weszli do środka, lecz stoją przed drzwiami.
Chwilę potem pojawił się ochroniarz w satynowej fioletowej koszuli. Brodzki odwrócił się szybko i wyrżnął mu wazonem ze sztucznymi kwiatami, które znalazły się ot, tak w zasięgu ręki rozsypały się teraz na czerwonych kafelkach podłogi. Kilka płatków opadło na ciało nieprzytomnego ochroniarza.
Jak romantycznie!
https://i.pinimg.com/originals/54/a0/a8/54a0a84c3c64931f81cdcaba2d772dfc.gif
Alfi złapał się za twarz. Wyglądał nieporadnie niczym mały chłopiec, za którym pierwsza bójka o kanapki.
Brodzki wyrżnął mu numer, nic więcej…
– Spokojnie. Od kwiatów jeszcze nikt nie umarł – dodał Leon i schylił się ku niemu. – Poza moją matką.
Wtedy mężczyzna, miglanc z twarzy, z brylantyną we włosach, kopnął Brodzkiego w piszczel, a poprawił w kolano. Na to dobiegł Żółtko, ale Alfi był szybszy.
A tamten z płaską głową i czerwonym nosem jak leżał, tak leży.
I tyle pożytku z importowanej mafii.
Szarpnął za lekki kredens, który runął teraz między nimi z brzękiem. Mężczyzna zdążył wstać, kiedy Brodzki ze skrzywioną miną rzucił się w jego kierunku.
Zawsze, gdy czytam opisy bójek sporządzone przez autora łamię się w swoim przeświadczeniu, że, pisząc je, miał dwanaście lat. “Nadbiegł Żółtko, ale Alfi był szybszy i Brodzki rzucił się ze skrzywioną miną”, jej Bohu. No góra dziewięć.
Gdyby ktoś nie pamiętał, to Brodzki dostał niezły łomot w Darłowie (ale taki z wbijaniem w udo metalowego pręta, miażdżeniem twarzy butami i tede) i to wszystko najwyżej trzy dni wcześniej.
Toruńscy policjanci regenerują się w mgnieniu oka.
Za oknem słychać było podjeżdżające na sygnałach dźwiękowych radiowozy. „Jest i kawaleria” – pomyślał Leon. Alfi uskoczył w korytarz i błyskawicznie sięgnął za drzwi, by wyciągnąć zza futryny tureckiego uzkona, strzelbę myśliwską o groźnym wyglądzie. Brodzki zobaczył błysk lufy karabinu. Wiedział, że strzelec, będąc w potrzasku, nie cofnie się przed niczym.
Miałam pytać, dlaczego właściwie, przecież zabijając glinę tylko pogorszyłby swoją sytuację, ale przyszło mi do głowy, że przecież Alfi, patrząc na zachowanie nieumundurowanych Żółtki i Brodzkiego mógł pomyśleć, że napadła go konkurencyjna mafia.
– Rzuć to i na ziemię! – krzyknął Tomek z bronią wycelowaną w alfonsa a jeszcze przed chwilą był ochroniarzem, jak to ludzie błyskawicznie zmieniają profesje, ale ten bez ostrzeżenia nacisnął spust. Tomek impetem swojego ciała powalił Leona, odsuwając go tym samym z linii ognia.
Widzicie to? Żółtko jest szybszy od pocisku! Jak błyskawica, jak myśl, jak w filmie!
Rozległ się huk trzech kolejnych wystrzałów. Pociski wylądowały w drzwiach.
Trzy.
Detektyw, opadając bardzo powoli na ziemię, skierował lufę swojego P99 w kierunku korytarza i strzelił. Kula musnęła udo Alfiego, rozrywając materiał białych bawełnianych spodni. Mężczyzna niemal stracił równowagę, strzelił jeszcze raz na wiwat Cztery i oparł się o wewnętrzną ścianę. Oddał jeszcze jeden strzał Pięć w kierunku wyjścia i uskoczył do wnęki za brązowymi drzwiami.
Przy czym obyło się bez rykoszetów, zwłaszcza ten śrut wbijał się grzecznie w cel i ani drgnął… A po takiej palbie w zamkniętym pomieszczeniu, śruciny powinny latać gęsto i chaotycznie.
– Jesteś cały? – spytał Leon.
– Tak, za nim!
– Wyjdź na zewnątrz, odetnijcie mu drogę na Piekarach! – rzucił i pognał w głąb mieszkania. Znał się na broni i wiedział, że lekki karabinek myśliwski to dobry straszak. Wygląda groźnie, przy postrzale z bliska rana zadana wiązką śrutu będzie wyglądała jak od jednego pocisku. A im większa odległość, tym bardziej będzie się strzępić. „Cztery strzały” – myślał. Jeśli piąty nabój był w komorze, Alfi ma jeszcze jedną szansę. Nie widział na lufie dodatkowego ładownika [?] , więc kluczowe pytanie brzmiało, czy zdążył przeładować broń.
Marcelowi wszystko się z nerwów pokićkało. I nie mam na myśli błędu w liczeniu do pięciu, ale zupełnie inne rzeczy.
Są wersje na 7+1 nabojów, ale też 10+1, co może być przykrą niespodzianką. Natomiast tajemniczy “ładownik” to pewnie magazynek. Zapasowy można mieć np. w kieszeni, nie trzeba przyklejać go ani do lufy, ani do kolby.
“Przeładować broń”, to też znaczy co innego niż “załadować” – ale nie zapominajmy, jakie harce kazał wyczyniać Brodzkiemu na pogrzebie ojca.
Stąpając po welurowej wykładzinie w zielone romby Leon wszedł w korytarz, a stamtąd, skręcił w głąb lokalu. Ciemny hol w tym miejscu się rozgałęział. Po lewej ciągnął się rząd czterech par drzwi, z prawej było dwoje drzwi. W powietrzu pachniało tanimi kadzidłami. Tapety w cienkie, bordowe paski dawno nimi przeszły.
Opis wzorów na dywanie i tapecie jest konieczny, gdyż:
Brodzki doskonale pamiętał, kiedy pierwszy raz przystawiono mu broń. Nie wiedział, że za chwilę będzie musiał odświeżyć to wspomnienie.
Ale my już wiemy, dzięki, narratorze.
Ruszył korytarzem. Powoli nacisnął pierwszą klamkę –zamknięte. Drugą – zamknięte.
Nie dopuszczając do siebie myśli, że zbrodzień mógł wejść do pomieszczenia i zamknąć drzwi za sobą. Zamknięte to zamknięte, po co drążyć temat?
Trzecie drzwi były otwarte. Popchnął je, przywarł do framugi. Zaraz coś mu się zrobi z pamięcią! Wyjął telefon, włączył przednią kamerę i wsunął obiektyw w drzwi tak, żeby zobaczyć, co jest w środku.
