79. Avengers 1884, czyli supermoce z piczy wzięte (Córka Wokulskiego 3/5)


Drodzy Czytelnicy!
Z lekkim opóźnieniem (dziękujemy za cierpliwość!) zapraszamy Was na kolejną część przygód Natalii Pol, tym razem w Warszawie. Poznamy sekrety Izabeli Łęckiej i Ernesta Waltera, rzucimy okiem na konspiratorów z partii Proletariat, a na koniec zwiedzimy najtajniejsze meliny półświatka. Indżojcie! 
Analizują: Kura, Kazik i Vaherem
X

Natalia siedzi ze swą przyjaciółką Marysią i zwierza się, jak bardzo nudzi się w Warszawie. Marysia dochodzi do jedynego logicznego wniosku, że chłopa jej brak, Natalia protestuje, stwierdzając, że nuda jej przejdzie, gdy weźmie się do ratowania świata. 

…tak się zastanawiam, z czego żyła Natalia w Warszawie? Przyjechała bez grosza, skoro tak się nudzi, to chyba nie podjęła żadnej pracy zarobkowej, więc…? Dawała się utrzymywać umierającej matce? 
Jak to, podjęła się jednej roboty i wyszła z tysiakiem w kieszeni, mało? 😉
Fakt, zapomniałam. W takim razie mogła kontynuować tę fascynującą karierę 😉
XI

Bury niedźwiedź w lichym zoo byłego cenzora Ferdynanda Bartelsa, na rogu Kruczej i Hożej, nie mógł spać. Ryba była za słona. Dozorca zaprawił się bimbrem i nie nalał mu wody do miski. Niedźwiedź jęczał z pragnienia, zwinięty w kącie klatki. Przez parkan ze sztachet przeskoczyła szczupła, zwinna postać. Na chwilę oświetlił ją księżyc. Ubrana w skórzane buty, wełniane spodnie, ciemną, szytą z grubego materiału kurtkę i kaszkiet na głowie wyglądała jak robotnik z fabryki L.M. Lilpopa. 
Znacząco różny od robotnika z jakiejkolwiek innej fabryki. 

W tych ciemnościach nikt nie rozpoznałby w niej Natalii Pol. Przebrała się w ubranie ukochanego służącej matki. Odzież i buty wyniosła po cichu z kuchni, gdzie je Zosia prała i cerowała. 
Chociaż zwierzęta uratuję – tłumaczyła sobie Natalia, skacząc na dziedziniec lichego zoo. – Skoro ludzi nie mogę. 
Podbiegła do bramy. Wyciągniętym z kieszeni szpikulcem otworzyła kłódkę. Rozsunęła wierzeje furty w stronę chodnika. 
Skoczyła do klatki wilka. Szybko uporała się ze skoblem jego więzienia. 
– Droga wolna – zaśmiała się cicho. 
Dla bezpieczeństwa wspięła się na dach klatki. 
Sterana życiem wilczyca wyszła na dziedziniec, zakręciła w miejscu i śmignęła za bramę, wprost w czarne, śpiące miasto. 
Niedźwiedź zobaczył, jak szczupła postaci zbliża się do jego klatki. Wyczuł słodką woń, dziewczyna pożyczyła sobie poziom­kowe perfumy od Marysi. Podniósł się i ostrzegawczo warknął. 
– No, stary – Natalia mruknęła przyjaźnie. – Uciekaj. 
Wkurzony i skołowany niedźwiedź biegający luzem po centrum Warszawy, co może pójść nie tak.
Do pary z wilczycą. 
(…)
Księżyc wysunął czaszkę zza chmury. Drzewa wyostrzyły sylwety. Zaskrzeczał nocny ptak. Postać w robotniczym uniformie i stary, cyrkowy miś patrzyli dłuższą chwilę na siebie. W srebrnym świetle wyglądali jak wyjęci z obrazu szalonego Grottgera. 
Co szalonego było w życiu lub twórczości akurat Grottgera? 
– Bracie – szepnęła Natalia. – To twoja ostatnia szansa. 
Zbliżyła się do zwierzęcia, zmuszając je do wyjścia przez bramę. 
Miś jeszcze raz warknął, ale uległ perswazji nocnego gościa i zniknął w ciemnościach. 
Kochany zwierzak – wzruszyła się. 
Teoretycznie ten kochany zwierzak może zabić jakieś dziecko, ale co tam. Końcówka XIX wieku była dość szalona, dajmy jej spokój z ekoterrorystami. 

Prawie zapłakała. Z tęsknoty za Rachelką, Saszą, a nawet tym psem Rublowem. Wołało ją poprzednie życie. 
Otarła oczy i uwolniła ptaki z wysokiej klatki. W trzepocie skrzydeł orła i gromady puchaczy wyskoczyła na ulicę. Czas był najwyższy. Od Żurawiej biegła dwójka stójkowych. 
– Stój – krzyczał jeden. – Stój, Paliak. 
Ale Paliak już odlatywał w szumie skrzydeł orła białego. 
(…)
Wtedy usłyszała hałas. W szybkie staccato butów na chodniku wdarł się chaotyczny rytm werbla. Od strony Wyścigów Konnych nadjeżdżała błyszcząca wagnerówka. Powoził nią mężczyzna we fraku i cylindrze. 
Pół Marszałkowskiej było rozkopane. To prezydent Starynkiewicz budował wodociągi. Wolną połową jezdni mknęła dorożka. Waliła stalowymi obręczami w kamienną kostkę. 
Gdy pojazd zrównał się z uciekającą, woźnica zaproponował: 
– Mała przejażdżka? 
Natalia spojrzała w jego kierunku. Nie odpowiedziała. Gnała z wykrzywioną bólem twarzą. Żandarmi byli tuż-tuż. 
– Bracie – ponowił zaproszenie elegancko ubrany woźnica. – To twoja ostatnia szansa. 
Zapraszana tak przekonująco, skręciła w lewo i długim skokiem przeskoczyła głęboki rów. Za drugim odbiciem znalazła się w dorożce. 
Totalnie jakoś tak to widzę:
https://giffiles.alphacoders.com/187/187133.gif

Stangret gwizdnął i batem podciął dwa szerokie końskie zady. Pojazd potoczył się szybko w stronę Dworca Warszawsko – Wiedeńskiego. Ruscy napastnicy zostali w tyle. 
Uratowana trzymała się kurczowo miedzianej poręczy. Dyszała ciężko. Oczy miała błędne. Kierowca konnej karetki odwrócił się do niej i wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
– Wykiwaliśmy carskich synów. 
Rzucił okiem na oddalających się żandarmów i twarz mu stężała. Zobaczył, że obaj przytknęli karabiny do ramion i mierzą do uciekającej dorożki. 
– Padnij! – krzyknął do zadyszanego pasażera. 
Wychylił się z kozła i dla pewności pchnął go w pierś. Cios posłał dziewczynę na podłogę dorożki. Woźnica się zdziwił. Spodziewał się twardej klatki piersiowej. Zamiast tego napotkał miękki opór. 
Ojej, ojej. Mam flashbacki z “Achai”, gdzie też autor nie omieszkał podzielić się wzmianką, że kiedy tajemnicze dzikie istoty z lasu nabiły się na zaostrzone pręty w zastawionych pułapkach, część tych prętów zabarwiła się krwią na większej długości niż inne. 
W sekundę potem nad głowami przeleciały kule. Jedna zbiła gazową latarnię. Druga znikła w ciemnościach Żurawiej. 
Ktoś otworzył okno na drugim piętrze. Ktoś krzyknął pijanym głosem: 
– Co to, kurwa, powstanie?! 
Po podwójnej palbie woźnica wyprostował się w całej okazałości. Był wysokim, silnym mężczyzną. Zbliżał się do czterdziestki. Miał proste jasne włosy, szpakowaty zarost, oliwkową cerę. 
Oczy w oprawie mocnych brwi patrzyły śmiało. Lewa powieka drgała. Jakby do niej mrugał porozumiewawczo. 
– Zachęcam panią do wstania – powiedział Ernest Walter vel Ludwik Stawski, powożąc skradzioną dorożką. – Drugi raz nie wystrzelą. Ich kapiszonówki pamiętają Mikołaja I. 
Zaśmiał się. 
Natalia zgubiła kaszkiet. Na kołnierz kurtki z grubego żaglowego płótna rozsypały się jej ciemne kręcone włosy. Spojrzała w stronę woźnicy z lękiem. I wstydem. 
– Przepraszam najmocniej – zaśmiał się wyfrakowany furman. – Przepraszam, że nazwałem panią… a może pannę, bratem. Tak piękne kobiety rzadko wdają się w awantury z żandarmami. 
Wiadomo, awanturują się tylko te brzydkie. 

Natalia czuła, że jej twarz zaczerwieniła się od biegu i złości. Wstała z podłogi i zajęła miejsce dla pasażera. Delikatnie dotknę­ła bolącej od uderzenia piersi. 
– Pan zawsze pchasz się tak z łapami? – odburknęła cierpko. 
Elegant dotknął wąsa. 
– Ależ skąd. Najpierw zapraszam do teatru. 
(…)
Od tembru głosu tego mężczyzny coś wibrowało w dole jej brzucha. Jak lekko trącony werbel. 
Jak pogadają dłużej, dostanie choroby wibracyjnej. 

(…)
– Nie podziękowałam panu – zaczęła pożegnanie. – A bystry z pana człowiek. I odważny. 
Spojrzał na nią z wysokości kozła. W czarnych oczach błysnęły chochliki. 
– Miła panno, wybacz, że nie podam ci pomocnej dłoni. Ale nie przywykłem do obsługi młodych robotników. 
Uśmiechnęła się krzywo. Sama zeszła ze stopni. 
– Paniczyk, co? 
Jednym skokiem był przy niej. Poczuła zapach jałowca. Odsunęła się. 
– Panienko – ściągnął brwi – Nie obchodzi mnie, po co przebierasz się w męski strój i szukasz guza po nocy. Twoja to zabawka. Ale nie pozwolę kpić z siebie.
Ojojoj, jaki wrażliwy. 
Miał równe białe zęby. Skórę spaloną wiatrem i słońcem. Na białej czuprynie błyskały srebrne nitki. Oczy patrzyły uważnie. Lewa powieka drgała. W złości? 
Jeżeli Natalia kiedykolwiek marzyła o ideale mężczyzny, oto stał przed nią. Rozdrażniony, piękny, pociągający. I kruchutki jak porcelanowa filiżanka. 

(…)
Wskoczył na kozioł i zaciął konie. Bruk zazgrzytał od żelaznych okuć. Dziewczyna patrzyła za nim, aż zniknął na placu Bankowym za okrągłą czaszą finansowej twierdzy Banku Polskiego. 
Nie odwrócił się ani razu. W oczach dziewczyny błysnął żal. 
– Natalia – warknęła. – Mam na imię Natalia, durak*’! B-baka! (。>ω<。)

XII 
Krakowskie Przedmieście płonęło. Na całej długości ulicy w rynsztoku co dwa łokcie stały skorupy garnków wypełnione łojem. Dymiące, dogasające lampy z okazji urodzin cara. Albo imienin jego żony. Lub rocznicy wyrżnięcia się ząbków u następcy tronu. Każdy stróż domu był zobowiązany wystawić lampy na swoim kawałku chodnika. Jeżeli zapomniał, lądował w areszcie. 
A jednak miasto tonęło w ciemnościach, kiedy Natalia uwalniała zwierzęta z zoo. 

