77. Anioły w Petersburgu, czyli złoty pociąg (Córka Wokulskiego, cz. 1/5)

Drodzy Czytelnicy!
Zapraszamy Was dziś w podróż w przeszłość – do Cesarstwa Rosyjskiego roku 1884, gdzie zapoznani geniusze klecą tajemnicze wynalazki, anioły latają gęsto jak komary nad bagnem, a kobiety miewają bardzo dziwną anatomię. 
Autor tego fanfika, Roman Praszyński (słynny z obleśnych wywiadów), zapragnął stworzyć kontynuację “Lalki” Prusa – ale lepszą, odważniejszą, podejmującą te wszystkie tematy, których Prus podjąć nie mógł, tj. politykę, rewolucję, ale przede wszystkim – seks. 
Co mu z tego wyszło? Ano, zobaczymy…
Indżojcie, z analizatorskim błogosławieństwem, a kto wytrwa do końca, ten będzie zba… znaczy, tego czeka smakowity bonusik 🙂
Analizują: Kazik, Kura i Vaherem

Roman Praszyński: Córka Wokulskiego,
wyd. MWK sp. z o.o., 2012

CZĘŚĆ PIERWSZA
I.

Anioły istnieją.
W przeciwieństwie do redakcji tej książki. 
I to całkiem dosłownie – książka nie ma strony redakcyjnej, nie ma również żadnej wzmianki o korekcie – w co zresztą nietrudno uwierzyć, patrząc, ilu przecinków w strategicznych miejscach tu brakuje. 
Ja wiem, człowiek nie powinien czepiać się pierwszego zdania, ale co zrobić jak oczy robią backflipa, a intuicja krzyczy ci “nie czytaj tego”?
 Natalia Pol przekonała się o tym w petersburskim cyrku wiosną 1884 roku. Tego wieczoru widownia przy placu Admiralicji była pełna. Na drewnianych ławkach wierciły się piersiaste panny służące, pohukiwali brodaci rzemieślnicy, dostojne matrony karciły dzieci. 
Pozbawione wielkiego biustu panny służące nie były wpuszczane, podobnie jak ogoleni rzemieślnicy i matrony nie karcące dzieci.
Ojcowie rodzin w wytartych surdutach pogryzali gorące kiełbaski roznoszone przez dziewczyny z grubymi warkoczami. 
Rodziny w lepszych ubraniach zajadały bliny z kawiorem. 
Ale gdy Natalia zaczęła swój popisowy numer, hałas ustał, widzowie wokół areny wstrzymali oddech. Wspięła się szybko po maszcie podtrzymującym dach i postawiła stopę na rozciągniętej między słupami linie. Bez zabezpieczeń, wysoko nad ziemią była tylko ona. Wysoka, szczupła dziewczyna o twarzy Marii Magdaleny. 
Czy tylko ja zadałem sobie pytanie “czyli jakiej?”. Czy istnieje jakiś konsensus na temat tego jak wyglądała twarz Marii Magdaleny i ludzie czytając opis wyglądu Natalii od razu potrafią sobie ją wyobrazić? 
Zwiewna jak tiul, mocna jak tygrysi pazur. Wolna jak oddech myszołowa. 
Zakład, że autor był dumny z tych porównań? 
A co jeśli myszołowowi śmierdzi z dzioba? 
Spojrzała w dół. Głowa przy głowie, jak ziarna słonecznika. Oczy wpatrzone z chciwą uwagą. Zasłonięte dłońmi kobiece usta. Łuk napiętej ciszy. W dusznym powietrzu czuła ciężką woń gazowych lamp, zapach tanich perfum, fetor zwierzęcych szczyn.
  – Archaniele Michale – poruszyła wargami. – Daj mi miłość głęboką jak ta przepaść.
Oho, a co to archaniołowi znudziło się gromienie sił piekielnych i teraz hobbystycznie zajmuje się swatami? 
  Werbel strzelił niepokojącym crescendo. Acetylenowy reflektor opatrzony wielką soczewką wykroił z mroku jej białą bufiastą sukienkę i odsłonięte, nagie ramiona. Podświetlone włosy nabrały odcienia burgunda. Rozłożyła ręce jak czarnoksiężnik Chrystus.
Czarnoksiężnik Chrystus. 
Wow.
  Bosą stopą wyczuła chropowatą więźbę dachową sznura. Miłośnie przylgnęła do niego podeszwą. 
To ten moment w którym powinna się nam zapalić kontrolka “hej, czy autor to erotoman gawędziarz, któremu różne pierdoły od razu kojarzą się z segzem?”, ale przeczytałem wywiad w Vivie! więc pozostaje mi jedynie stwierdzić… proszę szanownej wycieczki, zaczyna się!
Powoli przeniosła tam ciężar ciała. Dołączyła drugą nogę (tworząc z pierwszą nogą i liną miłosny trójkąt) i zawisła nad krowim plackiem areny.
Dziewięcioletni Pietrek, którego matka zabrała do cyrku z okazji urodzin, wyciągnął rękę w marynarskim ubraniu 
Ręka miała na sobie koszulkę z szerokim kołnierzem i granatowe spodenki, a na wskazującym palcu malutką czapeczkę. 
i rozdarł się na całą widownię:
– Mama patrzy! Ona lata!…
  Krótki śmiech skwitował jego zachwyty. Natalia nie patrzyła już w dół. Skupiła się na linie. Pod nią nie było żadnych zabezpieczeń. Właśnie za to płacili widzowie. Do każdego biletu dołączony był niewidzialny aneks – szansa na widok jej krwawej śmierci. Ciała roztrzaskanego na trocinach. Ale szła równo, krok za krokiem. Zdobywała kolejne metry i serce publiki. Werbel szalał. Ludzie też. Klaskali, śmiali się, wstawali z miejsc.
(…)
  Czuła radość w piersiach, uśmiech rozświetlał jej twarz. Była spokojna i pewna swego. Jakby nigdy nie była pomiotem ras, pół-Żydówką pół-Polką wychowana na Rosjankę; jakby kto na nią teraz popatrzył, to nigdy by nie zgadł, ale jak tylko zejdzie na ziemię, całą biografię etniczną widać; jakby obca jej były codzienna sąsiedzka pogarda, plemienna wrogość; jakby po łące sunęła, na spotkanie z ukochanym, a nie po krawędzi brzytwy.
  Widownia czuła jej oddanie i tym dzielniej biła w prawice.
Lewice w tym czasie chowając do kieszeni. Cudzych. 
(Tak, ja wiem, że Norwid pisał “Klaskaniem mając obrzękłe prawice…”, ale mimo wszystko klaszcze się w dwie dłonie, a pan Praszyński Norwidem nie jest). 
  – Krasota!… – na trybunach rodzili się jednonocni wielbiciele.
  Pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie spod powiek. Może dojrzy tego jedynego, który całe życie szedł w jej stronę? Ich oczy spotkają się – i nic nigdy już nie będzie takie samo?…
Spoko. Nie ma lepszego momentu na poszukiwanie tróloffa niż kiedy idziesz bez zabezpieczenia po linie, wiele metrów nad ziemią. 
  Próżny trud. Masa pod stopami zlewała się w jedną plamę. Nie dojrzysz tam absztyfikanta, o nie. Nawet gdyby patrzyła uważnie, nawet gdyby patrzyła sto lat, nie dostrzegłaby wiotkiej dłoni anioła, która chwyciła dziewięcioletniego Pietrka za kołnierz ,i korzystając z nieuwagi zaaferowanej matki, pociągnęła w kulisy.
Panie, to nie żaden anioł, jeno imperatyw narracyjny. 
Widzę tego Pietrka – jak wrzeszczy i wierzga nogami, ciągnięty niewidzialną ręką za kołnierz. 
…Przepraszam, ale że to ten dziewięciolatek miałby być tym niedojrzanym absztyfikantem? 
(…)
  Z gąszczu nut wyłonił się sypki jak piasek Lot trzmiela Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. 
Wow, piętnaście lat przed jego skomponowaniem. 
Powietrze było gęste od napięcia.
Skoczyła salto. Jej ciało mignęło w powietrzu jak pstrąg w górskim potoku. Przez arenę przeszedł jęk. Z gardeł ludzi wyduszony strach.
Khyyyy, khyyyy, khyyy… kłaczek! 
  I wtedy… – zawsze jest jakieś wtedy, które prowokuje anioły – pomyślała o matce. O liście, który dostała rano. Była dzieckiem, gdy jej matka umarła. Wychowała ją babcia. A teraz – dwadzieścia lat później – kobieta, która wydała ją na świat, ożyła.
A potem pomyślała o liście zakupów na jutro. I że wódka znów podrożała. I widziała taki ładny wzór sweterka do zrobienia na drutach.  
Ach, a może to tylko nowa metoda okradania, “na nieżyjącą madkę”?
  I wzywa do Warszawy. 
Więc rano okazało się, że jej matka żyje, ale nasza bohaterka rozmyśla o spotkaniu gościa w którym się zakocha i o czymś co wzburzyło jej porządek świata myśli… przypadkowo? 
First things first, matka czekała tyle lat, to poczeka jeszcze, a fagas może się drugi raz nie pojawić. 
W sercu Natalii gniew miesza się z tęsknotą. Doświadcza barw uczuć, o które siebie nie podejrzewała.
To normalne ludzkie uczucia. Chyba że Natalia jest androidem. 
  Na szczęście anioły czuwają. Więc gdy jej noga leci z liny, wciąż ma szansę.
(…) Natalia nie poddaje się, odrzuca korpus w przeciwną stronę, próbuje pozostać na linie, ramiona wygięte w tył, jak u pływaka. Walczy o równowagę. Teraz to jedyny plan jej istnienia. Jedyny cel. Jasny jak gwiazda zaranna.
Już nie myśli o tróloffie, o matce i pięciuset innych rzeczach? Jestem zaskoczona. 
  – Gospodi pomiluj! – pod dach cyrku uderza modlitewny skowyt.
Jednak wymach był za mocny. Dziewczyna na sznurze wpada w rosnącą huśtawkę. Lina pod jej nogami skacze na boki jak żywa. A ona daremnie próbuje pozostać w równowadze.
  Natalia odrywa się od białej kreski rozpiętej pod powałą i powoli, jak to zdarza się w snach, nierealnie pomału leci w bok, machając wszystkimi kończynami. A nogi ma piękne, długie, ramiona toczone, jak z alabastru, łuk szyi perłowy; a wszystko nagie, odsłonięte ku zachwytowi i zgrozie plebsu.
U mnie ten opis też wywołał zachwyt i zgrozę. 
 Jeszcze przez chwilę ludziom na dole żołądki skaczą do gardła, bo zdaje im się, że dziewczyna zdoła schwytać się dłońmi liny. Ocaleje. Lecz nie. Siła upadku jest za duża. Natalia mija życionośny sznur o włos. Z otwartymi ustami, z których przenikliwym krzykiem wydostaje się cała rozpacz jej samotnego życia, opada w dół. Później świadkowie tragedii daliby sobie ręce uciąć, że ta chwila trwała wieczność.
  Wieczność to dobry czas dla aniołów. One swój plan miały przygotowany od dawna. Być może od chwili, kiedy Duch unoszący się nad wodami powiedział: Jestem…
Przez miliardy lat (tylko przez sześć tysięcy! – zakrzyknęli oburzeni kreacjoniści) przechowywały w pamięci, że w roku pańskim 1884 w mieście Petersburgu dnia tego i tego mają się udać do cyrku, gdzie niejaka Natalia będzie się popisywać na linie i…
  Wiec zanim jeszcze Natalia postawiła stopę na linie, klaun Albert, który pełnił w petersburskim cyrku również rolę ciecia, zapomniał zamknąć klatkę z niedźwiedziem. 
…dopilnować Alberta, żeby nie zamknął… 
Stary Misza, brunatny misiek z oberwanym uchem, który tego wieczoru swoje już odegrał, spał zwinięty w rogu, obok miski z wodą. Dziewięcioletni Pietrek, podprowadzony tam delikatnie przez wiotką dłoń, aż podskoczył z radości.
…zaprowadzić Pietrka na zaplecze… 
 Wyjął kapiszon, co go miał schowany w kieszeni marynarskiego ubranka i odpalił nad uchem miśka.
…obliczyć moc kapiszonu…
  Obudzony wystrzałem zwierz wyprysnął z klatki z siłą pocisku.
…wyznaczyć trajektorię biegu niedźwiedzia… 
Przerażony Pietrek posikał się w nowe spodnie,
Tu zadumały się na chwilę. Nie były pewne, czy posikanie się Pietrka zostało uwzględnione w boskim projekcie. A jeśli nie…?! Jeśli przez tę mokrą plamę na spodenkach cały misterny plan się rypnie i nastąpi kosmiczna katastrofa?! 
ale niedźwiedź ani myślał wyżywać się na gówniarzu. Rycząc, pognał przed siebie. A kierunek wypadł mu akurat na arenę. Więc gdy Natalia opadała w krzyku, na dywanie z trocin pojawił się pędzący niedźwiedź. I te dwa ruchome pociski, sunąc prostopadle, spotkały się w jednym punkcie. A były nim plecy miśka.
I oboje połamali sobie kręgosłupy, koniec opka. 
I jeb, cały nieumiejętnie budowany dramatyzm i tak poszedł się kochać, bo autor musiał użyć określenia “plecy miśka”. Brakuje jeszcze tylko sztucznego śmiechu z offu. 
Zaiste, Bóg działa na tajemnicze sposoby. 
Natalia walnęła w żywy bufor i zastygła nieruchoma. Zwisała z włochatego grzbietu jak szmaciana lalka. Wyszła z ciała. Czasami jej się to zdarzało. 
Mi w czasie analizowania też zdarza się wyjść z siebie i stanąć obok. 
Widziała samą siebie z góry. Zobaczyła stamtąd upadek i miękkie lądowanie. Dostrzegła, że ogłuszony zwierz rozpłaszczył się na arenie. Że spomiędzy starych zębów wypełzł język. I kropla posoki. Ludzie na widowni zastygli.
  A potem wybuchli.
O, czyżby zamach terrorystyczny przeprowadzony przez żądających niepodległości Polaków? 
Nie, to efekt tej drobnej obsuwy w boskim planie. Gdyby Pietrek się nie posikał… 
(…)
  Dyrektor nie miał pojęcia o ratowaniu ludzi, więc wlał w usta Natalii, co miał pod ręką. A była to smirnowska. Dziewczyna zakrztusiła się i otwarła oczy.
Woda życia!
NIE WLEWA SIĘ NIEPRZYTOMNEJ OSOBIE NIC DO UST!!! NIGDY, NEVER, NIKAGDA!!! 
  – Bogu dzięki… – westchnął dyrektor cyrku i przeżegnał się.
  Klaun tylko splunął pod nogi. Inaczej nie umiał okazywać uczuć.
Musiał być z niego boski klaun. I singiel z długim stażem. 
Pluł raz na wkurwa, dwa razy na zadowolenie, trzy razy oznaczało “kocham cię”. 
– Co się stało?… – jęknęła Natalia.
– Dziecko… – dyrektor powstrzymywał łzy. – Żyjesz…
Natalia patrzyła niewidzącym wzrokiem. Spróbowała się podnieść, ale ból szyi powalił ją na leżankę. Obróciła się tylko na bok i zwymiotowała na dywan mieszaniną krwi i żółci.
U-u, krwotok wewnętrzny? Czarno to widzę…
– Do szpitala… – mruknął klaun i splunął troskliwie.
Dziewczyna przestraszyła się.
– N i e ! . . .
Nienawidziła konowałów. Bała się strzykawek i skalpeli. Do mdłości doprowadzał ją zapach lizolu.
Spokojnie, nie masz szans go zwęszyć jeszcze przez najbliższe pięć lat.  Lizol został wynaleziony w 1889.
Dyrektor nie nalegał. Stary kutwa liczył każdy grosz. Oprócz tych, które zostawiał w lupanarach.
Poprawił tylko dziewczynie poduszkę pod głową i przykrył ją kocem.
– Jak się czujesz?
Natalia kiwnęła słabo głową.
– Dobrze… chyba…
I rzygnęła sobie krwią. 
Natalię bada niejaki Sasza, który niegdyś “liznął trochę weterynarii, więc w trupie pełnił rolę lekarza”. Oznajmia, że kości nie są połamane, więc jeśli nie uszkodziła sobie żadnych organów wewnętrznych, to niedługo znów będzie skakać po linie jak małpa. 
No dobrze, ale co z niedźwiedziem? Bo nie ukrywam, tylko to mnie teraz interesuje w tej fabule. 
(…)
  [Rublow] Przegonił całą trupę, która zebrała się pod drzwiami, pełna troski o dziewczynę.
– Jutro – wołał. – Jutro ją zobaczycie. Teraz dajcie pokój!…
– Śpij dobrze, Natalia – krzyknęły tancerki.
– To był cud. Bóg cię kocha! – dorzucił połykacz ognia.
Klaun Albert gęsto pluł pod nogi.
Po godzinach dorabiał jako zraszacz ogrodowy.
  Anioły zadowolone z roboty, wzięły sobie wolne. 
Po tylu miliardach lat oczekiwania im się należało. 
Dlatego następnego dnia rano dyrektor mógł ją zaskoczyć. Natalia przespała noc na jego leżance, wiercąc się i gorączkując. A gdy obolała wstała rano, żeby wysikać się do wiadra, wpadł do przyczepy. 
– Won!!! Gdzie do mojego wiadra na samogon! – ryknął. 
Przekimał noc w wozie akrobaty. Teraz zarzucił na ramiona Natalii płaszcz i wcisnął jej do ręki dziesięć rubli.
  Cyrkówka zdziwiła się.
  – Za co?…
Za straty moralne. 
Rublow przełknął ślinę. Nie było mu łatwo. Ale wiedział, że robi dobrze.
– Popatrz. – Pokazał jej swą lewą dłoń.
Nie musiał tego robić. Wszyscy w cyrku wiedzieli, że ma protezę. Prawdziwą rękę odgryzł mu nubijski lew.
Przy technice końca XIX wieku to nie tylko “wiedzieli” ale “widzieli”.
– Kiedyś byłem świetnym treserem dzikich zwierząt… – rozpoczął wyrok. 
…Wyrok? 
– Ulubieńcem dam. Te bogatsze rzucały na arenę swoje pierścienie i kolczyki. Te zgrabniejsze czekały na mnie w swych karetach. Chciały, żebym tresował je w ich alkowach…
Bo nie ma lepszego wstępu do “zwalniam cię”, niż akapit stulejarstwa. 
Ale gdy potwór pożarł mi dłoń – wszystko się skończyło. 
Chciałeś powiedzieć “biedny przedstawiciel wymarłego już podgatunku lwa, zmuszony do zabawiania ludzi w cyrku”?
Już nigdy nie miałem odwagi stanąć oko w oko ze śmiercią. Uciekłem z areny. Ty, dziewczyno, też jesteś skończona. Już zawsze na linie będziesz myśleć tylko o jednym. Kiedy spadnę? Kiedy roztrzaskam swe młode ciało o wyschniętą ziemię posypaną trocinami?… I roztrzaskasz bez wątpienia!
  Natalia była wciąż zaspana.
  – Panie Rublow, brednie…
  – Nie mów nic!
  Wypchnął ją z wozu. Przeciągnął za włosy przez błotniste podwórze.
  Nie miała sił stawiać oporu. Konie tupały przy pustych żłobach.
  Egzotyczne zwierzęta w klatkach patrzyły smutno. Misiek Misza dogorywał, charcząc.  
Właśnie, co ze starym miśkiem? 🙁 
Odstawiony do składzika z rekwizytami.
Okna w kolorowych budach były pozasłaniane. Cyrkowa brać odsypiała nocne szaleństwa. Natalia czuła ból całego ciała. A jej serce ogarnął przeczuwany żal nieszczęścia.
Przeczuwała, że będzie gorzko żałować znalezienia się w tym opku. 
  Na ulicy czekała dorożka. Rublow wepchnął ją do środka – szybko, szybko, żeby nikt nie zobaczył, nie zatrzymał. I wyrzucił z siebie.
  – Zwalniam cię.
  Natalia spojrzała z rozpaczą. Jak pies wyganiany kopniakiem.
  – Dyrektorze… to moje życie…
  Rublow odwrócił twarz. Czuł, że jest świnią. Wiedział, że inaczej nie może. To dla jej dobra. A tak w ogóle to minimalne znowu podnieśli, wszystkim trzeba będzie zmienić umowy na śmieciówki, a chodzenie na linie dopisze się do obowiązków trenera pcheł. Natalia w Petersburgu miała kuzyna. Na bruk jej nie wyrzucał.
  – Nie wracaj tu nigdy… chyba że kupisz bilet! 
  Oszołomiona, obolała, ze łzami w oczach skuliła się na ławce powozu. Furman zaciął konie.
I ruszył, choć nikt mu nie powiedział gdzie.
II. 
Nad Warszawą pękło niebo i z woli Teutatesa zleciało wszystkim na głowy. Szpony pioruna jak łapa czarta z hukiem rozorały nocny firmament. W sinym świetle błyskawicy wynurzyło się z ciemności ponure cielsko Cytadeli Aleksandrowskiej. Wysiedlono tysiące ludzi, aby wnieść tę monstrualną tiurmę. Budowana przez trzydzieści lat, 
Wiki mówi, że tylko dwa. Choć fakt, po oficjalnym otwarciu, jeszcze przez wiele lat była rozbudowywana i modernizowana. 
powstała dzięki niewolniczej pracy chłopów, warta była górę złota. Górowała nad miastem niczym pajęczyca nad bezbronną muchą. Śledziła każdy ruch setkami armatnich oczu wycelowanych w Starówkę. Ceglane flanki, za którymi stacjonowały tysiące żołnierzy rosyjskiego zaborcy, na moment mignęły w czarnej toni Wisły. Zaraz potem chlusnął deszcz. Burza zalała świat jak Ruscy Polskę.
Pioruny huczały: Uuuuuuurrrraaaaa!!!
  Kolejny błysk piorunu oświetlił bramę warowni, przez którą wyszła dziwna procesja. Dwóch więźniów ze skutymi stopami biegło truchtem, dźwigając nieforemny pakunek. Worek, do którego upchnięto zwłoki skazańca. Minikondukt pogrzebowy strzegło dwóch wartowników. Na plecach karabiny, w rękach łopaty.
No oczywiście, że jak im więzień zacznie spitalać, to lepiej będzie mu przydzwonić łopatą niż sięgać po karabin. 
(…)
  Zatrzymali się na stoku upstrzonym kępami wyschłej trawy.
  W pobliżu krzyża, gdzie przed laty rozstrzelano Traugutta. 
Traugutt został powieszony. 
Oj tam, oj tam. Rozstrzelanie jest bardziej widowiskowe i romantyczne. 
Skazańcy położyli worek na ziemi i zabrali się do kopania. Strażnicy o przekrwionych oczach stanęli o dwa kroki od nich i wsparli się na karabinach. Deszcz lał.
  Były sędzia odłożył łopatę i otarł twarz. Spadająca z nieba woda oślepiała. Strażnikowi nie spodobała się samowolna przerwa w pracy. Szturchnął więźnia kolbą karabinu. Uderzony upadł w mokrą glinę. Po czym trącono go butem w plecy, łamiąc kręgosłup. 
  – Szybciej, psy – warknął oprawca w języku Puszkina. – Nie jesteśmy na balu.
– Job twoju mać – odpowiedział mu więzień w języku Siergieja Sznurowa. 
Więźniowie kopią, a tymczasem na dziedziniec wjeżdża powóz, wiozący Włassowskiego – zastępcę oberpolicmajstra Warszawy oraz Konstantego Ciołkowskiego, który przybył tu na specjalne zaproszenie szefa policji. 
– Zaraz będziemy, profesorze – zwrócił się do siedzącego obok mężczyzny z monoklem w oku.
– Nie mogę się doczekać – odparł tamten, poprawiając muchę pod kołnierzykiem koszuli.
Konstanty Ciołkowski. Profesor Instytutu Technologicznego w Petersburgu, znawca materiałów wybuchowych, entuzjasta maszyn latających. Przybył tu na wezwanie oberpolicmajstra Warszawy.
Hm, jeśli mamy rok 1884, to Ciołkowski ma 27 lat i jest nauczycielem fizyki w Borowsku, w guberni kałuskiej, a jego prace nad “latającymi maszynami” dopiero się zaczynają. Wcześniej opracował m. in. kinetyczną teorię gazów, nie mając pojęcia, że została już ogłoszona ćwierć wieku wcześniej. Nie zajmował się materiałami wybuchowymi. 
Nigdy nie był profesorem Instytutu Technologicznego, niemal całe życie przeżył w Kałudze i okolicach, pracując jako nauczyciel, i tam dokonując swoich odkryć. Wątpliwe, by oberpolicmajstrowi Warszawy to nazwisko choć obiło się o uszy. 
Ekhem! *Rzuca na stół kartę “ALTERNATYWNA LINIA CZASOWA”*
  – Wasz przełożony ściągnął mnie obietnicą tak cudowną jak chodzenie po wodzie zbawcy naszego, Jezusa Chrystusa – uśmiechnął się petersburski uczony. – Jeżeli wszystko to okaże się prawdą… – zawiesił głos – świat nigdy już nie będzie taki sam…
Włassowski kiwnął głową.
– Kibalczycz mówi to samo.
Przywołał nazwisko Władimira Kibalczycza, więźnia X Pawilonu, oskarżonego o spisek na życie Jego Wysokości cara Wszechrosji Aleksandra III. I skazanego na śmierć. Jednak terrorysta zamiast dyndać na szubienicy, pracował w wilgotnej celi nad tajemniczym wynalazkiem.
Najs, idealne warunki. Wernher von Braun miał u Amerykanów pewnie takie same, gdy pracował nad rakietami kosmicznymi. 
  „Darujcie mi chociaż kilka miesięcy życia – błagał sąd wojskowy ten oszalały od nihilizmu syn żydowskiego handlarza wódką. 
Charakterystyka bohaterów w wykonaniu pana Praszyńskiego jest… hm… ze zdania na zdanie coraz bardziej interesująca. 
– Niech dokończę swój pomysł. Wcześniej nie miałem na to czasu, musiałem konstruować bomby dla moich towarzyszy zamachowców”.
Z pewnością jest to argument, który przekonałby każdy sąd. 
  Sędziowie posłali go do wszystkich diabłów. Ale Buturlin wybronił przed katem. O, Buturlin to szczwany lis. Widzi dalej niż te zakute łby z wojskowego sądu.
  Prelotka zatrzymała się u bram Cytadeli. Żandarm wychylił w noc swą wilczą gębę (to były “te dni” w jego wilkołaczym życiu)  i wrzasnął bez specjalnego entuzjazmu na strażnika:
  – Wpuszczaj, łachudro. Naczelnik czeka.
(…)
– Nie czas na pogawędki – zgasił go Włassowski. – Prowadźcie do więźnia.
Naczelnik zdjął czapkę z czerwonym otokiem i podrapał się po resztkach włosów.
– A którego z tych łachudrów Wasza Miłość ma na myśli?
A to naczalstwo nie przysłało depeszy, nie uprzedziło, który więzień będzie im potrzebny, tylko ot, tak zjawia się znienacka jak hiszpańska inkwizycja? 
  Włassowski sarknął w myślach: Durak… Dlaczego zawsze zatrudniają największych idiotów?
– Kibalczycza – warknął. – Potrzebny nam Żyd wynalazca. Profesor musi się z nim rozmówić.
 Naczelnik rozłożył ręce gestem kata odmawiającego skazańcowi kubka wody.
 – To niemożliwe.
 Włassowski odruchowo złapał za kindżał. Za mniejszą bezczelność skazywał na chłostę.
– Czy dobrze usłyszałem? Odmawiacie wykonania rozkazu oberpolicmajstra Nikołaja Buturlina? Brata naszego miłościwie panującego cara Aleksandra Aleksandrowicza?
Naczelnik zbladł. Gdyby mógł, rozpłaszczyłby się na podłodze jak jego stary, wydeptany dywan.
– G d z i e ż b y m śmiał… – zaśmiał się nerwowo. – Niestety, nawet nasz miłościwie panujący carsko-królewski władca imperium musi się ugiąć przed wyrokami opatrzności. 
Mujeju, jaki elokwentny! 
Kibalczycz wymknął się…
Włassowski spurpurowiał. Wyszarpnął pałasz i rycząc, podskoczył do naczelnika.
– Daliście mu zwiać?!
Nooo, kochasiu, jeszcze parę takich niezręczności językowych i twoja głowa potoczy się w dół po schodach… 
Twarz starca przypominała pysk kopniętego psa.
– A gdzieżby. Umarł.
Włassowski zamarł. Schował broń i odstąpił dwa kroki.
– Nie żyje?
Nie mógł tego zrozumieć.
Umarł. Wyzionął ducha. Kopnął w kalendarz. Wyciągnął nogi. Wącha kwiatki od spodu. Przeszedł na łono Abrahama. Pomogłem? 
W takim razie wymienię go panu. Ach nie, przykro mi, więźniowie-szaleni wynalazcy się skończyli. 
– Zamęczyliście go? – zapytał groźnie. – Przecież rozkazy były wyraźne. To więzień o wyjątkowym statusie. Nietykalny.
No i elo, dlatego kazaliśmy go trzymać w wilgotnej celi. 
Naczelnik oblał się potem. Poluźnił ciasny kołnierz.
– Kiedy on sam… na suchoty… dziś rano… Właśnie go zakopują pod murami.
Włassowski zbladł. Ręka znów powędrowała do kindżału.
– Był chory? Dlaczego nie meldowaliście?
– Nie było rozkazu.
Włassowski zamarł.
„Nie było rozkazu”, święte słowa. Absolutna ochrona. Wszak samodzielność w państwie cara była grzechem.
Najwyraźniej rozkaz, by traktować go jak więźnia o szczególnym statusie nie zawierał podrozkazu, by dbać również o jego zdrowie. 
Goście idą do celi. 
  – Przez ostatnie miesiące Kibalczycz tutaj zapisywał swoje obliczenia. Jesteśmy uratowani!
  Wręczył uczonemu z Petersburga niepozorny notatnik. Ten wziął go z mieszaniną ekscytacji i niedowierzania.
  – Światła – zagrzmiał Włassowski. – Więcej światła!
Tak, autorze, wiemy, że jesteś erudytą. 
Bla, bla, Ciołkowski czyta zapiski zmarłego więźnia, po czym oznajmia, że mają do czynienia z geniuszem. Włassowski jest przeszczęśliwy, gdyż w zeszycie znajduje się projekt superbroni. 

