87. Impresja: wschód miłości czyli panna z dworku (Impresje Wiktorii)

To niewątpliwie był dobry pomysł. 

To był bardzo dobry pomysł, aby napisać powieść tendencyjną*), taką rodem z drugiej połowy wieku dziewiętnastego. O dziewczynie, która zakochana w pięknisiu, oddaje mu swą cześć dziewiczą, a w dodatku zachodzi z nim w ciążę.

Tekst miał być ostrzeżeniem dla nastoletnich panienek, które na zabój kochają  się w Sebie z IVa, żeby nie spieszyły się zanadto z oddaniem dziewictwa, a które jeszcze bardziej niż Sebę, kochają czytać umoralniające powieścidła z drugiej połowy dziewiętnastego wieku. 

Czyli dla bytów nieistniejących, bo jakoś szczerze wątpię w istnienie zastępów fanek umoralniających powieścideł 😉

To jest ta armia nastoletnich czytelniczek, które po przeczytaniu Nad Niemnem nie mogły spać z zachwytu. Od tamtej pory zaczytują się w każdej powieści Orzeszkowej, a gdy trafiają na opis nieszczęśliwej miłości, to łkają ze wzruszenia.

Ale żeby wejść w opisywanie obyczajów wieku dziewiętnastego, to trzeba je znać. 

O tym będzie ta analiza tekstu, chcącego być powieścią tendencyjną, dającą wzór postępowania dla panienek żyjących w wieku dwudziestym pierwszym.

______

*) Nazwa powieść tendencyjna nie ma znaczenia pejoratywnego. 

Tak nazywano powieści dydaktyczne, będące epickim rozwinięciem programu społecznego, który nie trafiał do odbiorcy w wersji publicystycznej. 

Wtedy Orzeszkowa rzuciła pisanie artykułów że chłop to też człowiek i pomyślała, że  lepiej napisać Chama

Hm, osobiście mi się wydaje, że miała to raczej być wstrząsająca opowieść o zwyciężającej wszystko Potędze Miłości. Ale przekonajmy się sami!

Ewelina C. Lisowska

Impresje Wiktorii

Do Czytania, 2020

Analizują: Jasza, Kura i Vaherem

Od dłuższego czasu siedziałam na niewygodnym stołku, wspierając się rękoma o blat stołu.

Nie mogłam dojść do siebie. Po drugiej stronie rozchybotanego mebla siedziała kobieta, która, jak mi się wtedy zdawało, pastwiła się nade mną przez ostatnie pół roku. W tej chwili byłam jej śmiertelnym wrogiem. Przetarła zapłakane, pomarszczone z lekka, błękitne oczy

Jej oczy przypominały rodzynki? 

Straszna choroba.  

 przypominające znane mi dobrze srogie spojrzenie jego oczu, i zbierając się w sobie niczym wściekły pies chcący kąsać, rzekła charkliwie:

– To wszystko przez ciebie! On za tobą wariat jest! Gdybyś się z tym paniczem nie puściła w tany, to nie obiłby go i nie byłoby tego wszystkiego! – Uderzyła pięścią w stół. – A on tam teraz będzie siedział! I z czego my wyżyjemy? Jak będziemy bez niego żyły? Na litość Boską! – Załamała ręce i załkała.

Dopiero teraz dotarło do mnie to, że ten tajemniczy i dziki mężczyzna, który pojął mnie za żonę, tak naprawdę bardzo mocno mnie kochał, bardziej niż samego siebie. Anna wciąż kazała mi robić różne rzeczy w izbie i w obejściu, nosić drewno, robić masło, haftować… Ale ja nie pamiętałam, żebym kiedykolwiek robiła coś cięższego, a przecież te inne rzeczy same się nie robiły. 

Nie wiem ile tego drewna musiała nosić, ale robienie masła i “różne rzeczy w izbie i w obejściu” nie brzmią dla mnie jakoś lekko. Bo jakoś wątpię, żeby robienie masła wyglądało tak jak w klipie “My Słowianie” Donatana i Cleo. 

No właśnie o to chodzi, teściowa kazała jej ciężko pracować, ona nie przypomina sobie, żeby cokolwiek robiła, a jednak było zrobione. 

Spojrzałam na swoje dłonie i zobaczyłam, że nie ma na nich ani śladu po ciężkiej pracy, żadnego odcisku czy rysy, które nosiły dłonie Benka i jego matki.

Krasnoludki…?

– On wszystko za ciebie robił! Nie dał cię obciążać pracą! A ty niewdzięczna… – krzyczała.

Znaczy, teściowa goniła synową do roboty, a potem milcząco akceptowała, że wszystko robił syn? 

– Anno, obudzisz babcię – rzekłam cicho, gdyż staruszeczka poruszyła się niespokojnie na łożu obok pieca.

– Dlaczego ty taka niewdzięczna?! Co on ci zrobił, że kochać nie możesz?! Że za tamtym tylko gonisz!

Przypomniałam sobie moje występki i wstyd zrobiło mi się za tamtą Wiktorię, którą byłam. Niedoświadczony, głupi podlotek, który tylko marzył o prawdziwej romantycznej miłości i malowaniu obrazów w Paryżu, jakby tylko to się w życiu liczyło. Tata miał rację: taka dziewczyna jak ja nie jest nic warta dla porządnego mężczyzny.

– Wybacz mi Anno. – Po raz pierwszy wypowiedziałam te słowa w tej chacie i zrobiły one na mojej teściowej piorunujące wrażenie. Jej twarz zamarła, wlepiła we mnie zdumione spojrzenie. – Wybacz mi to, że nie doceniałam twojego syna. Wybacz, że nie potrafiłam docenić twoich wysiłków… i że Benek poszedł przeze mnie do więzienia.

– Toż to cud jaki?! – Złożyła dłonie jak do pacierza. – Panienka przeprasza mnie!? Czy ty wiesz, za ile rzeczy musiałabyś mnie przeprosić?! Nigdy byś nie skończyła się wypłacać z tego coś uczyniła! Niewdzięczna… – urwała nagle, po czym spojrzała na rustykalny, drewniany krzyż zawieszony nad wejściem do izby. Przeżegnała się powoli i rzekła: – Wybaczam ci dziecko. Ale co będzie z moim synkiem?

Wtedy zaczęłam się poważnie obawiać tego, że ten zakochany we mnie wariat, nigdy więcej

nie potraktuje mnie poważnie.

Faktycznie największy problem, skoro, jak przed chwilą się dowiedzieliśmy, trafił przez nią do więzienia. 

ROZDZIAŁ 1.

Wschód słońca

Wschodni blasku w różowości spowity

Delikatnie rozstawiasz swe światła

Dotykasz mych jasnych błękitów

Łaskawie rozpraszacz czernie.

Złota jasności świata

Złóż pocałunek na mej czerwieni

Otul moją jasną skórę

Pokochaj zieloność źrenic

Zespół się ze mną w bieli.

Każdy rozdział ma w charakterze wstępu wiersz, który ma… nie wiem… wprowadzić czytelnika w romantyczny nastrój? Chyba tak. 

Pospolity, płaski, nudny… [oj… wielokropek… robi taką… zadyszkę] krajobraz rysował mi się przed oczyma, gdy tego dnia jechałam na codzienną, poranną Mszę Świętą do kaplicy. Tatuś zawsze ubolewał, że tak daleko mamy do miasta i do katedry, gdzie łatwiej byłoby mu chwalić wspaniałe i wielkie dzieła Pana.

Nie musi być od razu katedra. Wystarczy, że dziedzic szerzej otworzy kieszeń i ufunduje kościół dla całej parafii.  

 Nasza drewniana kapliczka mogła pomieścić tylko najważniejsze osobistości, a reszta, to znaczy chłopska hołota, stała na zewnątrz boso, trzymając w dłoni swoje niechlujne odzienia głowy.

Podoba mi się to określenie czapki. 

Ta sama od tylu lat, pokonywana powozem polna droga wiodąca pośród pól i łanów zbóż… 

Ale to dopiero późnym latem. Na razie mamy porę sadzenia ziemniaków, czyli przełom kwietnia i maja, czyli najpiękniejszą porę roku dla kogoś tak estetycznie rozbudzonego jak nasza bohaterka.

Jakże monotonne wydawały mi się te obrazki w stosunku do dzieł Renoira i Maneta. 

Które traktowano jak śmieci, dziecięce bazgroły… 

Ach! paryskie malarstwo! Paryska sztuka! Ach! jakżeby to było cudownie mieszkać tam i żyć jak dama chyba dama lekkich obyczajów, bo malarze przymierali głodem, a kobiety mogły im służyć co najwyżej jako modelki u boku ukochanego mężczyzny, który miałby suchoty dzieliłby ze mną jedno łoże, podziwiał mój kunszt i sprzedawał moje obrazy, a wieczorem…

ogrzewał wilgotną izdebkę paląc blejtramami w żeliwnym piecyku. 

– Co u licha! – krzyknął mój tata, gdy powóz niebezpiecznie zatrząsnął się i nagle przechylił w jego stronę. 

Jak na kogoś, kto codziennie jedzie powozem po polnej drodze, to powinien być przyzwyczajony do tego, jak się taką drogą jedzie – szczególnie, gdy niedawno np. padał deszcz. 

Na szczęście zareagował na tyle szybko, aby uciec w moim kierunku, zachowując tym samym równowagę pojazdu, inaczej nasz powozik przewróciłby się całkowicie! Estera i Joanna, moje dwie piękne, starsze siostry, pisnęły przestraszone i po chwili jedna po drugiej zaczęły wysiadać na polną drogę przy pomocy naszego woźnicy.

– Och! Nie pchaj się tak Ester! – fuknęła Joanna.

Mamy dość umownie pojęty XIX wiek i pana dziedzica z wioski, gorliwego katolika. Totalnie widzę, jak nazywa córkę żydowskim imieniem… Imiona świadczyły o pochodzeniu, klasie, wyznawanej religii i nie nadawało ich się ot, tak, po prostu, “bo ładne”. 

Przy czym, jak jeszcze zdarzało się komu nazwać córkę Salomea, to na cześć błogosławionej Salomei Piastówny. A Ester to Ester. 

Dziś pewnie nazwałby córki “Daenerys” i “Khaalisi”. 

Wyszłam zaraz po nich i owionął mnie rześki chłód świeżego, kwietniowego poranka. Omal nie wpadłam wtedy do ogromnego, brudnego bajora, które znajdowało się kilka centymetrów od moich jasnych bucików! W oddali na polach jacyś chłopi sadzili ziemniaki. 

Dobrze, że nie siali! (w tym miejscu pozdrawiam tłumacza “Marsjanina” Andy’ego Wiera)

Miałam nadzieję, że żaden z nich nie wpadnie nagle na pomysł, aby nam pomóc. 

Liczy, że sama z siostrami da radę założyć koło na ośkę?!

Szczerze mówiąc, wolałam iść na nogach niż oglądać z bliska ich brudne, nagie stopy, czuć odór ich potu i widzieć ich szkaradne twarze spalone słońcem.

Tak, idź w tych jasnych bucikach przez rozmokłą drogę. 

Wiosną, tuż po wytrząsaniu gnoju na pola… 

Niestety. Dwu ubranych w proste, szare koszule i lniane portki chłopów, wyrosło przede mną

niczym spod ziemi.

– Łaskawy Panie, pomóc? – zapytał niższy z nich, starzec o łysiejącej głowie. Poczułam smród czosnku i zatkałam nos chusteczką, odchodząc na stosowną dla mnie odległość.

– Będzie dobrze, bo inaczej spóźnimy się na nabożeństwo! – odparł ojciec i uniósł wysoko głowę, dodając swojej osobie dystynkcji.

I wyglądał jak bocian. 

Drugi z nich, dobrze zbudowany, wysoki blondyn o strzechowatych włosach zerknął na mnie

łapczywie, lecz jego kolega prędko dał mu kuksańca w bok.

Muszę przyznać, że naprawdę długo zastanawiałem się, jak powinienem sobie wyobrażać strzechowate włosy. Chodzi o kolor? O gęstość? O wygląd grzywki? 

– Nie dla psa kiełbasa! Nie dla kota śpyrka! Bierz się Benek do roboty, bo państwo się spóźnią na Mszę!

– Ja nic nie muszę! 

Brawo chłopie! Wyprzedzasz swoją epokę o kilkadziesiąt lat!

– fuknął zarozumiale pod nosem i znów spojrzał na mnie tym samym bezczelnym wzrokiem. Był bardzo brzydki, tylko tyle rzuciło mi się w oczy za tym pierwszym razem, gdy go ujrzałam. I jeszcze ten jego warczący głos, jakby miał za chwilę wszystkich pokąsać.

Siostry cofnęły się za mnie, a on dodał:

– Chyba, że panienka mnie poprosi!

Ino ładnie!

Tego było za wiele! Miałam ochotę przyłożyć mu w ten jego kartoflowaty nos! Lecz kierując się dobrem swojej rodziny, zagryzłam wargi, a później rzekłam nieswoim głosem, dodając do wypowiedzi pewną dozę niesmacznej mi pokory:

– Prosimy… o pomoc.

A ojciec z wrażenia język połknął i nie odezwał się wcale. 

Młody mężczyzna, który mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia cztery lata, wyszczerzył do

mnie swoje żółte zęby przykryte krzywym uśmiechem [!]

Znaczy… jak to wyglądało?

Może miał wąs sumiasty, który te zęby zasłaniał? 

A potem zza krzywego uśmiechu wyjmował protezę po dziadku?

co wydało mi się niezwykle obleśne, po czym obydwoje ze swoim towarzyszem wzięli się do roboty. Warczący wielkolud złapał belkę pozbawioną koła [to znaczy oś] i prężąc swoje silne ciało, przechylił wóz ku górze, aby ten niższy mógł je prędko założyć na swoje miejsce. Mimowolnie poczułam podziw dla siły mięśni tego pierwszego i odwróciłam wzrok, gdy jego wydatne mięśnie napięły się w tytanicznym wysiłku. Był niczym mityczny Atlas ratujący świat przed upadkiem! Odrzuciłam natychmiast myśl o tym, że był bardzo męski i parsknęłam do siebie pod nosem, szydząc z własnych myśli. „Męski, też mi coś!”

Wow, całkiem jak Izabela Łęcka patrząca na robotników w fabryce. 

– Tylko ostrożnie po tych wybojach, panie woźnica! Bo za chwilę znowu będziem naprawiać! – rzekł starszy chłop, wycierając ubrudzone błotem dłonie o swoje i tak już ubłocone portki.

No tak to już jest jak się pracuje w rozmokłym polu. Yyyyh… jedno się autorce udało: już nie lubię głównej bohaterki. 

No, myślę, że to akurat jest zabiegiem celowym – ona ma być taką pogardliwą pindzią, żeby potem z tym większą siłą dokonała się w niej Wewnętrzna Przemiana. 

Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu tata zaczął gramolić się do środka powozu, oznaczało to

bowiem, że zaraz znajdziemy się poza zasięgiem tych dwóch intruzów. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby specjalnie zastawili na nas pułapkę! Czekałam, aż zażądają od nas zapłaty, ale nie stało się nic takiego. To było gorsze niż wszystko to, co mogło mnie spotkać w kontaktach z obcymi chłopami, którzy spoceni, cuchnący czosnkiem, zeszli prosto z pola, od brudnej roboty. 

Nie chcieli zapłaty! To straszne! I teraz będę musiała być im wdzięczna!!!

Niższy chłop podał rękę mojej najstarszej siostrze Joannie, aby weszła do powozu, a ta z wdzięcznością przyjęła jego pomoc.

To samo uczyniła Estera, lecz gdy przyszła moja kolej, zawahałam się czy podejść.

– Ja wejdę sama! – Ruszyłam odważnie i pomijając chłopów, nie spoglądając więcej na ich prostackie twarze, zaczęłam samodzielnie gramolić się do góry. Pech chciał, że stanęłam na skraju mojej długaśnej, niedzielnej sukni gdyż w poniedziałki nosiła mini, a we czwartki już taką do kostek i przechyliłam się do tyłu. Złapały mnie czyjeś uwalone błotem ręce i wepchnęły do powozu.

Obejrzałam się za siebie i niezadowolona odkryłam, że moim wybawicielem był wyższy z chłopów.

No nie! Wszędzie ci drągale, oszaleć można! 

Skłonił mi się nisko i służalczo, a później zamknął drzwi powoziku. Od razu pomyślałam, że moja  błękitna sukienka musiała zostać naznaczona śladami jego utytłanych błotem rąk.

– Z Bogiem Państwu! Niech Pan Bóg zdrowia da!

Spojrzał na mnie spode łba, jakby miał mnie zaraz zaatakować. Uciekłam od tego wzroku, siadając na swoim miejscu z nadętymi dziecinnie ustami. Gdy wyjrzałam przez okno, jeszcze tam stał, choć jego kolega ciągnął go za rękaw.

– Chodźże, tępoto jedna! Nie widzisz, że panienka chce, żebyś jej z oczu zniknął! Weź ty się obudź w końcu! Zawalidrogo!

– Idę, idę… – bąknął, a nasz powóz w końcu ruszył, co było dla mnie wybawieniem.

– Ale bezczelny! – warknęłam pod nosem, oburzona zachowaniem młodego mężczyzny. – Pomógł, świnia jedna! Widziałyście, jak się gapił!? Pewnie pobrudził mi sukienkę! – Zaczęłam okręcać się na boki, aby dostrzec brud, którego niczym nie wybieli nawet najlepsza praczka.

