Drodzy Czytelnicy!
Zostawiliśmy Leona w chwili, kiedy po przesłuchaniu Kosmy (w trakcie tego przesłuchania usiłował sprowokować go do jakiejś reakcji emocjonalnej, lecz w rezultacie tylko sam wpadł w furię, posuwając się do gróźb i rękoczynów; na miejscu adwokata już zacierałabym łapki) odbiera telefon od Dagmary. Dagmara oznajmia mu, że wie, gdzie jest porywacz.
Tak! W czasie gdy Leoś miotał się chaotycznie po Toruniu, pił kawkę z archiwistą, buszował w prosektorium, figlował z Martą i wymądrzał się – ona obejrzała raz, drugi i piętnasty nagranie z utopienia dziewczyny i po jakichś charakterystycznych elementach rozpoznała most w Darłowie, gdzie sama mieszka.
I co, łyso ci teraz, gwiazdo toruńskiej policji?
Zachwyca mnie zbieg okoliczności, że zbrodniarz był na tyle uprzejmy, aby utopić dziewczynę w mieście w którym mieszka żona Brodzkiego, a nie na przykład w Bydgoszczy albo w Opolu.
To nie tyle zbieg okoliczności, co celowe działanie zbrodzienia, który ma prywatne wąty do Brodzkiego i koniecznie chce go sponiewierać.
Bardziej mnie zastanawia, że film miał miliony wyświetleń, na pewno także z Darłowa – i co, jedna Dagmara rozpoznała miejsce?
Da się to wyjaśnić faktem, że w roku 2016, w którym toczy się (ekhm, ekhm) akcja (ekhm, ekhm) powieści kładka kutrowska widoczna na filmie nie istniała już od trzech lat (http://www.gk24.pl/wiadomosci/darlowo/art/4554627,kladka-kutrowska-w-darlowie-zdemontowana,id,t.html), więc większość mieszkańców Darłowa potraktowała film jako archiwalny.
No ale nie chodzi tu o kładkę kutrowską stricte, tylko o most, który powstał na jej miejscu, a z przyzwyczajenia jest nadal tak nazywany przez mieszkańców.
Analizują: Kura, Jasza, Królowa Matka i Babatunde Wolaka.
– Wiem, gdzie jest porywacz, Leon. – Brodzki znów usłyszał głos Dagmary i dźwięk ten był jak balsam. Siedział przy swoim biurku na komendzie, wypełniając protokół przesłuchania.
Głos Dagmary, co był jak balsam, siedział przy biurku wypełniając protokół. Szkoda, że ten balsamiczny głos nie poinformował Brodzkiego o przełomowym odkryciu ze dwieście stron temu, jakaż to byłaby ochrona lasów.
– Natychmiast skontaktuj się z miejscową policją, ale niech nie wykonują żadnych ruchów, słyszysz? Żadnych gwałtownych ruchów, żadnych poszukiwań.
Niby ci w Darłowie rwą się do poszukiwań, he-he…
Brodzki to myśli, że wszyscy pracują, jak on.
Małomiasteczkowi gliniarze mogą spieprzyć najprostszą sprawę.
Wielkomiejski gliniarz za to jest wzorem dochodzeniowca. Poważnie – poznaliśmy już jego działania.
… rzekł wielkomiejski geniusz, który zdążył już wypełnić sporo druków, napisać sporo raportów, wypić sporo kawy, wyartykułować pierdololo w sporej ilości tematów, przespać się z dziewczyną i spierniczyć jedyne przesłuchanie, jakie prowadził.
(…)
Leon dociera do Darłowa (dokładne wyliczenie ulic, którymi jechał „Wjechał ulicą Wojska Polskiego, odbił na rondzie w prawo, przeciął mostkiem Wieprzę, zostawiając po lewej stronie Wyspę Łososiową, nazywaną wciąż „tajwanem”, potem na rondzie w lewo, w Morską, zostawił po lewej widziany przy wjeździe zamek, po czym w kilka minut dotarł na komisariat policji przy ulicy Rzemieślniczej”.- GPS, drugie źródło researchu Ałtora, zaraz po Wikipedii. I jak to miło jednak, że spis ulic dotyczy nie tylko Torunia!) i znajduje komisariat. Na komisariacie czeka na niego Roland Bryk, komendant i, według jego własnych słów, jedyny policjant w Darłowie poza sezonem turystycznym.
Za to w sezonie turystycznym korzystają z policjantów napływowych. Wyłapują ich na plaży, przy smażalniach i budkach z pamiątkami.
Bla, bla, rozmawiają o mieście… Na rękach siedzę, żeby nie zacząć wrzucać tu cytatów pokazujących, jak facet przyjeżdża na drugi koniec Polski w poszukiwaniu porwanej przez mordercę córki i ucina sobie krajoznawczą pogawędkę z lokalsem, ubarwioną zdaniami typu “– Jakie tu u was nastroje społeczne? Opowiedz mi coś o Darłowie, nie byłem tu od lat…”.
Dowiadujemy się, że w pobliżu portu stoją stare, zrujnowane i przeznaczone do wyburzenia elewatory zbożowe, co później będzie mieć znaczenie.
To jeden z nich. Czytelnicy, policzcie ile ma pięter.
– Co z ciałem? Jeśli spadnie z mostu, to gdzie wypłynie?
A zaraza wie. Może w morze.
– Dobre pytanie… – Bryk przejechał palcem po Wieprzy na mapie. – Niezbadane są prądy wodne. Mieliśmy ostatnio kilku umrzyków, tajemnicze samobójstwa. List, butelka wódki i mokry „hop!” do wody…
Ale jak się ma seria samobójstw do nieznajomości nurtu? Topielcy wypływali chaotycznie, płynęli pod prąd i lądowali na Bugu we Włodawie?
Brodzki go nie słuchał. Znów spojrzał na tablicę, na zdjęcie poszukiwanego mężczyzny.
Nie wiadomo jakim prawem Brodzki bez powiadomienia przełożonych w Toruniu i policji w Zachodniopomorskim nagle pojawia się na komendzie policji w Darłowie (jak się później okaże – uzbrojony po zęby) i prowadzi sobie śledztwo na obcym terenie.
W drodze do Darłowa zatrzymał się, aby złożyć obfitą ofiarę bóstwu Bo Tak, ot i cała tajemnica.
– Ja znam tego chłopaka. – Brodzki wskazał na jeden z wycinków przyklejonych do ściany. Znalezisko było dla niego zaskakujące.
– Dwudziestojednoletni Adrian Tomasik, kelner z popularnego baru, zaginął cztery dni temu…
– To niemożliwe, żebyś go widział. Po pierwsze, to chłopak stąd. Po drugie, sprawa jest podobna do kilku innych i szczerze mówiąc, obstawiam, że on nie żyje. Więc jak?
– Widzę zmarłych ludzi – rzucił prześmiewczo Brodzki. Po czym zaraz dodał już całkiem serio. – Dzieciak leży w chłodni w Toruniu.
Bryk podskoczył z krzesła. Zamrugał, jak ktoś wybudzony z nierealnego snu.
– Zaraz, chwila. Przewiń, kolego, bo chyba mi kanał przeskoczył i ominąłem… Czy ty właśnie rozwiązałeś zagadkę zaginięcia, którym żyje całe Darłowo od soboty?
NO BA! Przecież to BRODZKI, czy ten małomiasteczkowy policjancina nie wie, z kim ma do czynienia?
Na słowa Bryka Brodzki wyciągnął telefon i pokazał mu zrobione w kostnicy zdjęcie chłopaka, któremu wczorajszej nocy zdejmował maskę Tomka Żółtki.
– O w mordę! Dobry jesteś, kolego piernik.
Kolega piernik powinien czule zwracać się do Bryka “kolego mączka rybna”.
– Kiedy mnie te wasze tutejsze ryby zjedzą, to je spytam, czy dobry. Możemy tam pojechać?
Ale Bryk nie odpowiedział, bo przestrzeń komendy wypełniła dziwna melodia dzwonka telefonu. Narastała stopniowo, nadając sytuacji komicznej wymowy. Nic dziwnego – dwóch dopiero co poznanych policjantów w ciemnym pokoju o brudnych szybach słuchało nagle Walkirii.
Gdyby jako dzwonek miał ustawione “Jej czarne oczy”, z pewnością sytuacja byłaby poważniejsza.
Jak rozumiem, to był tylko “Lot Walkirii”, bo przecież nie trzy akty opery. No ale Czas Apokalipsy robi swoje.
Człowiek o aparycji Juliusza Cezara w połączeniu z muzyką Ryszarda Wagnera był mieszanką osobliwą.
Niewątpliwie. Powinno się wprowadzić przepis, że osoby o aparycji przypominającej konkretne postacie historyczne mają zakaz słuchania muzyki z innych epok – coby nie powodować zamętu grubymi nićmi szytego.
(…)
– Co jest grane? – Brodzki spojrzał pytająco.
Wagner jest grany.
– Wezwanie do trupa. Wypłynął w kanale.
14
(…)
– Woprowcy wzięli suchy skafander i skoczyli na bombę. Mnie przysłali z posiłkami ze Sławna. Ktoś przysłał wiadomość do Urzędu Miasta, MMS-a, że coś pływa po kanale. Dziewczyna. Wygląda jak córka tego gliny z Torunia… – zauważył chudy policjant z blond grzywką.
Czy zdjęcie Sary było tak szeroko rozpowszechniane, że każdy glina w Polsce je zna? O ile się orientuję, oficjalnie nie była uważana za osobę zaginioną, tylko za ofiarę morderstwa.
– Tego gliny? – Roland wskazał na Leona.
Wszyscy zrobili szybką siatkę spojrzeń.
Czy my wpadliśmy już na to, że to jest tłumaczenie czeskiej groteski gugiel translatorem?
Nie, ale to interesująca teoria.
Chudy zorientował się w personaliach jako ostatni.
– O kurwa, przepraszam, ja…
– Mów do ręki – uciszył go Brodzki, zbliżając się do wyciągniętego na brzeg ciała.
Widocznie aŁtorowi spodobał się na tyle, że musiał go wkręcić w narrację.
Zwłoki zaplątane były w linki sieci rybackich. Na czerwonym płaszczu pełno było szlamu i skorupiaków. Leon dał znać woprowcom, by odwrócili ciało na plecy.
– Proszę mnie natychmiast przepuścić! – Przy taśmie stała Dagmara, chudy policjant ją powstrzymywał.
Leon spojrzał w jej kierunku.
Wiedział, że ważą się w tym momencie losy wszystkiego. Jeśli będzie to Sara, historia się zakończy, podobnie jak życie jego i Dagmary. Jeśli to nie będzie Sara, historia będzie trwać dalej.
Mamy jeszcze jakieś 200 stron do końca książki, więc obstawiam, że nie Sara.
Wokół kanału gromadzą się gapie, a Brodzki przymierza się do identyfikacji ciała.
Brodzki nabrał powietrza, zamknął oczy i odwrócił się w stronę ciała.
To, co zobaczył po otwarciu oczu, przeraziło go. Odskoczył jak oparzony.
– Nie!!! – krzyknął, podrywając dziesiątki mew do lotu. – Nie!!! – Upadł na kolana i przytulił ciało do siebie, całując je w mokre, śmierdzące mułem włosy.
Fuuuuuuj…
Dagmara odepchnęła policjanta i pobiegła w kierunku detektywa. Dopadła do niego i dziewczyny. Szlochali tak długo, że policja musiała kilkakrotnie odciągać ich od zwłok dziewczyny w czerwonym płaszczu.
– Szanowni państwo, potwierdzamy, że są to zwłoki poszukiwanej studentki z Torunia, Sary Brodzkiej, lat dwadzieścia – powiedział w lakonicznym komunikacie Roland Bryk. Lokalne media wkrótce opublikowały tę informację na stronach swoich serwisów i na oficjalnej stronie miasta.
Na oficjalnej stronie miasta? Tam, gdzie publikuje się informacje o imprezach, inwestycjach, uchwałach Rady Miasta i generalnie stara się robić dobry PR gminie? Przypuszczam, że wątpię.
(…)
Ciało zabrała karetka. Do radiowozu Bryka wsiedli Dagmara i Leon, po czym również odjechali z miejsca zdarzenia.
Do tego, że zwłoki okazują się zwłokami Sary lepiej się nie przywiązujmy, wszak wszyscy już Marcela trochę znamy, ale te opisy na poziomie czwartej klasy podstawówki jeśli chodzi o styl i sposób budowania napięcia!!! To jednak jeszcze potrafi zaskoczyć.
15
Wyjeżdżają za miasto. Brodzki prosi, by karetka z ciałem zjechała na pobocze…
(…)
– Otwórz tył – rozkazał Bryk.
– Kurwa, co jest? Chcecie ją tu zakopać czy co? – zżymał się ratownik.
Otworzył tylne drzwi erki i wyjechał z noszami, na których był czarny worek.
– Idź sobie zapal albo łyknij tramal
Tramadol to silnie działający narkotyczny lek przeciwbólowy z grupy opioidów, pobudzający głównie receptory nazywane receptorami µ (słabiej pobudza receptory kappa i delta). Siła jego działania określana jest jako 1/6 do 1/10 siły działania morfiny.
– zaproponował Brodzki. Ratownik splunął i odszedł z kierowcą karetki na kilkanaście metrów. Dagmara została w radiowozie.
– Mów, Brodzki. – Bryk czekał w napięciu.
NIEEE! Brodzki, nie rozgaduj się!
– Czy ten skurwysyn odmówiłby sobie przyjemności popatrzenia na nas, tam? Zabójca chce, żeby go złapano, a zabójstwo ma elementy seksualnej dewiacji i nadzabijania.
Totalnie widzę go, jak recytuje to mechanicznym głosem robota…
Momentem szczytowania takiego świra jest odnalezienie przez nas zwłok. Dlatego mówi się, że morderca wraca na miejsce zbrodni: bo chce zobaczyć, czy zagrano w grę według jego zasad, czy odkryto ślady, sztuczki, czy wypełniono entymemat.
Zaraz zacznę różne puste miejsca nazywać entymematami i zapełniać je tym, co wpadnie mi w ręce.
Akurat jadłam banana, chcesz skórkę?
Entymemat kosza na śmieci błyskawicznie się wypełnia.
– Rozumiem – Bryk skinął. Brodzki spojrzał na niego niepewnie. – Przesłanka schematu argumentacyjnego, która została opuszczona…
Brodzki wybałuszył oczy, ale nic nie powiedział. Wiedza darłowskiego gliniarza go irytowała.
Szach-mat zgredzie!
(…)
Brodzki złapał za twarz dziewczyny.
– Panie Bryk. Jak to możliwe, że twarz topielca nie jest sina?
Detektyw nie czekał na odpowiedź. Zanurzył palce w kołnierzu czerwonego kaptura, siłował się z czymś chwilę, po czym zaczął zdzierać z denatki skórę.
A NIE MÓWIŁAM.
(oraz ktoś powinien powiedzieć temu Marcelu, że jak się w kryminale trzy razy na sto stron powtarza ten sam schemat to jest nudne, noale).
– Co pan robi?! – Bryk złapał go za rękę. – To bezczeszczenie zwłok! I to własnej córki.
I nie tylko zacieranie śladów, lecz także nakładanie własnych.
– Przeciwnie. To lekcja anatomii, jak u doktora Tulpa. Nie jestem może biegły w tanatopraksji, ale umiem odróżnić trupa od fantoma. Patrz i ucz się. Frajerze.
Nie zdarzyło się jeszcze w Darłowie i okolicach, by na otwartej przestrzeni zdzierano twarz człowiekowi… Musiał być ten pierwszy raz.
A potem to już poleciaaaaaało!
Gdy nadszedł sezon, ogłoszono konkurs na to, kto najszybciej zedrze twarz innemu przechodniowi.
Ciągliwe, imitujące skórę tworzywo zaczęło odchodzić najpierw od szyi, a potem od twarzy. Mimo dużej pieczołowitości, niektóre fragmenty odchodziły razem z tkanką.
Ciekawe, czy Brodzki zechce sobie i tę założyć na łeb…
– Detektyw zdejmuje maskę. A kuku! – Brodzki dodawał sobie żartami rezonu.
„A co, jeśli nie zdejmę? Jeśli uwierzę w to, co widzę? Czy nie wywołam wtedy wilka z lasu? Czy zaburzenie logiki mordercy nie wprawi go w reakcję emocjonalną, który zburzy tok gry? Jestem gotów podjąć to wyzwanie”.
Ja chyba nie jestem…
Po kilku minutach siłowania się z silikonem oczom policjantów ukazała się zmasakrowana, napuchnięta i sina twarz młodej kobiety.
– Wiesz, kto to jest, Leon? – spytał Bryk.
– Tak.
Roland czekał w napięciu na odpowiedź.
– Czerwony kapturek. Z Włocławka.
Dochodzeniowcy będą zachwyceni starannym zniszczeniem wszystkich śladów.
Ratownicy nie byli zniesmaczeni tym, co zobaczyli, bo widzieli dotąd różne rzeczy. Ratownicy powinni być zniesmaczeni tym, że sami tej maski nie zauważyli. Natomiast Bryk Roland powinien Brodzkiego ogłuszyć i związać, jeśli to byłby jedyny sposob na powstrzymanie rozochoconego Brodzkiego od rujnowania potencjalnych śladów.
(…)
Brodzki przestrzega ratowników, że “z tym NN-em morda na kłódkę. Sara Brodzka, jakby co.”