III.
Dorożka jechała Newskim Prospektem. Natalia patrzyła na Petersburg, jakby wylądowała na obcej planecie.
  Gdzie ja jestem? – Myślała obolała. – Kto wzniósł to chore, przerażające miasto?
Odpowiedź masz w nazwie! Dosłownie! 
(Miasto zostało nazwane na cześć świętego Piotra, ale tak się szczęśliwie złożyło, że gość który przyklepał budowę był imiennikiem apostoła)
  Domy wielkie jak kościoły szatana. 
Och, wy też tak macie? Patrzycie na wielki dom i mówicie w myślach do samych siebie “Eh, kościoły szatana…”?
Ale chałupę tu postawili, no kościół szatana, w środku pewnie odpicowane jak czarnoksięski Chrystus. 
Marmurowe zamki bogaczy, którzy zbili fortuny na rządowych zamówieniach. Niekończące się ulice, pod którymi skryto cmentarze. Chodniki zapchane mundurowymi. Wojsko, żandarmeria, studenci, urzędnicy. Najmarniejszy kancelaryjny gryzipiórek obowiązkowo w wojskowym uniformie. Skoszarowane społeczeństwo. Armia poddanych cara.
  Wszyscy zamknięci w więzieniu wielkim jak kraj – myślała.
  Dusiła się.
  Chciała płakać. Załkała nawet. Ale sucho. Bez łez. Czuła, że płacz rodzi się piersiach, podchodzi do gardła, wspina się wyżej i utyka gdzieś między nosem a oczami. Nie potrafiła się rozpłakać. Pragnęła, marzyła, żeby się rozbeczeć, rozmazać, zasmarkać.
  Rozpłynąć w słonej powodzi. Ale nic z tego. Nie umiała. Od śmierci babci łzy zamieniły się w kamienie. Straszna choroba. 
  Zaklęła więc mocno. Po dorożkarsku. To przyniosło ulgę.
(…)
Cyrk to było całe jej życie. Matki nie znała. Babcia Teodozja zginęła w pogromie, gdy Natalia miała trzynaście lat. Późniejszy czas spędzony w Petersburskim Instytucie dla Dziewic był koszmarem.
Ma na myśli Instytut Smolny? Dla SZLACHETNIE URODZONYCH panien? No, chyba że Natalia wspomina czasy, kiedy pracowała tam jako posługaczka…?
  I dopiero trupa Rublowa stał się jej rodziną. Prawdziwym domem.
  To nie była strata pracy. Pieniądze można zarobić wszędzie.
  To była zdrada. Cios w serce…
  Jak żyć? – myślała. – Jakie mam prawo żyć? Czy świat choć przez sekundę zainteresuje się losem takiej jak ja sieroty? Wyrzutka, kundla, mieszańca?
Próbowała się modlić, lecz na próżno. Zmieniała słowa modlitwy, zmieniała bogów, do których wznosiła modły. Czy ma błagać Jahwe, czy jego chrześcijańskiego brata bliźniaka? 
Ciekawa interpretacja. Tylko o kim opowiada stary testament, gdy czyta go chrześcijanin? 
Jakby co, to pamiętajcie, że od tej pory Trójca Święta to bliźniaki i ich zwierzątko. 
A może płakać przed obrazem Najświętszej Panienki, bo jakie to niebo bez kobiety? Jaki to wszechświat, w którym brakuje Stworzycielki?
Natalia tworzy własną religię? 
  Więc modliła się Ojcze Nasz i Matko Nasza… – i już sama nie wiedziała, kim jest. Czy ma prawo kogokolwiek prosić o pomoc, skoro nie należy do żadnego plemienia?
(…)
  Drzwi otworzył Andriej. Wysoki, siwy, w aksamitnym szlafroku. Bystre, lecz podpuchnięte z niedospania oczy.
  Uśmiechnął się serdecznie.
  – Siostrzyczko. Skąd ty tu?
  Poczuła ciepło w sercu. Wilgoć pod powiekami. Oto jedyny człowiek, dla którego coś znaczy. Bliski jak rodzony brat. Jak się za chwilę przekonamy, autor dziwnie wyobraża sobie rodzeństwową bliskość. Wszak wychowali się razem. Objęła go z czułością. Oddał uścisk. Ach, jak dobrze poczuć pewne męskie ramiona. Zapach cygar. Nagłą falą wrócił smutek.
  – Och, Andriej, co za nieszczęście!
(…)
  Opowiedziała mu ostatnie wydarzenia. Oczy miała suche. Ale serce skowyczało żałością.
  Andriej wysłuchał uważnie. Potem złapał delikatnie za ramiona.
  – Jesteś cała?
  Pokiwała głową że tak. Jest cała. Zdrowa. Choć poraniona na duszy.
I w żołądku, wszak haftowała krwią i żółcią. 
  Andriej uśmiechnął się znów. Uśmiech miał anielski.
  – Wszystko będzie dobrze – pocieszył. – Dobrze, że żyjesz.  Dobrze, że ten dusigrosz Rublow cię wyrzucił. Będziesz mi teraz bardzo potrzebna.
Well, nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego? 
Już miałem dawać ogłoszenie, że szukam włamywacza-akrobaty.
IV. 
Włassowski odwiózł Ciołkowskiego do Hotelu Europejskiego. Zostawił w pokoju 212 i zaraz skoczył prelotką na plac Teatralny pod ratuszem. Gdy uchylał drzwi do gabinetu swojego szefa, oberpolicmajstra Nikołaja Aleksandrowicza Buturlina, ten posuwał gryzetkę. 
Gryzetka – dziewczyna pracująca w branży modowej; jako ekspedientka lub szwaczka… ale autor zdaje się traktować to słowo jak synonim prostytutki. 
Może Gildia Szwaczek otworzyła filię w Warszawie.
Stał przy biurku z opuszczonymi spodniami. Przed nim, z nogami w szpagacie, falowała (przechodząca w stan płynny) piersiasta czarnulka, popiskując omdlewająco. Wielki nagi zad oberpolicmajstra napierał z rozkoszą, mięśnie pośladków kurczyły się rytmicznie, plecy wygiął niczym marcujący kot. I darł się równie głośno. Włassowski stał w progu i chłonął ten widok. 
Jak dla mnie powinien zachować się tak: 
Ale u tego autora…
Nad głową Buturlina, na beżowej ścianie gabinetu wisiał portret Jego Wysokości Imperatora Aleksandra III, cara Wszechrosji. Podmalowany na olejno łysiejący wąsacz wytrzeszczał gały.
I też chłonął. 
  – Wygląda, jakby Buturlin dymał cara – pomyślał zastępca, stary lubieżnik.
Nie wiem, pod jakim kątem i z jakiej perspektywy. A nie mam już ochoty obracać mentalnej kamery wokół tej wysmakowanej sceny. 
  Chrząknął, aby zwrócić uwagę szefa.
  Oberpolicmajster obejrzał się i zobaczywszy przy drzwiach Włassowskiego, mrugnął rozradowany.
  – Ma… macie?
  Zapytany tylko trzasnął obcasami i skinął energicznie głową.
  Z dumą wyciągnął przed siebie skórzaną teczkę. Minę miał rozradowaną.
  – P o . . . po… poczekajcie… – usłyszał. I przez parę chwil podziwiał, jak jego przełożony, strażnik i kat Warszawy, szczytuje we włochatej waginie kokoty.
Podziwiał, chłonął z zachwytem, składał dłonie do oklasków. 
Hm, jeśli miała faktycznie WAGINĘ porośniętą włosiem, no to… wrażenia musiały być jedyne w swoim rodzaju. 
Chociaż… lepsza włochata niż zębata. 
  Buturlin zaskowyczał (następny wilkołak?), zatrząsł się i opadł na jasny brzuch płatnej kochanki. Już po chwili poderwał się, skoczył do okna, wytarł kuśkę w ciężką zasłonę (ooooczywiście) i wciągnął spodnie.
  – Chcecie? – pokazał na nagą kobietę. – Inez jest słodka.
I taka puchata w środku. 
  Włassowski nie omieszkał skorzystać. Obrócił kobietę na brzuch i szybko wsunął swój kozacki zaganiacz w jej rozklepaną dziuplę.
Zaskoczone wiewiórki rozpierzchły się na wszystkie strony. 
 Jęknęła. Ruski dyszał, gniotąc jej ramiona w potężnych łapskach. Na łopatkach miała wydziergane na szydełku dwa pierzaste skrzydła. Kiwały się w rytm uderzeń jego bioder. Aż w końcu odpaliły i prostytutka fruuu! do nieba. 
Zasapany po miłosnych ćwiczenia oberpolicmajster wyjął  z czarnej skórzanej teczki z miedzianymi okuciami zielony zeszyt. Przerzucał chciwie jego strony, wpatrując się z rozkoszą w niezrozumiałe wzory matematyczne, wykresy i techniczne rysunki kreślone nieporadną kreską.
  Skarb, prawdziwy skarb – cieszył się w myślach bez zacinania.
No, tak się jakoś dziwnie składa, że wady WYMOWY nie dotyczą myśli. 
Słysząc, że podwładny dochodzi, zadzwonił na służbę. Niech sobie też popatrzy. Wszedł Wania ubrany w kozackie pantalony i lnianą koszulę ze stójką. Włosy miał gęste jak snopek słomy. Udał, że nie widzi nagiego zadu kozaka.
  – Koniak – rozkazał Buturlin. – Najlepszy.
Służący przyniósł gruzińską brandy za czterdzieści pięć rubli butelka. Nalał od serca do dwóch grubo rżniętych kielichów.
  Włassowski skończył, skowycząc.
Jezu, to się roznosi. Może likantropia to choroba weneryczna? 
(…)
  – Za cara! – rzekł Włassowski.
  – Oby żył wie… wiecznie! – mrugnął Buturlin.
  W jego ustach toast nabierał dwuznaczności. Był przyrodnim bratem władcy Rosji. Carskim bękartem. Brat nie był mu życzliwy. Szczerze mówiąc, kariera oberpolicmajstra wisiała na włosku. Odkąd od bomby polskiego terrorysty zginął ojciec obydwu, Aleksander II, Buturlin drżał o stołek.
Ee tam, od zamachu minęły już trzy lata, a on ciągle się na stołku trzyma, więc chyba nie jest tak źle. 
Teraz przygładził bokobrody zmierzwione w miłosnym szale i położył na kolanach czarną teczkę z zielonym zeszytem. Dotknął jej delikatniej niż piersi kochanki.  Kobiety zwykle miętosił.
Jak ciasto drożdżowe. 
  – P o t r z e b u j ę zło… zło… złotego strzału – odezwał się do Włassowskiego, przed którym nie miał tajemnic. Włassowski życzliwie podsunął strzykawkę. Jechali wszak na tym samym wózku.
  Zastępca nalał powtórnie bursztynowego gruzina.
  – Kubalczycz to genialny wynalazca – zapewnił. – Ciołkowski nie ma wątpliwości.
  Buturlin łyknął brandy.
  – Kubalczycz jest łajdakiem i psem – sapnął. – Popieprzonym re… re… rewolucjonistą.
  Włassowski rozlał ponownie.
  – B y ł .
  Buturlin spojrzał pytająco.
  – Gruźlica. Dziś go zakopali.
  Oberpolicmajster zerwał się na równe nogi.
  – U . . . u… umarł? Zdechł?
Znowu muszę tłumaczyć? 
  W jego głosie dźwięczała histeria. Stanął przed zastępcą. Wziął  się pod boki.
  – Chcecie powiedzieć, że nie pojedzie ze mną do Mi… Mi… Ministerstwa Wojny?! – zapiał z wściekłością. – Że nie pokażę im naszej cudownej kury znoszącej złote jajka?! Przecież to… ka… ka… ka…
  Próbował wypluć słowo. Nie dał rady
  – Katastrofa? – podrzucił Włassowski.
  Buturlin padł obok niego na sofę.
– Pies to jebał! – wykrztusił bezbłędnie.
*Frenetyczne oklaski*
(…)
  – Ciołkowski skonstruuje według planów Kubalczycza rakietę. Damy carowi do ręki broń, jakiej nie miał jeszcze żaden  władca. Gdy zechce, zmiecie z powierzchni ziemi całe miasta. Całe narody. Kto mu się oprze?
Okey, czy oni mu chcą skonstruować rakietę… której moc rażenia równa się bombie atomowej? Bo to nie jest jeden wynalazek wyprzedzający swoją epokę, to są dwa takie wynalazki. 
Pewnie amerykański rząd już siedzi i klecie tarczę antyrakietową na podstawie notatek Tesli (jakiś gubernator: “ż … ż… żyje? Egzystuje?”)
(…)
  Przez chwilę panowała błoga cisza. Obaj roztrząsali cudowne korzyści, które spłyną na nich wraz z łaską cara. Wreszcie Buturlin się otrząsnął, wsadził koszulę do spodni, przeczesał dłonią siwiejące włosy. Podniósł czarną teczkę i klepnął w nią.
  – Najważniejsze, że mamy plany – stęknął. – Sam Kubalczycz potrzebny nam… jak chu… chujowi cycki!
Myślę teraz o tych wszystkich moich komórkach mózgowych, które obumierają w czasie czytania tej książki. 
  Włassowski przyklasnął.
  – Ten zeszyt jest wart więcej niż Alaska, którą wasz świętej pamięci ojciec sprzedał Amerykańcom – zapewnił żarliwie.
Buturlin dzwoni na służbę, każe zaprzęgać i wieźć się na dworzec, gdyż musi natychmiast jechać do Petersburga, do cara. 
  Gdy wsiadał do stojącej pod ratuszem bryczki, aby udać się na dworzec Kolei Warszawsko-Petersburskiej, ledwo trzymał się na nogach. Gdyby wiedział, co anioły szykują mu w podróży, wytrzeźwiałby w sekundę. 
V.

