91. Rzeka krwi, czyli lans na mieście z kubkiem kawy (Otchłań, cz. 1/?)

Drodzy Czytelnicy!

Wracamy do zbrodniczego miasta Torunia, w którym ludzie padają jak muchy, stare grzechy rzucają długie cienie, a z każdego kąta wyziera nostalgia za czasami, co kiedyś były, a teraz ich nie ma. Przed Wami trzecia część cyklu Marcela Woźniaka o Leonie Brodzkim, “Otchłań”.

Przypomnijmy, co się działo wcześniej.

W części pierwszej, “Powtórce” (zrecenzowanej przez Królową Matkę tu i tu), w Toruniu zaczynają ginąć młode kobiety. Ciała upozowane są tak, by przypominać zbrodnie sprzed lat, a morderca (ksywka: Heraklit) zostawia wskazówki wiodące do emerytowanego policjanta Franciszka Brodzkiego. Śledztwo prowadzi Leon Brodzki, jego syn, wspólnie z aspirantem Tomaszem Żółtko, który wsławia się po pierwsze – uratowaniem życia niemowlakowi, po drugie – wyjściem praktycznie bez szwanku z postrzału w szyję, ponieważ “kula nie naruszyła żadnych ważnych narządów”. Morderca zostaje schwytany i osadzony w areszcie, lecz fala zbrodni nie ustaje, gdyż…

w części drugiej, “Mgnieniu” (zanalizowanej przez nas tu), dowiadujemy się, że ma on brata bliźniaka, który kontynuuje porzucone dzieło. Bliźniak (oprócz tego, że zabija różne osoby) porywa córkę Brodzkiego, Sarę oraz aspiranta Żółtkę. Posługuje się również silikonowymi maskami, aby “przebierać” jedne trupy za inne trupy, a swoje działania transmituje na żywo przez internet. Akcja przenosi się do Darłowa, gdzie po dramatycznej walce w silosie zbożowym Brodzki zabija zbrodniarza i uwalnia Sarę i Żółtkę. Fala zbrodni jednak nie ustaje, gdyż…

okazuje się, że za wszystkim stoi tajemniczy Człowiek w Kapeluszu, który doprowadza do aresztowania Brodzkiego pod zarzutem morderstwa Kosmy Góreckiego, czyli Heraklita z pierwszej części.

I w tym właśnie punkcie zaczyna się część trzecia. Brodzki siedzi, zbrodniarze trzęsą miastem, a komendant Halicki trzęsie portkami.

Indżojcie!

 

Marcel Woźniak: Otchłań. Poznań, Czwarta Strona 2018

Analizują: Kura, Jasza i Królowa Matka

 

10 września 2016

 

1

 

LUDZIE W TYM MIEŚCIE przestali mieć problemy z zasypianiem, odkąd ze strachu przestali zasypiać w ogóle.

A królowa Maria Antonina przestała cierpieć na migreny odkąd ucięto jej głowę.

 

W Toruniu koszmary śniono na jawie. Mieszkańcy nie potrafili już zmrużyć oczu na Bydgoskim Przedmieściu ani na Chełmionce. Nie było bezpiecznie na starówce ani nawet na poczciwych blokowiskach Rubinkowa.

Wisła czerwieniała od krwi, ojciec Rydzyk ogłosił początek plag egipskich, a policjantów wysyłano do aresztów, szpitali lub na cmentarze.

Niektórych wysyłano nawet do pilnowania prosektorium, co jest formą pośrednią pomiędzy wysłaniem do szpitala, a na cmentarz.

To znaczy, uściślijmy, jeden policjant jest w areszcie, jeden w szpitalu (chociaż powinno być dwóch, ale na Żółtkę nie ma mocnych) i dwóch na cmentarzu (jeśli policzymy Heraklita za policjanta, w sumie pracował w policji, więc czemu nie). No hekatomba normalnie, nie wiem, jak sobie Toruń poradzi!

Interesująca jest również krwawa Wisła, bo wygląda, jakby wyżymano tysiące zwłok wprost do rzeki.

 

Snu doświadczali tylko bywalcy tych dwóch ostatnich placówek: pierwsi na skutek zażycia prochów, a drudzy – obróciwszy się w proch.

Dum, dum, dum, zabrzmiało echo kamienia wrzuconego w głębie filozoficznej studni.

 

Co rusz słyszano, że w ostatnich dniach kogoś poćwiartowano, uduszono metalową liną, utopiono, że kostucha zapukała do czyichś drzwi, i to wcale nie po cukier.

Po chomika też nie.

 

Toruń zalała fala zbrodni i choć było jasne, że ktoś to szaleństwo musi powstrzymać, zdziesiątkowane oddziały lokalnej policji nie nadążały z robotą, bo najlepsze psy lizały odniesione w boju rany, a media sypały na nie kolejne porcje soli.

Zdziesiątkowane, czyli zginął/w inny sposób wypadł z obiegu co dziesiąty.

O ile dobrze liczę, podczas akcji dwóch poprzednich tomów jeden policjant zginął, dwóch zostało rannych, a jeden trafił do więzienia. Co by oznaczało, że na Toruń, miasto blisko dwustutysięczne, przypada raptem czterdziestu policjantów.

Nawet jeśli “zdziesiątkowanie” traktować metaforycznie, to w sezonie grypa potrafi robić większe spustoszenie.

Ależ, moja droga, mówimy o dziele, w którym – gdy jeden policjant zginął, jeden zawisł pod mostem w charakterze zwłok, jeden poszedł siedzieć, a jeden odszedł na emeryturę, to komendant musiał sam radiowóz prowadzić. Klasyczna telenowela, nie ma co z tym walczyć.

 

Nie było już spokojnie nad Wisłą, której tafla przestała być gładka jak pamięć lustra. Był za to cholerny Wietnam.

Toruń, scena z ogrodu zoobotanicznego:

https://bi.im-g.pl/im/88/74/17/z24595592Q,Amerykanie-podczas-walk-o-Hue.jpg

 https://bi.im-g.pl/im/88/74/17/z24595592Q,Amerykanie-podczas-walk-o-Hue.jpg

 

Zgodziłeś się kiedyś na bycie psem? To teraz zaszczekaj – syknął człowiek z twarzą skrytą pod rondem czarnej fedory.

Bez człowieka w kapeluszu niemożliwa jest akcja powieści Marcela W.

 

Z ciemności przezierał tylko błysk dumnych z własnych dokonań oczu. Ubrany był jak człowiek kompletujący garderobę w butikach na rynku: kurtka ze skaju, najtańsze antracytowe spodnie zaprasowane w kant. To w końcu tylko błysk oczu było widać, czy całą osobę wraz ze szczegółami garderoby? Średniego wzrostu, bardzo szczupły, o chudej szyi i małej głowie. – Szczekaj, kurwa!

 

Stary, łysawy policjant ani myślał odpowiadać, za to poczerwieniał na twarzy, przeżuwając żal i złość na samego siebie. „Jak ja się w to, kurwa, wpakowałem” – myślał. „Tyle lat w służbie, perspektywa biurka w komendzie wojewódzkiej na wyciągnięcie ręki i teraz, kurwa, to. Dasz radę, nie takie rzeczy przechodziłeś w przeszłości”.

 

Zaraz potem poczuł na skroni lufę P83. Pistolet miał startą z suwadła zamka i magazynku oksydę.

Co zobaczył, mając lufę przy skroni.

I w głębokich ciemnościach.

Miał trzecie oko (z latarką?!) gdzieś koło ucha.

 

Wstrzymał oddech, spojrzał powoli na Człowieka w Kapeluszu. Ten zbliżył się do jego twarzy i zamrugał sennie, jak to robią stare lampy na peronach.

Potem skóra jego lewej rękawiczki zaskrzypiała, kciuk zwolnił bezpiecznik skrzydełkowy broni, a usta wyszeptały:

Jesteś psem, to zaszczekaj. Kundlu. Spójrz na Bundy’ego, on potrafi. – Tu powolnym ruchem prawej ręki wskazał na border collie, który posłusznie zawarczał. Funkcjonariusz kojarzył tego czworonoga. Do niedawna należał do jednego z detektywów.

Do Brodzkiego, rzecz jasna.

Jak mniemam – Bundy/Szarik, należący (od początku drugiego tomu, wcześniej był zwykłym kundelkiem) do wyjątkowo krwiożerczej rasy border collie – odegra znaczącą rolę w rozwiązaniu konfliktu między Halickim a Brodzkim.

 

Woń oddechu zbrodniarza – która nasuwała skojarzenie z zapachem korytarzy przychodni w Giżycku – wzbudziła w gliniarzu odrazę.

…dlaczego akurat Giżycku? Gdzie Rzym, gdzie Krym?

Dlatego, że po zniechęceniu do siebie (eufemistycznie rzecz ujmując) mieszkańców Torunia i Darłowa autor wziął na cel kolejną miejscowość, nie boi się bowiem nowych wyzwań!

Oraz czym takim pachną korytarze przychodni, bo o ile się orientuję, to środkami czystości?

I pewnie o to chodzi, w końcu wnioskując z licznych opisów Halickiego, czystość jako taka, a zatem i środki czystości budzą w komisarzu nieopanowany wstręt.

 

Podobnie jak melina, w której się umówili. Wzdrygnął się na myśl, że mógłby tu zginąć. „Nie, nie tu. Nie, jak kundel z dziewięciomilimetrowym makarowem w czaszce” – pomyślał.

Ta, w obliczu grożącej śmierci rodzaj i kaliber naboju z pewnością robił mu wielką różnicę. No ale autor musi pokazać, że WIE.

 

Zdezelowane mieszkanie [dobrze wiemy, że aŁtor beztrosko pisał o czymś, co “kłębowało się” za płotem, więc jak nic – jest on wielkim mistrzem polszczyzny, ale zwrócę uwagę, że mieszkanie można raczej zdemolować] na tyłach kamienicy przy ulicy Lindego najlepsze dni miało za sobą. Przypalona jodełkowa podłoga lepiła się od wszystkich substancji, jakie może wyprodukować ludzkie ciało. Ściany pokrywała sadza. To dlatego, że piec rozebrano, więc zimą dzikim lokatorom pozostawało przyozdobić się w pióra, założyć Klub Przyjaciół Indian i rozpalić ognisko, które w pokoju stopiło wszystko prócz cegieł.

Autorze, przystopuj z tymi fontannami dowcipu, pliz.

 

Matko Święta, o przypalone budy [jak na inwokację, to całkiem niezły początek], które niepodobna pomylić z gołębnikami, gdyby nie fakt, że śmierdzi w nich gównem nie ptaków, lecz ludzi.

Niepodobna pomylić” oznacza, że pomyłka jest niemożliwa. Tymczasem z treści zdania wynika coś dokładnie odwrotnego, budy i gołębniki są identyczne, i tylko wytrawny nos konesera wskaże, kto się w których załatwia.

 

Pomieszkiwali tu menele i stulejarze i incele, nocowały ćpuny, swego kąta szukał przemielony przez penitencjarkę kwiat dawnej kultury gitowców. Ci wszyscy, co ich wypluła ruletka transformacji, i ci wszyscy, co ich szerokim łukiem omijały okazje, szczęśliwe zbiegi okoliczności, piękne kobiety, trafione zdrapki oraz wszyscy [powtarzam: wszyscy!] mieszkańcy osiedla Bydgoskie Przedmieście w Toruniu.

Zwracam uwagę na ten fragment: “Zawsze należała do eleganckiej, prestiżowej dzielnicy elit […] Obecnie trwa proces sprzedaży prywatnym właścicielom, dzielnica odzyskuje dawny blask.”

Polszczyzna wikipedii też jest taka se…

 

Jeden z tych bezdomnych królów życia miał dziś zapłacić wysoką cenę. Jego przedramiona zostały tak pokłute igłami, że gdyby dmuchnąć w ślady po nich, zagwizdałyby jak flet poprzeczny. Bruzdy ciągnące mu się po policzkach od oczu do brody wskazywały, że zamiast usług służby zdrowia wybrał homeopatię, ale nie odrobił lekcji z ziołolecznictwa.

Ke?

Pił napar z rumianku?

 

Był właściwie tak chudy, jak tektury w oknie tektura nie jest chuda, co najwyżej cienka i tak blady, jak księżyc, którego nie było przez nie widać. Spuchnięte i zaropiałe powieki – z których jedna podnosiła się tylko do połowy – wskazywały na zapalenie spojówek.

Nie byli w pomieszczeniu sami. Jeden z najemników trzymał chudego za włosy, dwaj pozostali pilnowali wejścia. Wojskowe buty i nalane twarze sugerowały, że nie przyjęto ich do koła szachowego, za to świetnie się odnajdywali w Związku Broni Palnej.

Dlaczego nalana twarz ma wykluczać grę w szachy?

Dlaczego członkostwo w związku strzeleckim jednocześnie musi wykluczać przynależność do klubu szachowego?

Dlaczego nie można grać w szachy w butach wojskowych na nogach?

Tyle pytań, a amunicji niewiele…

 

(…)

W pokoju panował półmrok, przez co twarze całej szóstki wyglądały, jakby występowały w teatrze cieni. Człowiek w Kapeluszu miał nisko osadzony środek ciężkości (to znaczy? Miał krótkie nogi i cieżką dupę?) i poruszał się sprężyście jak bokser lub mistrz tai chi. A ile lat miał na karku? Może pięćdziesiąt lub siedemdziesiąt.

Pięćdziesiąt w pierwszej wersji powieści, siedemdziesiąt – gdy autor wyciągnął z szuflady stare szkice i pospiesznie uwspółcześnił. Eeee, niekoniecznie, dla czternastolatka pięćdziesiąt czy siedemdziesiąt to w zasadzie żadna różnica.

 

Wiele szczegółów w tej postaci było niedookreślonych. Choćby wzrost. Prostując się, gość potrafił nagle stać się wyższy o głowę. Swoje robiło również rondo kapelusza, które tak umiejętnie zespalało się z twarzą, że grając światłocieniem, nie odsłaniało oblicza właściciela. Pistolet leżał mu w małej dłoni idealnie.

Autor przeczytał opis z wikipedii i teraz z niewymuszonym wdziękiem wciska w tekst zawarte w nim informacje. Tak, o małych dłoniach też tam piszą.

 

Widać było, że miał tę broń wypróbowaną i że mu ona pasuje, pewnie z uwagi na niewielki ciężar i wysoki punkt podparcia.

Jak wyżej.

 

P83 albo starsze tetetki były ulubioną bronią gangsterów z lat dziewięćdziesiątych i gliniarz dobrze o tym wiedział.

Ach, mamy zbrodzienia – tradycjonalistę. Pistolet z lat 90., strój jak z butików późnego PRL-u, kiedyś to były czasy, jak się chłopcy z Pruszkowa z Wołominem prali, teraz nie ma czasów…

 

Człowiek w Kapeluszu podszedł do Chudego i podniósł mu brodę lufą, a w ślad za brodą podniosło się całe ciało. Chłopak stał teraz obok policjanta i zamrugał do oprawcy, jakby chcąc odsunąć ten moment przynajmniej o akademicki kwadrans.

Akademicki” brzmi poważniej?

 

Rondo fedory uniosło się nieznacznie i policjant dostrzegł teraz grymas na twarzy zabójcy, który bardzo się starał zachować spokój, ale widać było, że lada chwila wyjdzie z siebie i stanie obok uczyni dokładnie to, czego można się po nim spodziewać.

 

(…)

 

Oczy mężczyzn znajdowały się blisko siebie, a woltaż płynący po linii ich wzroku elektryzował całe pomieszczenie.

Jak u Giotta, normalnie.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/65/Judaskus.jpg

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/65/Judaskus.jpg

 

Ja tu widzę raczej coś takiego:

https://cutewallpaper.org/21/thor-lightning-eyes/Thor-Lightning-GIF-Thor-Lightning-Thunderstruck-Discover-and-Share-GIFs.gif

 

(…)

 

Nie! – krzyknął gliniarz. Ale spust był szybszy.

Jeśli już, to kula była szybsza, spust zasadniczo szybki nie bywa.

 

P83 wystrzelił, a mózg chłopaka rozbryznął się swoją żelową konsystencją dokładnie na twarzy policjanta. Ciało uderzyło głucho o drewnianą podłogę, a gliniarz zamrugał jak człowiek wybudzony z długiego snu. Zalała go fala obrzydzenia i strachu.

Mieliśmy nie wypowiadać tych słów – rzekł kapelusznik, sylabizując.

To był Szalony Kapelusznik.

Czy kapelusznik to nie jest rzemieślnik zajmujący się robieniem kapeluszy? Wygląda na to, że Mężczyzna w Kapeluszu był człowiekiem wielu talentów!

Sam sobie robił te fedory.

 

(…)

 

Stary gliniarz usiłował nie stracić przytomności. To jednak niełatwe, gdy się jest po pięćdziesiątce, a sen z powiek spędza mózg innego człowieka spływający po policzkach.

SEN Z POWIEK SPĘDZAŁ MÓZG INNEGO CZŁOWIEKA!!! Niby powinnam przywyknąć, a tu okazuje się, że jednak… niedasie.

No zasnąłby sobie słodko jak osesek, a tu nie może, bo mu się policzek do poduszki przykleja.

Ręce mu drżały, a czerwona maź przyprawiała o zawroty głowy. Bo choć krew jest ciepła, lepka i słodka, powiedział koneser, oblizując się dyskretnie, to pachnie śmiercią.