No, jakby jej wybieliła błękitną suknię, to byłoby trochę szkoda…

– Wiktorio, ci ludzie też mają prawo przyglądać się! – zganił mnie ojciec surowo. Zawsze był za równością klas, choć niesamowicie skrupulatnie pilnował swojej pozycji społecznej, od wielu lat sprawując władzę nad rodzinnym, ziemskim majątkiem. – Każdemu Bóg oczy dał.

Szlachcic – konserwatysta marksista. Po majątkach aż roiło się od takich. 

Znaczy: był za równością, ale niech każdy zna swoje miejsce? 

– Taki, to sobie może tylko popatrzeć! – rzekła Joanna, zadzierając nosa, a Estera jak zwykle nic nie mówiąc, skinęła głową, przyznając jej rację. Biedaczka, od śmierci matki, to jest od piętnastu lat, była bardzo małomówna i tylko grzecznie potakiwała, jakby nie mając swojego zdania.

– Pycha przez ciebie mówi, moja córko! Wstydź się! I zanim do Komunii Świętej przystąpisz, wyspowiadaj się dobrze ze swoich grzechów, aby uchronić się od kary boskiej!

Joasia została kompletnie wgnieciona słowami ojca w kanapę, na której siedziała i zrobiła się nagle malutka, mimo swojego aż stuosiemdziesięciocentymetrowego wzrostu.

Nie. Metr osiemdziesiąt to nie był wzrost dla kobiety w dziewiętnastym wieku. Mężczyzna mający 175 uważany był za dość wysokiego, kobiety miały około 150 – 155 cm. 

Niewiastę mającą 180 cm  wystawianoby w cyrku, obok kobiety z brodą oraz syreny. 

Generalnie – ludzie stają się coraz wyżsi

 

– Sądziłem, że mam córki skromne i dobrze wychowane w wierze katolickiej, a tym czasem… – westchnął ciężko, spoglądając w sufit 

czyli był to kryty powóz, pojazd bardzo ciężki i nie ma tak, że chłopina się zaprze, powozik przechyli i założy koło na ośkę. No, chyba że w okolicy hodowano istnych mocarzy

Skoro 180 centymetrów Joanny nie zrobiło wrażenia na chłopach, to Benek o strzechowych włosach wyglądał pewnie tak: 

https://i.pinimg.com/originals/3c/0a/df/3c0adfefe1876c2cca81357de90a5869.jpg

jakby Duch Święty przykleił się do tapicerki naszego powozu.

Nic trudnego. Wystarczy, że tapicerka była tłusta i brudna, to wszystko może się przykleić.

Mnie się to porównanie podoba 🙂

 

– Będę musiał, Panie, ukrócić te wybryki. – Zastanowił się przez chwilę i potarł brodę, łypiąc na nas swoim błękitnym, przekrwionym okiem. – Dlatego dziś wieczorem nie pojedziecie na spotkanie do Kwiatkowskich.

– Papo! Tak nie można, to niesprawiedliwe! – jęknęłam, mając nadzieję, że to tylko tragiczny żart.

– Och, może jestem zbyt surowy… – zmiękł, gdy tylko zobaczył moje błagalne spojrzenie. – Wymyślę coś innego, ale kara was nie ominie!

– Dziękuję tato! – Ucałowałam go w szorstki policzek i zaczęłam marzyć o tym, że dzisiejszego wieczora spotkam miłość mojego życia.

U Kwiatkowskich. Papcio rzeczywiście musiał być maniakalnym egalitarystą, skoro utrzymywał  stosunki towarzyskie z nuworyszami. 

Niestety, wówczas nazwisko wiele mówiło o człowieku. 

Nazwisko, chociaż kończące się na -ski -cki, -icz, ale nie pochodzące ani od majątku, ani od herbu, tylko od bardzo banalnych rzeczy, czyli Kwiatkowski, Pudlicz, Nocnikowski, od razu ustawiało rodzinę w najniższej sferze chamów, którzy kupili sobie majątek za niezłe pieniądze, a do tego herb.

Tak, tak… handlowano herbami na potęgę. 

***

Jak cudownie było się wystroić w te zwiewne falbany, eleganckie tkaniny wprost zaczerpnięte z paryskiego żurnala mody, i wysiadając z powozu niczym księżniczka, zostać powitaną ogromem męskich spojrzeń pełnych podziwu. 

Cmokali i gwizdali na jej widok?

Mimo iż zjawiłam w towarzystwie mojej ślicznej siostry Estery, która była ode mnie o rok starsza i wiele wyższa, prezentowałam się nienagannie. Zadbałam o każdy szczegół, a mimo to starannie upięte, kasztanowe loki mojej siostry prezentowały się schludniej niż moje proste, cienkie pasma o pospolitej, ciemnobrązowej tonacji upięte srebrną spinką!

Fryzura na nimfę błotną była wówczas niedopuszczalna poza sypialnią. 

Lecz tego wieczora to nie ja miałam być tą pierwszą pośród kawalerów. 

Pierwsza pośród, czyli wyróżniała się czymś pośród [kogo?], na przykład pośród kawalerów. 

Bo miała w kroczu zwinięte skarpetki?! *)

_____

*) sir Terry podsunął mi tę wizję. 

Ojciec postawił sobie za zadanie, tego jeszcze wieczora, znaleźć katolickiego męża [!] to jak szukanie igły w stogu siana, gdyż ziemiaństwo było wylęgarnią innowierców dla Joanny, która mając dwadzieścia osiem lat była już starą panną. Niczego jej nie brakowało, choć przyznam, że łaskawy Bóg nie obdarzył jej nadzwyczajną bystrością. Joasia była pięknością o jasnych, falujących włosach i jasnobłękitnych oczach.

Była też powiatowym dziwadłem, górującym o łokieć nad każdym tłumem.

 Nie lubiła czytywać literatury francuskiej, ani nawet polskiej… Jedyne co umiała, to grać pięknie na fortepianie w naszym saloniku. Jednak, gdy tylko dookoła zjawiali się młodzi mężczyźni, myliła nuty i pąsowiała, wstydząc się swoich pomyłek.

No cóż, jeśli tylko panna miała stosowny posag, nie były to kwestie dyskwalifikujące ją jako kandydatkę na żonę. 

Już widzę kawalera starającego się o jej rękę, który słucha Modlitwy Dziewicy granej przez Aśkę i wtem odwraca się z obrzydzeniem.- A precz z nią! Ona fałszuje!

Idąc pod rękę z ojcem, Joanna weszła więc do salonu Kwiatkowskich jako pierwsza, robiąc wrażenie na zebranych gościach swoją nieskazitelną urodą. 

Gdyż nigdy jej wcześniej nie widzieli? Zwłaszcza, że znacząco wyróżniała się spośród innych osób w okolicy?

Może w “robiąc wrażenie” chodziło o to, że przyjebała we framugę? 

Zakryta wysokością wzrostu moich sióstr zdałam sobie sprawę z tego, że tego wieczora będę bardzo samotna. Powitano nas serdecznie, lecz niewylewnie. Szczególnie zaś miło przywitał się z nami syn pana tego domu: Robert Kwiatkowski, który słynął w okolicy ze swojej urody i zamiłowania do sztuki. 

Jego widok zawsze czyli nie jest to ten dzień, kiedy spotykają się pierwszy raz w życiu napawał mnie jednym z tych romantycznych uniesień, które zawiązują supełek w gardle i uwierają w klatce piersiowej, czyniąc twarz ciemno różową z nadmiaru zebranych emocji. Co tu dużo mówić, był pięknym młodzieńcem, jedynie o rok starszym ode mnie. Jego bujne, brązowe, lśniące loki, czarne oczy i słodki uśmiech przyprawiały o zawrót głowy. 

O co zakład, że autorka wyobrażała sobie tego pana?

Hm… Aidan Turner vs Schwarzenegger… ^^

Nigdy nie odważyłabym się podejść do takiego mężczyzny pierwszą, lecz damy zebrane tutaj zdawały się otaczać go niczym wianuszek polnych kwiatów, wabiąc go słodyczą swoich zapachów i melodyjnych głosów, chcących go skusić, aby choć przez chwilę zatrzymał się dłużej swoim uwodzicielskim wzrokiem właśnie na nich.

A pod ścianami na kanapach matki, ciotki i babcie tylko patrzyły groźnie na tak nieprzyzwoicie zachowujące się swoje podopieczne, ale cóż biedne mogły zrobić, cóż! 

A może to zamężne damy tak oblegały młodzieńca? Jeszcze lepiej!

Początek przyjęcia jest zawsze nudny. Wszyscy witają się, później poznaje się nowych ludzi (no, to akurat dla mieszkańców jakiejś zapyziałej wiejskiej okolicy z kiepskimi drogami mogło być fascynujące), czasem spotka się rodzinę, to ktoś w odwiedziny wpadnie na chwilkę, aby zamienić słówko… 

Jak wyżej – to nie miasto, wpadanie “na chwilkę” jest cokolwiek utrudnione. 

Zawsze jakaś panna wygrywa na instrumencie znaną wszystkim melodię i daje popis możliwości swojego głosu. Ja nie potrafiłam śpiewać. Malowanie było dla mnie drugą częścią mojej istoty. Cała byłam wypełniona kolorami, tonacjami barw, refleksami świetlnymi i akcentami, które stanowiły centra mojej osobowości duchowej i cielesnej.

Tak. Malowanie akwarelkami widoczków i bukiecików było żelaznym elementem wykształcenia ówczesnej panienki z dworku. 

Hmmm, mnie się kojarzy…

Zajęłam miejsce tuż obok kominka, na uboczu, aby nie przeszkadzać siostrze w zalotach. Zawsze narzekała, gdy rozmawiając z mężczyzną, musiała się dzielić ze mną jego uwagą. 

Siostra otwarcie zalecała się do mężczyzn? Doprawdy, papcio Jankowski wychowywał swoje córki bardzo niestandardowo. 

Próbując jakoś oswoić się z tym miejscem i starając się udawać, że to iż siedzę zupełnie sama, nie sprawia mi trudności czy przykrości, zaczęłam rozglądać się po wnętrzu domu. Jasne ściany zakryte były gdzieniegdzie obrazami przedstawiającymi pejzaże o bardzo przedawnionej manierze, zupełnie niepasującej do opisów dzieł Maneta czy Renoira.

Niepasujące do opisów? Heh, śmiechnąłbym, gdyby okazało się, że to były ich reprodukcje. 😛

No, jak ona te obrazy znała tylko z opisów…

“Młoda kobieta trzyma na rękach jakieś zwierzątko. Jeśli to pies, to bardzo brzydki”. Tak o Damie z łasiczką wyraziła się Izabela Czartoryska. 

Wyobrażam sobie opisy obrazów impresjonistów. 

 Jeden ozdobny, pozłacany zegar z kurantem,dekoracyjna porcelana malowana w kwiatowe wzory ustawiona w przeszklonej witrynce, miękkie, tapicerowane meble… 

Było mi coraz bardziej głupio, że tak siedzę samotnie i nikt, zupełnie nikt na mnie nie zwraca uwagi. 

Bo to, moja droga, straszne chamy z tych Kwiatkowskich. 

Rzeczą niedopuszczalną było zostawienie młodej kobiety bez towarzyskiej asysty. Już nie wspomnę, że od razu powinna zostać odprowadzona do kółeczka dam, gdzie mogłaby się nudzić do woli, słuchając plotek. 

Ale zupełnie nie wypadało, żeby siedziała sama, na uboczu i gapiła się w ściany.

Salon był obszerny i mieścił około piętnastu par składających się w większości z młodych osób. Poszukałam wzrokiem Estery, lecz ta była zajęta rozmową ze swoją znajomą. Joanna natomiast, właśnie była przedstawiana Robertowi Kwiatkowskiemu, a jej cera była niemal szkarłatna z nadmiaru emocji.

To w końcu znały go wcześniej, czy nie znały…

Nagle ktoś usiadł naprzeciwko mnie i ze zdziwieniem odkryłam, że była to starsza pani, babka pana Roberta. Jej twarz zawsze była taka pogodna i uśmiechnięta, gdy widywałam ją w drugiej ławce, w kaplicy podczas nabożeństwa. Musiała być bardzo pobożna i pełna miłości.

(…)

– Lepiej powiedz mi duszyczko, jak się nazywasz? Wiem, że jesteś córką Teodora Jankowskiego i wnuczką świętej pamięci Konrada Jankowskiego.

– Na imię mi Wiktoria.

– Och, jak ślicznie! Pozwól Wiktorio, że przedstawię ci mojego wnuczka…

W sumie, jako sąsiedzi z tej samej okolicy, to powinni się znać od dawna. No ale przyjmijmy, że chłopak “w dalekim mieście kończył nauki, końca doczekał nareszcie”. 

W tej chwili zjawił się przy nas pan Robert, a mnie z lekka okrył strach przed tym ideałem piękna i romantyzmu.

– Robercie, to panna Wiktoria Jankowska.

Młodzieniec ujął moją dłoń owiniętą [!] schludnie koronkową rękawiczką i ucałował, spoglądając prosto w moje zalęknione, brązowe oczy. Niemal czułam, jak przeszywa mnie strzała Amora. Byłam kompletnie oszołomiona jego bliskością i manierami.

– Robert Jankowski. Proszę mów mi po imieniu, Wiktorio. 

Już się nie dziwię, że jego maniery mogły szokować. 

– Jego głos czarował mnie równie mocno jak dotyk czy samo spojrzenie jego czarnych oczu.

Zajął miejsce babki, która zrobiła mu miejsce i wspierając się na poręczy fotela zaczął tajemniczo mi się przyglądać. Lekko uśmiechał się, jakby chcąc mnie ośmielić.

– Słyszałem o twoich talentach malarskich. Ponoć próbujesz naśladować Renoira i Maneta?

Nie znamy nazwisk innych artystów, prawda? 

– Och, znam ich prace jedynie z opowiadań, z gazet… – zaczęłam tłumaczyć się ze swojej oczywistej niewiedzy na temat wyśnionych ideałów.

– Jestem więc zachwycona grą świateł i paletą barw. 

Pomijam to, że ich malarstwo było niezrozumiałe i tak dalekie od obowiązującej estetyki  akademizmu, że jedyne co można było o nich wyczytać w gazetach, to szyderstwa z nieudolności malarzyn.

– Chciałabyś zobaczyć je na własne oczy?

– Tam? W Paryżu? – Wyprostowałam się podekscytowana. – Och, nie śmiem marzyć…

– Tak się składa, że wybieramy się z babcią do Paryża. Jeśli twój papa zgodzi się, mogłabyś pojechać razem z nami. W ramach nauki sztuki oczywiście! – W jego oczach pojawił się dziwny blask, więc odwróciłam wzrok, aby nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie robi na mnie jego osoba.

Osobliwe!

– To nie wypada – odparłam cichutko.

– Może siostra mogłaby ci towarzyszyć? – W tej chwili jego wzrok powędrował do Estery, która stała nieopodal. Ja natomiast odnalazłam oczy Joanny, która wbijała we mnie spojrzenie ostre niczym sztylety. Och! Żeby wzrok mógł zabijać… nie żyłabym właśnie w tej chwili!

Postanowiłam szlachetnie, wbrew samej sobie, zrezygnować z moich romantycznych uniesień na rzecz starszej siostry.

– Mówisz o Joannie?

– Nie, o Esterze.

– Nie wiem… Joanna byłaby dla mnie lepszym towarzystwem. Jest starsza…

– Tak, o wiele starsza. – Uśmiechnął się niemal złośliwie, po czym wesoło zaproponował:

– Chciałabyś zobaczyć jedną z kopii Renoira? Mam ją w teczce w swoim pokoju. Kuzyn przysłał mi ją z Paryża całkiem niedawno temu.

Oryginału kupić nie mógł? Bo te bohomazy szły za grosze. W dodatku o jakiej kopii mówi? Kolorowe ksero, wydruk z drukarki laserowej? 

Może litografia, kopie znanych mistrzów wykonane tą techniką były całkiem popularne. No ale właśnie – znanych mistrzów; impresjoniści doczekali się uznania i sławy właściwie dopiero w XX wieku. 

Nie pytając o moją zgodę, wstał i ciągnąc mnie za rękę, poprowadził przez salon wprost na

korytarz. Zdążyłam jedynie wyłapać pytający wzrok ojca rozmawiającego z babką Roberta, aby chwilę później znaleźć się na schodach, a następnie w pokoju kawalera!

– Wejdź, nie obawiaj się! Nie trzymam tutaj żadnej zjawy! He, he!

Jakby ci to Bobek powiedzieć.

Skandalem towarzyskim było już samo wyciąganie kobiety (przed chwilą przedstawionej) za rękę z salonu. O ukrywaniu się z nią w męskim pokoju nie wspomnę…

O czasy, o obyczaje! 

Wpuścił mnie do środka i pozostawił drzwi otwarte. Zbliżył się do biurka, otworzył teczkę, która, jakby specjalnie pozostawiona tutaj na tę właśnie okazję, prezentowała zawartość wyjątkowo dla mnie interesującą i kuszącą.

– Zbliż się, Wiktorio. – Wyciągnął do mnie dłoń i zachęcił, abym stanęła obok niego. Z drżeniem duszy podeszłam do niego i spojrzałam po raz pierwszy na dzieła, o których śniłam po nocach. 

Chyba po większej porcji laudanum. 

Nic jednak nie zajmowało mnie w tej chwili tak bardzo, jak bliskość Roberta, który niemal stykał się ze mną swoim ciałem.

Następnym razem zaprosi ją na naukę strzelania z łuku. 

– Zobacz ten! – Przełożył kartkę i położył swoją dłoń blisko mojej, spoczywającej na blacie biurka, po czym pochylił się w moim kierunku tak, że czułam jego oddech na swoim policzku.

– Tak… niesamowity. – Zadrżałam ni to ze strachu, ni to z podniecenia.