Sens (niewielki, ale jednak jakiś) byłby, gdyby włączył tylną kamerę, a obraz widziałby na wyświetlaczu. A tak, to może zrobić selfika.
Leon, bożyszcze Instagrama: “Ja podczas akcji”.
Obiektyw nie zaobserwował żywego ducha.
I WTEM ! ktoś uchetał mu rękę…
Dochodził do czwartej pary drzwi, kiedy Alf przystawił mu lufę karabinu do potylicy, po czym nacisnął spust. Od momentu gdy broń dotknęła skóry do naciśnięcia spustu upłynęła nie więcej niż sekunda. Ta sekunda, jedno mgnienie (!), wystarczyły Brodzkiemu, żeby przypomnieć sobie (powtórka!), jak jeden taki wycelował mu pistolet prosto w głowę.
I zapadł w otchłań wspomnień.
Gryziecie palce z napięcia, jak potoczą się losy Brodzkiego w pustym burdelu? Spokojnie, teraz chwila przerwy, bo Brodzki wspomina najbardziej nerwową chwilę w życiu.
Obraz filmowy przybiera odcień sepii, a my patrzymy, jak:
Broń wypadła Brodzkiemu, kiedy przeskakiwał przez płot na lewobrzeżu. To było obok sadzawki przy ogródkach działkowych. Po gładkiej tafli bajora pływało sześć kaczek. Ścigany mężczyzna był poszukiwany za obnażanie się przed szkołą podstawową numer siedemnaście. Brodzki zawsze był cięty na ludzi dybiących na słabszych, a już najbardziej nie tolerował zboczeńców, którzy próbują skrzywdzić dzieci i kobiety. Być może dlatego zgubiła go adrenalina. Biegł na podpałce (do grilla? dziwnych narkotyków używają w tym Toruniu…), chciał gostka złapać za wszelką cenę. Płot był krzywo zbity. Pewnie był ze starych, drewnianych sztachet. Kiedy złapał za jego krawędź, ta odpadła, stracił równowagę i upadł na nierówny, podmokły teren. Broń wyciągał chwilę wcześniej, próbując zatrzymać ale nie postrzelić, ani zastrzelić, tylko zatrzymać zbiega. Gdyż broń służy do zatrzymywania. Jest jak szlaban. Gdy ruszył w pościg, pistolet schował, ale nie zapiął kabury. W wyniku szamotaniny znalazł się w parterze i wtedy, niespodziewanie, poszukiwany przystawił mu gnata do potylicy. Proszę, proszę – ekshibicjonista, a uzbrojony po zęby! A czego się spodziewasz w Toruniu, mieście zbrodni, zepsucia i występku? Odbezpieczył i… nastąpił tylko suchy trzask iglicy. Zapomniał najwidoczniej przeładować i w komorze nie było pocisku. Wtedy Leon obezwładnił zszokowanego zboczeńca, w przypływie emocji masakrując mu twarz. Gdy wrócił do domu, przy kolacji nie powiedział ani słowa ani nie przełknął choćby kęsa. Podobnie jego rywal, który miał zdrutowaną szczękę.
Błyskotliwe podsumowanie jest błyskotliwe.
Teraz Brodzki zachował więcej uwagi. Alfie nacisnął spust i było słychać suchy trzask iglicy. Na ten dźwięk Leon zrobił gwałtowny ruch w tył. Tym samym wbijając sobie lufę w głowę, bo nie zapominajmy, że Alfi przytknął mu ją do potylicy. i przygwoździł Alfiego do ściany. Ten walnął głową o drzwi, ale zachował przytomność i zdzielił Leona wąską kolbą swojego tureckiego karabinku. Sprzedał mu jeszcze cios pod żebro i zniknął w kolejnym korytarzu. Brodzki, poirytowany, z lekkim bólem żuchwy pobiegł za nim.
Poirytowany i leciutko zdegustowany.
Znaleźli się w ostatnim pomieszczeniu. Na widok gadżetów – przyczepianych penisów i uprzęży na półkach dookoła – Leon uśmiechnął się szarmancko.
– Ależ, panie Grey, nie trzeba było!
Alfons odciął sobie drogę ucieczki. Ostatnią szansę upatrywał w szybie wychodzącej na ulicę Piekary i – wziąwszy rozbieg – wyskoczył przez okno. Szkło wypadło z hukiem na chodnik, a wraz z nim – mężczyzna w fioletowej koszuli. Oraz w białych, bawełnianych spodniach, na wysokości uda poplamionych świeżą krwią. W kwadracie okna Brodzki zobaczył policyjne koguty odbijające się w szybach po drugiej stronie ulicy. Byli kilkanaście metrów od nich.
Leon podszedł do okna i wyjrzał w prawo, gdzie Piekary skręcały w Rabiańską. Na końcu ulicy czekał już Żółtko.
Alf próbował uciekać, ale natychmiast ruszył za nim radiowóz. Ponieważ był ranny, pozostawało kwestią minut, kiedy go złapią.
Czy ja wiem. Nawet ranny ma całkiem spore szanse uciec przed radiowozem, który w tych uliczkach ma szanse rozpędzić się najwyżej do jakichś 25 kilometrów na godzinę, a i to na prostej drodze i zakładając, że Alfi nie skręci w jakiś zaułek czy inne podwóreczko. Inna rzecz, że ja w ogóle nie wiem, gdzie rzecz się dzieje, niby kilkanaście metrów od “U Kaduka”, a z oknem na Piekary, niby to okno na Piekary, ale z tekstu wynika, że Żółtko obstawiał skręt na Rabiańską, gdzie “U Kaduka”, a gdzie Rabiańska, a w ogóle to wygląda mi na to, że ten burdel mieści się w firmowym sklepie fabryki pierników “Kopernik”…
„Że też ludziom w takim stanie roi się, że zdołają uciec”– pomyślał Brodzki. Odpowiedź przyszła sama.
A pytanie było jakie? <zainteresowała się gwałtownie Królowa Matka>
11
Bener idzie na spotkanie z Lolem, któremu ma “sprzedać” sensacyjny materiał o profesorze donoszącym niegdyś na kolegów do UB, jednak nie dociera na miejsce, bo obrywa w łeb i traci przytomność.
12
– Złapaliśmy gościa – Malboras rzekł z dumą godną hycla w pierwszym dniu pracy, po czym zakasłał, robiąc pauzę między zdaniami. – Jak wyglądał ten alfons?
– A jak może wyglądać alfons? Fiutowaty z twarzy.
Leonie, twoja błyskotliwość wzrasta z każdym zdaniem.
