W poprzednich odcinkach:
Akrobatka cyrkowa Natalia Pol wraz ze swym przyrodnim bratem, rewolucjonistą Andriejem, wykrada z rąk oberpolicmajstra Nikołaja Buturlina zeszyt z projektem śmiercionośnej broni. Andriej ginie w policyjnej zasadzce, a Natalia z bezcennym zeszytem ucieka do Warszawy. Tam poznaje swoją matkę, która porzuciła ją w dzieciństwie, a teraz jest umierająca. Niestety, zeszyt zostaje jej skradziony i przekazany niejakiemu Jednookiemu, hersztowi żydowskiej mafii z Nalewek.
Tymczasem do Warszawy ściągają również Ludwik Stawski vel Ernest Walter oraz jego kochanka Izabela Łęcka. Ernest niegdyś całkiem dosłownie stracił twarz, wydziobaną na Saharze przez sępy, ale tuarescy szamani odtworzyli mu ją na tyle udatnie, że teraz jest w stanie rozkochiwać w sobie młode dziewczęta. Izabela natomiast posiada supermoce umiejscowione w waginie: w czasie stosunku jest w stanie zahipnotyzować mężczyznę, by zdradził jej swoje najskrytsze tajemnice.
Oberpolicmajster Buturlin zamierza odzyskać łaski cara za pomocą sprytnej intrygi: chce zorganizować pozorowany zamach i ocalić władcy życie. A wszystko to w trakcie planowanego na jesień zjazdu trzech cesarzy. W trakcie tegoż zjazdu do Warszawy ma zawitać “złoty pociąg”, który zamierza obrabować Ernest Walter.
Co wyniknie z tej piętrowej intrygi?
Indżojcie!
Analizują: Kura, Vaherem i Kazik
XXVI
Doktor Szuman kończy badać Elżbietę Pol i starannie unika odpowiedzi na pytanie, czy ma ona jakieś szanse. Elżbieta przekazuje mu swój pamiętnik, aby po jej śmierci dał go Natalii.
XXVII
Ernest Walter vel Ludwik Stawski zszedł z pięknie toczonego zadu Izabeli Łęckiej.
Czy Wy też widzicie to?
https://i.iplsc.com/-/0004AKE4TSH1OEXH-C411.jpg
Wygrzmocona w kiszkę stolcową arystokratka
Półtora zdania analizy i już mam dość, nowy rekord, proszę państwa.
zwisała połową ciała z łóżka. Leżeli spoceni w jej apartamencie w Hotelu Europejskim. Przez zasłonięte lekkim muślinem okna wpadał gwar ulicy. Czerwcowy wiatr poruszał firankami.
– Kocham cię – szepnęła kobieta.
Rozmasowała bolący odbyt.
*Rozmasował bolące oczy*
Sama była zaskoczona swoją szczerością. Odwróciła do kochanka rozgrzaną namiętnością twarz. W jej oczach było oddanie.
Walter nie wierzył jej za grosz.
Wiadomo, że jak anal, to nie może być miejsca na prawdziwe uczucie, no to to jakoś tak nie po bożemu 🙁
No. Do serca to co najwyżej przez żołądek, ale nigdy, przenigdy przez dupę.
Z tęsknotą pomyślał o Natalii. O jej prężnym, młodym ciele. O wąskiej cipce, którą będzie mógł bez obaw penetrować aż do bólu członka.
Kto wie, zresztą, czy za sprawą tuareskich szamanów, nie miał jakiegoś dodatkowego, który mógłby sobie dosztukować, gdy ten pierwszy się zmęczy… 😉
(…)
Izabela patrzyła na niego złym wzrokiem. Widziała, że jej się wymyka.
– Kochanie – mruknął, poprawiając czarny krawat przed lustrem. – Możesz dać mi kolię od barona W.? Znalazłem pewną kształtną szyję, na której będzie doskonale leżeć.
No ale jak to, nawet nie pozwalał jej zatrzymać ukradzionych precjozów? Świnia.
Izabela poczuła kulę ognia w brzuchu. Nigdy wcześniej nie była zazdrosna o jego kochanki. Używali ludzi jak czystych ręczników. Korzystali i wyrzucali. Dziś jednak poczuła się zdradzona.
Co się z nią dzieje? Czy to starość?
I uwiądł jej kwiat urody, a dusza pokryła się patyną, wszak lat liczyła już sobie trzydzieści jeden.
– Nie mam biżuterii – powiedziała ze źle ukrytą satysfakcją. – Zostałam okradziona.
Walter spojrzał na nią zaskoczony. Myślał, że to żart. Jednak, gdy Izabela opowiedziała mu wszystko, zyskał niezachwianą pewność. Złodziejką jest Natalia. Poczuł, że jego dopiero co
nasycony wąż podnosi głowę w spodniach.
Wąż z głową w spodniach:
Aż mnie zaciekawiła treść tej relacji, że Walter jest tak pewny tożsamości złodziejki.
– A jak ten złodziej wyglądał?
– A jak ten złodziej wyglądał?
– A ja wiem, widziałam tylko odbicie w lustrze. Jakaś taka siksa w taniej sukience. Czarne kręcone włosy. Jerozolimskie oczy. Twarz Marii Magdaleny.
No nie mów, że po tych szczególach byś nie rozpoznała!
Ta dziewczyna jest niesamowita – podniecił się.
– Trudno – udał zmartwienie. – Kupię jakąś błyskotkę na mieście.
Przesłał jej pocałunek ręką i wybiegł z pokoju.
Wcale nie przejął się stratą – pomyślała ze złością. – Ciekawe, kim jest ta dzierlatka?
Walter wyszedł z windy, gwiżdżąc. Rzucił złotówkę boyowi. Odmówił powozu. Zamierzał wypić kawę w Ogrodzie Saskim. Między hotelem a budynkiem dawnych Kuźni Saskich ludzi było mniej. Zupełnie nie zwrócił uwagi na stukot ciężkich kół za plecami. Dopiero gdy obita blachą kibitka zbliżyła się do jego lewego boku, obejrzał się zaciekawiony. Z czarnego wnętrza więziennej karocy patrzyła na niego lufa pistoletu.
– Wchadi. – Włassowski, szef warszawskich żandarmów, machnął zapraszająco mauzerem. Ernest zadrżał. Chciał rzucić się do ucieczki, ale spostrzegł, że z kozła również wymierzony jest w niego karabin. Trzymał go w rękach kozak w czerwonej kurtce. Twarz miał czujną.
Walter wspiął się na cztery schodki i wszedł w czarną czeluść.
– W czom dieło? – zapytał i były to jego ostatnie słowa. Uderzony w potylicę kolbą karabinu padł bez czucia.
XXVIII
Po wyjściu Natalii Jednooki rozmawia z Poniedzielskim; stwierdzając, że skoro ona jest skłonna zapłacić mu dziesięć tysięcy za zielony zeszyt, to znajdzie się ktoś, kto zapłaci pięćdziesiąt – i będzie to oberpolicmajster Buturlin. Postanawiają napisać do niego list z propozycją handlową.
Jakaś nikomu nieznana dziołcha chce dać majątek za zeszyt, to na pewno wiecznie pogrążony w długach szef miasta da za niego majątek razy dwa. Logiczne!
XXIX
Ciemność. Strach. Brak powietrza.
Ernest Walter nazywający się w poprzednim wcieleniu Ludwik Stawski chce żyć.
Wiemy, wiemy że to Stawski! Czy my wszyscy jestesmy rybką Dory z “Gdzie jest Nemo?” i ciągle trzeba nam przypominać?
Jasne, że nie. … …Zaraz, kim jest ten gość?
Rozpaczliwie, dramatycznie, za wszelką cenę. Krzyczy i uderza w wieko trumny. Na próżno. Pozostaje uwięziony pod ziemią. Śmierć jak kochająca matka bierze go w objęcia.
Gdy odzyskał przytomność po ciosie kolbą, siedział uwięziony w kibitce. W ciasnej jak szafa celi do przewozu więźniów.
Chciało mu się wymiotować. Na głowie miał worek. Po odgłosach domyślił się, że obity blachą powóz zajechał na podwórzec jakiegoś gmachu.
A te odgłosy to…? Serio pytam. Echo odbijało się od ścian budynków? Bo owszem, gdyby z polnej drogi wjechali na wybrukowany dziedziniec, rozpoznałby to po turkocie kół, ale jadą cały czas przez miasto, więc…?
– Gdzie jestem? Co robicie? – wykrzykiwał pytania, na które nikt nie odpowiadał.
Czuł, że ciągną go w dół po schodach. Liczył odruchowo: jeden, dwa, trzy… dwadzieścia pięć. Potem skrzypniecie drzwi, wysoki próg. Nie upadł, bo trzymały go mocne ręce. Ktoś zerwał mu szmatę z głowy.
Światło lampy naftowej oświetlało niskie pomieszczenie o ścianach z cegły. Piwnica? Loch? Krypta? W nozdrzach podziemny zaduch. Wokół niego kilka postaci w kozackich kurtkach.
– Właź – usłyszał polecenie. Wtedy zobaczył, że w rogu czarnego pomieszczenia stoi drewniana trumna. Obok niej wykopany dół w ziemi.
Na rany Chrystusa – modlił się.
Nic z tego nie rozumiał. Jeszcze przed chwilą spacerował po mieście rozgrzanym letnim słońcem, a teraz carskie sługi o ponurych gębach wpychają go do grobu.
Nie ruszył się. Zamarł. Jak robak dotknięty palcem.
– Popraw słuch pticy – padła komenda.
Poczuł potworne uderzenie. Kolbą karabinu w nerki. Zawył z bólu. Padł na kolana. Drugie uderzenie w głowę. Uderzył zębami w ziemię. Ledwo czuł, jak podrywają go kozackie ręce.
I wrzucają do trumny.
– Nie! – protestował.
Odpowiedział mu śmiech. I stukot młotków wbijających gwoździe.
Wciąż krzyczał, gdy oprawcy unieśli trumnę i opuścili do dołu.
Na wieko zaczęły padać grudy ziemi. Ruscy szaleńcy zakopywali go.
Krzyczał. Wrzeszczał aż od zachrypnięcia. Wyzywał swych dręczycieli najgorszymi przekleństwami. Ryczał, charczał, skomlał.
Był przerażony. Opętany strachem. Lał pod siebie.
Pochowany za życia.
Ludwik Stawski, znany algierskiej policji jako Ernest Walter,
… *wzdech*
Zaraz, kto?
handlarz win i pustynny wagabunda; dla ruskiej ochrany złodziej i pogromca młodych niewiast; w aktach francuskiego wywiadu zapisany jako agent – szlocha jak dziecko. Chlipie. Błaga nieznanych mu dręczycieli o łaskę.
– Proszę… – jęczy – uwolnijcie mnie.
Na jego twarzy zasychają smarki.
Wokół cisza.
Grobowa.
Marzy, że to sen. Koszmar.
– Zaraz się obudzę – śmieje się do siebie.
Lecz mija czas, a jawa nie nadchodzi. Więc znów chce krzyczeć, ale głos go zawodzi, z gardła wydobywa się ochrypły skowyt. Jęczy. Miejsca ma tyle, żeby wyprostować lub zgiąć ręce.
Maca wieko. Szuka szpar, w które mógłby wbić palce. Łamie paznokcie do krwi, syczy, wciąga wilgotne, śmierdzące szczyną i pleśnią powietrze, ma wrażenie, że się dusi… umiera.
XXX
Natalia zwierza się Marysi, że Ernest – jak sądzi – ją rzucił, za to Marysia radośnie oznajmia, że ma jakiegoś tajemniczego wielbiciela, który od tygodnia codziennie przysyła jej kwiaty.