– Od początku wiedzieliście? – spytał Roland Bryk. Nie wiedział, czy bardziej jest zszokowany, czy podekscytowany tym, co przed chwilą zobaczył.
– Wiedziałam, że to nie ona. Poznałabym swoją córkę.
NO WŁAŚNIE. Skoro Brodzki od początku wiedział, że to nie jest ciało jego córki i świadomie odstawiał cyrk na użytek obserwującego go gdzieś z daleka – jak się domyślał – Daniela, to narrator wszechwiedzący nie powinien stwierdzać, że “to, co zobaczył, przeraziło go”.
Leon spojrzał na Dagmarę w odbiciu bocznego lusterka. Ich pełne bólu spojrzenia spotkały się na tafli zwierciadła i zastygły w grymasie.
Bardzo to piękne, jak wszystko u Marcela zresztą, ale czemu oni zastygali w grymasach, skoro okazało się, że to nie jest Sara?
Nie wiem, ale zwróciłaś uwagę na całkowitą obojętność Dagmary w poprzedniej scenie? Zero zdziwienia, kiedy Brodzki zabrał się za ściąganie maski, zero radości, kiedy okazało się, że to jednak nie Sara…
16
Według pewnych naukowców z Kanady długie przebywanie w ciemności sprawia, iż pewna część systemu wzrokowego wraca do wcześniejszej fazy rozwoju, fazy większej elastyczności. Pozwala to niejako uczyć się widzenia na nowo. Eksperyment taki wykonano na cierpiących na amblyopię kotach. Zdaniem badaczy podobny efekt będzie można uzyskać u ludzi.
Jak jeszcze wrzuci gdzieś przepis na kiszone ogórki to chyba już wszyscy zaczną uważać, że on to napisal w ramach zakładu.
Ta Bateryjka Erudycyjna jest wstępem do ukazania nam dwójki ludzi, skrępowanych, z workami na głowach, siedzących w jakimś ciemnym pomieszczeniu.
Pomieszczenie wydawało dziwny, dudniący dźwięk, podłoga drgała. Całość sprawiała upiorne i klaustrofobiczne wrażenie.
Kanadyjscy naukowcy nie przeprowadzali badań na ludziach. Gdyby to zrobili, wiedzieliby, że podobno kiedy człowiek długo wpatruje się w ciemność, to ciemność zaczyna patrzeć na niego.
Na szczęście jest Marcel, który to wie bez żadnych tam kanadyjskich naukowców, i w dodatku zaraz nam to powie!
Ach, ci głupi, nieoczytani naukowcy! Przecież aŁtor zna Nietschego na wyrywki.
AŁłtor WSZYSTKO zna na wyrywki. Albo i W CAŁOŚCI.
Przerażenie, jakie człowieka wówczas ogarnia, może doprowadzić go do zawału serca.
Czy dwójka ludzi z workami na głowie wciąż oddychała…?
17
Brodzki z powrotem na komendzie.
Leon odpalił camela i wybrał numer na telefonie.
– Siostra Klementyna? – spytał, a Roland Bryk spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Halo?
– Tak, panie policjancie, przy telefonie, dobrze, że pan dzwoni.
– Mam informacje o Patrycji.
Bryk znów spojrzał na Brodzkiego podejrzliwie. Brodzki kontynuował:
– Znaleźliśmy ją.
– Mario Przenajświętsza, co się z nią dzieje?
– Patrycja zdaje kurs nurka głębinowego – mruknął pod nosem, wypuścił dym i powiedział tym razem głośniej, do słuchawki: – Wydaje mi się, że ma problemy, ale powoli odbija się od dna.
No nie, ojej i hahaha! O mujeju, jaki kalam-bór, czyli defekowanie w lesie!
Chyba się zasłuchał w piosenkę Młynarskiego o babci…
– Modlę się za nią codziennie. A swoją drogą, wie pan, dziwna sprawa, ale znalazłam na biurku piękny wazon. A w wazonie były kwiaty nagietka. Czy sądzi pan, że… – Rozmowa się urwała.
– Halo?… Halo?! Kurwa mać – syknął Leon, zaciągając się camelem.
– Co się stało? – spytał Bryk, wstając od biurka.
– Rozmawiałem z siostrą zakonną.
– I co?
– Obawiam się, że właśnie dostała się do nieba. A w każdym razie jest w drodze.
Bryk nie do końca odnajdywał się w świecie ciętych ripost Leona Brodzkiego.
Szczerze mówiąc, jak też nie do końca odnajduję się w świecie ciętych ripost Brodzkiego…
Czekajcie, czy ja dobrze rozumiem, że Zbrodniczy Zbrodzień jest w tym momencie we Włocławku i zdążył uciszyć siostrę akurat w trakcie rozmowy z Brodzkim (cóż za wyczucie chwili), a za moment znów będzie szalał w Darłowie? Cztery godziny drogi, jakby co?
Bliżej było mu jednak do ksiąg Plutarcha czy Sun Zi. Które trzymał lodówce. Żeby się nie zaśmierdły. Mimo to skinął ze zrozumieniem.
Brodzki wybrał numer do Jacka Nowaka.
– Nowak, dzwoń na komendę Włocławek, niech jadą na Michelin. Pędem!
– Co się dzieje?
– Chyba ktoś spacyfikował pingwina w ośrodku wychowawczym.
– Możesz wyraźniej, Brodzki? – mruknął skonsternowany Nowak.
Czy “pacyfikować pingwina” znaczy to samo, co “falsyfikować entymemat”?
Miejmy nadzieję, że nie to samo, co “trzepać kapucyna”.
– Już daję na radio.
Ta, przez radio akurat się dogada z Włocławkiem. Nadajniki policyjne nie mają tyle zasięgu – wyobrażacie sobie, jaki chaos by powstał, gdyby wszyscy z różnych miast mogli słyszeć się nawzajem?
A, detektywie – zagaił na koniec rozmowy. – Powiększyła się obsada na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej.
Przyjęli drugą lekarkę, czy salowa dorabia jako anestezjolog?
– Kto?
– Dziennikarka z kablówki. W poniedziałek grożono jej na antenie. Dostała teraz kosę w plecy, do tego brutalny gwałt. W kontakcie! – I rozłączył się.
Brodzki zgasił papierosa i usiadł przy biurku.
– Dobra, nawiń mi, Bryk, o tym topielcu. Mówiłeś, że było tego więcej.
– Tak, plaga samobójstw. – Bryk odgiął się na krześle i wskazał na tablicę z wycinkami. – Czterech kelnerów, wszyscy podobno ciepli. List pożegnalny, butelka wódki.
Czterech (ciepłych) kelnerów w Darłowie, podejrzewam, że w tym tempie miejscowych musiało zabraknąć po dwóch tygodniach i pewnie ze Sławna dowozili.
W tym samym czasie klienci w restauracjach bezdusznie irytowali się, że muszą długo czekać na kelnera.
– Gdzie?
– Na kładce kutrowskiej… To znaczy, na tym nowym moście. Mówię ciągle o kładce z przyzwyczajenia.
– Stary, ludzie wam skaczą do wody jak na olimpiadzie w Atlancie, a wy ciągle nie macie tam monitoringu?
Igrzyska olimpijskie w Atlancie – rok 1996. Czy trzeba nam jeszcze innego dowodu, że aŁtor wyciągnął z szuflady dzieło napisane 20 lat temu?
(…)
– Śledztwo mi utknęło. – Bryk wsadził ręce w kieszenie. – Miałem jednego podejrzanego, ale był czysty.
– Czysty?
– Żadnych zeznań, tylko pomówienia. Z takim materiałem dowodowym nie posłałbyś kogoś do więzienia, nawet grając w Monopoly.
– Jak wyglądał?
– Taki napakowany ochroniarz. Miał śmieszne uszy.
Brodzki poderwał się z krzesła.
– Co, kurwa?
– A ty co, fetyszysta? – zadrwił Bryk.
Zdziwiła go reakcja detektywa na tak, zdawać by się mogło, nieistotny detal fizjonomii.
Uszy elementem fizjonomii.
Jak u Kiwaczka-Czeburaszka:
(…)
– No tak, Bryk.
– Co „no tak, Bryk”?
– Jak się ma bryki, to się nie odrabia pracy domowej…
(…)
Brykowi było nieswojo z powodu docinków wielkiego policjanta (ekhm, ekhm, ekhm… przepraszam, kłaczek) z Torunia. Być może dlatego rozmawiał przez telefon na tyle głośno, by Leon słyszał każde słowo.
Uwaga, teraz będzie:
– Oczywiście. Nie martw się… Ja ciebie też. Przekażę. – Bryk rozłączył się. – Masz pozdrowienia, Leon.
– Od kogo? Nikogo nie znam w tym mieście. Łże jak pies. Zna teściów i ex-żonę.
– Od Dagmary.
Ba-dum-tsss!
Tego było za wiele dla detektywa. Położył camela w popielniczce, wypuścił dym za okno i podszedł do Bryka.
– Taki jesteś cwaniak z pekaesów? – spytał, szukając zaczepki.
Od tego miejsca aŁtor uznał, że dorósł na tyle, że już może używać Bardzo Brzydkich Wyrazów, które zasłyszał od kolegów.
– Czy mi się zdaje, czy się właśnie do mnie przypierdalasz, Brodzki? – odpowiedział drwiąco Bryk.
– A czy mi się zdaje, czy ty się przypierdalasz do mojej żony, przyjacielu?
– Dla niej jestem przyjacielem. Dla ciebie nie.
– Rozumiem – odparł Brodzki, po czym uderzył go pięścią w żebra.
Jezujezu… (nieczyt.)
I dodał: – Skoro nie jesteśmy przyjaciółmi, to nie będziesz mieć mi za złe.
Po czym rzucił się na Bryka i ze scysji wywiązała się szamotanina. Brodzki rzucił go na stół, z którego na ziemię posypały się misternie ułożone ulotki.
Tak jest! Na bok różne trupy, porwania, lateksowe maski na twarzach, seryjny samobójca kelnerów, mroczny tirowiec i inne takie! Najważniejsza jest prawdziwa, męska bójka! Z facetem, który ma pomóc w dochodzeniu na obcym terenie, w obcym województwie.
Nieistotne jest to, że Brodzki nie ma żadnego skierowania służbowego do Darłowa, więc nie jest nikim więcej niż jednym z wielu gości odwiedzających Darłowo.
– Kto ci nasrał do mózgu, wielki panie policjancie z Torunia? – spytał, dysząc Bryk. – Pojebało cię?
– Raczej ciebie, że próbowałeś dobierać się do Dagmary.
– Musisz być srogo posrany, że się do niej się dobierałeś. Ja ci to mówię, ja! Jej były mąż.
– Tak ci powiedziała?
Na słowa Bryka Brodzki jeszcze raz się zamachnął. Szarpali się tak chwilę, jak szczeniaki ze szkolnej ławki.
– Może jeszcze za chwilę powiesz, że martwisz się o moją córkę równie mocno jak ja? – krzyczał Leon, miotając Rolandem.
Zdaje się, że Rolandowi los Sary wisi takim samym kalafiorem jak Brodzkiemu.
– Chociaż to na twoim podwórku grasuje porywacz! Ale ty przecież nic nie możesz zrobić, bo masz tylko jeden radiowóz! Odpierdol się od Dagmary!
Jezujezu (kompletnie, ale to kompletnie nieczyt.)
Ale on się do Dagmary przy… stawiał radiowozem? Nie rozumiem…
Dagmara – blachara, Dagmara – blachara!
– Nic między nami nie było! – krzyczał Bryk, ale Brodzki nie odpuszczał. – Kurwa mać! Dzwoniła do mnie, bo ty miałeś zajęte! Martwiła się!
– A od kiedy to jesteście w takich konszachtach, że dzwonicie do siebie w różnych sprawach? Słyszałem kiedyś wasze śmiechy w słuchawce!
Te, koleś, jesteś rozwiedziony i masz kochankę, że tak przypomnę. Ale byłej żonie to nie wolno, co?
– Nic nas nie łączy i nie łączyło. Ona zawsze kochała tylko ciebie. A szkoda…
Brodzki zatrzymał się w pół ruchu. Zastygli na chwilę w swoich pozach: Roland powalony na biurko, z nogą zadartą do góry, wylizujący się jak kot, trzymający Leona za gardło i Leon ściskający Bryka za poły koszuli. Usiedli zdyszani między oknem a lodówką.
Spocili się. Właściwie cała przepychanka była pozbawiona sensu. Zwykły pojedynek egocentryków.
I nie była to jedyna rzecz pozbawiona sensu w tym dziele.
– Bytka albo ne bytka, to je zapytka – rzucił Roland i łyknął z piersiówki, a terozki popitka! którą chował dotąd w kurtce. – To z Szekspira, po czesku. Masz, dziabnij.
NIE, PROSZĘ, NIE. Tylko bez głupich dowcipów z serii “jak to jest po czesku”…
– Szekspira miałem dość na dziś. Wystarczy mi zgniła Ofelia. – I pociągnął zdrowy łyk pigwówki.
– A teraz spróbuj czegoś ode mnie na zagrychę. – Bryk sięgnął do lodówki i uchylił drzwiczki.
– Nie wiem, co mnie bardziej dziwi, Roland. To, że masz na komendzie taki zapas kiełbasy, czy to, że w lodówce trzymasz… książki?
– Istotnie, jestem zapalonym czytelnikiem. Widzisz tu na komendzie jakieś półki?
Brodzki rozejrzał się uważnie. Żadnych półek na komendzie nie było. Ani regałów na dokumenty..
Jedna tablica na wycinki musiała wystarczyć.
– No… nie – Brodzki zawahał się. Pomyślał: „To był długi dzień. Właśnie to zrozumiałem”.
– Jedyne półki mam w lodówce. Na co masz ochotę? Juliusz Cezar? Pisma Platona?
Złote myśli na każdy dzień roku, przecena, jedyne 3,99 zł w Biedronce?
Seneka jest dobry na wszystko.
(…)
– Bez względu na różnice zdań bardzo chcę, żebyś odnalazł Sarę. I zrobię wszystko, żeby tak się stało. Może nie jesteśmy tandemem z Zabójczej broni, ale myślę, że to początek pięknej przyjaźni.
No tak. To musi być początek pięknej przyjaźni, skoro już dali sobie po mordach. Jak to chłopcy.
Kto się lubi, ten się czubi.
– Po czym sięgnął po książkę z dolnej półki. – Masz, samuraju.
– Co to? – spytał Leon, biorąc zimny wolumin do ręki. – Sztuka wojny…
Oto internetowe wyimki z tego dzieła wybrane i opracowane dla kołczów i menedżerów wszelkich korporacji.
– A to co?
– Teewurst. Nasza darłowska kiełbasa z Berlina.
– Żebym dobrze zrozumiał… – Leon próbował się nie śmiać. – Jest darłowska, ale… Gdzie ją robią?
– Receptura jest nasza. Darłowska. Ale produkcję przeniesiono do Niemiec. W Rajchu to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek, zaraz po Mercedesie.
Zaraz po Mercedesie, ojej. Podejrzewam research a la marcello. Na milion procent powiedział mu to jakiś darłowianin, jako, że Marcel pewnie jeździ do Darłowa na wakacje :). To jak z toruńską Czeczenią czy kwadraciakiem, że nie wspomnę o „wszycy wiedzą, co się w Toruniu mówi o Ciechocinku”, jedna osoba mu powiedziała i już. Ale ŻEBYŚCIE NIE ODWAŻYLI SIĘ POWĄTPIEWAĆ W AUTENTYCZNOŚĆ TEGO FAKTU, WY ZAWISTNICY, WY!
(…)
18
Jest noc. Głęboka, ciemna noc w Darłowie.
Leon ruszył spacerem przez pogrążone w nocy miasto. Minął bazylikę, przeszedł plac Kościuszki i, skręciwszy w uliczkę Powstańców Śląskich, wpadł na figurę pierwszego powojennego burmistrza miasta.
Wrocławskim krasnoludkiem to ta figura nie jest:
Wtedy też usłyszał dźwięk aparatu fotograficznego.
Kiedy odwrócił się, nie zobaczył nikogo. Jego uszu dobiegł tylko dźwięk szybko oddalających się kroków.
Gdyż główny plac Darłowa spowijają egipskie ciemności.
Rozejrzał się na wszystkie strony. Nie pamiętał dobrze topografii miasta, ale bardzo [ale naprawdę bardzo dobrze wiedział jakimi ulicami spaceruje i kim był człowiek odlany ze spiżu…] chciał się dowiedzieć, kto urządza sobie atelier na ulicy i to w jego towarzystwie.
Skręcił w Rynkową, z Rynkowej w Wałową, wszędzie mijając rzędy niskich domów. Gdy dobiegał do Podzamcza, jego oczom ukazał się Zamek Książąt Pomorskich, a u jego podnóża – plac zabaw.
Ale jak to tak, bez nazwiska burmistrza?
(…)
Leon ruszył zdecydowanym krokiem w stronę niewyraźnego kształtu i gdy już był pewien, że dopadnie delikwenta, oślepił go błysk aparatu fotograficznego.
– Uśmiech! – rzucił dziecięcy głos.
Plamy migające przed oczami powoli ustępowały plamom wynikłym z ciemności, w jakiej się znajdował. Po kilku sekundach wzrok przyzwyczaił się do mroku i wówczas Brodzki dostrzegł małą dziewczynkę.
O dwudziestej trzeciej z minutami na pustej, niby wymarłej ulicy portowego miasta. Och, tak.