Pokaż mi go. – Na słowa Brodzkiego Malboras otworzył prawe tylne drzwi radiowozu. – Tak, to ten. Idźcie się przewietrzyć.
Kiedy odeszli, wyciągnął go z auta i zaprowadził do korytarza, w którym się poznali. Złoczyńca stał teraz skuty obok podziurawionych przez kule drzwi wejściowych. Miał pokiereszowaną twarz, a mimo to Brodzki nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to wciąż triumfalna mina człowieka, któremu wszystko uchodzi płazem. Te błyszczące oczy w powiekach jak lufciki (???), usta składające się do próżnego, lisiego uśmiechu, zaokrąglony podbródek z dziurką i zadbane dłonie.
– Co wiesz, Alf, o Człowieku w Kapeluszu?
– Ale jakim, kardynalskim?
– Nic nie wiem, nie mam pojęcia, o kim mówisz, nawet nie wiem, skąd się tu wziąłem.
– Jak to mówią: nie mieszaj, bo będziesz rzygać.
Jak mówią piętnastoletni chłopcy i uważają to za przejaw własnej dorosłości i wyrafinowanego dowcipu.
– Po czym wymierzył mu solidny cios w brzuch i Alf upadł na ziemię. Brodzki rozejrzał się, a potem usiadł okrakiem na mężczyźnie, wyjął swojego walthera P99, pociągnął zamek, przeładowując pistolet, i przystawił Alfowi lufę do głowy. – Następuje zwolnienie blokady. Komora maszyny losującej jest pusta. Czy dziś ci się poszczęści? Mów. Gdzie są Elf i Laczu.
Tjaaaa, Leoś lubi akcje w stylu Brudnego Harry’ego…
– Nie tu.
– Jak na to wpadłeś, Sherlocku? – syknął Brodzki i nim potrząsnął. – Mów, gdzie są, albo się zaraz przeterminujesz.
– Laczu ma taką lalkę [laleczkę, kociaka, foczkę. Widać, że autor nie opanował jeszcze terminologii dotyczącej szwaczek], co stoi na Poznańskiej. Podobno mają się hajtać.
– Złodziej z dziwką? To nie lepiej od razu założyć trupę cyrkową? – Wcisnął mu mocniej lufę w skroń.
– Gdzie mieszka?
– Nie ma stałego miejsca. Kontaktuje się z szajką przez telefon.
Z szajką. Dobrze, że nie z ferajną, albo wręcz z paczką.
I co telefonowanie do szajki ma wspólnego z pytaniem o miejsce zamieszkania?
– A z Elfem? – Na słowa policjanta alfons ściągnął ramiona jak lejce i sprężył się w środku.
A z Elfem puszczają sobie zajączki lusterkami.
– Powiesz coś?
– A…
– Nagrodę w konkursie za odgadnięcie pierwszej litery alfabetu wygrywa… No mów! – Brodzki podniósł broń i strzelił w sufit.
Dziewięciomilimetrowe parabellum utkwiło w suficie [w dłoni Brodzkiego pozostał nabój], na głowy mężczyzn posypał się tynk. Alf krzyknął z bólu. – Huk wystrzału z tak bliskiej odległości może uszkodzić bębenki.
Brodzkiemu nic się nie stało, to najważniejsze. Dlaczego? Bo był przyzwyczajony i się nie mazgaił.
Liczę do jednego. Jeden!
– Aaa! – krzyczał, ściskając dłońmi uszy.
Zdolny, zrobił to mimo skutych rąk i siedzącego na nim okrakiem Brodzkiego.
– Burdelmama cię potem przytuli, mów! – I przyłożył mu lufę do czoła. Otwór wylotowy nie był gorący, ale na tyle ciepły, że odznaczył się na skórze mężczyzny czerwonym kółkiem. – Mów!
Brodzki robi wszystko, żeby ściągnąć sobie na głowę kolejne zarzuty…
(…)
– Detektywie! – krzyknął Sawik, który wziął się tu nie wiadomo skąd, bo przecież mieli z Malborasem “iść się przewietrzyć” i nie podglądać, co Brodzki robi z zatrzymanym, ale Brodzki nie zwracał uwagi.
– Detektywie!
– Co, kurwa?
Sawik wskazał ręką na Alfa. Dywan pod nim zrobił się mokry.
– Rozumiem, że powiedzenie „lać ze strachu” wziąłeś sobie do serca. – Po czym wstał i jednym ruchem podciągnął go na nogi.
– Sawik –wskazał na policjanta –zabieraj go.
Jeśli do toalety, to już nie warto.
– Co? –jęknął policjant.
– FSO! Hahaha! Ale go zaorał ciętą ripostą. Odstawcie pana do prokuratora Mauera w trybie „pożar w burdelu”.
– Czyli jakim, podkomisarzu Brodzki?
– Takim, że nie ma co pierdolić gdyż wszystkie panienki uciekły z piskiem, trzeba jechać. Jazda! – I wypchnął obu z pokoju. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer.
– Prokuratorze. Świadek jedzie do pana. Trochę sponiewierany, trochę śmierdzący, ale przynajmniej żywy.
Mauer milczał chwilę, wreszcie odpowiedział:
– Detektywie Brodzki, dobra robota…
„Dobra robota” –pomyślał Leon. „Co to za pochwała, kurwa? Co to za podstęp? W skali uprzejmości Mauer zdobył dziesięć na dziesięć, ale czemu?”
Brodzki się dąsa, bo nie został odpowiednio doceniony.
– Jest jednak prośba do pańskich ludzi. – Mauer był wyjątkowo miły, detektyw wyczuł ten odmieniony ton.
– Co to znaczy „jest prośba”? Co się kryje za tą bezosobową formą?
– Na parterze budynku siedzi pewien człowiek. Jest… prośba, prośba z góry, żeby pozwolić mu opuścić lokal tylnym wyjściem.
– Prośba z góry? – W tym momencie Leon zobaczył wychylającą się zza drzwi postać w czarnej sukni. A zaraz potem koloratkę. – Widzę, że z samej samiuteńkiej góry.
Ależ odważna krytyka kleru!
Tja. A kler wybiera się do przybytku uciech w służbowym ubraniu, normalka.
Prokuratorze, sądziłem, że gramy do jednej bramki i gówno spłukujemy w kiblu, a nie zamiatamy pod dywan.
– Wie pan, w jakim kraju żyjemy.
– Ubolewam nad tym. – Brodzki przypatrywał się księdzu, który powoli przesuwał się pod ścianą w granatowe linie.
Pionowe, czy poziome? Ksiądz zlewał się z tłem, czy raczej zakłócał harmonię ornamentu?
Był jak duża, czarna półnuta na pięciolinii.