Był obrazem rozpaczy. Nie dość, że niski i tęgi, a sądząc po sylwetce, zaprawiony w siedzeniu za biurkiem, to jeszcze ta aparycja księgowego. Haczykowaty nos, drobny wąsik w stylu francuskiego ministra, łysinka. Nosił płaszcz, w którym się topił, spodnie za duże o rozmiar i buty, kajakowate, kupowane prędzej w przystani AZS aniżeli w sklepie obuwniczym. (Poproszę te z wiosłami zamiast sznurowadeł). Należał do tych ludzi, którzy wyglądali na o wiele starszych, niż wskazywała metryka. Jego ciało z każdym rokiem było coraz bardziej nie jego ciałem. Zmieniał się też jego chód, oddech, sposób gestykulowania. Świszczał, gdy się męczył, i sapał jak parowóz, kiedy był z żoną w łóżku. A teraz jeszcze to.

NIE TO CO nasz orzeł, nasza gwiazda, Leon Brodzki, wyprostowany, wysportowany, o gęstych włosach, tkniętych na skroniach szlachetną siwizną. Nie to co Leon, któremu kobiety jedzą z ręki i ścielą się do nóg. Och, narratorze, jakże subtelnie dajesz do zrozumienia, komu kibicować!

 

Bla, bla, Człowiek w Kapeluszu rozmawia z policjantem, przypominając mu swoje dawne zasługi (“Przypomnijmy sobie. Tajemniczy włam do składu budowlanego, dzięki któremu postawiłeś dom. Taki piękny dom. A skromne sumki za zwrot podatku z węgla, którego nikt nigdy nie kupił? A kto ci pilnował dupy, kiedy łysi latali po mieście? Kto ci spacyfikował skinów?”) i domagając się za to współpracy w kwestii “zajęcia się kimś jeszcze”:

 

No i właśnie, à propos. Miałeś zająć się kimś jeszcze.

Zająłem się.

Czyżby?

Opinia publiczna za bardzo się nim interesuje. Nie mogę go nagle sprzątnąć. Czeka go proces. Albo wcześniej śmierć w celi.

A co z gliniarzem, który mnie widział?

Jest w śpiączce. Ale została jeszcze trzecia osoba. Nie wiem, co z naszym archiwistą Maksem, który zniknął. Masz z tym coś wspólnego?

Ślepy Maks Archiwista?

Tak, ten, co z uporem powtarzał, że “archiwa nie płoną”.

Sam powinien spalić się ze wstydu.

 

Właśnie sobie odpowiedziałeś.

Czyli zniknął. – Funkcjonariusz przytaknął samemu sobie. – Kto się nim zajmuje?

Buźka. – Tu kapelusznik wskazał bronią na człowieka z poparzoną twarzą. – Buźce można ufać. Dasz wiarę, że przyjęli go do Biura Spraw Wewnętrznych? Tam naprawdę biorą każdego… – Buźka się zaśmiał.

No, biuro to nie agencja modeli, w czym miałaby przeszkadzać poparzona twarz?

 

Zobaczymy, co zrobi z archiwistą. Na razie trzymamy Maksa na czarną godzinę jak tabletkę z krzyżykiem.

(…)

Jestem niewidzialny, rozumiemy się? Nie ma mnie. Zostają po mojej obecności tylko powidoki. Co z tą naszą niebieską gwiazdą. Będzie siedzieć? – spytał zabójca.

Prokuratora mamy w kieszeni, nad składem sędziów pracuję. Opinia publiczna też chce jego ukarania. W końcu cała Polska widziała nagranie, na którym najlepszy detektyw morduje świadka z zimną krwią.

Robił to w tym samym czasie, gdy setki tysięcy internautów śledziły jego skok w głąb elewatora w Darłowie…

Świadka…? Ofiarą był Kosma Górecki, morderca z pierwszej części cyklu.

 

Jaki ojciec, taki syn – zaśmiał się kapelusznik.

Tak że nic nam nie grozi.

Naprawdę sądzisz, że nic ci nie grozi? – spytał kapelusznik, obracając broń przed twarzą gliniarza. – Skąd ta pewność?

Bo dawno mieliśmy to zakończyć, obiecałeś już nigdy nie wypłynąć. Czemu wróciłeś?

Mam swoje powody, żeby to miasto spłynęło krwią. Niedługo się dowiesz. Akcja „Muszla”.

Muszla chlupocząca od krwi!

 

Co ty pieprzysz? Nigdy ci się to nie uda.

Z twoją pomocą?

Kurwa! Miałem dostać awans i przejść na spokojną emeryturę za te wszystkie lata krycia twoich szwindli. Jesteś mi to winien. Jesteś mi winien święty spokój! – Ręce policjanta ciągle drżały.

Nic ci nie jestem winien. Zbyt wiele lat spędziłem za kratami, żeby wobec kogokolwiek mieć jakiś dług. A już zwłaszcza wobec policji i tego miasta. Wszyscy zapłacą za to cenę, kiedy przyjdzie czas. Zapłaci policja, zapłaci miasto. Wszyscy i każdy z osobna.

Bardzo to mrrroczne.

Zaczynam rozważać wyprowadzkę normalnie.

(…)

 

Zaraz, chwila, a co z ciałem?! – krzyknął gliniarz.

Ciało rozpłynie się w powietrzu, nie martw się. I pozdrów żonę! Nie wspominaj jej tylko, że przejmiemy kontrolę nad tym miastem – dobiegło z głębi cuchnącego korytarza.

Nad Toruń nadciągnęły kłębiaste i czarne jak węgiel muszle chmur, przesuwając się z chrobotem po nieboskłonie.

Ktoś, komu chmury zbyt głośno chroboczą, powinien nosić zatyczki do uszu.

Muszle, bo akcja “Muszla”?

Obawiam się, że chodzi o muszlę klozetową.

 

Gdy spadł deszcz, ulice Torunia spłynęły węglem, łzami i krwią.

A o świcie szyby zadrżały od bluzgów pracowników oczyszczania miasta.

 

2

 

Leon Brodzki siedzi w celi i rozmyśla:

 

Framuga w jednym miejscu jest wyraźnie przytarta. O, tu. Właśnie w tym miejscu, setki kolejnych gości tego apartamentu odpalało zapałki.

Takie zapałki są na allegro po 2.99 za 35 sztuk.

Jak widać, aresztanci mają swobodny dostęp do allegro i mnóstwo pieniędzy na fanaberie.

 

Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby mi fesze nie podpieprzyli na rewizji cameli w miękkiej. Połasili się na fanty, w końcu nie każdy ma chody w składzie celnym, a w sklepie takich nie znajdziesz.

Widzicie otchłań[!] upadku? Okradają aresztantów nawet z papierosów.

 

Najwyżej jin lingi na mecie, podróby z Białorusi, z kozą zamiast wielbłąda i trocinami zamiast tytoniu. Skurwysyny. Nie żebym palił jak kocioł w cementowni, ale dym mnie uspokaja jak znana melodia, którą puszczam, by się skupić. Na zdarzeniu, na sekcji albo na prowokacjach. Patrzę wtedy, jak tańczy na wietrze.

Tak, dokładnie w ten sposób człowiek przemawia sam do siebie w myślach, każdy z nas codziennie to robi.

 

Mogłem znieść obcięcie mundurówek, ale zabrania papierosów, gdy cię sadzają na dołek, skurwysynom nie daruję”.

 

Aż tu wtem! odwiedza go aspirant Tomasz Żółtko.

Bez papierosów, za to z patetyczną ględą.

 

Wiem, że stoisz po właściwej stronie. Bo przecież go nie zabiłeś, prawda?

Znasz odpowiedź.

Zamilkli na chwilę, a Żółtce stanęły przed oczami sceny sprzed kilku dni. „Brodzki raczej nie miewał skrupułów, ale nigdy nikomu nie wpakował kulki z zimną krwią” – myślał Tomek. „Ani nie poderżnął gardła. Czy możliwe, żeby… Nie! Każdy, ale nie Brodzki”.

Tak przypomnę: Żółtki i Brodzkiego nie łączy wieloletnia, wypróbowana przyjaźń. Znają się od dwóch tygodni.

Ależ. Od ośmiu dni.

 

Na razie musimy cię stąd wyciągnąć – rzekł, przerywając niezręczną ciszę. – Wyciągnąć, zanim cię zjedzą.

Nie wiem, czy dożyję tu do rozprawy. Jeśli ktoś mógł tu wejść i sprzątnąć zabójcę, to co dopiero gliniarza. – Aresztant spojrzał pytająco na Tomka.

Błyskawica przeszyła niebo i na chwilę rozświetliła celę. Potem nadszedł dźwięk pioruna i runął na miasto.

Doskonały timing.

 

Tak było:

https://i.imgur.com/rZTa4WJ.jpg

https://i.imgur.com/rZTa4WJ.jpg

 

Zaufaj mojej intuicji, detektywie – rzekł Tomek, poprawiając okulary na swoim drobnym nosie. Miał szczupłą twarz. Nie bez powodu Sara nazywała go Harrym Potterem, choć pioruny spadające na miasto nie odznaczyły się mu blizną na czole.

To jest nowy, lepszy Harry Potter z blizną na szyi.

 

Aresztant westchnął.

Dobrze, detektywie. Muszę pogadać z żoną i z córką.

Dagmara i Sara są bezpieczne. Niedługo zabierze je Bryk.

Bryk?!

Coś nie tak?

Nie, wszystko w porządku – wycedził przez zaciśnięte zęby. Jakoś musiał przełknąć nazwisko policjanta z Darłowa, który co prawda uratował mu życie, ale swego czasu jakieś dwa- trzy dni temu przystawiał się do jego małżonki. Byłej, dawno rozwiedzionej. Te robaczywe myśli pod celą co do robaczywych myśli – jak widzimy, kochanka Marta nawet mu do głowy nie przyszła. – I ten chuj, Halicki. Nie ufaj mu, Żółtek. Pod żadnym pozorem nie ufaj komendantowi. Z prokuratorem chcą poprzestawiać w tym mieście wszystkie klocki. A mnie spuścić w kiblu jak klocka.

Nie damy się. Słuchaj… Może i lepiej, że jesteś odcięty. Tam jest piekło. Niszczą cię. Każdego dnia toczy cię po kawałku medialny rak. Halicki idzie po stołek wojewódzkiego jak po swoje. Musimy go powstrzymać. Trzeba złapać tego, kto nie daje spać ludziom w mieście.

Ja z nieśmiałą propozycją – może by tak autor czytał głośno swoje dialogi przed wysłaniem ich do publikacji? Serio, przecież NIKT TAK NIE MÓWI, to ma być podobno rozmowa dwóch dorosłych osób, nie pretensjonalny wpis w pamiętniku nastolatka!

(…)

 

Gdy Tomek wyszedł, cela przejściowa zapadła w otchłań ciemności naświetlanej krótkimi błyskami nocnej burzy. Dopiero po minucie, a może po kilku minutach albo po godzinie wzrok aresztanta na powrót oswoił się z mrokiem.

Zaraz… Tomek odwiedził go w nocy? Poza godzinami widzeń, w celi, a nie w specjalnym pokoju, tak bez żadnego trybu?

 

Przeszedł po zimnej celi do przeciwległej ściany i spojrzał w czarne jak smoła lustro.

Nigdy jeszcze nie był w pokoju przesłuchań i teraz dziwił się, dla jakich gogusiów powieszono tutaj zwierciadło. To, że przetrzymywany jest nie w celi (a podobno jednak tak), ale w pokoju przesłuchań, pozostawię bez komentarza. No, chyba że w toruńskim areszcie mają cele z lustrami, garderobą i żyrandolem.

Oraz z dostępem do internetu, żeby osadzeni mogli kupić zapałki fosforowe.

 

Nie spoglądał w nie do tej pory za dnia, kiedy było jasno.
Patrzył w nie, kiedy zapadała kompletna ciemność. Równie dobrze mógłby patrzeć w ścianę, ale w lustro było bardziej dramatycznie.

 

Bał się.

W zwierciadle odbijały się dwa migoczące punkty. Kiedy spoglądał w otchłań, jak mawiał Nietzsche, ona również na niego patrzyła.

https://i.pinimg.com/originals/58/41/fc/5841fc1411da47e3d2911144f147a1f2.jpg

https://i.pinimg.com/originals/58/41/fc/5841fc1411da47e3d2911144f147a1f2.jpg

 

(…)

 

Człowiek przed lustrem obrócił się do światła i wówczas z ciemności zaczął się wyłaniać jak zeppelin obrys jego twarzy: mocna szczęka, pełne, ale zaciśnięte usta, prosty nos, wysokie czoło i krótkie, zwichrowane, ciemne blond włosy z kilkoma przebłyskami siwizny na skroniach. Naprężona szyja gotowa do skoku? otulona wysokim kołnierzem płaszcza ujawniała napięcie, a zmarszczone czoło – zamyślenie i gotowość do działania. Odstające uszy wskazywały na stałą czujność, a drgający nos – chęć podjęcia tropu.

 

To właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył w odbiciu człowieka, który poszedł przez niego siedzieć.

W sensie – nie rozpoznaje własnej twarzy w lustrze i uważa za obcego człowieka? To się nazywa prozopagnozja.

W dodatku patrzy na niego z poczuciem winy.

 

Nazywał się Leon Brodzki i był podkomisarzem z komendy Toruń-Śródmieście.

*wzdech* Drogi Marcelu, to już trzecia książka o Brodzkim, a waćpan ciągle nie odróżniasz Komendy Miejskiej Policji od komisariatu Toruń-Śródmieście.

 

Właściwie to autor konsekwentnie stosuje nazwę “komenda” zamiast “komisariat”, np. “komenda Toruń-Rubinkowo”. Może to mu brzmi poważniej, a może uważa, że jak coś ma komendanta, to jest komendą, bo jakby było komisariatem, to by miało komisarza, c’nie?

 

( – Jeśli to jest Leon Brodzki, to kim ja jes…?!

Błysk wybuchu widoczny był aż w Bydgoszczy.)

 

Niebieską gwiazdą, która spadła właśnie z nieboskłonu jak zardzewiały sputnik.

Ojej, a co się porobiło z bateryjką erudycyjną Marcela W.? Wyczerpała się?

W Kosmosie sztuczny satelita (“sputnik” to rosyjska nazwa, całkiem poprawna, oczywiście – ale raczej używa się słowa “satelita”) nie ma prawa zardzewieć, bo do tego potrzebny jest tlen i woda, których tam (to znaczy w przestrzeni kosmicznej) nie ma.

W dodatku to nie piecyk żeliwny typu “koza”, żeby korodował.

 

Zestrzeliwują takie, kiedy tracą nad jakimś kontrolę. (Nieprawda, po prostu je tam zostawiają niech sobie latają. Zresztą, kto, CZYM i jak miałby je zestrzeliwać?! Oraz oczywiście – po co?). To dlatego od kilku godzin siedział w areszcie śledczym oskarżony o zabójstwo, którego miał się dopuścić w sali przesłuchań.

 

Cholera – pomyślał – przecież więźniowie nie giną w areszcie. A gliniarze nie idą siedzieć”. I spytał na głos odbicia:

Przecież go nie zabiłeś, prawda? – Lecz odbicie nie odpowiedziało.

 

A potem znów usłyszał kroki, choć nikogo nie było w polu widzenia. I chociaż bardzo nie chciał, powoli się do tej niepewności przyzwyczajał.

Ktoś uchylił lufcik w stalowych drzwiach i wrzucił do celi dwa papierosy. Brodzki od razu poznał swoje camele.

To będzie dobra noc – rzekł do siebie, sięgając po leżące na posadzce fajki. – Taka w sam raz, żeby umrzeć.

Jeśli nie rzucono mu zapalniczki, to noc będzie katorgą.

 

3

Zbrodnia w mieście T.

 

Reportaż Bereniki Vesper

Część pierwsza

Już widzę te nagłówki w „Fakcie”: „Spóźniła się na roraty: nie żyje”. Albo: „Wszedł do kościoła: poszedł siedzieć”. Dziwne, że w obu przypadkach mamy do czynienia z kościołem. Kto może mieć powód, żeby podnosić na kogoś rękę tutaj? W mieście pierników, Kopernika i Radia Maryja?

Co przeciętny Polak wie o Toruniu? To miasto nad Wisłą, urodził się tu Mikołaj Kopernik. To tu przed księżmi nie klęczą mali chłopcy, ale czołowi politycy z Warszawy.

Przprszm, ale fraza “przed księżmi klęczą mali chłopcy” źle się kojarzy, bardzo źle.

 

Wszystko dzięki sanktuaryjno-medialnemu imperium ojca Tadeusza Majbacha.

To jest szydera Bereniki, czy autor próbuje udawać, że “jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe”?

Próbuje udawać. Prezydent Torunia też ma po prostu zmienioną pierwszą literę w nazwisku.

Aha, czyli kolejna powieść z wytrychem.

 

Odkąd do władzy doszła konserwatywna prawica, w pielgrzymkę do Torunia regularnie udają się ministrowie i szefowie przeróżnych komisji. Następna stacja: Toruń. Rząd upada…

…po raz trzeci.

 

Znajomi, z którymi rozmawiałam na Saskiej Kępie i Żoliborzu, uważają, że Toruń jest „uroczy”, „pocieszny”, „sympatyczny” i „tani”. To najczęściej używane określenia. Zabawne, ale tymi samymi słowami dzisiejsze singielki opisują mężczyzn z Tindera, z którymi poszłyby na kolację, ale niekoniecznie do łóżka.

Hm, czy Tinder nie służy przypadkiem właśnie do znajdowania sobie partnerów do łóżka…?

 

Kompaktowy” to ostatni epitet. Pewnie opisuje tych, co zamiast rozebrać kobietę w kółko zmieniają płyty w odtwarzaczu.