– Nie patrz!
  Natalia rzuciła w Andrieja ściągniętym białym strojem cyrkówki. 
Czyli dyrektor nie pozwolił jej nawet spakować ciuchów? Przebrać się? Oby mu ręka uschła. Ta zdrowa. 
Mężczyzna siedział na łóżku. Złapał spódniczkę i odwrócił się do dziewczyny plecami.
Czyli patrzył?
 Siwe włosy opadły mu na kołnierz marynarki. Miał niecałe trzydzieści lat i białą głowę. Kruczoczarne włosy wyblakły jednego dnia. Przed plutonem egzekucyjnym.
Na szczęście w ostatniej chwili urzędnicy dopatrzyli się, że w rozkazie stało “Zabić nie wolno, ułaskawić”, a nie “Zabić, nie wolno ułaskawić”. Interpunkcja ma moc! 
Natalia stanęła przed lustrem naga. Spojrzała na swoje śniade ciało z czułością handlarza niewolników. 
Ta, ona na siebie tak spojrzała. Yep, tak patrzą na siebie kobiety w lustrze. Z czułością handlarza niewolników. 
Zawiesiła wzrok na swoich cyckach. “Hue hue hue!”. Zamlaskała.
I ślina pociekła jej z ust.
Długie nogi, tarcza brzucha w obramowaniu wąskich bioder, piersi, które mieściły się w miseczkach dłoni. 
No w końcu autor przechodzi do najważniejszych informacji. Ale, ale nawet tak klasyczny tekst, jak piersi mieszczące się do dłoni (to chyba idealny rozmiar według panów pisarzy, prawda?) musiał zostać zmodyfikowany. One mieszczą się w miseczkach dłoni. Miseczkach. 
Mnie urzeka tarcza brzucha. Pięćdziesiąt punktów za trafienie rzutką w pępek!
Czarne kręcone włosy. Jerozolimskie oczy.
Pamiętajcie kochani, gdy ktoś wam będzie opisywał czyjś wygląd i stwierdzi, że “ma twarz Marii Magdaleny”, to musicie koniecznie wyobrazić sobie jerozolimskie oczy. Tak, ja też nie wiem jak one wyglądają, ale te biblijne porównania najwidoczniej sprawiają autorowi radochę. 
Spojrzenia mężczyzn goniły ją na ulicach. Wołały o pożądaniu i tęsknocie. Ale ona w lustrze widziała pokrakę. Za chudą, za wysoką. I ten nos… Na całej tafli lustra rozpychał się wielki jak synagoga nochal. Nienawidziła go.
Tak, autorze, napisz to jeszcze większymi literami i podkreśl wężykiem, “jerozolimskie oczy” nie wystarczą. 
  Andriej zaklaskał. Patrzył na Natalię zachwyconym wzrokiem.
Miał oczy na potylicy? Przecież dopiero co się odwrócił. 
Znał jej ciało, bo nieraz kąpali się nago w rzece w majątku babki Teodozji. 
Majątku babki Teodozji…?
Kwestia pochodzenia Natalii robi się coraz ciekawsza.
Babcia Natalii “zginęła w pogromie”, więc domyślamy się, że była Żydówką. Ale jako Żydówka w carskiej Rosji nie mogła posiadać majątku ziemskiego, a imię też nie wskazuje na żydowskie pochodzenie. Ok, mogła być ochrzczona, choć dla rosyjskiego ziemianina nadal takie małżeństwo byłoby potężnym mezaliansem. 
Ale wtedy byli dziećmi. Dziś miał przed sobą kobietę.
Dziewczynę smukłą jak świerk na piaskach. (Czemu piaskach?)
– Piękna.
Podszedł bliżej. 
Creepy. 
Natalia, jak kobiety na obrazach starych mistrzów, zasłoniła skromnie łono i piersi.
– Jestem okropna… nie znasz się…
Wiedziała, że wolał chłopców.
Plot twist! 
Co nie zmienia faktu, że jego zachowanie ciągle jest creepy. 
Andriej pokręcił głową.
– Buturlin będzie zaszczycony, że okradnie go tak wspaniała kobieta.
Halo? Chyba gdzieś nam urwało kawałek fabuły.
Dotknął jej biodra. Lekko przeciągnął palcem po aksamitnej skórze. Natalia poczuła miłe mrowienie rozlewające się po całym ciele.
Przytulił ją. Zakręciło się jej w głowie.
Chłopcy chłopcami, ale siostrzyczką też nie pogardzi. 
Pocałuj mnie, bracie – prosiła w duchu. Nadaremno. Andrieja podniecała tylko jedna kochanka. Rewolucja.
Czyli nie był gejem, był rewolucjoseksualny. 
Rewolucja, Anarchia, Gilotyna, Barykada, z tego może być cały harem. 
  – Włóż – podał jej swoją koszulę.
  Natalia przebrała się za mężczyznę.
Widziała w lustrze, jak jej kształty giną w luźnych czarnych spodniach i marynarce. Jak z niezgrabnej dziewczyny zamienia się w młodego mężczyznę, robotnika, proletariusza.
Niezgrabnej…?
Myślałam, że jako artystka cyrkowa musi mieć doskonale wyćwiczone ciało! 
Oj, to takie kokietowanie, bohaterka musi być niezgrabna. Cokolwiek to znaczy. 
Jakie to proste – myślała. – Ukryć się przed losem.
Jako niekobieta nie musiała się zamartwiać swoim bólem.
???
Teraz w pokoju było dwóch młodych mężczyzn. Chłopaków, którzy chcieli zmienić świat.
  Andriej machnął telegramem.
– Cioteczka kupiła sofę. Wraca do domu we wtorek – przeczytał. Nasz człowiek w Warszawie przesyła wiadomość – uśmiechnął się z triumfem. – Buturlin jedzie do Petersburga. Wszystko toczy się według planu.
  Młokos o imieniu Natalia uśmiechnął się do swojego oblicza w lustrze. Śmiało, z męską fantazją objął stojącego obok siwowłosego młodziana i roześmiał się szczęśliwy.
  – Kocham cię – powiedział po prostu.
  I pocałował Andrieja w usta.
  – Mężczyznom wolno więcej – śmiał się w duchu.
NO TAK. Kiedy myślę “XIX-wieczna Rosja”, automatycznie dośpiewuję sobie “it’s okay to be gay :)”.
Co prawda autor tego artykułu twierdzi, że w carskiej Rosji homoseksualiści cieszyli się tolerancją, a prześladowania zaczęły się dopiero za Stalina, ale łatwo zauważyć, że jako przykłady wymienia możnych i potężnych, więc… 
  Andriej się zmieszał. Wielki anarchista, a czerwieni się jak sztubak. JAK SZTANDAR. Sięgnął do kieszeni i wyjął sztuczne wąsy. Przykleił „towarzyszowi” nad wargą i docisnął kciukiem.
  – Bracie – powiedział. Głos miał gęsty jak pop przed ikonostasem. – Teraz wszystko zależy od ciebie.
  Natalia również spoważniała.
  Tyle przegadanych nocy, marzeń i planów – pomyślała. – A teraz nadchodzi ta jedna chwila, chwila prawdy. Ile jestem warta?
  Przytuliła Andrieja mocno. Po bratersku. Nie myślcie sobie. 
  Wyszli na miasto. Stróż zamiatał podwórko. Natalia przeszła obok niego jak po rozżarzonych węglach.
  A jak pozna? – myślała ze strachem. To co? Pokaże palcem i skrzyknie ludzi, żeby popatrzyli sobie na dziwoląga?
  Ale dozorca podniósł głowę i omiótł ją niewidzącym spojrzeniem. Ot, dwóch mężczyzn. Częsty widok w jego kamienicy, gdzie młode praczki przyciągały stada samców.
Pssst, to nie praczki. To Andriej. 
(…)
Andriej stanął przed drzwiami szynku. Od schodów prowadzących w dół zionęło gorzałką, gotowaną kapustą i niemytymi ludzkimi ciałami.
  – To tutaj? – Natalia nie była zachwycona.
W cyrku pachniało pewnie lepiej. 
  Zeszli do piwnicy. Dziewczyna powoli, niepewnie.
  Jak oni mogą chodzić, gdy mają tyle materiału w kroku?  – pomyślała ze współczuciem.
A panna to co, na co dzień bez majtek lata, że taka zdziwiona? Damskie pantalony model 1880 wcale nie miały tego materiału jakoś mniej. 
Andriej zleca Natalii zadanie: ma napaść na Buturlina i ukraść mu zeszyt z opisem wynalazku. Gdyby to było konieczne, ma zabić. 
  Podał jej pod stołem nóż. Natalia poczuła w dłoni zimną stal.  Obłą rękojeść sprężynowca. Ukryła go w rękawie i przeniosła do kieszeni spodni. Ciążył jej, jakby ważył siedem pudów.  Przypomniała sobie słomianą kukłę, którą uderzała miesiącami pod okiem Andrieja, ćwicząc śmiertelne ciosy. Znała położenie tętnic w ciele. Wiedziała, pod które żebro uderzyć, żeby przebić serce.
Zaraz się okaże, że przeszła cały trening ninja. 
 (…)
  – Zrobię to – szepnęła.
  W gardle jej zaschło.
  Zamoczyła usta w wódce.
  Rozkasłała się.
  Andriej walnął ją w plecy. Po bratersku. 
Tak, wiemy, oni wszystko po bratersku. 
Roześmiał się. Takim go zapamiętała. Twarz rozjaśniona wewnętrznym światłem. Kurze łapki wokół oczu. Wyszczerzone, żółknące zęby. Jej przyszywany brat. Platoniczny kochanek. Człowiek, który nadał kształt jej dziewczyńskim snom.
Zwłaszcza te żółte zęby widywała we śnie i na jawie. 
  Gdy noc objęła mocno śpiący Petersburg, dorożką pod szynk zajechał Jurij Godlieb. Trzeci z wtajemniczonych w plan napadu na pociąg. Zażywny grubasek w przyciasnej marynarce. Z kołnierzem przysypanym łupieżem. Syn popa. Andriej objął go mocno na powitanie. Szybko, przelotnie pocałował w usta. Panowie się zaczerwienili.
Jakoś tak wątpię, by w carskiej Rosji panowie publicznie wymieniali pocałunki… 
  Męska miłość gorsza niż grzech – pomyślała Natalia. – To też musimy zmienić.
  Jurij był kochankiem Andrieja. W gorące, namiętne noce śnili o nowym, lepszym świecie. Tryskając nasieniem w otwory swych ciał marzyli, że użyźniają glebę, na której wyrośnie.
Taki trochę z dupy ten nowy świat. 
I kto powiedział, że romantyzm umarł. 
Natalia, Andriej i Jurij jadą za miasto, by tam zmontować zasadzkę na torach kolejowych. 
(…)
  Ruszyła torami w kierunku Polski. I szła, szła, szła… Niedaleko była rzeka, nad którą zbudowano most. Wspięła się na przęsło i zastygła przytulona do metalu. Czekała. Andriej został przy drodze. Wdrapał się na słup semafora i kawałkiem tektury zasłonił zieloną lampę. Potem zdemontował  osłonę czerwonej. Jeszcze przywiązał kilka sznurków i był gotów.
  Nocny pociąg z Warszawy musi się tu zatrzymać.
  Siedząca na moście Natalia zobaczyła, że semafor zaczerwienił się znakiem „stop”. (…)
  Ale zanim strach zamienił ją w słup soli, zaczęło się. Wielka lokomotywa buchająca parą zaczęła zwalniać przed rzeką. Pociąg wtaczał się na most w zgrzycie hamulców.
Ciotka wraca we wtorek – powtórzyła sobie słowa telegramu.
  Wtorek według żydowskiego kalendarza to trzeci dzień tygodnia.
  Zatem Buturlin jedzie w trzecim wagonie, licząc od lokomotywy.
Ciekawe, co by zrobili, gdyby jechał w piętnastym. 
“Ciotka wraca we wtorek, tylko nie ten, i nie ten później, tylko jeszcze następny, a tak w ogóle to chodzi o 15.”
  