– Wiktorio – wyszeptał przy moim uchu. – Ty, jesteś niesamowita. Nie mam słów… Jesteś o wiele piękniejsza niż twoje siostry. 

Zamknęłam oczy. Ujął moją dłoń i ucałował.

– Mam nadzieję, że pozwolisz mi spędzić z tobą ten wieczór.

Yyyy… Po popołudniowej herbatce, to mógł co najwyżej zaoferować jej tęskne spojrzenie przy pożegnaniu.   

– Tak – niemal wyszeptałam. Dobrze mnie wyczuł, byłam nim oczarowana, a on mógł zrobić ze mną, co tylko chciał. Nie posunął się w swoich amorach dalej, ale podając mi ramię, poprowadził do salonu, bardzo wolno, spoglądając na moją zaróżowioną twarz.

Ok, wybiegli razem co widziało kilka osób. Nie było ich przez chwilę, po czym wracają do salonu, ona z wypiekami na twarzy i krótkim oddechem.  

Będzie o czym rozmawiać przez najbliższe kilka tygodni. 

Byłam dla niego najpiękniejsza, byłam niesamowita w jego oczach. Posługiwał mi, jakbym była damą a on moim służącym. Opowiadał o Paryżu i o jego cudownościach. Zakochałam się, kompletnie upiłam się miłością! Spełniły się moje marzenia, odnalazłam pokrewną duszę, mężczyznę który chciał ze mną jeść śniadania w Paryżu, 

A w Paryżu jadają śniadania jak nigdzie indziej na świecie!

wzdychać nad moimi obrazami i… Tak, całować mnie!

– Mon Cheri, a posłuchaj tego – szepnął do mnie, a później otwierając jeden z dramatów Szekspira, czytał, a zazdrosne uszy dam łowiły jego głos, szukały jego wzroku, lecz nadaremno.

(Tu Robert czyta fragment “Romea i Julii”)

– Romeo i Julia – powiedziałam do siebie, a w moich wspomnieniach odżyła cała historia

nieszczęśliwej miłości dwojga kochanków z Werony, których rodziny swoją nienawiścią doprowadziły do śmierci obojga. To była jedna z moich zmor: wyjść za mąż za mężczyznę, którego bym nie kochała.

Miłość przychodzi z czasem. 

Najważniejsze jest zaaranżowanie małżeństwa z odpowiednią osobą – odpowiednio bogatą, ustosunkowaną i czy teściowie będą mogli pomóc finansowo. 

No ej, nie zabraniaj dziewczęciu marzyć. Syn odpowiednich pozycją i majątkiem sąsiadów też przecież może być obiektem gorących uczuć. 

No mógł… 

Ale epuzerem raczej bywał łysiejący starzec po trzydziestce, właściciel dobrze prosperującego tartaku. A młody, przystojny sąsiad na ogół był gołodupcem. Przynajmniej do chwili odziedziczenia majątku po rodzicach. 

Gdyby to jednak był ten, który siedział przede mną, rzecz miałaby się z goła inaczej.

Tak od razu o goliźnie? A fe! Gdzie skromność dziewicza?! 

– Oby nie było nam dane tak cierpieć – rzekł smutno, zamykając książkę i wlepiając we mnie swoje piękne oczy. Rysowało się w nich wzruszenie, jakieś tajemne, ukryte cierpienie. Czyżby obawiał się tego samego co ja? – Kiedy znów się ujrzymy? Twój ojciec zbiera się do wyjścia – zaczął mówić pospiesznie.

– Nie chcę cię wyganiać, ale… 

– Nie wiem – szepnęłam w panice.

– Ja o to zadbam. – Wstał i podał mi ramię. – Nie będziemy jak ci nieszczęśnicy z Werony.

Pożegnałam się z towarzystwem, pożegnałam się z babką Roberta i z nim samym, będąc

święcie przekonaną, że jestem niezaprzeczalnie obiektem jego westchnień miłosnych i niezmiernie głębokiej tęsknoty.

Co ta literatura robiła młodym pannom w głowach! 😛 

***

– Joanno, wybacz mi – powiedziałam do siostry nazajutrz rano, gdy wspólnie zasiadłyśmy do śniadania. Od rana zdawała się mnie ignorować i traktować, jakbym była nic nieznaczącym przedmiotem zdobiącym otoczenie. Nadęła swoje wargi (dobrze, że nie cudze)  i z pogardą spojrzała na mnie.

– Nie myśl sobie, że paniczykowie tacy jak Robert Kwiatkowski są wierni. Znam renomę tego młodzieńca i bynajmniej nie jestem nim zainteresowana. – Ta uwaga ukłuła mnie do żywego, lecz powstrzymałam się od komentarza.

Nagle, zupełnie niespodziewanie Estera poderwała się z krzesła i wybiegła z jadalni.

– Co jej się stało?! – zapytałam ojca, którego kazania były zazwyczaj powodem jej łez.

– Nie wiem. Zaczekajcie tutaj. – Powolnym ruchem papa wstał i udał się w ślad za uciekinierką.

– Joasiu, czy ty może wiesz, o co chodzi? – Pokiwała głową na boki. – A może zakochała się nieszczęśliwie?

Papcio z pewnością ma inne zmartwienia, niż foszki pannicy, której nikt nie chce.

Ale jeśli nikt jej nie chce, to znaczy, że to on będzie się z nią męczyć. Więc w sumie jest jego zmartwieniem… 

Ale nie musi zbierać na posag. To plus. Drugi – że jako stara panna zajmie się gospodarstwem, będzie klucze nosić i pilnować, aby papcio do końca życia miał czułą opiekę i śmietankę do kawy.

– Nic mi nie wiadomo na ten temat. Masz z nią lepsze relacje, w końcu dzieli was jedynie rok różnicy wieku. Porozmawiaj z nią.

O to samo poprosił mnie tata, więc tuż po śniadaniu poszłam do siostry, lecz nie chciała zamienić ze mną ani słowa. Rzekła jedynie:

– Jeszcze nie mogę wyjawić ci mojej tajemnicy. Ale obym zdecydowała się na to na tyle wcześnie, aby nikt z naszej rodziny na tym nie ucierpiał.

Rzekła tajemniczo i posępnie jak postać z greckiej tragedii. 

Zaszeleściła suknią i odeszła.

I pogłaskała wciąż jeszcze płaski brzuch, w którym to jednak znajdował się najmłodszy członek rodziny Kwiatkowskich. Tak strzelam, że to to! 

(…)

Rozdział 2.

Gwiazd migotanie

Tyle migotania we mnie,

ile gwiazd na niebie.

Tyle jasności w Tobie,

ile moje oko dostrzeże.

Tyle błysku w gwieździe,

ile we mnie drgnień rozkoszy.

Tyle cienia we mnie,

ile sekretnych westchnień.

Tyle szarości w Tobie,

ile we mnie niepokoju.

Tyle czerni w nas,

ile bólu w rozłące.

Minął tydzień nerwowego oczekiwania na wiadomość, drżenia niepewności serca i tęsknego

wzdychania do gwiazd. Zdążyłam przeczytać w tym czasie trzy razy „Romea i Julię” Szekspira oraz dziesięciokrotnie przejrzeć przewodnik po Paryżu. Tej soboty również myślałam o tym, jak cudownie będzie zobaczyć Pola Elizejskie, muzea, galerie sztuki, pałace… te ulice, nowoczesność, pomniki!

Jesteśmy, jak widać już po 1870 roku, czyli po zakończeniu wyburzania ciasnych, średniowiecznych dzielnic Paryża i haussmanowskiej przebudowie miasta. 

No raczej, skoro bohaterka zachwyca się Renoirem i Manetem… ale lepiej dajmy sobie spokój z próbami dokładnego ustalenia czasu akcji, to po prostu umowny wiek XIX, czas długich sukien, balów i romantycznych westchnień. Oraz BARDZO umowna Polska, nawet nie wiadomo, w którym zaborze leży miejsce akcji. 

Właśnie w chwili, gdy czytałam o łuku triumfalnym, ktoś zapukał do moich drzwi. To była moja siostra z listem.

W tym dworku rzeczywiście żyją ekscentrycy, skoro sami sobie podają listy, a nie służba.

Już nie ma co się dziwić, że kisną w nim trzy starzejące się pannice, bo nikt nie będzie ryzykować związku z taką rodziną…

No przecież ustaliliśmy, że tatuś jest katolickim konserwatywnym marksistą, korzystanie z cudzych usług zapewne obraża jego poglądy. 

– Estero? – Wstałam z łóżka, gdy zobaczyłam bladość jej cery. Jej dłonie drżały, gdy podawała mi wiadomość zapieczętowaną czerwoną laką. – To do mnie?

– Wiki… siostrzyczko… – chciała mi coś ważnego powiedzieć, wiedziałam to, lecz spuściła wzrok i pospiesznie wyszła.

Tjaaaa… Estera najwyraźniej coś wie, ale nie powie, no bo jakby porozmawiała szczerze z siostrą, to cały pomysł na wielce dramatyczną akcję szlag by trafił. 

Przestraszona jej zachowaniem zerknęłam na nadawcę wiadomości, lecz nie znalazłam go. Był to list zaadresowany do mnie i zawierał co następuje:

„Jeśli Julia jest gotowa spotkać się z Romeem ponownie, musi zjawić się jutro nad rzeką przy moście, o godzinie 9:00. Ani godziny później, ni wcześniej.”

Jeszcze warunki stawia i grozi, że strzeli focha z przytupem.

To był list od Roberta. Lecz dlaczego pisał szyfrem? 

Takim szyfrem, że mujeju. 

I dlaczego sam osobiście nie pofatygował się, aby poprzez ojca zaprosić mnie do swojego domu wraz z moimi siostrami? To było jasne – chciał spotkać się tylko ze mną! To jednocześnie mnie oburzyło i zachwyciło! Potajemne spotkania, romantyczne, zakazane przechadzki po lesie i polach… Tylko dlaczego nie robił tego jawnie?! 

Bo od tego są tajne schadzki, żeby nikt o nich nie wiedział.

Tego dnia i w tej właśnie chwili przestało mnie to obchodzić, bowiem ze złożonej wpół kartki wypadł mały, zasuszony, żółty fiołek.

Żółty fiołek…?! Fiołki, jak sama nazwa wskazuje, są fioletowe… Chyba że ma na myśli bratek aka fiołek ogrodowy. 

Ale już zasuszony, 

– Och, jaki uroczy. – Wzięłam go do rąk i ucałowałam niczym najdroższy skarb.

Następnego ranka wybrałam się o umówionej godzinie na spacer, niby to porysować szkice

węglem, aby przygotować ryciny pod nowy obraz. 

Panna zachwycona impresjonistami powinna udać się w plener i tam malować! Chwytać światło i kolory! 

Nie wiadomo, może miała węgiel w pełnej palecie barw?

Nikt się nie zorientował, że tak naprawdę udałam się piechotą w kierunku sąsiedniej wsi, gdzie obok mostku przebiegającego ponad rzeką, miał na mnie czekać ukochany. Gdy zobaczyłam go tam, stojącego pod rozłożystym dębem, ubranego tak ładnie, przystanęłam na chwilę, aby przekonać się, czy aby mi się nie przywidziało. To był on! W mig mnie dostrzegł i prędko podszedł, a później chwytając mnie za rękę, pociągnął w głąb lasu. Biegłam za nim, łamiąc obcasiki moich delikatnych pantofelków. Zatrzymał się dopiero nad stawem ukrytym pośród drzew.

Jasne, od razu do lasu.  I w krzaki!

– Wybacz mi, że nie przywitałem się od razu. – Ucałował moją dłoń i uśmiechnął się, rozglądając dookoła, jakby go kto śledził.

– Czy coś się stało? Dlaczego jesteś taki czujny?

– Mon Cheri, muszę wyjawić ci straszną prawdę… i cały powód tego, dlaczego musimy spotykać się po kryjomu.

Bo tak normalnie, to pary spotykały się na ksiutach całkiem otwarcie i w miejscach  publicznych.

Zamarłam w oczekiwaniu.

– Niebawem odbędą się moje zaręczyny z pewną damą, której nie kocham. Co ja mówię?! Nie znoszę jej! – Nachmurzył się i spoważniał, ale nawet wtedy nie przestał być piękny. Ujął moją dłoń i patrząc prosto w oczy, mówił dalej. – Jesteś cudowną kobietą. Ile bym dał, żeby móc wziąć ślub z taką jak ty.

Lecz moi rodzice nigdy się nie zgodzą. Tamta to dama, która ma znaczne dochody i tylko tyle. Ale… – zawahał się przez chwilę – Jeśli kiedykolwiek mógłbym liczyć na coś więcej z twojej strony…

Znaczy, facet otwartym tekstem mówi jej, że się z nią nie ożeni, ale mimo to chce się spotykać i na coś liczy. Dość głupia strategia wobec panny wychowanej według XIX-wiecznych zasad, już mógłby przynajmniej mamić ją obietnicą, że uciekną razem i wezmą ślub potajemnie… 

I to w Paryżu, helloł! 

To było szaleństwo, ale tak, byłam gotowa wyjść za tego człowieka, bo właśnie w tej chwili czułam, że jest mi bliższy niż ktokolwiek inny na tym świecie. 

Bądź co bądź, miał w biurku tekę z impresjonistami. 

Bywał w Peterburku i ma album w biurku! 

Nasze dusze znały się i przenikały, łącząc we wzajemnej miłości.

– Robercie – szepnęłam upojona chwilą. – Tak, jesteś dla mnie kimś, kogo mogłabym kochać przez całe życie. – Te słowa były dla mnie tak naturalne jak to, że świeciło słońce i otaczała nas aura zieloności i ptasich treli. Nic się jednak w tej chwili dla mnie nie liczyło, nic prócz niego.

Zbliżył się do mnie i obejmując czule, złożył pocałunek na moich ustach. Spowita aurą jego miłości, oddałam się we władanie jego zachłannych warg.

Ślurp, ślurp, ślurp, mlask!

– Obiecaj mi, że będziesz moja.

– Tak, zawsze będę twoja.

Poprowadził mnie nad skraj stawu i kładąc na trawie swoją marynarkę, kazał mi na niej usiąść.

W tej chwili jedna połowa wsi zaniemówiła, a druga ogłuchła. Ze zdumienia, rzecz jasna.

I tylko kleszcze czekały w napięciu!

 Później zaczął opowiadać o Paryżu,

Borze, co za nudziarz. 

 jak to będzie cudownie tam razem jechać kilka dni w powozie i spędzić razem czas. Opowiadał tak, jakby naprawdę to wszystko widział. Kształty, kolory, dźwięki… Niemal czułam się, jakbym tam była.

– Niedługo cię tam zabiorę, ale nie jako pannę Wiktorię Jankowską… – Pomyślałam, że chyba śnię, ale brzmiało to jak prośba o to, żebym została jego żoną. 

A tu siurprajz – każe jej przebrać się za przygłupiego parobka, nazwie Jasiek i każe nosić sakwojaże. 

Objął mnie ramieniem i zaczął nucić pod nosem jakąś francuską melodię. 

Francuskie melodie poznaje się po głębokim [r]. 

Może nucił “Je t’aime… moi non plus” ;). Ale to najlepiej śpiewać w duecie. 

Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że siedzimy razem na Polach Elizejskich, całkiem sami. 

Chyba w czasie wojny francusko-pruskiej w czasie ostrzału. 

W sumie… czytałbym o młodej dziewczynie zakochanej w Paryżu, która w końcu ma okazję odwiedzić miasto i trafia akurat na wojnę francusko-pruską. 

Odprowadził mnie do mostu i obiecując, że znowu się zobaczymy, ruszył w stronę dworu

Kwiatkowskich. Rozkochana do szaleństwa naszkicowałam kilka rysunków – tylko dla niepoznaki. 

I choć miałam ochotę po raz pierwszy w życiu namalować portret ukochanego, pojawiły się tam wyobrażenia zakochanej pary siedzącej nad stawem.

Kolejnych kilka dni było niczym życie w nieustającym śnie, który nie chciał się skończyć. To

znaczy ja nie chciałam, aby się skończył. Nieustannie myślałam o Robercie. Nikt inny nie liczył się teraz dla mnie tak bardzo jak on – Mój ukochany i zapewne niebawem mąż. 

Tak, zerwanie zaręczyn było rzeczą banalnie prostą i wcale nie skandaliczną…

Po prostu wyparła to wspomnienie o bogatej kandydatce na panią Kwiatkowską. 

Nawet przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym, czy aby na pewno to wszystko nazbyt szybko się nie posuwa. Nie zdziwiło mnie również pojawienie się kolejnego liściku, w którym „Romeo” zapraszał mnie w to samo miejsce, gdzie mnie pocałował. Poszłam bez wahania, lecąc w jego ramiona niczym ćma do ognia.

– Jesteś, Mon Cheri! 

Skręca mnie z zażenowania, gdy słysze to “Mon Cheri”. Już wolałbym żeby nazywał ją “Omlette du fromage”. 

https://memegenerator.net/img/images/13435407.jpg

– Objął mnie, nie zważając na zbędne konwenanse. Przecież kochaliśmy się jak dwie połowy tego samego owocu.

A pasowali do siebie jak dwa gołąbki. 

– Tęskniłam za tobą.

– Ja też, ale… Chodźmy prędko, mam ci coś ważnego do powiedzenia. Chodź!

Jak zwykle zaciągnął mnie tam, gdzie chciał. Prowadząc mnie za rękę jak niewinne dziecko, podążając leśną ścieżką, zaprowadził mnie do starej, drewnianej chaty na skraju polany. Pełna ufności zbliżyłam się razem z nim do opuszczonego budynku.