Geeez, autorze, zwolnij z tym wehikułem czasu, bo miota tobą jak szatan. Kto dziś jeszcze mówi “płyty kompaktowe”? Pierwsze skojarzenie to raczej “kompaktowe auto”.

 

Tworząc reportaż o krwawym Toruniu, postanowiłam sama sprawdzić, jak tu jest.

Ulicami płyną krew, łzy i węgiel.

A na niebie grzechoczą chmury.

 

Skoro w tym mieście nawet burgery podaje się w pierniku,

Wiecie co? Jadłabym. Może niekoniecznie dosłownie burgera w pierniku, ale wołowina z korzennymi przyprawami mogłaby być ciekawa.

 

a kościelne radio puszczają z głośników na dyskotekach, to gdzie tu miejsce na morderstwa? I jaki byłby motyw?

Doprawdy wielce jestem ciekawa ciągu skojarzeń, który od informacji, że w Toruniu je się pierniki (tak, nieustannie, na każdy posiłek) doprowadził prosto jak strzelił do wniosku, że nikt nie ma tu powodu mordować. Skoro jedzenie pierników do tego stopnia łagodzi obyczaje, to może wprowadzić je obowiązkowo do diety we wszystkich zakładach penitencjarnych kraju?

 

Bla, bla, dostajemy szczegółowy opis tego, jak reporterka wysiada z pociągu, idzie przez dworzec, wychodzi na zewnątrz – i tam zaczepia ją para bezdomnych.

 

Dopiero co wysiadłam z pociągu, a już czuję klimat miasta. Chmury chroboczą, ulicami płyną łzy, a Wisła toczy swoje krwawe wody. Nie czeka na mnie delegacja z koszem pierników, redemptoryści nie śpiewają „Maryjo, witam cię”, budynku nie obstawia Leon Brodzki.

Czyli, i wnioskuję to z jej własnych guembokich przemyśleń, które snuła wyżej, właśnie NIE czuje klimatu miasta.

 

Jedynie ten podejrzany duet odłowiony z ciemności jak para kojotów.

Nie są to zwykli kloszardzi, ale młode, brudne, posiekane ćpuny, jakich w Warszawie spotkać można czasem przy WKD Śródmieście albo na Targówku. A jakich w Toruniu nie widziałam od… tak! Trafnie zgadujesz, Uważny Czytelniku! Od lat dziewięćdziesiątych!

W Warszawie też. Dopalacze są tańsze i prostsze w użyciu.

 

Odruchowo do wewnętrznej kieszeni marynarki chowam notes, z którym się nie rozstaję, oraz telefon. Wolałabym stracić iPhone’a niż notes. W nim trzymam myśli, bez których znikam jak siwy dym.

Ajfon – parę stówek, moje myśli – bezcenne!

 

Panna, daj wysłać esemesa! – krzyczy chłopak o aparycji młodego Ernesta Hemingwaya.

Jak widzimy, w Toruniu nawet ćpuny są przystojne:

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/bb/Ernest_Hemingway_1923_passport_photo.jpg 

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/bb/Ernest_Hemingway_1923_passport_photo.jpg

Zachowuję poprawną pisownię, przytaczając jego słowa, ale mówi niewyraźnie. Jego głos przypomina coś jakby syk przechodzący w szmer.

Nie reaguję, ale nie odpuszczają. Stają się agresywni. Mężczyzna grozi mi rozbitą butelką. Ma w oczach rozpacz, dropsy i nieuregulowane rachunki.

Dumbledore, ty tutaj?

Oraz jakie nieuregulowane rachunki może mieć bezdomny?

 

To wtedy w mojej obronie staje tamten człowiek.

Bla, bla, damę w opałach ratuje nasz stary znajomy – taksówkarz Henio, jedyny na całe miasto, określany “najpierwszym dżentelmenem w całym Toruniu”.

 

Kiedy po kilku minutach nadjeżdża Straż Miejska, którą wezwali inni na postoju, pies tropiący wyczuwa u moich nowych przyjaciół narkotyki. Jak się dowiaduję, suczka wabi się Luna i jest laureatką pierwszej nagrody w konkursie dla psów tropiących.

Straż Miejska nie używa psów tropiących…

Nawet tych szkolonych do szukania narkotyków.

 

Proszę się nie wyrywać, bo będzie bardziej boleć! – Strażnik ostrzega Hemingwaya, ale ten za nic ma ich uwagi. Jeszcze nie wie, że to jemu bije dzwon. Jak widzimy, aŁtor nie próżnował, lecz przeczytał kolejną książkę.Musimy pana zatrzymać, jest pan pod wpływem środków odurzających!

a samo bycie “pod wpływem” nie jest przestępstwem ani nawet wykroczeniem. Co innego posiadanie narkotyków…

 

Narkotyk wypocisz, kurewstwa nigdy! – krzyczy Ernest.

Kurewstwa i wioski! – dodaje ruda dziewczyna w stylu Franki Potente z „Biegnij, Lola, biegnij”. Siedzi już skuta w środku.

…ale nawet w takim przypadku Straż Miejska nie aresztowałaby delikwenta, tylko wezwała na miejsce policję.

 

Jej słowa są ostatnimi, jakie słyszę w swoim życiu na dworcu Toruń Główny. Wsiadam do taksówki.

(…)

 

Bla, bla, reporterce chyba płacą od słowa, bo szczegółowo opisuje wygląd i zapach taksówki, (a opisuje brak szyby, uszkodzoną tapicerkę, urwane zderzaki i powyginaną blachę? Bo tak właśnie wyglądała taksówka Henia 5 września po pościgu za Heraklitem, 7 września taką właśnie taksówką Brodzki pojechał do Darłowa, z którego wrócił 9, a teraz mamy 10 i powątpiewam, czy samochodzik zrewitalizowano) przytacza szkolne wspomnienia pana Henia oraz tekst piosenki, która właśnie leci w radiu. I to wszystko przed wjazdem na most? Mujejeu, Henio musi wystrzeliwać z siebie słowa niczym karabin maszynowy najnowszej generacji pociski, toż od dworca do mostu jest jakieś 1,5 kilometra, całe pięć minut jazdy! Wreszcie wjeżdżają na most, na którym została powieszona jedna z ofiar Heraklita i dziennikarka uznaje, że to jest dobry moment, żeby zacząć śledztwo.

Panie Henryku, czy to nie tutaj doszło do…

Pst! – W lusterku wstecznym kierowcy widzę jego strapioną minę. Wskazuje na prawą stronę. W oddali, za ścianą deszczu, który wpadał do wnętrza pojazdu przez przestrzeloną szybę, wyłaniają się pięknie podświetlone kontury panoramy Starówki. – Mury tego miasta pamiętają każdą kroplę krwi.

Czy wie pan coś na ten temat? – pytam najsubtelniej, jak się da.

Zaiste, subtelne to jak wiosenny zefirek.

Och, to będzie długa opowieść! Nawet pomijając powstanie przeciw Krzyżakom w XV wieku, to na przykład w 1724 roku czternastu z oskarżonych o uczestnictwo w tumulcie toruńskim (w tym prezydenta Torunia Johanna Gottfrieda Rösnera, burmistrza i 12 bezpośrednich uczestników) sąd skazał na śmierć, ponad 40 osób na karę więzienia; ostatecznie z 13 ścięto…” (Marcelu, niech Marcel pomyśli, na ile powieści to materiał, opisywanie każdej kropli krwi, którą pamiętają mury miasta!)

 

Nie jest to sytuacja, w której miałabym kogokolwiek kokietować, zresztą nie cierpię tego robić. Tym bardziej że taksówkarz patrzy na mnie jak na dawno niewidzianą wnuczkę.

Ona zdobywa informacje kokietując rozmówców?

 

W domu powieszonego lepiej nie rozmawiać o sznurku. – Nie jest zbyt chętny do rozmowy na ten temat, ale nie odpuszczam.

W telewizji słyszałam o detektywie Leonie Brodzkim. Ponoć…

Skręcamy teraz w ulicę Ślimak Getyński! – przerywa mi.

 

Bla, bla, Henio zamienia się w przewodnika wycieczki i zaczyna z zapałem opowiadać o wszystkich mijanych miejscach, aby tylko uniknąć pytań. <niewinnie> Autor może nie pamiętać,co napisał, nie wiedzieć,co napisał i nie robić researchu, ale od czego macie mnie. Pobawiłam się i sprawdziłam. Mapa Gugla poinformowała mnie uprzejmie, że od zjazdu z mostu do Hotelu pod Orłem jest 700 metrów, a trasa zabiera całe 9 minut PIESZO. Nawet biorąc pod uwagę, że Henio na moście utknął na chwilę w jakimś korku (co się nie zdarza, wszak już z “Powtórki” wiemy, że można na tym moście powiesić zwłoki w biały dzień nie zwracając kompletnie niczyjej uwagi) podróż Bereniki w taksówce Henia powinna potrwać jakiś kwadrans. Szybko im poszło przełamywanie lodów, pozyskiwanie zaufania i przechodzenie do trudnych tematów! Jednak kiedy dojeżdżają na miejsce, Henio ujawnia inne swoje talenty:

 

Jak rozumiem, lubi pani sensacyjne historie. Gazeta czy radio? – pyta. Auto zatrzymuje się przed hotelem „Pod Orłem”.

Jakby ktoś nie był na bieżąco z twórczością Marcela Woźniaka – to jest ten widmowy hotel z Tysiąca obsesji. Gdyż w Toruniu jest jeden hotel (Pod Orłem), jeden taksówkarz (pan Henio jeżdżący fiatem 125) oraz jedna lekarka. To wiele upraszcza.

I góra dziesięciu policjantów.

Z czego jedna połowa z nich jest martwa lub ciężko ranna, druga połowa siedzi, a trzecia połowa jest skorumpowana do szpiku.

Pozostaje jeden Żółtko.

 

Dopiero teraz się orientuję, że z całego tego zaaferowania nie powiedziałam kierowcy, dokąd chcę jechać.

Ona to wszystko pisze w swoim notesiku?!

 

Elewacja tego najstarszego hotelu w mieście robi większe wrażenie na żywo niż na fotografiach.

Bo ja wiem? Budynek jak budynek…

No ale na zdjęciu! W naturze trzeba patrzeć!

Wtedy widać, jak nieistniejące piętra wyłaniają się z opalizującego niebytu i chwieją się na wietrze.

 

Skąd pan…

Podczas postoju na dworcu człowiek ma dużo czasu. – Odwraca się do mnie i uśmiecha. – Obserwuję przyjezdnych. Cały rozkład jazdy mam w głowie. Gdy wysiadła pani z pociągu, do nikogo pani nie dzwoniła ani nie pisała.

A Henio widział to przez ściany hali dworcowej.

 

Czyli nikomu nie musiała pani meldować, że dojechała bezpiecznie. Po tym miarkuję, że to podróż służbowa.

No, jak służbowo, to już nie wolno np. mężowi napisać, że się dojechało, nie-nie-nie, zakazane!

 

Przytakuję.

Widziałem, jak chowa pani notes, a adres zauważyłem na kartce, którą pani trzymała.

Cóż to jest wobec wzroku przenikającego ściany!

 

Mówią na mnie Ostatni Mohikanin. Gdybym miał drugie imię, brzmiałoby – tu pokazuje na swoją twarz i śmiejąc się, dodaje: – Sokole Oko! Nie wypuszczała go pani z rąk. Jeśli w tym wieku, a młoda pani jest, nie używa pani komórki i internetu do notowania takich rzeczy, to znaczy, że jest pani tradycjonalistką z nawykami, jak ja. Pewnie od zawsze lubiła pani pisać na papierze i zakładam, że dalej pani lubi. Zapewne zajmuje się pani pisaniem. Pisaniem o Leonie Brodzkim. Pisaniem na papierze. Gęsim piórem.

(…)

 

Zna pan Leona Brodzkiego?

Henryk wzdycha i gasi silnik. Auto stoi w cichym stukocie deszczu, a jego reflektory oświetlają szczyt ulicy – budynek z dwiema pnącymi się ku górze kolumnami, na których stoją dwie figury. Nie mogę dostrzec, co symbolizują, początkowo wydaje mi się, że to ślepa Temida, ale chyba jednak nie. To coś alegorycznego.

Rzeźba Ślepej Temidy nie jest alegoryczna, skądże.

 

To dobry człowiek. Proszę nie wierzyć w to, co o nim mówią, panienko.

Mówią, że zabił człowieka. To policjant. Powinien być nieskazitelnie czysty.

Jak można być nieskazitelnie czystym, angażując się w pracę tak, jakby się brodziło po pas w błocie? W pracę policjanta czasem wpisane jest zabijanie złych ludzi.

Zastanawiam się, czy to od tego Brodzki wziął nazwisko.

Tak, DOKŁADNIE TAK BYŁO! Gdy urzędnik stanu cywilnego zapytał rodziców Leona, jakie nazwisko będą nosić ich dzieci, oznajmili “Nasz drugi syn zwać się będzie Brodzki, gdyż brodzić będzie po pas w błocie i zbrodni…”

 

Pierwszy raz jego obca postać zdaje mi się ludzka. Trwa to jednak nie dłużej niż sekundę.

(…)

Dowiedzieć się czegoś tutaj jest trudniej, niż przypuszczałam.

A wie to, bo przeprowadziła jedną rozmowę z przypadkowym taksówkarzem.

 

Tutaj, w mieście T. W mieście ślepej Temidy. I trupów”.

Stop”.

 

Ulice są zasłane ciałami. Trudno przejść, żeby się nie potknąć.

 

4

Komisarz Gromosław Halicki, umazany krwią i mózgiem, resztką sił wychodzi z meliny prosto w ulewny deszcz.

 

Krótka uliczka była ciemna. Gdyby ktoś wyjrzał teraz z kamienicy przez okno, zobaczyłby czerwonego upiora o obłędnym spojrzeniu i pokracznej sylwetce. Ale nie wezwałby policji. Nie zrobiono tego przecież nawet po dwóch strzałach z broni krótkiej. Bo Bydgoskie było specyficzną dzielnicą, i ulica Lindego też.

Na zdjęciu nie wygląda najgorzej. Może w latach ‘90 było inaczej (nie było, przyp. KM), ale akcja dzieje się ponoć w 2016 roku.

 

Nie tak dawno chłopak z dwoma i pół promilami na wydechu wbił ojcu korkociąg w oko. Pod sto dwanaście nie od razu chcieli przyjąć zgłoszenie, bo nie byli pewni, czy ktoś ich nie wkręca. Korkociągiem, nieprawdaż. Prokurator Giżycki zakwalifikował to pod artykuł sto pięćdziesiąt sześć, paragraf trzy kodeksu karnego, czyli spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, które doprowadziło do śmierci. A wszystko przez alkohol. I wcale nie chodzi o zaburzenie świadomości. Tanie wina z supermarketów nie są leżakowane, tylko stoją w kartonach. W butelce, która nie leży, korek wysycha.

Paaanie, tanie wino z supermarketu nie ma szansy postać tyle, żeby mu korek zdążył wyschnąć.

 

Chłopak złapał szyjkę butelki, pociągnął za korek, a ten po prostu się skruszył i ręka z korkociągiem wystrzeliła. W ten sposób syn wbił się ojcu w pamięć.

 

Komisarz wraca do domu i pije, zasypia pijany i wciąż ubabrany krwią w fotelu w salonie, żona bez cienia zdziwienia przykrywa go kocykiem. Dla żony panałtor nie ma jednak dobrego słowa…

 

Trzeba się było mocno postarać, żeby tak bez gustu urządzić to miejsce, ale komendantowa miała tę rzadko spotykaną supermoc obracania rzeczy w kicz. Przy czym był jeden człowiek na świecie, który – jak się zdawało – nie dostrzegał problemu, a człowiekiem tym był jej mąż. Z Gromkiem, jak na niego mówiła, poznali się w radiowozie, pechowo zatrzaśniętym przed komendą. Zdaniem sąsiadów pani Halicka z wiekiem przeistoczyła się w sukę. Sukę od krasnali ogrodowych. Gdy pioruny rozświetlały nocne niebo, figurki przed ich domem w Łysomicach wyglądały upiorniej niż mordercze klauny.

 

(…)

 

Gromek zasnął czerwony od krwi. Ciężko ocenić, w jakim stopniu czerwień pochodziła z krwi zwłok, a w jakim była jego własną czerwienią płynącą od zawsze w jego amoralnej duszy.

Jajcarskie metafory są jajcarskie.

 

5

(Zapis z bazy zaginionych o niejakim Zdzisławie Galeskim, zaginionym w roku 1980, w wieku, ówcześnie, 27 lat. Domyślamy się, że osobnik ten jeszcze się odnajdzie).

Nie będę się zakładać o to, czy wówczas Zdzichu będzie czterdziestoletnim przystojniakiem, czy raczej facetem z siedemdziesiątką na karku.

 

6

Berenika w hotelu rozmawia z recepcjonistą:

 

Czy ktoś jeszcze jest w hotelu?

Oczywiście, całe tłumy! – zapewnił, ale po chwili się roześmiał. – Nie. Tylko pani. Ostatnio ludzie boją się tu przyjeżdżać (tak, to było pamiętne sześć dni – bo trzy z opisanych dziewięciu dotyczyły Darłowa – w życiu miasta, niech się schowa powstanie przeciw Krzyżakom, Tumult Toruński i oblężenie przez Szwedów!). Bo niby mordują… A to przecież bzdura!

Hurrra! Cały hotel dla mnie! Poproszę o pokój na szóstym piętrze.