Gdy dach salonki błysnął w dole – akurat zza chmury wyjrzał księżyc – skoczyła. Opadła miękko na nogi, podpierając się dłońmi. Położyła się na brzuchu, rozkładając szeroko ręce. Na razie była bezpieczna.
I to wszystko dzień po poważnym upadku w cyrku. A poza tym zastanawiam się, kto zrealizowałby plan Andrieja, gdyby akurat szczęśliwym przypadkiem Natalii nie wyrzucono z pracy. On sam? Jego tłuściutki kochanek Jurij?  
Wydaje mi się, że po drodze zaszło zakrzywienie czasoprzestrzeni. To, albo autor jest niechlujny i nie przywiązuje zbyt dużej wagi do sensu. 
Zgadnij, którą bramkę obstawiam. 
  Pociąg nie stał długo. Gdy Andriej zobaczył, że skład minął most, pociągnął za sznurki i semafor znów rozbłysnął zielenią. Siedział w rowie (ten semafor), gdy ekspres do Sankt Petersburga pognał w kierunku miasta.
  – Niech twój Michał archanioł niesie cię na skrzydłach… – życzył dziewczynie z całego swojego anarchistycznego serca. Potem wspiął się na semafor i odciął sznurki. Pierwsza zasada konspiracji. Jak najmniej śladów dla ochrany.
Obawiam się, panie “jak najmniej śladów”, że jeśli Natalia zawali sprawę, to te sznurki nie będą miały większego znaczenia. 
  Gdy Natalia podnosiła się na kolana, on biegł już w kierunku miasta. Śladem dorożki Jurija.
A Jurij z dorożką nie mógł poczekać, bo…? 
  Ekspres pędził, znacząc szlak snopami iskier. I kłębami białego dymu rozpływającego się w zimnym księżycowym świetle. Wiózł zmęczonych, chrapiących, niczego nieświadomych pasażerów. Można by ich sprzedawać na targu jak barany.
Natalia powoli zbliżyła się do wywietrznika na środku dachu. Mroźny pęd powietrza przenikał do szpiku kości. Sięgnęła do przewieszonego przez plecy worka i wyjęła linkę. Przywiązała do metalowego komina luftu i tak zabezpieczona ruszyła w stronę krawędzi dachu.
  Powoli, a wszystko będzie dobrze.
  Wiatr targał jej ubranie i związane włosy. Kaszkiet zapobiegliwie schowała do worka. Tutaj nie musiała nikogo udawać. Męski strój był jej potrzebny tylko dla wygody. Włamywacze nie pracują w gorsetach i halkach.
  – Niech Buturlin kocha świeże powietrze – modliła się do archanioła.
  Niestety. Okna salonki były zamknięte.
Okna pędzącego przez zimną noc pociągu były zamknięte? Ale nieprzewidywalny niefart. 
  Z duszą na ramieniu, trzymając się linki, zawisła głową w dół.
  Włosy uwolnione od rzemyka powiewały jak flaga.
To na pewno było bardzo pomocne. 
Jeżeli włosy są rude, to +10 do Ducha Rewolucji!
 Szarpane pędem powietrza falowały wokół głowy. Pośliniła gumową przyssawkę i uderzyła w szybę. Wyjętym z worka szklarskim diamentem zakreśliła wokół niej koło. Z całej siły pociągnęła za rączkę. 
*motyw muzyczny z “Mission Impossible”*
Szkło puściło. Aż krzyknęła z wrażenia. Na szczęście w turkocie kół jej okrzyk zniknął jak kamień rzucony w wodę.
  Włożyła rękę w wykrojony otwór. Udało jej się otworzyć okno od środka. Wciągnęła się na dach i teraz opuściła nogi. Smagnęły ją po tyłku witki rosnących przy torach krzaków.
Ah, ileż to radochy musiało sprawić autorowi wyobrażanie sobie tej sceny! 
 W odruchu paniki zacisnęła kurczowo palce na krawędzi dachu.
 – Spokojnie – szepnęła. – Po prostu wejdź tam.
  Szybko wsunęła stopy w szparę i naciskając ciężarem ciała na okno, opuściła je. Trzymając się linki, wsunęła się do wnętrza salonki.
Tak sobie czytam opis tej akcji i czytam… i tak się zastanawiam, czy nie łatwiej było przewieźć Natalię do Warszawy, zapakować w ten pociąg, pozwolić by wpadła w oko Buturlinowi, dorzucić mu coś do alkoholu/otruć, zwiać z pociągu? 
Pewnie biednych rewolucjonistów nie było stać na bilet pierwszej klasy, a poza tym proste rozwiązania są dla cieniasów. 
Ale na diament do cięcia szkła to drobne się znalazły!
Zawadziła o stolik i opadła na dywan. Hałas, który spowodowała, wydał jej się wielki jak zderzenie parowozów. Ale nic się nie stało. Nikt nie zaczął krzyczeć, nikt nie wezwał strażników. Sięgnęła do worka i wyjęła małą karbidówkę. W jej nikłym świetle rozejrzała się po salonce. Pokryte boazerią ściany przyozdobione były gobelinami wyszytymi w rustykalne sceny. Drzewa, pastuszkowie, nimfy. Na środku stał stół, a na nim opróżniona butelka whisky. Pod ścianą kozetka. Podeszła wolno. Buturlin w rozpiętym mundurze chrapał  pod wełnianym kocem. Otwarte usta w nalanej twarzy wyglądały jak dół kloaczny. Czuła kwaśną woń przetrawionego alkoholu.
  Tak wygląda władca Warszawy – pomyślała z pogardą. – Śmierdzący pijus. Mogę go załatwić jednym ciosem.
  Sięgnęła do worka. Poczuła zimną rękojeść noża. Zastygła.
  Wiedziała, że tego nie zrobi. Mordowanie śpiących ludzi to za dużo nawet dla absolwentki Petersburskiego Instytutu dla Dziewic.
Nawet!? Czego je w takim razie tam uczono? 
 Wyjęła buteleczkę z eterem i chustkę. Włożyła do kieszeni.
  Zajrzała pod sofę, na półkę z bagażem. Uchyliła stojący w kącie kufer. Wyrzuciła z niego ubrania. Obejrzała wszystkie kąty. Szukała coraz bardziej nerwowo.
  Gdzie on to schował? – myślała ze strachem.
  Zeszytu Kibalczycza nie było.
  Spocona usiadła na taborecie.
  Archaniele, dlaczego nic mi się nie udaje? – Chciało jej się płakać.
  Misterny plan opracowywany miesiącami brał w łeb przez jej gapiostwo.
Miesiącami…? A przecież do wczoraj nic o nim nie wiedziała. 
Więc… spiskowcy od miesięcy wiedzieli o zeszycie? 
Khę… no też niekoniecznie. Początkowo Buturlin zamierzał zawieźć do Petersburga samego wynalazcę i zaprezentować go w Ministerstwie Wojny; był bardzo nieprzyjemnie zaskoczony jego śmiercią. Ergo, plan spiskowców powinien zakładać odbicie Kubalczycza. 
  Zaraz, zaraz – próbowała się uspokoić. – Natalio, dziewczyno kochana, gdzie byś schowała zeszyt tak ważny jak cesarstwo? W sejfie pilnowanym przez uzbrojoną straż przez całą podróż? E TAM.
  Patrzyła na chrapiącego Buturlina. Na jego cielsko potworne, jakby ktoś wepchnął krowę pod koc. Głowa leżała na wyszywanej złotą nitką poduszce. A spod poduszki coś… Ależ tak! Tam coś jest!
  Zerwała się z taboretu i podsunęła latarenkę. Spod poduszki wystawała czarna skórzana teczka.
  Serce jej zabiło. W ustach zaschło.
  Archaniele – błagała. – Już ty wiesz, czego potrzebuję.
Archanioł otworzył złocistą teczkę z wytłoczonym nazwiskiem Natalii, przerzucił kilka fiszek… O, tu! “Modlitwy zanoszone w chwilach największego zagrożenia”. Po chwili niebiańska twarz rozjaśniła się uśmiechem.
– Wiem! Kochanka! 
  Odstawiła światło i ostrożnie chwyciła krawędź teczki. Pociągnęła. Nic. Teczka ani drgnęła. Wielki łeb oberpolicmajstra przycisnął ją jak kowadło. Pociągnęła znów. Teczka wysunęła się odrobinę. W serce Natalii wstąpiła nadzieja. Szarpnęła mocniej.
  Już miała teczkę, już była bliska zwycięstwa, gdy śpiący coś wymamrotał. Odskoczyła o krok. Patrzyła przerażona, jak Buturlin obraca się na bok, jego wielkie ramię obejmuje poduszkę.
  Skórzana teczka znika pod wielkim cielskiem.
 – Cholera – warknęła w myślach. – Może powinnam zaszlachtować oberpolicmajstra jak prosiaka?
Przez chwilę nie wiedziała, co robić. Bała się użyć eteru. Nie wierzyła w jego skuteczność. 
Czy oni w ogóle mieli jakiś plan B na wypadek, gdyby Buturlin w chwili napadu jednak nie spał? 
Dzień dobry, bileciki do kontroli! 
Wyjrzała przez okno. W oddali widać było światła. Pociąg zbliżał się do miasta. Jej czas się kończył.
No właśnie, tak trochę głupio zorganizowali ten zamach. Podróż Koleją Warszawsko – Petersburską trwała 38 godzin, gdyby wsiąść na jakiejś wcześniejszej stacji, byłoby w huk czasu, a tu wszystko dzieje się dopiero na ostatnim odcinku, tuż przed miastem. W dodatku, skoro pociąg się zbliża ku stacji końcowej, to należałoby przypuszczać, że pasażerowie już nie śpią, a przygotowują się do wysiadania. 
  W poczuciu ostateczności oparła dłonie na ramieniu Buturlina.
  Spróbowała przetoczyć go na plecy. Oberpolicmajster zaświstał, zamruczał i zmienił pozycję. Rożek teczki znów się pokazał. Gdy po niego sięgała, zobaczyła, że Buturlin się budzi.
 – To koniec – zawyła w duszy z rozpaczy. – Już po mnie!
  Oberpolicmajster otwierał zaropiałe oczy. Tarł twarz grubym łapskiem. Wracał do życia. Natalia w panice wyciągnęła buteleczkę z eterem. Wylała jej zawartość na chustkę i skoczyła na grubasa. Przetoczyła się po nim i błyskawicznie chwyciła go za szyję. Obejmując za kark, zatkała mu usta i nos chustką. Oberpolicmajster zachłysnął się parującym eterem. Wciągnął go kilka razy, zanim zaczął walczyć. Nie wiedział, co się dzieje, ale czuł czyjeś ciało na sobie i chciał je zrzucić. Miotał się, wymachując na oślep ramionami. Wyglądało to, jakby potężny byk chciał  zrzucić z siebie chudego jak patyk toreadora. 
Komuś korrida pomyliła się z rodeo. 
Zwierz wierzgał, a biedny poskramiacz byków z całych sił próbował utrzymać się na jego grzbiecie. Pchła na słoniu. W końcu Buturlin osłabł.
  Z westchnieniem znieruchomiał.
  – Skurczybyku – stęknęła Natalia. – Prawie mnie zmiażdżyłeś.
  Wydostała się spod nieruchomego cielska i skoczyła do lampy.
  Zakręciła płomień. Wiedziała, że opary eteru tworzą z powietrzem mieszankę wybuchową. Nauczyła się tego na wykładach Ciołkowskiego. 
To znaczy? Pojechała do Borowska pod Kaługą, słuchać prowincjonalnego nauczyciela fizyki? 
Cyrk akurat przejeżdżał przez szkółkę.
Poza tym bała się, że do salonki wpadną żandarmi trzymający straż w korytarzu. 
Biorąc pod uwagę, że jeszcze tu nie wpadli, to oni pewnie też już dawno leżą schlani. 
Znaczy co, żandarmi zlecieliby się do zapalonej lampy jak ćmy?
Ale nic się nie wydarzyło. Widać wojacy się pospali. Po omacku podeszła do kozetki i sięgnęła po teczkę. Otworzyła ją. Serce jej załomotało. Zeszyt był tam.
  – Dzięki, archaniele – westchnęła.
  Poklepała nieruchome ciało oberpolicmajstra.
  – Żegnaj, marionetko – szepnęła i podeszła do okna.
  Czas był najwyższy. Pociąg właśnie zwalniał na przedmieściach. Tym razem o czerwone światło semafora zadbał Jurij.
Natalia wyśliznęła się przez otwarte okno jak żmija. Na chwilę zawisła nad ciemnością. Skoczyła. Opadła na stok i potoczyła się po suchej, zeszłorocznej trawie.
Czyli naprawdę minęło parę miesięcy (akcja w cyrku miała miejsce na wiosnę). Natalia wcześniej wspomina “tyle przegadanych nocy, marzeń i planów” oraz to że przez miesiące ćwiczyła pchnięcia nożem na kukle. I przez cały ten czas Natalia nosiła strój cyrkówki. 
No, ja rozumiem, że to wszystko działo się jeszcze wcześniej, a na rewolucyjne zebrania Natalia biegała w przerwach między występami. 
 Przez chwilę leżała nieruchomo.
  Marzyła, żeby zostać tak na zawsze. Serce biło jej jak oszalały ptak skrzydłami o pręty klatki. W oddali niknął głos odjeżdżającego pociągu.
  Na torach usłyszała kroki. To Jurij jej szukał.
  – Na krucyfiks, dziewczyno – krzyknął na jej widok. – Anioły naprawdę cię kochają!
I cackają z tobą, jakbyś była córką samego Szefa. Wysłanie na ważną akcję niedoświadczonego narybku, krzyknięcie na widok wypadającego szkła, niezajrzenie, czy ktoś nie jest w przedziale, zahaczenie o stolik, załamanie rąk nad tym, że zeszyt nie leży na wierzchu… Strażnicy wygodnie nic nie słyszą nie widzą przerwa na kawę, ofiara śpi schlana, a fant łypie spod poduszki, zamiast siedzieć w jakimś sejfie. Szkoda, że jeszcze nie wyfrunął z przeciągiem prosto w natalcze ręce po zrobieniu dziury w oknie.  
VI.
Gabinet cara był wielki jak wnętrze cerkwi. Świece w wieloramiennych lichtarzach pod ścianami się paliły, mimo że dzień był jasny. Gdyż kto bogatemu zabroni. Buturlin, w galowym mundurze, brzękając medalami, szedł po czerwonym dywanie ponury jak moskiewska zaraza. Z obrazów spoglądały na niego surowe twarze Romanowów. Oberpolicmajster był pewien, że słyszy głosy oburzonych przodków: Nędzniku! – wołała Katarzyna I wyprężona na koniu. – Jak śmiesz tu przychodzić po tym, co się stało? Bękarcie, wyskrobku!
No, Katarzyna PIERWSZA to raczej nie powinna mu wypominać pochodzenia… 
  Mikołaj I łypał zły jak stado os: – cóżeś uczynił, łachudro! Miałeś w ręce broń straszną jak grzmot, miecz ognisty na pohańbienie wrogów cesarstwa, czyli świata całego! I dałeś sobie wyjąć z ręki jak dziecko zabawkę. Wstyd, sromota. Naprawdę, dawno się tak nie wkurzyłem. (!!!) Może gdy ci durni Polaczkowie w 1831 zrzucili mnie z królewskiego tronu!
  Nawet ojciec, Aleksander II, którego portret wisiał na samym końcu gabinetu, nad biurkiem, przy którym urzędował obecny car, patrzył ze smutkiem.
  Synku… – szeptał – zawiodłem się na tobie… do pasania świń się weź, nie do polityki.
(…)
  Aleksander III, potężny mężczyzna, który dla krotochwili swoich dzieci łamał w dłoniach podkowy, podniósł się na widok wchodzącego. Rozłożył ramiona. Twarz miał opuchłą od niezdrowego jedzenia, ale usta rozciągnął w przyjacielskim uśmiechu.
  – Bracie… – powiedział ciepło, jakby chciał go przytulić do piersi.
  Buturlina zmroziło.
  Udusić chce, swołocz
  Dla pewności stanął za biurkiem i złożył głęboki ukłon.
– Wa… Wasze Winicziestwo… zaszczyt to dla mnie ogromny.
Wasze, kurwa, co?
Wasze WIELICZESTWO (Wasza Wysokość). Mam wrażenie, że autor zna ten zwrot tylko z piosenki Kaczmarskiego i to wyłącznie ze słuchu, nie chciało mu się nawet sprawdzić tekstu. 
