70. Czyż nie dobija się Pegazów?, czyli poezja z głębi serca, co się w duszę wwierca

Drodzy Czytelnicy!
Przepraszamy za opóźnienie. “Korona przeznaczenia” jest twardszym materiałem niż nam się wydawało i rzeźbienie w niej wymaga więcej wysiłku… dlatego dziś mamy mały przerywnik. Otóż dzięki uprzejmemu fejsbuczkowi i jego algorytmom reklamowym wpadło nam w ręce pewne selfpubowe wydawnictwo z wierszykami dla dzieci. Doprawdy, zacny to towar, milordzie! Zapraszamy więc do rozkoszowania się zgrabnymi rymami, wdzięcznym rytmem i fascynującymi historyjkami w wykonaniu nowego Brzechwy z Leśmianem pospołu. 
Indżojcie!
  

Analizują: Kura, Jasza i Kazik

Szczepan Parysz 

Autorskie rozważania o postaciach do kolorowania
(Serio, ta książka ma taki tytuł)

Bobslej w niedźwiedzim królestwie

Była sobie rodzinka w królestwie niedźwiedzi,
Która w gawrze sobie siedzi,
które kiedyś chłopiec ze zdjęciem sanek odwiedził.
Dlaczego ze zdjęciem, a nie po prostu z sankami,
to pytanie, na które odpowiedzi nie znamy. 
W skład rodzinki wchodzili mama — królewna, 
Żoną króla ma być królowa
A nie królewna, jałówka zwiewna.
Ale królowa, 
wielka wielka jak krowa
tata — król i malutki uroczy misiaczek — książę.
Jest w tym szkopuł pewny,
bo jeśli król był ojcem dziecka królewny
To malutki książę misiaczek
Był jego synem i wnukiem naraz, biedaczek. 
Również kuzynkiem, tak no i a jakże
bo nikt nie mówi, co dzieje się w gawrze!

Nie wiem, czy na tych kilku stronach opowiedzieć o nich zdążę,
– rym podpowiada “są takie ciąże”.
ale postaram się to zrobić — najlepiej jak umiem,
kierując się przy tym głównie sercem,
tak tylko sobie piórem wiercem
a nie tylko rozumem.
tyle, co umiem.
Gdy zobaczył ów książę chłopca z fotografią sanek,
nie mógł spać, nie mógł jeść, tylko myślał:
jak by tu zapełnić sankami cały zamek?
Gdyż sankami wypełniony zamek
Od pawimentu po strop 
Tu wyobraźnia mówi
STOP!
Głowili się król i królowa niedźwiedzi,
czy chłopiec z obrazkiem sanek ich jeszcze kiedyś odwiedzi.
może synek w gorączce bredzi?
Po jakimś czasie postanowili, że będą szukać sanek.
A sam książę na wieść o tym chodził podekscytowany cały poranek.
Wychylił kawy dzbanek.
Zebrali więc wszystkich służących przed ganek,
Mówiąc, że każdemu będzie naganek,
nahaj po białych plecach i inne tortury 
jeśli no niechaj który
nie znajdzie sanek.
kazali im znaleźć sanie, nim tydzień odmierzy zegarek
który dostał od starych Cyganek.
BĘC!

Jeśli gdzieś tu w ogóle były sanki, to tylko w parze z Eskimosami,
To są Innuici
rym jest generalnie z rzyci.
a na sam ich widok niedźwiedzie uciekały, kręcąc ze złości nosami.
Bały się od zawsze Eskimosów srogich,
Złość i strach nimi tak miotały,
że nic do gadania nie miały.

ale cóż było robić, gdy książę saniami pragnął przemierzać swe drogi.
Szły więc i szukały.
Książę zaś płakał, a wraz z nim jego rodzice
płakali,
częstochowskie rymy jęczały
Ałyyy, ałyyy!
gdyż sanek nigdzie nie było.
A dookoła śniegu aż miło.
Niektórym się pokiełbasiło.
Posłańcy przebyli góry lodowe.
Znaleźli łyżwy jakieś nienowe.
Nie wiadomo: skąd i jak znaleźli też rower.
Po prostu tak sobie stał.
Nie zamierzali iść nawet tym tropem.
Gdyż rower był na ropę [znaczy – na ropem]