 

(…)

Otworzyła macbooka. W folderze „Miasto T.” wyszukała zdjęcie kupione od Polskiej Agencji Prasowej. Przedstawiało wieżę Ratusza Staromiejskiego, wysoką, czerwonoceglaną, z tarczami zegara u szczytu każdej ze stron. Na samej koronie stała niewyraźna sylwetka mężczyzny. Fotografia była pionowa, reporter zdołał uchwycić w kadrze dwie postaci. Tym drugim była odrywająca się od korony wieży sylwetka człowieka w policyjnym mundurze. To był Brodzki.

No dobra, to znowu mówię”sprawdzam” i lecę po kolei:
– koronę na wieży ostatni raz miał ratusz toruński przed 1703 rokiem, do czasu, gdy została zniszczona przez Szwedów,

 

– jeśli przez “koronę wieży” mamy rozumieć “szczyt wieży”, to też niekoniecznie – żeby na nią wejść zbrodzień, a za nim Brodzki, powinni wspiąć się po zewnętrznej ścianie

– skacząc z niej, skoczek plasnąłby prosto na podest dla zwiedzających,

Wieża Ratuszowa.  120324 517

http://fotoforum.gazeta.pl/zdjecie/3068195,3,2,272,Wieza-Ratuszowa-120324-517.html

 

– skakanie z bocznych murów wieży też wymagałoby powspinania się, wystarczy rzut oka, by stwierdzić, że sięgają przeciętnemu człowiekowi do brody, słowem, przypadkowe wypadnięcie jest raczej wykluczone,

– poświęciłam się i przeczytałam stosowny fragment w “Powtórce”, i wyszło mi, że Heraklit i Brodzki naparzają się na podeście właśnie, przy czym Brodzki daje Heraklitowi w zęby tak, że ten PRZELATUJE nad barierką, a potem jeszcze poprawia cios, najwyraźniej celując między prętami,na których Heraklit wisi, jak ja to widzę to nawet wy nie,

– Heraklit po puszczeniu prętów barierki w żaden sposób nie mógłby nigdzie przelatywać łukiem (co sugeruje opis z “Powtórki”), po prostu runąłby w dół, po czym zsunął się z leżącego poniżej wieży dachu,

– na litość bogów wszelkich, czy autor mógłby robić research w miejscu akcji? Cena biletu na wieżę wynosi 17 złotych!

 

Wyciągał ręce w kierunku tego drugiego, ale Berenika nie była w stanie ocenić, czy te dłonie skoczka próbowały złapać, czy też właśnie go puściły. Drugi policjant, który spadł, przeżył, bo Straż Pożarna rozstawiła na ziemi skokochron.

Nie spadł na grzbiet osiołka? Jaka szkoda.

 

Jednak niedługo cieszył się życiem.

Berenika odpaliła plik wideo: vid_areszt_brodzki_zab.mp4.

Nagranie obiegło dziś media w całej Polsce. Słabej jakości zapis z monitoringu w sali przesłuchań aresztu śledczego w Toruniu. Człowiek przypominający Leona Brodzkiego, trzymając prawą ręką długi, wojskowy nóż, podcina gardło aresztantowi, Kosmie Góreckiemu. Temu samemu, który spadł z wieży, i temu samemu, który nazywał siebie Heraklitem.

Normalne jest, że podcina się gardło w monitorowanym pomieszczeniu.

Normalne jest, że na podstawie “słabej jakości nagrania”, na którym widać tylko “człowieka przypominającego Brodzkiego” aresztuje się delikwenta, który w czasie popełnienia zbrodni był całkiem gdzie indziej i ma na to licznych świadków.

 

Wyjęła z marynarki notes, chwyciła granatowego parkera i zapisała:

Czy miał motyw? Zemsta.

Czy mógł zabić? Operował bronią. Mógł, bo już zdarzało mu się zabić. Ile osób zabił wcześniej?

Czy mógł zabić z zimną krwią, licząc się z konsekwencjami?

Czy mógł sądzić, że nie ma tam monitoringu? Oczywiście, musiał wiedzieć.

A zatem… Zemsta? Bo zabito mu ojca i porwano córkę?

Jakim człowiekiem jest Leon Brodzki? Do ustalenia.

Winny. Niewinny. Winny. Niewinny. Nie wiem.

Wiem.

Bzdura. Nie wiem.

Zamknęła notes i schowała go do torby.

(…)

Bla, bla, słowo “torba” wyzwala kolejny słowotok autora: jakie torby lubi Berenika, jakie nosi teraz, a jakie kiedyś, co w nich nosi, o czym to świadczy… A potem już z siłą wodospadu: opis wyglądu Bereniki, jej ciuchów, jej upodobań co do butów, historia rodzinna i wszystko, co autorowi przyjdzie na myśl. Oraz przepraszam, ale ten kawałek mnie urzekł:

Ciemnozielone oczy były radosne, jakby się uśmiechały, idealnie pasując do ust. „Tyle wrodzonej radości na twarzy, a taki ogrom smutnych doświadczeń” – pomyślała.

(…)

 

7

Do Brodzkiego w celi dołącza nowy aresztant, złodziej, ksywka Spider, bardzo gadatliwy i wyrażający się dość staroświecko (“mowa, bracie!”). Brodzki snuje ponure myśli (kolejne lanie wody), ale wreszcie zasypia. Spider zauważa, że znajdujący się w celi metalowy wieszak można by bez trudu przerobić na nóż.

 

Spider podszedł do detektywa, wyciągnął mu papierosa zza ucha, potem wygrzebał sobie z kieszeni połamaną zapałkę. Nie było szans na przeszukanie mu kieszeni, bo płaszcz zwinął w tobołek i położył sobie pod głowę. „Sprytnie – pomyślał Spider – bardzo, kurwa, sprytnie”.

Podszedł do drzwi, wykrzesał płomień, potarłszy zapałką o framugę,

Proponuję Marcelowi W. mały eksperyment: niech sobie kupi kilka pudełek zapałek i spróbuje zapalać je pocierając nie o draskę, ale o cokolwiek innego. Może próbować z czym chce – ścianą, framugą, podeszwą buta, rybką w akwarium, ogórkiem kiszonym czy serwisem obiadowym. Powodzenia!

PS. Każdy mniej-więcej rozgarnięty palacz używa zapalniczki, bo zapałki (zwłaszcza te z łebkiem pokrytym białym fosforem, do odpalania o framugę!) to anachronizm.

Od lat ‘90 zapalniczki są tanie i powszechnie dostępne.

Może aresztowanym zabierają zapalniczki jako przedmiot niebezpieczny…?

Ze srogą logorrheą o Karolu Levittoux i przestrogą, czym się kończy zabawa z ogniem.

 

przysunął płomyk do wetkniętego w usta camela i poczekał, aż papieros się zapali.

(…)

Na pewno dostaniesz to, na co zasłużyłeś. – Wypuścił dym i spojrzał na współtowarzysza, zatrzymując tlącego się papierosa tuż nad jego okiem. – Detektywie Leonie Brodzki.

 

8

 

W mieście T. mieszkańcy przestali mieć problemy z zasypianiem, odkąd ze strachu przestali zasypiać w ogóle. Teraz koszmary śnili na jawie.
Bardzo przepraszam Państwa za mój frencz, ale o jprdl.

 

Ciężko o sen, gdy mrok nocy przecinają odgłosy syren. Nikt nie chce ich słyszeć pod swoim domem. Dlatego ratowano się alkoholem, papierosami, narkotykami, mantrą deszczu [gdyż, jak wiadomo, Toruń leży w takiej specjalnej strefie monsunowej i codziennie tam leje]. Każdy sposób na odegnanie demonów był dobry, ale żaden nie był wystarczająco skuteczny.

Do tej pory zbrodnie zdarzały się sporadycznie. Służby i ratusz stawały wtedy na wysokości zadania, zapewniały mieszkańców o dodatkowych patrolach wysłanych w miasto, o wzmocnieniu ochrony obywateli.

Teraz jednak się tak nie działo. Teraz najlepszy policjant podejrzany był o morderstwo, a komendant policji leżał oblepiony krwią narkomana. Jeszcze inny walczył o życie.

 

Gdyby sierżant Nowak mógł stanąć przed człowiekiem, który próbował mu poderżnąć gardło, splunąłby mu w twarz za ten brak honoru, po czym przeprosił, ścierając ślinę pancerną, rycerską rękawicą.

Eeeeee… (przepraszam, naprawdę chciałam to skomentować jakoś inteligentnie, ale chyba zaczyna mnie ten tekst przerastać)

 

Gdyby tylko się obudził i przekazał, co wie, zostałby stworzony portret pamięciowy zbrodniarza. A to mogłoby pomóc w śledztwie. Bo tylko dwie osoby wiedziały o kapeluszniku: Halicki i Nowak. I obaj teraz spali. Jako nieliczni w tym mieście.

SJP podaje definicję słowa “kapelusznik”: rzemieślnik zajmujący się wyrobem kapeluszy.

Człowieka ze stołem na głowie trudno nazwać stolarzem.

 

11 września 2016

 

1

APEL! – RYKNĄŁ STRAŻNIK na korytarzu. Po chwili gwałtownym ruchem uchylono wizjer. – Apel!

Słyszę cię przecież, Darek. – Brodzki dźwignął się z pryczy.

Stań na środku celi, szybko. To naczelnik Dzięcioł! – szepnął strażnik i było w jego głosie coś z rady, której lepiej posłuchać, co też Brodzki uczynił. Wtedy to zorientował się, że w celi jest sam. Odruchowo sięgnął za ucho.

Kurwa, mój fajek! A to skurwysyn! – wyrzucił z siebie i zaraz po tym dostrzegł stojącego w drzwiach naczelnika więzienia. Starszy sierżant sztabowy Dariusz Kulkiewicz zakrył [Ukrył. Ukrył] twarz w dłoniach.

Nie no, on po prostu w tych dłoniach miał jakąś twarz (może silikonową maskę z poprzedniego tomu), którą teraz zakrył przed wzrokiem przełożonego, proste.

 

Dzięcioł był średniego wzrostu, miał zapadnięte policzki i zmyślnie ułożoną zaczeskę. Gdyby nie mundur, wyglądałby jak sprzedawca Biblii. Ręce trzymał nieustannie założone za sobą. To z nawyku. Ludzkie ręce są zbędnym gadżetem, gdy trzeba stać prosto. Na kursach dla menedżerów uczą, żeby trzymać w nich wizytówkę, nie machać długopisem, nie chować ich do kieszeni, nie gestykulować nadmiernie, nie brać się pod boki jak Kargul przed Pawlakiem ani nie zakładać ich przed sobą. Nie mieli tego problemu mundurowi. Ich zwyczaj był prosty. Rąsie do tyłu, pierś do przodu. Miało to zasadniczo dwie zalety: z przodu można było przyjąć order, a z tyłu wziąć w łapę.

I Dzięcioł o tym wiedział.

Figlarne bon moty Marcela W. są jak pizza hawajska.

Jedni lubią, u innych wywołuje głęboką niechęć.

 

(…)

 

Wskazał, by Kulkiewicz wyprowadził Brodzkiego z celi. Gdy policjant był już przed wejściem, naczelnik stanął za nim i ryknął na cały głos:

Osadzony detektyw Leon Brodzki!

Jego głos poniósł się echem po studni panoptykonu. Na wieść o zapuszkowaniu policjanta z cel dobiegły hałasy i krzyki.

Nie żyjesz, psie! Jebać psiarnię! – darli się osadzeni ku uciesze naczelnika, ale kolejny okrzyk starł uśmiech z jego twarzy.

Jebać klawiszy!

Dość! – krzyknął naczelnik.

Ojoj, chyba się naczelnikowi znudziły dobre statystyki i najwyraźniej próbuje doprowadzić do jakiegoś samosądu.

 

(…)

Bla bla, naczelnik informuje Brodzkiego, że nigdy nie mieli tu w areszcie pobić ani samobójstw, Brodzki kontruje go w myślach, że jednak mieli – dwa samobójstwa w 2009, po których zabił się również rzecznik prasowy aresztu.

 

Brodzki, słuchasz mnie?! – Dzięcioł krzyknął mu do ucha. – Mieliśmy tu spokój aż do ubiegłego tygodnia. Aż ktoś wszedł do naszego aresztu i zaszlachtował chłopa. Mojego aresztanta! Oczywiście, był gnidą i wszą, ale to moje prywatne zdanie. Jako naczelnik tej placówki nigdy bym nie pozwolił podnieść na niego ręki. Nigdy nie ominąłby go posiłek ani nie odmówiono by mu prawa do rozmowy z adwokatem czy lekarzem. Z tej ostatniej zresztą korzystał, kiedy specjalnie wyrżnął głową w celi. Ale zabójstwo w mojej placówce? Przykro mi, Brodzki. Przekroczyłeś granicę, której przekroczenia nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.

Bogowie, ja nic, tylko pytania zadaję! No to macie kolejne – jak? Rozumiem, monitoring, cała Polska widziała, osoba podobna do Brodzkiego, te rzeczy. Ale ten cały Dzięcioł musi przecież wiedzieć, że to nie był Brodzki? Bo niby jak to miało szansę wyglądać technicznie? Przestępca jest na przesłuchaniu, środek budynku, wokół ściany, strażnicy, znowu ściany, dziedziniec więzienny, jeszcze więcej strażników, mur… ktoś człowiekowi podcina gardło, ale widać to najwyraźniej tylko na monitoringu, bo nikt osoby podcinającej nie zatrzymuje, dopiero jakiś czas później aresztują za to Brodzkiego, który w trakcie zajścia był zupełnie gdzie indziej, na co ma tysiące świadków. Od dwustu do siedmiuset tysięcy, bo internauci z zapartym tchem obserwowali film na żywo z Darłowa. Czyli co się stało z tym podrzynaczem? Poderżnął gardło, wytarł nóż o spodnie i sobie wyszedł? Rozpłynął się w powietrzu? Bez względu na to, czy był to Brodzki czy nie, czemu nie zatrzymano go natychmiast?

 

Brodzki stał niewzruszony. Nie można powiedzieć, żeby miał kotłowaninę myśli w głowie. Jako gliniarz wyrobił sobie przez lata służby jasność rozumowania, tok myślowy, którego się trzymał. Wiedział, w jakiej jest sytuacji. Postanowił przyjąć postawę zimnej kalkulacji, zgodnie z wytycznymi Roberta K. Mertona, którego teorie na temat technik radzenia sobie z dolegliwościami więzienia czytał w przeszłości. Aha. No i chciało mu się jarać.

Zauważyłam, że w tej powieści autor dość oszczędnie stosuje Bateryjkę Erudycyjną, co najwyżej tu i ówdzie błyśnie jakimś nazwiskiem. Nie ma porównania z wykładami z “Mgnienia”! Ale może się jeszcze rozkręci.

Obstawiam zmianę redaktora, z serdecznego kumpla na kogoś, kto niekoniecznie daje się przekonać opinii, że “nasz Marcel tak już ma”.

A może się wyprztykał ze swojej erudycji?

Marzyciel z waści, widzę.

(…)

Z całym szacunkiem, naczelniku. – Brodzki nie tracił rezonu, ale wiedział, że z takimi jak Dzięcioł trzeba ostrożnie. Żeby nie nadepnąć im fujary, którą – jak sądzą – dzięki stanowisku mają do ziemi. – Nie wiem, co się wydarzyło w tamtym pokoju przesłuchań, ale przysięgam, tak jak przysięgałem przed nominacją na funkcjonariusza, że nie miałem z tym nic wspólnego. Sprawa wkrótce zostanie wyjaśniona.

Jak przysięgałem przed nominacją na funkcjonariusza”, borze, jak to naturalnie brzmi, coś takiego rzeczywiście mógłby powiedzieć nasz zmęczony życiem, cyniczny, ironiczny Brodzki.

 

Wierzę wam, Brodzki. Wierzę. – Naczelnik obszedł go i spojrzał mu w twarz. – Rzecz w tym, że zaczynaliście służbę jeszcze w poprzednim ustroju, znam twoje akta. A to oznacza, że twoja przysięga była gówno warta. Bo przysięgałeś czerwonym.

Ba-dum-tsss, oto Ostateczny Argument Zagłady!

 

(…)

 

3

 

TVN24 informuje o pożarze przy ul. Lindego i niezidentyfikowanym ciele, jakie znaleziono w spalonym budynku.

 

Na miejscu pracują technicy przysłani z Bydgoszczy, którzy mają odpowiedzieć na pytanie, czy było to przypadkowe zaprószenie ognia, czy może samobójstwo.

Gdyż jedyny toruński technik, niejaki Daktyl, zginął w pierwszej części, zabierając ze sobą do grobu tajemnicę zabezpieczania śladów.

Szczególną trudność sprawiało odkrycie, że samobójca miał roztrzaskaną głowę, a mimo to zdołał zaprószyć ogień.

Zaczęto domniemywać, że pewnie w kieszeni miał zapałki fosforowe i to one znienacka eksplodowały.

(…)

 

4

 

Komisariat Toruń-Śródmieście (albo może Komenda Miejska Policji, co to w końcu za różnica) ma poważne braki kadrowe, wobec czego na miejsce zostaje skierowanych trzech policjantów z innych miast; poznajemy dwóch – “Sawika” i “Malborasa”. Na piętrze szarogęsi się Żółtko, jako, w tym momencie, najstarszy stażem.

Jest w policji od dwóch tygodni, z czego kilka dni spędził w szpitalu i na dnie elewatora w Darłowie.

Reszta to ludzie oddelegowani do Torunia, czyli mający kłopot nawet z układem ulic.