Miała na głowie góralski kapelusik, spod którego wystawały dwa warkocze. W uszach kolczyki w róże, na szyi – czerwone korale, czerwone niczym wino i pasek aparatu marki Polaroid, który trzymała w rękach.
Chyba stali oboje pod latarnią, skoro tak dokładnie wszystko widać.
Ubrana była w dżinsowa kurtkę. Z kieszonki na przedzie wystawał niewyraźny malunek.
– A ja wiem, o jakie ucho chodzi.
Brodzkiemu stanęły przed oczami sceny sprzed kilku dni. Wtedy ofiara pozbawiona była palca i miejscowi też mieli swoje teorie na ten temat. Jedna dotyczyła lokalnego sklepu o nazwie „Paluszek”.
– O czym ty mówisz? Kim jesteś?
– Formą białka.
Wiwat dla aŁtora, że zna tekst Osieckiej i wkłada go w usta dziewczynki spotkanej w nocy.
Na słowa dziewczynki Brodzki zbaraniał.
– Słyszałam, jak mówiliście na komendzie o uchu. Na ulicy wszystko słychać – rzuciła mała fotografka.
– No tak, zapomniałem o monitoringu.
– Jest taki bysior, widziałam go w pomarańczowym stroju…
– Co ty opowiadasz?
– No, taki zjeb genetyczny.
– Jak ty mówisz, dzieciaku.
– A jak ty słuchasz, staruchu?
Brodzki zdębiał.
Jeżyku, jak się teraz zaczną przerzucać Ciętymi Ripostami… To ja się może ewakuuję na chwilę…
– Widziałam takiego łepka raz, nie, kręcił się. Zjeb nie dlatego, że brzydki, tylko dlatego, że głupi. Niech pan złapie tego pokemona.
– Że jak?
– No mi się nie udało. O, mam tu zdjęcie. Ale widać tylko nogę. – Dziewczynka pokazała zdjęcie, na którym istotnie widać było nogę w pomarańczowych spodniach.
Brodzki obojętnie schował zdjęcie do kieszeni. – Też mi dowód, że jakiś facet paraduje w pomarańczowych spodniach!
– Masz tu piątkę i wracaj do domu.
– Dziena.
– Dzie…?
– …na. Zwrot grzecznościowy, używany jako odpowiedź na czyjś miły gest. Nie uczą was w Toruniu takich słów?
A dziewczątko wie, że Brodzki jest z Torunia, gdyż facet pewnie zalatuje piernikami i ma koszulkę z napisem “I <3 Thorn”
(…)
– Jak ci na imię? – spytał.
– Jurek. Od nazwiska to. Ale wszyscy mówią Jurek, choć na imię mi Zuza.
O co zakład, że to jakieś znajome dziecko Marcelka?
(…)
Dziewczynka podeszła do Leona i wręczyła mu dwa zdjęcia. – Proszę, na pamiątkę.
I odeszła pospiesznie ulicą Przedzamcze.
I oto coś by człowiek napisał, ale nie może, bo zastyga w stuporze z tym błyskotliwym dialogiem przed oczyma oraz z wzrastającą ciekawością, co bierze Marcel, i czy my wszyscy aby nie chcemy tego spróbować.
19
(…)
Po kwadransie stał na kładce kutrowskiej. Tej samej, z której na nagraniu Daniel zrzucił do rzeki dziewczynę w czerwonym płaszczu.
Rozumiem, że Brodzki nigdy wcześniej nie był w Darłowie, nawet u teściów, nawet w okresie narzeczeństwa – nigdy… i dlatego nie rozpoznał ani charakterystycznego mostu, ani krajobrazu. Natomiast dziwię się, że nikt z miliona wyświetlających filmik nie skomentował, że zna ten most, że zna to miasto i trupa trzeba szukać w Darłowie.
I wtedy, w tej jednej chwili, zobaczył w lustrze wody mgnienie.
Pływało sobie swobodnie, tylko okładka już mu trochę rozmiękła.
Ktoś był tak zniesmaczony, że wywalił tę książkę do wody.
„Wszystko wynika z napięcia, jakie rodzi się między przeciwieństwami, przeciwnymi wektorami. Nazywają to «teorią zmienności». Czy faktycznie nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki? Nie. Bo wszystko, co się zdarzy, nawet jeśli to samo i
w samym miejscu, nigdy nie zdarzy się w tym czasie i miejscu drugi raz. W zasadzie można nawet powiedzieć, że wejść do tej samej rzeki nie da się nawet raz. Prawda, Saro? Gdzie jesteś? Jak cię znaleźć? Czy wiesz, że cię kocham i zrobię wszystko, byś wróciła do domu?”
I żebyście byli nieustannie byli świadomi, jak czułym, troskliwym, związanym z córką i żywotnie zainteresowany jej dobrostanem jest Brodzki! To znaczy jak sie juz naje, wyśpi i zaspokoi seksualnie. Może jeszcze filozoficznie i uczuciowo. I jeszcze jak da w mordę pierwszy raz widzianemu facetowi, ponieważ podejrzewa, że facet ten prywatnie dzwoni do jego byłej żony.
Brodzki zadarł głowę ku niebu. Wypełniały je tysiące gwiazd, nieboskłon był czysty. Pomiędzy odległymi punktami galaktyk, pulsarów i mgławic migały czerwone punkty. Były to światła samolotów, które – lecąc z Gdańska – obierają korytarz do zachodnich krajów właśnie nad wybrzeżem. Ale detektyw o tym nie wiedział.
Ale aŁtor wie, więc nam powie.
Samotność i noc, wilgoć powietrza i smród kanału, posmak pigwówki i berlińskiej kiełbasy, wspomnienie trupa w masce… Wszystko to sprawiło, że zadzierając głowę w niebo, bardzo chciał znaleźć w nim odpowiedź. Tak samo jak podczas przeglądania się w tafli kanału.
I tak się martwi, tak się martwi tą córką, a jeszcze bardziej tą nieznaną mu ofiarą, która za córkę robiła, i tak się martwi, tak się martwi, że prawie już jest gotowy podjąć jakąś czynność śledczą, a tu mu coś miga w kanale i go rozprasza.
http://olegif.com/bin/gifs/00/47/07.gif
Nie mógł wiedzieć, iż już dawno temu Tadeusz Konwicki pisał, że choć wszyscy wycierają sobie gęby patosem nieba, to w rzeczywistości gwiazdy – na które romantycznie spoglądamy – to zamarznięte na kość odchody kosmonautów.
Detektyw nie znał Małej Apokalipsy Konwickiego.
Ale aŁtor ją zna! Fap fap fap fap fap!
(…)
20
Brodzki wraca do domu teściów, gdzie się zatrzymał; dzwoni do archiwisty Maksa.
Brodzki znalazł gniazdko i podłączył telefon.
Mam nadzieję, że dla podładowania baterii, a nie żeby uruchomić wielki, stary telefon, który miał kabel i potrzebował gniazdka.
Zobaczywszy połączenie z numeru stacjonarnego w Toruniu, oddzwonił.
– Znalazłem coś – powiedział głos w słuchawce. Telefonował archiwista Maks.
Na linii sprzęgało, bo rozmowa szła z numeru stacjonarnego, ze starego widełkowego aparatu.
A trochę gruchało, bo część wiadomości szła przez gołębia pocztowego.
A trochę rżało, bo reszta jechała konnym kurierem.
(…)
– Leon…
– Tak, Maks? – Znajdziesz ją. Nawet jeśli szanse są nikłe, nie ustawaj w poszukiwaniach. Wspinając się długo na masyw górski, jego szczyt zobaczysz ostatniego dnia wędrówki.
Jak ja doceniam to patetyczne bredzenie!
Tak samo jak możliwość oglądania szczytów górskich bez ruszania się z fotela.
Wcześniej będzie zawsze daleko. Łatwo się wtedy zniechęcić, podczas gdy dotrzesz tam tylko, jeśli się nie zatrzymasz… Nie zatrzymuj się więc, samuraju.
Powinnam może wypić trochę elektrolitów? Odwodnię się od łkania nad tym dziełem.
– Nowak mówił, że akta są niepełne. – Na linii sprzęgało, słychać było oddech telefonistki z międzymiastowej.
– Halo, Maks? Halo?
– Jestem. Ktoś pobawił się w wycinankę. A ja nie lubię, gdy mi się grzebie w papierach.
(…)
Mogę dać ci radę, jako archiwista. Nasze prace są poniekąd podobne. Obaj żyjemy nieco przeszłością, śladami, odtwarzaniem tego, co było, na podstawie tego, co istnieje tylko w części.
– Mianowicie?
– Ad fontes, Leonie. Do źródeł. – I odłożył słuchawkę.
– Hic sunt leones. – mruknął Brodzki.
Kiedy Maks się rozłączył, usłyszał pisk opon samochodowych za oknem. Wyjrzał przez okno swojego mieszkania na ulicy Antczaka.
Ulica była nieprzeniknienie pusta. Jak nigdy.
Że napięcie rośnie jak oszalałe to oczywiste, w końcu to Marcel, że ulica Antczaka jest cichą i spokojną uliczką, po której można okolo 22 iść środkiem jezdni bez większego ryzyka, że zostanie się potrąconym (sprawdzone wielokrotnie) o to mniejsza, ale naprawdę, jakby ktoś do mnie zadzwonił, bo ma super-hiper-ważne wiadomości, a potem pierdzielił, że trzeba mieć uszy i oczy otwarte oraz ad fontes to by mnie jednak szlag trafił.
Ale ten pisk opon za oknem, to samo zUo.
Bla, bla, Brodzki snuje się po nocy, czyta Sztukę wojenną Sun Zi, nic ciekawego.
Jak to nie, ze trzy razy używa słowa “entymemat”!!!
8 września 2016
1
– Skóra praczki – rzekł łysy, dwumetrowy patomorfolog o wyłupiastych oczach.
(…)
Ciemne, granatowe kafle na ścianach, czarne na podłodze żeby wszyscy wiedzieli, że w tym czarnym, czarnym pokoju są dwa czarne, czarne stoły sekcyjne, lufcik [?], popielniczki
pełne żółtych, żółtych niedopałków.
I jedna reprodukcja malarska zawieszona przy wejściu – Lekcja anatomii doktora Tulpa, którą wszystkie prosektoria w Polsce dostają z rozdzielnika.
Zwłaszcza ten ostatni przedmiot był ważny z punktu widzenia detektywa Brodzkiego, wprawiającego się w ostatnich dniach w sekcjach zwłok.
No fakt, przecież włamał się do prosektorium w Toruniu i zdejmował maskę z topielca, to czyni z niego patomorfologa pełną gębą. No, a skoro zobaczył obraz „Lekcja anatomii”, to już w ogóle.
Leon stał teraz w towarzystwie Rolanda Bryka oraz doktora Sergiusza Iwana, który przeprowadzał badanie wyłowionego w Darłówku ciała Patrycji.
– Denatka przebywała w wodzie mniej więcej dwie doby. Ma sfałdowany, matowy, biały naskórek, który nazywamy skórą praczki – mówił patomorfolog, naciskając brzuch dziewczyny. Na dłonie założone miał silikonowe rękawiczki. Dotknął nimi klatki piersiowej ofiary. – Jeszcze dzień i skóra by zupełnie zaczęła z niej schodzić. Dalej. Skutkiem tonięcia są zmiany w płucach, ma rozedmę wodną. No i płyn topielny we flaczkach…
Czyli żyła, gdy tonęła i nałykała się wody. Ale hi-hi-he-ho-hoł-łoł… jakie śmieszne, bo woda we flaczkach.
– Skąd plamy na szyi i barkach? – spytał Brodzki, odpalając papierosa. Jeszcze do niedawna nie palił wiele. Wszystko zmieniło się w poniedziałek, kiedy został poczęstowany: to życie dało mu popalić. – Widziałem popielniczkę, rozumiem, że…
– Daj pan pojarę i cześć – zażartował Iwan.
“Dowcip, żart, kawał – krótka forma humorystyczna, służąca rozśmieszeniu słuchacza”. Czy ktoś mógłby przesłać aŁtorowi tę definicję?
(…)
Okazuje się także, że dziewczyna ma połamane, wręcz zgruchotane nogi, jakby skoczyła z dużej wysokości (patomorfolog wygina jej nogi w kolanach w drugą stronę). To musiało potwornie boleć i raczej uniemożliwiać swobodny ruch… tymczasem na samym początku, w opisie morderstwa, mamy wyraźnie powiedziane “Dziewczyna zaczęła wierzgać”.
– Są ślady obcowania płciowego? – Brodzki jeszcze dwa dni temu był przekonany, że ta utopiona dziewczyna to jego córka.
Dzisiaj ma to wszystko w nosie.
– Niestety tak. Zgwałcona analnie, dość brutalnie. Ale śladów nasienia brak.
– Ja pierdolę… – Bryk zatkał usta.
– Panowie, nadużywam ostatnio tego słowa, ale to niejako powtórka. Czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, młoda dziewczyna z problemami… Tydzień temu Laura Mostowicz. Teraz… dziewczyna na mostku.
Ależ aŁtor musi pluć sobie w brodę, że słowo “powtórka” wykorzystał już jako tytuł pierwszej części cyklu, no tak by tutaj pasowało!
– A co z tym morderstwem z lat osiemdziesiątych? Stanisław Szabański został powieszony, ale jego wspólnik, Szary, poszedł za kraty. Czy Szary może mieć z tym związek? – spytał Bryk.
– Nie. Kilka dni temu ścielił łóżko i nieopatrznie powiesił się na prześcieradle.
– Mógł chodzić do harcerstwa, by się naumiał – zadrwił Iwan.
– A więc kopiści, Brodzki? – dopytywał darłowski glina.
O, tak. Nawet copycat.
(…)
– Idźcie panowie, my tu z Patrycją mamy jeszcze do pogadania.
– Zostawiamy więc was samych. Poznajcie się lepiej – uciął Brodzki.
Tytułem podsumowania:
1) Mamy znowu kopistów, w miejsce starych, poczciwych “naśladowców”,.
2) Mamy prześmieszny żart,
3) Mamy bez sensu użyte słowo „uciął”,
4 Mamy idiotycznie przerwaną rozmowę, w której już-już mogło dojść do jakichś wniosków.
Co pominęłam?
(…)
2
(…)
Kosma stara się uciec z więzienia.
Próba wymuszenia na strażnikach wywiezienia go do ambulatorium nie poskutkowała. Przesłuchanie go przez Brodzkiego wprowadziło w lekki niepokój.
Był tylko jeden sposób na wydostanie się z celi.
Gdy strażnik pół godziny później zajrzał przez wizjer do Kosmy
Góreckiego, natychmiast podniósł alarm.
– Wisielec w celi!
Brodzki je śniadanie z teściami („Sytuacja była tragiczna: dwójka byłych małżonków poszukuje swojej córki, którą uprowadził seryjny morderca. Jednocześnie pierwszy raz od wielu lat spędzają czas pod jednym dachem. Teatrowi śmierci przypatruje się dwójka seniorów ze starszego pokolenia, których życie opiera się na sile wynikającej z trwania, tego samego, o jakim myślał Heniu. Siła ta objawiała się w pogodzeniu się ze śmiertelnością i aprobacie liczby lat, jakie już wspólnie przeżyli na darłowskiej ziemi. Licznik ten dochodził powoli do cyfr granicznych”, MSPANC).
W Toruniu Nowak udaje się do zakładu kapeluszniczego (bo to jest jeden zakład w Toruniu, a może i w całej Polsce. Może nawet jedyny na całą Mitteleuropę, bez wpływów allegro, e-baya i innych miejsc, gdzie można kupić kapelusz).usiłując złapać jakiś trop Małego Łysego. Dowiaduje się tylko, że typ kapelusza, jaki ten nosi, to fedora (+ cała historia tej nazwy), wygląda na dość starą i znoszoną, jednak kapeluszniczka nie rozpoznaje człowieka („Zawiesiła wzrok na jego nosie, po czym skonstatowała, że jej rozmówca o sztuce Fédora nie słyszał”, MSPANC again, bogowie, sama sobie jawię się uzależnioną od panamarcelowej frazy!).
5
Brodzki i Bryk w radiowozie rozmawiają o antagonizmach pomiędzy Darłowem a Darłówkiem. Jadą do jednego z klubów, chcąc dowiedzieć się czegoś o człowieku z “uchem zapaśnika”.
6
Bar GAGA był zamknięty, ale ze środka dochodziły odgłosy.
To nie była muzyka.
(…)
Walenie w drzwi wejściowe nic nie dało, więc policjanci spróbowali wejść od kuchni i nie pomylili się. Zastali tam właściciela [skąd ta pewność?] i kobietę, która równie dobrze mogła być jego nałożnicą, co i córką, oraz czytającego czasopismo kulturystyczne ochroniarza w różowej koszulce polo. Na widok mundurowych właściciel zrzucił dziewczynę z kolan.
Nie ma szczegółowego opisu ubrania nałożnicy i właściciela – i teraz jak mam to sobie wyobrazić?
Czy te dźwięki to było ciamkanie?
– Spierdalaj, młoda. Idź zobacz, czy nie ma cię w sypialni.
– Chwila, chwila. – Bryk złapał dziewczynę za przegub lewej ręki. – A dowodzik jest?
Ochroniarz poderwał się na nogi i sięgnął za siebie. Wyglądał, jakby chciał chwycić broń.
– Ty do mnie startujesz? – Brodzki w ułamku sekundy przeładował pistolet fiu-fiu… ten facet jest szybszy od niejednego rewolwerowca i celował nim teraz w chłopaka.