*zaczyna mieć nadzieję na jakiś interesujący horror*

To byłby plot twist stulecia!

– Wejdź proszę. – Wpuścił mnie pierwszą, a później zamknął za nami drzwi.

Przyjął poważny wyraz twarzy i ujął moje dłonie. Nawet przez chwilę nie podejrzewałam go o niecne pobudki.

– Kochasz mnie Wiktorio?

– Tak.

– Czy tak bardzo, że chciałabyś oddać mi siebie całą?

Szybko przechodzi do rzeczy, na drugiej randce…

– Jestem twoja Robercie.

– Lecz… czy na tyle mocno, abym mógł pojąć cię za żonę?

– Robercie, och, tak! – Niemal krzyknęłam z radości.

Zbliżył się do mnie i zaczął namiętnie całować. Jego usta dotykały teraz nie tylko moich warg, lecz zaczęły wodzić po mojej szyi i dekolcie. Działo się coś, nad czym przestawałam panować.

– Kochaj się ze mną, pragnę cię. Chcę, abyś była moja ma zawsze.

Jestem niemal na sto procent pewien, że nie tak wygląda zawieranie małżeństwa. 

Vahu, nie znasz się, tak zawierają małżeństwa prawdziwi paryscy impresjoniści! 

Jego słowa tak omamiły i obezwładniły moją czujność, że nie bacząc na wszelkie aspekty moralne, oddałam się mu bez najmniejszego protestu. Robert był bardzo czułym i delikatnym kochankiem. Potrafił rozpalić moje ciało, mimo iż jeszcze nigdy przez nikogo nie zostało pobudzone do miłosnego tańca zmysłów. Od tak [do nie], zwyczajnie oddałam mu swoje dziewictwo, które od zawsze pragnęłam oddać ukochanemu, który miał zostać moim mężem na zawsze.

In immortal words of Joanna Chmielewska: “Stracić cnotę to jest sztuka na raz i nie należy marnować jedynej okazji w życiu byle jak, byle gdzie i z byle kim.”

Jak opisać to przeżycie? Fala gorąca, moje ciało nazbyt wyczulone na każdy dotyk… Zupełnie jakbym rodziła się na nowo. Jego dłonie dotykające moich piersi i miejsc intymnych… Pocałunki w miejscach, o których wstyd mi nawet mówić. Zajrzał chyba do każdego zakamarka mojej istoty, nie tylko cieleśnie (dlaczego wyobrażam go sobie z lupą, studiującego każdy kawałek Wiktorii?) ale i duchowo. Ostateczne zbliżenie było trochę bolesne, a jednak to co działo się później, przeważyło nad wszelkim bólem. Pozbawiona wszelkiej kontroli nad swoim ciałem i umysłem, poddałam się jego zabiegom tak, jak jeszcze nigdy nikomu, obezwładniona najwyższym przejawem rozkoszy.

No dobra, jedno trzeba mu przyznać: skurczybyk jest dobry w łóżku. 

Pewnie praktykował przy znudzonych okolicznych mężatkach… 

 Po czymś takim nie mogło być mowy o rozstaniu. To musiało skończyć się ślubem i wspólnym życiem w Paryżu.

Raczej ukrywaniem wstydu (czyli nieślubnej ciąży) u jakiejś ciotki na głębokiej prowincji.I szybki ślub z dobrze opłaconym facetem, który będzie tak miły, że przyjmie pannę z dzieckiem. 

Chyba, że ekscentryczny papcio zadecyduje, że wszyscy ludzie są równi a trzy kobiety dadzą radę wychować jedno dziecko. 

Trzy kobiety, papcio i woźnica! 

Objął mnie i zaczekał, aż dojdę do siebie. Dopiero teraz, gdy spełniona w miłości leżałam u

boku Roberta, rozejrzałam się po wnętrzu chaty. Nie wyglądała na porzuconą, lecz taką którą odwiedza się co pewien czas.

– Ktoś tutaj mieszka?

– Ja czasem zaszywam się tutaj, aby pobyć na chwilę w samotności. To taka moja kryjówka przed światem i kłopotami. Ale od dziś to będzie nasze wspólne miejsce.

– Masz kłopoty?

Nie. Ale ty będziesz miała… 

Pytanie podziałało na niego niczym katapulta, która wyrwała go z moich rąk i z łóżka.

– Przecież wiesz, że chcą, abym wziął ślub z kobietą, której nie kocham – mówiąc to, zaczął się ubierać. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego.

Posmutniałam. Postanowiłam podzielić się z nim moim pomysłem.

– Powiedzmy swoim rodzicom, że się kochamy. Na pewno nie będą stali nam na drodze do ślubu.

– Kochanie, nie myślmy o tym na razie. Dziś wydarzyło się coś bardzo ważnego między nami. Proszę, abyś zachowała to w tajemnicy.

– Dobrze Kochany.

Well, wszyscy byliśmy kiedyś młodzi, zakochani i naiwni, więc jakoś ciężko szydzić mi z bohaterki. 

Grzeczne dziewczynki zawsze słuchają swoich tatusiów, a niedojrzałe kobiety wierzą we wszystko, co powie im starszy, doświadczony kochanek. Po tym zbliżeniu przyszły kolejne, które przeżyłam równie mocno. Pewnego dnia, jakiś miesiąc po pierwszym razie, całkiem niespodziewanie Estera zadała mi pytanie:

– Czy ty spotykasz się nadal z Robertem Kwiatkowskim?

To pytanie mnie powaliło. Skąd mogła to wiedzieć?! Piękne, wiosenne popołudnie nagle zmieniło się dla mnie w sądny dzień.

– Skąd to pytanie?

– Wiem, że dostawałaś od niego listy – mówiła, nie odrywając swoich brązowych oczu od robótki. – Wiem jesteś zdziwiona, ale rozpoznałam jego pismo na kopercie, którą ci wtedy przyniosłam.

Robercik zaiste był idiotą, uwodząc kolejną dziewczynę z tej samej rodziny. 

Hormony grają, a hormona nie wydłubiesz.

Zaniemówiłam na dobre. Estera odłożyła swoją pracę na bok i spojrzała na mnie tym tak dobrze mi znanym, umęczonym spojrzeniem..

– Ja też się z nim spotykałam. Też wysyłał do mnie listy i spotykał ze mną potajemnie.

Moja nieszczęsna głowa nie była w stanie tego przyjąć do wiadomości. Mój Robert, który miał ze mną wziąć ślub, który kochał się ze mną w naszej chacie, spotykał się kiedyś z moją siostrą?!

– Nie myśl, że byłyśmy jedyne. To jego strategia działania.

– Nie wierzę! On mówił, że mnie kocha!

– Wiki, byłaś z nim w chacie na skraju lasu?

Wszyscy w okolicy mówią o niej chatka-jebatka.

Wiedziała nawet o tym. To nie mogła być pomyłka.

– Oddałam mu tam swoje dziewictwo. – Jeszcze nigdy nie słyszałam takiego bólu w jej głosie. – To było rok temu. Od tamtego czasu nie mogę spojrzeć sobie w oczy w lustrze.

Lustro lustrem, ale prawdziwa afera wybuchnie, gdy w noc poślubną okaże się, że nie mąż zerwał kwiat dziewictwa.

“Och, obym wyjawiła swą tajemnicę na tyle wcześnie, by nikt nie ucierpiał!”  – wyjęczała Estera, po czym przez miesiąc nie puściła pary z gęby, jakby chcąc się upewnić, że siostra jednak ucierpi.  

Wiktoria w szoku leci do chaty w lesie, licząc na to, że zastanie tam Roberta. Owszem, zastaje – w towarzystwie kilku kolegów. 

Mózgu, przestań mi sugerować co panowie tam robili. 

(…)

– N-natychmiast muszę… z tobą porozmawiać. – Starałam się panować nad swoimi emocjami, które w tej chwili przesłaniały mi cały świat. Niezadowolony zbytnio z mojej niespodziewanej wizyty poprowadził mnie w głąb lasu, aby nikt nas nie usłyszał.

Koledzy z chatki uszanowali ich chęć bycia we dwoje. 

Pomiędzy nimi nie było, rzecz jasna, żadnego syna sąsiadów, żadnego krewnego i znajomego, który z uciechą rozniósłby po okolicznych dworach plotkę, że panna Wiktoria szuka tête-à-tête z Kwiatkowskim. 

I że zna drogę do męskiej meliny w lesie.

Opowiedziałam mu, co wyznała mi Estera.

Jego odpowiedź?

– Tak, spotkałem się kilka razy z twoją siostrą, ale… nie przypadliśmy sobie do gustu. Kochanie… – Ujął moją twarz w swoje dłonie, po czym z przekonującym spojrzeniem rzekł:

– Kocham cię, a jej nie kochałem. Przynajmniej na początku zdawało mi się, że to coś więcej. Teraz już wiem, że zanim poznałem ciebie, nie wiedziałem co to miłość. – Pocałował mnie czule, tak jak zwykle, co uśpiło troszkę moją czujność.

– A te inne damy?

Jego ciemne oczy zwęziły się w wąskie szparki. A masło maślane rozmaśliło się w maselnicy. Mocno zastanowił się nad odpowiedzią. Nie był w stanie przeniknąć moich myśli, choć widziałam, że z całej siły pragnął włamać się do mojego umysłu.

Bobek gorszy od Voldemorta.

Koleś się nadyma i może nawet pęknie, ale czy naprawdę tak trudno wpaść na to, o czym myśli Wiktoria po takim pytaniu? 

https://i.makeagif.com/media/6-09-2016/-c1RZh.gif

– Poznałem kilka dam, owszem, ale żadna nie przypadła mi do gustu.

Co stwierdziłem po dogłębnym ich poznaniu. 

Zajrzał do każdego zakamarka ich istoty, cieleśnie i duchowo. 

– A twoja przyszła żona? – To było dwuznaczne, podchwytliwe pytanie, które zadałam mu specjalnie.

Od razu dwuznaczne. 

Chciałam, żeby powiedział, że to ja nią będę, że wyznał prawdę rodzicom i już niebawem poprosi ojca o moją rękę. Ale on odpowiedział:

– Później będziemy się nad tym zastanawiać. 

Teraz wybacz, ale jestem umówiony z przyjaciółmi na polowanie, a to nie jest dobre zajęcie dla pięknych, wrażliwych panienek – wywinął się zręcznie. Ta odpowiedź mnie nie uspokoiła. Za moimi plecami toczyła się gra, o której nie miałam pojęcia.

Dodawanie dwóch do dwóch nigdy jej za dobrze nie wychodziło. 

Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że stoję na wierzchołku góry lodowej, której potężny i niedostępny masyw skrywają odmęty oceanu.

A ty jesteś Titanikiem płynącym na pełnej kurwie. 

***

Coś dziwnego działo się ostatnio z moim ciałem. Nie mogłam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio miałam krwawienia miesięczne. 

Ajjj, byłem blisko. Tylko trafiłem nie tę siostrę. Ale, jak to mówią, wszystko zostaje w rodzinie. 

Może coś mi się poprzestawiało? Faktem było, że nie czułam się dobrze, a nad ranem miałam dziwne mdłości. Ciągłość tych zjawisk doprowadziła mnie do podjęcia decyzji o wizycie u lekarza. Pojechałam więc po prostu kazałam zaprząc powozik i pojechałam do miasta. Papcio nawet się nie zainteresował gdzie jest koń i powóz  i pan doktor stwierdził najgorsze. 

Syfilis?!

Nie wiem, czy byli wówczas ginekolodzy w dzisiejszym rozumieniu tej specjalizacji. 

Ale nawet jeśli tak, to nie przyjmowali panienek z podejrzeniem ciąży. Natomiast żadna panienka w domniemanej  ciąży nie szukała porady u lekarza w mieście (zwłaszcza w tym najbliższym, bo lekarz mógł być dobrym znajomym nie tylko papy, ale też księdza plebana), a raczej u babki-zielarki… 

Będąc jeszcze w szoku, wróciłam do domu. Bladość mojej cery skłoniła moją siostrę do niepokoju.

– Wiki! – Widząc jak słabnę, podbiegła do mnie i podtrzymując, zaprowadziła do mojej sypialni. – Połóż się siostrzyczko. – Ułożyła mi poduszkę pod głową. Zmarszczyła swoją ciemną brew w akcie najwyższego niepokoju i zadała mi to najgorsze na świecie pytanie:

– Jesteś w ciąży? Prawda?

A fe, takie bezpośrednie słowa w ustach dziewiętnastowiecznej panienki? Nie mówiąc już o tym, w jaki sposób niezamężne dziewczę, wychowane przez surowego ojca, skojarzyło słabość i chorobę swej siostry z tym błogosławionym stanem, który nieodłącznie wiąże się z małżeństwem. 

(…)

– Nieszczęsna dziewczyno! Dlaczego nie pomyślałaś o konsekwencjach?! – zgromiła mnie. – Czy ty wiesz, co ojciec teraz zrobi?! 

No co zrobi? 

Nie wiem, co przewidujesz, ale założę się, że tego byś nie zgadł. 

Na ogół było tak, że ojciec podwajał posag puszczalskiej córuni i dawał taką sumę, że kupiony narzeczony zapominał jak się liczy do dziewięciu. 

(…)

 – Czy Robert wie?

– Nie, jeszcze mu nie powiedziałam.

– Będzie musiał się z tobą ożenić!

– On mówił, że ma ożenić się z kimś innym…

– I mimo to oddałaś mu się?! – oburzyła się.

Tak, to było przekroczenie wszelkich zasad moralnych wiary katolickiej i społecznych w ogóle. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak mogło to wyglądać z zewnątrz. Przecież byłam jawnogrzesznicą!

No… nie wiem. Zaślepienie zaślepieniem, ale jakoś wątpię, żeby wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że przekracza zasady. Nie przy ówczesnym systemie wychowania. Zresztą, nawet Romeo i Julia wzięli ślub zanim przeszli do czegoś więcej 😉

– Idę natychmiast porozmawiać z Robertem!

– Nie!

– Nie mamy innego wyjścia! Jeszcze dziś musi poprosić cię o rękę! I ja tego dopilnuję! Ze mną spał raz [?] 

To już się nie dziwię, że poszukał sobie innej partnerki do figlowania, skoro słodko zasnął u boku Ester. 

ale to nie miało żadnych konsekwencji! Cierpiałam, nie mogąc nakłonić go do małżeństwa. Ale z tobą sprawa jest inna. – Usiadła na łóżku i pochwyciła moją dłoń. – Módl się, siostrzyczko, żeby wszystko się dobrze poukładało.

Prawdę mówiąc, nie wiem, czy z Bobka to jest zwykły idiota, czy raczej Janko Ryzykant. Jeśli chciał sobie po prostu zaru zaspokoić żądze, to uwiedzenie szlacheckiej panienki było najgłupszym pomysłem… Nikt nie miałby mu szczególnie za złe, gdyby “bałamucił” chłopki i służące, ba, nawet zrobienie takiej dziecka skończyłoby się po prostu jakimś odszkodowaniem. Z dwojga złego lepsze byłyby nawet mężatki, w razie wpadki bękarta zawsze można przypisać mężowi. Ale panna? Skandal, najpewniej pojedynek, utrata nie tylko reputacji ale może i życia… No, głupi pomysł. 

ROZDZIAŁ 3.

Zachód słońca

Złotem zaczynasz swą mowę,

obietnicą kusisz.

Nagle wlewasz we mnie czerwienie,

tniesz słowem,

żółcienie z błękitami łączysz.

Słodyczą gorycz malujesz,

granatem kończysz wystąpienie.

Jakby było ci mało,

czerń po sobie zostawiasz

ukojony mym bólem.

Lecz oto jasność nadchodzi.

Rozświetli mą drogę.

Estera wróciła kilka godzin później. Była jakaś dziwnie zmieszana. Moje pytanie o rozmowę z Robertem zbyła milczeniem i machnięciem ręką. 

Niech zgadnę – wybrali się do chaty w lesie? 

Może stwierdziła, że później ze mną porozmawia?

Czekałam więc do wieczora, nieustannie leżąc w łóżku. Zaniepokojony ojciec kazał ponownie wezwać lekarza. To był ostatni kilogram nieszczęścia, który przeważył szalę.

A tam, kilogram. Całe szenaście ton!

Wszedł do mojego pokoju i spojrzał na mnie tak, jakbym popełniła morderstwo.

– Wstań! – rozkazał surowo, co też uczyniłam. Stanął naprzeciwko mnie, spojrzał z pogardą, a później ciężkie uderzenie jego ręki w mój policzek powaliło mnie na podłogę. Estera, która stała o krok za nim, rzuciła mi się na pomoc.

– Tato! Miej litość! Ona ma urodzić twojego wnuka! 

Nawet, jeśli papcio nie dopuszczał do siebie myśli o zhańbieniu córki, to teraz ma dowód.

– Zasłoniła mnie swoim ciałem, gdy bezradnie kuliłam się na podłodze, nie mogąc powstrzymać dławiącej fali łez, które zaczęły wypływać z moich oczu.

– Kim on jest?! – krzyknął rozjuszony.

– Później o tym porozmawiacie. Ona jest cała roztrzęsiona.

– Niech ona mi odpowie! – Poczułam gwałtowne szarpnięcie za ramię zmuszające mnie do

powstania.

– Tato! – Błagalny krzyk Ester zmusił ojca do puszczenia mojego ramienia. Pomogła mi podejść i usiąść na łóżku. – Ten człowiek nigdy się nie ujawni – rzekła do taty. – Powiedział, że nie przyznaje się do dziecka i że lada dzień ma związać się świętym węzłem małżeńskim z bardzo majętną damą.