Czort żyje w tym mieście – westchnęła Natalia. 
Chciała jak najszybciej dotrzeć do Marysi. Zrzucić męskie łachy. Wyspać się. 
Zostawiła po prawej kościół Wizytek. Przy gimnazjum męskim zobaczyła jakąś postać. Krótki surdut, kaszkiet na głowie. Młody robotnik. Smarował pędzlem ścianę. Przylepiał zadrukowany afisz. 
No to sobie faktycznie wybrał na to najlepszą noc… 
Pewnie, że najlepszą, przecież jakby było ciemno, to by nikt nie przeczytał.

Podeszła bliżej. Niepewna. Gotowa uciec. Ale ciekawa. Chłopak usłyszał jej kroki. Odskoczył od muru. Nieszczęśliwie wdepnął w wiadro z krochmalem. Padł jak długi na plecy. Czaszka gruchnęła o chodnik. 
Śmiech z taśmy mieszał się z sygnałem karetki. 

Podskoczyła zaniepokojona. Pochyliła się… i spojrzała w oczy Emila Głowackiego. Syna redaktora Prusa nienawidzącego kataryniarzy. 
Wzrok miał błędny. Siadł z trudnością. 
– Boli? – zapytała z troską. 
Jęknął i złapał się za głowę. 
– Kurde flak – stęknął – ratunku… 
Pomogła mu wstać. 
Emil oparł się o mur gimnazjum. Chwiał się niepewnie na miękkich nogach. Bezwiednie przygładził przyklejony plakat. 
Natalia przeczytała: 
Odezwa Komitetu Robotniczego Socjalistycznej Partii „Proletariat”. 
(…)
Inaczej spojrzała na Emila. Urósł w jej oczach. 
Chciała rozpuścić włosy i się ujawnić 
Kaszkiet, zgubiony podczas ucieczki dorożką, miał najwyraźniej magiczne właściwości jak peleryna doktora Strange – sam wracał do właściciela. 
Kaszkiet ten był kuzynem trzeciego stopnia kapelusza Indiany Jonesa. 

Ale od Nowego Światu usłyszeli stukot wojskowych butów. 
Emil zrobił kilka kroków na próbę. Trzymał pion. Złapał za wiadro z klejem i pędzel. 
– Muszę lecieć – uśmiechnął się. – Panu też radzę! 
Przeskoczył kościelny płot i zniknął między drzewami. 
Natalia pobiegła w kierunku wodotrysku przy Karowej. 
Dupa ma moc – śmiała się, przebiegając pod bramą, na której prężyła się syrena z mieczem. – Ci chłopcy w obronie kobiecych zadków gotowi wywołać kolejne powstanie! 
Oczywiście, bo tylko o zadki w tym wszystkim chodziło… *wzdech*
Jakie smutne porzucenie ideałów ukochanego Andrieja 🙁 Co z obroną męskich zadków?!

XIII

Marysia śni właśnie piękny sen o tym, jak triumfuje na scenie teatru i sama Modrzejewska jej gratuluje, aż tu wtem! ktoś brutalnie ją budzi potrząsaniem.

Siadły na łóżku. Marysia poczuła zapach potu bijący od przyjaciółki. Dostrzegła zmierzwione włosy, brud na twarzy. 
– Gdzie ty się włóczysz po nocy? 
Natalia uśmiechnęła się z dumą. 
– Uwolniłam je… 
Marysia żachnęła się. Przykryła usta dłonią. Nie spodziewała się, że Natalia spełni swoją obietnicę. 
– Jesteś szalona! Mówię ci!
Natalia pociągnęła przyjaciółkę pod kołdrę. Objęła ją i połaskotała. Marysia zapiszczała. Odepchnęła natarczywe ręce. Ale zaraz przytuliły się do siebie, przylgnęły ciałem do ciała, zaplotły nogami. Natalia wyczuła pierś Marysi i utuliła ją w dłoni. 
Tak, panie autorze, dokładnie tak robią zakumplowane kobity, gdy je tylko zostawić sam na sam, potwierdzone info. A te ich pidżamy party!… 
Gdzie jest scena z bitwą na poduszki, ja się pytam! 

Westchnęła. Znów były razem, bezpieczne. Jak w czasie długich zimowych nocy na pensji w Petersburgu. 
W tej pensji dla bogatych panien? Jaki to los spotkał rodzinną fortunę, że Marysi przyszło aktorzyć po ogródkach piwnych?

– Spotkałam dzisiaj przyszłego ojca moich dzieci… – Natalia przerwała ciszę rozmarzonym głosem. 
A-ale kiedy to się stało? Zawiatropylnili się?

Marysia podniosła się na łokciu, zaintrygowana. 
– I dopiero teraz mi to mówisz? Kto to taki? 
Natalia założyła dłonie za głowę. 
– Sama chciałabym wiedzieć. 
XIV 
Walter stalkuje Natalię. 

Po strzelaninie w U Heleny nosiło go cały dzień po mieście. Trochę pił, w końcu dla żartu zwędził powóz w Dolinie Szwajcarskiej w czasie koncertu. 
Wpadł do domu się przebrać? Bo poprzednio widzieliśmy go w smokingu. 

Ruszył w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Założył, że tam właśnie podąży tajemnicza brunetka. Musi być moja – podniecał się w myśli.
Wtedy zza kolumny przy wejściu do teatru wysunął się… niedźwiedź. 
Cholera, aż tak dużo wypiłem? – pomyślał zaskoczony afrykański wagabunda. 
Chciał wyminąć uciekiniera z zoo, ale zwierz poderwał się na tylne łapy i ruszył w jego kierunku. Kolebał się z łapy na łapę. Bulgotał przy tym i groźnie pomrukiwał, zdejmijcie misia z palnika, już się zagotował

Walter ucieka, niedźwiedź go ściga, aż tu wtem! z jednego z okien pada strzał. Strzela nie kto inny, jak sam Buturlin. Raniony niedźwiedź ucieka i tyleśmy o nim słyszeli. 

[Walter] Odwrócił się i truchtem pobiegł Wierzbową w kierunku placu Saskiego. 
Nie wiem dlaczego, ale to “truchtem pobiegł” cały czas kojarzy mi się z niedźwiedziem. 

Niech diabli porwą wszystkich carskich pachołków. On musi złapać tę dziką młódkę. 
Skoczył w Królewską. Czas był najwyższy. Dostrzegł sylwetkę młodego robotnika sunącego w kierunku klasztoru Wizytek. 
Mam cię – pomyślał z radością. 
Podbiegł, rzucił się, złapał za cycki… Ups! Tym razem to był prawdziwy robotnik od Lilpopa. 

Obok klasztoru rosły krzaki bzu. Ernest zakradł się tam i przyczaił. 
Widział, jak młody konspirator przykleja odezwę na murze. Jak na widok Natalii upada na chodnik. Potem skradał się za nią aż na Karową. Przeszła pod bramą, na której siedziała syrena o wielkich piersiach. 
Ciekawe, jakie ma cycki mój proletariusz? – rozmarzył się. 
Też kamienne. 

Sunął za swą zwierzyną jak cień. Trenował to nieraz w ciasnych zaułkach Casablanki. Dziewczyna stanęła w małym zaułku pośród ceglanych ścian poczerniałych od zacieków. Obejrzała się. W ostatniej chwili ukrył się za występem muru. Stamtąd dostrzegł, jak wspina się po ścianie. Znikła w uchylonym oknie na parterze. 
Sprytnie – pomyślał. 
Podkradł się bliżej. 
– Natalia, to ty? – usłyszał przerażony damski głos. 
Oparł się plecami o brudny mur. Czuł w spodniach naprężoną męskość. 
To miłość – pomyślał – Miłość… i znów wszystko skończy się źle. 
Ależ spokojnie, chłopcze, to tylko prosta chuć. 

XV 
Buturlin, oberpolicmajster Warszawy, stróż i kat stolicy Priwislinskogo Kraju wstał z łóżka, żeby napić się wódki. Wstawał z żalem, bo obok niego leżała piękna Izabela, chętna i gotowa. 
Ale co to za ruchanie bez gorzałki? Więc wyskoczył tylko na chwilę, aby porwać butelkę smirnowskiej z komody. 
Pij, pij, nie będziesz mógł. 

– Już wracam – krzyknął do zaskoczonej nagłą przerwą kochanki. 
Łyknął z gwinta i otrząsnął się, machając siwymi bokobrodami. Fru! Fru!

Klepnął się z radością po opasłym brzuchu i odstawiając butelkę wyjrzał przez okno. To, co zobaczył, sprawiło, że puścił flaszkę, nie zwracając uwagi, że wylewa cenną zawartość. 
– Wot czort? 
Złapał karabin ze ściany i podbiegł do okna. 
Przed ratuszem przez plac Teatralny – pusty o tej nocnej porze – szedł, kolebiąc się na boki… niedźwiedź. Gonił jakiegoś biednego nocnego marka. Gdy zwierz na chwilę utknął we wnętrzu dorożki, wypalił ze strzelby. A że sprzęt miał zacny: karabin samopowtarzalny, prezent od Ferdinanda von Manlichera, oddał błyskawicznie kilka strzałów. 
Wow, szczęściarz, dostał rarytas, prototypową wersję! Niestety jeszcze dość wadliwą i podatną na uszkodzenia; dopiero w 1890 Mannlicherowi udało się opracować bardziej udaną konstrukcję. 

Przynajmniej jeden musiał być celny. Niedźwiedź zatrzymał się, ryknął i potoczył wokół wściekłym wzrokiem. A nie widząc wroga, zsunął się na ziemię i pokuśtykał w kierunku placu Zamkowego. 
Może pokąsa Hurkową? – rozmarzył się Buturlin. 
Uniósł karabin nad głową i wydał okrzyk zwycięstwa. Nic a nic nie przeszkadzało mu, że jest całkiem goły. W końcu był u siebie. 
Ma facet zdrowie; całe popołudnie gzili się u niej w Europejskim, teraz zabrał ją do siebie i dalej się gżą. 

Odwrócił się do Izabeli, która zaciekawiona aferą, wyszła z łóżka. 
– Nie uwierzy pani – powiedział z dumą. – Postrzeliłem niedźwiedzia… – Lekko popchnął ją w stronę ciepłego jeszcze prześcieradła. – Darowałem mu życie – wyjaśnił. – Ale w pani przypadku nie będę brał jeńców. 
Żywa stąd nie wyjdziesz!

Przewrócił ją na łóżko. Upadła, nieskromnie zadzierając nogi. Między dwoma białymi udami krzewiła się puszcza. I puszczały się krzewy. Goły Buturlin skoczył za nią na poduszki. Złapał swoje czarne przyrodzenie w pięść i machając jak buławą pohukiwał. 
Czarne? Czyżby gangrena? 

Ona krzyczała, udając przerażenie. 
– Ach, ja biedna! 
I poddała mu biodra, zachęcając do ataku. 
– Krasawica… – szepnął słodko, moszcząc się w jej mokrej dziurce. 
– O tak… – wzdychała Polka, gdy napierał na nią całym ciałem. A swoje ważył. – O tak… 
Podrzucała go swoim pysznym zadem, demonstrując, że wie, co dama robić powinna, aby jebakowi sprawić rozkosz. 
Runął na nią jak wojsko Paskiewicza na Warszawę. Jęczał, chrypiał, pierdział. 
Mówi się “prowadził nowoczesny atak chemiczny”. 