– Idź nakarm kota.
– Ale tu nie ma kota przecież – odpowiedział i w głosie jego pobrzmiewało echo lat edukacji, która go ominęła.
– To, kurwa, pożycz.
To jest początek żartu, pointa będzie dalej.
(…)
– Wydział Kryminalny, Toruń Śródmieście – przedstawił się Leon.
– Pokaż mi pan papiery! – Odburknął facet.
– Co z Adrianem, kelnerem, który zaginął?
– A co z księżną Dianą? – zadrwił właściciel. – Nie jestem wróżbita Maciej. Wyszedł z roboty i nie wrócił. W branży kelnerskiej to norma. Zmieniają miejsce co tydzień. Skoro żyją z przyrządzania alkoholu, to sami muszą go często próbować. I im odpierdala.
Więc co kilka dni zmieniają miejsce pracy. Logiczne.
(…)
– Ilu mordoklepów masz w lokalu? – kontynuował detektyw.
– Zależy, jak sezon.
– A kafara z wywiniętymi uszami pamiętasz? – Teraz to Bryk przejął inicjatywę. – Już raz cię o niego wypytywałem. Może tym razem sobie przypomnisz.
– A co z tego będę miał? – spytał właściciel rozbieganym wzrokiem.
Anatomia marcellowska. Kiedyś będą tego uczyć w szkołach.
Pytanie rozbieganym wzrokiem jest gorsze niż czkawka.
(…)
– Zniknął latem z branży. Wywaliłem go. Ponoć przeniósł się do śmieciarzy.
– Do śmieciarzy? – Leon chciał się upewnić, czy skojarzenie, które pojawiło się w jego głowie, ma sens. W Toruniu pewna kobieta mówiła mu o człowieku w pomarańczowym stroju.
Pomarańczowy ludek szarpał się z Sarą w szpitalu. Pomarańczowe spodnie nosił koleś na zdjęciu. Ale to byłoby zbyt proste, aby Brodzki mógł wziąć to pod uwagę.
(…)
Wsiedli do radiowozu i odjechali. Na wysokości Biedronki przy skrzyżowaniu z Władysława IV Brodzki zobaczył ochroniarza w różowej koszulce.
– Nie wierzę – mruknął pod nosem.
Ochroniarz szedł z kotem na rękach.
I to jest ta pointa świetnego żartu.
7
Daniel nie mógł zrozumieć, dlaczego media w całej Polsce trąbią o śmierci dwójki ludzi, o których z całą pewnością wiedział, że ich nie zamordował.
Bezczelni! Przecież wiadomo powszechnie, że liczą się tylko te zwłoki, do powstania których przyłożył swą rękę!
Eeeee… Daniel zapomniał o swoim szczwanym planie z silikonowymi maskami? A może maski założył nieboszczykom święty Mikołaj?
Stał na dachu budynku, poprawiając instalację elektryczną i klął pod nosem.
Całość była planem, którym chciał zaskoczyć Kosmę, zaimponować mu, wyjść z jego cienia.
(…)
Wreszcie, pod wpływem impulsu, włączył kamerę w smartfonie i uruchomił transmisję live na Facebooku.
Instrukcja dla wszystkich, którzy umieszczają filmy w internecie – najpierw musicie zainstalować nadajnik na dachu najwyższego budynku w okolicy. Bez tego ani rusz.
– Leonie Brodzki, czas tyka.
A frazeologia boli.
Znów angielszczyzną zaleciał.
Będę zabijał, dopóki mnie nie złapiesz.
Daniel przyznaje się do zaaranżowania bójki kiboli na autorstradzie oraz do gwałtu na dziennikarce.
(…)
Leonie Brodzki, czas tyka. Mam dla ciebie następującą zagadkę: zadanie, ciąg geometryczny. Wyobraź sobie pole szachowe, bo wydaje mi się, że lubisz porównania do szachów… Na pierwsze pole szachownicy połóż jedno ziarno pszenicy, na drugie dwa ziarna, na trzecie cztery i na każde następne pole dwa razy więcej niż na pole poprzednie… Masz czas do północy. Rozwiązanie jest prostsze, niż ci się wydaje.
Dlaczego? Po co? Czemu akurat takie? Co będzie, jak Leon nie rozwiąże zadania? Co będzie, jak oleje komunikat? Co będzie, jak się spóźni? Co dostanie, jeśli rozwiąże je trafnie?
Tyle pytań, tyle niepewności…
Właściwie to wskazówkę zostawiłem ci na samym początku. Wiecie państwo, że bezpodstawnie zrobiono ze mnie mordercę? Nie zabiłem ani Tomasza Żółtki, ani Sary Brodzkiej.
Ani Patrycji z Włocławka, ani kelnera Adriana. No dobra, może Adriana zabił “Zapaśnik”, ale Patrycję zrzucał z mostu osobiście, cała Polska świadkiem.
Ale teraz to zrobię. Zrobię to z zimną krwią. Bo Brodzki jest winny.
Daniel zastopował kamerę.
8
Po kilkunastu sekundach w celi Kosmy było trzech strażników. Dwóch trzymało ciało, trzeci odcinał prześcieradło.
– Jak ja, kurwa, nie cierpię breloków. Bo wyglądają jak te jebane breloczki!
Gdyby wyglądali jak łańcuch choinkowy to co innego!
– Oddycha?
– Płytko.
– Płytki koleś, to i oddech płytki.
– Dobra, na dół z nim, karetka zaraz będzie.
Kilka minut później Kosma, zapięty w pasy, jechał w karetce pogotowia z maską tlenową na twarzy. Między głosami ratowników a wyciem syreny słyszał strzępki informacji z radia w kabinie.
Nope. przez wycie syreny nad głową oraz ewentualne rozmowy nie usłyszy się radia, chyba, że ryczy na cały regulator albo ma się słuch jak nietoperz. Ale jeśli ma się słuch jak nietoperz to wycie syreny by człowiekowi rozsadziło mózg, więc po prostu nope.
Zwłaszcza, że w karetkach część dla pacjenta jest oddzielona od szoferki. W takim wypadku słuch nietoperza nie wystarcza, może wampira, albo wieloryba.
– Heraklit znów uderzył. Na jego stronie internetowej pojawił się już drugi film.
Jak wiadomo, w mass-mediach podają informacje o wszystkich nowych wpisach na blogach, o podcastach i filmach. Czekam na dzień, kiedy zaczną ogłaszać pojawienie się kolejnej analizy na naszej NAKWie.
Hejterzy znów atakują największego polskiego pisarza kryminałów!
Jak wynika z jego treści, morderca twierdzi, że Sara Brodzka i Tomasz Żółtko żyją.
Na dźwięk tych słów tętno Kosmy Góreckiego się podniosło.
Dobra informacja radiowa jest lepsza od najlepszej reanimacji. Tętno rusza, pacjent ożywa i wszyscy są szczęśliwi.
9
– Ilu chłopaków się tu zabiło, Bryk? – spytał Brodzki.
– Czterech. Wszystko samobóje.
– No, jak widać nie.
– Leon, teoria o samobójstwach jest logiczna. Ta historia o zapaśniku… Sam nie wiem. Tutaj nigdy nie dochodziło do morderstw. Brak motywu.
Miejscowość, gdzie nie dochodzi do morderstw, gdyż BRAK MOTYWU!!!
Ja nie dokończyłem ci chyba o specyfice Darłówka.
– Kurwa, kto ty, Tony Halik? Będziesz mnie tu obwoził na safari i opowiadał o każdym płotku?
– Nie ciśnieniuj, pierniku. Mówię o tym w kontekście poszukiwań. Też mi zależy na znalezieniu Sary.
Tylko nie wiadomo, czy Brodzkiemu na tym zależy.
(…)
– W lato masz tu kurort. Po sezonie jest dramat. Kiedy wigwamy się zwijają, zostaje tylko wypalone pole.
– Ludzie zapierdalają w sezonie, żeby potem przeżyć, kiedy jest zimno i wszystko zamknięte na cztery spusty.
Czternaście tysięcy mieszkańców otula się kołdrami i śpi do wiosny.
– Depresja kelnerska?
– Coś w tym rodzaju. Tamta trójka skakała zimą i wiosną, Brodzki.
– Tak, Bryk. Ale czwarty do brydża wybrał wrzesień. Nie wierzę, że w tydzień przejebał wszystkie tipy, jakie zgarnął w lato, i z żalu strzelił sobie kąpiel w kanale. No i pozwól, że ci przypomnę, ktoś przewiózł jego ciało do Torunia, przebrał, powiesił. Niezłe tournée, jak na mistrza finezyjnych drinków.
– Skąd wiesz Brodzki, że ten, kto zabrał je do Torunia, miał coś wspólnego ze śmiercią chłopaka? – rzekł, gdy zatrzymali się dwa domy przed budynkiem Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej. – Może znalazł trupa.
Gdy sezon się kończy, w Darłowie pełno ich leży na ulicach. Tylko przyjść i brać.
– Trupy znajdujesz zawsze wtedy, kiedy nie chcesz ich znaleźć. Za dużo przypadków. Zapaśnik maczał w tym palce. Nie zdziwię się, jeśli to owładnięty homofobią narodowiec albo „kryptogej”.
O_o A ten wniosek skąd…?
(…)
10
W biurze Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej taka toczy się rozmowa:
(…)
– Nie było go już parę dni – zauważył szef przedsiębiorstwa o aparycji człowieka, który całe życie spędził w kolekturze totolotka (???).
Sączył przez słomkę sprite’a z butelki. – A silny byk, przydałby się nam. Turyści potrafią wywalić tony śmieci.
Przecież jest już po sezonie, czyli nie ma ani turystów, ani śmieci, więc po co siłacz do oczyszczania miasta?
(…)
– Jego nazwisko? – spytał oschle Bryk.
– Wie pan, że nie wiem?
Nie zostawił po sobie śladu ani w kadrach, ani w księgowości. Szef przedsiębiorstwa otwarcie przyznał, że płacił mu pod stołem..
Mówiliśmy na niego „Zapaśnik”. Ma chyba takie pseudo.
– Sprawiał problemy? – dopytywał Brodzki.
(…)
Mów pan! – pogroził Bryk.
– No więc powiedzmy, że wziął samochód i nie oddał. Mówił, że potrzebuje do przewozu czegoś.
Śmieciarką?!
(…)
– Duże macie te auta? – ciągnął detektyw.
– Przeróżne. Są nowe, unijne śmieciarki, są i stare iły i kamazy.
Iły? Wozili śmieci samolotami? Mają rozmach w tym Darłowie. Bo przecież nie chodziło o ziły…
(…)
Dziś ze sprzętu rozliczam się w komputerze i przez tego gnojka mam na czerwono.
– Czy możemy zobaczyć? – spytał Leon.
– I czego jeszcze? – Mężczyzna gwałtownie zmienił ton. Widać, że bronił swojego terytorium i ani myślał ustępować bez odpowiedniej zachęty.
– Chyba nie wiesz, z kim tańczysz – syknął Brodzki.
Natomiast my wiemy, że Brodzki w Darłowie jest nikim.
Nie ma żadnych uprawnień do prowadzenia śledztwa, a tym samym do zmuszania kogokolwiek aby udostępnił mu dokumenty.
Jednym ruchem przeskoczył biurko, przycisnął człowieka ciężarem swojego ciała, a ręką chwycił butelkę z napojem.
Wstrząsnął nią, zatkał szyjkę palcami, zostawiając tylko wystającą z niej słomkę, i odwróciwszy szklane opakowanie do góry dnem, wepchnął facetowi słomkę do nosa. Siła dwutlenku węgla była piorunująca: napój poszedł ustami, a człowiek omal się nie
zadławił, kaszląc jak cudem ocalony topielec.
<z niesmakiem> Ten Brodzki to jednak debil jest. Niech on już lepiej sporządza siatkę spojrzeń w mgnieniu tafli nad kanałem.
Za pomocą GPS-a i mapy pojazdów policjanci namierzają zaginiony pojazd.
(…)
– Dziwne.
– Co dziwne? – spytał Bryk.
– Wychodzi na to, że stoi przed budynkiem.
Brodzki z Brykiem spojrzeli po sobie i natychmiast wybiegli z gabinetu.
– “Złoto w Dolinie Niedźwiedzia!” – krzyknął Joe, a gdy wszyscy wybiegli z saloonu, spokojnie sączył z zostawionych szklanek niedopite resztki whisky.
– Co to miało być z tą słomką?! – spytał poirytowany Bryk.
– Polecam, puszczanie bańki nosem zawsze działa.
Nieee, to wcale nie jest tortura podtapiania…
– Ja się pytam, co to miało być, co ty sobie wyobrażałeś, odstawiając taką szopkę w moim mieście?!
No przeca wiadomo, że policjant z większego miasta, a już zwłaszcza taki orzeł jak Brodzki, ma prawo rządzić się jak chce w każdym mniejszym.
– Szczerze? – spytał Brodzki, kiedy przebiegli przez korytarz z paprotkami. – Wyobrażałem sobie, że ja jestem Sprite, a on pragnienie.
Marcelu. Błagam Marcela. BEZ ELEMENTÓW KOMICZNYCH.
Przesadzili patio i po chwili byli na ulicy. Przy wjeździe do bramy istotnie stała ciężarówka – pomarańczowa wywrotka z kogutem na dachu. Ale człowieka o dziwnych uszach nie było.
Leon spojrzał w lewo, w prawo. Nie miał dobrego rozeznania w terenie w Darłowie, ale wiedział, które kierunki prowadzą do podstawowych dla niego miejsc.
Do wyra w prawo, do koryta w lewo, do kibla na wprost.
(…)
– Patrz! – krzyknął Brodzki.
– Co on robi?! – spytał nerwowo Bryk.
– Właśnie próbuje pozbawić gminę Darłowo jedynego w okolicy radiowozu, kolego.
Już nie będziesz się miał czym pod…obać Dagmarze.
11
Tymczasem w archiwum Maks odkrywa, że w aktach dwie kartki są sklejone ze sobą. Rozkleja je nad parą i znajduje ukryte między nimi zdjęcie.
12
W odległości mniej więcej stu pięćdziesięciu metrów od policjantów postawny mężczyzna w czarnych ogrodniczkach i granatowym, wywiniętym golfie podpalał wetkniętą w bak paliwa szmatę. Na widok gliniarzy rzucił się do ucieczki.
Z dystansu “mniej więcej stu pięćdziesięciu metrów” da się odróżnić czarne spodnie od granatowego golfa. Jasssne.
Wiemy że tu występuje narrator wszechwiedzący, ale co za dużo to niezdrowo.
– Za nim! – wrzasnął Leon i ruszył pędem. Już po kilkudziesięciu metrach poczuł, że w ostatnich dniach palił zdecydowanie za dużo.
– Mój radiowóz, kurwa!!! – wrzeszczał Bryk. Był już trzydzieści metrów od auta, kiedy – w wyniku wysokiej temperatury, która podziałała na benzynę – samochód wybuchł.
Jakież to amerykańskie!
(…)
Zapaśnik był monstrualnych rozmiarów człowiekiem, ale widać było, że masa mięśniowa przeszkadza mu w sprincie.
Gdyby był złodziejem, nie mordercą, sprintowałby aż miło.
(…)
– Gdzie poleciał? – spytał zdyszany detektyw. – Chyba tu…
– Przebiegł przez podwórze! – krzyknął ktoś zza pleców.
Policjanci odwrócili się. Był to znany Rolandowi Brykowi pan Janek, lokalny księgarz.
Informacja kompletnie z czapy, ale pewnie to znów jakiś znajomy aŁtora.
– Rozdzielmy się! Leć przez zaułki, lepiej znasz okolicę. Ja spróbuję odciąć drogę tam! – I rozdzielili się.
Leon, nawet biegnąć, nie przestaje MYŚLEĆ.
„Co za bezczelny gnojek! Czy Daniel przygarnął go ze względu na siłę fizyczną? Bo na pewno nie z powodu sprytu. Czyżby pod nieobecność Kosmy braciszek stawał się hersztem grupy przestępczej, takiej, jaką widział na własne oczy, gdy był dzieckiem? Grupy Elfa?”
Brodzki dobiegł do budynku poczty, gdy w lustrze wiszącym na skrzyżowaniu z ulicą Morską zobaczył postać Zapaśnika. Wybiegł z jakiegoś podwórza i skręcił w lewo. Leon odbezpieczył broń i przywarł do ściany.
Ulice były opustoszałe, zaczynała się na nie wdzierać mgła.
Potem się okaże, że w tej mgle przejechała cała kolumna ciężarówek, przedefilowała banda zbrodzieni i powieszono tuzin trupów, a nikt nic nie zauważył.
Zupełnie jak w finałowej scenie westernu, w której szeryf pojedynkuje się ze zbirem.
Zawsze myślałam, że to się odbywa w samo południe, w pełnym słońcu.
Leon skradał się na palcach, patrząc w wypukłą powierzchnię lustra.
(…)
Był już kilka metrów od Zapaśnika, który powoli wynurzył się z ulicy Morskiej. Drab nie widział policjanta – jednak w tym właśnie momencie trzy metry od siebie usłyszał dźwięk przeładowywanej broni. Odwrócił się w lewo. Leon trzymał go na muszce.
– Gdzie jest Sara, parchu? – wycedził Brodzki.
Zapaśnik zerwał się do ucieczki, ale detektyw wystrzelił dwa pociski pod jego nogi. Mężczyzna podskoczył z przestrachem.