Buturlin na kacu, w nerwach, język mu się plącze. 
  W oczach władcy dostrzegł figliki.
Dobrze, że nie kurwiki. 
  Cieszy się, że mnie upokorzy – zaperzył się oberpolicmajster.
  – Niki… – twarz cara była jak słońce w lipcu. – Witaj w domu.
  Podszedł i ucałował brata w policzki. Na ramionach włodarza Warszawy włosy stanęły dęba.
  Musi być ze mną rzeczywiści źle – myślał strachliwie. – Zaraz wbije mi nóż w plecy.
Ale że co, że tak osobiście? Toż ma do tego całe pułki nieznanych sprawców. 
  Aleksander III zdawał się nie dostrzegać jego zmieszania.
  – Twój widok cieszy nasze oczy… – rzekł.
  Buturlin zadrżał jak osika.
  Usiedli przy stole pod oknem w fotelach wywiezionych z Luwru w czasie królobójstwa we Francji. 
Mamy rozumieć, że w czasie Rewolucji Francuskiej jacyś obrotni Rosjanie tylko się kręcili i patrzyli, co by tu chapsnąć i wywieźć, korzystając z zamieszania? 
(Tu wstaw dowcip o ciężkich czasach).
Car uśmiechnął się po raz kolejny.
  – Z czym przybywasz?
  Gdyby oberpolicmajster miał pistolet, strzeliłby sobie w skroń.
  – W i o z ł e m wa… wam władzę nad światem… – wydukał.
  – A l e . . . napadnięto mnie… O… ooo… obrabowano…
  Chciało mu się płakać. Wiedział, że jest skończony.
  A car po prostu upił łyk kawy o barwie gruzińskiej ziemi, zagryzł piernikiem i spojrzał na brata z czułością.
  Patrzy na mnie z czułością – myślał oberpolicmajster. Który z nas zwariował?
Autor. 
  Łyknął koniaku. Car pokiwał głową.
  – Rozumiem twoją zgryzotę, bracie, ale nie smuć się niepotrzebnie. Odzyskamy notatki Kibalczycza.
  Oberpolicmajstrowi oczy wyszły na wierzch. Czy słuch go myli? A może śni? Jego wielka tajemnica, sekret, który pieścił  w duszy jak małż perłę, jawny niczym plotka na targu?
  – Ale skąd Wa… Wasza Miłość wie?
  Aleksander III uśmiechnął się zadowolony, jakby spłatał niezłego figla. Przez chwilę bawił się filiżanką z miśnieńskiej porcelany. W jego potężnej łapie wydawała się delikatna jak skrzydła motyla. W końcu zlitował się, odstawił ją na stół i rzekł: – Hrabia Tołstoj, którego uczyniłem ministrem spraw wewnętrznych, zobowiązany jest informować mnie o wszelkich zagrożeniach. A dzisiejszej nocy członkowi mojej rodziny groziło wielkie niebezpieczeństwo. 
Coś Najjaśniejszy Pan doskonale poinformowany… Zaraz się okaże, że sam zlecił ten zamach. 
Nic dziwnego, że hrabia osobiście dopilnował śledztwa. Zanim dotarłeś do pałacu, jego ludzie wzięli na spytki Ciołkowskiego. Wiem wszystko o twoich planach. I pochwalam. Dobro cesarstwa leży ci na sercu. Brawo!
Czyli ochrana wiedziała o wszystkim, ale zamiast zadbać o to żeby zeszyt dotarł do cara… wolą go odzyskiwać? A co, jeśli rewolucjoniści po prostu spalą zeszyt?
A poza tym – Ciołkowski dotarł do Petersburga wcześniej niż Buturlin? A przecież ten wsiadł do pociągu zaraz tego samego wieczora, kiedy dostał zeszyt.
No, ale to Ciołkowski. Pewnie poleciał rakietą. 
Buturlin, wzruszony pochwałami, obiecuje, że natychmiast po powrocie do Warszawy rozpocznie własne śledztwo, ale car ma dla niego inne zadanie. 
  Delikatnie zmusił go do wstania i pociągnął za sobą. Ruszyli na spacer po pałacu. Mijali rzeźby z alabastru, obrazy w złotych ramach, żyrandole migoczące łzami kryształów. Otwierały się przed nimi kolejne drzwi z nieskończonego szeregu barwnych pokoi. Strażnicy salutowali, odźwierni we francuskiej liberii zamykali za nimi skrzydła amfilady.
  – Cud – myślał Buturlin odurzony koniakiem na pusty żołądek. – Odkąd ojciec umarł, będzie już ze trzy lata, nie miałem tu wstępu. A teraz sam car jak pokojowiec ciągnie mnie po swoich intymnych zakamarkach.
I nie ustanę, póki nie spenetruję ich wszystkich! 
  Był zachwycony. Czuł, że jego pech się skończył. Cesarz nareszcie przejrzał na oczy. I dojrzał w nim sprzymierzeńca.
  Najwierniejszego z wiernych.
  Zatrzymali się w komnacie ozdobionej złotem i bursztynem.
  Słońce wpadało przez otwarte okno i więzło w wyjątkowej piękności fryzach. Buturlin patrzył z zazdrością.
  – Bracie, widzę, że jesteś czuły na piękno… – odezwał się car.
  Oberpolicmajster żachnął się, zawstydzony, przyłapany na pożądaniu.
Hm, nie podejrzewałabym go o fapanie do Bursztynowej Komnaty…
 – Tru… trudno oderwać od tego oczy.
  Wskazał na smukłe ciało wyrzeźbionej w bursztynie syreny.
  Jej kobiece wdzięki migały bez osłony w słonecznych blaskach.
Aha, ok. 
Jak trzeba być wyposzczonym…
Może włochata Inez jednak nie dawała mu satysfakcji. 
  Car się roześmiał. Klepnął po bratersku z rozmachem brata po plecach.
  – W Petersburgu też słyszeliśmy to i owo… Nie przepuścisz żadnej polskiej nimfie. Brawo, braciszku!
A tak przy okazji, jak tam twój syfilis? 
(…)
  Buturlin zaczynał czuć niepokój. Gwałtowna metamorfoza brata była podejrzana.
  Czy igra sobie ze mną, aby za moment strącić w przepaść? – pomyślał zatrwożony.
  Lecz Aleksander II nie miał złych zamiarów. Nie teraz. Potrzebował go. Tam, w Warszawie. Podprowadził brata do fotela z wygiętym oparciem. Podobny miał Ludwik XVII. Posadził.
Dziecięce krzesełko trzasnęło pod zadem Buturlina.
Bla, bla, car wygłasza natchnioną mowę o tym, że występek łeb podnosi, szacunek dla rzeczy świętych zanika, więc trzeba dbać o duszę ludu rosyjskiego, bo wtedy imperium będzie trwać wiecznie.  
(…)
  – Tyle że głupi ten nasz lud. – Car wydął usta. – A z głupotą walczyć się nie da. Oswoić ją trzeba.
  I wtajemniczył brata z nieprawego łoża w swój plan. Otóż niedawno, bo przed rokiem, w jego obecności odbyło się w Moskwie uroczyste poświęcenie świątyni Chrystusa Zbawiciela. Monumentalny ten dom boży jak każde rosyjskie dziecko wie, budowany był przez pół wieku jako wyraz wdzięczności za uratowanie Rosji przed nawałą tego francuskiego żabożercy i dupojebcy Napoleona.
Podniosły ton złamał się pod koniec tak nagle, że aż mi czytnik zadrżał od tego łomotu. 
(…) Wstrząs, jakiego doznają ludzie prości na widok tej monstrualnej cerkwi, strach i chęć ukorzenia się w pyle; radość i wdzięczność, że Bóg pozwolił im być częścią najwspanialszego z narodów – to wszystko większe być musi. Musi być ogromne jak niezmierzone są białe pustynie Syberii, jak niezgłębione odmęty Bajkału i niepojęta moc rodu Romanowów. Bo tylko w tym ratunek, tylko metafizyczne przerażenie ocalić może  lud przed zgnilizną, która toczy jego duszę, a cesarstwo przed zagładą.
  – I znalazłem sposób. – Car zmęczony wykładem przełknął  ślinę. – Więcej złota…
  Buturlin uśmiechnął się niepewnie. Nie rozumiał.
Pozostaje nam tylko przybić piątkę z Buturlinem, bo też za cholerę nie mam pojęcia o co chodzi.
No jak to o co, o pieniądze. Wyraźnie powiedział. 
  – To proste. Kopuła miedziana na takiej świątyni to pomyłka. Oddaję hołd moim wielkim poprzednikom. Lecz nie dotarli w swoim dążeniu do końca. Nie zdobyli się na zwieńczenie dzieła. Trzeba kopułę pokryć złotem. Tylko jarząca się w świetle dnia złota góra nad miastem naprawdę poruszy rosyjską duszę.
…aha. Super plan. Tak, to jest to. Na pewno zadziała. To się musi udać. 
Ta kopuła będzie odpowiadać żywotnym potrzebom całego społeczeństwa! To jest kopuła – na skalę cara możliwości.
  Aleksander III zamilkł. Oto wyraził swoje kredo. Mit władzy.
  Nic tu nie było do dodania.
  Cisza trwała długo. Car patrzył bez uśmiechu.
  – Zastanawiasz się pewnie, po co ci to mówię?
  Buturlin skwapliwie kiwnął głową. Rozumiał: bat, kajdany, Sybir. Zgruchotany kręgosłup, strzał w tył głowy. To przemawiało do jego duszy. W tym widział przyszłość mocarstwa. Ale metafizyka złota? Za lekkie to było… za dęte…
  Car przysunął sobie fotel i usiadł. Spojrzał z przyjemnością na złoto-bursztynowy wystrój komnaty. Bogactwo było dla niego jak komunia. Klepnął się z rozmachem w uda.
  – Dzięki Bogu, ojciec nasz sprzedał Alaskę.
Oh boy… gdybyś tylko wiedział!
  Niepokój Buturlina rósł. Alaska kojarzyła mu się z Eldorado. Krainą złota. 
No kojarzy się to panu trochę za szybko, bo słynna gorączka złota wybuchnie dopiero za dwanaście lat. 
(…)
  – Dwadzieścia lat niespełna minęło, odkąd świętej pamięci ojciec nasz odprzedał Amerykanom Alaskę za siedem milionów dolarów z małym ogonkiem – przypomniał historię z 1867 roku. – Czy wiesz, co się stało z tymi pieniędzmi?
  Buturlin wzruszył ramionami. A niby skąd miał wiedzieć? Był tylko ubogim cesarskim bratem, głuptakiem wysłanym na prowincję.
  – Nigdy nie dotarły do naszego skarbca – ciągnął car. – Ojciec pożyczył całą sumę Franciszkowi Józefowi. Tamten akurat zakładał A u s t r o – Węgry,
To zdanie brzmi jakby Efdżej zakładał jakiś startup. 
I zbierał kasę na Kickstarterze. Dla najhojniejszych sponsorów przygotowano ekskluzywne dostawy strudla i langoszy. 
 potrzebował dużych sum na utrzymanie porządku. Wziął dolary na niski procent, pod warunkiem że gdy przyjdzie czas, odda w szczerym złocie.
Cała ta intryga jest, delikatnie mówiąc, szyta grubymi nićmi. I jakoś tak widzi mi się, że “alaskańskie sumy” mogłyby dołączyć do tych neapolitańskich i bajońskich. 
A co do pieniędzy za sprzedaż Alaski: cała akcja była jednym wielkim szwindlem, a uzyskane środki (minus to co trafiło do prywatnych kieszeni) zostały przeznaczone na budowę linii kolejowych na południu Rosji. Więcej możecie o tym przeczytać tutaj
  Buturlin nadstawił ucha. Temat był mu bliski. Sam miał kolosalne długi.
  – Prawdę mówiąc, ojciec nasz zajęty wojną z Turcją i ukrywaniem się przed zabójcami, którzy ścigali go po całej Europie,
W tej linii czasowej nigdy nie pojawi się Carmen Sandiego. Dzieciaki będa oglądać “Gdzie się podział Aleksander Mikołajewicz”. 
zapomniał o pożyczce – wyjaśnił Aleksander.
Ot gapa. Jego ministrowie i całe otoczenie też o tym zapomniało. Car pewnie jakoś tak przy okazji wcisnął w łapę Franciszka Józefa wymiętolony czek, klepnął go po plecach (oczywiście po bratersku) i zaczął rozglądać się za wódką. 
 – Ale rzetelność austriacka jest przysłowiowa. Franciszek Józef oddaje długi. Niedługo wyśle do nas przesyłkę wartą ze dwadzieścia milionów rubli.
  Oberpolicmajster przełknął ślinę. Ledwo obejmował rozumem taką sumę. Sam rocznie na hulanki i wyścigi przepuszczał nie więcej jak dwadzieścia tysięcy.
  – To będzie jakieś siedemset pudów* złota, może więcej. – Car mówił o tym z taką nonszalancją jakby tyle ważyły jego spinki do koszuli. (…)
  – Jesienią w Warszawie urządzam zjazd trzech cesarzy – mówił. – Przybędą jak zwykle Franciszek Józef z Wiednia i Wilhelm I z Berlina. O przyszłości Europy rozprawiać będziemy. A dokładniej o tym, jak sobie do gardeł nie skakać, gdy Anglicy i Francuzi szczują nas na siebie i jak hieny czyhają żeby coś z naszych ziem uszczknąć.
Historycznie ten zjazd odbył się w Skierniewicach. Dopiero kilka lat później Rosja zda sobie sprawę, że w 1879 roku Niemcy i Austria zawarły tajny sojusz obronny przeciwko niej. 
  W złości uderzył pięścią w dłoń. Nienawidził tych zachodnich psów. Gdy Bóg da, utopi wszystkich w ich własnych odchodach.
  Sapnął i wrócił do wyjaśnień.
  – Gdy monarchowie pojawią się w Warszawie, specjalny pociąg z Wiednia przywiezie złoto. Chcę, żebyś wszystkiego dopilnował.
  Nareszcie Buturlin poszedł po rozum do głowy. A była to wyprawa długa i daleka. Oto car obarczył go odpowiedzialnym zadaniem. 
Żałosny niesłychanie,
Kiedy osobnik bez ikry
Otrzyma ważne zadanie. 
(Andrzej Waligórski)
On, Nikołaj Aleksandrowicz Buturlin, oberpolicmajster Warszawy, jest niezbędny wielkiemu władcy. Ma ochraniać złoty pociąg. A zatem wszelkie strachy, że jego dni są policzone, że dokona żywota w chutorze u granic Mongolii, mogą się rozwiać w złotej mgle. Niech żyje Alaska i jej bogactwa!
  Zerwał się na równe nogi i pokłonił.
  – Jak o… o… oka w głowie! – wystękał. – Wasza Miłość…  jak oka… w… w… w…
  Car się uśmiechnął. Wiedział, że wzmianka o złocie wzbudzi podniecenie brata. Mało kto potrafi oprzeć się czarowi tego kruszcu. Na pewno nie taki utracjusz, hulaka i birbant.
  – Jesteś mi potrzebny w Priwislieniu – rzekł uroczyście. – Kraj to dziki, ludzie nieprzychylni… Niech ktoś z Romanowów czuwa nad złotem, które ma służyć mateczce naszej, Rosji…
Bo jak na razie ten Romanowow dał się poznać jako kompetentny zarządca, taki odpowiedzialny, zapobiegliwy, no i ma doświadczenie w byciu okradanym w pociągu. 
Żegnają się; zachwycony Buturlin wędruje po pałacu niemalże w ekstazie. Ale rzeczywistość skrzeczy…
  (…)
  Mógłby tak wędrować po Sąd Ostateczny, ale zatruty eterem organizm, podrażniony carską kawą odczuł potrzebę oczyszczenia się. Zaczepił pierwszego z brzegu lokaja.
  – Gdzie tu się wy… wysrać mogę? – zapytał z właściwą sobie bezpośredniością.
  Zagadnięty sługa ubrany w zielony frak i żółtą kamizelkę (jest to niezwykle istotny szczegół w tym momencie) podprowadził go wąskim korytarzem przed pokój, gdzie zwykle dawano upust potrzebom ciała. Na półkach stały tam bogato zdobione urynały, a przestrzeń dzieliło kilka płóciennych zasłon, dzięki którym defekujący mieli zapewnione minimum prywatności. Służący oddalił się dyskretnie. Buturlin złapał za klamkę i chciał pchnąć uchylone już drzwi, gdy usłyszał własne imię wymówione z wysiłkiem przez kogoś oddającego stolec.
  