 

W ten sposób aspirant Tomasz Żółtko przeszedł przyspieszony kurs kierowania piętrem. Ten, który niedawno sam tu zaczynał, teraz wydawał dyspozycje i brał na barki większość roboty.

W powieści mamy właśnie 11 września; mniej więcej tydzień temu Żółtko został ranny, kiedy to kula mordercy trafiła go w szyję, jednak “nie uszkadzając żadnych ważnych organów”. Chwilę później został porwany ze szpitala, przesiedział dwa dni skrępowany, uwięziony w silosie na zboże, po czym o mało nie zginął tym właśnie zbożem przysypany. Po tym wszystkim zwolnienie lekarskie należałoby mu się jak psu buda, a mimo to jest na miejscu, pracuje, nawet nie myśli o odpoczynku! Cóż za poświęcenie!

Nie myśleć o odpoczynku to on se mógł do upojenia, po prostu najnormalniej w świecie nie powinien być zdolny do pracy, na bogów, przecież on jeszcze 9 września (czyli przedwczoraj, jeśli wierzyć autorowi, a nie mamy przecież powodu mu nie wierzyć) w szpitalu leżał, z paprzącą się raną i odwodniony po trzech dobach w silosie!

 

Przyjmuje również interesantów – pierwszym jest niejaki Rafał Madej, uliczny rysownik, zgłaszający kradzież portfela.

 

(…) Widzisz, Rafał, jesteś chłopak jak malowany, ale sam malować nie umiesz.

Łysować.

No. Rysować też nie.

Ale oni mi układli połtfel.

Orerku, Erement Komiczny!

Godny tego trzynastolatka z lat dziewięćdziesiątych, który płodził dzieło pod ławką na matmie.

 

Nie wątpię. W takim razie musisz udać się na Reja po nowy bilet miesięczny, ewentualnie do subwaya po kupon zniżkowy, bo do tego się mniej więcej sprowadzała zawartość twojego portfela, jak go szumnie nazywasz.

Heloł, panie policjancie, mamy rok 2016, ludzie od dawna noszą w portfelach np. karty do bankomatu…

oraz gotówkę, zwłaszcza że Łafał jest ulicznym łysownikiem i pewnie dostaje kasę z ręki do ręki. Z łęki do łęki.

Dokumenty – dowód osobisty, pławo jazdy, dowód łejestłacyjny, ołaz inne dupełele.

Że już nie wspomnę, że człowiek zgłasza kradzież, gó…nianym obowiązkiem Żółtki jest przyjąć zgłoszenie zamiast dywagowania, czy zgłaszającemu powinno na zawartości portfela zależeć.

 

Ale… panie władzo… – Rafał rozkładał ręce jak na pokojowej manifestacji.

Władzę to ma sejm. Policjanci mają kapiszony. Niska szkodliwość z tobą jest i kupy się to nie trzyma. Powiedz, że to poniżej dwóch stów albo w ogóle idź stąd i zapomnijmy o sprawie. Wziąłbyś się do jakiejś roboty.

 

Uwaga!!! Rusza KARUZELA ŚMIECHU!

 

Może zostałbym płofilełem policyjnym? – Zamyślił się, a Żółtko wyobraził sobie, jak wzrosłyby statystyki wykrywalności, gdyby korzystano z usług tego Picassa.

Profiler to ktoś, kto tworzy portret sprawcy słownie, nie kredkami. – Aspirant nie chciał zupełnie pozbawiać go złudzeń. – Zacznij od Milczenia owiec, a potem poczytaj coś Johna Douglasa i Roberta Resslera.

To może będę łysować ich połtłety.

 

Na szczęście karuzela wyhamowała.

 

Dobra, dobra. A teraz błagam, zagraj ze mną w grę.

Jaką głę? – Rafał był zdezorientowany, ale aspirant nie miał zamiaru bawić się w trenera personalnego.

Nie, będzie tylko kołczem od pseudodowcipnych tekstów.

 

Szybko ocenił szkodliwość społeczną zgłaszanego czynu, a przede wszystkim zmiarkował, że portfela nigdy nie odzyskają.

Bo nie, bo ja, Żółtko, tak mówię.

 

Inna sprawa, co faktycznie w nim było.

Hm, na przykład dowód osobisty, którego utratę należy jak najszybciej zgłosić?

 

Bla, bla, Żółtko w duchu użala się nad nędzą policji, której nie stać na szkolenia ze strzelania, nowe opony i paliwo do samochodów, i w ten sposób usprawiedliwia sam przed sobą konieczność spławienia interesanta.

 

(…)

 

A więc biorąc pod uwagę, ile zabójstw i rozbojów dokonano w ostatnich dniach, problem rysownika nie spędzał Żółtce snu z powiek. Po prostu ocenił, że portfel rozpłynął się w powietrzu. To się po prostu przytrafia kradzionym przedmiotom.

Co mnie tu z jakimś portfelem, jam do wyższych spraw stworzony!

 

Jaką głę? – powtórzył Rafał.

Ja mrugam, a ty znikasz. Następny! – krzyknął Żółtko.

 

Następnym jest bezdomny, zgłaszający zaginięcie kumpla zwanego Chudym. Zeznaje również, że w nocy na moście słyszał, jakby coś dużego wpadło do wody. Rozmowę przerywa jednak komendant Halicki, wzywając Żółtkę do swego gabinetu.

 

Żółtko przyszedł na komendę dwa tygodnie temu. Miał być wzmocnieniem dla Nowaka, gdy odchodził Brodzki, a skończył u boku tego drugiego. Wiedział, że Halicki nie jest święty, ale nie miał takiej pozycji jak Brodzki. To znaczy miał i lepszą, i gorszą jednocześnie. Nazwisko Żółtko korespondowało z pozycją, jaką wciąż zajmował w hierarchii na komendzie.

Domyślam się, że chodzi o pozycję Żółtki, nie Halickiego. No trudno żeby żółtodziób świeżo przyjęty do pracy miał taką pozycję jak stary wyga…

 

Choć pierwszego dnia Tomek uratował noworodka, został przez Halickiego szybko sprowadzony na ziemię. Gdy dochodził do siebie w szpitalu [jak widać, bardzo intensywnie sprowadzono go na ziemię], komendant z prezydentem Torunia złożyli mu wizytę i pogratulowali odwagi. Ale wciąż pozostawał Żółtkiem, w przeciwieństwie do żywej legendy, czyli Leona. Nad swoim idolem miał jednak jedną zasadniczą przewagę: był na wolności.

Co ma wisieć, nie utonie… ale nie uprzedzajmy wypadków.

 

Aspirant nie mógł robić głupich ruchów, bo robota w policji to nie praca w korpo, gdzie można nasikać prezesowi na biurko, pozwać go o mobbing i zwolnić się z hukiem. (…)

Można?!

W Marceloversum można. W Marceloversum Brodzki jest najlepszym gliną w Toruniu, a dwustutysięczne miasto jest bezbronne, bo jeden glina siedzi w pierdlu, jeden leży w szpitalu, a jeden nie żyje. W Marceloversum wszystko jest takie… marcelowe, i nijak się ma do rzeczywistości.

 

Co to, kurwa, jest – spytał Halicki. Wyciągnął z szuflady kartkę i ostentacyjnie położył ją na biurku, waląc otwartą dłonią o blat.

Co to, kurwa, jest, Żółtko – powtórzył i podsunął papier w jego kierunku.

Tomasz ani nie odpowiadał, ani nie patrzył na blat. Wiedział doskonale, o czym mówi komendant.

 

Kartka, którą znalazł dziś Halicki, była wydrukiem dokumentu, który od kilku miesięcy krążył po zamkniętych facebookowych grupach dla policjantów. Tworząc wspólny front przeciw odgórnym naciskom, poparli stworzony przez jednego z szeregowych gliniarzy pewien autorski formularz. Nazwano go „protokołem podpierdolenia”.

Druga strona tego dokumentu była jeszcze lepsza. Prezentowała tabelę punktową.

 

PROTOKÓŁ PODPIERDOLENIA

 

GROMOSŁAW HALICKI

 

na podstawie wytycznych nr 666 KGP w sprawie zasad wprowadzania burdelu i dezorganizacji w jednostkach Policji

 

Komenda Toruń-Śródmieście

(miejsce czynności)

 

podpierdala

 

podkomisarza Leona Brodzkiego

(stopień, imię i nazwisko)

 

z Wydziału Kryminalnego KP Toruń-Śródmieście

(nazwa jednostki)

 

Osoby uczestniczące w podpierdoleniu:

kom. Gromosław Halicki,

prok. Rafał Giżycki

(zgodnie z art. 171 § 2 k.p.k.)

 

Tożsamość osoby podpierdalającej ustalono na podstawie: KP Toruń-Śródmieście, komendant

 

Oświadczenie osoby podpierdalającej

zostałem pouczony o spodziewanych korzyściach i ryzyku związanym z podpierdalaniem

 

Gromosław Halicki

(podpis podpierdalacza)

 

ZBIERAJ PUNKTY ZA PODPIERDALANIE W PRACY

 

Donosicielstwo, podpierdalanie oraz inne analogiczne czynności są ostatnio w modzie. Również samopodpierdalanie, zwane w tej chwili pieszczotliwie autolustracją. Na bazie tego wyraźnego trendu społecznego powstała nowa konkurencja rozrywek biurowych…

 

RODZAJ ZDARZENIA (PUNKTACJA)

 

Przypadkowe nieumyślne podpierdolenie (1 pkt)

Niby nieumyślne podpierdolenie (5 pkt)

Zwykła podpierdolka w cztery oczy z przełożonym bez świadków (10 pkt)

Anonimowy donos na samego siebie, mimo braku winy, byle zaistnieć (20 pkt)

Podpierdolenie w obecności świadków (30 pkt)

Samopodpierdolka w cztery oczy z przełożonym (40 pkt)

Samopodpierdolka przy świadkach (50 pkt)

Podpierdolenie do przełożonego w obecności podpierdalanego bez innych świadków (60 pkt)

Podpierdolenie w obecności podpierdalanego przy większej liczbie świadków (70 pkt)

Podpierdolenie w obecności podpierdalanego, mimo że ten nie jest winny (80 pkt)

Podpierdolenie w obecności podpierdalanego, mimo że ten nie jest winny, a czynu, o którym mowa, dokonał sam podpierdalający (90 pkt)

Podpierdalanie w obecności podpierdalanego, mimo że ten nie jest winny, a czynu, o którym mowa, dokonał sam podpierdalający na spółkę z przełożonym, do którego się podpierdala, i wmówienie podpierdalanemu jego winy (100 pkt)

 

BONUSY

Podpierdolenie najlepszego kumpla (10 pkt)

Podpierdolenie, zanim czyn zostanie dokonany (20 pkt)

Podpierdolenie, kiedy dzień wcześniej piło się z podpierdalanym jego wódkę, w jego domu (25 pkt)

 

ZACHOWAJ OLIMPIJSKIE ZASADY RYWALIZACJI!

 

Za skarby nie rozumiem tej intrygi, ale zachowuję olimpijski spokój.

 

Komendant traktuje to jako pretekst do wywalenia Żółtki z roboty, choć nie pada ani pół słowa o tym, że znalazł tę kartkę u niego, czy podejrzewa jego autorstwo. Przenosi go w trybie natychmiastowym na Rubinkowo.

Nie! Czy widział kto podobne okrucieństwo! Aż na Rubinkowo! Toż to cały kwadrans od dotychczasowego miejsca pracy, Żółtko będzie sobie musiał całe życie przeorganizować, zerwać stare przyjaźnie, wynająć nowe mieszkanie, pożegnać się z rodziną…

 

Ale, panie komendancie, co z Brodzkim?! Co z naszymi sprawami?

Nie ma żadnych naszych spraw.

Między nami nic nie było!

 

A Nowak? Przecież ktoś go napadł u nas, w komendzie! A Maks? A śmierć Daktyla?

Jadą posiłki z Bydgoszczy. Opanujemy sytuację.

Pana najlepszy policjant został niesłusznie oskarżony o zabójstwo.

O tym zadecyduje sąd.

A może najpierw jakieś śledztwo, przesłuchanie świadków, sprawdzenie dowodów?

 

W tym pomieszczeniu są dwie osoby. Obie wiedzą, że Brodzki jest niewinny. Jednej jest to chyba jednak nie na rękę.

Won! – wrzasnął Halicki. Ruszył z impetem do drzwi i otworzył je tak szybko, że kartki na stole od podmuchu sfrunęły na ziemię. – Wypierdalaj! Nie zasługujesz na mundur i nie jesteś godzien służby na tym komisariacie. To był błąd, że cię tu przyjmowałem. Powinieneś był zostać dzielnicowym w Ślesinie!

 

Halickiemu zaczyna się palić pod dupą, gdyż do sprawy zostaje skierowany jakiś prokurator Mauer. Cyriak (!) Mauer, z samej Warszawy.

Cyprian? Cyryl? Czyrak? W Warszawie dają bardzo dziwne imiona.

Cyriak, jest takie imię greckiego pochodzenia. Ale dzięki, już się nie pozbędę skojarzeń z czyrakiem! 😀

 

4

Zbrodnia w mieście T.

Reportaż Bereniki Vesper

Część druga

 

Bla, bla, Berenika Vesper cierpi na potężny słowotok, więc tl;dr: umawia się na spotkanie z dziennikarzem Markiem Benerem (pamiętamy: jest bohaterem innego “cyklu toruńskiego” autorstwa Roberta Małeckiego, oraz pojawiał się gościnnie w pozostałych powieściach Marcela), jako tym, który zna dobrze Leona Brodzkiego. Niemniej, zanim przejdziemy do spotkania, Berenika zużywa niemal tysiąc słów na opisanie jak siedzi, czekając na Benera, oraz na dzielenie się błyskotliwymi przemyśleniami, takimi jak to:

 

Toruń z mojego reportażu to późnoletni kurort na uboczu. KURORT. Czy ktoś mógłby Berenice podpowiedzieć znaczenie słowa “kurort”? Dzieci biegają z napełnionymi helem podobnymi do siebie balonikami [baloniki były podobne do dzieci, a dzieci były wypełnione helem], ludzie jeżdżą na podobnych rowerach. Podobnie są też ubrani i podobnie mówią.

Mieszkańcy Torunia okiem Bereniki:

https://samequizy.pl/wp-content/uploads/2018/04/filing_images_fc19c7bba493.jpg

https://samequizy.pl/wp-content/uploads/2018/04/filing_images_fc19c7bba493.jpg

 

Czy ktoś z nich okaże się mordercą? Jest tu swojsko i nikt nikogo nie udaje. To istotne w kontekście tego, po się tu pojawiłam: ustalenia, kim naprawdę jest bohater reportażu Leon Brodzki.

 

(…)

Przypomnijmy: od 1 września doszło tu do dziewięciu zabójstw!

Wisła spłynęła krwią, a mieszkańcy przestali zasypiać.

Słuchajcie, jak bym nie liczyła nie wychodzi mi dziewięć. Daktyl, Heraklit, Laura to trzy, Franek popełnił samobójstwo, koleżanka Laury i brat Heraklita zginęłi poza Toruniem (może Darłowo też nie zasypia, kto wie), nawet poszkodowani kibice przeżyli (“w efekcie czego kilkunastu kibiców doznało poparzeń”, by Sam Autor), dziecko Laury przeżyło, Żółtko przeżył, Nowak przeżył (dławimy nietaktowny chichot)… kogo pomijam?

Zamordowano Rozum i Godność Człowieka.

Sens i Logikę też.

A, mamusię Heraklit zabił, ale nawet doliczając to do Sensu i Logiki to nadal tylko osiem (bo jeden ze skazanych za zamordowanie Hanny Krosny popełnił samobójstwo)…

(…)

 

A więc piszesz o Brodzkim. Jak ci mogę pomóc, jeśli nie liczyć tego, że nie przygarnę cię na noc? –Od początku jest impertynencki, próbuje wyprowadzić mnie z równowagi. To celowa zagrywka, wie, że to ja przychodzę do niego.

Komendant nie ma o nim najlepszego zdania – zaczynam. Mam w głowie dziesiątki tekstów, które przestudiowałam wcześniej w internecie. Wywiady z Halickim, Brodzkim, prezydentem Nalewskim.

Historia Brodzkiego to gotowy scenariusz na film z Bruce’em Willisem.

Nie zawsze tak było – odpowiada Bener. A więc jednak będziemy rozmawiać? Kontynuuje: – Od czasu zabójstwa Czerwonego Kapturka.

Masz na myśli… – mówię, przeglądając notes. – Dziewczynę w Czerwonym Płaszczu. Hannę Krosny, rok 1988. Jej oprawcy to Remigiusz „Szary” Śnieg oraz Stanisław Szabański. Pierwszy trafił do Koronowa, na drugim wykonano ostatnią karę śmierci w PRL-u

Odrobiłaś lekcje.

Może jeszcze zaraz dodasz, że jestem grzeczną dziewczynką, kolego w czerwonych trampkach? Nietrudno dotrzeć do tych informacji. To ciekawe, że kiedy wieszali ją na Garbatym Mostku, nikt tego nie widział. W pobliżu przecież jest i było wtedy tyle domów, bloków.

Czyli jednak nie odrobiłaś lekcji, lalunia. Hannę Krosny powieszono na Krowim Mostku, jedyne 5,5 km dalej, jak również nie ma tam, i w 1988 roku również nie było, żadnych bloków.

 

Pistolet, nie dziewczyna! – krzyczy barman.

Wiem. Wiem! A przynajmniej mam teorię.