XXXI
Buturlin schodzi do piwnicy, gdzie od trzech dni spoczywa zakopany Ernest (w trumnie jest rura doprowadzająca powietrze, żeby się nie udusił). Każe go odkopać, sądząc, że już będzie gotowy do współpracy.
XXXII
Natalia postanawia zdobyć pieniądze na wykupienie zeszytu poprzez grę na wyścigach. Skądś zdobyła kokainę, którą zamierza podać jednemu z koni. Wtajemnicza w swój plan Emila.
XXXIII
Buturlin również wybiera się na wyścigi, lecz najpierw dostaje list z wyrwaną kartką z zeszytu Kibalczycza i propozycją wykupienia reszty za pięćdziesiąt tysięcy rubli. Rozkazuje Włassowskiemu odszukać nadawcę, wyrwać mu nogi z dupy, a zeszyt odzyskać.
XXXIV-XXXIV
Natalia z Emilem jadą na wyścigi. Natalia odnajduje konia, za którego zwycięstwo płacą najwyższą stawkę (jest to klacz Sułtanka, mamy wzmiankę, że aktualny właściciel odkupił ją niegdyś od Wokulskiego; w ogóle scena z właścicielem konia i dżokejem w kółko mówiącym “Tek…” też jest żywcem wzięta z “Lalki”). Bla, bla, Sułtanka wygrywa, Natalia odbiera worek pieniędzy, ale obecny również na wyścigach Buturlin, wkurzony z powodu przegranej, aresztuje ją jako oszustkę. W więzieniu Natalii grozi lesbijski gwałt (naprawdę obrzydliwy opis, cieszcie się, że wycięliśmy), ale na szczęście Ernest (który podjął współpracę z Buturlinem) wyciąga ją z aresztu, przedstawiając jako swoją współpracownicę. Ernest ma też własne plany: zamierza jednak okraść złoty pociąg. W spisek wciąga francuskiego konsula, Boyarda.
Tymczasem po aresztowaniu Natalii Emil w przerażeniu i panice miota się po Warszawie, aż wreszcie postanawia skończyć z tym wszystkim i rzuca się z mostu do Wisły. I tu panu autoru należałyby się solidne bęcki, bo pierwowzór tej postaci, Emil Trembiński, także zginął śmiercią samobójczą.
Jak mnie od tego wątku telepie… Po co w ogóle wpychać do tej idiotycznej książki prawdziwą osobę i przerabiać jej tragiczną historię “for the lulz!”…
XL
– Kim ty, do cholery, jesteś? – zapytała Natalia.
Leżała w apartamencie Ernesta. Wykąpana, nasmarowana olejkami, okręcona jedwabnym szlafrokiem. Promienna, jakby nigdy nie poznała aresztu w ratuszu.
– Wyciągnąłeś mnie z piekła.
Ernest patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością. Rozłożył poły fraka. Usiadł obok.
– Pieniądze mogą wszystko.
Zaśmiała się i objęła go.
– Kocham cię!
Błysnęły mu oczy. Walter nie wierzył jej za grosz. Z tęsknotą pomyślał o Izabeli. O jej pięknie toczonym zadzie. O ciasnej kiszce stolcowej, którą…
Natalia złapała się za usta. Miłosna deklaracja poraziła ją. Ale zaraz się uspokoiła. Mogła już nie żyć tej nocy. Wszystko, co wydarzy się od tej pory, jest darem. A największym skarbem jest on – dojrzały mężczyzna, któremu ofiarowuje swoją miłość.
Nie padły już żadne słowa. Natalia przysunęła się i pocałowała ucho podarowane Ernestowi przez Tauregów.
Totalnie widzę ucho podawne mu na tacy.
Swoją drogą, po tej tuareskiej kuracji to on powinien wyglądać nie jak przystojny czterdziestoletni blondyn, ale raczej jak pozszywane z kawałków monstrum Frankensteina.
Pozszywany, ale z najładniejszych kawałków!
On rozchylił szlafrok i pieścił szczupłe ciało cyrkówki. Mięśnie latami ćwiczone na linie.
Poprzedniej nocy chciałam umrzeć, aby się nie dać dotknąć… – pomyślała. – Jakie to dziwne.
Teraz była gotowa umrzeć z rozkoszy. Ciepło spływało jej z serca między nogi. Wypływało stamtąd sokami. Perpetuum mobile i fontanna dla kotów w jednym. Pieścił ją długo, sycił się chwilą. Zaczęła sapać. Jej piersi unosiły się w rwanym oddechu. Przyciągnęła go. Objęła mocno nogami.
– Jestem twoja – szepnęła – wejdź. Nie, nie zdejmuj butów!
Zastygła, gdy poczuła jego dzidę. A właściwie przeddzidzie dzidzia dzidy. Gorącą. Ruchliwą. Męską.
Penis jest męski. Nowość!
O włos od czerwonej bramy. O jeden sztych.
Archaniele… – jęknęła w duchu.
No dajżesz mu spokój w końcu!
Czekała na ból.
– Gdzie zniknąłeś po naszym randez vous na Saskiej? – zapytała, aby odegnać lęk. – Myślałam, że cię ziemia pochłonęła.
Teraz zamarł Ernest. I oklapł?
Przez głowę przeleciały mu obrazy z pochówku w podziemiach ratusza. Wrócił do niego strach. Lepka, robaczywa zgroza trumny.
Ciało nie podołało. Zwiędło.
Boże dziewic – jęknął w duchu – co za wstyd.
XLI
Nie chciała, żeby ją wylizał. Przypomniała sobie grubaskę z celi. Ubrali się.
Gdyż oczywiście, że gwałcicielka z celi, oprócz tego, że paskudna i obleśna, musiała być jeszcze gruba.
Czuła się zawiedziona. Zawstydzona. Jakże mało musi być pociągająca dla mężczyzny!
Z tym nosem to za woziwodę pójdziesz – przypomniały jej się kpiny babki.
Przełamała w sobie gorycz. Czuła, że musi zachować się dorośle.
– To nic – szepnęła, ściskając mu subtelnie dłoń. – I tak cię kocham.
Odwrócił głowę, żeby nie zobaczyła triumfu w jego oczach.
Nawet chwila słabości gra na jego korzyść.
– Pracuję dla międzynarodowego ruchu anarchistycznego – powiedział. – Jesienią mam zabić trzech carów.
Dlatego, rozumiesz, nie stanąłem na wysokości zadania, bo cały czas myślę o ważniejszych sprawach!
Natalia otworzyła usta.
– Chyba śnię – szepnęła.
Walter podsunął jej kieliszek z alkoholem. Sięgnął po cygaro. Odciął pieczołowicie końcówkę.
– Gdy cię zobaczyłem pierwszy raz nocą na Marszałkowskiej w męskim stroju, pomyślałem: Oto kobieta dla mnie. Piękna, jak sen. Ostra jak brzytwa.
– Zaraz, zaraz… – przerwała mu cyrkówka. – Powtórz, kogo masz zabić?
– Aleksandra, Wilhelma i Franciszka Józefa – wyliczył od niechcenia. – Dlatego zniknąłem po naszej wyprawie łodzią na Saską. Musiałem natychmiast udać się do Wiednia.
Natalia wpatrywała się w niego jak kot. Bez zmrużenia powiek. Łykała każde słowo.
– Anioły nas ze sobą połączyły – powiedziała w natchnieniu. – Skoro ty chcesz tego, czego i ja pragnę!
Mam cię – pomyślał afrykański podrywacz. – Śmierć podnieca równie mocno jak łóżkowe figle.
Wąż w spodniach potwierdził entuzjastycznym sykiem.
– Musimy odzyskać zielony zeszyt Kibalczycza – zatroskała się z praktycyzmem właściwym młodym damom. – To da nam potężną broń. Wystrzelimy tyranów w najdalsze kręgi piekieł!
Ernest zaciągnął się słodkim, hawańskim dymem. Wypuścił smugę dymu. Musiał delikatnie wodzić za nos tę kędzierzawą suczkę.
– Dużo nad tym myślałem… – rzekł powoli. – Rakieta to tylko przeszkoda. Nie potrzebujemy żadnego zeszytu.
– Ależ jak to? – zdumiała się. – Andriej to wymyślił. A ja życie naraziłam już dwukrotnie, żeby zdobyć te cholerne zapiski geniusza!
Ernest wstał. Zbliżył się i położył dłonie na ramionach dziewczyny. Przez jej ciało popłynął prąd. Gdyby zechciał, oddałaby mu się zaraz tutaj, na podłodze.
Odezwał się, a głos miał głęboki jak ocean.
– Kochanie… szanuję twego przyjaciela, oddał życie za nasze ideały. Imię jego będzie promienną gwiazdą na firmamencie nowego świata. Ale widzisz…
Natalia słuchała i zaczynała rozumieć. Andriej miał swoją organizację. Ludzi, środki, agentów w zakamarkach systemu. To wszystko zginęło razem z nim. Część pewnie aresztowano, reszta schowała się w mysich dziurach. Oni są skazani wyłącznie na siebie. Jakim cudem zbudują rakietę? Bez inżynierów, chemików, narzędzi? Bez laboratorium i fabryki? To marzenie – nomen omen – ściętej głowy.
I naprawdę potrzebowała pomocy przystojnego faceta, żeby to sobie uzmysłowić? Bo jak dla mnie podróż koleją na trasie Petersburg-Warszawa powinna dostarczyć jej aż nadto czasu na rozmyślania.
Może bez przystojnego faceta w zasięgu wzroku nie uaktywniał jej się ten jakiś tam odpowiedni obszar w mózgu.
Dziewczyna się zmartwiła. Zatem nici z wielkich planów ratowania świata? Jej zagrożona rasa nieodwołalnie skazana jest na zagładę? A ona – Natalia – pozostanie na zawsze ziarenkiem piasku miotanym wiatrem absurdu w bezbrzeżnej pustce?
Niewątpliwie, dopóki tylko autor będzie miał wenę.
Ernest się uśmiechnął. Doskonale rozumiał, co czuła. Wiedział, że podobnie jak on ucieka przed nudą.
…Autor, czy ty w ogóle nadążasz za tym, co piszesz z linijki na linijkę?
Dlatego zaczął przed jej wyobraźnią kreślić plany samotnej akcji. Dwuosobowej kampanii. Bez armat i armii. Wszystkie szczegóły omówił oczywiście wcześniej z Buturlinem.
– Ochrana myśli, że będą bomby, ogień z nieba i trzęsienie ziemi… – uśmiechnął się. – Szykują się na koniec świata lub co najmniej apokalipsę. Nikt nie weźmie na poważnie kobiety na scenie. Dzięki wyjazdowi do Wiednia wiem, że trzej cesarze spotkają się w warszawskim Teatrze Wielkim na spektaklu Snu nocy letniej Szekspira. Franciszek Józef ma nową kochankę, niejaką Katarzynę Schratt. To aktorka, po raz pierwszy ujrzał ją na scenie, gdy odgrywała Kasię w Poskromieniu złośnicy. On – przysięgły urzędas za nic mający sztuki piękne – nagle zapałał gorącą miłością do teatru. Dlatego jego minister wojny po cichu uprzedził carskiego ministra porządku publicznego, że jeżeli chcą staremu, ale jurnemu wciąż władcy radość sprawić, niechaj pokażą mu sztukę mistrza ze Stratfordu.
Ma kochankę-aktorkę, więc zaczął kochać Szekspira, to się rozumie samo przez się.
Tę informację przekazano do generał gubernatora Hurki. Zarządca Warszawy rozkazał, aby Teatr Wielki zaspokoił życzenia wiedeńskiego władcy. We wrześniu scena narodowa wystawi Sen nocy letniej. Będziemy tam.