Aż wreszcie po wielkich trudach znaleźli bobslej.
Piękny i lekki, który na płozach miał posmarowany olej.
To się nie rymuje, ale co tam, kij z tym, okej. 
I wił się tak jak bluszcz
taki był ten foczy tłuszcz.
Fakt odnalezienia bobsleja nadawał sługom ogromnej pewności,
Czytelnikom niemałej radości
że poddani się ucieszą — do królestwa wracali więc na podwójnej prędkości.
Dlaczego poddani mają się cieszyć z bobsleja
niechaj tłumaczy to twórca, nie ja.
(Bo za karę nie będzie wieszania, rozciągania i łamania kości.)
A gdy już dotarli, mówili szczęśliwi:
„Oto jest bobslej, co księcia zadziwi”.
Lecz książę na to odpowiada głosem rozkapryszonym:
„Jak to, czarny? Wolałbym w kolorze zielonym”.
To weź se marudo pędzel i przemaluj!

Cóż było robić, poszli więc szukać zielonych sanek, 
gdyż nie mogli odmówić tej parze oczu o źrenicach wielkości szklanek.
Z wyrazem, jaki ma baranek.
Szli, biegli, ślizgali się po lodzie.
Wreszcie znaleźli parę sanek, o opływowym kształcie i niezwykłym obwodzie.
Stały zanurzone do polowy w wodzie.
Ucieszyli się, bo takie akurat były w modzie. 

Były tak piękne, że trzeba było je zabezpieczyć, by nie ukradł ich złodziej.
Albo na tacę wziął ksiądz dobrodziej.

Ponownie przybyli do królestwa niedźwiedzi.
Patrzą, a tam ktoś siedzi.
Mówią do księcia: „Oto twoje sanki, na których wszystkich wyprzedzisz”.
Bo owe sanki były jeszcze szybsze niż bobslej, choć trudno to sobie wyobrazić.
Pomyśleli sobie, że teraz to książę ich odmową już nie urazi.
I w ogóle wszyscy tak zmęczeni, że już nie bardzo chce się im w rytm i rym…zić.
Jednak kapryśny książę mówi znudzony:
„Sanki są tak ładne, że nadałyby się dla mojej przyszłej żony.
Co prawda mam dopiero tsy latka, ale mariaż już postanowiony. 
A właściwie to już mi się kaprys odmienił.
Wolę narty, więc ruszajcie w drogę” — i żadnego więcej słowa z nimi nie zamienił.
Wtedy król nie wytrzymał i krzyknął:
„Widzę, żeś, książę, dziękować nie przywyknął.
Nie tak cię wychowałem!”, ze złością król ryknął
Skoro nie nauczyłeś się szanować owoców cudzej pracy,
odwykniesz też od wygód bogaczy…
Dopóki nie znajdziesz nart, nie masz po co wracać”.
Bo i tak planujemy tu demokrację wprowadzać. 
Zdumiony książę wybiegł obrażony, że ojciec każe mu pracować.
Doprawdy? A myśmy sądzili, że raczej mu każe wędrować. 

Pojechał, przeżył liczne przygody i wrócił z nartami odmieniony.
I tak cały rozwój postaci w jednym wersie został odhaczony. 

Przeprosił poddanych, rodziców i mówi strudzony:
„Miałem wszystko wokół siebie w zamku.
Ale bez tej podróży siedziałbym w nim jak w jakimś zakamarku.
Bo poznałem świat i teraz wiem, że całe nasze królestwo zmieści się w jednym parku. 

Nie potrafiłem żyć z ludźmi, dopóki nie spróbowałem, czym są trud, przyjaźń i obowiązku kawałek.
Ale o tym opowiem pojutrze, za miesiąc lub w poniedziałek. 

Dziękuje ci, królu, że wysłałeś mnie w tę podróż.
Przywiozłem ze sobą bagaż doświadczeń, żeby nie żyć dłużej jak jakiś łobuz.
A tam za rogiem zaparkowałem autobus. 

Pomogą mi one być lepszym niedźwiadkiem.
(Rzekł przymilnie, choć planował rozprawić się z tatkiem
Wszystko już załatwione z królobójcą Tadkiem.)
Nauczyłem się dzielić z innymi obiadkiem
i wszystkim innym, czego potrzebują,
a przede wszystkim uwielbiam widzieć ich buzie, gdy się radują”.