Wyobrażał sobie, że linie lada chwila oplotą duchownego jak sznur i uduszą.
– To, co robię, i to, jakie podejmuję decyzje w związku z panem, naraża na szwank prokuraturę i moją pozycję.
– Czyżby stołek pod tyłkiem się kopcił?
– Nie chodzi o stołek. Chodzi o skuteczność. Sam pan doświadczył na własnej skórze, co się dzieje, kiedy pożerają pana biurokracja i przepisy.
– Tak, nawet przez chwilę poczułem się więźniem tych przepisów.
– Widzi pan, jesteśmy do siebie podobni. Ja też tkwię w pewnych relacjach, w tym wypadku z ministerstwem, które jedną decyzją może mnie wysłać do Lubartowa. Ja sobie poradzę. Ale sprawy, które prowadziłem, z góry kopczyka spadną na sam dół. Tak jak przy Amber Gold, tak jak przy aferze węglowej. A tego bym nie chciał, bo to się odbije na tych, którzy są najbardziej poszkodowani. Ludzie czekający na sprawiedliwość. – Brodzki słuchał go w napięciu.
W trakcie tej jakże fascynującej przemowy ksiądz wymknął się, zniknął i tyle go widzieli.
– Minister również chce złapania tych bandziorów. Ale i on jest w relacji z gabinetem prezesa Rady Ministrów.
Jak to każdy minister wobec premiera.
Zaraz, to w sprawie duchownego interweniował sam premier? Szybko się rozchodzą te informacje o grzesznych uciechach…
– Że prezesa, to wiem. Ale chyba innego.
– Musimy grać do jednej bramki. Osobiście jestem za rozdzieleniem władzy i Kościoła, ale w obecnej sytuacji jest to niemożliwe. Wobec czego jeśli Kościół życzy sobie chadzać do burdelu to państwo ma mu nie przeszkadzać, czego nie rozumiecie, Brodzki? A wie pan, kto najbardziej się będzie cieszyć, jeśli śledztwa i postępowania w sprawie przestępstw zostaną wstrzymane przez zmiany administracyjne?
– Ci, którzy te przestępstwa popełniają.
– Otóż to. Jak mówiłem, jesteśmy do siebie podobni. Mam nadzieję, że zgadzamy się co do prawa.
– Tak. Jak najbardziej. – I rozłączył się, po czym rzekł do siebie: – Ale są jeszcze inne prawa.
Na przykład prawo Archimedesa!
Ruszył korytarzem. Pokój numer trzy był otwarty jako jedyny.
Pomieszczenie pogrążone było w czerwonawym mroku. Przez ciężkie kotary wpadały pojedyncze promienie światła, rzucając jasne ślady na zmiętą, różową pościel i tanie, skręcane meble. Na łóżku walały się gadżety erotyczne różnego typu – wibratory, kulki, klamry na sutki, skórzane pasy zaciskowe. Dopiero teraz do uszu detektywa doszedł odgłos cichego oddechu dobiegający gdzieś zza mebli.
Mam wrażenie, że trochę czasu minęło od chwili, gdy Brodzki wszedł z impetem do przybytku uciech. Potem była bijatyka, strzelanina, wybijanie okien i bieganina, a to coś nadal stoi za meblami i dyszy.
Postąpił w ich kierunku, uważnie stawiając stopy, ale nie ustrzegło go to przed nastąpieniem na podłużny lepiący się przedmiot. Potknął się, a urządzenie zaczęło wibrować, przesuwając się po podłodze.
– Szlag by to! – Zirytował się i złapał za uchwyt, by wyłączyć przycisk.
Upaćkał sobie rąsie jeszcze bardziej.
W tym momencie jego oczy spotkały się ze wzrokiem kobiety skrywającej się za mahoniową komodą. Miała krótkie, kręcone blond włosy i drobne kości policzkowe. Ubrana w błękitną, prześwitującą halkę wyglądała na nie więcej niż piętnaście lat.
Prześwitującą halkę proszę zapamiętać.
– Matko jedyna…Nie bój się. Już po wszystkim. – Zdał sobie sprawę, że z wibratorem w ręku raczej nie wygląda jak król Artur, więc czym prędzej go odrzucił.
Dildo zrykoszetowało o ścianę i trafiło go w skroń.
– Jestem z policji. Pokażę ci teraz odznakę, dobrze? – I powolnym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej granatowej kurtki, po czym pokazał jej blachę.
– Szukaliśmy groźnych ludzi, ale już ich złapaliśmy. Jak ci na imię? Nazywam się Leon Brodzki. Chciałbym ci pomóc. – Starał się być empatyczny i nie wystraszyć dziewczyny, choć nigdy nie był dobry w te psychologiczne gierki.
Natomiast wszystkich hipnotyzuje swoim gadaniem.
Tu Brodzkiego zalewają rzewne myśli, porównuje dziewczynę do swojej córki, a tymczasem…
(…)
– Wypierdalaj – odpowiedziała niskim głosem.
Szwaczka, czy nie szwaczka, ale wie, że trzeba Brodzkiego pogonić, zanim zacznie ględzić.
Brodzkiego zamurowało. Riposta płynąca z jej ust była jak uderzenie grubym wibratorem po twarzy.
On tu empatycznie, z sercem (i odznaką) na dłoni, a ona! Co za czarna niewdzięczność!
– Możesz być w szoku.
– Zaraz, kurwa, ty będziesz, jak stąd nie wyjdziesz – rzuciła zdecydowanym i męskim głosem. – Spierdoliłeś mi interes. Co się tak gapisz? Na chuj się przypierdalasz wzrokiem?
Dziewczyna stanęła przed nim.
Od razu coś uderzyło go w jej wyglądzie. Kiedy przyjrzał się jej delikatnej, dziecięcej twarzy, zobaczył pod makijażem grubą, chropowatą co najmniej pięćdziesięcioletnią skórę. A kiedy spojrzał w dół, wszystko stało się jasne.
Wcześniej tak się zatopił w rzewnych rozważaniach, że nic nie zauważył przez prześwitującą halkę.
– Nawet na to, kurwa, nie licz – rzuciła mu w twarz.
Brodzki nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Wyszedł z budynku, odpalił papierosa i kiwnął na Malborasa, by do niego podszedł.
– Zawińcie tę jagodziankę, Malboras.
Gdyż “jagodzianka” potulnie szła za nim krok w krok. Do samego auta…
Tylko skujcie przy ludziach, żeby pismaki nie drukowały potem zdjęć, że, kurwa, zapraszacie na tylne siedzenie jak do karocy.
A skujcie – za co? Prostytucja nie jest w Polsce zakazana. Za wprowadzenie funkcjonariusza w błąd poprzez manie między nogami nie tego, co trzeba?