Nie, to wcale nie tak, że daję ci bardzo konkretne wskazówki!

Oto świat bez telewizji, radia, fejsa i twittera. Trzeba było  radzić sobie inaczej. Najlepiej – ploteczkami. 

Ziemiaństwo miesiącami żyło opowieściami o tym kto z kim się zaręczył i kiedy będzie ślub…

Jej słowa zabolały mnie sto razy mocniej, niż uderzenie dłoni ojca. Dwa miesiące związku, ba! narzeczeństwa!

Nie. Narzeczeństwo w dziewiętnastym wieku rozumiano jako zgodę obu rodzin na to, że między ich potomkami dojdzie do małżeństwa. Zgodę taką zatwierdzano zaręczynami. 

A nie to, że dwoje młodych gzi się w leśnej chatce. 

i całą miłość, która była między nami szlag trafił, unieważnił tym jednym stwierdzeniem. Świat się dla mnie skończył.

***

„Nie będzie Paryża, nie będzie już więcej wspólnych spacerów, pocałunków i wyznań miłości.

Opuściłeś mnie ukochany i jestem teraz zupełnie sama, ogołocona z wszelkiej godności ludzkiej. Nikt i nic nie jest w stanie mi teraz pomóc. Karząca ręka Pana Boga dosięgła mnie. Cierpieniom moim nie ma końca.”

A to dopiero początek…

Nie ma takich słów, które byłyby w stanie objąć mój smutek i rozpacz w tych dniach.

Ojciec spotkał się z Robertem, który wyparł się wszelkich związków ze mną. 

Miał szczęście, że tatuś był pacyfistą, którego brzydziła sama idea pojedynku. 

Papcio był był znajdą bez męskich krewnych – bo jeśli sam nie potrafi dać gówniarzowi w liczko, to powinien mieć braci, bratanków i szwagrów, a do ich obowiązków należało chronienie honoru rodziny, w tym także pojedynek z uwodzicielem kuzynki.

Bycie szlachcicem nie polegało tylko na przegrywaniu majątku w karty, to był także obowiązek przestrzegania surowego kodeksu honorowego.

Przez cały ten czas byłam więc oszukiwana. Przyszło mi zamienić miłość na rozpacz, a rozpacz na nienawiść, lecz zanim to miało nastąpić, musiałam przejść jeszcze wiele upokorzeń, aby zrozumieć: dlaczego Robert Kwiatkowski potraktował mnie w ten najgorszy z możliwych, upokarzający sposób?

Jedno, co mi przychodzi do głowy, to jakaś zemsta rodowa. Może za tym wszystkim kryje się jakaś grubsza intryga? 

Bo nie wierzę w tak bezmyślnego panicza i trzy po kolei tak bezmyślne panny. 

Może jakiś zakład o to, jak wykończyć starego J.?

Kilka dni później moje życie znów miało się przewrócić do góry nogami, lecz któż mógłby się

spodziewać po swoim ojcu, że może posunąć się aż tak daleko. Kazał mi się ubrać w piękne odzienie, takie jakie zakłada się na najlepsze okazje i kazał Esterze ufryzować moje włosy, aby dopełnić całości.

Pokojówek też nie mają.

Obydwie byłyśmy przekonane o tym, że tata wiezie mnie co najmniej na zaręczyny. Odżyła we mnie nadzieja, że może Robert jednak zmienił zdanie! W rzeczywistości jednak ja i ojciec pojechaliśmy do kaplicy.

Tam zaręczyny, od razu jadą na ślub! 

Była sobota, piękny majowy dzień, a dookoła budynku zebrało się wielu znamienitych posiadaczy ziemskich. Działo się coś bardzo ważnego, właśnie w tej chwili! Ojciec pomógł mi zejść z powozu, a później przeciskając się przez tłum, wprowadził mnie do środka kościoła i zatrzymał się w miejscu, z którego mogłam zobaczyć ołtarz. Tam, odwróconych tyłem do reszty, stało dwoje osób – kobieta ubrana w białą suknię i mężczyzna o ciemnych kręconych włosach, w którym od razu rozpoznałam Roberta. Zrobiło mi się słabo, ale ojciec podtrzymał mnie, abym mogła ustać. I trzymał mnie tak przez całą ceremonię, wiedząc, jaki sprawia mi to ból.

Niech cała okolica wie o skandalu, niech plotkują ile wlezie, niech starsze córki też utracą reputację i szanse na dobre zamążpójście, a co! Nie stać mnie?

Przez chwilę miałem nadzieję, że wyciągnie rewolwer i urządzi im krwawe gody. 

Oglądałbym film, w którym pewien mieszczanin mści się na bogatej, arystokratycznej rodzinie, bo dziedzic majątku wykorzystał jego córkę. Niestety, uwodziciel nie wie, że ojciec dziewczyny to weteran powstania styczniowego (w tej roli Clint Eastwood), który ściąga do pomocy kumpla (Morgan Freeman). 

Kumpla z wojny secesyjnej! 

Po ceremonii wsiadają do powozu i tatko wiezie wyrodną córkę dalej… 

(…)

Wysiedliśmy z powozu w samym środku wiejskiej osady. Papa zaczepił jednego z wieśniaków i coś mu powiedział. Wsparta o powóz, ledwie trzymając się na nogach, czekałam na dalszy ciąg zdarzeń. Po kilku minutach zaczęło zbierać się dookoła nas coraz więcej wieśniaków, głównie młodych mężczyzn. Widok ich brzydkich twarzy i nagich, umorusanych stóp spotęgował moje mdłości. Widząc ich ironiczne uśmieszki, czułam się upokorzona. W końcu, gdy znalazło się dookoła nas dwudziestu chłopa, tata przemówił dostojnym i pewnym siebie głosem:

– Czy to już wszyscy kawalerowie ze wsi?!

– NO! TA! TAK!!! – odpowiedziało chórem kilka niskich, basowych głosów.

– Dobrze! Słuchaj ta mnie wszyscy! Ja wasz pan i właściciel ziemski pól, które uprawiacie, oznajmiam wszem i wobec, że od dziś mam tylko dwie córki!

Chłopi się tym bardzo przejęli. 

Baby zaczęły odruchowo płakać, dzieci szlochać, a wiejskie psy zadbały o prokreację.

Słowa te zmroziły mi krew w żyłach, ale to jeszcze nie był koniec jego przemowy.

– Ta oto osoba sprzeniewierzyła się wszelkim regułom wiary katolickiej! Ja, jako przykładny pan, mam obowiązek ją ukarać! Oświadczam, że ta kobieta dopuściła się cudzołóstwa i nosi w swoim grzesznym łonie haniebny owoc tego czynu! Jako osoba zdolna do decydowania o jej losie oświadczam co następuje! Oddam ją w zamian za dobrą krowę cielną, 

Cooo?

Już pomijam absurd całej tej akcji, ale…

To ojciec powinien dać krowę.  

pod warunkiem, że właściciel tejże krowy pojmie za żonę tę godną najgorszej pogardy kobietę.

Kurde, nie mogę. Skąd autorka wzięła tę absurdalną scenę?! Tego srogiego ojca, co się zachowuje jak jakiś średniowieczny pan feudalny? 

Nie obrażajmy średniowiecza! 😀

No, ale bardzo postępowy ten ojciec, nie ma co… 

To jest głupek działający wbrew przyjętym zasadom swojej “sfery”, która miała starannie opracowany scenariusz wychodzenia z podobnych skandali. 

Upokorzenie, poczucie niesprawiedliwości, ostateczne upodlenie…

Po jego słowach zrobił się taki hałas, że miałam wrażenie, iż jestem w środku gniazda szalejących szerszeni i że zaraz rozsadzi mi głowę od tego rumoru. Targowanie trwało długo, a ja nie potrafiłam znaleźć słów na swoją obronę. Byłam kompletnie bezbronna.

– Z takiej to nic będzie!

– Jak dopłaci do weźniem!

Mądrze gada! Trzeba najpierw dać posag za dziewkę!

– Chude to takie! Mizerne!

– Nawet bym za darmo nie wzion!

Wielu chłopów stwierdziło, że nie opłaca się brać kogoś takiego jak ja do pracy w gospodarstwie, bo nie będzie ze mnie żadnego pożytku. W krótce tłum się rozproszył i zostaliśmy z ojcem sami.

Zostali sami w tej krótce, czymkolwiek była. 

– Widzisz, nikt cię nie chce! – Rozłożył ramiona, udając bezradność. – Chyba nadajesz się jedynie do służby jako pokojowa lub pomywaczka! Żaden porządny mężczyzna nie będzie cię chciał! Ladacznicy z nieślubnym dzieckiem!

Oj, papcio z nerwów odurniał do reszty. Posag, posag się liczy! Jeśli będzie wysoki, to nawet ciąża nie będzie przeszkadzać.

Trzęsąc się z nerwów, zmęczona przeżyciami i osłabiona wymiotami uklękłam na ziemi. Czy tak wygląda śmierć? Jeśli tak to wolałam już umrzeć, niż to znosić.

Woli umrzeć niż znosić śmierć?

– Czyżby jednak ktoś zechciał się nad tobą zlitować?

Podniosłam głowę. W odległości kilku metrów od nas zobaczyłam mężczyznę, który prowadził na sznurze ogromną, łaciatą krowę, której brzuch był nienaturalnie wielki. Krowa  ta była bardzo zadbana, o lśniącej sierści, przyozdobiona w białobrązowe łaty. 

W sensie, że pomalowana? 

Mężczyzna, w którym rozpoznałam jednego z chłopów, którzy niegdyś pomogli nam w naprawie powozu, (doskonała pamięć do twarzy, a może te strzechowate włosy były tak charakterystyczne?) podał mojemu ojcu sznur.

Proszę, powiedzcie, że taki z pętlą, żeby debil się powiesił na najbliższym drzewie. 

– Piękna krowa. – Ojciec poklepał ją po szyi i kazał woźnicy przywiązać ją do powozu.

Ahahahahaha, czy Wy też widzicie tę jaśniepańską karetę, ze stangretem w liberii i przywiązaną z tyłu mućką?

(Uważaj, jak pokiwa rogiem, to znaczy, że będzie wyprzedzać.)

Coś jak scena z Czterech pancernych. Tam też na front jechali z krowiną uwiązaną do czołgu. 

Chłop zbliżył się do mnie i ujmując za ramiona, podniósł z klęczek. Było mi w tej chwili obojętne, czy pociągnie mnie po ziemi za rękę, za nogę czy też poprowadzi na jutowym sznurze. 

Jutowy sznur był równie drogi co jedwabny, bo jutę też trzeba go było sprowadzać z Azji. 

Lecz on zrobił coś,czego się nie spodziewałam. Podniósł mnie jak piórko i wziął mnie na ręce.

– Panienka obejmie mnie za szyję – rzekł łagodnie.

Posłuchałam go i słabnąc, oparłam głowę na jego ramieniu. Chłop odcharknął ślinę z głębi swojego gardła i splunął siarczyście pod nogi ojca.

– Żeby cię to samo spotkało, co tą biedną dziewczynę. – Odwrócił się i począł iść przed siebie mimo obelg Jankowskiego.

Znaczy – żeby zaszedł w ciążę? 

– Ty chamie! Ja się dowiem kto ty jesteś i wyrzucę cię z moich ziem! Do więzienia trafisz! Na

szubienicy zawiśniesz ty, ty…! – zaperzył się.

– Ścierwojad jeden – fuknął pod nosem chłop, nie przestając mnie nieść w głąb wsi.

Dlaczego ścierwojad

***

– Coś ty mnie tu naniósł do doma?! Zepsucie, grzech, ladacznice jaką! Toć to na dom zarazę ściągniesz, bydło padnie, a wszyscy na chorobę zapadniem! Bóg nas pokarze za jej grzech!

Stek obelg, który chłop dostał od swojej matki, przyprawił mnie o kolejne mdłości. Leżąc w dużej izbie – która musiała służyć za sypialnię małżeńską, bo oprócz tego na którym leżałam, stało w niej jeszcze jedno, dwuosobowe łoże 

To nie sypialnia małżeńska, lecz buduar na rozkoszne igraszki we troje 

– skuliłam się pod pledem, którym okrył mnie mój wybawca.

Pled był ciepły i miękki, z wielbłądziej wełny, w dyskretną szkocką kratę. 

– Co też matko opowiadacie! Jakie kary?! Jakie zarazy?! Toż to ludzie same na siebie ściągają efekty tego, co robią! (Benek z dumą użył słowa, które podsłuchał u księdza dobrodzieja) A co my zrobili, że ma nas złe dopaść?! Schronienia biednej dziewczynie udzielili?!

(…)

– Dziecko nie jest niczemu winne, że na świat przychodzi. A ta panna na złą nie wygląda. Pewno ją jaki zbałamucił i zostawił!

Myśli rodem z drugiej połowy XX wieku. 

– To córka właściciela ziemskiego. Jankowskiego co połowę wsi za gardła trzyma.

A taki był postępowy, wszyscy ludzie równi… oho, gilotyna w rogu pokoju nadstawia ucha. 

A drugie pół wsi gromadzi hubkę i krzesiwo.

– Ale nas nie.

– Po co ty się w to plączesz?!

– Bo tak trzeba. Dziecko ojca musi mieć, a kobieta bezbronna schronienie i opiekę.

Tyle, że ta opieka nie szła ze strony prostego kmiecia. Nawet mieszczanie nie wchodzili w rachubę jako opiekunowie samotnych szlachcianek. 

A co do półsierot bez ojca, to każde powstanie tworzyło kolejną armię dzieci wychowywanych wyłącznie przez kobiety. 

– Będziesz ty za to cierpiał! Co ty se myślisz? Że ona ciebie pokocha?! Panienka ze dwora pokocha brudnego chłopa?!

Oj tam, pokocha, nie pokocha, o jakichś fanaberyjach, matko, gadacie. Pod pierzynę ślubnego ma wpuszczać, a reszta – furda!

– Ja nie jestem zwykły chłop! Tylko syn mojego ojca, co tu wolnym był! I ja wolnym jestem! 

No, jeśli mamy końcówkę wieku XIX, to każdy jest wolny, bo pańszczyznę zniesiono już we wszystkich zaborach. Ale Benek mówi jakby był kimś więcej, może on z jakiejś szlachty zagrodowej, z jakichś miejscowych Bohatyrowiczów? 

A brudny też nie jestem, bo się myję codziennie.

– Synku, synku… – biadoliła nieszczęśliwa kobieta. – Tyle wody marnujesz! 

Wtedy odezwał się trzeci głos.

– Anno – to był głosik cichy, schorowany, starczy. – Córko, dajże tej dziewczynie spokój. Ona ci się do pola przyda, do domu… Odciąży cię. Upierze, zaceruje…

Aaaahahahahahahaha! Niby kto, panienka z dworku?

I konterfekcik rodzinny na bibułce węglem machnie, a to na sad kwitnący się zapatrzy, a to krowie wymiona wymyje, mówiąc coś o jakiejś hy-Geni.

– Matulu, ona się dziecka nieślubnego dorobiła.

– Też mi nowina, bo to ona jedna? A ta Hanka, co na służbę do miasta poszła? A ta Magda, co za podkuchenną we dworze była? Wielkie mecyje! 

– Nie sądź, abyś i ty nie była sądzona. Co ona przeszła i jeszcze przejdzie, nie zazdrość jej. Nie twoja rzecz kary wymierzać.

– Babciu… – Usłyszałam dwa cmoknięcia. – dopilnujcie, żeby matula jej tu za dużo przykrości nie zrobiła. I pracą na razie nie obarczała!

– Tak Benedykcie, dopilnuję… – kaszel. – Będzie z niej pociecha, zobaczysz Anno.

Benedykt? Tak samo to chłopskie imię, jak Estera – szlacheckie. 

– Będzie z tego tylko kłopot, zgryzoty i hańba! – fuknęła kobieta, a później usłyszałam, jak ktoś trzasnął drzwiami i zaległa cisza.

Zatrwożona nakryłam się pledem po same uszy. Nagle do sypialni wszedł Benek, a ja podskoczyłam przestraszona.

– Panienka się nie boi – powiedział łagodnie. – Przyniosłem zupy i kawałek chleba. – Postawił mi to na szafce obok łóżka yyyy, aha i czekał, aż zacznę jeść. – Musi coś zjeść, bo zasłabnie znowu.

Usiadłam i okręciłam się powoli, aby postawić nogi na podłodze. Wzięłam do ręki drewnianą łyżkę, proszę, proszę – taka elegancka chałupina, z nocnymi stolikami koło łóżka, a tu drewniana łyżka, jakby nawet cynowych nie mieli po czym odstawiłam ją z obrzydzeniem. W domu jadałam tylko srebrnymi sztućcami.

JAKIMI?! 

– Dlaczego nie je?

– Pan wybaczy, ale u mnie w domu jada się srebrnymi sztućcami.

– O! Nie wiedziałem – zasępił się przez chwilę, podpierając głowę. – Wiem! Michalakowa ma takie, co dostała od pani za posługę! 

Był to komplet wianny, ze 144 sztukami sztućców, nawet tak wymyślnych, jak noże do  otwierania ostryg i widelczyki do ciastek z kremem…

“Dostała od pani za posługę”? Oj, naiwnyś, Beniu, naiwny… Lepiej sprawdź, czy w chałupie co nie zginęło, jak Michalakowa wpadła na plotki. 

Dam jej za to wiadro, co mnie tak prosiła – i nie czekając na mój komentarz, wyparzył niczym oparzony.

Ze swoją niewyparzoną gębą. 