O tygrysicy, co szczęścia szukała

Mała tygrysica wyruszyła w świat. 
Mama dała jej na szczęście kwiat. 
– Co mam z tym zrobić, czy to się zjada? –
I czy chodzić z kwiatkiem mi w ogóle wypada?

Tak ją tym oczarowała ogromnie, 
że tygrysica zamiast polować zaczęła szukać szczęścia mozolnie.
I tak po pierwszych trzech dniach
padła, użyźniając piach. 

Pytała wszystkich wokoło, 
czym jest szczęście, lecz do odpowiedzi nie było nikogo. 
Spytała więc tatę tygrysa, 
lecz ten tylko wąsy sobie przygryza. 
Odpowiada tak: „Wytłumaczę ci to kiedyś, 
teraz idź poluj, to jest twoje zadanie na dziś”.
“Tato, jeszcze jedno mam pytanie:
skąd się biorą małe tygryski?”
“Mówię wyraźnie: marsz na polowanie!”
Speszony chowa pysk do miski.

Idąc, spotkała szermierza, co trenował pchnięcia, 
robił to od rana do zaśnięcia. 
Bez przerwy na siku, fajkę czy inne zajęcia. 

W pocie czoła trenował wytrwale. 
Jednakże o szczęściu nie chciał rozmawiać wcale.

Coś jeszcze zaciekawiło tygrysicę, 
że ktoś jakby przebiegł przez konarów nawałnicę.
(“Konarów nawałnica” to nowa powieść Martina.)
Ktoś przeszkodził tygrysicy w poszukiwaniu lwicy.
I rozwiązania zagadki nima. 

Córka tygrysa nie wiedziała, kto to był, 
bo znowu niczym w krzaki się skrył.
Poszła więc dalej do gazeli 
i pyta: „Czy wy, gazele, o szczęściu słyszeli”?
No, odpowiadajcie, towarzyszu gazelu!
A gazele prychnęły i odbiegły z tętentem,
Zdziwione, że ktoś tu mówi z jakimś rosyjskim akcentem. 

Natomiast gazele wystraszone odpowiadają szybko:
„Zmykaj stąd, tygrysico, ino gibko”. 
“Bo dostaniesz wpierdol, rybko.
Wypad z dzielni!”

Już ją prawie zaczęły gonić, gdy ktoś przed ich gniewem tygrysicę uchronił.
Cóż pozostało tygrysicy?
Poszła dalej do nornicy.
Nornica przeglądała się w kałużach, 
Całkiem chętnie mówiła o uczuciach, 
Tarzała się także w różach
Choć nie znosiła ich kłucia. 
lecz ją również zaskoczyło pytanie. 
Odburknęła: „Nie wiem, czym jest szczęście, drogi Panie Bożu”.
A owym panem był tygrys, tata tygrysicy, 
który podążał za nią ukryty.
Teraz się ujawnił i powiedział swojej córce: 
„Czego szukasz w dżungli norach, czyż nie kazałem ci polować?”
Na to córka dopowiada: „Jak mam polować, gdy pytania spokoju nie dają?
Nie znalazłam szczęścia, wędrując po dżungli i ciągle o to samo się potykając”. 
Wówczas tata strzelił fejspalma i jęknął głucho:
“Trafiła mi się córka-filozofka, o, biedne moje serducho!”

„Nie martw się, mała tygrysico.
Masz szczęście, że nie spotkałaś się z potężną lwicą.
Ona nie byłaby dla ciebie tak miła. 
Twoje i nasze z mamą szczęście w mig by zgasiła.
Na szczęście my mieszkamy w Azji, a ona w Afryce!
Tak uspokoił tata wylękłą tygrysicę. 

Pozwól więc, że ci wytłumaczę: szczęście — to gdy ktoś, patrząc w lustro, nie płacze.
Nisko postawiona poprzeczka to raczej… 

To ten od mamy śliczny kwiat, co koloruje cały świat.
To ta konarów nawałnica.
To określenie wciąż mnie zachwyca. 