Realia w powieści niejednokrotnie wskazują na lata 90., ale język postaci wydawał mi się jeszcze starszy (te wszystkie “mowa, bracie” Spidera itp.). Tymczasem nieco przed cyklem o Brodzkim autor napisał biografię Tyrmanda, może w trakcie tak przesiąkł klimatem “Złego”, że nie potrafił się pozbyć naleciałości?

 

Czym on ufajdał ten blat, że go tak w kółko wyciera? Czy we wszystkich barach świata musi być tak samo? Faceci ze ścierką na ramieniu?

Skoro “we wszystkich barach świata musi być tak samo” to znaczy, że po latach prób i błędów wypracowano najlepszy model działania barmanów.

 

Powiesz mi coś w końcu? – pytam.

Tak pięknie mówisz, że nie śmiem ci przerywać. – Bener przypatruje się teraz mojemu pieprzykowi na nosie.

Wiem, że to twój kumpel. Spróbujmy więc może na początek inaczej. Powiedz po prostu, co myślisz ogólnie o tej sytuacji.

Co myślę ogólnie? Ogólnie to myślę, że moglibyśmy się umówić. – Zatkało mnie. Ale zaraz dodaje: – Żartowałem. Nie umówię się z tobą.

Co to za żart? Wyczytałeś w „Kalendarzu Szalonego Małolata”?

Ach, znów ten subtelny powiew najntisów. “Kalendarz Szalonego Małolata” – też go miałam! – wychodził w latach 1992 – 2001.

 

Wstaję, jeszcze chwila i stąd wyjdę. Powstrzymuje mnie tylko chęć wyciągnięcia z niego informacji.

W porządku, przepraszam. –Bener wyraża skruchę i składa ręce jak do modlitwy. – Usiądź, proszę. Po prostu przyjeżdżasz z Warszawy, ot tak, przychodzisz tu i węszysz… To miłe!

Śmieję się gorzko. Mierzę go wzrokiem, przewracam oczami w wystudiowany sposób i z wielką łaską znów siadam naprzeciwko niego. Mam minę obrażonego dziecka.

Jeżu, OPKO. Jesteśmy w opku.

 

Słuchaj uważnie. Przełożonym jest o wiele łatwiej ukarać policjantów i mieć święty spokój, niż ich bronić w oczach opinii publicznej. Tyle mogę ci powiedzieć. – Bener nagle zmienia ton i mówi rzeczowo. Prawdopodobnie robi to, bym się ulitowała nad Brodzkim. Pamiętam jednak o etyce dziennikarskiej i staram się być obiektywna.

To znaczy – bezlitosna wobec bohatera swojego “reportażu”. Za skarby nie da się nikomu przekonać że było inaczej, niż sama sobie wmówiła. Przypomnijmy, z jakim nastawieniem przyjechała do Torunia:

Czy miał motyw? Zemsta.

Czy mógł zabić? Operował bronią. Mógł, bo już zdarzało mu się zabić. Ile osób zabił wcześniej?

Czy mógł zabić z zimną krwią, licząc się z konsekwencjami?

Czy mógł sądzić, że nie ma tam monitoringu? Oczywiście, musiał wiedzieć.

A zatem… Zemsta? Bo zabito mu ojca i porwano córkę?

Jakim człowiekiem jest Leon Brodzki? Do ustalenia.

 

Jak widzimy – Berenika prezentuje pełny profesjonalizm obiektywnej dziennikarski.

 

Próbuję odpowiadać zachowawczo, ale temat policji zawsze powoduje u mnie podwyższenie tętna. – Co mogę myśleć o kimś takim jak ty?

Kimś jakim?

Młoda, śliczna dziewczyna pyta o krew na rękach.

Znowu ten protekcjonalny ton, chłopaczku.

I tak się będą słodko przekomarzać.

 

Trudno jest zbadać tak złożony temat. Myślisz, że zrozumiesz, ale nie zrozumiesz. Zakładasz, że policja to zło i wszyscy się blatują, klepią po ramieniu.

Myślałam, że to właśnie zawsze władza robi. Broni swoich i swojego układu. Zwłaszcza postkomunistyczne kolesiostwo. Słyszałam, że komendant Halicki jechał kiedyś służbówką po wódkę dla leśniczego.

A to ma ze sprawą Brodzkiego taki związek, że…?

 

– „Blue taxi”, tak na to mówią. – Bener poważnieje. – Ale to się trochę zmieniło, odkąd media mają taką siłę rażenia.

Nie przypisujesz sobie za wiele?

Niestety nie mam na myśli prasy… – Bener patrzy teraz tym wzrokiem, którym patrzą ludzie zagrożeni utratą pracy. – Raczej media społecznościowe, telewizję całodobową i tych wszystkich, co piszą, komentują. Opinia publiczna może zjeść nie tylko czerwonego kapturka, jak słynną matkę małej Madzi, ale nawet i wilka. Po co mają narażać się na ogień pytań?

Rozumiem ideę podmiotu domyślnego, ale cyt.: “Po co mają narażać się na ogień pytań” – o kogo może chodzić, kto się ma narażać? Mama małej Madzi z wilkiem? Czerwony Kapturek z opinią publiczną? Media społecznościowe z Blue Taxi?

 

Jeszcze ktoś by zaczął węszyć wokół innych spraw. Na przykład przetargów na cyfryzację, na zakup radiowozów, na stare czasy…

Mów dalej.

Tworzone są sztuczne stanowiska. Nagle pojawia się specjalista do spraw przetargów, choć mógłby się tym zająć którykolwiek biurkowy z pałacu…

Serio – nie, nie mógłby, a przynajmniej nie tak z marszu, bez przeszkolenia.

 

A z kolei gdy ktoś za bardzo szuka dziury w całym, to wszczyna się przeciwko niemu postępowanie formalne.

Kto je może wszcząć?

Prokuratura, Biuro Spraw Wewnętrznych. Różnie.

Kto się uwziął na Brodzkiego?

Dasz wiarę, że to ich szesnasty album studyjny? Marek Bener niezwykle zręcznie zmienił temat.

Na pożegnanie wymieniamy się numerami telefonów.

…a Berenika zrozumiała, że to koniec audiencji.

 

Wychodząc, zgarniam paragon z blatu i chowam go do portfela. Po wyjściu na ulicę Łazienną orientuję się, że Bener nie powiedział mi absolutnie nic. Zmowa milczenia w mieście T.

Absolutnie nic nie powiedział, tylko ględził o nieistotnych drobiazgach takich jak ustawione przetargi, kumoterstwo i fałszywe oskarżenia wobec zbyt wścibskich ludzi. Po prostu zmarnował jej czas na wyciąganie błahostek niewartych uwagi.

 

5

Żółtko i sierżant Adam Jacyk stoją przy Szosie Lubickiej z fotoradarem. Żółtko wykorzystuje ten czas na zapisywanie swoich przemyśleń na temat “jak uwolnić Brodzkiego”. Dostajemy całą biografię Jacyka, przypomnienie losów Żółtki z poprzednich powieści, potem panowie rozmawiają o planowanych podwyżkach w mundurówce, potem mają długą sprzeczkę z kierowcą, który nie chce przyjąć mandatu, a woda się leje, leje, leje…

 

C401, zgłoś się –zaszumiało w radiu. –Tu Centrum, zgłoś się.

Centrum? –zdziwił się Żółtko i złapał za radiotelefon. –Tu C401, zgłaszam się, mów.

Włamanie na Kozackich Górach.

Czy drogówka jeździ na włamania?

WŁAŚNIE???

 

Taki rozkaz.

Przyjąłem. Ale wiecie, że to nie nasz rewir?

Ale jaki rewir, co wy mi tu z rewirem, przecież ludzi nie mamy! Hekatomba!

 

Takie polecenie. Potem stawisz się w Komendzie Toruń-Śródmieście.

W jakiej sprawie?

Prokurator Cyriak Mauer powie wam więcej. Czy potwierdzasz? – Znów zaszumiało w czarnym urządzeniu. Żółtko i Jacyk spojrzeli na siebie pytająco, a kierowca spojrzał na nich, choć treść pytań kłębiących się w głowach wspomnianej trójki nieznacznie się różniła.

Policjanci zastanawiali się, co tu się odpierdala, a kierowca – czy się od niego odpierdolą.

 

Mauer? Ten z krajowej? – Żółtko próbował dopytać centralę.

Radio trzeszczało dobre dziesięć sekund, wreszcie padła odpowiedź:

Tak. Cyriak Mauer, krajowa we własnej osobie.

Jacykowi złość minęła jak ręką odjął. Przejął od Żółtka radio i patrząc na niego z ciekawością, potwierdził.

Przyjęliśmy, bez odbioru! – Radio ucichło.

No, teraz będzie ciekawie. Panie kierowco, zgodnie z artykułem czterdziestym pierwszym pouczam pana, do widzenia. – Fan sądowych casusów skinął, zabrał dokumenty. – Czekaj pan. – Wskazał na bagażnik. – Jedna dla nas. – Kierowca się zdziwił. – Buteleczka, dla żony. Lecznicza…

(Przypis: kierowca wiezie kilka butelek nalewki, Jacyk właśnie jedną wysępił).

No proszę, jak przegniła jest policja. Od drogówki biorącej łapówkę[?] w postaci alkoholu, poprzez złodziei papierosów w areszcie, aż po samą górę, gdzie komendant tarza się we krwi i mózgu…

(…)

 

7

Kolejna notatka z bazy zaginionych: niejaki Dariusz Jerebecki, zaginiony w roku 1993, w wieku 21 lat. Ano, zobaczymy, co z tego wyniknie.

 

8

Na komendzie pojawia się zapowiadany prokurator Mauer, wzbudzając popłoch i zamęt grubymi nićmi szyty.

 

Komendancie Halicki, a jakie karty ma pan w grze, jeśli chodzi o pozyskanie dodatkowego wsparcia? – Prokurator Mauer nawet nie usiadł. Od razu przystąpił do zadawania pytań.

Kiedy wszedł na komendę, na całym piętrze zapanowała cisza. Niedzielna wizyta człowieka w nienagannie skrojonym garniturze zawsze oznacza jedno: odwiedziny kogoś z góry.

Malboras pospiesznie zgasił papierosa w paprotce, Sawik złapał za pierwszą z brzegu teczkę z aktami i z rozpędu czytał ją do góry nogami. Pozostali – Miedziak, Bednarz i Rygolewski – przerwali grę w karty w kuchni i zaczęli rozmowę na pierwszy lepszy temat.

 

(…)

 

[Mauer] Szedł sprężyście i pewnie. Trudna to do uchwycenia technika, w której bardzo łatwo o sztuczność czy, jak to nazywa jeden z aktorów, którego wizerunek jeździ na autobusowej reklamie [skupu katalizatorów?], przyaktorzenie. Nie, Mauer po prostu szedł tak, jak trzeba.

Prawa na ziemi, lewą naprzód, kolano nie za wysoko, stopę opieramy zaczynając od pięty. I teraz najtrudniejszy moment, przenieść ciężar ciała na lewą, prawą odrywamy od ziemi…

Brodzkiemu ta sztuczka przychodziła z zastanawiającą łatwością: Lewa noga naprzemiennie z prawą, dekada palców ogarnięta symetrią ciała.

 

Tak jak ci ludzie, co uważają, że zasadniczo idzie się po to, żeby dokądś dojść. Jacyś dziwacy, doprawdy. Z daleka było widać, że ta maksyma przyświecała Mauerowi.

Idzie, aby pokonać drogę z punktu A do B. Potrafi bowiem całkowicie podporządkować się biomechanice ciała, by – w celu pokonania dystansu – za pośrednictwem nóg i ramion przemieścić się do miejsca destynacji”!

 

Sawik, Malboras i karciane trio patrzyli uważnie, jak Mauer płynie przez pierwsze piętro.

Co za technika! – zachwycił się Malboras, patrząc na ruch jego ramion w kraulu.

 

(Jeśli Mauer idzie “sprężyście i pewnie”, to raczej nie określimy tego mianem “płynięcia”, co sugeruje ruch delikatny i łagodny).

 

Porównać go mogli chyba tylko do Brodzkiego. Którego nie znali, bo przyszli na komendę już po jego aresztowaniu. Obaj mieli tę naturalność i pewność ruchów. Brodzki zdradzał jednak w sobie charakterność i nawyki gliniarza, podczas gdy Mauer wyglądał raczej jak adwokaci z oscarowych filmów.

 

Miał na sobie garnitur w kolorze stonowanego granatu. Gładki, dwuczęściowy, z jednorzędową marynarką na dwa guziki, prostymi klapami i dwoma rozcięciami z tyłu w stylu angielskim. Dodatek poliestru w wełnianym materiale dodawał delikatnego połysku i sprawiał, że ubranie nigdy się Mauerowi nie gniotło.

A kiedy ktoś chwalił jego nowy, piękny garnitur, Mauer odpowiadał skromnie, że nie nowy, tylko wyprany w Perwollu.

A to ci elegancik z niego!. Garnitur z dodatkiem poliestru? Fiu-fiu! to robi potężne wrażenie.

 

Mlecznobiałą koszulę kończył pod szyją szeroki kołnierzyk w stylu lat sześćdziesiątych, z którego pod kamizelkę wpuszczony był jasnochabrowy krawat w białą pepitkę.

Jeżeli garnitur posiada kamizelkę, to jest trzyczęściowy.

To było napisane dwa zdania wcześniej, Mauer w tym czasie mógł osiągnąć pełnię męskiej elegancji.

(Ciekawostka: istnieją również garnitury jednoczęściowe, w formie kombinezonu!)

 

W tym samym odcieniu była poszetka. Całość dopełniały czarne buty z gładkiej skóry licowej o okrągłym czubku.

Ubraniem tym nie wyróżniał się na tle schludnych i zadbanych mężczyzn. Tło komendy było jednak nieco inne, stąd i kontrast bił po oczach. Mauer wyglądał po prostu jak gość.

Tak się zastanawiam, czy elegancki prokurator Cyriak Mauer stanowi jakąś aluzję do równie eleganckiego i noszącego tylko odrobinę mniej oryginalne imię Teodora Szackiego.

Bogowie, mam nadzieję, że nie. Już wystarczy tego pożyczania bohaterów, tego mrugania oczkiem “kogo ja nie znam, z kim się nie przyjaźnię”, tego Benera, tych wzmianek o psie Guciu, niech chociaż Miłoszewskiego zostawi w spokoju…

 

Komendancie Halicki, a jakie karty ma pan w grze, jeśli chodzi o pozyskanie dodatkowego wsparcia? – Prokurator nawet nie usiadł. Od razu przystąpił do zadawania pytań.

Napuchnięty na twarzy Halicki przygładził dwa razy swój wąsik i przyjrzał się uważnie słynnemu prokuratorowi. Ten miał twarz jakby w kształcie diamentu. Szerokie kości policzkowe, ale wąskie i niskie czoło oraz prostą linię popielatych włosów. Szczęka zwężała mu się pod uszami, aż do wierzchołka trójkątnego podbródka. Naprawdę wyglądał jak adwokat z filmów. Młody, energiczny czterdziestopięciolatek.

Mangoludek. To charakterystyczny kształt twarzy mangoludka.

Ewentualnie (plus uszy):

https://www.geekweek.pl/news/2019-03-28/ziemia-to-galaktyczne-zoo-stworzone-i-obserwowane-przez-kosmitow/

 

Komendancie, nie marnujmy czasu. Co ze wsparciem. Przydałoby się? – powtórzył.

Halicki odchrząknął i bębniąc palcami w blat, odpowiedział:

Hm… Jedna z tych kart jest taka, że powinniśmy to wsparcie dostać, ale jeszcze go nie dostaliśmy. Prokurator Giżycki, który…

Prokuratorem Giżyckim zajmuje się już ABW. Jedna z kart… Dobre – mruknął pod nosem Mauer. Mruknięcie to było jednak na tyle subtelne, że Halicki nie był pewny, czy mu się nie przesłyszało. – Ja też uważam, że całkiem mocną kartą w kwestii tego, czy ktoś powinien dać mi dwie bańki, jest taka karta, że nie mam nawet na rachunki, a powinienem mieć.

Ironia Mauera tnie jak katana.

 

(…)

 

Ma pan zupełną rację, komendancie. – Na słowa Mauera Halicki znów przetarł czoło.

Ależ tu gorąco, prawda? – I podszedł do okna, by je szerzej otworzyć. Zostawił za sobą mokrą plamę potu na oparciu.

Tu Mauer spauzował. Pozwolił Halickiemu wstać i odegrać scenę otwierania okna, umożliwiając jednocześnie krótką wymianę myśli w jego łysiejącej głowie.

Może nie będzie tak źle” – myślał Halicki. „Diabeł nie prokurator. Sprawia wrażenie przygotowanego na każdą ewentualność”.

Diabeł nie prokurator, ale nie będzie tak źle. Logiczna konkluzja.

 

Halicki usiadł na powrót vis-à-vis prokuratora. Napięty uśmiech przykleił mu się do twarzy i komendant za cholerę nie mógł się go pozbyć. Mauer, widząc to, jeszcze bardziej przedłużał krępującą ciszę, co sprawiało, że zamiast dwutlenku węgla Halicki zaczął najpewniej wydychać trotyl.

Trotyl topi się w temp. 80,2 °C, spala się wydzielając kopcący, czarny, toksyczny dym.

Totalnie widzę Halickiego ziejącego czarnym dymem!

 

Interesuje mnie proces twórczy autora – czy pisanie takich kocopołów w jakimś stopniu go bawi? Podnieca? I czy gdy pierdyknie taką frazę, to ociera łzy wzruszenia że mu pięknie wyszło, czy nie zważając na nic pisze na oślep dalsze zdania?