Był pijany. Był wniebowzięty. Fala rozkoszy płynęła z łona do serca. Wyciskała łzy. Być może tylko w takich chwilach stawał się człowiekiem. 
On tak, ale nie ona. Nie dla jego czarnego przyrodzenia kotłowała się w pościeli. Nie jego siwe bokobrody wywoływały drżenie jej członków. Po co innego tu przyszła. 
I dlatego, gdy on piszcząc jak kopnięty psiak (i to jest naprawdę jeden z ostatnich dźwięków, jakie chyba chce się usłyszeć podczas seksów), zbliżał się do orgazmu, sprężyła się jeszcze bardziej. Potężnym rzutem bioder wywindowała go wysoko, aż plasnął o sufit, zarzucając mu jednocześnie nogi na szyję. 
– O tak… – Teraz on piał z wdzięczności. – O tak… 
Szczytował i zrobiło mu się ciemno przed oczami. Stracił świadomość. Wpadł w czarną dziurę szczęścia. Wpadł w sidła kochanki. Jej hipnotycznej mocy. 
Swą zdolność Izabela Łęcka zdobyła w pewnym klasztorze w Pirenejach. Odkryła tam nieposkromioną potęgę kobiecej bramy ekstazy. Doprowadzając mężczyzn do orgazmu w tej jednej sekundzie rozkoszy mogła zawładnąć ich umysłem. I wydobyć najbardziej skrywany sekret. Teraz, dysząc od wysiłku, szepnęła do ucha Buturlinowi. 
– Gdzie są twoje skarby, gospodin! Gdzie one?… 
Śmiał się. 
– Nic nie mam – odszepnął, nie otwierając oczu. Nie odzyskując świadomości. – Nic, a nic. Same długi. 
– Ty bogacz… – nie ustawała. – Oddaj mi rubelki. 
Że też nasze spryciulki nie zadały sobie trudu, by poriserczować stan konta kolejnej ofiary, świetnie przecież znanej w burdelach, także z brania na kredyt. No nawet na balu można było przyuważyć, jak niezbyt subtelnie wymija licznych wierzycieli…

Zrobił chytrą minę. 
– Ja nie mam. Ale car ma. O tak. On ma wiele. Cały świat. Złota całe góry…. 
I nieświadom, co czyni, opowiedział jej wszystko, co chciała wiedzieć. 
Wszystko, co miała wykorzystać przeciwko niemu. I imperium. 

XVI 
Elegancki Ernest Walter odkleił się od muru, przy którym śledził Natalię. Do Hotelu Europejskiego było niedaleko. Dźwigał wzwód jak relikwię. 
Wkleiłabym jakiś obrazek, ale boję się oskarżenia o obrazę uczuć religijnych. 

Rzucił zaspanemu recepcjoniście rubla, żeby nie otwierał oczu (i trzy dolary, żeby zatkał uszy) i wspiął się na drugie piętro po czerwonym tłumiącym kroki dywanie. Nacisnął klamkę apartamentu Izabeli. 
Właśnie położyła się na łóżku. Po harówce z Buturlinem marzyła o śnie. 
– Mógłbyś pukać. 
Zdjął frak i powiesił go na posągu Apollina. Uśmiechnął się lubieżnie. 
– Pukać? Owszem, ale ciebie! 
Mistrzowski żart, milordzie! 

Pozbył się ubrania. Goły, z naprężoną męskością, nalał sobie ginu. Wypił jednym haustem. Nabrał tego zwyczaju na pustyni. 
Rozbierania się i picia ginu nago? Hm, pogańskie kraje, pogańskie zwyczaje.

Siadł na łóżku. Podziwiał jej śnieżnobiałą skórę, bujne włosy blond z odcieniem popielatym, ręce i stopy modelowe. 
Jak się aŁtor przypiął do tych określeń z Prusa, tak się nie odepnie. “Modelowe” oznaczało tylko tyle, że miały idealne, wedle ówczesnej mody, rozmiary. 

Powiódł palcem wokół brodawek, które nabrzmiały ciemno. Musnął wargi. 
– Wspaniała… – szepnął. 
I obrócił ją na brzuch. Posmarował członka śliną i bezceremonialnie naparł na jej czekoladową dziurkę. 
Och God, why.
Hm, tego nie było w przepisie na donutsy z polewą…

Nadstawiła zad, przyzwyczajona do rytuału. Zaczął wolno kołysać się na niej. Gdy minął pierwszy ból, szybko zwiększył prędkość. Sapał jak parowóz. A ona jęczała, nabijana jak na rożen. 
Tylko żeby nie zaczęła skwierczeć.
I tak powstała “Lokomotywa” w wersji dla dorosłych. 

Przetoczyli się przez łóżko. Teraz on był na dole. A ona podrywała do góry i z całych sił opuszczała wielkie dupsko na jego podbrzusze. 
Nie potrafię tego przeczytać i zachować powagę.
extra THICC aristocrat mantis loves anal [HD]

Drapała go po jajach, szczypała po udach.
Przypalała pięty, wbijała szpilki, wyrywała włoski woskiem. 
Gdy on krzyczał, w chwili orgazmu strzykając ogniem, ona popiskiwała (to będą poparzenia drugiego stopnia jak nic)  i pomagała sobie dłonią wsuniętą pod brzuch. 
Przez chwilę leżeli w milczeniu. Pot zastygał na zmęczonych ciałach. 
Potem ona przytuliła się do jego piersi i zapytała słodkim głosem dziewczynki: 
– Mam jeszcze jedną dziurkę. Dlaczego nigdy nie kochasz się ze mną, jak Pan Bóg przykazał? 
Boga w to nie mieszaj! 

Zaśmiał się, naprawdę radosny. Ubawiła go. 
– Prawdziwa modliszka z ciebie! Górska…
Wzdrygnęła się. Nieraz w jej snach powracały zwaliste masywy gór w kolorze stali. Pireneje. I napierające na nią męskie spocone ciała… 
Po klęsce z Wokulskim odeszła do klasztoru. Daleko, na koniec świata. Jej dusza płakała, sądząc, że nic oprócz śmierci jej nie czeka. A tymczasem dopiero tam miała narodzić się naprawdę. Zyskać nową treść, miąższ esencji. 

Na klasztor napadają “zwyrodniali mnisi”, porywają ją i więżą, czyniąc obiektem “mistyczno-erotycznych eksperymentów”. 

(…)
Dawna Izabela umarła. Pękła skorupa lalki. Narodziła się zmysłowa modliszka. Kobieta, która nie przechodzi nad wychodkiem życia z zatkanym nosem i zwiniętą w rulon piczką. 
https://i.kym-cdn.com/photos/images/facebook/000/325/887/1c3.jpg
(…) Mieszanka okrucieństwa i chuci w wydaniu zbereźnych mnichów uruchomiła w niej siły duchowe. Mogła teraz, korzystając z mocy swojej ćwiczonej nieustannie waginy, posiąść najskrytsze tajemnice męskiego serca. 
Od tej chwili działała jako superbohaterka pod pseudonimem Wonder Vagina. 
Wonder Vagina, Tuareg Face i akrobatka Natalia dla której jeszcze nie mam pseudonimu. Jakie stulecie, tacy avengersi. 
Przeciwko nim – diaboliczny Bękart Buturlin! 

(…)
Ernest zawsze ścigał się z losem. Dlatego w Algierii zakradł się do haremu naczelnika klanu. Nie potrafił się nie zakraść. Musiał, bo było to zakazane. Spędził tam trzy szalone noce. Szkolone w miłości kobiety wszelkich ras prawie go zjadły. Potem uciekał. Ledwo uszedłszy z życiem po trzech horrorowych nocach, albowiem straszliwym sekretem haremu było gromadzenie zombie i kanibalek. 
*Flashbacki z Diablo II*

Siepacze lokalnego watażki deptali mu bez wytchnienia po piętach. Dopadli go na pustyni. Związali i zakopali całego w piasku. Zostawili tylko głowę. Na pastwę sępów. Kiedy znaleźli go Tauregowie, wolni jeźdźcy pustyni, nie miał już twarzy. Wydziobały ją ścierwojady. 
W oazie wydarzyło się coś, czego nigdy do końca nie zrozumiał. Taurescy (a jednak się nie udało) szamani wyleczyli go. I dali mu nowe oblicze. 
Przeszczepili, co mieli, a że pod ręką był akurat stary wielbłąd… 
Tuaregowie wyznają islam, więc nie wiem skąd wzięli się ci szamani. 
Myślę, że autor po prostu używa tego jako synonimu “czarownika”, no przecież KAŻDE DZIECKO WIE, że afrykańskie plemiona mają czarowników! I wierzą we Mzimu! 
O niczym piękniejszym nie mógł marzyć. Dawny on – Ernest Walter vel Ludwik Stawski – zdechł, pogrzebały go piaski pustyni. Mógł zacząć nowe życie. 
Musiał tylko pić gin. Bez tego wysychał. Skóra odpadała od kości jak pergamin. Więc pił. Demon ginu rozsiadł się w nim wygodnie. Wiózł się przez jego życie jak łódź wartką rzeką. 
Okey, przestaje nadążać za tymi paranormalnymi wstawkami. Ciekawe ile eksperymentów przeprowadzili szamani, nim za najlepszy środek uznali gin. 
Nie słyszeli chyba o tym, że alkohol wysusza. 

Wrócili razem do Europy. Ernest przepłynął cieśninę Gibraltaru i zatrzymał się na hiszpańsko-francuskim pograniczu. W małej miejscowości, której nie było na mapach, dochodził do siebie po aferach z szejkiem. Usłyszał tam o zakonnicy, którą jakoby porwali mnisi i więżą w lochu ku uciesze własnych zmysłów. 

Choć nie bardzo w to wierzył, ruszył sprawdzić. Wspiął się na wysokie zbocza, gdzie przyklejony do skały wisiał nad przepaścią klasztor mnichów zbójów. Nocą wdrapał się po ścianie i idąc za odgłosami rui (ależ musieli się drzeć!), trafił w samo jądro rozkoszy. 
Tu scenka jak z pornhuba, ona jedna, ich pięciu, darujemy sobie. 
(…)
Musiał ją wyrwać erotycznemu nałogowi. W dolinie, gdy ochłonęła, zawarli przymierze. Postanowili żyć z jej nowej umiejętności. 
No to wyrywanie z nałogu poszło znakomicie. Klin klinem?

Ruszyli w tournée po Europie. Wyszukiwali bogatych, napalonych mężczyzn. Izabela zaciągała ich do łóżka. I w samym szczycie rozkoszy, gdy osiągali nirwanę w jej cipce, hipnotyzowała ich. A oni zdradzali swoje finansowe tajemnice. Jak na spowiedzi śpiewali, gdzie ukryli biżuterię. Jaki mają numer szyfru do sejfu. Albo jakie hasło pomoże opróżnić ich 
konto w banku. 
A ponieważ ludzie w XIX wieku to debile, nikt nie skojarzył serii kradzieży z Łęcką. I nikt nie zadzwonił po Sherlocka Holmesa. 

Gdy ona odpoczywała po miłosnej nocy, Ernest szedł po pieniądze, klejnoty, papiery wartościowe. I zabierał jak swoje. Byli bezkarni. Byli bogaci. Byli królami życia. 
I tylko jednego im brakowało. Zespolenia miłosnego. Takiego, jakiego dla kobiety i mężczyzny przygotowała bogini. 
Ale która? Może Kali?!