I ktoś, kto chroni cię z ukrycia.
A gdy ktoś czegoś potrzebuje? 
Ktoś inny daje mu nie to, na co zasługuje,
lecz to, czego mu brakuje. 
Czym jest szczęście, któż odpowie?
Otóż było cały czas przy tobie!!!”
“ – Tata, takie gadanie to można sobie wsadzić w d–
– Nie pyskuj, młoda damo, milcz i jedz tę zupę!!!”

Nikt nie jest dobry przez przypadek

Był raz sobie sportowiec, 
którego brat trudnił się wypasaniem owiec.
Ćwiczył ów sportowiec od rana do wieczora. 
A jego brat na łąkach podziwiał przestworza. 
I polował na jednego potwora,
Chcąc go strącić do morza.

Sportowiec miał jeden cel — pojechać na olimpiadę.
Natomiast brat pasterz wolał podawać 
spragnionym współtowarzyszom lemoniadę.
Ale jakim współtowarzyszom? Tym owcom oraz baranom?
Rozczarował się zatem srodze, bo one wolały siano. 
Zluzujcie postronki!
Problem ten szybko rozwiązano, 
serwując z lemoniadą słomki.

Sportowiec nie zważał na czyjeś cierpienie. 
Za nic miał swego brata utrapienie, 
który to chciał zachować stado owiec. 
Chciał też kupić konie, ale nie miał już dla nich na owies.
Więc mówi do brata: Powiedz,
skąd taka niesprawiedliwość na świecie, czy ty to wies?

Ogólnie to chciał ojcowiznę zachować,
 a sportowiec nic — tylko do zawodów chciał trenować.
Co prawda, wyniki miał doskonałe i powtarzał bratu bez końca, 
że nikt nie jest dobry przez przypadek.
A gdy miał wolne, to do słońca
Wystawiał swój zgrabny zadek. 
Tak, to sportowiec wygrywał każde zawody, 
nie bacząc na swego brata przeszkody 
i trudy w gospodarstwa utrzymaniu. 
Brat sportowiec po treningach myślał już tylko o leniuchowaniu.
A nie tam karmieniu owiec albo wełenki czesaniu. 

Trwało to tak przez wiele miesięcy, 
podczas gdy brat pasterz pogrążał się w nędzy. 
Bo nie mógł spłacić kredytu
ani wypełnić PIT-u. 

Sportowiec wciąż powtarzał, że nikt nie jest dobry przez przypadek, 
A brat na to odpowiadał: A weź mnie pocałuj w zadek!
ale pewnego dnia zdarzył mu się okropny wypadek.
Doznał on poważnej kontuzji. 
I tak zmierzając ku konkluzji: 
zakończył on karierę sportową, 
nie mógł wrócić na drogę zawodową,
 a że nikt już nie pamiętał o wynikach w zawodach, 
został ów sportowiec samiuśki jak kłoda.
Bo “sam jak palec” było za mało dramatycznie.
Wtedy właśnie pomógł mu brat.
Postanowili otworzyć razem sad. 
I wszystko znów będzie ślicznie!
Brat — były pasterz, a teraz sadownik 
— nie omieszkał bratu sportowcowi przypomnieć, 
że nikt nie jest dobry przez przypadek.
I tak się zemścił za lata głupich gadek. 

O lisku, który chodził na skróty

Opowiem wam o lisku, który zawsze chodził na skróty.
Zwierzęta w lesie mówiły o nim, że nigdy się nie natrudził.
A poza tym miał modne buty
I rączek pracą nie brudził.
I miały mu za złe ten jego swobodny styl życia.
Gdy wilk go gonił, lisek nawet nie krzyczał.
Bo po co tracić energię na krzyki,
Gdy trzeba zwiewać i po drodze uważać na wnyki? 
Starał się sobie życie ułatwiać.
Własne sprawy maksymalnie szybko załatwiał. 
Przeciwnością liska był bóbr, co tamy wznosił
i burzył na przemian, dopóki starczało mu sił.
Z idei pracy z sensem sobie w duchu drwił.
Wszak tyrać dla tyrania jest szlachetnie, wspaniale. 
Bóbr budował i rozbierał tamy wytrwale.
Lisek wszystko robił od niechcenia i niedbale.
Bóbr w swej profesji był ekspertem nie lada, 
Lisek w swawolach i tańcach nie przestawał.
Och, lisku, lisku, ty złolu!
Jak możesz nie wyznawać kultu bezsensownego zapierdolu? 