 

Gdy komendant dostatecznie spuchł ze stresu, Mauer oparł się o blat, pobłyskując platynową obrączką na palcu i odsłaniając spinki w koszuli. Miały ledwo dostrzegalny wzór paragrafów z ciemniejszego srebra.

No ba. Nie przyglądajcie się zbyt uważnie tej pepitce na jego krawacie…

 

Wszystko jest jasne, a winni zostali złapani? Myśli pan, że Temida naprawdę jest ślepa?

Diamentowa z kształtu twarz prokuratora wwiercała się Halickiemu dokładnie w punkt między oczami mujeju, cóż on potrafi robić z głową!, a Halicki czuł ten świder.
Czy ktoś przed publikacją w ogóle czytał to zdanie? Czy sam autor je czytał, czy rzeczywiście pisze na oślep? SERIO PYTAM????

Wchodził mu już do mózgu, lada chwila groził mu totalny paraliż świadomości. Poczuł, że ręce, które od kilku minut trzyma na kolanach, zostawiają wielkie plamy potu na spodniach.

Komendancie?

Rozumiem, że chce pan wznowić śledztwo. – Halicki wycedził kolejne sylaby jak człowiek ze zdrutowaną szczęką.

Tak, i będę potrzebował do tego pańskich najlepszych ludzi. – Mauer uśmiechnął się jak snajper przed naciśnięciem spustu barretta M82.

Zostań snajperem, mówili… w naszym zespole panuje niewymuszona, radosna atmosfera, mówili…”

 

Brodzki jest…

Wiem, gdzie jest Brodzki. Nie o nim mowa. Ma pan w zespole także innego świetnego policjanta. Tego, który ocalił małe dziecko. Został postrzelony na służbie, a potem uprowadzony.

Mówi pan o… – Komendant przełknął ślinę. – O aspirancie Tomaszu Żółtce?

Tak. Domyślam się, że to duma waszego posterunku.

POSTERUNKU. Który czasem jest komisariatem, a czasem komendą. Serio, autorze, to nie są synonimy. Halicki powinien to odebrać jako obelgę, gdyż “Posterunki Policji tworzy się (…) na terenach gmin wiejskich i miejskich pozbawionych siedzib komisariatów Policji”, a szef takowego jest “kierownikiem posterunku” nie “komendantem”.

 

Halicki przytaknął jak dziecko po zjedzeniu ostatniego cukierka, po czym się zakrztusił. Cukierek stał mu teraz w gardle.

Aspirant Żółtko został… – Świder tkwił Halickiemu w czaszce. – Oddelegowany do innej placówki.

Słucham?! – Mauer wstał z wrażenia. Zrobił to sprężyście.

To było niestety…

Kto go panu zabrał?! Czyja to była decyzja?! Co za rażąca niekompetencja!

Ehehehehe.

Ok, struktury policyjne w Toruniu Marcela ukryte są za pewną mgłą niedomówień i niejednoznaczności, ale jednak wiemy, że Halicki jest komendantem miejskim* (z apetytem na stanowisko wojewódzkiego), więc – szefem szefów i szeryfem szeryfów na swoim terenie. Mauer musi to wiedzieć, więc Halicki naprawdę nie może odebrać jego rzekomego zdziwienia i pytań inaczej jak zawoalowanej obrazy.

 

*) To znaczy – w spisie postaci na początku książki przedstawiony jest jako “komendant komendy Toruń-Śródmieście”, ale wszystko, począwszy od adresu tejże komendy, wskazuje, że w marceloversum jest ona tożsama z KMP.

 

Halicki miał wrażenie, że jego napuchnięta głowa dotyka już sufitu pokoju i jego oczy pewnikiem lada chwila wystrzelą przez okno jak korki od szampanów igristoje.

Komendancie, czy będzie pan w stanie go sprowadzić? Cała nadzieja w panu!

 

(…)

Tylko z silnym zespołem doświadczonych policjantów jesteśmy w stanie zapanować nad morzem chaosu, tylko w jednym zwartym zespole złapiemy groźnego przestępcę, który, jak sądzę, wciąż niczym rak toczy społeczeństwo Torunia.

Czy tu naprawdę wszyscy muszą tak mówić, jakby nie rozmawiali, a wygłaszali przemówienia z trybuny?

Oraz “przestępca toczący społeczeństwo jak rak”, czyli kolejny wkład Marcela Woźniaka w rozwój frazeologii polskiej.

 

Warszawa kazała się przyjrzeć tej sprawie, bo istnieje uzasadnione podejrzenie, że łączy się tu wiele interesujących wątków. Także tych z przeszłości rodziny Brodzkich. Musimy raz na zawsze rozwiązać zagadki tajemniczych zaginięć z przeszłości, raz na zawsze się dowiedzieć, kto trząsł toruńską mafią, i raz na zawsze przeciąć macki, które wypuszczone w przeszłości, oplatają teraźniejszość. – Oczy Mauera paliły się jak diamenty.

Czyli zamieniały się w dwutlenek węgla?

Diamentowa twarz, diamentowe oczy, brakuje tylko brylantyny na włosach.

 

Zapiął marynarkę, ściągnął mankiety, przybliżył się do blatu i wyciągnął rękę. – Czy mogę na pana liczyć?

Istotnie, Mauer zawsze był przygotowany na wszystko. Także na to, że zaczynając pracę w komendzie w nowym mieście, musi mieć w osobie komendanta swego sprzymierzeńca, nawet jeśli nie ma o nim najlepszego zdania. Dlatego obrażał go od pierwszego słowa. Mauer nie był jak ludzie noszący w kieszeni szwajcarskie scyzoryki. On nosił w kieszeniach haki. I po prostu zawsze był o krok szybszy. To wystarczało.

 

Konieczne było przedsięwzięcie odpowiednich środków” – myślał Mauer. „By rozwiązać sprawę, muszę wiedzieć, co robi Halicki. Muszę być także pewny, że granie kartą «Brodzki» nie obróci opinii publicznej przeciwko mnie. Bo z tymi bohaterami zbiorowej wyobraźni różnie bywa. Jednego dnia ludzie ich kochają, drugiego nienawidzą. A trzeciego dnia idą na wybory”. Do tego Halicki z Mauerem mieli podobne podejście [do czego?]. Przy czym jednemu chodziło o szczebel samorządowy i wspieranie prezydenta miasta, a drugiemu o statystyki wędrujące na Wiejską w Warszawie [Cooo?! Rozumiem, że jest podobno 2016 i “dobra zmiana” panuje w Prokuraturze, ale powstrzymaj swe fantazje, Marcelu! Sejm nie zajmuje się statystykami policyjnymi].

 

Z tych właśnie powodów musiał na Brodzkiego szczególnie uważać i zadbał, by inni mu w tym pomogli.

 

(…)

 

8

Żółtko i Jacyk (borze, cały czas mam ochotę pisać “Jacyków”) udają się na Kozackie Góry, zdecydowanie mniej reprezentacyjną dzielnicę Torunia.

 

Bo Toruń, obok reprezentacyjnej Starówki i obok dzielnic mieszkalnych, miał w swojej topografii kilka miejsc dzikich, gdzie niewygodne policyjne buty, czyli „skoczki”, mogły skutecznie uchronić przed wdepnięciem w epokę brązu.

W sensie, że…? Miały radar wykrywający gówna?

 

(…)

 

Według zgłoszenia z centrali, a także zeznań świadków, włamywaczami byli dwaj kibice Elany, w szalikach i kominiarkach. Jacyk – całkiem słusznie – uważa, że to był tylko kamuflaż. Włamano się do domu “jakiegoś mundurowego”, którego póki co żaden z naszych policjantów nie kojarzy, a włamywacze, po splądrowaniu domu, zostawili po sobie coś jeszcze…

 

Ja pierdolę. Naprawdę napisali w środku, że „Brodzki jest winny”.

Co ty gadasz?! – Tomek nachylił się teraz przy krzakach pomiędzy posesjami, choć nazwa ta była nieco na wyrost dla dzikich działek. Ograbiony “Jakiś Mundurowy” (którego policjanci nie znają) mieszka wśród dzikich działek? Może w altance, szopce na narzędzia?

Ale… przez „c”! „Brocki”! Toż to jakieś matoły!

Skandal! Wybaczę rzucanie fałszywych oskarżeń, ale przekręcania nazwiska – nigdy!

 

Na trawniku znajdują jeszcze plakietkę wskazującą na Andżelikę, kelnerkę w kawiarni “Manekin”. Jadą ją przesłuchać.

 

Lokal na pierwszym piętrze kwadraciaka przy Gagarina 152 wypełniony był do ostatniego miejsca, ale wśród obsługi na zmianie żadna Andżelika dziś nie pracowała – tak przynajmniej wynikało z pobieżnego przyjrzenia się plakietkom pracowników. Zaczepiona kelnerka na pytanie o dziewczynę próbowała zmienić temat.

To pokaż nam ją na fejsie. – Żółtko starał się być miły. – Jak wygląda?

Nie mam telefonu.

A co ci się świeci w kieszeni? -ŚwieczkaJacyk wskazał na spodnie. – Słuchaj, twoja koleżanka naprawdę może być w niebezpieczeństwie. Nic złego nie zrobiła, chcemy ją tylko znaleźć.

Kelnerka, chuda, typ o szerokiej szczęce, szerokich ramionach i wąskich biodrach, włączyła samsunga i pokazała im Facebooka. Andżelika jako zdjęcie profilowe ustawiła jakąś postać z mangi.

To nam wystarczy – podziękował Tomek. – Chodź, Jacyk.

Będą szukać kogoś z wodogłowiem, wytrzeszczem i zapadniętym nosem.

 

Gdy wyszli, partner nie krył zaciekawienia:

Sherlocku, jakaś rada dla czeladnika?

Gdzie o tej porze siedzi młodzież, jeśli nie jest w szkole?

Y… Na dupie?

Tak. W złotym domu kultury na starówce.

O czym my to… a! Lata dziewięćdziesiąte.

 

Skąd wiesz?

Otagowała się, że je frytki. Frytki można jeść jedynie w Macu, to elementarne. Zróbmy to do końca, jak trzeba, a potem zawińmy na komendę.

 

(…)

Ciepła, wrześniowa niedziela skłoniła mieszkańców do wyjścia na miasto. Większość spacerowała z kubkami kawy.

Toruń to miasto nieulękłych herosów. To nic, że Wisła spływa krwią, ważniejszy jest lans z kubkiem kawy na wynos.

Myślałby kto, że w sytuacji nieustającego zagrożenia ludzie zabarykadują się w domach, ale nie torunianie! Co to, to nie!

Mam nadzieję, że te kubki kawy u 90% spacerowiczów to jakiś żarcik autora, którego to żarciku (jak przeważnie), nie ogarniam, bo inaczej… <nerwowo zastanawia się, kiedy ostatni raz widziała na mieście tłumy z kubkami kawy>… nie, żadne “inaczej”, to musi być żarcik.

Pomysł godny twórców polskich komedii romantycznych, których zdaniem w okresie świątecznym wszyscy chodzą ulicami w tę i z powrotem z pudłami prezentów w rękach.

Jeśli w Warszawie, to po Moście Świętokrzyskim.

 

Napój pewnie miał być ich ostatnią deską ratunku, skoro, jak już powiedziano, ze strachu w mieście nie zasypiano.

Śmieszy mnie wizja miasta, w którym dwieście tysięcy mieszkańców cierpi na przewlekłą bezsenność.

Takie Macondo, tylko większe.

 

A wy to kto? – Dziewczyna, samotnie zajadająca frytki w kącie na pierwszym piętrze nadawała się do programu Damą być.

I była jedyną dziewczyną z frytkami w całym Macu, dlatego rozpoznali ją bezbłędnie.

 

Two for you – przedstawił się Jacyk, kiedy obsiedli ją z dwóch stron. – Można? – Spytał, sięgając po hamburgera. Powąchał go i dodał: – Przecież to trucizna… Ale my jesteśmy lekarstwem. Policja.

Tu błysnął oznaką, żeby podkreślić błyskotliwość swojego dowcipu…

 

Andżelika odruchowo zerwała się z miejsca, ale Żółtko jednym ruchem złapał ją za plecak i ściągnął na dół. Miała blond pasemka na brązowych włosach za ramiona, zaokrąglony podbródek, pełne policzki i szaroniebieskie oczy. I opaskę z żółtymi uszami Pikachu.

Nigdzie nie pójdziesz – zauważył Tomek. – Szukamy chłopaczków-kozaczków. Znasz jakichś?

Śmierć konfidentom.

 

Od kelnerki w końcu nie dowiadują się niczego konkretnego – twierdzi, że raz jeden piła piwo z chłopakami, którzy “się kręcą” po okolicy, plakietkę musiała zgubić w ich samochodzie, nie zna ich. Zostawia jednak trop: chłopaki, z którymi piła, załatwiali jakieś interesy z człowiekiem o “śmiesznej buźce”.

 

9

Jeden mój partner leży w szpitalu, a drugi siedzi w więzieniu – zaczął Żółtko.

Żółtko, spójrz prawdzie w oczy – sam jesteś pechowcem i przynosisz pecha.

 

Tomkowi towarzyszyło niedookreślone odczucie, które – gdyby miał nazwać w krótkich, żołnierskich słowach – nazwałby stanem „czuję, że coś pierdolnie”. Wydarzenia ostatnich dni były rollercoasterem, który kosztował go wiele sił. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest młody, więc wytrzyma.

Dlatego nie dostał ani dnia wolnego po tym, jak kilka dni leżał na dnie elewatora, brocząc z przestrzelonej szyi.

 

Młodość tymczasem rządzi się swoimi prawami, tak w życiu, jak i naturze. Młody człowiek narażony jest nieustannie na sprawdzanie swojej wiedzy, przydatności, sił i wiary. Żółtko czuł, że jego wiarę w misję policji wystawiono na ciężką próbę. Dopiero co wypisał pierwszy mandat za wjechanie matizem w rzeźbę na środku trawnika przy hotelu „Merkury”.

Poznał smak bycia prawdziwym policjantem.

 

A teraz referował prokuraturze krajowej stan rzeczy w toruńskiej policji. „Mauer nie jest taki straszny” – myślał Żółtko. „Mówi rzeczowo, patrzy w oczy, ale nie świdruje. Zadaje pytania, na które naprawdę chce usłyszeć odpowiedź”.

Spokojnie, niech pan odpowie, kiedy będzie gotowy – Mauer nie zdradzał zniecierpliwienia.

Panie prokuratorze, sierżantowi Jackowi Nowakowi ktoś poderżnął gardło. W biały dzień, tu, na komendzie policji.

Wie pan, trochę strach tu być, bo jednego zarżnięto w czasie przesłuchania, drugiego na korytarzu…

 

Wskazał na piętro za żaluzjami. – W tym samym czasie detektyw Leon Brodzki w świetle kamer został widowiskowo zaaresztowany. Od wczoraj media trąbią o zabójstwie, jakiego miał się dopuścić w areszcie śledczym na Kosmie Góreckim – facecie, którego parę dni wcześniej sam tam posłał. Bardzo interesuje mnie, co na ten temat ma do powiedzenia komendant Halicki. – Tu spojrzał wymownie na starego, który próbował stać prosto, ale im bardziej się starał, tym bardziej było widać ten wysiłek.

Giął się jak lelija, jak trzcina na wietrze, jeszcze chwila a zemdleje.

 

Aspirancie, wystarczy. – Mauer był opanowany. Stanął pomiędzy policjantami i przeciął linię ich spojrzenia, po czym zwrócił się do obu: – Zachowajmy hierarchię stanowisk i nie podważajmy kompetencji przełożonych. Ani podwładnych.

Miałem poważne przypuszczenia, żeby podejrzewać detektywa Leona Brodzkiego – wyjąkał Halicki.

Mam poważne przypuszczenia, że autor nie przeczytał tego zdania drugi raz.

 

Żółtko już chciał coś odpowiedzieć, ale napotkał wzrok Mauera. Tym się Tomek różnił od Nowaka czy Jacyka. Potrafił w sekundę ochłonąć i nie powiedzieć jednego słowa za dużo.

Mnie się wydaje, że Żółtko powiedział o kilka słów za mało, bardzo ważnych słów. Powinien przecież zacząć od tego, że kiedy Brodzki jakoby mordował w areszcie, tak naprawdę był w cholernym Darłowie, cztery godziny jazdy od Torunia (taksówką Henia, poobijaną i uszkodzoną, to z siedem minimum, chociaż sam autor twierdzi, cytuję:Droga do Darłowa zajęła Leonowi trzy godziny – wybrał trasę przez Kościerzynę i Sławno. Pożyczony od Heńka fiat 125p mimo wyraźnych ubytków pruł, ile wlezie”), a Żółtko był tam razem z nim! Ja rozumiem, że Halicki jest skorumpowany i chciał udupić Brodzkiego pod byle pretekstem, ale ta cała intryga nie trzyma się nawet na poplute i przyklepane!

Szczerze mówiąc taki orzeł jak Mauer sam powinien na to wpaść, i to grubo przed przyjazdem do Torunia, co ja mówię, nawet na maksa umoczone osoby powinny się w czółka popukać, gdy tylko ktoś im przedstawił ten właśnie, jakże błyskotliwy sposób pozbycia się Brodzkiego. W końcu umoczone osoby chciały Brodzkiego udupić raz na zawsze, co to za udupienie, skoro pierwszy lepszy dziennikarz (sprawdzić, czy nie Berenika, ona rozważać: “Jaki jest Brodzki? Winny? Niewinny? Wiem? Nie wiem?” to potrafi na pięć stron notesika, ale zadać jedno logiczne pytanie, to już niekoniecznie) może zauważyć, że ale, halo, jak to Brodzki, Brodzki był tu, o proszę (tu pokazujemy filmik i komentarze na YouTube, z datami i godzinami)?