– Szowiniści! – krzyknęła Berenika. Dziennikarka stała po przeciwnej stronie uliczki z notesem i telefonem w ręce.
O, ta zawsze pierwsza na miejscu. Założyła Brodzkiemu GPS-a, czy co?
Malboras po chwili wyprowadził bohaterkę obrazu Dziewczyna z kiłą.
– Jak wy traktujecie kobiety?! Państwo policyjne…
– A ty co z tym ciśnieniem równościowym znowu do mnie? Jak to mówią w Czarnobylu, nie wszystko złoto, co się świeci. Na potrzeby chwili każda kurwa zostanie damą. Nie daj się zwieść. – Brodzki rzucił kilka naprędce wygrzebanych z pamięci sentencji, nie zważając na ich sens i treść.
Brodzki przysunął papierosa do ust, ale nawet nie zdążył się zaciągnąć, kiedy z radiowozu dobiegł go wystrzał z broni.
Puścił się pędem w kierunku wozu. Z bliska zobaczył, że kula przedziurawiła dach.
Robiąc ot, taką niedużą dziurkę, szyby też zostały całe.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Męska prostytutka krzyczała:
– Mordują!
– Zachowaj gardło do pracy, dziewczyno – zauważył Brodzki i zajrzał do wozu. Roztrzęsiony Malboras patrzył na niego przerażonym wzrokiem.
– Szamotała się i mi wystrzelił.
Huk wystrzału w tak małym pomieszczeniu jakim jest kabina samochodowa, powinien z obojga zrobić bezwolne, nieprzytomne kukły. Ale nie z toruńską policją takie numery!
– Chcesz mi powiedzieć, że nie umiesz przy dziewczynie zapanować nad wystrzałem?
Hłe. Hłe. Hłe.
– Wyrywała się. Jakaś taka silna.
Brodzki schował twarz w dłoniach (upaćkanych), zaśmiał się do siebie, po czym zapakował kobietę z powrotem do auta.
Bo szamotała się, wyrywała, doprowadziła do wystrzału, a potem stała sobie spokojnie przy samochodzie, obserwując rozwój wypadków. Jasne.
Opuściła ją inicjatywa.
– Uwaga na głowę – rzekł, kładąc jej dłoń na potylicy, po czym zrównał się wzrokiem z Malborasem. – Może to i lepiej, że macie, młodzi, mało strzelania i walicie Panu Bogu w okno. Jeśli jednak następnym razem rozwalisz komuś głowę w aucie, to obiecuję ci, że mózg zliżesz z tapicerki, a pralnię chemiczną pokryjesz z mundurówki. O ile do tego czasu nie wypierdolą cię z komendy.
Od tej straszliwej groźby Malboras zanieczyścił siedzenie i w ten sposób drugi i ostatni toruński radiowóz został wyeliminowany z gry (pierwszy zanieczyścił Alfi).
Mimo wszystko – w tej scenie punkt dla Marcela za konsekwentne nazywanie transkobiety kobietą.
(Chociaż z drugiej strony, pada tam też określenie “męska prostytutka”, więc już sama nie wiem.
Może jednak chodziło o heheszki z “chłopa przebranego za babę”…)
(…)
– Tutaj burdel był już w średniowieczu. To melina z historią. Tradycja zobowiązuje, nie ma, że zrobią w tej kamienicy jakiś bank, czy cuś. – Spojrzał na Tomka. Był naprawdę wycieńczony. Przez dwa tygodnie służby w Toruniu przeżył więcej niż większość starych gliniarzy przez całą karierę.
No raczej. Przy takim tempie powinni mu zaliczać każdy tydzień za rok służby.
Dlatego klepnął go po ramieniu w dowód uznania. – Ale tak między nami. Order stalowych jaj wędruje do ciebie.
Będziesz go nosić jak szkocki sporran.
13
Archiwista Maks ginie, zamordowany przez nieznanego sprawcę gdzieś w pobliżu toruńskiego dworca autobusowego.
14
Była sobota, 10 września, kiedy zegary w Warszawie biły siedemnastą…
W Toruniu tymczasem biły piątą rano.
Sobota, godzina 17.00, Berenika idzie do pracy…
Berenika Vesper weszła do domu wydawniczego Marlowe Press Ltd.
Produkowali tu materiały dla czołowych tygodników i serwisów internetowych. Reportaże, filmy, wywiady, teksty sponsorowane.
Aha, jasne. Albo to jest fabryka trolli, albo wójt-wie-co. Jakoś nie wyobrażam sobie wydawnictwa (?!), które na zamówienie jakiegoś tygodnika publikuje “materiał” w jednym egzemplarzu.
Nie lubiła wind, metra ani ścisku w centrach handlowych. Nie lubiła też skupisk samych mężczyzn ani nawet dyżuru w redakcji działu reportażu, kiedy przebywała sama wśród nich. Gdyż dziennikarstwo jest męską pracą, li i jedynie, a kobiety są tam jak rodzynki w cieście. Jednocześnie była twarda, nie dawała sobie w kaszę dmuchać, a samce alfa w redakcji przy Grzybowskiej 2 wiedziały, że Vesper nie jest dziewczyną, przy której czyni się dwuznaczne żarty, a potem przynosi pudrowe cukierki na zgodę.
Jest wrażliwa, ma nerwicę natręctw i nie lubi żałosnych dowcipów. Jednocześnie jest w stanie pracować z mężczyznami.
Jak więc to możliwe, że tak skutecznie separowała szklane wnętrze od powłoki z uranu?
Ołowiem?
(Próbuję zrozumieć tę metaforę, wychodzi mi, że Berenika jest wewnątrz wrażliwa i krucha, a na zewnątrz – radioaktywna. No ok.)
Było to o tyle możliwe, o ile możliwe jest koegzystowanie wszystkich kobiet i mężczyzn. To żeś pan Amerykę odkrył. Wszyscy odgrywają w kółko różne role, raz przeniesione z domu, a innym razem z bajek Disneya.
Niektórzy są Mufasą.
W jednej grupie ustawiają się w pozycji siły, choćby w pracy. Kiedy indziej – w roli dziecka – na przykład obok opiekuńczej żony czy męża. W roli rodzica – przy dzieciach, w roli rówieśnika z podobnymi problemami – w kolejce u lekarza i w roli rekina w zielonym oceanie forsy – na imprezie w Planie B albo w Pawilonach.
Ciekawe, czy te głębokie rozkminy psychologiczne autor dodał gdy już był duży, czy pisał je w wersji pierwotnej, na przełomie podstawówki i gimnazjum?