Minęło dziesięć minut. Już byłam skłonna przełamać się i użyć tego obrzydliwego narzędzia,

bo żołądek zaczął mi się skręcać z głodu ledwo to żyje, a apetyt ma jak wilk! już brałam ten kawałek drewna do ust, gdy Benek wrócił i zadowolony z siebie podał mi srebrną łyżkę.

https://media1.tenor.com/images/5c326e452e2280d735765b61050ed7c3/tenor.gif?itemid=13295203

Wzięłam ją, przetarłam skrajem chusteczki, którą miałam przy sobie i zaczęłam jeść.

– Dziękuję.

W zamian zostałam obdarowana uśmiechem mojego wybawcy, który pozostawił mnie samą, nie czekając, aż dokończę danie. 

Wyszedł do drugiego pokoju. 

Leżąc kompletnie sama w izbie sypialnej,

W chałupce prostego, bosego chłopa jest jeszcze salon, bawialnia, buduar, jadalnia i pokój śniadaniowy. O łazienkach z bieżącą ciepłą wodą nie wspomnę, bo to oczywiste. Tak było w każdej chatce.

A sąsiadka ma srebrne sztućce.

 myślałam o bardzo wielu rzeczach. Czy Robert kiedykolwiek mnie kochał? Czy miał więcej kobiet w tym samym czasie, gdy spotykał się ze mną? Czy żałuje tego, co zrobił?

Jeśliby mnie kochał, to poszedłby najpierw do mojego ojca i poprosił o moją rękę. Dałam się

wykorzystać, choć od początku mówił mi, że ma zamiar się ożenić z inną. Nic jednak nie wskazywało na to, kiedy dokładnie miało to nastąpić. Wszystko musiało dziać się za moimi plecami. 

Dżizas. Od pierwszego spotkania jej mówił, że będzie się żenić z inną, a ta najwyraźniej zamknęła oczy, zatkała uszy i wołała “Lalalalalalala”. 

(…)

Moje rozmyślania przerwało wejście Benedykta. Nagle okazało się, że już wieczór nastał.

Psy się uśpiły i coś tam klaszcze za borem.

Pewnie to sąsiedzi oklepują Bobka. 

Wszedł ze świecą do środka, a za nim weszła mocno zgarbiona, staruszeczka o lasce i trochę wyższa od niej kobieta, które obrzuciła mnie wrogim, błękitnym spojrzeniem. Obydwie miały na głowach chusty.

A co miały mieć? Sobolowe toczki z woalkami?

– Czas na modlitwę – rzekł Benedykt.

Usiadłam nerwowo, nie wiedząc, jak mam się zachować.

Papcio w swojej wolnomyślicielskiej idei nie pokazał jak rączki składać i jakie są słowa pacierzy?

– Leż dziecko. Pomodlimy się wspólnie, a ty leż – łagodne powiedziała staruszka i obdarowała mnie promiennym uśmiechem.

Wszyscy troje klęknęli przed małym ołtarzykiem, który dopiero teraz dostrzegłam na przeciwległej ścianie pokoju.

Święte obrazy i Pasyjka były oczywiste, ale budowanie ołtarzyka to już full-wypas i wpływy japońskie. 

 „Ojcze nasz” i „Litania do Matki Bożej” były mi znane, jednak w tej chwili wydały mi się tak obce. Przypomniałam sobie ojca i to jak mnie dziś upokorzył. Nie mogłam powstrzymać się od łez.

Nagle ból duszy uderzył mnie z podwójną siłą. Pamiętam tylko tyle, że zaczęłam krzyczeć i zawodzić.

– Matko dajcie jej kozłka! – usłyszałam pośród moich krzyków.

Mówiąc po ludzku – waleriany.

– Jakby ją demon opętał! – zajęczała Anna, matka Benedykta.

I to w trakcie odmawiania wieczornej modlitwy

– Nie demon, tylko ból serca z niej uchodzi! Da mama jej tych ziół!

– Może po dochtora zawezwać?

Raczej mocno związać i wrzucić do rzeki.

– Babciu, powiedzcie parobkowi, żeby pojechał prędko! Ja ją przytrzymam, żeby se co nie zrobiła!

Lekarz oczywiście wszystko rzuci precz i będzie się tłukł po nocach, bo wiejski parobek mówi, że baba krzyczy i wije się w łóżku. Już to widzę.

Pamiętam, że Benek trzymał mnie za ramiona, przygważdżając do łóżka, a Anna wlewała mi coś do gardła. Później zjawił się lekarz 

Już widzę, jak chłop płaci wezwanemu z miasta lekarzowi, bo baba nerwowa. 

który dał mi zastrzyk. Zasnęłam.

Wygląda na to, że w sumie nieźle trafiła, Benek jest chłopem bogatym i oświeconym, skoro po doktora posyła, zamiast wsadzić ją do pieca na trzy zdrowaśki. 

A lekarz ma pod ręką strzykawkę i robi zastrzyki. 

Chciałam uciec, gdy tylko dowiedziałam się, że nasz ślub ma odbyć się po jutrze. 

Po jutrze nadchodzi pojutrze. 

Autorka założyła sobie własne wydawnictwo, ale na korektę to już jej było szkoda pieniędzy. 

Benedykt był u mojego ojca, aby zaprosić go na ślub, ale ten powiedział, że nie ma już córki i nie zjawi się na uroczystości. 

Że też go w ogóle wpuścił na pokoje…

Nie chciałam dzielić życia z człowiekiem, którego nie kochałam. To było dla mnie gorsze niż śmierć. 

Targana dziwną, nieuzasadnioną nadzieją na powrót do Roberta, postanowiłam o własnych siłach udać się do dworku Kwiatkowskich, aby przekonać się, czy aby ten jego cały ślub mi się nie przyśnił. To był dziwny obłęd, dziwne jakieś zaćmienie umysłu…

Puk, puk, puk. 

  • Kto tam?

  • Wiktoria!

  • Co chcesz?

  • Czy to prawda, że została pani żoną mojego ukochanego Roberta?

Po czymś takim, cały powiat ma ubaw przez okrągły  rok. 

O ósmej rano, która wydawała mi się bardzo wczesnym świtem, wstałam i wsunęłam na nogi moje buty. Weszłam do izby i zobaczyłam tylko śpiącą na łóżku obok pieca babkę Benka. Anny nie było.

Nikogo nie było, wszyscy w robocie, nikt za darmo kaszy nie je! 

O ósmej rano to pewnie przyszła zobaczyć, czy jest kakao do śniadania. 

Wyszłam na podwórko i rozejrzałam się. Przechadzały się tam kury, gęsi i kaczki, gdzieś w oddali słyszałam świnie i muczenie krów. Było tak głośno jak na jakim dużym folwarku. Nagle rozległ się jeszcze większy huk, a właściwie krzyk, tętent kopyt i smaganie batem.

– Nie bij panie! Ja już nie będę! Nie bij!

Na podwórko wleciał bosy piętnastolatek, a za nim, na silnym, umięśnionym koniu przysposobionym do pracy w polu, wjechał Benek z rozchełstaną koszulą, batem siekący uciekającego. Zatrzymał się, zeskoczył z wierzchowca i wymierzając batem cios w nogę chłopaka, powalił go na ziemię.

– Będziesz mi tu kury kradł, złodzieju jeden!? Ja tu pod swój dach przyjmuje, jeść daje, a ty mnie okradasz?! – Złapał go za fraki (ehehehehehe, dobra, wiem, że nie chodzi o frak, ale i tak to powiedzonko brzmi śmiesznie w tym kontekście) i podniósł do góry. Zauważyłam, że koszula chłopaka jest w kilku miejscach przecięta i naznaczona strugami krwi.

Nie wiem dlaczego Benek wraca z pola na wyprzęgniętym roboczym koniu tylko po to, aby sprać parobka, jakby nie szło poczekać z tym do powrotu. Wygląda na to, że o kradzieży dowiedział się od ptaszków w polu i tak się zirytował, że musiał komuś przylać.

– Zostaw go!!! – krzyknęłam, gdy chłopak zaczął się dusić, przytrzymywany za gardło.

W tej dopiero chwili Benek zdał sobie sprawę z mojej obecności i natychmiast puścił parobka.

– Idź się umyj! I daj kurom źryć! Jak cię jeszcze raz przyłapię na kradzieży, to skórę wygarbuję! – warknął na niego i zwijając bat, zwrócił się w moja stronę. Podszedł powoli, patrząc na mnie spode łba tym swoim dzikim spojrzeniem, które tak mnie niepokoiło.

– Złodzieja należy ukarać, inaczej dalej będzie kradł i do reszty na złe zejdzie.

– A co należy zrobić z takimi jak ja? – zapytałam.

– Złe pytanie panienko. Co należałoby zrobić z tym, co to panienkę porzucił z dzieckiem w brzuchu?

Na samą myśl jaka kara spotkałaby Roberta, gdyby to Benedykt miał mu wymierzyć karę, przeszył mnie dreszcz grozy.

– Ale taki to i tak swoją nagrodę dostanie: w piekle – syknął i kłaniając mi się, po chwili wszedł wraz z koniem do szopy.

Do szopy na narzędzia, bo to był koń mechaniczny. 

***
Żarty na bok. Jest około dziewiątej rano, jeszcze południa nie ma, robota w polu przerwana w połowie, a ten idzie ochędożyć konia w szopce. 

Przestraszyłam się go nie na żarty. Taki wariat miał zostać moim mężem?! A jeśli mnie też tak będzie bił?! Wolałam uciec i zamieszkać w lesie, jeść korzonki i pić wodę z rzeki.

Droga wolna, może nawet zająć chatę Roberta. 

Nadeszła cicha noc, której spokój zmącony mi został strachem. Następnego dnia miałam wyjść za mąż. Na dwuosobowym łóżku usytuowanym po drugiej stronie pokoju położyła się Anna.

Czeeej, ona na jednym łóżku, teściowa obok na małżeńskim, babka przy piecu, a Benek gdzie?  

W pokoju gościnnym. 

Przez godzinę nasłuchiwałam jej chrapania i szmerów, które dochodziły z izby, oraz szczekania psa z sąsiedniego gospodarstwa. Gdy w końcu zaległa cisza, wstałam i ubrałam buty. Fakt, że nie miałam się na razie w co odziać, skłaniał mnie od dwóch dni do spania w ubraniu, więc nie musiałam się dodatkowo ubierać. 

Nie dali jej nawet jakiejś koszuliny? I w czym właściwie spała – w eleganckiej sukience (z gorsetem, jak sądzę), w której ojciec zabrał ją na ślub Roberta, a potem przywiózł do wsi? 

Na palcach weszłam do izby, gdzie spała babka. Na drewnianej ławie drzemał Benek, który chrapał głośno. 

Ok, widocznie odstąpił jej swoje wyrko. Ciekawe, czy po ślubie matka odstąpi im małżeńskie? I czy nadal będą spać w jednej izbie? A może nagle się okaże, że w chłopskiej chacie jest osobny pokój dla każdego? 

I trzy łazienki. 

Po cichutku wykradłam się z domu na podwórko. Omal nie wyskoczyłam ze skóry, gdy pies przywiązany do budy obok szopy zaczął ujadać w niebogłosy. 

Razem, czy osobno – to nie tylko tytuł komedii romantycznej, to bardzo poważny problem językowy! 

Przyspieszając kroku, wyszłam z zagrody i skierowałam swoje kroki w stronę drogi, którą przybyłam tutaj z ojcem. Odnalazłam ją bez trudu. Pamiętałam jedynie, że do Kwiatkowskich skręcało się z tej drogi przed starym dębem. Z tego miejsca było już widać pierwsze domy, ale w znacznej odległości.

Noc była ciemna, bezksiężycowa, ale niebo było przejrzyste. Drogę więc rozświetliły mi gwiazdy. Bałam się nocy, ciemności i dzikich zwierząt. Wszystko było do zniesienia do momentu, aż przyszło mi przejść przez ciemny las bukowy. To było straszne przeżycie! Bałam się każdego szelestu, pohukiwania sowy i dzikich zwierzęcych odgłosów. Nic jednak nie było w stanie mnie tak przestraszyć jak perspektywa życia z chamem, który w dodatku był chłopem ze wsi.

W sumie – w tamtych czasach to był synonim.

Przez chwilę miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nawet odwracałam się kilka razy, ale nikogo nie widziałam. Ulżyło mi, gdy w końcu opuściłam las i weszłam na łąkę, która należała do Kwiatkowskich. „Jeszcze chwila i zaraz będę!” Strach złapał mnie, gdy weszłam na ganek dworku. Zastukałam kilka razy, ale bez skutku. Dopiero po dziesięciu minutach zjawił się służący ze strzelbą i psem.

– Kto to?! – Jakiś mężczyzna oświetlił mnie szklaną latarnią, która na chwilę mnie oślepiła.

– Jestem Wiktoria Jankowska.

– Czego tu? – zabrzmiał niemiły głos starca.

– Muszę rozmawiać z panem Robertem Kwiatkowskim.

– Pan wyjechał razem z żoną do Indii w podróż poślubną.

Mają rozmach. 

Jak to czytam, to cały czas mam wrażenie, że akcja dzieje się nie w umownej Polsce, ale w jakiejś umownej Anglii. Albo nie, Szkocji. Nie wiem, czemu… 

Jak nic – pewnie z rok ich nie będzie. Nawet jeśli istnieje już Kanał Sueski, który skraca czas żeglugi, ale jednak podróż będzie trochę trwała. 

Jednak to nie był sen. Z wrażenia musiałam usiąść na schodach ganku.

– Wezwać pomoc?

– Nie…

– To ja obudzę pana.

Nie zdążyłam zareagować. Ból serca tak bardzo zaćmił szybkość mojej reakcji, że zorientowałam się o co chodziło służącemu, gdy ten znikł już za drzwiami wejściowymi. Po kilku minutach zjawił się ojciec Roberta.

– Proszę niech mi pan pomoże… – zaczęłam z płaczem.

– Mam już dość wysłuchiwania skarg na mojego syna! 

Musi dobrze znać Bobka, bo jak na razie widzi tylko zapłakaną kobietę, proszącą o pomoc.  

Nie wiem kim pani jest i nie obchodzi mnie to!

Och, taaaak, na pewno nie wie kim jest. 

Clint Eastwood miałby tu roboty na cały film. 

Proszę odejść i dać nam spokój! – wyrzucał z siebie oschłe komentarze.

Może nawet nie zna Wiktorii osobiście – w co wątpię, ale choćby sądząc po sukni, nie jest to żebraczka prosząca o jałmużnę. W takim razie jego obowiązkiem byłoby zaproszenie jej do środka. 

– Proszę! Ja muszę porozmawiać z babką Roberta! Ona…

– Won mi stąd! Wynocha!!! – miotał agresją w moją stronę.

Jeśli Wiktoria domagała się rozmowy z jego matką lub teściową, to mógł odmówić dając jej do zrozumienia, że starsza pani wzięła leki i śpi. Może to niepojęte, ale nie mówiono do kobiety “wynocha”. 

Zrozumiałam, że nic tutaj nie wskóram, więc zalękniona odeszłam w ciemną noc bez cienia nadziei na ratunek.

Wiktoria całą noc snuje się po lesie, zastanawiając się, czy nie skończyć ze sobą, aż wreszcie nad ranem odnajduje ją Benek. 

(…)

– Coś ty chciała zrobić? Gdzie chciała pójść? – zapytał łagodnie, wlepiając we mnie błękitne oczy przejęte niepokojem. – Przecież nie ma panienka, gdzie pójść.

– Wolę śmierć od małżeństwa z tobą! – rzuciłam w niego wściekle. Cios był celny, ale zagryzł jedynie zęby.

– Chcesz zabić dziecko?!

– Jakie dziecko?! – Dopiero teraz przypomniałam sobie o tym, że jestem w ciąży.

– Panienka jest w ciąży. Rozsądniej będzie wyjść za mąż za kogoś, kto się zajmie dzieckiem. Ja nie dam panience krzywdy zrobić – zapewniał cierpliwie, łypiąc na mnie spod strzechowatych, przydługich włosów.

Na lekarza go stać, a na stylistę skąpi. 

– Twoja matka mnie nienawidzi! Wszyscy mnie nienawidzą! Puść mnie! – Zaczęłam się wyrywać, odzyskując trochę sił.

– Nie, dopóki się panienka nie uspokoi! – Przytrzymał mnie mocniej i poczekał, aż się uspokoję. – Za kilka godzin pojedziemy do ślubu. Dom jest mój, ojciec przepisali go na mnie. Po ślubie będzie panienka panią domu, a nie służącą,

Jak każda chłopka, gospodyni w swojej chacie, będzie leżeć i pachnieć. A gospodarstwo samo się obrobi. 

 a dziecko będzie się chowało jak swoje.

Jak każde wiejskie dziecko, w wieku trzech-czterech lat zacznie od pasionki, potem to zależy – chłopak będzie pomagać przy rąbaniu drewna, sianokosach i cięciu sieczki, dziewucha przy kołysaniu rodzeństwa, gotowaniu i sprzątaniu.

– To zbyt wysokie poświęcenie jak na człowieka, któremu jestem zupełnie obca.

Spuścił oczy, a po chwili spojrzał na mnie łagodnym, miękkim wzrokiem.

– Ja panienkę kocham – mówił całkiem poważnie. – Od tego czasu, gdy przy wozie z Józkiem pomagalim. Pewnie już panienka nie pamięta, ale ja tak. Gdy zjawił się ojciec panienki, bez wahania poszedłem po cielną krowę.

Taka okazja! 

Odwróciłam od niego wzrok i rzekłam zimno:

– Nigdy cię nie pokocham.

– Nie oczekuję tego. Chcę tylko, żeby panienka i dziecko mieli godne życie. Wiem, że jestem tylko niedouczonym chłopem, a nie taki jak panienka – oczytany i na świecie się obracający. 