I dokonamy wyroków losu…
Przerwał i zaciągnął się cygarem. Strząsnął błękitny popiół do popielnicy o kształcie rozwartej mordy diabła. Natalia pociągnęła nosem. Uwielbiała mężczyzn pachnących dymem.
– W Śnie nocy letniej jest rola wprost dla ciebie – pociągnął scenariusz jak pająk sieć.
(…)
– Reżyser chce przypodobać się publice, więc wymyślił, że jedna z rusałek wygłosi swoją kwestię, idąc na linie.
Jak wygodnie! Ciekawe, czy do ról pozostałych duszków nie trzeba im połykacza ognia, poskramiacza lwów, tresera pcheł…
Niedźwiedzia!
Ooo, crossover z “Zimową opowieścią”!
(…)
– Teatr szuka dziewczyny, która jest w stanie przejść po linie rozciągniętej nad głowami widzów. Wydukać swoją kwestię i nie roztrzaskać się na miazgę. Myślę, że zatrudnią cię od ręki.
Dusza Natalii śpiewała. Wszystko układało się w okrągłą całość. Jej życie ma jednak sens. Każde cierpienie, każda męka. Gdyby babka nie piła, ona nie trafiłaby do cyrku. Gdyby nie gwałt, nie miałaby sił do walki. Gdyby nie strata Andrieja, nie poznałaby Ernesta. Miłości swojego życia. Przewodnika. I zbawiciela…
Pamiętajmy – to wszystko z matematyczną precyzją zaplanowały anioły w dniu stworzenia świata!
Napięcie w niej było tak wielkie, że kręciło jej się w głowie.
Motyle w brzuchu? Chyba worek motyli. I dodatkowo beczka ważek.
I kontener karaluchów.
Machających tysiącami migotliwych, łaskoczących skrzydełek.
– Jak mam to zrobić?
– Nożem.
Pomyślał, że być może po raz pierwszy spotkał kobietę, z którą nie grozi mu nuda. To skarb. Oczywiście nie przeszkodzi mu to wysłać dziewczyny na zatracenie.
– Lina będzie przechodziła w pobliżu loży królewskiej – wyjaśnił. – Tam zasiądą trzej cesarze. Musisz podejść jak najbliżej. I rzucić nożem. Celnie…
Wzruszyła ramionami.
– Nie dam rady zabić wszystkich trzech.
Złapał ją przez stół za dłoń.
– Nie musisz zabijać. Widziałem cię w akcji. Rzucasz wspaniale. Użyjemy zatrutych noży. Wystarczy, że zranisz każdego drania. A reszty dokona trucizna Tauregów…
Czy tylko mi ten plan wydaje się… zbyt skomplikowany?
A co tu skomplikowanego? Trzeba tylko wygrać casting, schować w kostiumie noże mordujące od draśnięcia, podejść sobie na linie jak gdyby nigdy nic do loży, będąc wciąż na tejże linie rzucić nożami, najlepiej jednym jak bumerangiem, żeby poranić wszystkie trzy ofiary na raz… Czego nie rozumiesz?
Patrzył jej w oczy. Czuł, że wąż w jego spodniach podnosi głowę. Uśmiechnął się szczęśliwy, [ten wąż?].
– Będę tam jeszcze ja – powiedział. – W budce suflera. Gdy wejdziesz na linę, wyskoczę z karabinem Winchestera. Zanim ochrona się zorientuje, że to nie przedstawienie, opróżnię magazynek. Pociski będą specjalnie nacięte. Takimi nabojami polowałem na bawoły. Gdy trafiłem w łeb, nie było co zbierać.
Dobrze, po pierwsze: jak chcecie wnieść karabin i zatrute noże do budynku? Po drugie… mam takie silne przeczucie, że ktoś tu inspirował się “Bękartami wojny” Quentina Tarantino.
Ech, domyślam się, że skoro to wszystko ma być prowokacją zorganizowaną przez Buturlina, to prawdziwe będą tylko noże (i to wcale nie zatrute), a cała reszta to ściema, byle tylko przekonać Natalię.
I tak “nic się nie bój, jbc, to szybciutko wygramolę się z budki suflera z metrową bronią i powystrzelam kogo trzeba” jest bardzo zabawną próbą ściemniania. Taką wymagającą trzech szóstek w rzucie na Blef.
Natalia pomyślała o śmierci. Najpierw ogólnie. O śmierci bawołu. Potem o śmierci cara. A na koniec o swojej. Tu zatrzymała się na dłużej. Ogarnęły ją wątpliwości. Zimna łapa postukała w plecy. Chciała żyć. Ta łapa.
– Nie mamy szans – skrzywiła się, jakby połknęła czarną wdowę. – To samobójcza misja.
Ernest podniósł się i podszedł do okna. Patrzył w czarną przestrzeń za oknem. Słabe światło latarń wykrawało w niej blade kule.
Ona czuje… Ona… łączy fakty! – myślał gorączkowo. – Instynkt szepcze jej, że chcę ją poświęcić.
Nie, to nie instynkt, wystarczy zdrowy rozsądek. Odrobinka.
Odwrócił się.
– W Algierii zabiłem nędznika, który zgwałcił i strasznie okaleczył wiele kobiet.
Natalia drgnęła. Odgadł, że to dobry początek.
– Był bardzo bogaty – improwizował. – Myślał, że jest bezkarny. Był kuzynem naczelnika klanu. Gdy watażka dowiedział się, że zgładziłem członka jego rodziny, posłał za mną swoich ludzi. Mieszkańcy pustyni potrafią być okrutni. Zakopali mnie po głowę w piasku i zostawili na żer mrówkom. Miałem zginąć w strasznych męczarniach.
Tu przerwał. Milczał.
– Ale żyję…
Przytulił ją. Czuł jej drżące ciało.
– Nie bój się – szepnął. – Przy mnie nic ci nie grozi. Jestem szczęściarzem.
No, to jest ostateczny argument, nie zostało już nic do powiedzenia!
XLII
Izabela Łęcka widzi Natalię opuszczającą pokój Ernesta i rozpoznaje w niej złodziejkę swojej biżuterii. Sądzi, że to Ernest ją nasłał, bo razem coś przeciwko niej knują.
XLIII – XLVI
Natalia wraca do kamienicy przy ul. Kruczej; dowiaduje się o śmierci Emila. Matka Natalii jest w ciężkim stanie, więc ta wpada na pomysł, by zabrać ją na Nalewki do rabina – cudotwórcy. I rzeczywiście staje się cud…
Joszua dotykał głowy Elżbiety. Czuł, że wypełnia ją ciemna materia. Jakby cała rozpacz świata zgromadziła się pod jej czaszką.
Musiałbym być Przedwiecznym, żeby poradzić sobie z tą ciemnością – myślał przygnębiony.
Natalia niecierpliwiła się.
Czego ja się spodziewałam? – pomyślała zła. – Trąb archanielskich? Głosu z nieba? To wszystko jest bez sensu!
Już podnosiła dłoń, aby powiedzieć „dość”, gdy powieki chorej pod dłońmi rabina zadrgały. Elżbieta jęknęła. Poruszyła ręką.
Obróciła głowę. Joszua zabrał dłonie i patrzył na nie z niedowierzaniem. Zniszczona chorobą kobieta siadła na łóżku. Potoczyła wokół nieprzytomnymi oczyma.
– Gdzie ja jestem?
Natalia podbiegła.
– Mamo!
Kobiety objęły się. Jak nigdy wcześniej. Z miłością.
Joszua zdjął myckę i miętosił ją w dłoniach.
Czy to kolejny twój żart, o Panie?
Szuman doskoczył do chorej. Zbadał jej puls. Zajrzał pod język. Sprawdził gruczoły szyjne. Posunął się nawet do tego, że opukał czaszkę. Był skonfundowany.
– Do mózgu szanownej pani nie zajrzę – rzekł. – Ale objawy choroby się cofnęły. Jakby jej nigdy nie było.
Natalia siadła koło matki i złapała ją mocno za ręce, jakby się bała, że uzdrowiona ucieknie.
– Córuchno kochana – szepnęła pani Elżbieta. – Już się nie boję.
(…)
XLVII
Kolejne dni Natalia spędziła w stanie euforii. Nie opuszczała matki na krok. Razem spały, jadły i zwiedzały miasto. Bowiem Elżbieta, czując wzmożone siły życiowe, opuściła swój sarkofag w domu Krzeszowskiej.
(…)
Po kilku wycieczkach pani Elżbieta oznajmiła rozradowana:
– A teraz najważniejsze!
I zabrała córkę do krawca.
I nagle czuję się jakbym znów wylądował w twórczości pani Blanki Lipińskiej.
Get in loser, we’re going shopping!
Pojechały do Magazynu Ubiorów Damskich przy Miodowej 15. Natalia dostała ataku śmiechu, ujrzawszy szyld nad wejściem. Dwujęzyczny napis głosił, że najmodniejsze suknie
z Paryża sprzeda jej Henryk Car.
Zamówiła lekką suknię z bladego jedwabiu z wysokim stanem, marszczoną dołem. Taką, która w piruecie rozłoży się jak połówka pomarańczy. I zafurkocze jak rozpostarty żagiel.
– Będzie panna w niej równa księżniczkom – komplementował subiekt z wąsem odstającym jak u kota.
Po powrocie do domu rozpakowały pudełka i torby z prezentami, które pani Elżbieta hojną ręką fundowała córce.
A z czego, zapytam z czystej ciekawości? Też się wybrała w pożyczonej sukience pozwiedzać pokoje hotelowe?
Nowy kapelusz z papierowymi kwiatami od M. Góreckiego z Długiej; srebrna bransoletka, wijąca się wokół nadgarstka jak wąż, zakupiona w zakładzie jubilerskim Konstantego Ostrochulskiego przy pałacu Zamojskich; pończoszki cienkie jak marzenie pensjonarki (a także jak barszcz i porównania autora), w deseń ażuru richelieu zwanym, wyrabiane na maszynach gdzieś na Woli.
– Koniec z oszczędzaniem – oznajmiła pani Elżbieta. – Życie jest na to zbyt krótkie.
Wieczorem Natalia, leżąc w łóżku w halce delikatnej jak druga skóra, z odsłoniętymi piersiami [bardzo ważne info] [sexting!], napisała list do Ernesta.
Szanowny Panie, czy raczej Ukochany Mój,
nie potrafią wyrazić wszystkich dobrych uczuć, które goszczą w mym sercu, kiedy myślą jestem przy Tobie. Przepełniają mnie czułość i radość, że pojawiłeś się w mym życiu jak brylant w ręku poszukiwacza skarbów. Tęsknię do Ciebie całą duszą. Wzywa Cię moje ciało. Lecz na razie musimy pozostać w oddaleniu, wybacz Jedyny. Całe moje młode życie dążyłam do czegoś, czegoś pragnęłam. I choć na pewno są to ramiona sprzyjającego mi mężczyzny, któremu mogę się oddać cała, jest jeszcze coś. To moja Matka. Nigdy nie było mi dane być z nią tak blisko, jak dziś. Jakbym napiła się ze źródła po łatach udręki i ciapkach niedoli na pustyni. Poczekaj, Mój Wspaniały, zaklinam Cię. To nie potrwa długo…
Kazała Zośce zanieść liścik posłańcowi. Sama w łóżku oddała się słodkim rozmyślaniom.
Bla, bla, matka opowiada Natalii o swym życiu w Szwajcarii.