Tak mijał miesiąc za miesiącem, 
lisek kolejno pokłócił się z niedźwiedziem. żubrem i zającem.
Wszyscy mu mieli za złe, że nie wzoruje się na bobrze.
“Coś ci za miło! Coś ci za dobrze!
A przecież celem życia – i powie ci to każdy trup
Jest zaharować się po grób”.
Ale kiedyś spotkały się lisek i bóbr. 
Wymieniły (ta liska z tą bobrą) ze sobą bardzo wiele słów, 
a efekt był taki, że lisek się zmienił. 
Swój styl bycia z luźnego na solidny zamienił.
Odtąd żył lisek w zgodzie ze wszystkimi, 
bo nie kierował się już motywami egoistycznymi.

O pisarzu, co pisać nie potrafił. Autorefleksja

Był raz pisarz, co pisać nie umiał 
i nad swym losem się srodze zadumał. 
Nie mógł pisać, bo nie znał ortografii, 
a nie miał też komputera, żeby błędy poprawił.
Papierowy słownik to taki przeżytek!
Kupił więc sobie komputer stary i używany, 
w którym Windows się popsuł, a i Office był do wymiany. 
Lecz tylko na taki stać go było zbytek. 
Jak się tłumaczył: nie miał po co pisać, bo nie miał drukarki, 
więc prac, jak mówił, „nie wydrukuje”.
A jakby miał, to zabrakłoby tonera…
A jakby miał toner, to nie miałby papiera…
A jakby miał papier… et caetera, et caetera. 

Prawda poniekąd była taka, że na pisanie pomysłów mu zwyczajnie brakuje. 
Dalej kolejno narzekał: że nie ma dostępu do Internetu, 
a nie chce z siebie robić kabaretu 
i z ręcznie napisanym tekstem 
chodzić po wydawnictwach i być drwin obiektem.
Tak się pocieszał w chwilach kryzysu,
Że te drwiny to tylko z powodu rękopisu. 

Fakty natomiast były takie, że o pisaniu miał on pojęcie nijakie.
Brawo, autorze! Nie każdy tak spojrzeć na siebie może. 

W końcu cud się prawie zdarzył.
Pisarz kupił mini PC na wyprzedaży. 
Pecet był z zainstalowanym Windowsem i Officem, 
tak go los hojnie obdarzył, 
nie musiał ów autor już pisać piórem i kałamarzem 
jakby był jakimś hipsterem albo bakałarzem
ani też chodzić ze swoją twórczością jak z jakimś bohomazem.
Jak już pisałem, komputer był z wbudowanym Windowsem i Officem.
Tak, zrozumieliśmy, drogi panie rymopisie. 

Mógł więc pisać sprawnie na ekranie, a nie długopisem.
A potem to wszystko gdzieś mógł wydrukować,
 miał już wi-fi, mógł więc wysyłać pliki i fakt ten odnotować. 
WSZYSTKO TO MÓGŁ, BO NARZĘDZIA
DO TEGO MIAŁ,
TYLKO UMIEJĘTNOŚCI PISANIA JAK NIE MIAŁ, TAK NIE MIAŁ!!!
(Jeżeli wolno mi do tej listy coś jeszcze dołączyć,
Zauważmy, że Caps Locka nie umiał wyłączyć.)
Bonus: odpowiedź autora na krytyczne uwagi (nawet nie do samych wierszy, a do formy ich promocji) zamieszczona na fanpejdżu:

Dla tych wszystkich lejących falę ”hejterów”
Ukrywających się za klawiaturą bohaterów
Dla was mam odpowiedź prostą
Post ten będzie moją ripostą
Szanowna Pani Anito
Nie sposób zapytać po co pani było to
Wdawać się ze mną w wymianę zdań
Nie obrażając żadnej z pań
Które z taką łatwością oceniacie poziom mojego postu
No cóż zawiodła mnie Pani po prostu
Czytając tylko 1 (jeden) (słownie) post
Okazała się Pani cienka jak włos
Z tego to prostego powodu
Że z tego Pani wywodu
Nie wynika nic kompletnie
Skompromitowała się pani doszczętnie
Informacje o których P. Anita wspomniała
Lub ich brak ostentacyjnie wypominała
Odnoszące się do zawartości książki
Są ogólnie dostępne i z mej ogromnej troski
Właśnie o potencjalnych czytelników
Proszę by nie przeklejała Pani podobnych głupot ze swoich notatników
W których zapisuje Pani oceny swoich własnych tekstów
Czy też podobne bzdury wynikające zapewne z pani kompleksów
Odsyłam wiec do poważnych tekstów
Na stronie www.tworczoscwybrana-szczepanparysz.info
I na tym skończę, niech nie będzie Pani przykro
To bardzo dużo słów na “jak się nie podoba, to na górze jest taki czerwony krzyżyk”. 
Chcielibyśmy się tu pożegnać, ale mowę nam odebrało,
Więc kłaniamy się nisko i milcząc wychodzimy, cali na biało.

39 komentarzy do posta “70. Czyż nie dobija się Pegazów?, czyli poezja z głębi serca, co się w duszę wwierca

  1. Fakt odnalezienia bobsleja nadawał sługom ogromnej pewności,
    że poddani się ucieszą — do królestwa wracali więc na podwójnej prędkości.

    Jezu, jakie kaleczenie polszczyzny 🙁

  2. Jezu, te "wiersze" przypominają mi wierszyki, które pisałam w podstawówce (I wcale się nie chwalę, bo dzieła to były wyjątkowo słabe xD). Ale miło się czyta coś po prostu głupkowatego i słabego, a niekoniecznie gówna, które są wkurzające i szkodliwe.
    A ten hejt na końcu? No po prostu dzieło sztuki. xD Jest pojazd po inteligencji, wyśmiewanie, krytykowanie tekstów autorki komentarza i wmawianie jej kompleksów. Tekst naprawdę na poziomie osoby, która wydaje swoje teksty. xD

    • "to prawda że w postach są błędy interpunkcyjne, ale to tylko dlatego, że chciałem unaocznić krytykom (…) że w życiu są sprawy ważniejsze od tego w którym miejscu zdania należy postawić przecinek".
      Perswazja lvl 100.

      Eva

  3. Takie tam historyjki, pisane bez sensu, byleby rym jako tako się zgadzał. Byłoby ok, gdyby zostały napisane przez 12latka na zadanie domowe, ale żeby wydawać…

    Eva

  4. Ten ostatni kawałek o hejcie aż się prosi, żeby podłożyć pod niego jakiś srogi beat i wypromować jako hip hop. Tylko trzeba by pewnie dorzucić w kilku miejscach "motyla noga", żeby było bardziej pikantnie.

  5. Rymy – albo częstochowskie, albo niedokładne i koślawe. Treść – bzdurzątka bez sensu. I to bym jeszcze wybaczyła.
    Ale, kwa mać, za brak rytmu, transakcentacje i obgryzione albo dostawione na siłę sylaby, należałoby poetessę wychłostać zgniłym porem. Czy ta dzieweczka rażona piorunem grafomanii nie słyszy, jak kaleczy język?
    Dajcie mi godzinę, to napiszę sonet o sankach i niedźwiedziach. Villanelli się nie podejmę.

  6. Co to, urwał nać, było? O.o

    Ja też kiedyś pisałam poezję w stylu "Dzikie róże są pachnące / Niczym kwiatki na łące", czy też białe wiersze na cześć ulubionej przyprawy "Chrzan jest pyszny i zdrowy / Czy go lubisz, tak jak ja? / Jeśli nie, to zjedz majonez / Bo chyba to bardziej lubisz". Miałam wtedy 7 (siedem) lat. Może typ publikuje poezję swoich latorośli?

    Luin

  7. Rymowane hasełka o myciu zębów zazwyczaj lepiej trzymają się rytmu i rymu niż to. I mają dużo głębszy przekaz.
    Może faktycznie autor publikuje to, co napisały jego dzieci, bez żadnych poprawek?

  8. Czar tych rymów tak mnie rusza
    Że mi gnije mózg i dusza
    A od sesnsu srogich braków
    Wnet nabawię się robaków
    Bo to dzieUo mnie zabije!
    (W sumie prawie już nie żyję
    Grafomanią wykończony…
    Tu rym jest “My little pony”
    Choć bez sensu, ale w rytmie.)
    Kocopoły to są zbytnie!