– Wasza Wysokość – pytał skrzeczący głos między stęknięciami – ten Buturlin… Czy Wasza Miłość ma zamiar osobiście… ukręcić mu łepek?
  Dwa męskie głosy zarechotały.
  Carski bękart zmartwiał. Rozpoznał głos brata. Drugi należał do hrabiego Tołstoja, przełożonego żandarmerii w cesarstwie.
No spoko. Nie wiem w sumie, jak wyglądała kwestia wychodków w petersburskim pałacu, ale nie wyobrażam sobie, żeby car nie miał własnej, prywatnej, luksusowej łazienki, gdzie mógłby załatwiać się w spokoju… Jak również nie wyobrażam go sobie omawiającego takie kwestie w miejscu, gdzie każdy głupi mógł go podsłuchać. 
Na dodatek rozmowa ta sprawia wrażenie, jakby car i minister już kiedyś ją stoczyli i teraz już tylko powtarzają ją, bo wymyślona przez autora fabuła wymaga, że Buturlin dowiedział się tego i owego. I jeśli jesteśmy w Pałacu Zimowym, to niesamowite szczęście, że cała trójka za potrzebą trafiła akurat do jednego z jego 1500 pokoi. 
  – Wszystko w swoim czasie, drogi Dmitriju Mikołajowiczu. Prawdą jest, że już dawno przeznaczyłem kochanego braciszka do odstrzału. Ale nastąpi to dopiero po wizycie trzech cesarzy w stolicy Priwislienia jesienią.
  W tle przemowy dało się słyszeć brzęk strumienia moczu uderzającego o porcelanowe ściany urynału. Kuśka cara spisywała się bez zarzutu. 
Car umarł na zapalenie nerek i chcę wierzyć, że to takie złośliwe “mrug, mrug” od autora. 
Oberpolicmajster wstrzymał oddech. Czuł, jak po karku spływa mu pot. Tyłek rozsadzał ból.
  – Nie mogę w tak ważnym dla mnie czasie zmieniać człowieka odpowiedzialnego za bezpieczeństwo – ciągnął baryton. – Buturlin, jakikolwiek by był, na swojej robocie się zna. A potem oddam go w twoje ręce.
  Buturlin usłyszał wdzięczny skrzek hrabiego Tołstoja.
Widzę go jako Szambelana…
https://vignette.wikia.nocookie.net/darkcrystal/images/3/36/Skekses.jpg/revision/latest?cb=20191007230635
  – Już mnie świerzbią ząbki na tę przekąskę.
  – Uczyń z nim, co chcesz, ale nie zabijaj – polecił car.
  Podwójny rechot dopełnił złowieszczą wróżbę.
  Oberpolicmajster olbrzymią siłą woli wciągnął stolec do kiszki. 
A jakie są wasze supermoce? 
Buturlin powinien rzucić to wszystko w cholerę, zmienić wygląd i pod przybranym nazwiskiem zacząć występować w cyrku. 
Ta, pod ksywą Kamienny Zwieracz. Aczkolwiek nie jestem pewna, czy chciałabym oglądać jego popisowy numer. 
Czuł, że w spodniach ma ogień. Kręciło mu się w głowie, w płucach brakowało powietrza. Ruszy w głąb korytarza, byle dalej od smrodu, od zdrady.
Niestety, smród ruszył razem z nim. 
  Zataczał się między ścianami. Błądził. W głowie brzęczało zdanie: „Do odstrzału… do odstrzału”. Teraz Pałac Zimowy objawił mu się tym, czym był w rzeczywistości. Wielką pułapką. Kazamatami bez wyjścia. Przedsionkiem piekła. Stracił poczucie kierunku. Biegł, zawracał, potykał się. Setki świec rzucały drapieżne cienie. Ciemne korytarze nie chciały go wypuścić. 
Strażnicy poszli na fajki, Buturlin trzeci raz mijał tego samego pokojowca, służba pokazywała sobie biegającego luzem po pałacu gościa palcami.
(…)
  W duchu wyzywał się od najgorszych.
  Jak mogłeś być tak naiwny? Nabrać się na parę gładkich słówek? – syczał w myślach. – Przecież to car, zimny gad, krokodyl, co pożera własne młode.
  Był zły na siebie. Miał ochotę się bić, szarpać za włosy, rugać.
Tak się dał podejść! Durak!
  Tuż przed wyjściem nie wytrzymał. Puścił ciepłą, wodnistą strugę. Pociekła po nodze do butów.
Jak to mówią: jedźmy z tym koksem, bo odcinek był rzadkiej urody. 
Z Pałacu Zimowego pozdrawiają Analizatorzy,
a Maskotek przypomniał sobie młode lata i zbiera drużynę do napadu na pociąg z forsą. 
BONUS:
Tak jak obiecaliśmy, ponieważ analiza “Korony przeznaczenia” nie została ukończona, dziś Kazik streści nam, co było dalej. Indżojcie!