– Potańczysz sobie na spacerniaku. Gdzie jest Sara, śmieciu? – Leon nie opuszczał broni.
– Za późno…
– Wiem o twoich grzeszkach, skrytojebco. Coś mi się wydaje, że im człowiek bardziej się przed czymś wzbrania, tym bardziej projektuje to na zewnątrz.
Odpowiedzią zbira powinno być „Eeeee?” jeśli autorowi zależałoby na minimum wiarygodności.
Skoro mordujesz gejów, to sam musisz lubić chłopców. To dlatego te gwałty analne? Wylewasz sobie ciepły kefir na plecy?
Brodzkiego chyba podniecają te teksty.
Gdzie jest Sara?!
– Już za późno. Daniel wszystko zaplanował.
– Gdzie? Mów! – Brodzki znów strzelił, tym razem muskając kulą o ucho Zapaśnika. – O, wybacz, było takie ładne. Jak różyczka. Gdzie ich trzymacie?
– Pokażę ci – powiedział niskim głosem Zapaśnik i zrobił krok, ale Brodzki znów strzelił w ziemię.
Zapamiętajmy, że Zapaśnik chciał Brodzkiego zaprowadzić do porwanej córki. Ale nie ma tak prosto!
– Nie ruszysz się stąd, dopóki ci nie powiem.
Nie, to nie jest zdanie: “Nie ruszysz się stąd, póki mi nie powiesz…”
To Brodzki zabiera się do wygłoszenia dłuższego wykładu i słuchacza będzie trzymać na muszce do końca mętnych wywodów.
– Są w… – W tym momencie Brodzki zobaczył błysk reflektorów.
To nie reflektory, to piorun Thora Erudycji.
(…)
Na szczęście dla Zapaśnika, nadjechała ciężarówka i go zabiła.
Czekaj, Jaszu, co się tak spieszysz, daj się czytelnikom ponapawać opisem.
Detektyw trzymał Zapaśnika na muszce i nie widział, co jest za rogiem ulicy. A Zapaśnik tak jak stał przed nim, tak niespodziewanie, został zmieciony przez rozpędzony pojazd, który nadjechał z prawej strony.
Zapaśnik usłyszał szczęk przeładowywanej broni ale huku nadjeżdżającej ciężarówki już nie. Pewnie się skradała na paluszkach.
Siła pędu wielotonowej, pomarańczowej ciężarówki była tak potężna, że ciało wessało się w maskę auta.
Czy w końcówce któregoś “Strasznego filmu” nie było takiej sceny?
Gdy pojazd zniknął za lewym rogiem, po kolejnej sekundzie dał się słyszeć szczęk blachy i huk metalu.
Znaczyłoby to, że ciężarówka w coś uderzyła, prawda? No ale jednak nie. Ten szczęk blachy i huk metalu był tylko na wiwat. Śmieciarka zahałasowała i stanęła.
Brodzki dobiegł do ulicy Morskiej. Zobaczył pojazd ciężarowy, spowity kłębami dymu. Pomarańczowy kogut na dachu wywrotki migał cały czas, odbijając się po coraz ciemniejszych ścianach budynków, z okien których wychyliły się głowy gapiów. Mgła
rozpuszczała światło w swojej mlecznej zawiesinie. Leon obiegł ciężarówkę i spojrzał na jej przód.
No, dokładnie. Skoro Leon ją obiega, znaczy, że do ciężarówki jest wolny dostęp z każdej strony.
– Kurwa mać… – wycedził.
Cofnął się dwa kroki, wszedł po stopniach do kabiny pojazdu. Ale kierowcy nie było.
Odruchowo zaciągnął się specyficznym zapachem kabiny pojazdu i wyskoczył na jezdnię. Dobiegł sprintem do najbliższego skrzyżowania, spojrzał w każdą stronę, ale siatkę uliczek wypełniała absolutna cisza, którą teraz przeszyło wymowne chrząknięcie.
Brodzki spojrzał w górę, w oknach budynku siedziało kilka starszych kobiet.
Przecież to nie Amsterdam.
– Gdzie pobiegł kierowca?! – spytał.
Odpowiedź, jaką usłyszał, była bardzo precyzyjna.
– Tam! – krzyknęły jednym głosem, wskazując każda w przeciwną stronę. Pogrążone we mgle uliczki były nieprzeniknione.
– Kurwa mać… – syknął Leon i oparł ręce na udach. Odpalił camela i ruszył w stronę rozbitego auta.
Gapie, ale kamienna cisza. Taka, że słychać pojedyncze chrząknięcie. Facet opiera ręce na udach i zapala papierosa. Światło koguta miga, ale jest ciemno. Facet nie widzi ciężarówki, bo stoi do niej tyłem, a nie słyszy jej (pędzącej z dużą szybkością wielkiej ciężarówy!!!), bo nie. Dżizes.
To jest po prostu niesamowite, jak ten człowiek nie panuje nad słowem pisanym.
On nie panuje nie tyle nad słowem, co nad samą materią świata przedstawionego. Montuje narrację z takich standardowych elementów filmu sensacyjnego (wybuch samochodu – jest, pościg pustymi uliczkami – jest, przejechanie przez ciężarówkę – odhaczyć), zupełnie nie dbając o to, jak będą grały ze sobą razem. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mamy do czynienia z kryminalną fabułą, ale wystarczy lekko poskrobać, a okazuje się, że to tylko dekoracja z kartonu i to krzywo posklejana.
Coś takiego często spotykamy w opkach, ale od wydawanego autora to jednak człowiek wymagałby nieco więcej…
Nawet jeśli opublikował to jako żart towarzyski, to jednak powinien zadbać o elementarne prawdopodobieństwo fabularne.
W tej chwili dobiegł Roland Bryk. Był zdyszany. Widok rozbitej ciężarówki go oszołomił. Dość dużo zniszczonych pojazdów jak na cztery minuty z życia małego miasteczka.
– Gdzie Zapaśnik?! – spytał Bryk.
Brodzki odchylił się i spojrzał za zabryzganą krwią maskę wywrotki, która zmiażdżyła ciało chłopaka.
– Miał spotkanie z prasą. – Wypuścił powoli dym.
Koleś, Bonda to ty może oglądałeś, ale Beksińskim nie zostaniesz.
No cóż, jakby mnie na muszce trzymał Brodzki i wygłaszał przemowy to też wolałabym zignorować dźwięk nadjeżdżającej ciężarówki, z nadzieją, że mnie przejedzie i skróci moje cierpienia.
(…)
[Zuza Jurek]
Wyrosła jak spod ziemi. Jej niewielka sylwetka ledwo mieściła się pod mgłą.
Inaczej musiałaby iść na czworaka?
Wyjęła z wiszącego na szyi polaroidu zdjęcie i wręczyła je Brodzkiemu. – Podczas pościgu zdążyłam zrobić zdjęcie temu kierowcy ciężarówki, co wybiegł…
Znaczysiem, Brodzki gonił zbira, dogonił go, trzymał go na muszce, pojawiła się ciężarówka, zmiotła zbira i zmieliła go na pasztet, zatrzymała się, zanim Brodzki do niej dobiegł kierowcy już nie było oraz dodać należy, że najwyraźniej za zbirem i Brodzkim latała dziesięcioletnia dziewczynka z polaroidem. Aha.
(…)
Brodzki chwycił wywołane zdjęcie.
– Co to ma być?! Żartujesz sobie ze mnie?
– Ależ nie. Stałam o tam, kiedy przebiegł. Też się zdziwiłam, że ma twoją twarz, policjancie… – Dziecko zdawało się być szczere.
Okeeejjj. Zbrodniarz ukrywa twarze pod silikonowymi maskami, nawet pod maską Brodzkiego.
Brodzki chyba zauważyłby, że ktoś robi odlew jego twarzy. Ale nie wnikajmy jakim cudem mu to umknęło, może właśnie był zamyślony.
Nieno, myślę, że maskę można wykonać np. na podstawie zdjęcka, nie sądzę, żeby Barack Obama czy Angela Merkel dali sobie zdejmować odlewy twarzy dla przyjemności cosplayerów 😉 Ale… Pamiętamy, że Brodzki znalazł już wcześniej tę maskę, kiedy penetrował pracownię rzeźbiarską na uczelni? Wiedział, że została wykonana przez zbrodniczego Daniela? Że też wielki detektyw nie domyślił się, do czego może posłużyć…
(nawet później, gdy już odkrył, że Żółtko nie jest Żółtką, też nie błysnęło mu żadne “o kurde, on miał i moją maskę!’)
Dziewczynka nie ma nic wspólnego z tym całym bajzlem!
(…)
– Dzwonił Sergiusz z pato. – Bryk podszedł bliżej Leona. – Pogmerał jeszcze przy tej z Włocławka…
– Patrycji.
– Tak. I znalazł w niej płatki kwiatu nagietka. Nie zgadniesz gdzie…
– W piździe? – Leon odpowiedział w tym samym momencie, w którym padło pytanie.
Uuu, aŁtor poznał słowo “pizda” i zapragnął je użyć.
– Kurwa, naprawdę masz zdolności paranormalne. Najpierw medium, teraz telepatia. Co dalej?
– Najbardziej chciałbym się teleportować do córki, gdziekolwiek jest.
Już zaczęła się trzecia doba od porwania, więc wznosimy się z Brodzkim na szczyty empatii.
Skoro Janka miała kwiat w ustach, a tego trupa widzieliśmy i usta były czyste, musiał być jakiś inny otwór. Nagietek był dość głęboko.
– Nadzabijanie? – odparł od razu Bryk.
Brodzki otworzył oczy szeroko jak dach roadstera.
Albo jak spadochron. A nawet dwa spadochrony!
(…)
Bryk podszedł do zmiażdżonych zwłok i zaczął grzebać w ubraniach czegoś, co jeszcze przed chwilą przypominało muskularnego człowieka.
Ciekawe czego szukał w ubraniu ofiary, portfela?
(…) Dostawszy powiadomienie w telefonie, otworzył aplikację i chwilę przy niej majstrował. Zaraz potem spojrzał wymownie na Brodzkiego.
– Co? No co? – dopytywał Leon. – Wykorzystałeś pakiet minut, że masz minę zbitego psa?
Od ilu już lat sieci komórkowe proponują nielimitowane połączenia w miejsce pakietów minut?
– Leon… – Bryk pobladł. – Jest nowy film Heraklita. Daje ci czas do północy.
Brodzki obejrzał nagranie, z którego wynikało, że Tomek i Sara mogą żyć, i stanął jak wryty.
– Gdzie ich trzymacie?
– Pokażę ci – powiedział niskim głosem Zapaśnik.
Proszę mnie nie przekonywać, że Brodzkiemu zależy na córce, skoro on lekceważy dane podsunięte na tacy przed nos!
– A więc kości zostały rzucone. A więc żyją! – Uczucia, jakie targały detektywem Leonem Brodzkim, sytuowały się dokładnie na linii demarkacyjnej radości i strachu.
Na równoleżniku 38.
Innymi słowy: sytuacja była przerażająca. – Nie zostało nam wiele czasu. Czuję, że jesteśmy blisko. Byliśmy w zasadzie jeszcze bliżej, ale Zapaśnika zmiotło z powierzchni ziemi.
A już-już miał powiedzieć gdzie jest Sara, ale w ostatniej chwili Brodzki go powstrzymał.
Jeśli autem kierował Daniel, to musi być niedaleko. Nie wytrzymał. Nie doczekał się mojej reakcji emocjonalnej, jego entymemat nie wypalił.
Za to pustka dochodzenia wypaliła jasnym światłem.
– Gubię się, Leon!
– Przecież mówiłeś, że wiesz, co to entymemat.
– Mówiłem, że znam definicję.
A teraz mamy rozwinięcie definicji.
– Kiedy wyeliminujesz przeciwnika, robi się pustka, którą musisz zapełnić. Na miejsce dawnego powstanie nowy wróg, który jednak będzie nierozpoznany, a przez to znacznie niebezpieczniejszy. Przejściowy stan braku przeciwieństw stwarza rządzącym złudzenie wszechmocy. To prowadzi do szaleństwa i upadku, gdyż nie liczą się oni wtedy z rzeczywistością.
On ściga zbrodniarza, prawda? I niby chce ocalić córkę.
Ale wypełnia pustkę gadaniem.
– Przecież to szaleniec, który więzi dwie osoby.
– I właśnie to szaleństwo jest jego słabością. On nie spocznie,
póki jego ego nie zostanie połechtane. Przy tym miejscu zbrodni kryje się odpowiedź na pytanie, gdzie jest moja córka.
– Brodzki, to nie czasy Agaty Christie.
– Dzięki Bogu. Inaczej dawno mielibyśmy szkorbut.
I grzybicę stóp.
– W dzisiejszych czasach stara szkoła się nie sprawdza. To nie te czasy, że posadzisz ludzi w pokoju, zgasisz światło i zapalisz, a potem ustalisz, kto zabił. Zaczekajmy na posiłki i wymyślimy, co dalej.
– Mylisz się. Metodą dedukcji dojdziemy, gdzie jest moja córka.
Nie ma jej w mieszkaniu, ani w pracowni. Czyli wynika z tego, że te dwa miejsca wykluczamy. Jak również mój samochód, mieszkanie Dagmary i jej rodziców. Widzisz, jak szybko dedukuję i redukuję?
Jeśli zredukujemy wystarczająco dużo miejsc, w których jej nie ma, to zostaną tylko dwa – trzy, w których będziemy mogli jej szukać.
Na razie otwórz lodówkę. Nie, nie o Sarę mi chodzi, ale daj jeszcze tej kiełbasy.
Daniel nie bez powodu to wszystko tak zaaranżował. Zegar tyka, sam słyszałeś. W tym miejscu ukryta jest odpowiedź. Musi być.
Musi być!
– Leon, daj spokój…
Ale Brodzki nie słuchał. Z jego oczu biło jakieś dziwne przeczucie.
Z oczu. “Biło przeczucie”. Jasssne.
(…)
– Leon, myślę, że powinniśmy… – Bryk próbował zacząć rozmowę o nowym planie działania.
– Nie! – odparł Leon i rozłożył ręce na boki z wyciągniętymi palcami wskazującymi ku górze. Tak jak Nicolas Cage w każdym filmie.
Ja nic nie chcę mówić, ale Nicolas Cage w internetach uchodzi za symbol obciachu.
Znów zaciągnął się zapachem. – Co to za woń?
– Masz na myśli mączkę rybną? To zapach Darłowa.
– Nie. Mam na myśli… – Brodzki pobiegł do kabiny pojazdu, po czym wrócił. – Rozwiązanie mieliśmy cały czas przed nosem.
Za chwilę dowiemy się, co tak intensywnie pachniało. Pamiętacie oczywiście, że obaj stoją przy wielkiej śmieciarce (która sama z siebie nieźle cuchnie), wśród zapachów spalin, rozgrzanego metalu i zmiażdżonych zwłok?
***
Ale jak mniemam, to tylko żart sytuacyjny. Ojej, jaki Element Komiczny robiący w bambukoi.
– Naprawdę? – spytał niedowierzającym tonem Bryk.
– Naprawdę to powinieneś poczytać stare kryminały.
Po chwili szybko ruszyli Morską. I nie było już nikogo.
Nawet dziesięciu małych murzynków.
13
(…)
Bryk przyjrzał się ziarnu pszenicy na swojej dłoni.
– Znalazłem to na fotelu w kabinie ciężarówki.
I to ono miało ten intensywny zapach, który zagłuszył wszystkie inne smrody.
Rozumiecie? Jedno ziarenko pszenicy.
Wierzymy razem z oszołomionym Brykiem.
***
Ha-ha! Ale z tego Brodzkiego żartowniś! Bawi się jak dziecko na karuzeli.
Leon wyciąga jeszcze z kieszeni zdjęcie rodzinne, przypomina sobie też ostatnią zagadkę Heraklita… i Już Wie!
(…)
– Potężny zapas zboża, Leon.
– A gdzie się trzyma zboże, Rolandzie?
– W elewatorach…
(…)
Na jednym z elewatorów jest nadajnik…
Nadajników, anten, przekaźników i wszelkiego badziewia jest tam bez liku:
– Bryk, rozmawiając z Brodzkim, chwycił komórkę i próbował się dokądś dodzwonić.
– Nadajnik! Bingo. Afera z konwojem na autostradzie i wejście na policyjną częstotliwość.
Widzę, że Daniel urządził sobie w tym elewatorze taką Kwaterę Głównego Złego, z której steruje wszystkim.
Tyle że – tak na mój rozum – żeby “podpiąć się” pod policyjne pasmo w Toruniu, nadając z Darłowa (ok 250 km), musiałby mieć nadajnik o mocy ogólnopolskiego radia. Jeśli źle kombinuję, poprawcie mnie.
Może podpiął się pod stację toruńską o ogromnej mocy?
– Sławno się nie odzywa.
Dlaczego się nie odzywa? Wszyscy tam mecz oglądają, czy co?
Czekamy na wsparcie? Czy przekraczamy Rubikon jak Juliusz Cezar?
– Idziemy.
– Tak po prostu?
– Nie „tak po prostu”, Bryk. Idziemy uratować komuś życie.
Możemy się też otransparentować z tym patosem. Nic nas nie powstrzyma!
Sprawdzili zapasowe magazynki – mieli po dwa. Każdy po szesnaście nabojów. Bryk miał kolejne szesnaście w pistolecie.
Brodzki – mniej o cztery, które wystrzelał w stronę Zapaśnika.
Leon przeładował broń.