Niedaleko, w Friedrichshafen, miał swoje zakłady Ferdinand von Zeppelin, niemiecki wynalazca. Opętany ideą stworzenia balonu, który będzie zdolny oblecieć świat dookoła. Widziałam te jego sterówce, balony wielkie jak domy, którymi mógł kierować. Z tyłu miały wielkie śmigła napędzane silnikiem parowym.
Widziała… chyba w proroczych snach. Przypominam, mamy rok 1884, Zeppelin nawet jeszcze nie zaczął ich projektować.
Wiem to, bo zasadę działania podniebnych smoków dokładnie wytłumaczył mi mój szwajcarski mąż. Adolf był zakochany w sterowcach. Wołał, że już w Biblii jest napisane, że wszystko, co wysokie, ostre i przepełnione powietrzem, to męski żywioł. A płaskie, wolne i wodniste – należy do kobiet.
No, z tą Biblią to akurat trochę przesadził.
(…)
Dwa dni później Natalia poszła do przymiarki. Na zapleczu magazynu Cara pachniało maglem i tanimi perfumami. Młoda modystka, roześmiana dziewczyna, ubrała ją w skrojoną suknię.
– Panna piękna jak kwiat nasturcji – chwaliła szczerze.
Potem klękła u jej stóp. Wpięła w materiał kilka szpilek. Syknęła, gdy ukłuła się w palec. Natalii zrobiło się przykro.
Tylko dlatego, że mam pieniądze, ta dziewczyna poniża się przede mną – pomyślała ze wstydem. – Dla mojego widzimisię ona wypatruje sobie oczy, szyjąc po nocach.
Humor jej siadł jak mleko w burzę. Wyszła na Miodową i wędrując Krakowskim, myślała o tysiącach takich dziewczyn. Młodych, pięknych, wypełnionych marzeniami. Które starzeją się, pracując ponad siły. A wolne są jedynie w snach.
Cóż to za świat, gdzie kobieta i pies żyją z łaski pana – myślała. – Nie jednego cara zabić trzeba, ale wszystkich samców, którzy na naszej krzywdzie się pasą.
SAMIEC TWÓJ WRÓG!!!
https://www.wykop.pl/cdn/c3201142/comment_cKsajcnLU1lMYL29V4MCWb0v01s9k3gD,w400.jpg
Nocami Natalię trawiła tęsknota. Ciągnęło ją do Ernesta.
Wszystkich zabić, ale tego ocalić – wzdychała.
I wykorzystać racjonalnie.
Jej ciało wołało go. Ściskała uda w odruchu pożądania. Przykrywała łono dłonią i wyobrażała sobie, że to jego pieszczota.
Napisała kolejny liścik.
Szanowny Panie, czy miałbyś coś przeciwko zaproszeniu mnie na przejażdżkę alejami?
XLVIII
Pogoda tego dnia była wymarzona. Sierpniowy wiatr znad Atlantyku wygnał z miasta azjatycki upał. Drzewa znów zieleniły się bujnie, uwolnione od palącego żaru. Ludzie uśmiechali się do siebie, co bywa rzadkością wśród niewolników.
– Wyglądasz panna jak ósmy cud świata – komplementował kochanek. – A wierz mi, wiem, co mówię, w haremach Maroka widziałem największe piękności ziemi.
– W kłamstwach jesteś mistrzem – nie pozostała mu dłużna.
Nie tracili czasu na błahą przejażdżkę alejami. Trafili od razu do hotelu. W apartamencie Waltera zerwali z siebie odzież.
https://media1.tenor.com/images/c0e476697e8efbf722f2a7e010a6f416/tenor.gif?itemid=4979061
Kochanek dotykał najbardziej nieskromnych zakamarków Natalii.
To znaczy – macał ściany w jej pokoju?
(Jak pamiętacie, pałacowe komnaty zostały nazwane “intymnymi zakamarkami cara”, więc…)
Budził rumieniec i podniecenie dziewczyny. Gdy jej łono spływało sokami, a ona rzucała biodrami (wziuuuu! wziuuu!), gotowa na wszystko, szepnął jej do ucha:
– Zostań moją żoną… Urodź mi syna.
Sam się podniecił tą deklaracją. Jęk, który wyrwał się z ust Natalii, był najprawdziwszą odpowiedzią. Kupił ją całą. Jej serce, kobiece narządy.
Podroby! Świeżutkie podroby! Pół rubelka za funt!
Życie. Zwłaszcza to ostatnie go interesowało.
Wszedł w nią raptownie. Uciekła z biodrami. To nie był ból. To był odruch. Nie mogła nad nim zapanować. Zaraz podała je do przodu.
– Kochaj mnie – szepnęła.
Włożył powoli. Nacisnął. Odrzuciła go całym ciałem. Ponowił atak. Ona znów się broniła. Chciała mu się oddać. Lecz nie mogła.
Musisz dodać wyjątek do swojej zapory Windows!
Ciało nie słuchało jej woli. Uciekało przed męskim ciałem.
Co się ze mną dzieje? – myślała przerażona. – Co za stwór we mnie skacze?
Miotał ją jak szatan!
Mam wizję błony dziewiczej z elastycznej gumy; im mocniej napiera jego dzida, gorąca, ruchliwa, męska, tym mocniej jest odpychana. Jeszcze chwila, a kochanek skończy rozplaskany na przeciwległej ścianie.
Zastanawiam się, czy autor gra kartą “chcą się seksić, ale coś nie mogą” bo chce podtrzymać napięcie między bohaterami, czy może chodzi o to, że archanioł/zapora windowsa/imperatyw narracyjny oszczędzają Natalię dla tego prawdziwego przeznaczonego jej faceta?
Chyba to pierwsze, bo nieco później sekszą się już bez żadnych przeszkód.
XLIX
Natalia przychodzi na próbę do teatru, chce popisać się swoimi umiejętnościami chodzenia po linie, ale przypomina jej się fatalny wieczór w Petersburgu i spada. Mimo to, dyrektor każe jej ćwiczyć dalej.
L
Elegancki powóz, w którym siedziała Izabela Łęcka, ubrana w ciemną atłasową suknię i zdobiony kapelusz, toczył się Krakowskim Przedmieściem. Gdy kolasa minęła kościół św. Krzyża, uwagę damy zwróciła postać mężczyzny po przeciwnej stronie ulicy. Coś ścisnęło jej żołądek.
Znam go – pomyślała. I krzyknęła do woźnicy, żeby stanął.
Wysunęła mocne udo z powozu i postawiła w pyle zgrabną stopę w bucie na wysokim obcasie. Podeszła do pomnika Kopernika. Obok studni, oparty o kamienny murek, siedział pięćdziesięcioletni mężczyzna. Ubiór miał zniszczony, twarz ogorzałą, włosy długie, siwe, związane rzemykiem w kucyk. Śmierdziało od niego biedą i tanią wódką.
Spoko. Totalnie widzę, jak po pierwsze: policja pozwala brudnemu, pijanemu żebrakowi przesiadywać na stopniach pomnika na środku reprezentacyjnej ulicy miasta. Pierwszy stójkowy by go pogonił i nieźle przetrzepał skórę. Po drugie: gdyby nawet udało mu się tam dostać, to jeszcze bardziej totalnie widzę, jak Izabela spogląda na takiego, zwraca uwagę, rozpoznaje i decyduje się podejść.
Izabela Łęcka, piękna i dumna, pochyliła się nad wyrzutkiem.
– Wokulski? – zapytała zdławionym głosem.
Mężczyzna podniósł głowę. Spojrzał na kobietę i przez twarz przebiegł mu skurcz. Oparł czerwone dłonie na murku i dźwignął niezgrabnie swoje wielki ciało. Teraz spoglądał na nią z góry. Ale chwiał się niepewnie na nogach.
– Tyżeś to – zachrypiał – aniele?
Słyszę to wypowiedziane głosem tego faceta z “Misia” – “Moja żona… Zofia!”.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Jak obudzeni z głębokiego snu. Dwoje rozbitków wyrzuconych na daleki brzeg.
– Panie – szepnęła kobieta, emocje w niej grały. – Mówili, żeś zginął albo wyjechał. Nie sądziłam, że jeszcze cię ujrzę.
Ja też jakoś wolałem, gdy status Wokulskiego zbliżony był do kota Schrödingera.
Obdartus podniósł czerwoną łapę. Przetarł zarośnięte policzki.
W środku był pusty jak wypalony pień.
To tak jak ja, gdy muszę to czytać.
– Mieli rację – wychrypiał, jakby głosu nie używał od lat.
Jedyne zdanie jakie wypowiadał przez ostatnie lata brzmiało “kierowniku, poratuj pięciokopiejką”.
– Stach Wokulski nie żyje. Rozmawiasz pani z duchem.
Izabela poczuła wzruszenie.
Jednak naprawdę mnie kochał – pomyślała z dumą.
Jakim cudem to, że Wokulski stał się zapuszczonym lumpem, dowodzi że naprawdę cię kochał? W sensie, że tak się załamał… że… wszystko mu… zobojętniało i… ona jest z tego dumna!? I wzruszona!?
Dark as fuck.
– Och, panie – zaprotestowała. – Takich jak ty śmierć się nie ima. Jakiż to obrót fortuny przywiódł cię do tego pożałowania godnego stanu?
A tej co? Naczytała się poetów barokowych?
Wokulski poczuł, że kręci mu się w głowie. Obrazy z przeszłości wirowały jak na karuzeli. Machnął dłonią, aby je przepędzić.
Izabela Łęcka poczuła troskę. Nie była już dawną lalką. Znała, co ból i samotność.
– Może mogę pomóc? – zapytała delikatnie, by nie urazić dumnego samca w przegranym mężczyźnie. – Mam środki i znajomości.
Pijak uśmiechnął się.
– Ty chcesz mi pomagać? – zapytał z niedowierzaniem.
Piękna dama pokiwała z ochotą głową.
– Nie inaczej. Przy pańskiej sile moralnej dźwignięcie się z najgorszego upadku jest wykonalne.
No dalej, powiedz mu jeszcze że jak ma depresję, to wystarczy się wziąć w garść.
Teraz już Wokulski śmiał się jawnie. Klepnął się po udach z uciechy. Jednak jego wesoła twarz powoli tężała. Za moment patrzył ponuro, jakby go wyrzeźbili w bazalcie.
– Jest sposób, abyś mi wróciła szczęście – rzekł. – Zniknijże wreszcie z powierzchni ziemi.
Przestraszona cofnęła się o krok.
Serce ma wciąż chore – pomyślała.
Wokulski, jakby wybuch nienawiści kosztował go zbyt wiele, klapnął z powrotem pod murek. Odwrócił się. Przeoraną zmarszczkami twarz ukrył w wielkich dłoniach.
Nic tu po mnie – pomyślała panna Izabela.
Ale jakoś głupio jej było po prostu odejść. Sięgnęła do przewieszonej przez przedramię torebki. Wyciągnęła dwa złote imperiały. Położyła na murku obok włóczęgi.
Uspokojona wróciła do dorożki.
– Jedźcie – rozkazała woźnicy.
Wyrzuty sumienia kosztowały ją 20 rubli, uczciwa cena.
Przez cała drogę myślała o swoim dawnym kochanku. Dziwiła się paradoksowi istnienia. Spotykają się wszak wciąż. Ale w różnych wcieleniach. Zawsze obcy.
Izabela jedzie na wieczorek “mesmeryczny” u poetki Deotymy. Na ten sam wieczorek wybierają się Natalia z Marysią oraz cała śmietanka artystyczna Warszawy. Autor swoim zwyczajem wciska tu osoby, które w rzeczywistości niekoniecznie mogłyby odwiedzić ten “salonik literacki” oraz do upadłego galopuje na swym ulubionym koniku “kwestii żydowskiej” – ale zobaczmy sami…
Przed kamienicą, gdzie mieścił się salon sztuki Deotymy, stało kilka dorożek. Wysiadali z nich nobliwi mieszczanie skuszeni niezwykłością tego wieczoru. Na chodniku paliła papierosa Gabriela Zapolska, wschodząca gwiazda dramatu.