W sumie – jest jeszcze opcja, że Kosma zginął już po powrocie Brodzkiego do Torunia. Pomiędzy powrotem a aresztowaniem minęło kilka godzin, Brodzki w tym czasie był sam i MUJBORZE, NIE MA ALIBI. Ale tu znowu rozbijamy się o pytanie, w jaki niby sposób mógł przeniknąć bez świadków do środka aresztu i zabić Kosmę tak, że nikt się nie zorientował i nikt go nie zatrzymał na miejscu?!

(…)

 

Nawet gdybym miał panu zaufać… – Wiedział, że słowa, które wypowiada, są bodaj najważniejszymi, jakie przeszły mu przez usta od rozpoczęcia służby w Toruniu. – Schlebia mi pańskie zaufanie odnośnie do moich kompetencji. Niemniej przykro mi, ale sam zbira nie złapię.

Mauerowi nie umknęła poprawność językowa policjanta. Większość używa zwrotu „odnośnie czegoś”, bez „do”.

Ach, ten puryzm językowy i szacunek dla polszczyzny Marcela! Od lat je podziwiamy.

 

Podszedł do mężczyzny o aparycji filmowego czarodzieja w okularach i spytał:

Kto powiedział, że sam? – Mauer zmierzył Tomka wzrokiem. Jego pytanie było istotną woltą, ale Żółtko nie stracił koncentracji. Wyczekał. Mauer kiwnął głową z uznaniem i kontynuował:

Brodzki wychodzi za godzinę. Jeśli oczywiście będzie chciał pójść na współpracę.

Serio, podajcie mi jeden powód, dla jakiego miałby nie chcieć.

 

Co mu pan zaoferuje? Ułaskawienie?

Żółtko, na zajęcia z prawa i Konstytucji wrrróć! Prawem łaski dysponuje prezydent RP.

 

Moja propozycja będzie… nie do odrzucenia. Jeśli się obaj zgodzicie, zdejmie pan mundur i zaczniecie normalną kryminalną robotę w starym stylu.

A co z archiwistą Maksem?

Komendant już nad tym pracuje.

O, to Maksa już nie zobaczymy.

Znana z Ojca Chrzestnego “propozycja nie do odrzucenia” skończyła się odciętym końskim łbem w łóżku. Nie chcę cię martwić, Maks, ale…

 

10.

Berenika umawia się na rozmowę z Dagmarą, byłą żoną Brodzkiego (w tej części nazywaną już po prostu “żoną”).

 

11.

Zbrodnia w mieście T.

Reportaż Bereniki Vesper

Część trzecia

 

Opowiedz mi zatem o Leonie Brodzkim – zaczynam. Moją rozmówczynią jest żona detektywa. – Jest podejrzany o zabójstwo. Wcześniej podobno uratował miasto przed rzezią z rąk tego… – zawieszam głos. Dagmara na pierwszy rzut oka przypomina mi Monicę Bellucci. Nie ma jednak charakterystycznych śródziemnomorskich rysów. Jasne włosy do ramion, proste i cienkie. Drobny, pokryty piegami nos i dość pełne usta. Delikatna uroda. Jest ode mnie nieco wyższa.

Czyli: podobna do Moniki Bellucci, tylko wygląda całkiem inaczej.

 

(…)

Bla, bla, Berenika wypytuje Dagmarę, nagrywając ją potajemnie; Dagmara broni Brodzkiego, przy okazji streszczając wydarzenia z dwóch pierwszych tomów. Berenika jest dziennikarką, która, nawet pisząc reportaż o oskarżonym policjancie, nie potrafi przestać pisać o sobie:

 

Bereniko – kobieta pierwszy raz zwraca się do mnie po imieniu – nie jestem politykiem, ale jedynie żoną i matką, co tak zaangażowana dziennikarka (chyba blogerka i influencerka, to i owszem, jak na zaangażowaną dziennikarkę nasza Berenika za często używa słowa “ja”) jak ty powinna wiedzieć. Chodzi o moją rodzinę, rozumiesz? Chcę ją chronić.

Rodzinę… – Uśmiecham się na to słowo. Mam z nim złe skojarzenia. Ja też kiedyś postawiłam na rodzinę i nie skończyło się to dobrze.

A czytelnika to guzik obchodzi, droga Bereniko. Nie ty jesteś bohaterką tego reportażu; chcesz pisać o sobie – wydaj autobiografię.

 

(…)

Skąd wiesz, że był czysty? Faceci zawsze się wybielają.

Dagmara się uśmiecha.

Kobiety wiedzą.

Naprawdę wiedzą? Ja mam inne doświadczenia.

Cuś mję się zdaje, że w tym wielkim reportażu o Leonie Brodzkim informacje o nim samym będą jak rzadko rozsiane rodzynki w serniku, a żeby się do nich dostać, trzeba się będzie przekopać przez tonę “JA, JA, JA, MNIE, MOJE”.

 

I odpowiadam:

Żony mafiosów też tak mówiły.

Zdobywanie zaufania rozmówczyni, level ekspert.

 

(…)

Długo szukamy puenty w naszych spojrzeniach. Początkowa nieufność minęła. Obie w wyniku przebiegu rozmowy i pod wpływem przemyśleń, jakże różnych, nabrałyśmy do sytuacji kobiecego dystansu.

Zwłaszcza Dagmara nabrała zdrowego dystansu do sytuacji, w której jej (były) mąż i ojciec jej córki siedział w więzieniu, oskarżony o morderstwo.

 

(…)

 

Znów mam wrażenie, że jest w mieście T. coś, o czym nikt nie mówi. „T” jak tabu. Dowiem się wkrótce, co to takiego.

T jak trupy, Temida, tabu, ciekawe, co jeszcze na T wymyśli Berenika w kolejnych częściach reportażu.

 

12

Bla, bla. Serio, nic oprócz bla bla, a w tym bla bla pojedyncze zdania jak perełki:

 

Dziennikarka towarzyszyła Dagmarze w tej minutowej odysei przez nadstolikową ciszę.

 

(…)

Berenika zgarnęła ze stołu paragon i schowała go do portfela, po czym sięgnęła szybko do kieszeni marynarki. Kasetowy Olympus cały czas nagrywał.

Kasetowy.

KASETOWY.

Tradycjonalistka.

 

Ok, to akurat nie jest zapomniany wtręt z notesika trzynastoletniego Marcelka; autor wcześniej (opisując zawartość torebki Bereniki) wspomniał o kasetowym dyktafonie, który ta nosi ze sobą na wypadek, jakby jej się ajfon rozładował. I do którego nie może już dokupić kaset, więc w kółko zarzyna te same. Ale serio? Przecież pomiędzy kaseciakiem a ajfonem jest jeszcze mnóstwo modeli dyktafonów cyfrowych, wygodniejszych w obsłudze, o większych możliwościach, no i bez problemów z kupowaniem kaset.

Tradycjonalistka…

 

Z siedziby Komendy Śródmiejskiej pozdrawiają pełni śledczego zapału Analizatorzy,

a Maskotek starannie i kaligraficznie wypełnia Protokół Podpierdolenia.

22 komentarzy do posta “91. Rzeka krwi, czyli lans na mieście z kubkiem kawy (Otchłań, cz. 1/?)

  1. Armado, skupienie się wyłącznie na książkach wydanych to znakomita decyzja! Gorąco popieram i już teraz w napięciu czekam na kolejną część analizy. Oklaski!

  2. Cieszę się, że wróciliście, ludziom z kijami w dupach oraz grafomanom na pohybel. A’propos gafomanów, chyba jesteście masochistami. Nieznośnie pretensjonalny styl tego dzieUa sprawia, że nawet z Waszymi komentarzami nie jestem w stanie przebrnąć przez więcej niż kilka akapitów za jednym posiedzeniem.

  3. Też jestem zdania, że wgryzanie się w treść dzieł wydanych to dobry pomysł. Najlepsze opcia do analizy to w większości były te pisane na cześć Tokio Hotel czy One Direction, a to już se ne vrati. Tak że czekamy na kolejne analizy różnych cudnych utworów (może i znajdzie się miejsce na jakieś dzieuo Ałtorkasi?).

    • „To już se nie wrati” No nie wiem, nie wiem… Czasem się jeszcze zdarzają rzeczy może nie na podobny temat, ale o podobnym uroku. I to pisane przez ludzi po maturze.
      A analizę Michalakową popieram

  4. Apropo AutorKasi, rozumiem że Was kiedyś zaspamowali, ale ta moderacja komentarzy kojarzy się z Michalak i Musierowicz. Jakie jest kryterium przepuszczania komentarzy?

    • Zwykle wszystko jest przepuszczane, komentarze niepochlebne także. Tylko tasiemcowe kłótnie nie na temat, z tego, co wiem, ulegają moderacji (po jednej na 100 ponad komentarzy niedotyczącej analizowanej treści, a jakiejś dramy między 3 podmiotami, dotyczącej zupełnie innego opowiadania)

  5. Snu doświadczali tylko bywalcy tych dwóch ostatnich placówek: pierwsi na skutek zażycia prochów, a drudzy – obróciwszy się w proch.

    Humor autora jest taki..błyskotliwy inaczej, że trudno to znieść.

  6. Fajnie, że się nie poddajecie. Trollowi chyba odwaliło od tego lockdownu.

    Zaraz… Tomek odwiedził go w nocy? Poza godzinami widzeń, w celi, a nie w specjalnym pokoju, tak bez żadnego trybu?
    Wiesz, ja już od połowy „Mgnienia” mam silne przeczucie, że to wszystko to po prostu halucynacje przeżyte przez Brodzkiego. Pytanie, w którym momencie tych ośmiu dni wylądował u czubków.

    W sensie – nie rozpoznaje własnej twarzy w lustrze i uważa za obcego człowieka? To się nazywa prozopagnozja.
    W dodatku patrzy na niego z poczuciem winy.

    Moja diagnoza robi się coraz bardziej trafiona.

    Ajfon – parę stówek, moje myśli – bezcenne!
    Najwyraźniej ten notes to właśnie SĄ jej myśli.

    Wtedy widać, jak nieistniejące piętra wyłaniają się z opalizującego niebytu i chwieją się na wietrze.
    Niczym riordanowy Olimp na sześćsetnym piętrze Empire State Building.

    Czy ktoś przed publikacją w ogóle czytał to zdanie? Czy sam autor je czytał, czy rzeczywiście pisze na oślep? SERIO PYTAM????
    IMHO on to pisze na zasadzie „jedna część zdania na jednej kartce, druga na drugiej, pomieszać i zwalniamy maszynę losującą”.

    Serio, podajcie mi jeden powód, dla jakiego miałby nie chcieć.
    Godność samuraja?

  7. Armado… Nie wiem nad czym pracowaliście te parę tygodni, ale widzę tu zmarnowany potencjał.

    Ta nowa strona wygląda jakby ktoś ją nieudolnie dostosował dla osób niedowidzących i czytających nocą.

    Poprzednia szerokość postów była kiepska, ale obecna jest jeszcze gorsza. Zbyt duży kontrast czcionki i tła, te duże przerwy między linijkami, rozciągnięte zdania, dziwna wielkość czcionki. Jakby strona została przypadkiem zbytnio powiększona. Na stronie głównej wszystkie linijki wyglądają jednakowo, posty się nie wyróżniają, do tego przez te dziwne entery wszystko się niepotrzebnie wydłuża. To wszystko niestety męczy wzrok, zwłaszcza nocą i nie wygląda estetycznie. Co jest wg mnie sporą regresją w porównaniu do poprzedniego bloga. Nie rozumiem dlaczego tak ustawiliście stronę z DUŻĄ ILOŚCIĄ tekstu.

    Jedynie czytanie komentarza podczas pisania go jest w miarę ok. No i tekst po prawo. Myślę, że powinniście jeszcze raz przemyśleć 'dizajn’ pod względem użytkowości.

    Co do analizowania tylko wydanych książek… Niestety, jestem na nie.

    Moim zdaniem w krótszych opkach więcej jest interesującej fabuły. Jakichś pomysłów autorów na ujęcie i ciągnięcie tematu. Więcej potencjału do krytyki i zmiany przez tę krytykę. Tak samo, wydaje mi się, że więcej tam śmieszków, jakichś niszowych i różnorodnych tematów, po prostu czegoś, co można wykorzystać w analizie na wiele sposobów, by humor odnosił się specyficznie do utworu, który jest analizowany. Opka przecież mają tyle różnych gatunków. Gdybyście opisywali jak można ująć temat z opka, by wypalił, gdybyście zachowali tę różnorodność, analizując opowiadania, ale powyżej pewnego ”nastoletniego” poziomu… To mogłoby być ciekawe, przydatne, także zabawne.

    Analiza książek to zdecydowanie coś innego. Wydaje mi się, że posty z książkami mają mniej humoru, są mniej wnikliwe, mniej angażujące i polegają głównie na błędach: ”autor zapomniał/nie wiedział, korekta nie poprawiła, redakcja miała gdzieś”. Sami autorzy książek nie poprawią swoich dzieł, będą stawać w ich obronie, bo oczywiście w grę wchodzą pieniądze ze sprzedaży i reklama itd. A i czytelnicy bloga mają swoje typy. Ciężko się czyta 4 posty o kiepskim kryminale, jeśli całość analizy da się streścić w dwóch zdaniach z dopiskiem ”i tak było przez całą 300-stronicową książkę”.

    Wydaje mi się, że ogółem podczas przygody z blogowaniem przeszliście od śmiania się z tworów, przez ciekawą krytykę różnych rzeczy, z odrobiną humoru, do mniej ciekawej krytyki mniej ciekawych książek.

  8. Opka były przezabawne, jednak nieudolność aUtorek i pisaków w wieku podstawówkowo-gimbazjalnym inaczej się odbiera niż tFory osoby dorosłej, w dodatku wydane drukiem.

    Pomijając nawet błędy ortograficzne i literówki, w dzieUach tych zdeterminowanych dzieciaków można się było doszukiwać spektakularnych pomysłów i niesamowitych zwrotów akcji. Teksty wydane, to widać, są tak nijakie i bezsmakowe, że chleb z czterech dni to rarytas.

    Ja podziwiam, że chce się Wam w ogóle zabierać za takie gnioty. Doszłam do jednej trzeciej i ni w ząb nie wiem co tu się odbywa. Że Wy się w tym nie gubicie… Szacun.

    I to co najgorsze, przynajmniej dla mnie, skoro są to analizy polskich pisaków, trzeba się nastawiać na pseudokryminał, chłopstwo, szlachtowanie szlachty i powojenną biedę… Marne szanse na jakąś „zacną” fantastykę, choć całkowicie tego nie wykluczam.

    Podsumowując, teraz możemy kisnąć z ludzi dorosłych, którzy w swej naiwności skoczyli na vanity press 🙂

  9. Dobrze, czytanie trochę poczeka (Marcel!!!), ale… Ło ludzie, przeprowadzka! Pierwsze co, to obawiałam się o szatę graficzną. Wiem, że dawno, dawno temu mieliście inną, tymczasem ta kosmiczna jest taka piękna! 🖤 Super, że została. Jeszcze bardziej odetchnęłam po odkryciu, że nie powtórzyły się niegdysiejsze problemy z przenoszeniem komentarzy i dat. Parę innych rzeczy też widzę na plus, jak na przykład… korzystanie z „Read more”, hehe. Z prawej też estetyczniej (pewnie wiecie, że większość polecanych blogów po fachu już nie istnieje), jednak już widzę, że będzie mi brakowało tej niekończącej się listy zrecenzowanych już rzeczy – nie ma ich ani na dole, ani po prawej, a lakoniczne nazwy miesięcy w „Archiwa” mnie nie zaspokajają. Te wasze szalone tytuły były dla mnie zawsze główną zanętą. Czy nie dałoby się gdzieś tego dodać? I czemu numeracja nowa? Przecież mogła zostać stara nawet z dziurami po opkach. Bóuuu. Co do samej rezygnacji z opek – pachnie mi to trochę bólem głowy od piszczących autoreczek, ale i tak od pewnego czasu cieszyłam się najbardziej na widok informacji o wydaniu – na ile sposobów można śmiać się z nieortograficznego bełkotu, braku fabuły czy wszystkoumiejących merysujek?

    Żeby jednak nie było – przedmówca/czyni ma słuszność, że całkowita rezygnacja z opek to trochę nie za bardzo. Krótsze rzeczy przydają się choćby jako odmiana, rozluźnienie i myślę, że po pewnym czasie i wam zacznie ich brakować.

    Powodzenia na nowej drodze życia z WordPressem! RIP Blogger, chlip.

  10. Popieram odpuszczenie opków (choć z rozrzewnieniem wspominam kotki i koguciki). Z analiz „prawdziwych” książek można się więcej nauczyć, czegoś dowiedzieć. Chyba wyrosłam już ze śmiechów hihów ze schodzenia na śniadanie…
    Cieszę się bardzo, że działacie dalej.

  11. Super, że wróciliście 😀 Analiza świetna, chociaż Marcel nudzi mnie niepomiernie, cała ta jego intryga byłaby wtórna nawet gdyby napisał ją ktoś kompetentny. Choć muszę przyznać, że Protokół Podpierdolenia mnie uczciwie rozbawił, w taki gimnazjalno-internetowy sposób 😀
    Skoro analiza wisi, mimo że się tak odsądzaliście, że „Otchłani” nie przeczytacie, to może jest szansa, że powrócicie do „Achai”…? :p

Skomentuj Siblaime Anuluj pisanie odpowiedzi