Takie pytanko: Czy każdy policjant chodzi zawsze z bronią i zapasowym magazynkiem ostrej broni? Nie dotyczy to pogrzebów., bo wtedy wiadomo, że tak.
14
Daniel wiedział, że z powodu wpadki Zapaśnika, pewne działania trzeba zintensyfikować. Przejść do planu B.
Zszedł z dachu budynku, przeskoczył czarne schody i spojrzał w głąb elewatora. Na samym dnie silosu spoczywały nieruchomo dwa ciała z workami na głowie. Oba pogrążone od trzech dni w ciemnościach, mętnym powietrzu i ekskrementach.
Ciała Sary Brodzkiej i Tomka Żółtki. Choć leżały nieruchomo, ich małe palce stykały się przez cały czas. Nie wiadomo, w której z rąk puls był słabszy.
W prawej. W lewej jest lepiej wyczuwalny.
Manometry wskazywały odpowiednie ciśnienie w pompach podajnika. Nie namyślając się wiele, Daniel wcisnął czerwony przycisk. W pomieszczeniu rozległy się dźwięki załączanej maszynerii. Na samym dole zrzucone z wywrotki zboże zostało podebrane podajnikiem do turbiny, która przenosiła je na górę budynku. Stąd miało być zrzucone do silosu. Grzebiąc na dnie dwójkę ludzi.
Drogi aŁtorze, zamiast wchodzić w filozoficzne rozkminy, mógłbyś poświęcić jakiś akapit albo dwa opisowi miejsca zbrodni, bo wiesz, nie każdy widział elewator zbożowy od środka. Czy używasz słów “elewator” i “silos” jako synonimów, czy masz na myśli jakieś odrębne konstrukcje? (nie wiem, metalowy zbiornik we wnętrzu budynku?) Co to za Bateryjka Erudycyjna, która wyłącza się akurat wtedy, kiedy jest naprawdę potrzebna?
(…)
15
Brodzki i Bryk podkradają się do elewatorów, ględząc przy tym i filozofując.
(…)
Bezpośrednio pod budynkiem stała terenowa dacia.
– Co ty robisz? – spytał Brodzki. Bryk chodził wokół auta i dotykał go z różnych stron. – A macasz ten pojazd, bo…
– Zostawiam na nim odciski palców.
– No tyle, kurwa, zauważyłem.
– Widziałem kiedyś taki film o policjantach patrolujących Drogę 66 w Ameryce. I oni, kiedy zatrzymują kogoś do kontroli na międzystanowej, to idąc do pojazdu, dotykają jego tylnego reflektora. Zostawiają odciski na wypadek, gdyby zostali zabici.
Wszyscy policjanci w Polsce też widzieli ten film i w razie czego będą szukać jego odcisków na cudzym samochodzie.
Żaden z bandytów tego filmu nie widział.
(…)
16
Sierżant Jacek Nowak pił właśnie kawę, przeglądając stare artykuły prasowe poświęcone gangom Elfa i Banana oraz aferze węglowej, kiedy na telefonie wyskoczyło mu powiadomienie o transmisji live, jaką prowadzi na Facebooku strona o nazwie „Heraklit”. Takie samo powiadomienie widziało siedemset dwanaście tysięcy innych użytkowników, którzy obserwowali tę stronę.
Oczom Nowaka ukazała się na ekranie głęboka wnęka. Odstawił energicznie kubek i przypatrzył się z bliska telefonowi. W środku ekranu dostrzec można było dwa punkciki, kiedy nagle zasłoniła je znana mu twarz Daniela.
– Pora rozpocząć przestawienie. Akt ostatni – wyszeptał morderca i zniknął z kadru. Po chwili zza kamery zaczęły sypać się w dół tysiące ziaren zboża. Wprost na dwójkę uwięzionych daleko w dole ofiar.
Ofiar widocznych jako “dwa punkciki”. Ciekawe, ilu oglądających zorientowało się w ogóle, o co chodzi.
Nowak wpada z tym niusem do gabinetu Halickiego, jednak ten wyrzuca go, bo akurat podejmuje jakiegoś gościa. Następnie Nowak rozmawia z Maksem.
(…)
– Nie wiem, czy Daniel to jego jedyne zmartwienie. Byłem przed chwilą u Halickiego. Nie zgadniesz, z kim rozmawiał, co nie…
– No z kim?
– Mogę się mylić, bo to sprawa sprzed lat i widziałem stare zdjęcia…
– Z kim, Nowak?!
– Z takim człowiekiem… w kapeluszu.
Nie zdjął go nawet w pomieszczeniu?
Wtedy Nowak nie miałby szansy go rozpoznać.
(…)
17
A teraz będą sceny jak z Indiany Jonesa, daję słowo.
Na policjantów czekała pułapka. Maksyma Juliusza Cezara, znana jako veni, vidi, vici, miała znaleźć zastosowanie tylko w stosunku do dwóch pierwszych członów. Bez zwycięstwa.
Bryk po nastąpieniu na metalowy schodek wpadł do kabiny metalowej windy, która zamknęła się z hukiem.
Nie wiadomo, jaka to była winda, skoro Bryk wpadł do niej zlatując ze schodów.
Czy przeciskała się między stopniami drabinki, a może miała uchylny dekiel u góry lub pułapka miotnęła Brykiem jakoś tak bokiem-skosem, wprost w drzwi windy?
To, że drzwi się zamknęły wcale mnie nie dziwi. Pewnie fotokomórka działała bez zastrzeżeń.
Na Brodzkiego czekała zapadnia, ale uskoczył, chwytając się grubej liny. Wciągnął się po niej na wyższe piętro. Gdy stanął na nogi, w ostatniej chwili uskoczył przed wystrzelonym w jego stronę pociskiem. Huk wystrzału wstrząsnął posadami przeznaczonego do rozbiórki budynku.
Z moździerza tam strzelali, czy co?
Leon oddał strzał zza ściany i utorował sobie drogę do przebiegnięcia kilku metrów w stronę Daniela.
Normalnie jak w Stalingradzie.
– Musisz być szybki jak wiatr, spokojny jak las – wyszeptał i skoczył na brzuch z pistoletem wyciągniętym przed siebie. Oddał strzał i płynnie przetoczył się na plecach za kolejną ścianę. – Zapalczywy niczym ogień, niewzruszony jak góra, niepoznany jak ciemność, gwałtowny niczym piorun – szeptał, przypominając sobie Sztukę wojny Sun Zi.
“Bądź silny jak lampart, lekki jak orzeł, szybki jak jeleń i śmiały jak lew, żeby spełnić wolę Ojca twego w niebie” – dorzucił, przypominając sobie Pirke awot kupione okazyjnie od lombardnika Szlomo.
Brodzki, nie szepcz, tylko mów głośno. Dzięki temu zaględzisz Daniela na śmierć.
Przywarł do ściany, nasłuchując odgłosów pomieszczenia. Stał w półcieniu. Wiedział, że Daniel zna teren lepiej. Wiedział, że Daniel jest nieprzewidywalny. A jednak role się poniekąd odwróciły.
Leonie, nie miej litości dla bandyty! Swoje przemyślenia werbalizuj pełnym głosem, krzycz! Niech cierpi, taki syn.
„Przełamałem jego entymemat. Maski nałożone na ofiary przyniosły inny efekt od zamierzonego. Opinia publiczna dostała – nieprawdziwą oczywiście – informację, że są to ciała Sary i Tomka.
Choć to porywacz trzymał mnie w szachu, to jego cel nie został osiągnięty. Musiał zmienić działanie. Oszukał własnego brata, zaczął gwiazdorzyć w internecie. Skąd przyszły mu do głowy te ziarenka zboża? Że niby co, miałem mu je, kurwa, policzyć? Na co mu to? Chciał zyskać na czasie i uciec? Nie, na pewno nie. Myślę, że rację ma Marta – chciał zostać złapanym, ale wcześniej, kto wie, zabić mnie? Może to jego największa fantazja seksualna? Nigdy nie zrozumiem, co się kryje w mózgach takich ludzi. Oprócz gówna oczywiście”.
– Witaj w świecie Heraklita! – rzucił z głośników głos.
„Cholera. Zmultiplikowane źródło. Chce mnie wyprowadzić w pole. Głos może być nagrany wcześniej”.
– Myślisz pewnie, czy głos był nagrany wcześniej? To słuchaj tego. – Przez kondygnację przeszedł huk wystrzału z broni. W głośnikach dało się słyszeć sprzęgające się dźwięki.
Na całej kondygnacji porozstawiane były lustra.
Przypatrzmy się darłowskim elewatorom jeszcze raz:
A tak wyglądają od środka:
Teraz wyobraźmy sobie, że na całej tej powierzchni są porozstawiane lustra, które Daniel musiał a) kupić albo ukraść b) wnieść po drabinie na to ósme piętro c) ładnie porozstawiać d) i nie zadawać sobie pytania “po jaką zarazę robię coś tak głupiego”.
Czy oni tam przypadkiem nie doszli wcześniej do wniosku, że Daniel to narcyz? Może lubił się przeglądać…
Kiedy Leon im się przyjrzał, spostrzegł przyklejone do ich zwierciadeł czarno-białe zdjęcia. Były to zdjęcia kobiecych zwłok.
– Ewa P., Teresa L., Anna J. Nic z tego nie rozumiem – bąknął pod nosem Brodzki i skupił się na analizie terenu.
„Brakuje ci pokory, Daniel – myślał Leon – a przed potyczką dobrze jest użyć skromności, by wzbudzić we wrogu pychę. Zmęczyć go wymykaniem się. Gdy będzie nieprzygotowany, zaatakować go i być tam, gdzie się nie spodziewa. Bo gdy prędkość rwącego nurtu staje się tak wielka, iż woda może przenosić kamienie, wtedy widać siłę impetu. Gdy szybkość lotu sokoła jest taka, że może on uderzyć i zabić ofiarę, widać potęgę dokładności. Podobnie jest z dobrymi wojownikami”.
Swoją gadką Brodzki wzbudza lęk i drżenie.
Ten Sun Zi prosto z lodówki chyba mu zaszkodził.
Chińszczyzna nie służy każdemu.
Poddasze elewatora miało śmierć wypisaną na każdej cegle – zbudowali go w końcu jeńcy wojenni. Pełna niedopowiedzeń przestrzeń specjalnego użytku teraz straszyła niezliczoną ilością wnęk, załamań, wyciągów i zapadni.
W ilu tego typu zaułkach Leon już walczył? Nie policzyłby.
Uuu, weteran walk ulicznych.
Ile razy wchodził w ciemność, w której czaiła się śmierć? Nie opisałby wszystkich przypadków. Ile podejmował prób wyjścia cało z opresji, kiedy szanse na to były marne? Bywało tak niemal zawsze. I niemal zawsze wygrywał tę walkę. Dlaczego? Z powodu tempa.
Podobno kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą…
Ale nie w tym wypadku.
Zachowanie Brodzkiego (nawet gdy udaje on działo samojezdne z dekadą palców) nacechowane jest daleko idącą powściągliwością i grą na czas. Już łatwiej byłoby zgodzić się z tym, że udawało mu się zanudzić bandytę na śmierć, lub przynajmniej doprowadzić do takiej desperacji, że najbardziej bezwzględni mordercy sami się poddawali.
Zachowanie aŁtora też. Oto teraz, w momencie, kiedy Leon rusza wreszcie w ostateczny pościg za zbrodzieniem, Marcel uznaje, że to najlepszy moment na uraczenie czytelnika wykładem o boksie oraz o szachach.
Jak bowiem Leon wiedział, pięćdziesiąt pięć procent szans mają w szachach białe. Te pięć procent ponad równy podział szans w rozgrywce bogini Fortuny to kolejność posunięć. Jeśli dwa równie silne ciosy nie spadną jednocześnie, ten, kogo szczęka zostanie muśnięta pierwsza, upada.
I z tą myślą, z tą świadomością występowania na nieswoim obszarze działań, z gotowością na wszelkie niespodzianki Brodzki ruszył przed siebie.
(…)
Był na obcym terenie, miał mniej atutów w ręku. Logicznym byłoby wyczekanie, gra na czas. Wystarczy spojrzeć na pierwszą lepszą walkę bokserów, by spostrzec, że zdecydowaną większość czasu spędzają oni na przygotowaniu ciosu i pracy nóg, a nie na wyprowadzaniu ciosów. Z bokserów robił tak może Jake LaMotta. Z szachistów – Michaił Tal i Robert Fischer.
Szachiści pracowali nogami?
(…)
Ruszył, strzelając po kolei do głośników, z których sączył się trujący głos Heraklita. Jedna kula, druga, piąta. Wcześniej zużył dwie. W magazynku było dwanaście. Zostało pięć.
Widzę to – Brodzki spotyka Heraklita, wymierza w niego i dupa, gdyż wszystkie naboje utkwiły w głośnikach.
Daniel pojawił się niespodziewanie za drugim słupem z lewej. Brodzki strzelił. Cztery kule w magazynku.
Daniel oddał dwa strzały, Brodzki nie zwolnił. Leon sądził, że ma do przeciwnika około pięciu metrów, ale pomylił się. Na końcu korytarza stało bowiem lustro. Daniel rzucił
się na niego z boku, próbując przycelować bronią. Nie miał chyba jednak w tym wprawy.
Bo chociaż “rzucił się z boku”, to nie trafił nawet z przyłożenia.
Detektyw strzelał dużo celniej, poza tym spodziewał się ataku, gdyż rozpoznał wcześniej kierunek, z którego nadleciały kule.
No i?
Trafił Daniela czy nie?
Upadli na ziemię. Brodzki złapał go za głowę i przerzucił nad sobą. Daniel był jednak bardzo lekki. Odwinął się szybko i stanął butem na twarzy Leona.
Strzelaj! Albo lepiej i nie, bo jeszcze postrzelisz się w stopę.
– Ty skur… wy… sy… nu… – cedził Brodzki.
Złapał przeciwnika za stopę i wykręcił z taką siłą, że w nodze aż chrupnęło. Daniel boksował, ale na detektywie kompletnie nie robiło to wrażenia. Przy nim bowiem zbrodniarz był drobny. Wykonywał jednak więcej ruchów od policjanta.
– Chętnie ci coś pokażę, gnojku – wysyczał Brodzki, sprzedając mu prosty podbródkowy.
– Cóż takiego? – Daniel odgiął się, jakby miał korpus z gumy.
– Wnętrze karetki. – I jeszcze raz detektyw natarł na chłopaka.
– Ja też ci chętnie coś pokażę. – Daniel znów się dość niespodziewanie uchylił.
– Niby co?! – Brodzki złapał go za rękę i próbował ją wykręcić.
– Wnętrze trumny! – I na te słowa Daniel wbił mu stalowy pręt w udo.
Którego Brodzki nie zauważył pomimo tego, że walczył w sali lustrzanej. Nie ma to jak wymyślanie ciętych ripost.
Jak w pierwszym “Monkey Island”, gdzie pojedynki szermiercze z piratami wygrywało się za pomocą odpowiadania właściwymi ripostami na ich obelgi.
Adrenalina uderzyła Brodzkiego ze zdwojoną mocą. Przenikliwy ból rany kłutej przeszył układ nerwowy zupełnie bez ostrzeżenia [w przeciwieństwie do ran ciętych, które wpierw wyraźnie ostrzegały], jej siła zamiast pobudzić detektywa, otępiła go na kilka sekund. To wystarczyło, by Daniel go dopadł, złapał pręt i próbował wbić go jeszcze głębiej. Leon złapał jego rękę w ostatniej chwili.
Chłopak miał cienkie, ale bardzo silne palce. Mimo to twarde jak kowadło ręce Brodzkiego odgięły Danielowi palce, a po chwili jego dłoń chrupnęła – detektyw pogruchotał mu kości śródręcza i w dwóch palcach. Zbrodniarz zawył z bólu.
Ręka Brodzkiego:
https://dorksideoftheforce.com/wp-content/blogs.dir/319/files/2017/10/Rey-hand-Luke-the-lightsaber.jpg
Leon kopnął go z całej siły w twarz – tak że ten poleciał na schody i spadł piętro niżej.
Teraz Brodzki miał chwilę, by wyjąć ciało obce.
Chodzi o ten pręt wbity w nogę.
– Na szczęście ominęło arterię, ale boli, jak ja pierdolę.
Powstrzymaj się od pierdolenia, to przestanie boleć.
(…)
– Człowiek bez strategii, który lekceważy sobie przeciwnika, nieuchronnie skończy jako jeniec – krzyknął w przestrzeń. – Tak właśnie skończysz, Danielu. Tatuś na stryczku, mamusia w trumnie, synowie w więzieniu. Rodzina, której nie było. Jak to jest, panie filozofie od istnienia, skonstatować, że się nie istniało?
– Nieee! Heraklit tak nie skończy. Jego filozofia zwycięży! – krzyknął Daniel (na te słowa Tomasz z Akwinu zaryczał jak wściekły i dał mu po twarzy) i wyskoczył z ciemności, z furią atakując Brodzkiego.
Strzeżcie się filozofów!
Uderzył go w rękę metalowym prętem
O, znalazł drugi pręt! W dodatku znalazł w ciemności, po czym cichutko wylazł po drabinie na wyższe piętro (z którego spadł przed chwilą) i to wszystko z połamaną dłonią i skopaną twarzą – dobry jest!
wytrącając mu z rąk pistolet. Pozostała im walka wręcz.
No ja cię kręcę, walka wręcz z facetem z połamanymi kośćmi. To będzie fascynujące pięćdziesiąt stron.