Nie wiem, co ma na myśli autor, nazywając tak Zapolską, bo ta, owszem, w 1884 jest już świeżo po debiucie pisarskim, ale prozatorskim. Chyba że jej karierę aktorską, ale tu nigdy nie odniosła jakichś spektakularnych sukcesów.
Nawiązanie odhaczone? Odhaczone. Autor pochwalił się erudycją? Pochwalił. Sprawia wrażenie eksperta od epoki? Sprawia. No, można jechać dalej.
Obok niej stał mały doktor Szuman.
– Ten palant Świętochowski ośmielił się napisać w tej swojej „Prawdzie”, że popełniłam plagiat z francuskiego autora – pisarka żaliła się doktorowi.
Ten słuchał z szacunkiem. Wyższe kobiety zawsze go onieśmielały.
– Poszłam do sądu bronić honoru artystki. Czci kobiety. Ale, panie Szuman, w tym kraju nawet ruskie sądy trzymają z mężczyznami. Sędzia powiedział, że ten buc mógł tak napisać. Nie dopatrzył się w tej potwarzy żadnej dla mnie ujmy!
Panu autoru coś dzwoni, ale żeby tak posprawdzać daty… To wszystko dopiero za dwa lata!
Well, jeśli autorowi coś nie pasuje w datach, tym gorzej dla dat!
Pojawiają się Marysia z Natalią; Natalia szczególnie zainteresowana jest zapowiadanym występem niejakiej Lucylli, która podobno utrzymuje kontakt z aniołami.
W tym momencie czoło archanioła Michała pokryło się kroplami potu, a on sam spanikowany zaczął powtarzać “ O nie, nie, nie mieszajcie mnie w to…”.
(…)
W przedpokoju lokaj odbierał okrycia. Na trójnogim stoliku leżała taca pełna pierników.
Gdy stanęły w drzwiach wiodących do salonu, cyrkówka gwizdnęła. Urzekło ją bogactwo wschodnich kobierców, mauretańska mozaika na ścianach, dywany perskie, w których stopy
się zapadały jak w piaskach pustyni. Wetknięte w stojaki z kości słoniowej płonęły korzenne kadzidła.
Marysia kolnęła ją w bok.
– Seraj przy Marszałkowskiej – zaśmiała się cicho.
Gabrielę porwał krytyk teatralny. Marysia z Natalią stanęły pod. Obok na kanapie obitej haftowanym jedwabiem siedziały leciwe miłośniczki poezji. Pachniały naftaliną i powstaniem listopadowym. Aktorka powtórnie trąciła ją w bok.
– Spójrz – szepnęła – Sienkiewicz. – Wskazała palcem na piękne wydanie nowel.
I kto jeszcze!? Czy autor mógłby się skupić na fabule własnego dzieła, zamiast wciskać kolejne znane nazwiska z końca XIX wieku, o których wspominanie nie prowadzi do niczego? BYŁOBY MIŁO.
*Patrzy ile do końca książki*
O szlag.
Na salę wszedł ten, który powieściami drukowanymi w odcinkach w „Słowie” pokrzepiał polskie serca.
PowieściĄ. W 1884 Sienkiewicz z powieści ma na koncie “Na marne” (które #nikogo) i “Ogniem i mieczem”.
Wąs modnie przystrzyżony, frak prosto z Paryża. U jego boku stawiała drobne kroczki młoda żoneczka. Maria z Szetkiewiczów, córka ziemianina z powiatu trackiego.
– To jedyny facet, któremu mogłabym zrobić laskę na samym środku Krakowskiego – szepnęła Marysia. – Tylko dlatego, że nabijał na nią Modrzejewską!
Kill me.
Natalia zaśmiała się w rękaw.
Zza posągu sylfidy z obnażonymi piersiami wychynęła Izabela Łęcka. Zgaduję, że obnażone piersi miała sylfida, ale w tym uniwersum kto tam Izabelę wie. W ręku trzymała kieliszek z szampanem.
– Co do Modrzejewskiej jestem tego samego zdania – mrugnęła.
Marysia spiekła raka.
Arystokratka przedstawiła się. Zapytała, czy młode damy również przyciągnęła tu ciekawość magnetyzmu. Podobno profesor Becker zaproszony na ten wieczór jest niezwykłym mesmerystą. Potrafi sprawić, że kobiety się rozbierają, co oczywiście nie jest tak niespotykane. Ale one, rozdziewając się, recytują starożytne teksty w zapomnianych językach. Panna Izabela starała się być uprzejma i zabawna. Szybko zawarły znajomość.
Izabela Łęcka już wcześniej dostrzegła Natalię. Czekała sposobnej chwili, aby ją poznać. Była zazdrosna o tę gówniarę. Ale też ciekawa rywalki. Czym skusiła Ernesta? Panna Łęcka wiedziała, że mężczyźni bywają irracjonalni. Ot, chociażby Wokulski. Mógłby mieć każdą w tym mieście. Biedną i bogatą. Cnotliwą i rozwiązłą. A obłęd przywiódł go do niej.
Widocznie już wtedy hipnotyzowała – bez użycia piczy.
(…)
Deotyma wygłasza długi i nudny poemat o Atlantydach. Potem wybucha dyskusja na tematy żydowskie pomiędzy Sienkiewiczem a antysemitą Janem Jeleńskim. Ciach.
Co to się działo! Studenci wyli ze szczęścia i skakali po swoich czapkach. Ptaki wzbiły się z pobliskich drzew, uciekając w popłochu, gryzonie, gady i płazy oddalały się w pośpiechu z niebezpiecznej polany. Pod oknem zawiązano komitet obrony krzyża i Orła Białego. Jedna lisica poroniła z wrażenia. Wieszczka Deotyma zemdlała. Dwa obudzone wilki pogryzły się, bo nie mogły wytrzymać napięcia.* A Sienkiewicz ujął łagodnie żonę za ramię i przepchnął się do wyjścia.
*) A. Ziemiański, Achaja
Korzystając z zamieszania, Izabela Łęcka przysunęła się do Natalii, którą opuściła Marysia, i szepnęła.
– Jak tam moja biżuteria? Dobrze ci służy?
Cyrkówka obróciła ku niej zaskoczone oblicze.
– O czym pani mówi?
– Hotel Europejski, pokój 212 – odpowiedziała zimno arystokratka. – Leżałam wtedy za parawanem, w wannie.
Natalia struchlała. Mimo gorącej awantury, zrobiło jej się zimno. Rozmawia z okradzioną kobietą. Izabela Łęcka zaraz zacznie krzyczeć, żandarmi wpadną i ją do kazamatów wtrącą.
Tego Natalia nie przeżyje po raz wtóry.
– Czego pani chce? – w jej głosie był strach.
Izabela wzruszyła ramionami.
– Nie bój się. Nie wydam cię władzom. Chcę tylko jednego, żebyś opuściła miasto.
Natalia patrzyła na n i ą (a na k o g o by miała?) nie rozumiejąc. Kim jest ta kobieta? Dlaczego ma tak dziwne życzenia?
Hotel Europejski – pomyślała. – Tam mieszka Ernest. A więc to jego kochanka? Może wspólniczka? Zazdrosna.
212 – pomyślała. – Próg wrzenia wody w Fahrenheicie. A więc gotuje się ze złości? Może nie lubi być okradana? Wkurzona.
Deotyma zapowiada kolejnego gościa – profesora Beckera, hipnotyzera z Berlina. Ten, sprowokowany przez Jeleńskiego, który głośno wątpi w jego umiejętności i nazywa hipnozę oszustwem, upokarza go przy wszystkich, hipnotyzując i każąc wykonywać swoje polecenia.
(…)
Tymczasem Izabela czarowała berlińskiego magnetyzera.
Zasypała go komplementami. Słuchał nieuważnie, przyzwyczajony do zachwytów dam. Skubał się po trójkątnej bródce.
Łęcka poczuła złość. Nie przywykła do lekceważenia.
Inaczej zaśpiewasz, gdy przytrzasnę cię pizdą – pogroziła mu w duchu.
Będzie to bardzo melodyjne “AUUUUUUU!!!”
Poczekała, aż fani hipnotyzera zajmą się koniakiem i pociągnęła berlińczyka w głąb mieszkania. W małym gabinecie wypełnionym książkami opowiedziała mu o swoim zmysłowym darze.
Becker spojrzał na nią żywiej.
– Coś takiego – mruknął. – Hipnoza namiętnością… Pierwsze słyszę. Czy aby nie nabiera mnie pani?
Izabela patrzyła mu spokojnie w oczy.
– Jest sposób, aby przekonał się pan, czy mówię prawdę.
Dystyngowany Niemiec zaczerwienił się.
– Nie chce pani chyba, abym… To znaczy teraz? Tutaj?
Izabela pokiwała głową z uśmiechem. Przesunęła dłonią po połach fraka Niemca. Spuściła ją niżej tam, gdzie pod wydatnym brzuchem czaił się wielki hipnotyzer.
https://media.giphy.com/media/8Xr3wfissLDna/giphy.gif
– Masz pan sejf? – zapytała, gdy profesor jęknął dotknięty do żywego.
I otrząsnął się z oburzenia.
– Oczywiście…- sapnął – Mężczyzna z moją pozycją musi posiadać bezpieczną skrytkę.
Izabela dalej masowała mu podbrzusze. Widziała, że oczy zachodzą mu mgłą. Pożądanie jak burgund wypełniło mu żyły.
– Zatem za chwilę podam panu szyfr do kasy.
Odwróciła się i zadarła wielki tył sukni rozpiętej na fiszbinach jak czapa namiotu cyrkowego. Położyła się na biurku, wypinając w stronę uczonego zad godny carów.
Zad godny carów… czyli sięgający od Wisły po Kamczatkę?
Becker nerwowo szarpał się ze spodniami, aby uwolnić swojego Mesmera. Gdy tego dokonał, runął na nią jak buhaj. Był pewien, że jest odporny na wszelkie hipnotyczne sztuczki.
Odporny jak odporny… wystarczyło mu dupę pokazać, a już traci rozum.
Gdy było już po wszystkim, gęba mu się śmiała ze szczęścia. Takiej eksplozji rozkoszy nie zaznał z żadną ze swych ofiar hipnozy. A uwodził najpiękniejsze kobiety w Europie. Stał z wybałuszonymi oczami, zastygły jak posąg. Z członka kapało mu germańskie nasienie.
Które cichutko śpiewało “Deutschland über alles”.
Milion małych, wąsatych plemniczków w pikielhaubach.
Izabela zgarnęła jakieś bibuły z biurka i wytarła sobie intymne okolice.
Wieczorem przy kąpieli spanikowała na widok krocza w kolorze atramentu.
Poprawiła suknię i rzekła półgłosem.
– JWG tysiąc osiemset trzydzieści dwa.
Becker spojrzał na n i ą jakby dopiero ją ujrzał. W oczach miał podziw.
– Mój szyfr – stęknął. – Inicjały i rok śmierci Goethego. Ustaiłem go własnoręcznie przed wyjazdem do Warszawy. Nikt go nie zna. Jesteś pani wielką mesmerystką chylę czoła. I złożył przed nią głęboki ukłon. Był wciąż wniebowzięty. Nic a nic nie przeszkadzała mu porażka w profesji.
Na całe szczęście sejf był daleko.