Ernest dla własnego bezpieczeństwa nigdy nie odważył się wsadzić swojej kuśki w jaspisową bramę Izabeli. Wagina przyrównana do skały, ał ał ał! Wybierał kiszkę stolcową. Wiedział, że tam jego kochanka nie miała hipnotycznych mocy. 
Aż któregoś dnia Izabela zaklęła “Do dupy z takimi mocami!”, bogini usłyszała… i było po Erneście. 

Wiecie co, im dłużej to czytam, tym bardziej mi szkoda tej całej historii. Jej główną cechą w tym momencie jest obleśność, każde zdanie wali capem… a tymczasem ta książka miała potencjał! Serio serio, uważam, że miała naprawdę duży potencjał aby stać się szaloną, absurdalną, awanturniczą opowieścią, w której historyczne wydarzenia traktujemy pretekstowo, bo liczy się fantazja i przygoda. Czymś w rodzaju Indiany Jonesa albo tej ekranizacji Trzech Muszkieterów, w której Milady walczy w stylu Matrixa, a na koniec zjawia się wielki latający żaglowiec. Wtedy wszystkie elementy byłyby na miejscu: i rakieta, i złoty pociąg, i awanturnik, któremu sępy wyżarły twarz, a tuarescy czarownicy ją odtworzyli… I nawet te seksualne supermoce Izabeli, bo kto powiedział, że jak przygodówka, to ma być dla młodzieży. Tyle, że do czegoś takiego trzeba by było autora z talentem, polotem i poczuciem humoru… oraz umiejętnością pisania seksów. 
XVII

Natalia idzie do Ogrodu Saskiego. Kiedy kręci się po alejkach, zaczepia ją jakiś bieda-podrywacz, biorąc za prostytutkę, ale ona załatwia go ciosem w krocze. Potem spotyka Emila Głowackiego; przyznaje się, że to ona była tym “młodym robotnikiem”, którego spotkał, rozlepiając odezwy. Zamierza wykorzystać go do realizacji planu Andrieja. Emil, zachwycony Natalią, proponuje jej wspólne obejrzenie obrazu, o którym huczy cała Warszawa. Idą, dyskutując o Darwinie i materializmie. 

Ruszyli w kierunku Krakowskiego. Przeszli pod kolumnadą na Saskim obok tryskającego w niebo fallusa carskiego pomnika. 
Chujowa trochę ta fontanna.

Mikołaj I postawił go Polakom, którzy pomogli mu stłumić powstanie listopadowe. Środek placu był rozkopany. Carski duch wznosił tam prawosławną cerkiew. 
Duchem podnosić cegły – to gorsze niż praca Syzyfa! 

Wśród tłumu na wystawie Natalia spotyka kogoś znajomego…

Natalia chłonęła obraz. W mroku wobec zmysłowego piękna namalowanej odaliski wróciły do niej bolesne myśli. Marnuje swoje życie. Chciałaby być gorejącym krzakiem. Płonąć jak ogniwo elektryczne. Spalać się dla wyższych celów. Szara egzystencja mierzi ją. Zanudza. Archaniele Michale, sprowadź na świat trąbę, huragan, oko cyklonu… 
Natalia naprawdę powinna sobie wziąć do serca zasadę “uważaj czego sobie życzysz, może się spełnić”

Fizycznie, podbrzuszem, zatęskniła za nieznajomym fiakrem. 
To tylko ta choroba wibracyjna. 

Tłum, falując pod gorszącym dziełem sztuki, oddzielił ją od Emila. Stała w ciemnościach rozświetlonych blado elektrycznością. I chciało jej się płakać. 
Nagle pośród damskich perfum i zapachu męskiego tytoniu poczuła nutę jałowca. Zadrżała. Czyżby anioły wysłuchały jej modlitw? 
– W tym stroju przynajmniej widać, że jesteś kobietą – dobiegł ją z boku znany baryton. – Nikogo nie oszukasz. 
Bała się spojrzeć, żeby nie spłoszyć radosnego przypuszczenia. Gdy wolno obróciła głowę, patrząc w górę, jej oczy natrafiły na łobuzerski wzrok. Tuż obok, prawie dotykając ramieniem jej sukni, stał nocny wybawiciel. Ernest Walter. 
– Afrykański miłośnik nagości? – zapytała zaczepnie, pokrywając zmieszanie.
Skąd to skojarzenie…?! W ich pierwszej rozmowie nie padło ani słowo o Afryce.

Uśmiechnął się. 
– Przyszedłem tu za tobą… 
Poczuła miękkość w nogach. Dla mnie… – kołatało jej w opróżnionej nagle czaszce – dla mnie… 
– Jesteśmy na ty? – Nie mogła się tak szybko poddać. 
Uścisnął jej dłoń, korzystając z mroku i oszołomienia tłumu.
Obraz był wszak tak szokujący, że wszyscy zawalili rzut na test z wytrzymałości i zarobili ogłuszenie na trzy tury. 

Nagle zrozumiała. To ona była Naną. Ona była nagą odaliską wyczekującą na miłość. Na czułe i namiętne uściski mężczyzny. Zrobiło jej się słabo. Zakręciło w głowie. Z trudem kazała sobie wytrwać. 
Przez tłum przepchał się Emil. 
Minę miał urażoną. Na chwilę spuścił dziewczynę z oka, a już kręci się obok niej mężczyzna. Dorodny samiec. 
Przeczytajcie to głosem Krystyny Czubówny. 

– Mogę liczyć na przedstawienie? – zapytał nachmurzony. 
Natalia zrobiła krok do tyłu, wskazując dłonią na nieznajomego. 
– Właśnie… sama jestem ciekawa… 
Mężczyzna skłonił się i zdjął cylinder. 
– Jestem Walter. Ernest Walter. Handlarz win. Do usług. 
– Natalia Pol – wyciągnęła dłoń, którą on podniósł do ust i ucałował, patrząc jej w oczy. Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa po zwilgotniałych nagle plecach. 
– Emil Głowacki – mruknął chłopak, choć nikt na niego nie zwracał uwagi. 
Walter oderwał się od Natalii. Odwrócił do studenta i uścisnął mocno jego prawicę. Młody Prus zbladł. Spojrzał w oczy rywala i dojrzał w nich coś, co go przeraziło. Błysk czegoś czarnego. Potwornego. Puścił jego rękę, jakby parzyła ogniem. 
Walter się zaśmiał. Znał tę reakcję. Tauregowie dali mu nową twarz. I jeszcze coś. Pustynną burzę. Niewinni osobnicy czuli ją przez skórę. 
O, Tuareg Face naprawdę ma supermoce! Szkoda, że działające tylko na niewinnych…
(…)
– To zły człowiek – wydyszał Emil, rozpinając pod szyją kołnierz studenckiej bluzy. – Ja to widzę… czasem tak mam… widzę, co w ludziach siedzi… Proszę go unikać. On ściągnie nieszczęście na pani głowę. 
Do grona Avengersów dołącza Emil Empata. 

XVIII
Izabela, posługując się całym swym wdziękiem i seksapilem, usiłuje namówić Ernesta do napadu na “złoty pociąg”, jednak ten odmawia, przedsięwzięcie wydaje mu się zbyt niebezpieczne. A seksapil Izabeli już na niego nie działa, bo marzy wyłącznie o Natalii. 

XIX
Buturlin z Włassowskim przy suto zakrapianej kolacji stwierdzają, że czas mija, kończy się czerwiec, trzeba na serio zabrać się do organizowania zamachu na cara. Włassowski obiecuje, że przekona Ernesta Waltera do współpracy. 

XX
Natalia dostaje od matki medalion – jakoby jedyną pamiątkę po jej zmarłym ojcu. Dowiaduje się także, że znamię, jakie ma na udzie “blisko intymnego miejsca”, również odziedziczyła po nim. No cóż. Za jakiś czas pewnie się okaże, że ojcem wcale nie był zabity w powstaniu mąż matki (w końcu skądś się wziął tytuł tej książki) I NAWET NIE CHCĘ MYŚLEĆ, w jakich okolicznościach rozpoznają się z córką…

XXI
W ciasnej klitce na zapleczu szynku siedzi Klejn. Udało mu się umknąć z obławy w lokalu U Heleny, ale został ranny; ponieważ nie jest pięknym młodzieńcem, to nie w ramię, a w pośladek 😉 Jest to jego konspiracyjny lokal, w którym drukuje odezwy i ulotki Proletariatu, czym zajmuje się od czasu aresztowania Waryńskiego. Aż tu wtem! odwiedzają go goście. 

Podszedł, odsunął zasuwę i jednym szarpnięciem otworzył drzwi. Ujrzał za progiem dziwną scenę. Młodzieniec w mundurze studenta odpychał ciemnowłosą, wysoką dziewczynę o aszkenazyjskiej urodzie. 
Jakie będzie następne określenie na urodę Natalii? Sefardyjska? 

– Odejdź… – wołał gniewnie. – Nie możesz tu być. 
– Ale jestem! – Panna była zła jak osa. – Przestań się wygłupiać! 
Młoda para w ogóle nie zwracała uwagi na mężczyznę z bronią. Klejn się wkurzył. Schował rewolwer za pasek i wciągnął obydwoje do swojej klitki. 
– Co to za maskarada? – syknął gniewnie. 
Emil, bo właśnie on był młodym studentem, obrażonym gestem wskazał na Natalię, swoją towarzyszkę. 
– Mówiłem jej, że nie może tu przyjść, bo spalimy adres. Ale ona zasady konspiracji ma w swoim wielkim nosie.
My już widzieliśmy, kto Natkę nauczył zasad konspiracji. Są dobre powody, dla których ci nauczyciele są martwi.  

Dziewczyna poczerwieniała na twarzy. Zacisnęła szczęki. 
Spojrzała w oczy Klejna z żydowską bezczelnością. 
O proszę, teraz już nawet bezczelność ma narodowość. Etniczność. Cokolwiek. 
Urzeka mnie też determinacja autora by przy każdej okazji przypomnieć korzenie Natalii, jak gdyby ten szczegół resetował się w mózgach czytelników co parę stron.

– Daleko nie zajdziecie z tą wasza rewolucją, jeżeli oddacie ją w ręce takich młodzików! 
Pogardliwym ruchem brody wskazała na Emila. 
– Nie słuchajcie jej – zaprotestował syn pisarza. – To wariatka! 
Klejn przestąpił z nogi na nogę. Tyłek palił ogniem. 
– Jeżeli zaraz nie wytłumaczycie, czego chcecie, zastrzelę was oboje. 
Natalia zdjęła kapelusz i rzuciła go na stolik. Na stertę rewolucyjnej literatury. 
Co za brak szacunku!

– Z najwyższą przyjemnością opowiem o celu naszej wizyty – uśmiechnęła się. – Wiem, że jest dość nieoczekiwana… i burzy wszelkie zasady konspiracji. Lecz, niestety, nie mogłam dłużej czekać. Sprawa jest najwyższej wagi! 
Oparła swoje mocne pośladki o skrzynię z drukarskim papierem. Klejn spojrzał z niechęcią. Oto są szczęśliwi ludzie, którzy mogą siedzeniem gnieść orzechy! Jaki prepperowski konkret z tego Klejna xD

– Wiem, jak zabić cara – powiedziała po prostu dziewczyna. – I potrzebuję waszej pomocy.
Wiem, jak zabić cara, 100% skuteczności, przysięgam na czaplę! Potrzebuję do tego tylko małej fabryczki, dostępu do materiałów wybuchowych i – last but not least – zeszytu z obliczeniami, który mi skradziono i nikt nie ma pojęcia, gdzie on jest. 
Prawdopodobnie wielu ludzi wie jak zabić cara. Np. nożem, bombą, stadem tresowanych ninja-wieprzy… problemem nie jest sposób, a po prostu znalezienie okazji.  