  9. Na ałtora, za ten wiersz o Officie,
    Bill Gates powinien zesłać gradobicie.
    Reszta też zupełnie bez sensu,
    Takie wiersze powinno się trzymać na dnie kredensu.
    Chcąc się dziatwie przypodobać,
    Nie wystarczy tylko byle jak rymować.
    Trzeba mieć ciekawych pomysłów bez liku
    A nie klepać w klawiaturę jak na energetyku.
    Te poezje pełne bzdur,
    Napchane nimi jak utuczony knur,
    Mają wszystko, a jakby nic –
    Tu jakiś lisek, bobslej i rzyć.
    I w efekcie
    Przypominają na śmieci kontener.
    Pozdrawiam,
    Pokemonów Trener.

    (Wybaczcie; siedzę i gorączkuję,
    Za tę grafomanię pokutę już planuję.)

  10. Nie sądziłam że to napiszę, ale po tym co przeczytałam też tęsknię za Glątwą, Koronką czy jak tam teraz to dzieUo się zwie. Czasem było śmieszno, czasem straszno i niesmacznie,ale chociaż odbiorcą docelowym nie było dziecko. Budzi we mnie grozę wciskanie małoletnim, niewinnym czytelnikom takiej sieczki. Grrr

  11. Raz mamy wersy z kolejnością słów poprzestawianą byle do rymu pasowało, potem wersy w których poświęcono rym na rzecz historii i jeszcze wersy z obydwoma tymi felerami na raz. Kto to wydał – autor sam sobie? Ja bym się wstydził coś takiego pokazywać.

  12. Kuba Grom:
    "Kto to wydał – autor sam sobie?"

    Tak, analizatorzy na wstępie piszą o "wydawnictwie selfpubowym" i nic dziwnego, wydawnictwa dla dzieci, wbrew pozorom, mają wyższe standardy niż dla dorosłych. Po przeczytaniu tego:

    "W skład rodzinki wchodzili mama — królewna,
    tata — król i malutki uroczy misiaczek — książę."

    wreszcie zrozumiałam to, co mi zawsze opowiadała koleżanka pracująca w dziecięcym wydawnictwie. Podobno wielu ludziom się wydaje, że wydać książkę dla dzieci to żaden problem, każdy może to zrobić, wystarczy napisać coś o uroczych zwierzątkach i nawalić zdrobnionek: misiaczki, zajączki, ptaszki, kwiatuszki, słoneczko, gwiazdeczki. Koleżanka twierdziła, że po godzinie przeglądania nadesłanych propozycji ma ochotę się porzygać od tej koszmarnej słodyczy.

  13. Mi się taką poezję strasznie źle czyta. Takie to męczące jest dla mózgu. Nawet bardziej niż durnoty z Koronki. Ale też rozumiem że czasem jest ciężko i można się nie wyrobić z czymś. Wolę dużej poczekać, niż dostać coś słabego czy średniego.

  14. Libio, ojczyzno moja
    Tys mi dala tego znoja
    Coby przeczytac to dziadostwo,
    Zwrotka nie najgorsza, tylko rymu nie ma…
    A tak na serio, to ja naprawde nie wiem, jaka ameba trzeba byc, zeby toto przeczytac na glos, czy chocby tylko deklamowac w myslach, i nie widziec, ze tego fizycznie sie nie da czytac jak wiersza. Serio, nie trzeba miec profesury, zeby miec jakies ogledne wyczucie, ze cos sie tak jakos nie styka na kablu z tym rymem, a linijka (wers to nazwa bardzo trudna i naukowa) dwa razy dluzsza rozwala jakikolwiek rytm czytania. Toz nawet moja poezyja podstawowkowa urasta do rangi noblowskiej przy tym przetforze.

    Bezogonkowa

  15. Ach, proszę jaki wysyp poetyckiej weny w komentarzach:)
    Przyznam, że na początku byłem niezadowolony z poezji, ale jakoś tak – z waszymi komentarzami – analiza wyszła dobrze (choć krótko, ale to nie zarzut, bo sądzę, że dłuższa analiza w takim tonie byłaby zbyt męcząca). Akurat moim zdaniem jest ona bardzo wartościowa, bo zwraca uwagę na wyczucie stylowe i językowe, których często autorom brakuje, a przy analizie prozy jest to dużo mniej widoczne i trudniejsze do uchwycenia.