Bla, bla, opis mieszkania Bereniki, do którego wprowadziła się, usiłując poskładać się na nowo po jakiejś tragedii życiowej. Poznajemy jej redakcyjne koleżanki: naczelną Annę Teklę oraz niejaką Sylwię.
Do sali weszła Tekla, nie odklejając ucha od swojego blackberry. Była po czterdziestce, brzuch wskazywał na piąty miesiąc ciąży albo słabość do pizzy. Prawda leżała natomiast w banku spermy, z którego wylosowała ojca widmo.
Ojej, jaka piękna, stereotypowa Zła Szefowa z amerykańskich filmów!
Miała latynoską urodę – szerokie ramiona, krótką szyję, ciemne brwi i kołyszące się biodra. Kuzynka Fridy Kahlo. Daleka. Bardzo daleka. Praktycznie nie były rodziną. No dobrze. Nawet o niej nie słyszała.
A Marcel słyszał i się nam pochwali!
Ze strzępków rozmowy Berenika słyszała, że naczelna opowiada o zdolnej dziennikarce z redakcji. Nie lubiła, kiedy ktoś o niej opowiadał, nawet jeśli mówił w superlatywach. Anna wskazała na telewizor, sugerując, że w ekranie zaklęta jest tajemnica kolejnego reportażu.
*napawa się urodą tego zdania*
– Nie cierpię glin –mruknęła Berenika.
– Nie dziwię się –rzuciła kpiarsko Sylwia. Siedziała u chłopaków od sportu i wróciła właśnie z kawałkiem wielkiego brownie [może jednak szyk słów “wielki kawałek brownie” byłby lepszy?] na papierowym talerzyku. – Koper obchodzi urodziny. Jeszcze mają ciasto, chcesz?
Berenika zaprzeczyła.
Sylwia była klasyczną blondynką. Miała ukraińskie oczy, słowiańskie piersi mazowiecki nosek, stopy jak podolski złodziej i amerykański poziom wiedzy na temat historii Polski.
Co jest wymagane w fachu dziennikarskim.
Zaliczała się do tej grupy kobiet, które lubią próżne komplementy, czekoladowe baryłeczki na imieniny i wianuszek mężczyzn, który otaczał ją, ilekroć rzucała lotkami do tarczy lub przechadzała się w skąpej mini będącej rodzajem jej uniformu dziennikarskiego, który – połączony z trzepotem doczepionych rzęs – służył za przepustkę w szowinistycznym świecie.
SERIO.
Wydawała się ciągle zaskoczona i speszona męskimi spojrzeniami, które wędrowały między jej ustami a biustem. Z powodu niezrozumiałego dla nich (tych ust? tych spojrzeń?), a oczywistego dla psychoterapeuty, gdyby takiego miała, sprawiała wrażenie radosnej z tego faktu.
Zaskoczona, speszona i radosna jednocześnie, w trzepocie sztucznych rzęs, w mini, dzień dobry, to ja, stereotyp Puściutkiej Blondynki. Nie obejdziecie się beze mnie, tylko na moim tle oryginalność i wrażliwość Bereniki będzie lśnić jak gwiazda na nocnym niebie!
Byle pochlebstwo i byle komplement sprawiały, że przerywała swoją wypowiedź, zupełnie wybita z rytmu, jakby zapisywała na twardym dysku w głowie to, co usłyszała, by móc to sobie odtworzyć przed zaśnięciem.
Dwukrotne mrugnięcie włączało PLAY.
Świadomie wykorzystywała swoje atuty, a ponieważ męski świat wymieniał jej walutę na swoją, w dziennikarskim świecie otrzymywała to, czego chce, nie wiedząc, jaką cenę za to płaci. Ceną było to, że dla mężczyzn była jędrnymi cyckami z głową.
I to jej niewątpliwie niezmiernie pomagało w pracy zawodowej, tja…
– Myślisz, że go wrabiają? – Spytała, zajadając ciasto i kręcąc się na boki jak miss gimnazjum. Vesper spojrzała na nią z botanicznym zainteresowaniem.
– Co tak stoisz, jakbyś tampon ścisła?
– Striny mnie cisną.
– To po co zakładałaś?
– W sumie racja. Mogłam nie zakładać majtek – Sylwia zaśmiała się beztrosko.
Jak panałtor wyobraża sobie kobiece dialogi…
„Chłopcy od ciasta na pewno by się ucieszyli” – pomyślała Berenika i znów spojrzała na ekran. Pokazywano na nim policjanta z Torunia.
Stał nad rzeką otoczony przez policję. Na pasku informacyjnym przewijał się kalejdoskop newsów: „Z OSTATNIEJ CHWILI: Detektyw Leon Brodzki podejrzany o morderstwo”, „Policjant zabójcą”, „Spodziewany awans Gromosława Halickiego na stanowisko komendanta wojewódzkiego”.
Tja, w ogólnopolskiej.
Następnie wyświetlano sekwencję obrazków: ujęcia mordercy podpisanego jako Heraklit, nagranie z monitoringu w jakimś pomieszczeniu więziennym, gdzie ten sam policjant zabija nożem wspomnianego zabójcę. Potem – napis, coś w rodzaju tatuażu na ciele noworodka o treści „Brodzki jest winny”.
Noworodka, którego znaleziono, kiedy był jeszcze połączony pępowiną z ciałem matki. Totalnie widzę zbrodzienia, jak tatuuje w tych warunkach, jedną ręką trzymając maszynkę, drugą – wrzeszczącego, śliskiego od krwi i wód płodowych dzieciaka.
Sekwencję urozmaicono o nagrania archiwalne. Były to rekonstrukcje milicyjne na miejscach zbrodni z połowy lat osiemdziesiątych, zmontowane ze zdjęcia dwóch funkcjonariuszy – Franciszka i Leona Brodzkich.
Rekonstrukcje zmontowane z ich zdjęcia? Może jeszcze rodzinnego, na imieninach cioci?
Ostatni napis na pasku brzmiał: „Jaki ojciec, taki syn”.
To musiało być TVP Info… Tych pasków nikt nie podrobi!
Zdjęcia kręcono z helikoptera, który obniżywszy lot, łopotem wirnika roztaczał kręgi na wodzie, podczas gdy mężczyzna w kadrze stał w płaszczu i spokojnie palił papierosa. Chwilę później go aresztowano, a u dołu ekranu wyświetliło się na pasku puste pole, jakby realizatorzy szukali odpowiedniego podpisu. Ale podpis się nie pojawił.
Nawet TVP Info zabrakło weny.
– Myślę, że rządzi miastem i jest nie do ruszenia – dodała. W Vesper wstępował czasem ogień nienawiści i moment podkładania rozpałki był bardzo blisko. – Już ja bym mu dała popalić.