Klejn spojrzał groźnie na Emila. 
– Kogo mi tu przyprowadziliście, młody człowieku? 
Emil skurczył się pod jego wzrokiem. 
– Posłuchajcie jej, proszę… ona przyjechała z Sankt Petersburga – dodał bezradnie, jakby miejsce zamieszkania dziewczyny mogło zaimponować Klejnowi. 
Rewolucjonista oparł się o ścianę swojej dusznej klitki. Dupa bolała go tak, że chciało mu się płakać. 
Jak wiemy, “ci chłopcy w obronie kobiecych zadków gotowi wywołać kolejne powstanie!”, tak więc sorry, ale twój ból nieżeńskiej dupy #nikogo
Masz i nie jęcz. 

Spojrzał z nienawiścią na gówniarzy, którzy zakłócili jego spokój. Którzy ryzykują jego życie. 
– Dobra… – warknął – opowiadaj. 
Natalia uśmiechnęła się promiennie. Siadła na łóżku (siadła! Mogła siąść, ją dupa nie boli, NIE TO CO MNIE!!!) i streściła mu kilka ostatnich tygodni. Nie opuściła niczego. Opowiedziała o rewolucyjnych planach Andrieja i swoim w nich udziale. O idei zamachu na trzech cesarzy. O tragicznej wpadce i własnej ucieczce. O śmierci jej ukochanego kuzyna i mentora w jednej osobie. I o zie­lonym zeszycie, który zawiera opis straszliwej broni. Barwnie opisała też jego utratę. Napad złodzieja, który wyrwał jej torbę na ulicy. 
Klejn zgrzytał zębami i popatrywał na zegarek. Za pół godziny miał się spotkać z kolporterem, a ta nie dotarła nawet do ⅓ swej opowieści. 

Klejn słuchał pozornie cierpliwie. Twarz miał nieruchomą. Ale przez ciało przepływały fale gorączki. Pocił się i kurczył w sobie. 
– Dość… – jęknął w końcu. 
Oderwał się od ściany i machnął w złości rewolwerem. 
– Czego ode mnie chcecie? Żebym ganiał z wami po mieście? Za jakimś durnym kieszonkowcem, który okrada ubogie Żydówki? A może mam zbudować wielkie działo, które wysadzi w powietrze Belweder? Kretyni! 
Emil odwrócił wzrok. Przyprowadził tu Natalię, bo uwierzył w jej bajki. Teraz było mu wstyd. Naraził się na kpinę doświadczonego rewolucjonisty. Może nawet na wykluczenie z organizacji? 
Dziewczyna zezłościła się, widząc jego rejteradę. 
– Przyszłam tu, bo liczyłam, że znajdę w Polsce ludzi gotowych zrzucić jarzmo satrapy – powiedziała twardo, patrząc śmiało w łzawiące oczy Klejna. – Ludzi odważnych, którzy nie zawahają się poświęcić życia dla sprawy. Ludzi kochających wolność. 
Głos jej się załamał. Była roztrzęsiona. 
Klejn przysunął się do niej. Oparł lufę pistoletu o jej pierś i powiedział dobitnie. 
– W s z y s t k o mrzonki… złudzenia nihilistów… piękny sen paniczyków… 
Popychał ją w kierunku drzwi. 
– Zapamiętaj sobie panno, że rewolucji nie robi się, strzelając do carów. Jest tylko jedna siła zdolna zmienić ten świat, ruszyć go z posad. To proletariat! Wielki, cierpiący lud pracy. Robotnicy muszą się zjednoczyć i przegnać precz wyzyskiwaczy. 
Chuchnął jej w twarz nieświeżym oddechem. Przetrawioną zgagą samotności. Uchyliła się z grymasem obrzydzenia. 
– Proletariat trzeba uświadomić – ciągnął wykład, popychając ją całym ciałem. Poczuła jego naprężonego członka na podbrzuszu. Autorowi się chyba notatki co do scen pomieszały. – Oni jeszcze nie wiedzą, jaką rolę wyznaczyła im historia. Dlatego potrzebni jesteśmy my – zawodowi rewolucjoniści. 
Uśmiechnął się z wyższością. Propagandę miał w małym palcu. Pokazał na powielacz i pryzmy ulotek stojących pod oknem. Na baczność. Gotowych do kolportażu. 
– To jest nasza broń – wyrzekł z czułością. – Słowa. Musimy zdobyć umysły proletariuszy. Wniknąć do ich materialistycznej duszy i zasiać tam ziarno, które eksploduje wszechświatowym buntem. A wtedy będzie koniec i z carami, i z fabrykantami, i z żydowskimi lichwiarzami! 
Zatrzymał się. Sapnął z bólu. Natalia patrzyła na niego oniemiała. Słyszała o marksistach, tych nowych mesjaszach. Jeszcze żadnego nie widziała w akcji. Teraz oto stał przed nią żywy. Płomienny anioł raju materii. 
Od tej pory będzie się modlić do Archanioła Marksa. 

Anioł kiwnął rewolwerem na Emila, aby też się zmywał. Chłopak porwał kapelusz Natalii i smyrgnął w stronę drzwi. Klitka była tak wąska, że musiał przeciskać się obok Klejna. Zawadził biodrem o jego ranę. 
Widzisz Klejn? Trzeba było się nie pchać na Natalię i nie robić tłoku. 

– Jezu! – krzyknął z bólu ranny rewolucjonista. – Idźcie do diabła! 
Wypchnął obydwoje na korytarz. 
– Zostaw panna zmienianie świata fachowcom – zakpił jej prosto w twarz. – A sama znajdź sobie jurnego męża. Takich wszak nie brakuje wśród twoich ziomków. Kochajcie się i płódźcie młodych proletariuszy. Tak najlepiej przysłużysz się sprawie. 
Zatrzasnął drzwi i padł z jękiem na łóżko. Tylko leżąc na brzuchu, mógł zaznać chwilowej ulgi. Chciało mu się wyć z wściekłości. Przez tego gówniarza Emila znów musi przeprowadzić maszynę drukarską. Nie może tu dłużej zostać. Lokal jest spalony.
Dajcie mnie sitcom o Klejnie, zmęczonym marksiście na skraju załamania nerwowego, który przez dramy i chucie konspiracyjnych żółtodziobów z sajensfikszowymi pomysłami na zabicie cara musi się ciągle przeprowadzać.

XXII

Natalia włóczy się wieczorem po mieście, patrzy jak kobiety puszczają wianki na Wiśle, gdyż jest to noc świętojańska, niespodziewanie spotyka Ernesta Waltera. Spacerują razem, ten zaprasza ją do siebie na “filiżankę późnej herbaty”, ale Natalia na widok Hotelu Europejskiego rejteruje. 

XXIII

Natalia spotyka się ze swoją przyjaciółką Marysią w lokalu U Heleny. Bardzo chce jej opowiedzieć o mężczyźnie, w którym się zakochała, ale Marysia ma własne problemy.

Marysia ściągnęła swoje różowe rękawiczki i rzuciła je na blat stołu. 
– Cholerny świat – rzekła z grymasem pogardy. – Niech diabli wezmą wszystkich facetów! 
Słowa utknęły w gardle cyrkówki. Zamknęła serce. Podniosła pytająco brwi. 
– Ten cholerny dziad, dyrektor Teatru Letniego! – wysyczała Marysia Lipka, gwiazda teatrzyków ogrodowych. – Przeleciał mnie jak napalony ogier. Wychędożył na stojąco. Aż mi się cipka zapaliła! 
Następnym razem zastosujcie jakiś lubrykant… 

Z gniewem sięgnęła po kieliszek koniaku. Wypiła go jednym haustem. 
Lokal U Heleny musiał być podrzędną speluną, skoro kobieta mogła tam ot, tak, publicznie pić alkohol.

– Czy nie tego chciałaś? – zapytała trzeźwo Natalia, zaskoczona złością przyjaciółki. 
Marysia stuknęła kieliszkiem o blat. Delikatne szkło pękło. Na jej dłoni pojawiła się krwawa rysa. 
– Oczywiście, dupa aktorki to narzędzie pracy! – powiedziała z gniewem. Zlizała krew. – Ale on okazał się oszustem. Wiesz, co mi powiedział, gdy się już spuścił? Że wszystkie etaty ma 
obsadzone. Drań jeden. 
Marysia wykrzywiła usta w podkówkę. Rozpłakała się. Łzy spłukały jej czarny tusz. I różowy puder. Twarz zabarwiła się smugami jak maska pierrota. 
Taaaak, zdecydowanie podrzędną speluną. Mocny makijaż był znakiem rozpoznawczym prostytutek, do porządnego lokalu  tak wyglądającej Marysi by nie wpuszczono. Dziwi mnie, że pani Stawska pozwala tu przychodzić swojej córce. 

Natalia złapała przyjaciółkę za rękę. 
– A najgorsze jest to… – chlipała Marysia – że jestem sama. Tak bardzo chcę, żeby wszyscy mnie kochali… Tak bardzo chcę być sławna. I wciąż porażka. 
Sięgnęła po papierową serwetkę. Wytarła twarz. Wysmarkała się. Dopiła kawę i zapytała trzeźwo. 
– A co u ciebie, kochana? 

XXIV

Natalia z Ernestem mają randkę w jakiejś miłej gospodzie na Saskiej Kępie, nad brzegiem Wisły. Jedzą obiad, piją wino, a potem zaczynają się całować na jakimś ustronnym zakątku plaży…

– Nie wiem, czy to wino szumi mi w głowie – obniżył głos. – Czy ty… 
Pochylił się nad jej wargami. Pocałował mocno. 
Ostatkiem sił się wyrwała. Zakręciła w miejscu, zaśmiała. 
Uciekła. 
Biegła do rzeki, machając ramionami. Czuła się jak mewa nad Wisłą. Wolna. 
Ernest podskoczył za nią. Ściągnął marynarkę i rzucił w piach. 
Podobał mu się ten teatr miłości. Dopadł ją nad linią wody. Złapał za ramiona i pociągnął w dół. Upadli razem. Wczepili się w siebie ramionami, targali za włosy. Całowali, jakby od tego zależało ich życie.
Jak płetwonurkowie, kiedy jednemu zepsuje się butla! 
Aniele – podniecona dziewczyna łkała w duchu – już myślałam, że zestarzeję się dziewicą. 
Oślepiona od słońca kątem oka zauważyła jakiś cień. Uniosła głowę. Od zarośli wyskoczyła pochylona sylwetka mężczyzny. Seks przed ślubem?! Nie na zmianie tego anioła stróża!
Dobiegł do porzuconej na piasku marynarki Ernesta. Natalia odepchnęła wciskającego się jej między nogi kochanka. 
– Złodziej – krzyknęła. 
Instynkt jej nie zawiódł. To był Poniedzielski, paskudnik z pociągu. Aprobujemy autorską aliterację. Z portfelem Ernesta w ręce rzucił się do ucieczki. 
Walter zerwał się na nogi. Zapinał pasek. Krzyczał. 
Eeee… Oni faktycznie zamierzali się chędożyć w biały dzień na otwartej przestrzeni? Z mentalnością XIX wieku ma to tyle wspólnego, co Buturlin z idealnym kochankiem. 