Na czym my to… a tak, Sev zmartwychwstał i zgodził się poprowadzić armię Damona (wujek Arienne) przeciwko cesarzowej Mitylenie, pod jego nieobecność Arieśka jedzie na wesele swojego dziadka z jej piętnastoletnią kuzynką Oliwią (fun). Sevowi w wyprawie wojennej towarzyszy Tessi (miszcz szpiegostwa), który robi dla Wilbura w zamian za obietnicę uwolnienia Taidy. Tessi regularnie podtruwa Seva i podpuszcza go, żeby przeprowadził armię przez bagno, no i ta armia przepada w tym bagnie, cała kampania wojenna do kosza. Sev zostaje zabrany do siedziby Związku, a Tessi wykopany na zbity pysk po uświadomieniu, że nigdy żadnej Taidy tu nie było. Wspomniana raz w tej książce Doris zostaje wspomniana po raz drugi na dwa zdania, gdy popełnia zabójstwo z samobójstwem, Wilbur nie żyje, królestwo Damona zostaje podbite przez Mitylenę, Sev jedzie na wesele Oliwii prosić zebranych tam możnowładców o nowe armie (i obiecuję, że o te będę dbał i nie potopię w moczarach!). W tak zwanym międzyczasie Arieśka idzie do gine– astrologa i dowiaduje się, że jest w ciąży. Myśli o aborcji, ale spotyka Taidę i ta jej tak długo trajkocze o matczynym szczęściu (choć decydujący jest argument „jaki dzieciaczek będzie podobny do Seva!”), że Arienne odpuszcza. Tessi spotyka mężatą Taidę i popełnia jej na złość samobójstwo. Arienne mówi Sevowi o ciąży, para bierze ślub w tajemnicy – w ramach ceremonii na palcu Arieśki zostają wyryte inicjały męża, które zakrywa lodowy pierścionek zrobiony przez Seva. Pierścionek zauważa Oliwia i robi raban, że Arienne śmiała wziąć po cichu ślub bez zgody opiekunów, towarzystwo chce zrobić jakąś Próbę Żywiołów z odcinaniem palców, Sev dostaje wścieku i od tego momentu sprawy nabierają rozpędu ze zdania na zdanie. Sev obejmuje panowanie nad armią z Schatten, urządza rzeź w królestwie dziadka Arieśki, po czym rozsiada się w sali tronowej i urządza sąd: ty do rodzenia dzieci nowym panom, ty na ścięcie, ty na niewolnika, niewolnik, rodzić, zabić, zabić, rodzić, o, a władców (w tym tatę Arieśki) złączyć w jeden body horror i zaprząc do mojego powozu. 
Zamknięta na niezłamywalną pieczęć Arieśka łamie pieczęć i z przerażeniem patrzy na tę rzeź i swojego ojca zamienionego w mutanta, Sev is like „oj, głupiutka, dziecinna Arienne, taką cię właśnie lubię, ale już mi nie zawracaj głowy, mężuś ma dużo pracy”, Arieśka biegnie się wypłakać do matki, że czego Sev jej już nie kocha. Sev nakłada na mieszkańców zamku (na tę chwilę Arienne, matkę Arienne, Akina, Vena i Tamirę, czy zostało wspomniane, że Ven i Tamira się zeszli?) zaklęcie snu, obudzą się dopiero wtedy, gdy Sev skończy kontynentalną rzeź. Dochodzi do starcia z Mityleną, która przybiera postać Arieśki, Sev rzuca się uprawiać z nią seks (-_-), w ostatniej chwili Mitylena zostaje użarta przez wilka, czar pryska, Mitylena zostaje pokonana i zamieniona w potwora, zaczyna się Sevowa tyrania. Tymczasem Joven (pamiętacie Jovena? Syna Wilbura i Mityleny?) wpada do zamku i antymagicznym proszkiem ACME budzi towarzystwo. Arieśka przeprowadza baaaaaaaaaardzo słabą dedukcję, ale prowadzącą do poprawnej konkluzji: Sev przespał się w pierwszej części z jej matką (to ważne!). Joven jedzie dalej, towarzystwo idzie do portu, gdzie szczęśliwie zaparkował król Musztarda szukający swojej siostry. 
Nieśmiertelni z Schatten odzyskują ciała, pojawia się Śmierć i zdejmuje klątwę, oraz daje w gratisie zabraną na początku Księgę Przeznaczenia (i nie, nie zostanie ona wykorzystana ani wspomniana nigdy więcej). Władcy odzyskują pierwotne kształty i zostają zmuszeni do oddania pokłonu, a potem mają wybór: banicja albo niewola. Durańczycy zostają rasą panów, z niewolnikami, szlachciankami zmuszonymi do poślubienia ich (BTW, najwyraźniej wśród Durańczyków nie ma żadnych kobiet, I guess?…) i wszystkim, Mitylena siedzi zamknięta w klatce na dziedzińcu i traktowana jest jak pies, Sev zajmuje się administracją i przebiera nóżkami na myśl o spotkaniu z Arieśką, gdy GASP!, najjaśniejszy panie, nie ma jej! Mitylena daje nogę dzięki Jovenowi i zabija go, by pochłonąć jego moc.
Sev teleportuje się na Wyspy i urządza Musztardzie awanturę, że co mi tu żonę wywozisz, pewnie ci się spodobała, co, ja tu z miłości usycham, a ty mi moją żonkę w wyspiarskie koraliki przebierasz, dawaj ją tu, albo przerobię tę twoją rajską wysepkę na krę! Przerabianie Musztardy na mrożonkę przerywa Arieśka, Musztarda okazuje wreszcie jakieś ludzkie przemyślenia i wychodzi. Arieśka oświadcza mężowi, że bardzo kocha i tęskni, ale nie wróci do niego, gdyyyyyyyyyż… No, obstawiajcie:
– zamordował prawie 300 przypadkowych osób?
– zamieniał na jej oczach ludzi – w tym jej ojca – w krzyczące z bólu monstra ?
– rozpętał wojnę, która kosztowała przynajmniej osiem milionów istnień?
– odbiło mu i grozi śmiercią nawet jednemu ze swoich najbliższych przyjaciół, który od dwóch tomów zajmuje się głównie pomaganiem mu?
– bo jest przemocowym bucem, który nigdy jej o niczym nie mówi, nigdy nie pyta jej o zdanie i traktuje jak dziecko?
Prawidłowa odpowiedź brzmi: „– Nie wrócę z tobą. Ani do Fenis, ani nigdzie indziej – mówię, podnosząc wzrok na ukochanego. – I nie przez wojnę, ale przez ciebie. Nie chcę korony, tylko życia w poczuciu bezpieczeństwa. A nie zapewni mi go ktoś, kto nie potrafi dochować wierności i dzieli łoże z innymi, deklarując jednocześnie, że to mnie miłuje. Wiem o wszystkim, Severo… – Och, i znowu wbrew postanowieniu jego imię wymyka mi się z ust. – Wiem o tobie i mojej matce – dodaję. (…) Severo, to było przecież po tym, jak wyznałeś mi miłość. Może nie dosłownie, ale mnie pocałowałeś. W usta… Zdradziłeś mnie!”
Sev próbuje przekonać, że to nie tak i niech już wracają do domu, ale dla Arieśki przykre podejrzenie, że jej małżonek będzie się wymykał nocą do kochanki to jednak zbyt wiele, więc musi na jakiś czas zrezygnować z zamieszkania w pałacu pełnym skaczących dookoła niej niewolników, może czas zabliźni rany. Sad Sev próbuje zabrać żonę siłą, a więc ta teleportuje się z całą wyspą do… no teleportuje się.
Epilog. Mija półtorej roku, Arieśka teleportuje się do komnaty Seva i przed spotkaniem z nim przypatruje się, czy czasem już sobie kogoś nie przygruchał i czy w ogóle ma coś po niej. Do pokoju wpadają strażnicy, biorą Arieśkę za złodziejkę i jako profesjonalna ochrona gadają z nią, co tam u króla i tak generalnie. Ten akurat jest w trakcie pojedynku, więc Arienne wzdycha, jaki on piękny, silny, przystojny, Musztarda to nawet w połowie nie jest pociągający jak to bożyszcze.
„– Chcesz ze mną rozmawiać? Teraz? Po półtora roku? O czym, do cholery! – Podnosi głos. – Miałaś okazję ku temu na Wyspach, ale to ty… To ty wszystko spieprzyłaś. Ty! Nikt inny! Zabiłaś nasz związek. Rozerwałaś naszą więź. Nie klątwy, nie życzący nam złego ludzie, a ty… Czego zatem teraz chcesz ode mnie, Duchu przeszłości? Dręczyłaś mnie przez cały ten czas! Codziennie! Tyle nieprzespanych nocy, tyle beznadziejnie pustych dni. Wiesz, ile czasu straciłem na poszukiwaniach ciebie? Ilu ludzi wysłałem za tobą? Ilu z nich poległo w czasie tych misji? Nie chcę z tobą rozmawiać! Nie mam o czym. Chyba że pragniesz poznać głębię mego gniewu, wtedy służę ci uprzejmie! – wrzeszczy, uderzając w ścianę tak mocno, że aż żwir osypuje się z niskiego sklepienia.”
Jak sami się domyślacie, z tej złości para zaczyna się seksić, po szybkim numerku Sev zmusza Arieśkę do obiecania mu, że już nigdy go nie opuści, chociaż, na miano mojej żony będziesz musiała sobie jeszcze zasłużyć, ale fajnie, że jesteś. Arieśka ujawnia, że celem jej wizyty było poproszenie o pomoc: ich syn został porwany i coteras.
„– Przyjmuję zlecenie – odpowiada w końcu jak za dawnych, Związkowych lat, po czym bierze Ariadnę na ręce.
Wszakże nawet sam Władca Mroku nie może pozostać głuchy na wołanie miłości, a ta do niego wreszcie powróciła – namacalna, skruszona i cała jego. Czy mógłby zatem odmówić? Poza tym sprawa dotyczy jego potomka, czyli jest najwyższej rangi, więc mężczyzna nie może być względem niej obojętny.
– Wieczorem w mej łożnicy omówimy wysokość wynagrodzenia – dodaje z lekkim uśmiechem.”
I tym oto creepowatym akcentem kończy się książka. Dalej jest jeszcze opowiadanie o tym, jak to ojciec Seva zakochał się w matce Seva, chociaż miał się żenić z Mityleną i dość bezużyteczny spis bohaterów z obu tomów, na którym nawet znalazły się psy Gavina. Na szczęście kolejna część nie jest planowana.

49 komentarzy do posta “77. Anioły w Petersburgu, czyli złoty pociąg (Córka Wokulskiego, cz. 1/5)

  1. "Oto car obarczył go odpowiedzialnym zadaniem."
    Tak to widzę:
    Wychodzi bohater z tunelu (kolejowego) lśniącego błękitnym blaskiem:
    – I am Buturlin and I'm burdened with a glorious purpuse!
    – Buturlin, brother of tsar?!

    Achika

  2. "Jerozolimskie oczy". Gdy spytałam się partnera jak wyglądają takie oczy, odpowiedział, że z pewnością mają pejsy.

  3. Koronka faktycznie zmieniła się w coś okropnego. Może i dobrze, że wynik ankiety był, jaki był, choć też jestem za kończeniem rzeczy zaczętych. Wyszło na to, że co tam rzezie i upokorzenia, całość prowadziła do końcowych fochów pomiędzy zakochańcami.