– Czego mógłbym panią nauczyć? – zapytał. – Wydajesz się mistrzynią w swojej profesji.
Izabela uśmiechnęła się smutno. Jej czar działał skutecznie. Lecz krótko. Potrzebowała hipnozy trwałej jak lina okrętowa.
– Jak sprawić, aby mężczyzna nie odszedł do innej? – zapytała wprost.
Becker spojrzał na nią z czułością.
A więc nie jest potworem – pomyślał. – Oprócz pochwy ze spiżu ma też złote serce.
Czy w pochwie ze spiżu dźwięk humpania brzmi jak dzwon…?
https://thumbs.gfycat.com/AdolescentVibrantIraniangroundjay-size_restricted.gif
Rozłożył dłonie.
– Nawet aniołowie nie mają takiej mocy.
(…)
Tymczasem pojawia się “rozmawiająca z aniołami” Lucylla, medium ze Szwecji.
– Sława twoja wyprzedza cię jak rączy jeleń. Wielu z tu obecnych przyszło z nadzieją że otworzysz przed nami bramy duchowego świata. Że pozwolisz ubogacić nasze dusze anielską mądrością.
Lucylla pokiwała przyzwalająco głową. Po to jeździła po świecie. Emisariuszka duchów.
– Anioły mówią tylko prawdę – dorzuciła wyjaśnienie. – Ich słowa nie mogą popychać do złego. Jeżeli przyjmiemy sercem anielski przekaz, wyrośnie on w wielkie drzewo. Koronę miłości.
Poprosiła o stół, papier i pastele.
– Anioły wybrały mnie na medium – dodała. – Kierują moją dłonią. To, co mają do przekazania, zapisuję na papierze.
Spojrzała na salę. Poszukała wzrokiem oczu Natalii. Cyrkówka poczuła uderzenia serca.
– Może panna chce pierwsza? – zapytała Lucylla. – Czuję, że sprawy anielskie są ci bliskie.
Natalia wstała gwałtownie jak wystrzelona sprężyną. Nie rozglądając się na boki, dopadła Szwedki. Modliła się o to spotkanie.
– Proszę, spocznij – Lucylla wskazała jej krzesło przy stole. – Wyczuwam w tobie wielki niepokój.
Natalia przełknęła ślinę. Kiwnęła głową. Chciało jej się płakać.
Ona mnie doskonale zna – włosy jeżyły jej się na głowie. – Czyta we mnie jak w otwartej księdze.
No, na razie to są typowe okrągłe zdanka, jakimi każda “wróżbitka” zanęca ofiarę.
Klapła w milczeniu na krzesło. Tak przyzwyczajona do publicznych występów, tu czuła się jak pensjonarka. Dziko przerażona.
Co powie mój anioł stróż? – myślała bojaźliwie. – Co poradzi na mój ból?
Lucylla przykryła jej dłoń swoją. Natalia poczuła, jak spływa na nią wielki spokój. W pulchnym ciele Szwedki był ocean opanowania.
– Zaufaj aniołom – szepnęła kobieta medium. – Zaufaj swojej duszy.
Lucylla zamknęła oczy otoczone długimi rzęsami. Uśmiechnęła się, jakby zobaczyła kogoś miłego swojemu sercu. Zaczęła nucić prostą melodyjkę. W salonie Deotymy zapanowała niebiańska cisza. Nawet najzagorzalsi wrogowie spirytyzmu czuli, że chwila jest wyjątkowa. Natalia otworzyła szeroko oczy. Czas stanął. Czuła, że jej los wisi na włosku cienkim jak śledziona anioła.
– Ja jestem duchem! – wrzasnął wkurwiony Michał. – Nie mam żadnej śledziony! Ani wątroby! Może jeszcze kiszkę stol… – Tu zwymiotował ektoplazmą.
Dłoń Lucylli zaczęła drżeć. Przez jej przedramię przebiegały skurcze, jak po udzie żaby traktowanym elektryczną iskrą.
Przestała zawodzić. Wygięła wargi niczym do pocałunku. Coś szepnęła. Natalia nie zrozumiała.
Wtedy na papierze pokazały się znaki. Trzy słowa w ojczystym języku aniołów:
ND3S1 „7N ftlTO.
Hmmm… Przypomina mi to hasła, które ludzie wklejali na Naszą Klasę, a które miały jakoby sprawić, że wyłączy się aplikacja “Śledzik”: 5P13RD4L4J-5L3D21U (spierdalaj śledziu).
Nie, serio, nie wiem, co to ma być. Przypuszczam, że w oryginale mogły być jakieś litery… alfabetu hebrajskiego? – które po skonwertowaniu tekstu do pdfa dały taki efekt.
Próbowałem to dla was odcyfrować, ale musiałem przerwać eksperymenty, gdy zacząłem czuć niepowstrzymalną chęć sprawienia sobie kapelusza z folii aluminiowej.
LII
Przejęta linoskoczka gnała przez miasto, dźwigając swą miłość jak rozżarzony kamień.
Posykiwała, przerzucała ją z ręki do ręki i dmuchała w palce.
Biegła do kochanka. Musiała zobaczyć się z nim zaraz, natychmiast. Tęskniła za Ernestem jak pół kota za drugą połową.
To… ciekawa metafora, ale jakoś tak kojarzy mi się z nieszczęśliwym zdarzeniem drogowym.
Noc była głucha, ale nabrzmiała sierpniowym upałem. Zniewoleni warszawiacy topili rozpacz w mocnej wódce i uciechach ciała. Mijała tanie szynki, skąd dobiegała wrzaskliwa pieśń pożądania. Rechot samców i piskliwe śmiechy samic. Po chodnikach zataczały się objęte pary. W nozdrza bił zaduch potu i kiepskiego tytoniu. Rozpasana orgia wiała smutkiem i nudą nad miastem. Imperium w mocy szatana.
(…)
Pijany żołdak zawołał za nią. Bluznął stekiem rynsztokowych wyzwisk. Przyśpieszyła kroku. Bała się pijanych, agresywnych samców.
Taki ruski pies też jest spragniony kochania. Kto go przytuli, jeżeli wszyscy wokół rżną się jak małpy brzytwami? Małpy tak robią?! – myślała resztką trzeźwości. – Muszę ubłagać Ernesta, aby odstąpił od swych morderczych zamiarów. Mamy do ochrony większy skarb niż całe cesarstwo.
LIII
Ernest jest wściekły, gdyż Natalia odmawia dalszego uczestnictwa w spisku i natchniona przez wizjonerkę od aniołów chce “zbawiać świat miłością, nie śmiercią”. Wspólnie z Buturlinem ustalają, że trzeba aresztować matkę Natalii, by ta znów zaczęła nienawidzić.
LIV
Natalia i Ernest oglądają przedstawienie, w którym główną rolę gra Marysia, a następnie idą na bankiet do jakiegoś eleganckiego lokalu, gdzie Marysia ma im przedstawić swego “tajemniczego wielbiciela”, który od tygodni zasypuje ją kwiatami.
Siedli na obitych czerwienią otomanach. Wielkie lustra na ścianach odbijały ich sylwetki po wielokroć. Walter przyciągnął Natalię, dłonią zmacał jej brak gorsetu, usta zmiażdżył namiętnym pocałunkiem. Gdy w końcu oderwała się, by zaczerpnąć oddechu, twarz miała krwistą jak piwonia.
On ją chciał całować czy udusić?
– Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła. – Za tydzień będziemy wolnymi ludźmi.
Ernest połknął przekleństwo. Miał ochotę strzelić ją w pysk. Aby ukryć nienawiść, znów pocałował jej duże, namiętne usta.
Przewrócił na kanapę. Międlili się mocno, gdy obite czerwienią drzwi otworzyły się raptownie. Do gabinetu wtargnęła roześmiana osóbka w sukni odsłaniającej ramiona i piersi po sutki. Marysia Lipka. Nowa gwiazdka na teatralnym firmamencie stolicy.
W sumie to i wystrój wnętrza, i ubiór oraz zachowanie gości wskazują, że ta impreza odbywa się w burdelu.
– Oto dwoje ptasząt w miłosnym gniazdku! – krzyknęła i wybuchła perlistym, ćwiczonym na scenie śmiechem.
Natalia odepchnęła kochanka i poderwała się na równe nogi. Rzuciła się na szyję przyjaciółce.
– Kochana – wyściskała Marysię. – Byłaś wspaniała! Uwielbiam cię.
Aktorka machała ramionami, że nic takiego, przecież po prostu grała. To jej żywioł. Ale rozpierała ją duma.
Oderwała się od Marysi (Marysia od Marysi? Sama siebie obściskiwała?) i odwróciła do drzwi, aby przedstawić kochanka. Stał tam rosyjski generał o łysej czaszce. I posturze zapaśnika sumo.
Serce Natalii struchlało. Żołądek Ernesta podszedł do gardła.
Marysia przyprowadziła Nikołaja Buturlina.
A już w następnym odcinku “Mody na sukces”…
I mam uwierzyć, że jedna naj-naj-najlepsiejsza psiapsióła nie powiedziała drugiej, z kim się spotyka?
(…)
Panie idą do toalety, panowie idą pić ze znajomymi do sąsiedniej sali.
A w toalecie, pośród złotych zdobień w kształcie winorośli, dwie przyjaciółki sikały do porcelanowych muszli. Właściciel restauracji dopiero co sprowadził water closet – nowy wynalazek z Anglii. Dwa siury unisono obijały się o białe ściany utensyliów.
Właściciel, zachwycony melodią przypominającą szmer strumyka, doznał ataku natchnienia i czym prędzej popędził do urzędu, opatentować nowy instrument muzyczny – siurillon. Względnie urynofon.
Natalia wraca do stolika, zauważa, że zgubiła swój medalion i zaczyna go szukać na podłodze. Dzięki temu, niezauważona, jest w stanie podsłuchać rozmowę Ernesta z Buturlinem, o tym, jak to będą świętować, gdy już wreszcie ubiją cara (poświęcając jej życie przy tej okazji) i odzyskają zeszyt Kibalczycza. Już-już ma zamiar się ujawnić, ale w sąsiedniej sali wybucha awantura i panowie lecą interweniować, a ona sama się ulatnia.
LV
W środku nocy Natalia pojawia się u rabbiego Joszui, tego, który uzdrowił jej matkę, z prośbą, aby… tę matkę pochował. W retrospekcji dowiadujemy się, co się stało: Elżbieta Pol została faktycznie aresztowana i umarła w więzieniu.
– Żono – poprosił – obmyjesz zmarłą. Wiem, że to rola członków bractwa Chewra Kadisza. Ale czas nagli. Musimy jak najszybciej złożył zmarłą w „domu życia”… Aby miała dobrą reinkarnację.
Tu z niejakim zaskoczeniem odkryłam, że Żydzi (niektórzy) faktycznie w nią wierzą.
(…)
Woźnica, wjeżdżając na kirkut, smagnął konia, ten szarpnął na zakręcie. Koło wozu wjechało na kamień. Platforma przechyliła się. Trumna zsunęła się na krawędź. Przestraszona Natalia krzyknęła.
– O matko!
Woźnica szarpnął lejcami. Lecz było za późno. Zwłoki leciały na ziemię. Zaraz upadną w błoto. Wtedy nie wiadomo skąd pojawił się mężczyzna. Pochwycił przechylający się wóz. W srebrnym świetle księżyca jego czerwone dłonie były czarne jak szpony krogulca.
Uhm, tak. Autor słyszał, że “krew w świetle księżyca jest czarna” i radośnie przenosi tę obserwację na barwę ludzkiej skóry. Gdyby tak faktycznie było, w nocy wszyscy wyglądalibyśmy jak umalowani czarną szminką.