Jak im się połamane kończyny zaczną wyginać w drugą stronę, to będzie prześmiesznie. Coś jak karate w wykonaniu ośmiornic.
„Jak z Kosmą na wieży. Powtórki prześladować mnie będą chyba do końca życia!”
A mgnienia będą… Hm, co mu będą mgnienia?
Migać?
– Nie wiesz o jednej rzeczy, staruszku. Kiedy mówiłem ci, że jesteś winny, nie rzucałem słów na wiatr. Wina to jedno, drugie to kara. Karą jest śmierć Franka, śmierć twojej córki i na końcu twoja. Bo o ile wiem, Sara powinna już leżeć zagrzebana żywcem pod toną zboża.
Tona zboża to raptem nieco ponad metr sześcienny (dokładnie, 1 m3 pszenicy waży 760 kg). Silos, w którym Daniel uwięził Sarę i Tomasza, określany jest jako “naprawdę olbrzymia” konstrukcja, więc powiedzmy, że to był taki NBIN 2200. Ta tona powinna mu się rozplaskać po dnie cienką warstwą.
– Nie wierzę ci, skurwysynu.
– Tu żeś nie trafił. Kurwiarzem był ojciec, ale mamusia była święta.
– Też ją posuwaliście? Ty posuwałeś, a Kosma patrzył? – I rąbnął go w głowę.
– Nie mów tak! – Daniel uniósł wysoko głos, niemal pisnął.
„A więc jednak narcyz. Nie umie oddzielać emocji. Trzeba więc go rozstroić”.
A że narcyz, wywnioskował z częstotliwości pisku?
– Bo ja na twoim miejscu bym chyba się zabił. Z takimi problemami w głowie. Głosami. Wizjami. Z tak pojebanymi genami jak możesz być normalny?
– Skończ! – Daniel piszczał jak rozkapryszone dziecko.
Brodzki widział coś takiego pierwszy raz.
– A wiesz, jaka jest wina?! – krzyczał cienkim głosem chłopak.
Leon kopnął go tak mocno, że Danielowi chrupnęło w miednicy.
– Zobaczyłeś gwiazdy nad sobą? – Od niechcenia zapytał Immanuel Kant, zapisując coś w notesiku.
Zachwiał się na stopniu i wyleciał przez okno na zarwany podest.
Lecąc i spadając nie przerywa ględy:
– Chcesz wiedzieć, co robił twój stary? Myślisz, że robilibyśmy taki plan, żeby mścić się tylko za starego? Albo za jakiegoś kibica? Ty nic nie rozumiesz, co, Leoś? Nie wiesz, jak zginęła twoja mamusia. Nie zastanowiły cię daty? Brodzkiemu stanęły przed oczami daty z nagrobka. Obie wskazywały czwarty września.
Jak długo trzeba lecieć, aby mieć czas wygłosić takie exposé?
– Gówno wiesz.
– Ależ wiesz, że chcesz wiedzieć. Teraz ty zagłuszasz swoje geny. A genu nie wydłubiesz, ha ha! Nie wiesz, dlaczego Salomea Brodzka męczyła się w szpitalu? Nie pamiętasz kwiatów? Wskazówką są kwiaty. A Franek? Do rozwiązania zaprowadzą cię fotografie z luster… Jaki ojciec, taki syn.
Kurde, długo leciał.
Brodzki wpadł w furię i go nie słuchał.
Też wyskoczył przez okno w ślad za Danielem.
Doskoczył do platformy i kopnął go w szczękę.
Daniel poleciał na plecy.
Ma połamaną dłoń, od kopniaka coś chrupnęło mu w biodrze i do tego teraz Brodzki kopnął go w szczękę. Mimo to nadal konwersuje:
– Przykro mi, ale Chińczycy wykluczali istnienie filozofii, która nie jest przydatna społecznie. A ty nie jesteś przydatny społecznie, tak samo jak nie jest twój brat.
– Skoro już porównujemy, zrzuciłeś go z wieży, prawda? – spytał Daniel, patrząc w ciemną przestrzeń w dole.
– Sam się prosił.
– Ja się prosić nie będę. Spadnę do wody, a potem ucieknę, by dalej cię straszyć, jak najgorszy koszmar. – Daniel stanął na brzegu gzymsu.
– Nie rób tego.
– No to jak, powtórka? – I chłopak puścił gzyms.
A przedtem trzymał się go… czym? Palcami u nóg?
Jeśliby w tym momencie spojrzeć na elewator z zewnątrz, można by dostrzec, jak od szczytu odkleja się niewyraźna plamka i leci coraz szybciej w dół.
A gdzie podziała się Bateryjka Erudycyjna uświadamiająca czytelników o ruchu jednostajnie przyspieszonym i sile grawitacji?
“Coraz szybciej”, czyli pod wpływem przyspieszenia ziemskiego g = 9,81 m/s2, to przecież elementarne.
Brodzki spodziewał się usłyszeć głośny plusk, ale to nie nastąpiło. Zamiast tego jego uszu dobiegł tępy dźwięk upadku na twardą powierzchnię.
Darłowo nie stało nad taflą gładką jak pamięć lustra.
Takie piękne zdanie… takie piękne i cóż, że bez sensu.
W wielu miejscach tajemnicza sieć kanałów skrywała takie pułapki jak ta – tuż pod powierzchnią wody rozciągała się gładka tafla betonu. Daniel twierdził, że nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki, ale można do niej wpaść.
Tak też uczynił, ale po tym upadku już się nie podniósł. Zwrócone twarzą do dna ciało broczyło krwią, zupełnie jak we śnie Brodzkiego.
Nie był to jednak koniec pojedynku, bo jego decydująca faza zaczynała się dopiero teraz.
Brodzki zeskoczył schodkami na najwyższe piętro wewnątrz budynku.
Zeskoczył na najwyższe piętro… To nie jest zwykły pleonazm. To ojciec wszystkich pleonazmów.
Panował tam olbrzymi huk.
A w tym opku panuje stylistyka godna ucznia czwartej klasy podstawówki.
Zboże sypie się i sypie, bo Daniel coś tak poprzestawiał w mechanizmach, że nie dają się wyłączyć.
(…)
Konstrukcja była naprawdę olbrzymia, a jej klaustrofobiczna przestrzeń napawała przerażeniem.
Ta przerażająca OGROMNA KLAUSTROFOBICZNA przestrzeń!
Najgorsze było to co na dnie silosu. Spoczywały tam dwa ciała z workami na głowie.
– Halo!!! Odezwijcie się!!! – krzyczał rozpaczliwie Leon. –
Błagam!!!
Ale żaden dźwięk już do niego nie dochodził.
Ale nie, serio? Silos zbożowy, do którego właśnie sypie się zboże, Leon może do upojenia wrzeszczeć, stojąc na najwyższym podeście, nikt go nie usłyszy, a ci z dna mogliby się do upojenia odzywać, on ich też nie usłyszy.
Pytanie – skąd Daniel wziął tonę zboża, żeby ją wsypać do nieczynnego i całkowicie zrujnowanego silosa, który sobie uruchomił w celach zbrodniczych bez wątpienia pozostanie bez odpowiedzi.
Wszyscy zbrodzienie w tej powieści są niezwykle pracowici. Totalnie widzę, jak Daniel kupuje zboże, organizuje transport, naprawia maszyny…
…wnosi lustra, obwiesza je starymi fotografiami, jeszcze powinien pozamiatać, umyć okna i wyszorować pompy do połysku.
„Czy to tutaj spadła dziewczyna z kanału, łamiąc sobie nogi?” – Mimowolnie przemknęła mu gdzieś przez rozgorączkowaną głowę myśl.
– Nie, kurwa, nie spóźniłem się! Nie zgadzam się!
Ja się na przykład nie zgadzam, żeby byle… to znaczy, żeby kto chce brał sobie sceny ze “Świadka” Petera Weira i używał jak własnych.
Rozejrzał się jeszcze raz po piętrze. Wreszcie sięgnął po gruby łańcuch na wielokrążku. Szybko zmiarkował, że jest to dźwig łańcuchowy z hakiem, który – teoretycznie – wisząc nad elewatorem, powinien służyć jako wciągarka sięgająca aż do dna.
Łańcuch był masywny, o grubości równej łańcuchom kotwicowym [kotwicznym]. Brodzki nie wiedział już, czy patrzy w elewator, czy elewator patrzy na niego w studnię przeszłości, czy w dół wykopany w piachu. Nie wiedział, czy to mrok wydm, ciemna toń wody czy czarna otchłań jego własnej duszy. Wszystko kwestią rzędu wielkości…
(…)
Leon policzył do trzech i skoczył w dół, trzymając łańcuch obiema rękoma.
https://vignette.wikia.nocookie.net/disney/images/2/2e/The_Legend_of_Tarzan_wallpaper.jpg/revision/latest?cb=20131210041021
Lecąc w przepaść nie czuł się jak superbohater, a raczej wobec ogromu konstrukcji sprawiał wrażenie nadnaturalnie małej drobiny. Byłaby z tego świetna ramka w komiksie. Tak przynajmniej twierdzili internauci, jacy w liczbie blisko dwustu tysięcy śledzili wciąż na Facebooku transmisję live ze strony Heraklita.
Z tych siedmiuset tysięcy widzów odpadło pół miliona.
Może dlatego, że bardzo niedobre dialogi są? A może dlatego, że ten film dzieje się w całkowitej ciemności?
Nie, jakieś światło tam jest, Leonowi udało się włączyć.
Po co światło w głębi zbiornika?
Umieszczona nad wnętrzem silosu kamera dawała obraz olbrzymiej wnęki, w którą nieustraszony policjant skoczył niczym kaskader. Stacje telewizyjne prześcigały się w analizowaniu nadawanego obrazu. Próbowano go rozjaśnić, powiększyć, wydobyć kolory.
Ale i tak nic nie było widać.
Dla widzów jednak nie były ważne efekty, ale bohater. Ojciec walczący o córkę. Policjant walczący o dobro: Leon Brodzki.
Roland Bryk mocował się właśnie z mechanizmem starej windy gdzie siedział zamknięty kiedy zobaczył podłużny kształt, który leci na dno silosu niczym kamień rzucony do studni.
Leci i świeci. Jak meteoryt.
Z wrażenia głos ugrzązł mu w gardle.
To zdarza się tylko wtedy, gdy ktoś gada na głos.
Była to dla niego scena tak heroiczna i tak nieprawdopodobna, jak skok w przepaść czy wspinaczka po lodowcu bez zabezpieczeń. Ile człowiek zrobi, by nakarmić nadzieję? Ile zrobi, by kogoś uratować?
Ile poświęci?
Rolandzie, skoro siedzisz zamknięty w szybie windy, to jakim cudem zobaczyłeś Brodzkiego spadającego w głąb silosa?
To był bardzo, ale naprawdę bardzo długi lot.
Dziura była tak głęboka, że Czytelnik musi pogodzić się z rozważaniami natury ogólnej.
Dla Brodzkiego to była chwila, ale podzielona na tysiące milisekund.
O nie, nie, nie, niech on teraz nie zacznie nagle pierniczyć o paradoksach Zenona z Elei!
Tak jak to dzisiaj się robi na filmach. Kto powiedział, że dopiero od niedawna świat da się podzielić na pięćdziesiąt, sto albo trzysta klatek na sekundę? Czas zawsze był podzielny tak samo. Po prostu liczyć zaczęliśmy nieco szybciej. A zatem skok Leona był jednym mgnieniem. Trwanie w powietrzu – wiecznością. Momentem, w którym ma uratować Sarę z objęć koszmaru. Jak wtedy, kiedy tonęła, a on biegł nabrzeżem rzeki. Dopingując ją z całych sił.”toń, Sara, toń „Jakie to profetyczne i jakie to smutne” – myślał.
Myślał sobie tak lecąc, a myśleniem chciał skrócić nudę lotu.
Kilkanaście metrów ponad dnem mechanizm zaczął automatycznie zwalniać. Był jednak na tyle zaśniedziały [khę… łańcuchy dźwigów nie są robione z miedzi], że łańcuchem zaczęło szarpać. Przechyliło Brodzkiego na lewo, odbił się od ściany, ale łańcucha nie puścił. Gdy mechanizm zatrzymał się na dobre, wstrząs szarpnął detektywem tak, że ten runął na ziemię z wysokości pięciu metrów.
Upadek był bolesny. W jednej chwili Leon poczuł wszystkie niezaleczone kontuzje z ostatnich dni.
Dno silosu wypełniło się już kilkudziesięcioma centymetrami zboża.
Brodzki podniósł się i natychmiast doskoczył do pierwszego ciała.
– Sara! – krzyczał, próbując zdjąć jej worek z głowy. Gdy się to w końcu udało, oczom jego ukazała się blada twarz nieprzytomnej dziewczyny z ustami zaklejonymi taśmą. Zdarł ją jednym ruchem.
– Kochanie, ocknij się!
Ale Sara nie reagowała. Przyłożył dwa palce do jej szyi, próbując sprawdzić puls. Czekał kilka sekund. I nic. Jeszcze kilka sekund i nic.
Ojej, Bateryjka Erudycyjna nie zadziałała? Czytelnicy nie dowiedzą się niczego o zatruciu dwutlenkiem azotu, chorobie zwanej płuco pracowników silosów?
Zamachnął się i spoliczkował ją. Tylko drastyczny ruch miał szansę wybudzić dziewczynę.
Podziałało. Sara zajęczała.
W tej powieści są bardzo nowatorskie metody reanimacji ludzi w agonii.
– Jestem, już jestem, skarbie!
Rzucił się do drugiego ciała. Zdjął worek. To był Tomek Żółtko.
– Tomek? Tomek?! – krzyczał. – Żyjesz?
Żółtko krwawił z niedoleczonej rany postrzałowej, którą odniósł w niedzielę. Kula przeszła wtedy na wylot.
Ale nie naruszyła żadnych ważnych organów, wiemy.
– Leon… – wymamrotał Żółtko. – Sara… Czy ona…
– Tak. Jest tu. Muszę was stąd szybko wydostać!
Deszcz zboża nie ustawał, a potok u podstawy silosu gęstniał i gęstniał, utrudniając ruchy nóg. Ciała Sary i Tomka pokryły się już do wysokości korpusu.
Podobno oni leżeli, to chyba nie było trudne.
Pył z sypiących się tysięcy ziaren był nie do zniesienia. Dostawał się do oczu i uszu.
– Roland!! Gdzie jesteś?!
W Wąwozie Roncevaux
– krzyknął Brodzki i rzucił się do lufcika [o, jest lufcik w zbiorniku!], który widoczny był z boku pomieszczenia. Po kilku kopnięciach udało się go wyważyć, ale okazało się, że coś blokuje drzwiczki na zewnątrz.
– Kurwa, Roland, przydaj się na coś!! Gdzie jesteś?! Zginiemy tu!
Nie ma żadnego Tru-tu-tu!
– Po czym na powrót doskoczył do córki. Siłując się chwilę, wydostał ją spod stosu ziaren, które błyskawicznie przybierały na wadze.
Tyły, po prostu tyły.
W tym samym czasie sześć pięter wyżej Roland Bryk usiłował wydostać się z szybu windy. Nie mogąc uruchomić mechanizmu, wyszedł przez sufit, przeskoczył na suwnicę i spróbował wdrapać się na półpiętro.
Bezskutecznie. Wypukłości w ścianie były tak niewielkie, że niepodobna było postawić na nich buty.
Spróbował drugą stroną. Zszedł po kabinie windy i szybko ocenił możliwość zejścia po żeliwnej konstrukcji. Tak, było to możliwe.
Zaczął schodzić powoli, uważając na podłoże. Przy trzecim kroku metalowa żerdź złamała się z hukiem. Bryk zawisł na jednej ręce, w ostatniej chwili salwując się upadkiem na wystający kamienny bloczek.
Schodził coraz szybciej.
Ten znowu robi z siebie Johna McClane’a ze “Szklanej pułapki”. Zaraz se będzie wyciągał szkło ze stopy.
– Bryk!!! – słyszał z dołu.
– Już idę! Wytrzymajcie! – krzyczał.
Widząc pochylnię, nie namyślał się wiele, zjechał po niej w dół. Widzowie przed ekranami telefonów, komputerów i telewizorów w całej Polsce zamarli.
Kurde, naprawdę niezła jest ta kamera w smartfonie.
Bryk dopadł do drzwiczek silosu, którymi przedzierały się na zewnątrz kilogramy zboża. Ich pełne otwarcie uniemożliwiało budowlane rusztowanie. Wbiegł po schodach piętro wyżej, naparł ciałem na rusztowanie, to jednak nie ruszyło.
Nie dał za wygraną.
– Jak to było? Dajcie mi punkt podparcia, a… – mówił pod nosem, szukając odpowiedniego pałąka. W końcu znalazł. Wsadził metalową żerdź w szczelinę między silosem a rusztowaniem i zaparł się z całej siły. Rusztowanie zaczęło się przechylać.
– Aaaa!!! – krzyczał Bryk na skraju wysiłku.
Aaaaaa!!! – krzyczała Kura na skraju załamania nerwowego.
– Aaaa!!! – I w końcu, z wielkim wysiłkiem i wielkim jękiem, przesunął rusztowanie na tyle, że runęło ono w bok.
Zbiegł na dół, otworzył drzwiczki. Ale z przerażeniem zauważył, że zboża jest tak wiele, iż nie może się przez nie przekopać.
Doskoczył do opartej pod ścianą łopaty i zaczął nią odgarniać zboże.