    A obecny paździerzyk jest bardzo zabawny, wraz z analizą doprowadził mnie do płaczu ze śmiechu (szczególnie car-gapa, co to zapomniał, że ktoś mu wisi parę groszy). Tylko tych archaniołów mi szkoda, ciągle im cztery litery zawracają. Do tego standardowy zestaw paździerzowy: tanie szokowanie i obrzydzanie, kiepskie seksy, bohaterka-sierotka uroczo nieporadna, co to się nawet gejom podoba, wielka historia i science-fiction w tle. Logika chyba sama też zawołała do archaniołów, żeby ją z tego opka czym prędzej zabrali – i została wysłuchana. Ta cała kradzież teczki i wydarzenia z nią powiązane to duży błąd jest, a dałoby się tę intrygę kilkoma zdaniami wyprowadzić na prostą i uzasadnić fabularnie (że ktoś się nagle dowiedział, że taka i taka sprawa, więc trzeba działać szybko – dlatego tuż przed wjazdem do miasta – i improwizować, a on akurat poszukuje kogoś, kto jest sprawny, wygimnastykowany i jakoś dostanie się do tego pociągu, a tu akurat się była akrobatka z cyrku nawinęła).
    I skąd autor brał te opisy? Wolny oddech myszołowa? Oczy jerozolimskie? Wygląda na czelendż: bierzesz do ręki słownik, z zamkniętymi oczami losujesz przypadkowe słowo i musisz je użyć w kolejnym zdaniu. O, masz myszołowa akurat, gdy opisujesz akrobatkę chodzącą po linie?
    Bea

  4. Ja tak czytam, czytam. I stwierdzam, że to jest inny rodzaj cierpienia, inny gatunek, ale równie wielki jak przy pani Blance. Bo tam było cierpienie bardziej moralnie etyczne a tu jest literacko estetyczne. Chociaż przy "plecach miśka" przypomina mi się "pupa Anny" i podobny efekt zniszczenia sceny xD

  5. Tekst był wybitnie potworny, zaś komentarze załogi- absolutnie cudowne. Te fragmenty z Aniołami pilnującymi Natalii tak bardzo przypomina coś z Good Omens, zwłaszcza z waszymi komentarzami, duży plus ode mnie 😀

    "Nad głową Buturlina, na beżowej ścianie gabinetu wisiał portret Jego Wysokości Imperatora Aleksandra III, cara Wszechrosji. Podmalowany na olejno łysiejący wąsacz wytrzeszczał gały.

    I też chłonął. 

      – Wygląda, jakby Buturlin dymał cara – pomyślał zastępca, stary lubieżnik."

    E, to w Pardze do pierdla pakują bo muchy obsrały Jaśnie pana, a tu takie zbereźności płazem uchodzą? Tfu.

    "Czarne kręcone włosy. Jerozolimskie oczy."
    Zabawne, na większości znanych mi obrazów, Maria Magdalena jest przedstawiana jako jasnowłosa, albo ruda. A Jerezolimskie oczy to jakie, ciemnobrązowe, czy jakieś inne?

    Faktycznie, odcinek/dzieuo rzadkiej urody.

  6. Analiza świetna, uśmiałam się nieźle. Historia rzeczywiście z kosmosu, ale ciekawi mnie, co będzie dalej. Wielki szacunek dla Kazik, że zdołała przebrnąć przez dalszą część "Korony…". Ze swojej strony powiem tylko tyle, że nie ma takiej ilości alkoholu, po której zgodziłabym się dobrowolnie sięgnąć po to dzieUo (swoją drogą, pisane chyba na niezłym tripie, na trzeźwo trudno wymyślić coś równie bzdurnego, nudnego i podobnego zupełnie do niczego).

    Smok Miluś

  7. Boru mój! Chyba tylko w Dziewczynie Wilkołaka opisy seksów były ohydniejsze!
    Btw, już myślałam, że Buturlin przyłapie cara i Tołstoja (nie mówcie, że TEGO Tołstoja!) na yaoicach w kiblu.
    I wszystko tu takie jakieś … Obleśne. Zastanawiam się też, co z tym Wokulskim (że niby ojciec Natalii?) bo na razie ani to klimat Lalki, ani prawdziwe nawiązania.

    Ela TBG

  8. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem; przy tym, ekhm, dziele Lord Golden zaczyna jawić się jako utwór głęboko przemyślany, napisany pięknym, poetyckim językiem i co najważniejsze, mający jakikolwiek związek z "Lalką" – a to-to zostało przecież napisane (i wydane!) przez dorosłego chłopa, a nie nastoletnią autoreczkę…

    Maryboo

  9. Troche jak seriale z netflixa.
    Są prześladowani geje i mniejszości etniczne. Zły kapitalizm i zboczeni,obrzydliwi mężczyźni. Jeszcze brakuje feminizmu i murzynów.

    • Myślę, że akurat na feminizm będzie jeszcze szansa. Mary Sue tu przecież mamy,a one zwykle w opkach historycznych zostają feministkami. Co do osób czarnoskórych… Trudno powiedzieć.

  10. sypki jak piasek Lot trzmiela Nikołaja Rimskiego-Korsakowa.
    Wow, piętnaście lat przed jego skomponowaniem.
    Lizol został wynaleziony w 1889.
    Fajnie,ze wstawiacie takie rzeczy, nie wiedziałam.
    łagał sąd wojskowy ten oszalały od nihilizmu syn żydowskiego handlarza wódką.
    we włochatej waginie kokoty.
    Jerozolimskie oczy.
    Eee,język autora jest…bogaty…

    Na szczęście w ostatniej chwili urzędnicy dopatrzyli się, że w rozkazie stało “Zabić nie wolno, ułaskawić”, a nie “Zabić, nie wolno ułaskawić”. Interpunkcja ma moc!

    "Królowie przeklęci"!!!

    a uzyskane środki (minus to co trafiło do prywatnych kieszeni) zostały przeznaczone na budowę linii kolejowych na południu Rosji. Więcej możecie o tym przeczytać tutaj.
    Ciekawe!
    Jakby car chciał,żeby jego przyrodni brat był martwy,to pewnie by był.I bez knucia w kiblu.
    Ale że co, że tak osobiście? Toż ma do tego całe pułki nieznanych sprawców.
    Przy Rasputinie arystokracja chyba sama sie wzięła do roboty? I kiepsko im szło…

    Ale ta Korona straszna!
    Dzięki za zabawę.

    Chomik

  11. Wdzięczny materiał, cudowna analiza. Chichotałam od samego początku: z planu aniołów, haremu z Rewolucją i Gilotyną w składzie i z zaraźliwego wilkołactwa.
    Ale ten fragment: "Jurij był kochankiem Andrieja. W gorące, namiętne noce śnili o nowym, lepszym świecie. Tryskając nasieniem w otwory swych ciał marzyli, że użyźniają glebę, na której wyrośnie.
    Taki trochę z dupy ten nowy świat.
    I kto powiedział, że romantyzm umarł." sprawił, że wybuchnęłam histerycznym niekontrolowanym śmiechem i przez dłuższą chwilę nie mogłam się uspokoić XD A po moich alabastrowych policzkach spłynęło stado samotnych łez XD Pierwszy raz chyba taką reakcję wywołał u mnie sam tekst źródłowy, bez komentarzy analizatorów. Jest to absolutna perła tego opka! Musiałam przerwać czytanie i dokończyć następnego dnia, bo bałam się, że obudzę sąsiadów.
    Czekam z niecierpliwością na kolejną część!

    Trener Pokemon

  12. Postanowiłem sobie wygooglać aŁtora jeszcze zanim zatopię zęby w dzieUku. "Podobne wyszukiwania: Bianka Lipińska". Dziękuję, wiem wszystko, co wiedzieć potrzebowałem.

  13. Wiecie co?
    Ja sobie nie raz coś pisze, tak do szuflady. Bo nie sądzę, żeby to co pisze było na tyle dobre, aby starać się to wydać.
    A potem widze takie koszmarki jak ten, koszmarki typu Blanka i inne Michalak. I tak sobie myślę, że może jednak warto próbować.
    Cherry

    • Ja,jeszcze nie piszę,ale myślałam o tym samym. Nikt nie patrzy na głosy krytyków. Tak naprawdę liczy się tylko opinia czytelnikow. Jakby bylo inaczej to nikt by nie wydał dzieł ałtorKasi czy panaMarcela już o Blance nie wspominając. Aktualnie jedyne co ogranicza pisarzy czy innych artystów to rozum i godnosć człowieka.

  14. Plecy miśka, oddech myszołowa, owłosiona wagina, jerozolimskie oczy, czułość handlarza niewolników…nowy świat z dupy <3

    "Świece w wieloramiennych lichtarzach pod ścianami się paliły, mimo że dzień był jasny."
    Pssst, tak z definicji lichtarz jest raczej na pojedynczą świecę.

    "Mógłby tak wędrować po Sąd Ostateczny, ale zatruty eterem organizm, podrażniony carską kawą odczuł potrzebę oczyszczenia się."
    Nie zauważyłam, że mowa jest o organizmie…a po tej wzmiance o Sądzie Ostatecznym to można było się spodziewać, że z tym oczyszczeniem chodzi o spowiedź albo chociaż jakieś ablucje, nie wiem. Cóż, jednak nie. XD

  15. Ciekawostka: jak wpisze się do wyszukiwarki zapytanie "traugutt śmierć" to instant answer (czyli odpowiedź już w wynikach wyszukiwania, te wszystkie rameczki itp.) pokazuje samobójstwo… Po przeczytaniu analizy mniej więcej do wzmianki o Cytadeli – cóż, pan powinien mieć za zadanie domowe skreślanie ze swoich zdań przymiotników. Na styl to może mu nie pomoże, ale przynajmniej będzie miał twórcze zajęcie na pisarsko-dziennikarskim bezrobociu, na którym powinien pozostać na zawsze. Gopi

  16. Ktoś wie, co to za wydawnictwo, to mwk? W internecie znajduję tylko ich książki w różnych księgarniach, stronę muzeum wsi kieleckiej i strony dla szukających pracy. Za słaby marketing na vanity, w normalne wydawnictwo jeszcze ciężej uwierzyć. Bo dziwne to to…

  17. Boże.Ten człowiek skończył filologię polską. A wyczucia językowego nie ma za grosz. Działał pod pseudonimem Red Vonnegut – pewien Kurt chyba przewraca się w grobie. Jeszcze zabawił się w podrabianie Witkacego… Nawet czuć tu dalekie echa tych twórców, ale w wykonaniu totalnego amatora, który nie rozumie, jak działa groteska i łączenie powagi z humorem.

  18. "Nie jestem w stanie pojąć, czemu na drogi publiczne nie wpuszcza się ludzi pozbawionych prawa jazdy, natomiast na półki księgarskie mogą się dostawać w dowolnej ilości książki osób pozbawionych przyzwoitości – że nawet nie wspomnę o wiedzy."

  19. Łomatko, pamiętam tego obleszka. Czytałam "Miasto sennych kobiet" lat temu bardzo wiele, i już wtedy był, no, taki sam. Za to radosna nowina jest taka, że chcąc sprawdzić, w którym roku wyszło "Miasto" (w 1996, dla zainteresowanych), odkryłam, że za ten wywiad w Vivie Romuś stracił pracę tamże. Także ten, nie ma tego złego i w ogóle.

    Anonimku od "seriali z netfliksa", nie martw się, myślę, że pan Roman trafi w Twoje gusta.

    Masza

  20. Może to i dobrze, że analiza pozostała nieukończona.

    Niech mi ktoś powie, że Sev miał być w założeniu bohaterem negatywnym! ;_;

    • Osobiscie to się zastanawiam czy według autorek wygrało dobro.I jak osobiscie one postrzegają pojęcia dobra i zła.
      Bo, wedle chyba wszystkich czytelnikow NAKWy,ewidentnie wygrało zło bo wygrał niewyżyty seksualnie psychopata i jego poddani maja przejebane.
      Osobiście to mogłoby być fajne gdyby przyjanmniej od srodka Klątwy Sev przechodzil przemiane w bohatera negatywnego i nikt nie gloryfikował jego czynów. Gdyby Ariadna była dojrzalsza,etc,etc…

  21. Włochata Wagina Kokoty – urzekło mnie to określenie, tak mógłby się nazywać jakiś niezły zespół rockowy.

    Zadumałam się natomiast nad "bokobrodami zmierzwionymi w miłosnym szale". Buturlin na stojąco chędożył gryzetkę leżącą na biurku. Więc jakim cudem zmierzwił sobie bokobrody? Nasuwa mi się niepokojąca wizja – miał te bokobrody nad podziw długie, i w miłosnym szale nie zauważył, gdzie się zaplątały. To by tłumaczyło zarówno ich zmierzwienie, jak i włochatość kokociej waginy.

    PS. Kochana NAKWO!

    Od kilku lat jestem pod ogromnym wrażeniem waszej wiedzy, umiejętności i poczucia humoru, tudzież odporności. Ale czasem (bardzo rzadko) zdarzają się Wam takie byki językowe, że aż nie wierzę własnym oczom – "półtorej roku", "mi (…) też zdarza się wyjść z siebie". BŁAGAM…

  22. W ogóle mam wrażenie, że autor ma duże trudności w operowaniu językiem i dlatego wychodzi sporo takich językowych nieporadności, jak np. "skoczenie salta", "opadanie w dół", "życionośny sznur" czy "toczone ramiona".

    "Ale chałupę tu postawili, no kościół szatana, w środku pewnie odpicowane jak czarnoksięski Chrystus."
    "Oberpolicmajster olbrzymią siłą woli wciągnął stolec do kiszki.
    A jakie są wasze supermoce?"
    Po prostu padłem ze śmiechu, wymietliście.

  23. "Zwiewna jak tiul, mocna jak tygrysi pazur. Wolna jak oddech myszołowa. " dla zwiększenia wartości porównania poleca się przeczytać głosem z reklam wody Vytautas. Nie ma za co.

  24. Jedno, zasadnicze, podstawowe pytanie…
    Gdzie tu jest COKOLWIEK z Lalki?

    Btw. Jako że Lalkę naprawdę lubię… Ma ktoś jakieś godne polecenia, dobrze napisane opka w tej tematyce?

  25. "z twarzą Marii Magdaleny" – wiemy, że Maria pochodziła z Magdali i była prostytutką. Czyli była atrakcyjną semitką. Zgodnie z tym cytatem, Natalia była pół-Żydówką od strony twarzy.

  26. Mam wrażenie, że aŁtor myli archaniołów z aniołami stróżami. Niby spoko,i to i to skrzydlate, ale w rzeczywistości są to dwa całkiem różne chóry anielskie i to trochę tak, jakby pomylić Chrystusa z Matką Boską.

    Tak nawiasem zauważyliście, że Natalia wysłuchała długiej wzruszającej przemowy i została zwolniona, a potem wsadzona do dorożki i wyprawiona w nie wiadomo jak długą drogę – wszystko to, nie zdążywszy oddać moczu? Nieźle musiała dreptać w miejscu, dotarłszy wreszcie do Andrieja.

  27. “Wolna jak oddech myszołowa.” – na poczatku myslalam, ze chodzi o predkosc i zastanawialam sie, jak to zmierzyc. W kilometrach na sekunde?

    “Długie nogi, tarcza brzucha w obramowaniu wąskich bioder, piersi, które mieściły się w miseczkach dłoni.
    No w końcu autor przechodzi do najważniejszych informacji. Ale, ale nawet tak klasyczny tekst, jak piersi mieszczące się do dłoni (to chyba idealny rozmiar według panów pisarzy, prawda?) (…) “ – kazde piersi mieszcza sie w dloniach, zalezy tylko od wielkosci dloni 🙂

  28. "Nad Warszawą pękło niebo i z woli Teutatesa zleciało wszystkim na głowy." Przy takiej prozie to powinno i bez niczyjej woli zlecieć 😀

Skomentuj Siblaime Anuluj pisanie odpowiedzi