Przez długą chwilę walczył z ciężarem. Na brodatej twarzy pojawiły się bruzdy wysiłku. Ale gdy przestraszeni Żydzi podbiegli z pomocą było po wszystkim. Wóz stał prosto. Trumna bezpiecznie leżała na platformie.
Pierwszy dopadł do niego Szuman. Ujrzał wielkiego człowieka o potężnych barach. Twarz zniszczona, ogorzała. Włosy siwe, spięte z tyłu głowy w kucyk. Czerwone łapska mocne jak imadła.
Wszędzie rozpoznałby to indywiduum. Nawet w piekle.
– Wokulski? – szepnął z niedowierzaniem. – Tutaj? Czyżbym miał uwierzyć w życie pozagrobowe?
Olbrzym uśmiechnął się gorzko.
– Pogłoski o mojej śmierci są nadto przesadzone.
Cytaty z Twaina zawsze się sprawdzają.
Padli sobie w ramiona. Co było widokiem komicznym. Mały żydowski doktor zniknął w potężnych objęciach cmentarnego olbrzyma. Zaraz jednak Szuman oderwał się podekscytowany.
Obejrzał się na Natalię, jakby chciał coś powiedzieć, wyjaśniać.
Ale machnął ręką. Milczał.
HMM… Podejrzane!
Konwój ruszył w mrok. Groźny nieznajomy okazał się grabarzem. Zaprowadził ich daleko od wejścia. W podrzędnej części cmentarza, tuż pod murem, miał przygotowany dół. Tam żałobnicy złożyli ciało Elżbiety Pol. Joszua sypnął na jej zwłoki szczyptę piasku z Jerozolimy. Żeby spoczęła w świętej ziemi.
Dlaczego właściwie Elżbieta, której rodzina od trzech pokoleń jest chrześcijańska, miałaby zostać pochowana w żydowskim obrządku, to jeden tylko panałtor wie.
Natalia poczuła, że coś się nieodwołalnie skończyło. Razem z matką umarła jakaś część jej samej. Była jałowa.
(…)
LVI – LVII
Rosyjscy żołnierze otaczają karczmę “Pod zdechłym śledziem” i biorą ją szturmem; w zamieszaniu Ernest wyprowadza z niej Jednookiego. W ręce żołnierzy wpada zeszyt Kibalczycza. Tymczasem Natalia snuje się po mieście przepełniona żądzą zemsty; postanawia zabić Buturlina. Wie od Marysi, że ten zwykle przesiaduje w ulubionym burdelu, więc udaje się właśnie tam, zastając Buturlina z Włassowskim w trakcie zabawy z ich ulubioną włochatą Inez.
Włassowski wpadł do pokoju na piętrze, gdzie oberpolicmajster dupczył ulubioną gryzetkę. Tłusty brat cara leżał na łożu. Na nim, jak foka na krze, kołysała się aksamitka.
Urocze!
Pracowała zadem, próbując doprowadzić na szczyt pijanego Ruska. Syzyfowa praca. Po całej nocy pijaństwa kuśka Buturlina była miękka jak torcik z kremem.
– Wasze Wieliczestwo! – krzyknął od progu Włassowski. – Mam!
W dłoniach trzymał zielony zeszyt Kibalczycza. Zdobył go w norze Jednookiego. Właśnie wracał z nocnej walki.
– Ku… ku…. kurwa! – zawył podniecony oberpolicmajster.
I w tej sekundzie stanął na baczność jak pułk dragonów na paradzie.
Zepchnął nagą kobietę z brzucha.
Po co mu ona, zielony zeszyt lepszy!
Poleciała na podłogę. Na jej nagich ramionach zamigotały anielskie skrzydła. Misterny tatuaż wykonany ręką japońskiego mistrza.
SKONT w Warszawie 1884 japoński tatuażysta…?!
Podniosła się powoli i, jęcząc, odsunęła pod ścianę.
– Da… da… dawaj! – pijany Buturlin ślinił się z przejęcia.
Usiadł na skraju łóżka. Zasłonił mokrego fiuta prześcieradłem. Na ramiona zarzucił rozpięty mundur. Zabrzęczały medale, gdy wyciągał ramię po zdobycz. Podniósł zeszyt do oczu. Obejrzał z każdej strony. Powąchał. A co, podejrzewa, że jakaś Izabela coś sobie nim wycierała? Zajrzał do środka. Rozczulił się nad robaczkami niezrozumiałych wzorów. Uśmiechnął się do zastępcy.
– Za… za… zasłużyłeś na nanę.
Włassowski ruchem głowy wskazał dziewczynie fotel. Czarnowłosa grandesa bez słowa stanęła koło mebla.
Czy autor uczestniczy w jakimś konkursie “użyj jak najwięcej synonimów słowa prostytutka”?
Wypięła zadek.
Ruski pies z przyjemnością spojrzał na jej szeroko rozstawione uda. Wycelował w kakaową dziurę odbytu.
Drzwi do pokoju rozkoszy uchyliły się powoli. W progu stanęła Natalia. Twarz miała bladą. Źrenice wielkie jak ruble w srebrze.
Buturlin przestraszył się o swój skarb. Wsunął go delikatnie pod mundur. Przycisnął lewym przedramieniem.
– Natalia centowa – zagrzmiał. – Witamy w domu!
Potoczył prawą dłonią po granatowym wnętrzu pokoju. Bez wstydu odsłonił przyrodzenie.
– Chcesz się, dziecko, przyłączyć? – zapytał z błyskiem w oku.
Drugim okiem mrugnął do Włassowskiego. Kozak zaprzestał pompowania mamzelki. Miętosił tylko jej pośladki.
Natalia postąpiła krok do przodu. W jednej dłoni ściskała medalion. Drugą zasłaniał rękaw burej sukni. W głosie miała słodycz.
– Jeżeli pozwolicie, Nikołaju Aleksandrowiczu, dołączę z wielką rozkoszą.
Zrobiła kolejny krok. Włassowski powoli wyjął z wnętrza nimfy członka uwalanego kałem. Sunął za nią.
Uzbrojony w najstraszliwszą broń wszechczasów – gówno na patyku.
Lepszy byłby wentylator, ale jak się nie ma, co się lubi…
Córka Elżbiety Pol szła jak po linie. Każdy krok mógł być ostatni. Patrzyła jak urzeczona na czarne przyrodzenie Buturlina.
Jestem prawie pewien, że to powinno się leczyć. Albo prewencyjnie ucinać.
– Proszę przyjąć kondolencje z powodu tak tragicznego zejścia kochanej mamusi – rzekł Buturlin, drażniąc pisiora.
Wiecie, w dzisiejszych czasach “drażnić pisiora” można dwojako zrozumieć.
A poza tym, drogi autorze, nie mogę brać na poważnie wydarzeń, w których pojawia się stwierdzenie “drażnić pisiora”.
– Musieliśmy ją aresztować, panna rozumie, polityka. Sprawa okazała się przedawniona, ale przepisy, któż poradzi na paragrafy w naszym kochanym cesarstwie?
Zamachowczyni nie odrywała wzroku od prężącej się buławy oberpolicmajstra. Palcami dłoni ukrytej w rękawie sukni poszukała spustu sprężynowca. Rzeczy potoczyły się jak błysk skrzydła ważki. Dziewczyna poderwała dłoń, w której mignęło odsłonięte ostrze. Naga kurwa ze skrzydłami anioła krzyknęła. Był w jej głosie strach. Było ostrzeżenie. Włassowski rzucił się do przodu. Chciał pochwycić nihilistkę. Ale nie docenił sprawności dziewczyny. Jego wielkie ramiona złapały powietrze. Natalia była już w parterze. Przykucnęła i wbiła nóż do tyłu, nie patrząc. Trafiła w udo. Mężczyzna krzyknął. Złapał się za ranę. Natalia wykorzystała tę chwilę. Odbiła się z obu nóg i skoczyła na łóżko. Buturlin widząc, że nadlatuje, puścił siusiaka.
He, he, he, heh.
Penis!
Odchylił się do tyłu i próbował odepchnąć dziewczynę prawą rękę. Nawet w tej ostatecznej chwili dalej kurczowo ściskał pod pachą zeszyt Kubalczycza.
Wie, co najważniejsze.
Natalia przemknęła pod jego łokciem. Upadła na łóżko bokiem. Ale wcześniej zdążyła wbić ostrze noża prosto w pierś tłustego Ruska. Po lewej stronie, między dolne żebra. Tam powinno być serce.
No nie wiem, od dolnych żeber to ma trochę daleko.
Moment później spadło na nią wielkie ciało kozaka. Włassowski jęczał z bólu, ale trzymał mocno. Natalia nie mogła się ruszyć. Ale śmiać się mogła. Po korytarzach domu płatnej miłości potoczył się jej śmiały, wyzwolony, szalony charkot.
Płatne dziewczyny, męczone przez klientów na otomanach, stołach i parapetach, podniosły głowy i pomyślały: Oho, Buturlin, ten to umie każdej dogodzić.
Aż charczy!
Natalia zamilkła. Dusiła się pod kozackim mastodontem.
Ostatni charkot i cisza.
Z przerażeniem słyszała, że tłusty oberpolicmajster wciąż oddycha. Kątem oka głowy wduszonej w poduszkę dojrzała scenę jak z koszmaru. Buturlin złapał za inkrustowaną rękojeść noża wystającą mu z serca. Sapał i kwękał. Jęczał jak prosię zarzynane w żydowskich jatkach.
Taaaa…
Jak coś, to aŁtor pozuje na wielkiego znawcę tematyki żydowskiej, wrzuca wzmianki o wierzeniach i obrzędach, zwroty w jidysz i w ogóle… A potem wypsnie mu się zdanko o prosięciu zarzynanym w żydowskich jatkach i nawet mu przez myśl nie przejdzie, że coś tu nie gra.
Ale… wyrwał zakrwawione ostrze!
W generalskim mundurze dziura. Poszarpana rana, postrzępione białe sukno. A pod spodem zielone okładki zeszytu. Nóż nie wszedł w ciało. To skąd ta krew??? Zatrzymał się na papierze.
Jak gruby był ten zeszyt?
https://1funny.com/wp-content/uploads/2011/04/very-thick-book.jpg
Trafiłam w cholerne zapiski Kubalczycza – przeleciała jej przez głowę paniczna myśl. – A niech to archanioł jebnie!
– Tego też nie mam! – fuknął obrażony Michał.
Natalia zostaje uwięziona i skazana na śmierć; wyrok ma być wykonany w święto Wniebowstąpienia. Ale czy zginie? Czeka nas jeszcze trzecia część powieści…
Z apartamentów w Hotelu Europejskim pozdrawiają Analizatorzy,
a Maskotek wkradł się na wieczorek poetycki, wypija poncz i wyżera pierniki.
W języku ludzi kulturalnych brak dostatecznie obelżywych słów na to…coś. Co gorsza, to było w zasadzie pierwszą rzeczą, jaką dziś przeczytałam. Dobrze, że chociaż ten rysunkowy wąż z głową w spodniach wyglądał sympatycznie.
Małpy tnące się brzytwami – to chyba echo powiedzenia "małpa z brzytwą". Pisakowi coś dzwoniło, ale nie wiedział, w którym kościele.
Ogólnie ta ksiunszka popsuła mi oczy i zdolność czytania ze zrozumieniem. Dosłownie. Przy fragmencie "Dwa siury unisono obijały się o białe ściany utensyliów" uznałam, że chodzi o kolejny synonim penisa i pomyślałam "cooo, dwóch facetów dupczy kibel czy co?". A, no i jeszcze na koniec, w analizatorskim pożegnaniu, zamiast "wyżera pierniki" przeczytałam "wyżera plemniki".