Ale mogę się czasem pozachwycać impresjonistami, a gdy panienka będzie chciała mi wieczorem poczytać, to nie będę żałować nafty.

Ale będę dobrym mężem.

– A będziesz mnie bił, tak jak tego parobka?

– Nigdy! – zapewnił zdecydowanie.

I tą autentyczną szczerością i miłością spoglądającą na mnie z jego dzikich, błękitnych oczu, Benek przekonał mnie do ślubu.

I żyli długo i szczęśliwie. 

Z wiejskiego dworku pośród łąk i pól (pozłacanych!) pozdrawiają Analizatorzy,

a Maskotek wziął sztalugi, fajeczkę w zęby i poszedł malować impresjonistyczne pejzaże. 

54 komentarzy do posta “87. Impresja: wschód miłości czyli panna z dworku (Impresje Wiktorii)

  1. Zastanawiam się, czy to jest godne analizy… Jakieś tam błędy są, ale całokształt nie jest taki zły. Niekonsekwencja w przedstawieniu ojca oraz poziomu zamożności chłopów to chyba jedyne problemy poza ortografią, reszta jakoś by uszła moim zdaniem.
    (Plus po przeczytaniu tysięcy opowiadań "historycznych" o wiktoriańskiej wyzwolonej chłopczycy lub takich, w których główna bohaterka skończyłaby faktycznie z Kwiatkowskim, koncept stojący za tym wydaje się całkiem ciekawy).

    • No dobra, plus inne niekonsekwencje dotyczące życia w XIX wieku, a raczej wtedysiejszego myślenia, ale nadal mam wrażenie, że w porównaniu z innymi tu analizowanymi tekstami nie jest aż tak źle. Teoretycznie mogłaby się wydarzyć taka banda szczególnych ekscentryków, nie takie przypadki zna historia mam wrażenie…

  2. "Nasza drewniana kapliczka mogła pomieścić tylko najważniejsze osobistości, a reszta, to znaczy chłopska hołota, stała na zewnątrz boso, trzymając w dłoni swoje niechlujne odzienia głowy."
    Podoba mi się to określenie czapki.
    A mnie kojarzy z turbanem.

    Muszę przyznać, że naprawdę długo zastanawiałem się, jak powinienem sobie wyobrażać strzechowate włosy. Chodzi o kolor? O gęstość? O wygląd grzywki?
    To pewnie ten typ fryzury, co w naszych czasach nazywany będzie „na Einsteina” lub „śmierć elektryka”.

    Ciekawe, podobny motyw był w „Kamieniarzu” Camilli Lackberg… Tyle że tam laska zabiła ślubnego i dzieci, po czym zwiała do Ameryki. A po latach wróciła z porwaną w porcie kilkulatką i rozjechała kochanka.

    PS. Dlaczego wy tak skaczecie z tematu na temat jak pchła na bungee? Koniołaki były fajniejsze.

  3. Orany, jakie to jest… obrzydliwe. Srsly, już chyba wolę Klątwę Przeznaczenia i inne pierdolety, niż koszmarki o "oddawaniu się" mężczyźnie. I ta wzmianka o "zabiciu dziecka" xDDD, już widzę jak dziewiętnastowieczne chłopstwo postrzega aborcję w takich kategoriach.

    I nie, Syndrom, nie tylko niekonsekwencja i zamożność chłopów stanowią problem. To opko to jeden wielki pełzający anachronizm, i widzę to nawet ja – a XIX wiek ani mnie ziębi, ani grzeje.

  4. No ale chyba akurat "oddawanie się" mężczyźnie jest jak najbardziej na miejscu, w przeciwieństwie do całej reszty. Przecież tak to wówczas postrzegano, tak wśród pospólstwa, jak i wyższych sfer – mężczyzna bierze, a kobieta się oddaje. A aborcję za cara karano ciężkim więzieniem, przynajmniej teoretycznie, bo tylko głupi by się przyznał.

  5. " I ta wzmianka o "zabiciu dziecka" xDDD, już widzę jak dziewiętnastowieczne chłopstwo postrzega aborcję w takich kategoriach."

    Ja tak tylko przypomnę, że w tekście nie ma nic o aborcji.ten fragment wygląda tak:
    "– Wolę śmierć od małżeństwa z tobą! – rzuciłam w niego wściekle. Cios był celny, ale zagryzł jedynie zęby.
    – Chcesz zabić dziecko?!
    – Jakie dziecko?! – Dopiero teraz przypomniałam sobie o tym, że jestem w ciąży."

    to "zabicie dziecka" odnosiło się raczej do tego, że kobieta chce popełnić samobójstwo, nie myśląc o tym, że zabije również dziecko, które ma w łonie.

  6. Poldarki, Daenerysy i Eastwoody zrobiły mi dzień!
    A to opko jest po prostu… Dziwne. Tatuś jak przeciętny villain parent z Dekameronu, siostrzyczka 180 cm… A Robuś to typowy bohater romansidła z rodzaju “nic nie wiem o XIX-wiecznym klasizmie i seksizmie więc wymyślę, że paniczyki zaciążali panienki z dobrych domów, a nie chłopki, gryzetki i służące”. Tylko że akurat tej świadomości to nie ma znakomita większość społeczeństwa, nie tylko takie “umoralniające” aŁtorki. I dlatego mityczne “dawniej” to w powszechnym imaginarium czas kiedy NIKOMU nie wolno było uprawiać przedmałżeńskiego seksu, nieślubne dzieci się nie rodziły, a mężczyźni nie porzucali swego przychówku. *rechocze i snobistycznie wraca do Dąbrowskich, Balzaków i innych Dickensów*

    Ela TBG

  7. Zdaje się, że analiza nie przypadła aŁtorce do gustu…
    https://ecl-pisarka.pl/index.php/2020/10/09/do-hejterow-ktorzy-naruszaja-moje-dobro-osobiste-i-do-tych-ktorzy-smieja-sie-razem-z-nimi/

    Kolejne opko "historyczne"? O ile to konkretne nie jest aż tak złe, jak fanfiki tutaj analizowane, to jego analiza ma znacznie większą wartość edukacyjną. Prosim o więcej <3

    >>westchnął ciężko, spoglądając w sufit jakby Duch Święty przykleił się do tapicerki naszego powozu.
    Cudne porównanie. Czasem i w stercie gnoju można trafić na perełki.

    >>Prowadząc mnie za rękę jak niewinne dziecko, podążając leśną ścieżką, zaprowadził mnie do starej, drewnianej chaty na skraju polany. Pełna ufności zbliżyłam się razem z nim do opuszczonego budynku.
    >>*zaczyna mieć nadzieję na jakiś interesujący horror*
    Właściwie… Ta chata aż się prosi, by Clint Eastwood wykorzystał ją w jakimś celu podczas zemsty na rodzinie Kwiatkowskich. Hm, dobre miejsce na porzucenie zwłok?

    Pomijając już brak korekty i rozmaite bzdury wynikające z niedostatecznej znajomości ówczesnych realiów… Postać ojca przedstawiona jest w dziwaczny i sprzeczny sposob. Z jednej strony jest on niby taki postępowy, że praktycznie nie zatrudnia służby, nie uznaje podziałów klasowych, gani córkę za komentarze o przyglądającym się chłopie – wydawałoby się, że ciąża córki nie byłaby dla niego aż takim problemem, jakim byłaby dla przeciętnego dziedzica. Już więcej spójności z tak ekscentrycznym postępowaniem miałoby wyrażenie zgody, by trzy córki wspólnie wychowywały bękarta (zwłaszcza, że ich praktycznie nieistniejącej reputacji i tak trudno byłoby bardziej ucierpieć). Zamiast tego, nagle ojciec uznaje, że najlepszym pomysłem będzie oddanie córki chłopowi – gdzie sens, gdzie logika? Gdzie jakakolwiek redakcja tego tForu?

    -Kżyżak

  8. Sprawdziłam książkę na Lubimy Czytać – nie dość, że okładka koszmarna, to jeszcze aŁtorka sama sobie dała ocenę 10/10…
    Aha…

    "No właśnie o to chodzi, teściowa kazała jej ciężko pracować, ona nie przypomina sobie, żeby cokolwiek robiła, a jednak było zrobione."
    Kurczę, zazdroszczę…

    "Spojrzałam na swoje dłonie i zobaczyłam, że nie ma na nich ani śladu po ciężkiej pracy, żadnego odcisku czy rysy, które nosiły dłonie Benka i jego matki.
    Krasnoludki…?"
    Odciski nosiły czyjeś dłonie? (odgania od siebie wizję odcisków z nóżkami)

    "– Anno, obudzisz babcię – rzekłam cicho, gdyż staruszeczka poruszyła się niespokojnie na łożu obok pieca."
    A nie powinno być "pani matko"? Tak po prostu po imieniu?

    Te wiersze kojarzą mi się z "Odą do błękitu" – dziełem, które pojawia się wspomniane w trylogii "Tamuli" Davida Eddingsa – równie pompatyczne i przynudzające (w trylogii to było zamierzone) – ale może po prostu ja się nie znam na poezji?

    "Niestety. Dwu ubranych w proste, szare koszule i lniane portki chłopów, wyrosło przede mną niczym spod ziemi."
    Potrafią się teleportować – najpierw sadzili zimnioki, teraz się nagle pojawiają przed bohaterką… Bierz ich, może Cię nauczą!

    "Pewnie pobrudził mi sukienkę! – Zaczęłam okręcać się na boki, aby dostrzec brud, którego niczym nie wybieli nawet najlepsza praczka.
    No, jakby jej wybieliła błękitną suknię, to byłoby trochę szkoda…"
    Jeśli praczka nie wybieli plan od zwykłego błota, to znaczy, że nie jest najlepsza…

    "Joasia została kompletnie wgnieciona słowami ojca w kanapę, na której siedziała i zrobiła się nagle malutka, mimo swojego aż stuosiemdziesięciocentymetrowego wzrostu.
    Nie. Metr osiemdziesiąt to nie był wzrost dla kobiety w dziewiętnastym wieku. Mężczyzna mający 175 uważany był za dość wysokiego, kobiety miały około 150 – 155 cm.
    Niewiastę mającą 180 cm wystawianoby w cyrku, obok kobiety z brodą oraz syreny.
    Generalnie – ludzie stają się coraz wyżsi."
    Kurcze, to tu tkwi tajemnica moich 153cm! Urodziłam się 100-150 lat za późno!

    "Lecz tego wieczora to nie ja miałam być tą pierwszą pośród kawalerów.
    Pierwsza pośród, czyli wyróżniała się czymś pośród [kogo?], na przykład pośród kawalerów.
    Bo miała zwinięte skarpetki w kroczu?! *)
    _____
    *) sir Terry podsunął mi tę wizję."
    Jasza, uwielbiam Cię za to nawiązanie <3

    "Joanna natomiast, właśnie była przedstawiana Robertowi Kwiatkowskiemu, a jej cera była niemal szkarłatna z nadmiaru emocji.
    To w końcu znały go wcześniej, czy nie znały…"
    Wiktoria mogła go znać (przynajmniej z widzenia), a Joanna nie (przynajmniej nie oficjalnie)

    Dlaczego wszystkie aŁtoreczki tak uwielbiają Romea i Julię? Ja też lubiłam. Na przełomie podstawówki i gimnazjum…

    Dlaczego Ester nie powiedziała siostrze PRZED jej zabrnięciem w związek z Robertem, o tym że ten skacze z kwiatka na kwiatek? Bo jest złośliwa i chciała by ta też cierpiała.

    "– Kochaj się ze mną, pragnę cię. Chcę, abyś była moja ma zawsze.
    Jestem niemal na sto procent pewien, że nie tak wygląda zawieranie małżeństwa.
    Vahu, nie znasz się, tak zawierają małżeństwa prawdziwi paryscy impresjoniści!"
    Po prostu odpuścili nudne formalności i zajęli się od razu najważniejszym – skonsumowaniem małżeństwa 😉 Czekam na zaplamione prześcieradło…

    "Wiktoria w szoku leci do chaty w lesie, licząc na to, że zastanie tam Roberta. Owszem, zastaje – w towarzystwie kilku kolegów.
    Mózgu, przestań mi sugerować co panowie tam robili."
    Pili?

    "To był ostatni kilogram nieszczęścia, który przeważył szalę.
    A tam, kilogram. Całe szenaście ton!"
    Szesnaście 😉 Literówka się Wam wkradła 🙂

    C.d.n.

  9. C.d.

    "Benedykt był u mojego ojca, aby zaprosić go na ślub, ale ten powiedział, że nie ma już córki i nie zjawi się na uroczystości.
    Że też go w ogóle wpuścił na pokoje…"
    Równie dobrze mógł go wywalić na zbity pysk i psami poszczuć, a Benek tylko Wiktorii bajki wciska.

    "– Proszę! Ja muszę porozmawiać z babką Roberta! Ona…
    – Won mi stąd! Wynocha!!! – miotał agresją w moją stronę.
    Zrozumiałam, że nic tutaj nie wskóram, więc zalękniona odeszłam w ciemną noc bez cienia nadziei na ratunek."
    Swoją drogą zastanawia mnie ta babcia – wie, co odwala wnuk i mu pomaga, czy po prostu to przed nią ukrywają?

    "Ale będę dobrym mężem.
    – A będziesz mnie bił, tak jak tego parobka?
    – Nigdy! – zapewnił zdecydowanie."
    Taaaa… Każdy tak mówi – miał powiedzieć, że co niedziela pasem ją będzie lał, aby ją wychować i diabła wypędzić?

    Jak dla mnie całość to kiepska i udziwniona przeróbka "Romansu historiozoficzno-erotycznego o princessie Doni i parobku Ditku ze wstawką etnograficzną" Kaczmarskiego. Wysoko urodzona kobieta jest? Jest. Maluje? Maluje. Tatuś który "kocha prosty lud" jest? Jest. Niepiśmienny chłop/parobek robiący za trulawera jest? Jest. Nieślubna ciąża jest? Jest. Wyrzucenie z domu jest? Jest. Chłop/parobek, co uderza w złą szlachtę, jest? Jest. Wielka miłość jest? Jest.

    Analiza jak zwykle boska – mam nadzieję, że będzie kontynuacja <3

  10. "– Pan wybaczy, ale u mnie w domu jada się srebrnymi sztućcami." – o, Wikta najwyraźniej też przejęła cosik równościowych poglądów papy, skoro do chłopa z rodzinnego majątku zwraca się per "pan".

  11. Akcja z cielną krową, którą bierze od chłopa pan za swoją córkę jest głupkowata. Bo załatwiano to inaczej: skoro panienka zaciążyła, to ojciec pomnażał jej posag i szukał wśród nędznych szlachetków kawalera, który za te pieniądze zgodziłby się pojąć pannę z brzuchem. NIGDY nie oddałby córki chłopu.

  12. No sorry, ale nie, to są fantazje erotyczne ałtorki w sosie religijnym. Co nie musi być złe samo w sobie w literaturze komercyjnej, w końcu Stephanie Meyer na podobnym koktajlu zbiła fortunę, tylko jednak miała na tyle rozsądku, aby iść w fantazje o wampirach, gdzie można sobie zmyślić wszystko, a nie w powieść historyczną, gdzie jednakowoż jakiś research wypadałoby zrobić poza mglistymi wspomnieniami szkolnych lektur. Żeby on jej chociaż zaoferował wspólną ucieczkę do tego Paryża mamiąc obietnicami ślubu (a la Wickham albo Kuragin) A zaciążoną pannę to wysłałoby się za granicę (w realiach Polski rozbiorowej to niedaleko) do jakichś krewnych albo zakonnic i zamiotłoby się bękarta pod dywan, wybaczcie tę metaforę, a nie robiło się skandal na cały powiat.

  13. Szczerze mówiąc to z autorki coś może by było, gdyby zrozumiała, że zawaliła na etapie researchu, a nie uznała, że HEJTERZY HEJTUJĄ. Czytanie bloga Agnieszki Lisak i każdej analizy opka historycznego na Armadzie utwierdza mnie w przekonaiu, że pisanie o nawet niedalekiej przeszłości jest piekielnie trudne i naprawde niełatwo jest się wczuć w sposób myślenia osób sprzed kilkudziesięciu lat.

  14. Kto Wam to cudo podrzucił?Gdyby nie rozmiar oryginalnego tekstu, to w połączeniu z reakcją ałtorynki dzieło wyglądałoby klasyczną prowokację.

  15. Drogi Anonimie z 10 października 2020 18:21 – ja zajrzałam na stronę ałtorki, a konkretnie na artykuł o hejterach. Współczuję jej choroby i doceniam walkę z nią za pomocą pisania, ale nie czarujmy się – pisać terapeutycznie można także do szuflady, dla własnej przyjemności. Natomiast postawa na zasadzie "Piszę i publikuję, bo mi to pomaga walczyć z depresją i dlatego nie ma bata, musicie się zachwycać, a jeśli się nie zachwycacie, to jesteście be" jest, delikatnie mówiąc, niepoważna. Każdy, kto prezentuje swoje utwory w sieci, MUSI być przygotowany na krytykę i stan jego zdrowia nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli rzecz jest dobra, to sama się obroni i nie trzeba wytaczać argumentów o chorobie tylko po to, żeby wzbudzać litość wśród odbiorców. Generalnie uważam, że jakiś tam pomysł był i można by z tego sklecić całkiem niezłą historię, ale research trochę…hm…leży i kwiczy. Chyba, że potraktujemy całość jako mocno alternatywną dziewiętnastowieczną rzeczywistość, gdzie nie muszą obowiązywać zasady panujące w prawdziwym dziewiętnastym wieku, ale wtedy czytelnik, moim zdaniem, powinien zostać o tym jasno poinformowany, żeby co chwilę nie zaliczać facepalma.