– Łachudro. Obedrę cię ze skóry! 
Poniedzielski nic sobie z tego nie robił. Przebierał nogami po piasku. Od zbawiennych zarośli dzieliło go kilkanaście metrów. 
Natalia poczuła gorąco w brzuchu. Skczyła w kierunku porzuconej torebki. Wyrwała z niej sprężynowiec Andrieja. Tym razem nie miała oporów. Zwolniła ostrze i całą siła ramienia cisnęła nóż za uciekającym. Ćwiczyła to tysiące razy. Szkolił ją Andrięj. 
Ernest patrzył zdumiony. 
Młodzieniec nie należał do szczęściarzy. Łatwy łup okazał się krwawą łaźnią. Dobiegał szczęśliwy do zarośli, gdy poczuł ukłucie. Nóż przebił podeszwę. W następnym skoku opadł na ostrze i wbił je sobie po rękojeść w stopę. 
Czekajcie, próbuję to sobie rozrysować.

Hm, jeśli nóż wbił się w stopę… to moim zdaniem świadczy tylko o tym, że głupi (w tym przypadku Natalia) ma szczęście. Serio, celowałaby akurat tam, a nie w plecy, gdzie szanse trafienia byłyby znacznie większe? To tak, jakby piłkarz umyślnie strzelał w słupek. 

To była sodoma. W lewym bucie, w prawym płonęła gomora. Potworny ból powalił go na ziemię. 
Pierwszy był przy nim Ernest. Złapał skórzany portfel i wsunął do kieszeni. Po czym kopnął leżącego w nerki. Złodziej zawył jeszcze donośniej. 
– Łajzo – krzyczał Ernest. – Niech cię szlag! 
Po chwili pojawiła się Natalia. Włosy miała w nieładzie. Na policzkach rumieńce. Pochyliła się nad skamlącym oszustem. 
– Pomóż mi – zwróciła się do Ernesta. 
Pokazała, żeby przycisnął złodzieja do ziemi. Sama złapała za rękojeść. Szarpnęła. Ranny mężczyzna krzyknął. I zemdlał. 
Nieodporny był na ból. 
Natalia wytarła ostrze o jego spodnie. Dziurawy złodziej zaczął odzyskiwać przytomność. 
To bardzo niepraktyczne, być dziurawym złodziejem, cały łup się wysypuje. 

– Nie zabijaj… – wybełkotał, zasłaniając głowę ramieniem. 
– Strachliwy jakiś – zaśmiał się Ernest. 
Złodziej puścił głowę i złapał się za stopę. Wił się, jęczał, ścierał smarki rękawem. Na piasek kapały krople krwi. 
“Krople”? Z przebitej na wylot stopy, z której wyrwano jeszcze ostrze?

– Gdzie moja torba, panie Poniedzielski? – zapytała zimno Natalia. 
Walter vel Stawski spojrzał zdumiony. 
– Znasz go? 
Cyrkówka pomachała nożem. 
– Ukradł mi pewną bardzo ważną rzecz. 
W oczach Jeremiego Poniedzielskiego, bladych, jak rozwodniony kisiel, strach walczył o lepsze z bólem. 
Nie wiem, jak Wy, ale ja mam wrażenie, że imię i nazwisko tej postaci powstało z połączenia nazwisk dwóch artystów kabaretowych: Jeremiego Przybory i Andrzeja Poniedzielskiego, i też ma świadczyć o Erudycji Autora. 

– Nie mam tej cholernej torby paniusi – zawył. – Same śmieci w niej były. Oddałem za grosze babie, co stare łachy zbiera. Nawet na porządną wódkę nie starczyło. 
Natalii pociemniało w oczach. Po raz drugi przeżyła stratę. Pogrzebanie marzeń o mocy. Zawód, że nie dotrzyma obietnicy danej Andriejowi. 
Kopnęła leżącego w zranioną stopę. Zawył. 
– Kłamiesz! – krzyknęła wściekła. – Kłamiesz, cholerny psie! 
Ernest patrzył oniemiały. Jego dziewczątko okazało się wampirem. Prawie widział, jak toczy pianę. Na pewno dostrzegł błysk kłów. I sparklenie na słońcu. 
– Gdzie zielony zeszyt, bydlaku?! – krzyczała Natalia w amoku. 
Próbowała znów kopnąć zranioną stopę złodzieja. Jeremi uchylał się przed ciosem, kręcąc się na plecach po piasku. 
– Przestań! – skamlał. – Wiem, gdzie jest. Przestań do diabła! 
Natalia stanęła. Dyszała ciężko. Patrzyła z nienawiścią na leżącego złodzieja. 
– Twój zeszyt jest cały. – Usiadł i próbował zdjąć but. – Zaniosłem go Jednookiemu. 
Krzyknął z bólu, but nie chciał zejść. 
– Kim jest Jednooki? 
– Królem złodziejskiego podziemia. Żydowskim hersztem – wtrącił się Ernest. Do tej pory milczał. Słuchał zdumiony, próbując coś zrozumieć. 
Poniedzielski pokiwał głową. 
– Widzę, że pan bardziej zorientowany w miejskich stosunkach. Warszawą rządzą Ruscy. Ale w kanałach i piwnicach władzę mają złodziejskie szajki. A szefem ich jest Jednooki. On ma twój zeszyt, panienko. 

XV
Natalia postanawia wybrać się na Nalewki i poszukać Jednookiego. Co prawda miała to zrobić razem z Ernestem, ale ponieważ jest już wieczór, a on się nie zjawia, dochodzi do wniosku, że musi sama. 

– Nalewki? – Dorożkarz spojrzał podejrzliwie. – Tam najgorsze tałatajstwo… 
Oglądnął jej wydatny nos. Zlustrował kręcone włosy w kolo­rze węgla. Uśmiechnął się pogardliwie 
– Panna zapłaci z góry. Podwójnie. 
– A to niby czemu? – zapytała opryskliwie. 
– Bo ani ja, ani mój koń nie lubimy czosnku. 
Kruczonosa cyrkówka rzuciła mu monetę dwudziestopięciokopiejkową. 
Kruczonosa.
KRUCZONOSA.
KRUCZONOSA.
http://4.bp.blogspot.com/-pbCrVTuwlX0/UQ45LDT3A-I/AAAAAAAAI2I/s30fGsvbFfw/s1600/Alison-Brie.jpg

No i masz, Vahu, pseudonim dla avengerki! 

Siadła zła w koszu. 
Cholerni Polacy – zaklęła w duchu. – Na cara psioczą, że uczynił z nich podludzi. Ale Żydów traktują nie lepiej. 

(…)
Dorożkarz wysadza ją na Nalewkach; Natalia staje na progu bożnicy. 

Była dziewczyną głęboko wierzącą. Ale za nic miała religię. Religia to śmierć wiary. Czuła się osobą zbyt wolną, aby naginać się do kodeksów. Trzymać litery prawa. 
No, generalnie, jak mieliśmy okazję zauważyć, wiara Natalii jest mocno eklektyczna – trochę judaizmu, trochę chrześcijaństwa, trochę pogaństwa, a nad tym wszystkim polatujący swobodnie archanioł Michał. 

Zawróciła spod bramy. Wyszła na gwarną ulicę. Chce być kochana. Ale na swoich warunkach. 
Patrzyła na szyldy z hebrajskimi napisami. Wokół słyszała obce, niezrozumiałe słowa. Litwacki jidysz, którego uczyła ją Rachelka w cyrku, był kompletnie inny. Zrobiło jej się smutno. 
Pojęła, jak daleko jej do tej nacji. Mimo że w jej żyłach płynie żydowska krew. 
Swoją drogą, cholernie silna ta krew, skoro – wedle wyjaśnień w poprzedniej części – Żydami (wychrzczonymi) byli pradziadkowie Natalii. 

Zaczepiła ją kobieta pchająca wózek, w którym leżało kilka zwiędłych marchewek. Niska staruszka w bordowej sukni. O twarzy wyżartej ospą. 
– Szukasz rabbiego? – zapytała po rosyjsku. 
Natalia ucieszyła się. Żydówka znająca miejscowy język to rzadkość. Chciała powiedzieć jej, że szuka gospody i Jednookiego. Ale nagle zawstydziła się. Czy to wypada? 
– Mam chorą matkę – usłyszała zdziwiona własne słowa. – Szukam świętego człowieka, który ją wyleczy. 

Żydówka prowadzi Natalię na jakieś podwórko, gdzie mieszka “święty Joszua z Biłgoraja”, który ponoć leczy choroby – i cóż za przypadek, akurat naprzeciwko znajduje się poszukiwana gospoda “Pod Zdechłym Śledziem”, gdzie rezyduje Jednooki. 

Z ciemnego wnętrza dobiegł ją zaduch potu, wina i gotowanej kapusty. Przy stołach zbitych z nieheblowanych desek siedziało kilku brodatych mężczyzn. Przed nimi stały butelki pejsachówki. Na talerzach leżał biały ser, kawałki chleba, dzwonka śledzi. Obrócili głowy w kierunku wchodzącej. W ich oczach był mrok. Natalia przycisnęła do boku torebkę z nożem od Andrieja. 
Obawiam się, że nóż w torebce niewiele jej pomoże. 

Podeszła do kontuaru. Na ladzie stał półmisek z kiszką gęsią. Obok dzban wina. Barman (ta, może jeszcze barista) był niewysoki. Równy z kontuarem. 
Musiał wyprawiać niezłe akrobacje, podając zamówienia. 

Na plecach okrytych wytartym fartuchem dźwigał garb. Broda wokół twarzy nadawała mu wygląd gnoma. 
– Nie zabłądziłaś, panienko? – zapytał po żydowsku. 
Natalia ucieszyła się, że go rozumie. Rozpaczliwie szukała słów w jidisz. 

– Freg baal… ojg…* – wysylabizowała nieporadnie. Dla wzmocnienia słów zakryła jedno oko dłonią.
*Freg baal… ojg… (jidysz) – Pytanie… mąż… oko… [przypis autora] 
Geez, to się wybrała na poszukiwania doskonale przygotowana. 
Garbaty pokurcz dłuższą chwilę przetrawiał tę informację. 
Potem krzyknął w kierunku pijaków przy stole. 
– Hej, Szmul, ta gojka o wyglądzie Żydówki szuka Jednookiego! 
Nie, skąd, ona tylko odmawiała modlitwę dziewicy – “Boże daj męża, daj męża, daj męża, choć o jednym oku, byle tego roku”! 

Na nogi podniósł się olbrzym ubrany w wojskową kurtkę. Głowę miał jak młyński kamień. Podszedł, wolno się kołysząc. Brodę miał wielką jak czarny żagiel. Chuchnął w nos Natalii. Owiał ją smród jak z szeolu. 
Nie mogę się doczekać następnych fascynujących porównań. 

– Czego? – warknął. 
Cyrkówka pomyślała, że ta wyprawa to nie był najlepszy pomysł. Lepiej późno niż wcale…  Uśmiechnęła się niepewnie. 
– Mieć interes… szef bez oka… – wydukała. 
Olbrzym się zaśmiał, aż mu zafalował brzuch pod brudną koszulą. Odwrócił się do swoich towarzyszy. 
– Słyszeliście? Ona mieć interes! 
I to większy niż wasze! 
Pijani kumple zarechotali. Złapali za flaszki i podeszli do kon­tuaru. Nagle Natalia znalazła się w okrążeniu. Napierało na nią pięciu śmierdzących gości, nie licząc karła. 
– Hej – odepchnęła najbardziej natarczywego. Rudego kuter­nogę. – Łapy przy sobie! 
Jej jidysz błyskawicznie się polepszył. 
Supermoce włączają się jej  w sytuacjach stresowych? 