– I właśnie dlatego to nie ty pojedziesz robić ten materiał, tylko Sylwia – zakomenderowała Tekla.
– Że co? – Berenika odstawiła kubek, podczas gdy Sylwia zrobiła minę Miss Universe po odczytaniu werdyktu jury.
Trzepot rzęs poderwał papiery z biurek.
– Rozmawiałam… z kimś. Dostaliśmy zlecenie na reportaż. Opowiedziałam im o pewnej błyskotliwej reporterce. I niestety nie miałam na myśli ciebie, Nika. To nas nie dziwi. Wiesz, że kocham cię jak córkę, ale po tym, co ostatnio zrobiłaś…
Berenika wywinęła jakiś grubszy numer?
Po tym, co było wcześniej. Wydaje mi się, że masz zbyt osobisty stosunek do sprawy. Reporterzy powinni być zaangażowani, ale tobie przerwa się przyda.
Pojedziesz robić reportaż o konkursie na największą dynię na regionalnych dożynkach!
(…)
– Martwię się o ciebie. A nie powinnam. Emocje w tej robocie nie są dobre. Chyba coś o tym wiesz…
– Ale ten materiał to dla mnie wielka szansa. Punkt zwrotny. Daj mi go.
Dostaniesz taki reportaż, jakiego dawno nie widziałaś! O tym jak idę przez dworzec, jadę taksówką, siedzę i czekam na rozmówcę, jak wyglądają toruńskie knajpy… Daj mi ten temat!
– Już miałaś swoją szansę. Na kolejną musisz trochę popracować. Mimo to Berenika godzinę później odebrała telefon, który kompletnie ją zaskoczył.
– Pojedziesz zaraz. Nie martw się Sylwią – usłyszała w słuchawce głos Tekli. – Na koncie masz kasę na wydatki.
Wow, wow, dobre wydawnictwo, płaci z góry…
Jeszcze tego samego wieczoru siedziała w pociągu do Torunia.
Miała skórzaną torbę, notes, dyktafon kasetowy i drugi, w długopisie, który gwizdnęła z biurka Sylwii. Taki bajer z kamerą i mikrofonem, raczej nieprzydatny w normalnej pracy.
Tradycjonalizm tradycjonalizmem, ale bondowski gadżet też się przyda.
Z najstarszego burdelu w mieście pozdrawiają rozochoceni Analizatorzy,
a Maskotek wziął długopis z mikrofonem i wypytuje sąsiadów o ich ciemne sprawki.
A może coś z Michalak?
Im bardziej autor stara się napisać dialog pełen głębi i ukrytych znaczeń, tym większy bełkot mu wychodzi.
Nie, tylko nie michalak! „Król Kier” byłby ciekawszy.
Ta pogawędka składa się z losowo wybranych zdań i choć niektóre zakończone są pytajnikiem, to ni za skarby nie tworzą dialogu.
Cała ta seria składa się z losowych zdań nie tworzących razem niczego.
Wczoraj był wtorek, ale jutro żona dozorcy będzie ćwierkać w zielonych butach, bo ele-mele-dudki, gospodarz malutki.
Przeczytałam to jako oryginalny tekst 😀
Jakiś kolo siedzi na dworcu autobusowym i czyta lokalną gazetę, ze szczególnym uwzględnieniem wszelkich zbrodni i wypadków, jakie miały miejsce w ostatnim czasie w Toruniu.
To jakiś cholerny „Dzień Świstaka”…
„– Skocz do pasmanterii po kapiszony.”
To już nie zdania, a poszczególne słowa są losowe! Facet najwyraźniej otwiera pierwszą z brzegu książkę i na ślepo wskazuje dowolne słowo na stronie. Albo ma planszę do rzutek.
Wie pan, że istniała instrukcja Komitetu Centralnego PZPR rozsyłana do wydawnictw, z wyszczególnionymi paragrafami, jak pisać kryminały?
Szkoda, że te czasy minęły.
O,to jest najlepsze!
Czy akcja Muszla powróci?
Albo autor kompletnie nie pamięta co napisał w poprzednich częściach, albo próbuje z tego zrobić absurdalny zwrot akcji – w ostatnim rozdziale Brodzki wyciągnie kasetę wideo z nagraniem akcji w spichlerzu i pokaże, że nie mógł być o tej samej godzinie w areszcie, oraz przypomni wszystkim o tym, że morderca używał sylikonowych masek. A wtedy inni padną na kolana, bo im to do głowy nie przyszło.
Oraz mam wrażenie, że autor się przy wymyślaniu tego świetnie bawił.
KWIIIK! To jest tak bardzo “jak PanMarcel wyobraża sobie…”
Czegoż tu nie ma! Lubość po prostu czytać. Te toki, trele, ględy kilometrowe pulsujące samozadowoleniem. Te „kobiece dialogi”, bezmyślne bluzgi i miażdżące riposty. Te ach-jakże-zręcznie kamuflowane lata 90. Ten obcy język polski, z twórczym użyciem słów „szarmancki” i „zmierzić” na szczycie listy. Te niepojętej treści komunikaty (aż się „Cyberiada” sama cytuje: „karaluch z Młękocina dojechał szczęśliwie, ale szambo zgasło”).
Podolski złodziej i największa dynia na dożynkach pospołu wydobyli mnie z osłupienia.
A ja nie lubię (nie czytuję) kryminałów. Czym w takim razie musiało być to przeżycie dla wielbicieli zhańbionego gatunku!
Margiela
Niezłe, ale trochę mnie Panmarcel jednak nudzi. Coś o świętej Gabie poznańskiej bym poczytała. Ostatnio odświeżyłam sobie „Język Trolli” i „McDusię”, ależ to była uczta dla umysłu 🙂
Tymczasem człowiek w drucianych okularach kręcił w ręku papierosa, z którym gotów był lada chwila wyskoczyć na zewnątrz. Ale spojrzawszy na ekran telewizora, nieco się zmierził. Między wspomnieniami ataku terrorystycznego na World Trade Center pokazywano przebitki z Torunia.
I to go tak zmierziło* ?
Czytać oddzielnie, jako r-z, tak jak w słowie zmaR-Znąć
______
*) zmierzić – w dialekcie śląskim – zezłościć, zirytować. Może nie tylko w śląskim, może w okolicach Torunia też tak się mówi? Ale nadal nie wiadomo, co popsuło mu humor.
Raczej nie, dla mnie to słowo znaczy “wzbudzić odrazę”, no, ale ja się na Toruniu nie znam… (tak czy inaczej nie widzę powodu użycia tego słowa w tym kontekście).