    Smok Miluś

  16. "Anonimowy" 10 października 2020 18:21 pisze:
    "Wy to tak tylko hejtować potraficie. Ciekawe kiedy sami coś napiszecie."

    Z tego, co wiem, jedna z analizatorek napisała i opublikowała już w życiu parę rzeczy. I nie musiała zakładać w tym celu własnego wydawnictwa.

  17. Jako osoba sama zmagająca się od wielu lat z depresją i nerwicą lękową nie uważam, by autorka miała rację. Pisanie terapeutyczne jest okay. Taka reakcja i bezkrytyczne postrzeganie swojego dzieła – już nie. Postrzeganie analizy jako wyłącznie hejtu jest właśnie dowodem, że postrzega ona tę książkę jako arcydzieło.
    NAKWa pokazała brak podstawowego researchu w tym dziele i to w konkretnych miejscach. Napisała, czemu dany element jest pozbawiony sensu w zderzeniu z opisywanymi czasami. Jeżeli to nie jest konstruktywna krytyka, to co nią jest? Krytyka nie polega na głaskaniu główki. Ona pokazuje błędy, czasem w bardzo brutalny sposób. Autor nie musi się z tym zgadzać, ale jego reakcja pokazuje, jak traktuje swoje dzieło. Tu jest zachwyt swoim dziełem. Samo wystawienie SOBIE SAMEMU oceny 10/10 na LC mówi wszystko.
    Mi takie zachowanie kojarzy się z osobami z okresu nieistniejącego już gimnazjum. Postrzeganie wszystkiego, co pokaże się ma ekranie komputera, jako genialne, brak późniejszej redakcji czy minimalnej korekty… przepraszam, ale to dziecinne podejście. Nie przypadkiem zasadą jest, że im więcej redaktor ma uwag do tekstu, tym lepiej. Im szybciej autorka (i inne osoby jej pokroju) to zrozumieją, tym lepiej dla nich.

    Teina

    PS:
    Mimo przejrzenia profilu autorki przed sławetnym wpisem nie zauważyłam, by było wspomnienie o jej stanie psychicznie (a jestem na to wyczulona). Skąd zatem NAKWa miała to wiedzieć? A po drugie powoływanie się na chorobę… cóż, nie zwalnia to z obowiązku researchu.

    PSS:
    Wiadomość do Autorki, która (W moim odczuciu) jest Anoninem, który zarzucił Analizatorom hejt…
    W razie kolejnych "kłótni" z NAKWą lepiej użyć argumentów, które podważają ich uwagi i pokazują wiedzę o XIX wieku, a nie wyzywać ich od hejterów. W przypadku braku argumentów… lepiej wyciągnąć wnioski z pokazanych błędów.

  18. Przeczytałam i ten XIX wiek to aż w zęby boli, taki nierealny.
    Obawiam się jednak, że prawdziwy festiwal żenady przeżyjemy w dalszych odcinkach, gdy bohaterka już będzie mieszkała w tej chłopskiej chacie. Realia życia w dworku to jeszcze każdy absolwent liceum, co przeczytał kilka szkolnych lektur, ma ogarnięte jako-tako.

  19. @Katka
    Realia życia w dworku to jeszcze każdy absolwent liceum, co przeczytał kilka szkolnych lektur, ma ogarnięte jako-tako.
    Nie no, przeczytać może teoretycznie każdy. Dobrze byłoby jeszcze zrozumieć, co się czyta. Albo chociaż mieć względnie ogarniętego nauczyciela j. polskiego i chcieć słuchać tego, co mówi na temat realiów epoki…

    @Teina
    (..) Autorki, która (W moim odczuciu) jest Anoninem, który zarzucił Analizatorom hejt…
    Według mnie ten komentarz bardziej pasuje do owej Leny, która skomentowała narzekania aŁtorki. (Może ze względu na jego długość? Wydaje mi się, że sama aŁtorka albo powstrzymałaby się od komentowania (pod analizą), albo wyprodukowałaby komentarz na kilka tysięcy znaków.) Choć oczywiście może się okazać, że aŁtorka i obie (?) komentujące to jedna i ta sama osoba.

    A zasłanianie się depresją, żeby uniknąć krytyki, uwłacza innym osobom cierpiącym na tę chorobę.

    Kżyżak

  20. Z nieco innej beczki:
    "Żółty fiołek…?! Fiołki, jak sama nazwa wskazuje, są fioletowe…"

    Większość owszem, ale istnieją też żółte – fiołek polny (Viola arvensis), dwukwiatowy (V. biflora) czy – nomen omen – fiołek żółty (V. lutea).

  21. Teino, całkowicie się z Tobą zgadzam, zresztą analizatorki powtarzały to już wielokrotnie i w komentarzach, i w wywiadach: opublikowanie tekstu to automatyczna zgoda na jego komentowanie i krytykowanie. Jeśli ktoś nie chce, by jego wypociny zostały rozjechane walcem, to ma dwa wyjścia: poddać swój tekst bardzo starannej redakcji albo pisać tylko dla siebie i nie publikować. Niezależnie od stanu zdrowia, wieku, płci czy innych wymówek.

    • Nie bardzo. Pomijając etykietę – jeśli już pisać o romansach/nieformalnych związkach, to prędzej w kontekście chłopstwa oraz znudzonych mężatek (przypomina sobie Noce i dnie. Dobre do fact-checkingu w takim przypadku). Tam w sumie parokrotnie było wspomniane o wieśniaczkach z nieślubnymi dziećmi, plus Olesia Chrobotówna, lokalna Kobieta Upadła. No i jeszcze były znudzone mężatki, typu Teresa Kociełłowa z młodym Krępskim, Cecylia z Januszem Ostrzeńskim. A panienki z dobrych domów, nawet lewicowa Agnieszka mieszkająca sobie niezależnie na studiach w Szwajcarii, były przerażone tym, że jednak mogłyby uprawiać seksy przed ślubem (trochę na zasadzie, a co ludzie powiedzą, albo że to taka “ostateczna” sprawa). Z drugiej strony, była też Anka Niechcicówna, i tu mamy interesujący przyczynek do Wiktorii. Anka urodziła nieślubne dziecko i rodzice zerwali z nią stosunki (ale bardziej za jawność tego urodzenia niż za cokolwiek innego). Więc wyparcie się nieślubnej matki z “dobrego domu” było jak najbardziej możliwe. (Chociaż i tak mogłaby liczyć na wsparcie niektórych krewnych, taka Barbara normalnie przyjmowała i gościła Ankę) Wydanie jej za chłopa – bullshit. Takie rzeczy tylko w bajkach o rozpieszczonych księżniczkach.
      Sorry że tak długo i lansująco, ale od razu skojarzyło mi się z różnymi kontekstami w “Nocach i dniach”.

      Ela TBG

  22. Przeczytałam wzmiankę autorki pt. "jak możecie tak podle hejtować, ja mam depresję!" i przez pół sekundy zrobiło mi się dziwnie, że może jednak – nawet jeśli krytyka opka w stu procentach zasadna i obok hejtu nawet nie stała – kopiemy kotka. A potem, po pół sekundy, przypomniałam sobie, co to jest szantaż emocjonalny. 😀 Oraz że sama miałam w życiu więcej niż jeden epizod depresyjny i nigdy się tym nie zasłaniałam przed krytyką moich opek czy innych tam płodów twórczych.
    Małe kotki też muszą kiedyś dorosnąć.

  23. O rany, o rany, o rany…

    Zaczyna się od trzęsienia ziemi w postaci polskiej szlachcianki imieniem Estera i szlachty z nazwiskami Jankowski i Kwiatkowski, a potem już tylko wzrasta…

    To jest kompletna nieznajomość wszystkich możliwych realiów. Rzecz rozgrywa się – jak rozumiem – nie w dużym mieście, tylko w szlacheckim dworku. Takie ziemiaństwo doskonale znało wszystkich sąsiadów (to znaczy miejscowych dziedziców i dzierżawców) w zasięgu rozsądnie krótkiej podróży, a tych dalej też nie najgorzej. Doskonale znali nawzajem swoje rodziny na pokolenia wstecz, a młodzież powinna znać się od kołyski. Może na jakimś poziomie dałoby się obronić ten brak znajomości, gdyby Kwiatkowscy niedawno weszli w posiadanie majątku… Ale jakim cudem babka widywała Wiktę "w kościele" ale jednocześnie jej nie zna (i sama jej się przedstawia! starsza młodszej!). W ogóle wychodzi, że Kwiatkowskim Wiktoria i jej siostry są praktycznie obce. Ten układ towarzyski w ogóle nie ma sensu. Tak samo, jak nie ma sensu ojciec wychowujący trzy córki sam – powinna być do nich jakaś opiekunka, będąca jednocześnie przyzwoitką. No i ktoś musiał się zajmować domem/kobiecą częścią gospodarstwa.
    O takich detalach jak wyciąganie świeżo poznanej panny za rękę z salonu i znikanie z nią w prywatnych pokojach nawet nie ma co wspominać.
    Skąd Robert miał prywatną chatę w lesie, gdzie do tego balował sobie z kolegami (skąd on brał na wsi kolegów?). Dbały o nią, jak rozumiem, skrzaty domowe.

    Z miliarda kolejnych bezsensów wyłania mi się jeszcze jeden nie do pominięcia:
    Krowa, jeszcze do tego cielna, była na wsi majątkiem. Wcale nie każdy chłop mógł sobie na takie luksusy pozwolić. A żaden z tych, co mogli, nie oddałby lekką ręką w zamian za pannę, z której w chałupie żadnego pożytku nie będzie, bo do roboty nie przyuczona, a jeszcze z nieślubnym przychówkiem.

  24. @ekstrytorialnysyndrombobra

    Problem nie leży w tym, że ojciec Wiktorii jest ekscentryczny. Generalnie jestem zdania, że autor utworu z akcją dziejącą się w minionych epokach ma prawo do umieszczania w nim postaci o poglądach różniących się od ogólnie przyjętych w danych czasach – ale na litość Borską, niech będą one traktowane przez resztę bohaterów w sposób prawdopodobny. W tym ksiopku ojciec i reszta rodziny są (w zamierzeniu aŁtorki?) przyjmowani przez Kwiatkowskich jak normalni goście (takie przynajmniej jest moje odczucie; pomijam wytknięte już przez analizatorów nieścisłości odnośnie tego, jak faktycznie wyglądałaby taka wizyta). Nie ma wzmianki o plotkach o tej rodzinie, chłopi również nie wydają się traktować ich jakoś szczególnie (skoro dziedzic jest podobno tak bardzo za równością klas, to powinni go lubić? Ewentualnie dziwć się, czemu w ogóle on wyznaje takie poglądy – odnieść się do tego w jakikolwiek sposób). Wszystko to sprawia, że ten nieszczęsny tFur jest tak oderwany od rzeczywistości.

    Kżyżak

  25. Szczerze? Wolę tego typu naiwne opowiadanka o tym jak autorka wyobraża sobie społeczeństwo w XIX w., które mają jednak jakiś swój własny sens i sporo zabawnych potknięć wynikających z nieznajomości epoki, czy nawet ideologiczne do bulu opko z "babskim światem" niż totalnie pozbawione jakiegokolwiek, nawet własnego, sensu opko o kucykach pony. 😀
    Btw. Jest jeszcze jakaś szansa na dokończenie analizy Fapai?

  26. Skąd Robert miał prywatną chatę w lesie, gdzie do tego balował sobie z kolegami (skąd on brał na wsi kolegów?). Dbały o nią, jak rozumiem, skrzaty domowe.
    A to nie była jakaś opuszczona rudera? Tak przynajmniej to rozumiem: (…) podążając leśną ścieżką, zaprowadził mnie do starej, drewnianej chaty na skraju polany. Pełna ufności zbliżyłam się razem z nim do opuszczonego budynku. Może poprzedni właściciel chaty zmarł jakiś czas temu, a nikt nowy nie wprowadził się na jego miejsce? Brat mojego pradziadka tak mieszkał – stary chłop i jego żona w chacie na leśnej polanie.

    Btw – dołączam do Anonima powyżej z prośbą o dokończenie Achai w mniej lub bardziej odległej przyszłości.

    Kżyżak

  27. Napisałam autorce komentarz pod notką o hejcie. Naprawdę uprzejmy komentarz, ze wsparciem. Wspomniałam tylko, że mogłaby się przemóc i skorzystać z korekty. Tylko z tego powodu nie akceptowała mojego komentarza, a sprawdzała je na pewno – ponieważ odpowiedziała na komentarz Leny. Zazdroszczę ludziom tak bardzo w sobie zakochanych. Psychologiem nie jestem ale ja tam zamiast depresji widzę skrajny narcyzm. Ria

  28. Dawno nie było tak cudnej analizy! A i tak nie wyłapaliście wszystkich usterek (lub przymknęliście oko), np. młodzieniec nie ma znanej komuś "renomy", tylko reputację.
    Achika

  29. Eech… Tak czytam i czytam, i nadziwić się nie mogę, jak Autorka nie potrafi pobawić się konwencją. Bo ani to powieść realistyczna, ani tendencyjna (ze względu na nieznajomość realiów). A przecież można by zrobić to, co chociażby w omawianej tu "Córce Wokulskiego" albo w "Dumie, uprzedzeniu i zombie" (tylko potrzeba trochę wyobraźni, żeby było coś innego poza romansidłem). Margit Sandemo, pisarka nie najwyższych lotów, swoje powieści pseudohistoryczne potrafi skonstruować tak, że realia sprowadzają się do scenografii, i komu to przeszkadza, chodzi o miłoźdź i seksy. Po analizie tutaj Autorka zasłania się stwierdzeniem, że to fikcja jest, a nie literatura faktu. No cóż, ałtorBlania na zarzuty do swojej literatury odpowiedziała, że jest to powieść do poczytania na leżaku, a nie literatura; pani Lisowska nie potrafi przyjąć, że jej powieść to czytadło, nie literatura. Czytadło, dodam, w sumie przyjemne, bo nikt nikogo nie gwałci, nie bije, nie wywozi na gnoju, ot, taki harlequin historyczny, miło, że w Polsce.

    Olszyna

  30. O,jakie ładne opko! o Eastwoodzie świetne.Też poproszę o Achaje.
    Ten tekst mi przypomina Bonda i tego Złego,co sprzedaje zdradziecką Kim Basinger Arabom w rytmie tanga
    Anna Brzezińska na jakimś konwencie mowila o jakiejś szlachciance,ktorą zgwałcił ojciec i ktorą wydano za mąż za stajennego,ale to chyba tak w XVI wieku…
    Czekam na więcej.

    Chomik

  31. Jak dla mnie nienajgorzej opisana historia miłosna naiwnej, niedoświadczonej dziewczyny uwiedzionej przez manipulanta. Myślę, że autorka mogłaby wydłużyć ich romans, wprowadzić więcej napięcia i niepewności- to pewnie by przyciągnęło czytelniczki. Tutaj to za szybko jest to prowadzone.

    Odnośnie argumentu dlaczego autorka nie korzysta z korekty – myślę, że to raczej strach przed wytknięciem błędów.

    Oczywiście, że realia są pokręcone i jest to czytadło, ale życie pokazuje, że wiele osób lubi takie powieści. Polecam pani autorce nabrać dystansu i zaprzyjaźnić się z korektą.

    Życzę zdrowia, bo sama jak wiele osób przechodziłam depresję i rozumiem, że jest to stan, w którym można bardzo źle znosić krytykę, nawet tą konstruktywną.

    Eva

  32. „A tu siurprajz – każe jej przebrać się za przygłupiego parobka, nazwie Jasiek i każe nosić sakwojaże. ”

    Może niekoniecznie przygłupiego parobka, tylko za bliskiego przyjaciela, skoro mówi do niej „Mon Cheri” zamiast „Ma Cherie”. Najwyraźniej ćwiczy, by potem w Paryżu nie zdemaskować jej jednym głupim zwrotem.

  33. Moim zdaniem złe to wcale nie jest. Obrzydliwe też nie. Jestem w stanie przyjąć że to jakaś taka bardziej alternatywna wersja świata XIXw.
    Strzechowate włosy to określenie w moim środowisku dość powszechnie używane, przynajmniej potocznie, chodzi o włosy które przypominają strzechę, i w fakturze i kolorze ( a więc takie grube, odstające, w kolorze słomianego blondu).
    ” Wyszedł do drugiego pokoju.

    Leżąc kompletnie sama w izbie sypialnej,

    W chałupce prostego, bosego chłopa jest jeszcze salon, bawialnia, buduar, jadalnia i pokój śniadaniowy. O łazienkach z bieżącą ciepłą wodą nie wspomnę, bo to oczywiste. Tak było w każdej chatce.

    A sąsiadka ma srebrne sztućce.”
    Hmmm…nie wygląda na to żeby autorka twierdziła że było tam bez liku pomieszczeń, a szczerze mówiąc trzy izbowa chata to też nie było jakieś dziwactwo. Moi dawni znajomi posiadali skansen na bardzo maleńkiej wsi i przyznam, że tutaj opis tej chałupy u autorki raczej się mniej lub bardziej pokrywa ( przynajmniej pod względem rozmieszczenia izb in ich funkcji, a nawet ilości i wielkości łóżek), więc jak dla mnie, czepianie się.
    Nie podobały mi się tym razem komentarze analizatorami, marzenia o seksistowskim filmie, gdzie starzy faceci chcą pomścić „cnotę” córki jednego z nich, wtręty o puszczalskich…no troszkę nie fajnie to wyszło.

Skomentuj Anonimowy Anuluj pisanie odpowiedzi