Bla bla, bandziory oczywiście chcą zgwałcić Natalię, ale w ostatniej chwili nadciąga odsiecz. 

Przed utratą dziewictwa pod ciosami pięciu pałek, nie licząc garbusa, uratował ją donośny głos. 
– Stop – krzyknął wysoki mężczyzna. 
Stał w drzwiach wejściowych. Nosił futrzaną czapę i kaftan do ziemi. Wyglądał jak polski szlachcic z XVII wieku. Broda gęsta. Oczy duże, białe. Wzrok daleki. Jakby cały czas przeglądał horyzont. 
– Postawcie ją – rozkazał. A bandyci bez szemrania wykonali polecenie. 
Tylko Kuternoga próbował oponować. 
– To gojka, szefie – jęknął. – Taką poznać to nie grzech. 
Mężczyzna nazwany szefem nie odpowiedział. Przeniósł na niego swój wzrok. Powiało chłodem. Kuternoga zamilkł. I skurczył się o połowę. 
Mężczyzna o zimnych oczach zabrał mu nóż Natalii. I torebkę. Oddał jej zrabowane przedmioty. 
– Proszę wybaczyć – powiedział po polsku. – Moi kamraci swoiście pojmują zasadę gościnności. 
O, mamy tu trop: Kulturalny i Wytworny Szef Szajki. 

Natalia ciężko oddychała. Potrzebowała czasu, żeby ochłonąć. W końcu niecodziennie gwałci ją pięciu obleśnych Żydów, nie licząc karła. 
No coś ty, naprawdę? A myślałam, że przynajmniej w każdy szabas. 

A poza tym, drogi autorze, wiemy doskonale, że było ich tam pięciu plus karzeł, naprawdę, nie trzeba nam tego powtarzać co drugie zdanie. (Tak, w wyciętym fragmencie też). 

(…)
[Szef] Otworzył przed nią zielone drzwi. Okazało się, że prowadzą do urządzonego z przepychem mieszkania. Na ścianach dywany. Meble ze złotymi okuciami. Na hebanowym stole drogie alkohole. Mężczyzna zdjął futrzaną szubę i rzucił na łóżko. Nalał wina do kieliszków. Podał jeden dziewczynie. 
– Na zgodę. 
Natalia tylko przytknęła wargi. 
– Szukam Jednookiego – powiedziała. 
Gospodarz odstawił puste szkło. 
– Znalazłaś go. 
Natalia patrzyła podejrzliwie. Mężczyzna, który stał przed nią, nie wyglądał na kalekę. Patrzyły na nią dwie zimne, zdrowe źrenice. 
– Myślałam, że Jednooki… nie ma oka – wydukała zmieszana. 
Żyd o wyglądzie polskiego pana wybuchnął śmiechem. 
– Za dużą wagę przywiązujesz panienko do powierzchownego znaczenia słów. Gdy przyjaciółka zdradza ci, że z miłości straciła głowę, szukasz jej czerepu pod stołem? 
Natalia z bólem przypomniała sobie, że straciła głowę i serce dla Ernesta.
I zajrzała pod stół. 
Gdzie jesteś, książę? – Zatęskniła. – Teraz, gdy tak bardzo cię potrzebuję. 
– Skąd mam wiedzieć, że ty to ty? – zadała egzystencjalne pytanie przywódcy złodziei. 
I czy w ogóle istniejesz? 

Uśmiechnął się po raz kolejny. Jak na tak ciężki fach miał pogodne usposobienie. Tylko oczy w uśmiechniętej twarzy pozostały zimne. Jak z lodu. 
Podszedł do przeszklonej szafy, gdzie stał Talmud i inne święte księgi. Gdy odwrócił się do dziewczyny, w dłoni trzymał zielony zeszyt. 
– To cię powinno przekonać, moja panno. 
Natalia podskoczyła i chciała złapać upragnioną zdobycz. Złodziej odskoczył ze śmiechem. Z odległości dwóch kroków przekartkował zawartość. Natalia poznała charakterystyczną kreskę Kibalczycza. 
Kurde, autorze, zdecydowałbyś się, jak się nazywa twój wynalazca, bo „Kubalczycz” i „Kibalczycz” powtarzają się naprzemiennie. 

– Teraz ci wierzę, Jednooki. 
Mężczyzna podszedł do stołu. Odłożył zeszyt i nalał francuskiego koniaku do bulwy kieliszka. 
– Skoro już jesteśmy przy imionach. Z kim mam przyjemność? 
Natalia się zdziwiła. 
– Wiesz pan, po co przychodzę, a nie wiesz, kim jestem? 
– Poznałem cię z opisu Jeremiego. Ale biedak nie wiedział, kogo okradł. 
Mujeju, przejechali razem pół Warszawy, rozmawiając, i nie wiedział…? 

Natalii zabrakło oddechu. To jest jej szansa. Skoro żydowski herszt nie ma pojęcia, jak cenny skarb posiadł, może odda go za ładne oczy? 
Taaa, spoko. Choćby nie miał pojęcia, co oznaczają zapiski, widzi doskonale, jak bardzo jest cenny – dla niej. 

Zapomniała o złości. Pomodliła się do archanioła Michała. 
– Natalia Pol – przedstawiła się się z uśmiechem. – Pół-Żydówka, pół-Polka i w jakiejś części Rosjanka. 
Nie wiem, skąd jej te połówki wyszły, skoro – przypomnijmy – ostatnimi Żydami w rodzinie byli jej pradziadkowie. 

(…) Opowiedziała więc Jednookiemu o wujku wynalazcy, który jakoby zapełnił zeszyt bezużytecznymi bazgrołami. Próbowała wziąć go na litość. Serce jej biło z podniecenia. Już ją prawie miała. Rakietę Kibalczycza. 
– Moja matka umiera. Dla niej ten zielony zeszyt to bezcenna pamiątka po jedynym bracie – zakończyła opowieść dramatycznym akordem. – Proszę, Jednooki, oddaj mi te bazgroły. Dla pana one nie mają żadnej wartości. Dej, mam horom matke! 
Przywódca złodziei upił łyk koniaku. Wyszczerzył zęby. 
– I tu się mylisz, panienko – mrugnął. – Dla mnie ten papier ma dokładnie taką wartość, jaką ma dla ciebie. – Dam ci go za dziesięć tysięcy rubli. 
– Ale dla mnie ma wartość… pięciu kopiejek! – pisnęła Natalia. 

Natalię zatkało. 
– Oszalałeś pan? – jęknęła. – Nigdy w życiu nie widziałam tylu pieniędzy! 
Jednooki się zaśmiał. Odłożył zdobycz na półkę. 
– Będzie tu leżał i czekał na ciebie. Ale pośpiesz się, panienko. Za tydzień cena wzrośnie. Podwójnie. 

I tak oto zostawiamy Natalię z karkołomnym zadaniem zdobycia dziesięciu tysięcy rubli. Czy się z niego wywiąże? Zobaczymy w kolejnym odcinku! 

Z ponurych podziemi warszawskiego półświatka pozdrawiają Analizatorzy,
a Maskotek zalepia plasterkiem ranę na tyłku po tym, jak dopadł go wkurzony niedźwiedź. 

28 komentarzy do posta “79. Avengers 1884, czyli supermoce z piczy wzięte (Córka Wokulskiego 3/5)

    • To właśnie był ten moment, gdy zamknęłam przeglądarkę, odłożyłam telefon, wstałam i stwierdziłam, że może lepiej zajmę się czymś produktywnym, a do czytania tej analizy może wrócę później. Bez kitu, te opisy są chyba jeszcze gorsze niż Michalak i jej muszle pełne lodów czy inne tam czerwone płcie.

  1. Armado, a może dokonajcie pełenej korekty obywatelskiej tego gniociszcza? Tak jak to zrobiliście z ksiopkiem o Thorze Włóczykiju i Lokim – przemęczonym prezesie.
    Wyszłoby coś uroczego.

  2. To. Jest. Nieskończenie. Głupie. Ale seksy przynajmniej jeszcze bardziej kwikaśne i żenujące, niż u Michalak, Lipińskiej i boChaterki "Wszystkich odcieni czerni". W porównaniu z tym nawet "Achaja" nie jawi się jako literatura faptazy.

    Ela TBG

  3. Kawałek z misiem przypomina mi Baśkę Murmańską, oswojoną i łagodną, salutującą przed Piłsudskim, którą i tak wieśniacy zakłuli widłami jak im do wsi wlazła. Dręczenie niedźwiedzi w tym opku to chyba zresztą jakiś fetysz, biedaczek chciał się tylko napić i może zjeść coś zdrowszego niż słona ryba ;_____;
    DC miało babkę, która manipulowała ogniem i mściła się na gwałcicielach dzieci, udając dziecko-prostytutkę i mordując ich swoją płonącą waginą w trakcie seksu. Niewiele o niej wiem, bo jest z ery, której nie trawię, ale jakby co to nazywała się Cinder.
    Łał, te opisy seksu naprawdę obrzydliwe, nie wiem czy u Lipińskiej i w Koronce po prostu powycinaliście, czy naprawdę tu mnie bardziej odrzucają. Chyba tak wzdragałam się ostatnio przy tym poprzednim opku o Zwykłej Lasce porwanej przez Groźnego Gangstera, na pewno ktoś kojarzy, tam co dziewczyna jego brata nie nosiła majtek, ale była wiecznie napalona, więc wszystko smarowała śluzem.

  4. Jesteście w ..szczytowej formie,dawno się tak nie śmiałam,dziękuję. Od kiedy to Izabela miała wielki zad?
    Runął na nią jak wojsko Paskiewicza na Warszawę.
    Bomba!
    Mogła teraz, korzystając z mocy swojej ćwiczonej nieustannie waginy, posiąść najskrytsze tajemnice męskiego serca.
    Od tej chwili działała jako superbohaterka pod pseudonimem Wonder Vagina.
    Oj,nie mogę..Cudowności!

    Chomik

  5. Jeszcze nie skończyłam czytać, ale muszę to napisać.
    Natalia wypuszcza dzikie zwierzęta z zoo?
    Na ulicę w centrum wielkiego miasta?
    Tak po prostu, bez zadbania choćby o ich pożywienie, nie mówiąc już o transporcie do ich naturalnego środowiska? Co właściwie sobie myślała, że niedźwiedź znajdzie sobie wylotówkę na Łódź i potupta grzecznie prosto do lasu, nieatakowany po drodze przez nikogo?
    I wciąż jest z siebie zadowolona i przekonana, że pomaga tym zwierzętom?
    To jest znacznie bardziej oburzające niż cały ten ohydny seksizm eksplikowany przez aŁtora.

    • Jako rewolucjonistka nie mogła opuścić skrzywdzonych proletariuszy innych gatunków,wykorzystywanych i krzywdzonych przez kapitalizm

  6. Nadal – co to ma wspólnego z "Lalką"? Poza imionami paru postaci, których charakter zupełnie nie łączy się z oryginałem.

    Btw. Ma ktoś jakieś serio dobre opko z tematyki Lalki do polecenia?