Germańskiego nasienia, prosięcia zarzynanego w żydowskich jatkach, drażnienia pisiora i wielu innych wspaniałych metafor, porównań i epitetów nie odważę się skomentować.
Aż strach po technikum rozważać pracę w drukarni…a nuż przez przypadek się jeszcze człowiek przyczyni do rozpowszechnienia kolejnych ksiopek szanownego Pana Romana albo kogokolwiek innego z tego poziomu. 😛
Szirin
(chyba niektórzy będą mnie kojarzyć z forum, więc zacznę się tak podpisywać pod komĘtami :D)
Super. Pozdrawiam 🙂
To dzieuo niebezpiecznie przypomina mi 365 dni. Natalia niczym ta Laura, według autorki kobieta jakich mało, ale puste to i tępe ponad miarę. Marysia coraz bardziej przypomina mi Olgę, zwłaszcza w tym fragmencie o robieniu laski. Ernest/Ludwik jako niebezpieczny bad boy, działający na nerwy niczym Massimo. A do tego te beznadziejne napisane, odpychające sceny seksu. Teraz czekam na Nacho!
"Inaczej zaśpiewasz, gdy przytrzasnę cię pizdą" to najwspanialsza rzecz, jaką dziś przeczytałam. Aż mam ochotę tak komuś pogrozić.
To jest ohydne i zwyczajnie głupie. Tego tForu nie można brać na luz nawet jako parodii. To już Marlenka-Milenka była mniej obleśna. Chyba tylko “Dziewczyna wilkołaka” była gorsza.
Ela TBG
Dziękuję bardzo. Dzięki Wam kwarantanna jest znosniejsza!
Pośród wielu niezwykłych zdań obecnych w tym "dziele" ujęło mnie: "Rozpasana orgia wiała smutkiem i nudą nad miastem."
Pozdrawiam serdecznie
W sumie to nawet odświeżające, że seks analny jest pokazany jako trochę ersatz, a nie jak och-ach-najwspanialsze-doświadczenie-seksualne-świata, bo zdumiewająco dużo ludzi obecnie lansuje tezę, że jest to w jakiś sposób obiektywnie lepsze i ta postawa mnie wnerwia.
Natomiast od samego początku zastanawiam się, dlaczego autor tak uparcie trzyma się odpychających i nieapetycznych opisów. Rozumiem sytuację, gdy obmierzły Buturlin korzysta z prostytutek, których nie szanuje – bo on ma być obmierzły. Ale dlaczego kiedy piękna Izabela uprawia seks z równie pięknym Ernestem też dostajemy takie rzygaszcze słownictwo? Czy autor po prostu z definicji nie może myśleć o stosunku seksualnym inaczej niż z obrzydzeniem?
O "intrydze" nawet nie wspomnę, bo pod koniec podstawówki robiąc pierwsze próby z erpegami wymyślaliśmy lepsze knowania niż to tutaj.
TFUrczość aŁtora jest wybitnie plugawa, mniej więcej na poziomie opowieści żula Mietka, a porównania… Jak to było? Aaa, cienkie jak śledziona anioła. Szkoda tu miejsca na takie denne wypociny, bo budzą niesmak i nużą – osobiście wolę takie analizy, które bawią i uczą.
Ciekawe co by seksuolog o tym powiedział.
Ałtor zna tyle określeń na prostytutkę, a upracie używa tylko "zad Izabeli" czemu akurat zad? ;___;
I czemu się tak uczepił tych aniołów?
To nie jest fanfik do "Lalki", tylko do jakiś ulubionych pornosów, trzeba się z tym pogodzić.
#ZaJakieGrzechy
FallenLeaves
Tylko mnie, za każdym razem przy scenach segzów (szczególnie kiedy mowa o "kiszce stolcowej", brr) zbiera się na jakiś odruch wymiotny?
I geez, co oni zrobili z postaciami? Z naiwnej idiotki-trzpiotki Izabeli zrobili jakąś hipnotyzerkę (dosłownie) z mocami z piczy wziętej. A z Wokulskiego żula, już lepiej jakby nadal był uznawany za martwego…
Dwa ważne pytania:
– może ktoś polecić dobre opowiadanie w tematyce Lalki?
– da się o tym dzieule powiadomić spadkobierców Prusa, coby się mogli dobrać do zada ałtora? Na to muszą być paragrafy, na taką potwarz z wykorzystaniem znanego materiału źródłowego.
Ja też mam odruch wymiotny. W ogóle, po każdym odcinku tego tForu (to nie wina analizatorów, ofkors) czuję się jakaś brudna.
I rzeczywiście, na to coś powinien być paragraf.
Ela TBG
Popieram. Takie obrzydliwe mokre fantazje to niech sobie aŁtor pisze do szuflady, skoro koniecznie ma taką potrzebę, a nie wydaje drukiem jako świetną powieść przygodową.
Dlaczego ludzie decydują się tworzyć literaturę erotyczną w tak odrażający sposób? Obrzydzenie to chyba nie jest odczucie jakie ma wywoływać ten gatunek… Już 365 dni, czy Grey były w lepszym smaku. Chociaż też obrzydliwe, to jednak nie powodowały u mnie odruchu wymiotnego.
Tęskniła za Ernestem jak pół kota za drugą połową.
CO?!
Popieram wyrażoną wyżej ideę dobrania się autorowi do zadu…
Ten utwór jest głupawy,obrzydliwy i nie trzyma się kupy..Tak ohydnych scen erotycznych dawno nie czytałam.
Chomik
"Wygrzmocona w kiszkę stolcową arystokratka"
Idealne zdanie :). Nie da się chyba napisać zdania w którym każdy wyraz nie pasowałby tak bardzo do pozostałych. To trzeba jednak mieć talent 🙂
tszczesn
Ojp, z tego altora to niezly musi byc typ. Ktos powinien mu powiedziec, ze kobiety to nie konie czy krowy, takze zadow nie posiadaja. Jego nienawisc do kobiet nie jest zbyt subtelna w tym utforze…
A wam to sie medal nalezy. Za czytanie tych wszytkich beznadziejnych wypocin, no i za super komentarze 🙂
Trafilam na wasza strone przypadkiem, ale przeczytalam juz prawie wszystko. Poleglam przy paru opowiadaniach, bo belkot taki jakich malo.
Ej, tak właściwie to czemu nie zrobiliście jeszcze analizy Dworu Cierni i Muchomorów (czy jak to tam się nazywa…)? Z tego co Kazik opowiedziała na forum, jest to opko najwyższej klasy. W tej książce można znaleźć wszystkie cechy durnych opek na onecie, za którymi tak bardzo wszyscy tęsknimy. Ja jestem na TAK. Bo ileż to można czytać o piczach i wygrzmoconych w kiszkę arystokratkach.
Z powyższego dzieua wynika, iż planująca rewolucje, zabijanie cara, pomszczenie Andrieja i spółki, wyzwolenie uciśnionych, wzywająca co rusz aniołów i archaniołów Natalia, której losy są boskim (czy tam anielskim) planem sprzed paru dekad miliardów lat, zostaje skazana na śmierć za dziabnięcie nożem uprawiających seksy (czemu oni zawsze razem?) Buturlina i Włassowskiego. Przecież to pomysł złoto! Gdyby wziął się za to ktoś mniej skupiony na zadach i piczach, niełączący wszystkiego na siłę z "Lalką" i innymi symbolami epoki, za to mający warsztat, wyobraźnię i szeroki zasób słownictwa, to mogła wyjść z tego naprawdę niezła, słodko-gorzka satyra na obie strony, o wielkich planach i ideach konfrontowanych z rzeczywistością (i odwrotnie…), ubrana w płaszczyk przygodowo-obyczajowy. ALE NIE. Lepiej dołóżmy tych obrzydliwych, ociekających sokami i ohydztwem innem "momentów", do tego kilka pomysłów typu "jak sobie mały Romek wyobraża intrygi i spiskowania na szczeblu państwowym, gdy akurat nie moczy się na na myśl o seksach" i mamy oto nasze ksioopko.
Bea
PS. Ale że nikt nie spotkał Klejna?
Borze szumiacy, co za pierdoły… I o co chodzi z tym panoszącym się wszędzie w tekście „zadem”?!
To trzebaby spytać Freuda…
Czasami czytuję analizy przy śniadaniu. Do tej pory niczym się nie zakrztusiłam ze śmiechu… ale przy tym utworze mnie zwyczajnie zemdliło. Tego się przy jedzeniu po prostu nie da.
Natomiast uważam, że zwroty "cienkie jak śledziona anioła" oraz "teśknić jak jedna połówka kota za drugą" powinny na stałe wejść do języka, chociaż niekoniecznie z powodów, które autor pewnie miał na myśli.
A jeszcze tak edukacyjnie chciałam pokazać, jak wyglądała moda w 1884 roku:
http://bartoscollection.com/fp1884.html
To tak w kontekście tego, że Natalia lupiła sukienkę z wysokim stanem i marszczoną spódnicą, która będzie się rozkładać przy piruetach jak połówka pomarańczy (nie wiem, jakie pomarańcze autor jadał…). Gdzie ona zamierzała kręcić piruety? Z drugiej strony w suknię ubierała ją modystka, czyli osoba produkująca kapelusze, więc w sumie co się dziwić.
I do tego kapelusz z _papierowymi_ kwiatami. Jasne. Ta sama modystka pewnie.
I jescze ta Izabela w sukni rozpiętej na fiszbinach jak namiot cyrkowy… Autor pewnie coś kiedyś słyszał o krynolinach i zapomniał sprawdzić, że pokolenie nie to. I że fiszbiny służyły do czego innego.
"Tęskniła za nim jak pół kota za drugą połową", płaczę. I to miało być na serio.
Dawno nie widziałem tak obrzydliwych opisów seksu. Jest w tym jakieś poczucie sprzeczności, bo z jednej strony jest ten naturalizm, który chyba ma za zadanie czytelnika brzydzić, a z drugiej autor uparcie te seksy opisuje, każdą jedną scenę z dbałością o szczegóły. Skoro seks jest tak obleśny, dlaczego spędzamy na nim tyle czasu? Co mamy czuć, czytając te fragmenty? Opisy mówią, że mamy być zniesmaczeni, ale proza sugeruje, że wręcz przeciwnie, patrzmy dalej.
… Znaczy, tak sobie analizuję na wszelki wypadek, jakby się okazało, że to celowy zabieg był. Bo intuicja i doświadczenie z takimi dziełami jednak mi mówią, że autora to kręci. I że te wszystkie kiszki stolcowe mają być podniecające. I że gdzieś wśród zakładek z prnhuba zagubiła mu się myśl, że do erotyki trzeba jednak czegoś więcej.
Van
Ale miło widzieć, że autor poszerza horyzonty i zrzyna już nie tylko z Prusa, ale także z Marka Twaina oraz Wiktora Hugo – Jeana Valjeana też rozpoznali po jego nadludzkiej sile gdy wóz utracił równowagę, ale on tam ratował ludzkie życie, a nie trumnę. No i czy Wokulski był aż takim olbrzymem, że po tylu latach po tym i sile fizycznej można go rozpoznać?
Ta "książka" jest obrzydliwa, inaczej tego nazwać nie podobna. Na tyle obrzydliwa, że nawet czytanie równolegle analizy mi nie pomaga.
Nadrabiam analizy i chciałam tylko powiedzieć, że to jest cudowne.
Nawet sceny segsuf mnie nie do końca obrzydzają, bo te wszystkie porównania i opisy użyte przez autora sprawiają, że tego nie da się po prostu brać na serio.