    Trochę moja wątpliwość:
    Ze strony autora: "Syn słucha tych bajek i twierdzi że są bardzo ciekawe i żeby przekonać się czy tylko chce być miły czy też bajki naprawdę są ciekawe postanowiłem je opublikować."

    No właśnie… jeżeli jest to tylko "doświadczenie selfpubowe", to jakoś szczególnie psów bym na człowieku nie wieszał. Po prostu, spróbował, okazało się, że jako takie "wymyślanki" dla syna do poduchy to się sprawdza, jako literatura dziecięca już nie. Chociaż ta poetycka odpowiedź autora wprawia w stupor, bo widocznie podszedł do eksperymentu zbyt personalnie.
    Shir.

  16. To jest pierwsza analiza, przez którą nie udało mi się przebrnąć, nawet pomimo świetnych komentarzy edukacyjno-poetyckich. Czytanie tego tworu to wysiłek umysłowy na miarę sudoku. Treść boli, od rymów cierpną zęby, rytmika brzmi jak zdezelowany boombox grający amatorski hiphop podczas trzęsienia ziemi. W życiu nie myślałam, że cokolwiek jest w stanie sprawić, że zatęsknię za Glątwą, ale już wolę to niż tę poezyję.

    Van

  17. Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem
    Jak autor clou historii opisuje streszczeniem.
    Początki mu się pisać chce,
    Lecz zakończenia – nieco mniej.
    Być może synka morzył sen?
    A teraz lepiej przejdę na prozę,
    Bo rymami zbłaźnić się też mogę.

    Kurcze, mam nadzieję, że P. Szczepan zechce nam odpowiedzieć swymi rymowankami. Będzie materiał do następnej analizy!

  18. Ok. To teraz uwaga – jak na naturalną blondynkę przystało przeczytałam wierszyki od razu w CAŁOŚCI. No i tak sobie myśle „ojej, jakie kolorowe, przeczytam …..hmmm, takie trochę nowoczesne (około 4-5 linijki)”…..o Jeżu Kolczasty a któż to daje dzieciom do czytania ?!?!…..no niepoważni ludzie, wydrukowali badziewie jak ulotki wyborcze i dają dzieciom do indoktrynacji ….. zaraz….ale tu u góry są nazwiska w takim kolorze jak w wierszyku …..AAAAAA to tak to działa …ha haha hihihi hehe he dooooobre !” No i tak właśnie daj starszej pani dostęp do bloga 🙂 pozdrawiam wszystkich !

  19. Wersję książeczki z waszymi komenatrzami nawet bym zakupiła dla 'bombelka',którego nie mam 😀

    PS Lisek to roszczeniowy millenials. Znaczy, był, dopóki nie poznał etosu pracy.

  20. Rymowanki i przemyślenia
    Swego czasu trafiłem na hejtera
    Co w środkach nie przebierał
    I podjął się interpretacji książki
    Na swoim forum, choć to pomysł był wąski
    Gdyż publikował na tym forum moje utwory
    I rozpowszechniał je w sposób potworny
    Nie pytając Autora o zgodę do rozpowszechniania
    I to nie fragmenty lecz całe utwory, zmusił mnie tym do uznania
    Go za żerującego na czyjejś twórczości nielota
    Wszak tak czynić to zwykła głupota
    Zebrali się w troję do kupy
    I piszą rymy po prostu do du…..
    No i że w trojkę się łatwo wymądrzać
    Łatwo się naśmiewać
    Lecz czy te ich mądrości są choć trochę lepsze od oryginału
    Tracę co do tego przekonanie pomału
    Komentarze może w nieco innym stylu
    Do przemyśleń mnie skłaniają tylu
    Że się co najwyżej uśmiechnę
    I wierszyk ten w komentarzach zamieszczę
    Zapraszam też na źródłową stronę na bloga
    Może coś tam jeszcze wypatrzą znowu uczta będzie bloga.
    Autor tego całego zamieszania – Szczepan Parysz.

Skomentuj Anonimowy Anuluj pisanie odpowiedzi