  7. Borze szumiący, co za podły twór… Ałtor chyba powinien sobie, że tak to ujmę prostacko, babę znaleźć, bo ewidentnie jest niewyżyty.
    Swoją drogą – „futrzana szuba”? Czy „szuba” z definicji nie jest futrzana?

  8. "Dla mnie ten papier ma dokładnie taką wartość, jaką ma dla ciebie. – Dam ci go za dziesięć tysięcy rubli."
    Czyli że co? Że on doskonale wie, że Natalii jest to potrzebne do rewolucji i zabicia cara, i dla niego ma tę samą wartość? To powinien pogonić dziewczynę i sam się zabrać za konstruowanie rakiety. A jeśli nie wie, to na jakiej podstawie zrobił wycenę na 10 tysięcy? Pozycja w kosztorysie "zabłąkane dzierlatki wciskające tani kit za oddanie zeszytu – 10 000"?
    I nie mówcie, że się okaże, że to jest Wokulski… To "wyglądał jak polski szlachcic" mnie martwi.
    Izabela oddająca się bez sprawdzenia, czy się opłaca oddać – żałosne, a taka niby super hiper przebiegła. Waginowa hipnoza jeszcze bardziej żałosna. Nie wystarczyłoby napisać, iż świetnie umiała ona wyciągać interesujące ją informacje w trakcie uniesień? Albo dosypywała im czegoś do alkoholu przed?
    Ernest też jest niezły – tak się zakochał, że musiał się spuścić w kiszkę odbytową Izabeli, co by sobie ulżyć. Czemu ałtorzy ksioopek ciągle mylą miłość z chucią?
    Poza tym, nie rozumiem dlaczego ałtorzy naszych rodzimych "dzieł erotycznych" się upierają, by czytelnika obrzydzić. W trakcie czytania seksów miałam na zmianę odruch wymiotny i rozkminę ale że jak? Że gdzie tę nogę dała? Co tymi czterema literami robiła? Naprawdę, musi to przybrać postać kiepskiego pornola z tanim szokowaniem, nie można inaczej?

    @zwierzęta
    No właśnie. Fajnie, że autor próbował CHYBA przemycić jakieś treści o wrażliwości i niezgodzie na gotowanie niczemu niewinnym zwierzętom takiego losu, ale Natalia wcale nie zgotowała im niczego lepszego. Może jeszcze wilczyca faktycznie jakoś umknęła do lasu, skoro o niej nic nie mamy (pewnie autor pomyślał, że skoro ciągnie wilka do lasu, to i ją pociągnie…) ale ten niedźwiedź to nie wiem, jak miał sobie poradzić. Jeszcze go Buturlin postrzelił. Chyba, że to miała być taka karykatura pomagających zwierzętom, że he he, oni to by te klatki najchętniej pootwierali i by się zwierzęta pałętały po ulicach atakując ludzi.

  9. @zwierzęta
    Właśnie. gdyby Natalia nie była ewidentnie pozytywną postacią, pomyślałabym, że to jakaś kiepsko pomyślana satyra na „ekoświry”, co to „kochają zwierzątka”. A całość kojarzy mi się z całkiem współczesnym wyrzucaniem domowych zwierząt na ulicę, „na wolność”… na której w najgorszym razie umierają w ciągu dni, a w najlepszym – po jakichś dwóch latach rozpaczliwej walki o przetrwanie.

    Co do hipnotyzującej waginy Izabeli – czy w wyciętych fragmentach było powiedziane, w jaki sposób dokładnie zdobyła tę moc? Bo mnie z tego wszystkiego wychodzi jak dotąd, że była po prostu nieszczęśliwą dziewczyną, którą grupa mężczyzn uwięziła, by móc regularnie gwałcić. Od tego nie dostaje się supermocy, nawet wprost przeciwnie.
    Szkoda, że tak poważny i niestety wciąż aktualny temat został tu podany w tak odrażający sposób.

  10. @zwierzęta
    Faktycznie, zapomniałam, że to ksioopko, a więc Natalia to Mary Sue i cokolwiek zrobi, choćby idiotycznego, imperatywnie mamy to odbierać jako dobre. To nic, że w efekcie postrzelony misiek się włóczy po Warszawie i nie ma bata, żeby sobie poszedł do lasu, bo tu ma bliżej pożywienie, pewnie wszędzie walają się śmieci i jakieś odpadki. Wilczyca prędzej zwieje, bo się boi człowieka.

    @ hipnoza
    Też mnie to ciekawi, ale coś czuję, że ekspozycja na temat zawarła się w przytoczonym fragmencie. A co do gwałtu, to niestety standard w naszej współczesnej "literaturze erotycznej". Bardzo smutny standard. Gwałt jest pokazywany jako w sumie nie gwałt, albo dobry pretekst do zakochania się, albo – jak się okazało, dobry sposób na nabranie supermocy.

  11. >Co szalonego było w życiu lub twórczości akurat Grottgera?<

    Może i nic, acz warto przeczytać wiersz Marii Konopnickiej pt. "Wojna" z podtytułem "Z Teki Artura Grottgera", zacytuję fragment:

    Bo już ustało we mnie człowieczeństwo
    I jużem duszy nie władał językiem,
    A niepamiętna wściekłość i szaleństwo
    Przez piersi szły mi z takim dzikim krzykiem,
    Że gdybym wtedy go wypuścił z garła,
    Rodzona matka, by się mnie zaparła!

  12. Wszystkie seksy są obrzydliwe. A najobrzydliwsze ze wszystkiego jest to, że Izabela najwyraźniej została porwana przez grupę jakichś sadystycznych zboczeńców (do tego porwana z klasztoru, czyli tradycyjnie miejsca schronienia) i przetrzymywana jako seksualna niewolnica… ale to jest właściwie OK, bo właściwie to całkiem polubiła, i jeszcze dużo się nauczyła, i teraz może na życie zarobić. Nie no, jaka trauma, przecież baby to lubią, tylko czasem nie wiedzą, że lubią i trzeba im uświadomić, chłę chłe chłe… (no co, wy tu nie macie wizji autora jako rechoczącego oblecha "filuternie" mrugającego oczkiem? Tzn. gdzie indziej też, ale tu szczególnie.)

    Natomiast oprócz hipnotyzującej waginy dało jej to najwyraźniej mięśnie ze stali, skoro leżąc na wznak jest w stanie podrzucać niemałego bynajmniej Buturlina w powietrze samymi ruchami bioder…

  13. A zamiast na seksy, spójrzmy na ilość zbiegów okoliczności:

    1. Natalia (bezsensownie) okrada pokój hotelowy Izabeli, która ją przy tym widzi
    2. Izabela waginalno-akrobatycznie hipnotyzuje Buturlina, brata cara.
    3. Natalia zupełnie przypadkowo wpada na niejakiego Skalskiego/Waltera.
    4. Skalski/Walter zakochuje się w Natalii.
    5. Skalski/Walter jest partnerem Izabeli
    6. Buturlin chce, żeby Skalski/Walter wmanewrował jakąś kobietę w zamach na cara.
    7. Natalia chce zabić cara.
    8. Do tego wszyscy nieustannie natykają się na Klejna.

    To sprawia wrażenie, jakby się działo nie tyle w Warszawie, co w Koziej Wólce Dolnej, powierzchnia półtora kilometra kwadratowego, populacja 56.

  14. "8. Do tego wszyscy nieustannie natykają się na Klejna."

    I sitcom o Klejnie nabiera nie tylko sensu ale i odpowiedniego rozmachu. Tytuł "Wszyscy spotykają Klejna", w obsadzie gościnnej każdy bohater "Lalki", "Córki Wokulskiego" i kto się tam jeszcze napatoczy.

    "To sprawia wrażenie, jakby się działo nie tyle w Warszawie, co w Koziej Wólce Dolnej, powierzchnia półtora kilometra kwadratowego, populacja 56"

    Ja oczywiście rozumiem konieczność stosowania uproszczeń fabularnych i zbiegów okoliczności, by bohaterowie jakoś wchodzili ze sobą w interakcje, ale faktycznie, jak na jedną Warszawę to sporo tego. Może Natalia powinna spotkać Waltera w innych okolicznościach, niż podczas wypuszczania niedźwiedzia głuchą nocą, może niechby ich ktoś sobie po prostu przedstawił? Bo chyba to nocne spotkanie przy niedźwiedziu najbardziej nieprawdopodobnie wygląda.

    I mam jeszcze jedno do listy: wypuszczony przez Natalię misiek atakuje Waltera, którego broni Buturlin właśnie mający przerwę w seksach z Izabelą 😀

  15. Myślałam,że ona tych waginowych sztuczek nauczyła się w klasztorze który tak naprawdę był ekskluzywnym burdelem dla wyższego duchowieństwa

  16. To jest po prostu smutne i obrzydliwe. Tylko dzięki wam czekam na ciąg dalszy.
    No i wiem, że mogę tego pożałować, ale… już Marcello był lepszy.

    PS. Zamierzacie analizować "Otchłań"?

    ~ Yautja

  17. Ile tu jest ściśle opkowego contentu… Zobaczenie samego siebie w lustrze – odhaczone.
    Dziewczyna co się zachowuje "po męsku" i jest to ciągle podkreślane – odhaczone.
    Wszyscy źli są brzydcy i obrzydliwy – odhaczone.
    Wpadanie na siebie w celu zawarcia znajomości chyba też było…
    O wypuszczaniu niedźwiedzia na wolność w środku miasta już się rozpisywać nie będę, bo przedmówcy zrobili to za mnie. Obawiam się, że wilka spotkał podobny los… Zwłaszcza wygłodniałego wilka, co mogło też oznaczać zły los dla jakiegoś zabłąkanego dziecka. Brawo, Natalio, Twoje czyny są takie szlachetne!
    Mam wrażenie, że autor z jednej strony chce pokazać "ale biedni prześladowani byli Żydzi!" a z drugiej sypie stereotypami jak z rękawa.
    I te moce spomiędzy nóg wzięte… Ten fragment został napisany w celu fantazji erotycznych. Po prostu. Jak prawdopodobnie całe to opko.
    Gratuluję determinacji przedzierania się przez to.

  18. Głupie, nudne, bezsensowne i obrzydliwe.

    Ale zaskoczyła mnie wzmianka o "jaspisowej bramie" Izabeli. I tu akurat komentarz "porównanie waginy do skały? Aj aj" jest chybiony. W literaturze miłosnej Dalekiego Wschodu sporo jest określeń z jaspisem w roli głównej – jest jaspisowa brama, jaspisowa komnata, jaspisowy róg… Wynikałoby z tego, że aŁtor zetknął się z ową literaturą, szkoda, że niczego się z niej nie nauczył.

  19. W ramach nadrabiania zaległości dopiero teraz przyswoiłam sobie całość analizy tforu. Nieustające szapoba, Załogo!

    "Podbiegł, rzucił się, złapał za cycki… Ups! Tym razem to był prawdziwy robotnik od Lilpopa."
    "Ledwo uszedłszy z życiem po trzech horrorowych nocach, albowiem straszliwym sekretem haremu było gromadzenie zombie i kanibalek."

    Słowo harcerza, że przeczytałam oba te zdania jako płynną kontynuację tekstu źródłowego i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że to jednak komentarze Analizatorów… co wiele tłumaczy w kwestii tekstu źródłowego, tuszę.

Skomentuj Anonimowy Anuluj pisanie odpowiedzi