Jak znam życie, to te przebitki z Torunia są o Brodzkim. Może barman jest zdegustowany tym, że informacje o tragicznym wydarzeniu są przeplatane wstawkami o jakimś detektywie z przerosniętym ego?
Mieszkanie przy Konopnickiej było zaplombowane. Berenika pokręciła się chwilę na drugim piętrze kamienicy, w końcu zapukała w sąsiednie drzwi. Otworzył barczysty chłopak bez koszulki. Spojrzała pod jego nogi. Na podłodze walały się listy, wszystkie jednakowo zaadresowane.
Dlaczego na podłodze leżą listy? Tu nie Anglia, listonosz nie wrzuca korespondencji przez szparę w drzwiach!
Ani chybi listy z Hogwartu przyszły.
– Bocian mnie przyniósł – odparł z szelmowskim uśmiechem podkomisarz Leon Brodzki
Wyobraziłam sobie tę przekorną, badassowatą nonszalancję, z którą to wypowiada. Polecam.
I przepraszam za kawałkowanie komentarzy. Pierwszy był próbny
Z reguły z glinami nie gadam –powiedziała cicho.
– Bo?
– Bo są głupi – rzekła bez cienia wątpliwości. Brodzki spojrzał na Żółtkę i obaj przytaknęli z aprobatą.
No nie wiem, gdzie wy tu widzicie błąd, w tym konkretnym przypadku ja też się zgadzam z Brodzkim i Żółtkiem!
I tak ogólnie to styl wypowiedzi Brodzkiego bardzo, ale to bardzo przypomina mi to, jak mówiła jedna moja koleżanka kiedy chodziłyśmy razem do gimnazjum i miała akurat fazę na bycie Twardą Dresiarą W Glanach. Co jest tym bardziej śmieszne, że pan Marcel zdecydowanie chce nam pokazać światłego, inteligentnego, oldschoolowego gentlemana brodzkiego w porównaniu do reszty obsady będącej (może za wyjątkiem osób lubiących Brodzkiego) chodzącymi stereotypami. Brzydka prostytutka – jest, odhaczyć. Głupi alfons – jest. Jeśli kobieta ma niski głos, to oczywiście jest trans. O księdzu już się nie wypowiadam, dajmy na to, że wstawianie złych księdzów do co drugiej książki pisanej przez mężczyznę z Polski jest faktycznie ciekawym zabiegiem literackim podnoszącym jakość dzieła i dającym pozytywne rezultaty w zwalczaniu faktycznych patologii w tej grupie społecznej… I te koleżanki Bereniki i ich rozmowy. Oczywiscie, że tylko nasza główna bohaterka stojąca murem za Brodzkim nie jest Głupią Lafiryndą. I wyrażanie się o prostytutce (albo męskiej prostytutce – w zasadzie nie wiemy, czy to nie była tylko praca, poza którą to facet… ale to wtedy skąd ta żeńska forma. Chyba, że autor myślał, że męska prostytutka to prostytutka obsługująca mężczyzn. Ale raczej nie. ) „Bohaterka Obrazu „Dziewczyna z Kiłą” ” jest tak trochę też niemiłe… No cóż, przynajmniej Brodzki nie pozabijał wszystkich jak protagonista Klątwy Przeznaczenia.
Oraz domyślam się, jak bardzo autor chciał mieć pretekst do Sceny W Burdelu. Bo co to za książka bez Sceny W Burdelu?
Analiza miodna… czy mogłabym zaproponować książkę do zanalizowania? Co prawda, „Królewski wygnaniec” to tylko pierwszy tom z trzech ale… może nie ma tam aż tylu debilizmów co w większości dziełek tutaj analizowanych ( co nie znaczy, że ich nie brakuje!) za to są papierowi bohaterowie, nudy na pudy, zabicie nie-zabicie niemowlęcia, miejscami chore akcje oraz narrator, który traktuje czytelników jak debili. Książka-„Królewski Wygnaniec”, autorka- Fiona McIntosh. Pewnie gdzieś będzie w PDF-ie, ewentualnie podeślę Wam pocztą, mam wszystkie trzy tomy ( tak to jest, jak dostajesz prezenty od kogoś, komu „fantasy” kojarzy się tylko ze średniowieczem oraz dziwnymi nazwami na obwolucie…), zajrzyjcie, sprawdźcie, Armado, czy to aż taki badziew czy to ja jestem czepialska…
O, pamiętam! To było zUe. Bardzo zUe. Ableizmy, seksizmy i klasizmy ścieliły się gęsto, a świat przedstawiony był ekhm… Szczątkowy. No i był Dwuznaczny WUadca w typie Severa z “Glątwy Przeznaczenia”. Aż tyle nie mordował, ale jedną cechę mieli wspólną: chędożyli wszystko co się rusza PONIEWAŻ czekali na Wielki Truloff. Wicie rozumicie, takie biedne misiaczki którym Puste Barbie z Różowymi Tipsami same wskakują do łóżka.
Sorry, że komentarz nie na temat, ale:
„Tu powinien być cytat, dotyczący bodaj żyrafy czy nosorożca, że takiego
zwierza być nie może, bo by wystawiało złe świadectwo Stwórcy, ale za
cholerę nie pamiętam, z czego to był cytat” – analiza „Achai”, część pierwsza
Czy to aby nie „Małgosia contra Małgosia” Ewy Nowackiej?
Ależ tak! Panna Franciszka! Dziękuję za przypomnienie.
A Buźka to też przypadkiem nie echo lat 90-tych? Oczywiście wiem, że niejednemu psu Burek, ale do tej pory pamiętam, jak leciało się z podstawówki na łeb na szyję do domu, by złapać „Drużynę A” na Polonii 1. U nas ten serial wyemitowano z poślizgiem, dlatego dla mojego pokolenia jest on symbolem najntisów, a nie lat 80-tych, jak być powinno 😉
@Margiela
Na początku było śmiesznie, że ktoś klei takie nieudolne intrygi, ubiera je w dziwny język, kreuje totalnie nieprawdopodobnych do wystąpienia w rzeczywistości bohaterów, umieszcza ich w jakimś nieistniejącym otoczeniu i myśli, że napisał taki och-ach wielki kryminał, że aż trylogię z tego trzeba sklecić. Po czym sprawdziłam ocenę dzieł na lubimyczytac i przestało być śmiesznie.
Czy Wam też te notatki pseudo-reporterki Bereniki pot tytułem: „Winny? Nie wiem” przypominają Dmuchawcowe zapiski zza światów w „McDusi”? Jak nic mi się kojarzy z tym „Jej słabość? Niepewność. Jej obrona? Atak”, czy jak tam to szło. Tyle, że Berenika niestety nie zza światów tworzy te swoje wielce spostrzegawcze spostrzeżenia.