A łopaty nie zasypało?
Pewnie dyndała na sznurku. Ostatni cieć ją tam na haku powiesił.
Równie dobrze Bryk mógłby wyciągnąć łopatę po prostu zza kadru, jak postać z kreskówki.
– Leon!!! Jesteś?!!! Leon!!!
– Myślę, więc jestem! – odwrzasnął Leon.
Nie ustawał w odgarnianiu. Zboże zdawało się nie kończyć.
– Roland!!
W zwałach ziaren udało się wykopać małą szczelinę, przez którą policjanci zobaczyli siebie nawzajem.
Ale nie róbcie tego w domu, bo ziarno się osypuje i cały wysiłek przy kopaniu tunelu idzie na marne.
– Miło, że wpadłeś, ale chyba jesteśmy w pułapce – krzyczał Leon.
– Niemożliwe! No co ty pierdolisz?
– Drzwi zasypane!
Aaaale… czy Roland nie stoi w tej chwili na zewnątrz, przy otwartych drzwiach?
– Po co wsypuje się tu to zboże? Co się z nim potem robi?
Potem idzie do młyna, gdzie się je miele na mąkę, mąkę zarabia z zakwasem, piecze chleb. Bateryjka Edukacyjna podpowiada wiele zastosowań dla ziarna pszenicy.
Musi być jakieś ujście.
No popatrzcie, mówi prawie jak Indiana.
– Podłoga! – wrzasnął Leon. – Nie dokopię się!
– Biegnę na dół. Odsuńcie się na boki. Będę strzelał w zamki, czy co tam jest.
Czyli jednak we wnętrzu budynku (elewatora) znajduje się odrębny zbiornik (silos), do którego sypie się zboże. A kamera obejmuje jednocześnie znajdujące się w środku ofiary jak i miotającego się na zewnątrz Bryka.
Dobra, kończmy z tym… Roland odstrzeliwuje dolne drzwiczki, zboże wysypuje się na zewnątrz, wszyscy zostają uratowani.
– Już po wszystkim, dzieciaki. Smok pokonany. Już wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Po trzech dniach na dnie silosa, gdzie nie ma dostępu powietrza (pomińmy lufcik wzięty z Imperatywu Narracyjnego) oboje słuchają o zabitych smokach. To uspokoi dwoje dorosłych ludzi.
18
Zaalarmowane (przez?) media służby szybko ustaliły miejsce akcji z nagrania. Kamera Heraklita puściła w świat transmisję z bohaterskiej akcji policjantów. Film z miejsca stał się tak zwanym viralem, udostępnianym i przekazywanym dalej bez końca. Skok Brodzkiego w przepaść miał się stać jednym z popularniejszych nagrań w internecie, osiągając liczbę ponad trzech milionów wyświetleń.
Ciekawa jestem, co było w tym miejscu w pierwszej wersji, tej z lat 90.
Od strony nabrzeża na miejsce zdarzenia przybyło sześć zastępów straży pożarnej, cztery karetki i połowa sił policji ze Sławna.
Dzięki Bogu, że niektórzy policjanci potrafili sobie radzić bez wsparcia.
Tomka i Sarę opatrzono w karetkach. Jeszcze na miejscu otrzymali wzmacniające kroplówki. Nie odnieśli poważniejszych ran. Dostali nowe ubrania, koce grzewcze i ciepłą herbatę.
Pili ją ze smakiem, tylko Tomkowi wyciekała za kołnierz przez dziurkę.
Przebóg, czyżby pod koniec zaczęło Marcelowi brakować rozmachu twórczego? Jakie to były kroplówki? Co w nich było wzmacniającego? Gdzie opisy odżywczych związków chemicznych wbudowujących swoje życiodajne w cząsteczki w ich osłabione, spragnione odnowienia, ciała?
W drodze na miejsce był prokurator.
19
W wodzie kanału pływa ciało Daniela z roztrzaskaną głową, młody policjant na ten widok wymiotuje, Brodzki ironizuje, Bryk filozofuje. Zjawiają się teściowie Brodzkiego i Dagmara, radosne powitania z Sarą, wkoło coraz większe zamieszanie, dziewczynka w góralskim kapeluszu fotografuje wszystko, bla bla bla bla…
Tak więc możemy odetchnąć z ulgą, Daniel leży gdzieśtam, rozmazany po podłożu, Sara i Żółtko, wyciągnięci jedną ręką spod tony zboża patrzą na Brodzkiego miłośnie i tylko sto stron, które zostało nam do końca tego porywającego utworu literackiego mówi nam, że aŁtor ma dla nas zapewne jeszcze wiele wzruszeń w zapasie.
Z otulonego ciemnością i mgłą Darłowa pozdrawia Was ekipa NAKWy,
a Maskotek siedzi przy telewizorze i czeka, czy cokolwiek o nas powiedzą.
Wasza Wierna Czytelniczka Pływająca po Nieskazitelnej Tafli Prawdopodobieństwa Psychologicznego… nie.
Chciałam ten komentarz zostawić na ostatnią analizę, ale skoro już teraz latorośl uratowana, to nic mnie nie powstrzymuje.
Co robi człowiek, któremu zaginął ktoś bliski? Mózg takiego człowieka koncentruje się na jednej, jedynej rzeczy: szukać poszlak, tropów, i mieć nadzieję, że ta osoba żyje. To, co nam wmawia szanowny Marcyś, jest zwyczajną bezczelnością i urąganiem ludziom, których dzieci zaginęły. Oni nie mają głowy do tego, by filozofować, kontemplować kubki z kawą, chędożyć, a tym bardziej wymyślać błyskotliwych dowcipów. A tutaj nie mamy pierwszego lepszego obywatela, a policjanta!!!!!! który ma bardzo szerokie pole manewru.
I co z tymi ludźmi wokół niego? W takiej sytuacji NIKT, podkreślam NIKT nie wciąga ojców zaginionych córek w dyskusje filozoficzne, nie urządza im kalamburów i nie pierniczy o "rozumiem że cierpisz bo dziecko to skomplikowany konstrukt". Czy ktokolwiek tam spytał Leoncjusza, jak ten się trzyma, tak po prostu ze zwykłej troski, a nie żeby dać aŁtorowi pretekst do wymądrzania się? Ktokolwiek zaoferował wsparcie? Ktokolwiek przyjechał do niego do domu, aby nie siedział sam? Nie, nie po to by zaspokoić swoje niezaspokojenie wykorzystując trudną sytuację Leoncjusza pod pretekstem "pocieszenia". No wyobraźmy sobie człowieka, który wykorzystuje zaginięcie czyjejś bliskiej osoby, by tę osobę zaliczyć "na pocieszyciela"? Obrzydliwe. I to jeszcze psycholog? Nie, nie i nie.
Tam generalnie wszyscy mają psychologiczne prawdopodobieństwo w rzyci. Leoś nie rozpacza, Dagmara też jakaś taka spokojna, nikt nie oferuje pomocy, nikt nie spyta jak się czują, co to ma być ja się pytam, co to ma być Marcysiu kochany? Marcysiowi wpadły chyba w łapki jakieś "nałkowe" czasopisma, z których na wyrywki wyczytał że encyklopedyści, że zboże, że grywalizacja, że Archimedes, że Freud, i tak bardzo, ale to bardzo chciał się tym pochwalić, że napisał książkę, bo jego własna matka zagroziła, że się go wyrzeknie jak nie skończy gadać.
Pierwsza chyba analiza, której nie zmogłam. Nawet z prześwietnymi komentarzami Analizatorów to dzieło jest tak potwornie głupie i nudne, że nie dałam rady.
"Woprowcy wzięli suchy skafander i skoczyli na bombę"
Jeden suchy skafander na kilku woprowców? Bieda w tym Darłowie. Saperów też nie mają, i do rozbrajania niewybuchów używają woprowców. A ci o bombach wiedzą tyle, że na bombę można skoczyć. No to skoczyli i jak bomba pierdykła, to z suchego skafandra nie zostało nic. Podobnie z woprowców.
"myślę, że to początek pięknej przyjaźni"
A ja myślę, że to dosłowny cytat z "Casablanki": I think this is the beginning of a beautiful friendship.
Wracam do czytania. Koszmarnie to nudne i bessęsu.
Nic dziwnego – dwóch dopiero co poznanych policjantów w ciemnym pokoju o brudnych szybach słuchało nagle Walkirii.
Jak rozumiem, to był tylko “Lot Walkirii”, bo przecież nie trzy akty opery. No ale Czas Apokalipsy robi swoje.
Nie lot, tylko "Cwał Walkirii", tak gwoli ścisłości.
– Nie wiem, co mnie bardziej dziwi, Roland. To, że masz na komendzie taki zapas kiełbasy, czy to, że w lodówce trzymasz… książki?
Czyżby pan Marcel oglądał serial "Przyjaciele" i zainspirował się Joeyem, trzymającym "Lśnienie" w zamrażarce?
Litości, jak dobrze, że ta tandetna imitacja kryminału będzie na tapecie jeszcze tylko za dwa tygodnie, bo te kretynizmy sprawiają, że mózg się lasuje i skóra marszczy.
"Lot Walkirii", "Cwał trzmiela", wszystko jedno…
Nie ma to jak zacząć weekend od przeczytania świetnej analizy :3
Dzięki za ubaw, całość była tak dobra, że czytanie pod ławką nie wchodziło w grę, trudno mi było powstrzymać się od śmiechu, więc tekst musiał chwilę poczekać xD Ale było warto, oj było warto…
Ło Bożu, jak mnie drażnią te dęte dialogi, z tymi okrężnymi metaforami, co to mają być takie dowcipne i elokwentne, a są po prostu zwyczajnie tępe. Panie Marcelu, weź pan wyjdź z domu i posłuchaj jak ludzie rozmawiają. Dla ułatwienia podpowiem, że nie tak, jak pan myślisz.
Nie mogę, no po prostu nie mogę. Dawno nie widziałam postaci napisanej tak obrzydliwie bez empatii. Pan autor chciał z Leona zrobić twardziela i kozaka, tylko jakoś mu umknęło, że takiemu to nie wystarczy być tylko mocnym w gębie. I że jego przeholowane wyskoki jak choćby scenka ze Sprite'em nie malują go wcale jako nieprzebierającego w środkach desperata, tylko niezrównoważonego sadystę. Przychylam się do teorii o licealnym dziele wyciągniętym z szuflady po latach, bo to rozchwiane prawdopodobieństwo psychologiczne postaci, ta koszmarna stereotypowość i zachłystywanie się erudycją są po prostu skrajnie niedojrzałe. Chwilami czytało się to jak rasowe opko, zarówno pod względem konstrukcji, jak i językowo, o Elemętach Komicznych nie wspominając. Głupie, nudne i płytkie. Wierzyć mi się nie chce, że to miała być poważna książka.
Zgadzam się z przedmówcą, Leon ze zwyczajnie głupiego zrobił sie obrzydliwy. Zwłaszcza jego "prześmieszne" wypowiedzi o zamordowanych ludziach i innych poważnych sprawach. Ale komentarze miodne.
Nie możecie sobie odpuścić kolejnej części? Chyba już wszyscy wiemy co się wydarzy.
Takie pytanka: dlaczego Brockiemu nic się nie stało jak Zapaśnika przejechała ciężarówka czy co to tam było? Odskoczył czy co? Czyżbym niedoczytała? Nie było tak tragicznie jak ostatnio,gdzie kompletnie nie rozumiałam tekstu,ale i tak dużo jest niejasności.
Te postaci są tak cholernie płytkie. A Brocki jest takim samym pojebem z IQ rurki z kremem,jak ci bliźniacy. Co ja piszę,wszyscy są tam tempi. To level niżej niż tępi.
siłował się z czymś chwilę, po czym zaczął zdzierać z denatki skórę.
Dokładnie to samo robił Lecter noale.
Nie wiem, ale zwróciłaś uwagę na całkowitą obojętność Dagmary
Prawda?
Eksperyment taki wykonano na cierpiących na amblyopię kotach.
Pieprzenie kotka za pomocą młotka!
Cztery godziny drogi, jakby co?
Ani chybi teleportacja. W Star Treku się sprawdzało.
Taki jesteś cwaniak z pekaesów? – spytał, szukając zaczepki.
Jak czytam taki język przypomina mi się ta wersja Avengersów z dubbingiem i jest mi przykro…
Rozumiem – odparł Brodzki, po czym uderzył go pięścią w żebra.
To jest Brudny Harry na miarę naszych możliwości.
NIE, PROSZĘ, NIE. Tylko bez głupich dowcipów z serii “jak to jest po czesku”…
Moim zdaniem zasługujemy na poznanie pełnych możliwości humorystycznych autora.
Ochroniarz szedł z kotem na rękach.
I to jest ta pointa świetnego żartu.
Lekko osłupiałam.
człowieka, który całe życie spędził w kolekturze totolotka (???).
Podziwiam. W życiu bym tego nie wymyśliła,perełka.
Zimą przechowuje w domu pszenice kilogramami, bo kaczki w parku dokarmiam. Ma bardzo słaby zapach.
W ilu tego typu zaułkach Leon już walczył? Nie policzyłby.
Uuu, weteran walk ulicznych.
Normalnie jak Vimes u Pratchetta.
Jeśli dwa równie silne ciosy nie spadną jednocześnie, ten, kogo szczęka zostanie muśnięta pierwsza, upada.
Wydrukuje to sobie i powieszę nad lodówką..
Wszyscy zbrodzienie w tej powieści są niezwykle pracowici. Totalnie widzę, jak Daniel kupuje zboże, organizuje transport, naprawia maszyny…
Że też im się chce…
Rany jakie to wszystko jest durne…. .Podziwiam Was, że przebrnęliście..Dziękuję.
Chomik
"Nowak mówił, że akta są niepełne."
Autentycznie przeczytałam "akta są niepalne"! Poprzednia część tego tForu chyba rzuciła mi się na mózg.
Rany Boskie, jakie to ksio-opko jest złe. Bardzo złe. To nawet nie jest poziom opka, a jeśli już to bardzo złego opka, takiego na poziomie trochę tych ficzków, analizowanych tu niegdyś na Amradzie, do W11 czy CSI.
Humoru ałtora nawet komentować nie będę, używanie filozoficznych wtrętów bez ładu i składu jest zwyczajnie żałosne, wiarygodność zachowań bohaterów równa się zeru (albo nawet i minus dziesięciu), no po prostu koszmar.
Mam wrażenie, że ałtor nie tylko w życiu nie przeczytał żadnego kryminału, ale nawet jedyny film/serial gatunkowy jaki kiedykolwiek obejrzał, to było A Touch of Cloth (dla niewtajemniczonych – to fantastyczna, brytyjska parodia procedurali) i myślał, że to tak na poważnie.
I zgadzam się z przedmówcami – to jak "Wielki Detektyw TM" Br(edzi)odzki odnosi się względem ofiar jest karygodne i ciężko nie odnieść wrażenia, że gość jest zwykłym dupkiem i sadystą pozbawionym grama empatii.
Analiza jak zwykle cudna, podziwiam, że przez to przebrnęliście.
LookAtYouBoy
Rany, ale barachło. Aż szkoda słów na komentowanie. Nie rozumiem, jak to się stalo, ze ktoś to wydał.
Eva
"sensu stricte". BŁAGAM. "Sensu stricto" albo "stricte", ale nie taka kombinacja. "Sensu stricte" to potworek, który można przetłumaczyć jako "w sensie ściśle".
Caedmon
Żaneta H'ghar – CWAŁ TRZMIELA mnie zabił za pomocą kawy w tchawicy.
Nie tylko Brodzki celuje w dowcipaskach, patrz kolega "Do tego brutalny gwałt. Papatki!"
Poza tym, coraz bardziej wierzę w swoją tezę z poprzedniego odcinka, a mianowicie, że Marcelek się tak naprawdę nieco spiżdża ze swojego głównego bohatera. Brodzki wybałuszył oczy, ale nic nie powiedział. Wiedza darłowskiego gliniarza go irytowała. To nie może być pomyślane jako pozytywne. Albo to: Szarpali się tak chwilę, jak szczeniaki ze szkolnej ławki. No nie może. … prawda?
– A teraz spróbuj czegoś ode mnie na zagrychę. – Bryk sięgnął do lodówki i uchylił drzwiczki.
TU POWINNY POJAWIĆ SIĘ WYCZEKIWANE PRZEZ KRÓLOWĄ OGÓRKI!!! Czuję się oszukana.
Brodzki najpierw zdębiał, a potem zbaraniał. Żałuję, że nie mam talentu, bo aż korci, żeby to narysować.
Był już trzydzieści metrów od auta, kiedy – w wyniku wysokiej temperatury, która podziałała na benzynę – samochód wybuchł. Ale że co, oni biegli W KIERUNKU tego samochodu… ?
Masza
Normalnie mózg umiera przy tym tforze.
Mam wrażenie,że ałtor tak bardzo starał się zapisać wszystkie "superaśne" motywy(które widział w filmach,gdzieś przeczytał,gdzieś usłyszał ) zanim je pozapomina,że nawet nie sprawdzał ,czy poprzednie zdanie zgadza się z tym,które właśnie zapisuje.
Przykładem scena z mgłą,która w tym samym czasie doskonale maskuje ciężarówkę-sięga ledwo nad głowę Zuzy -a zarazem w ogóle nie przeszkadza kobietom w oknach wszystkiego obserwować.
Jedyny policjant w mieście po sezonie.Czyli pracuje 24/7 (co na to inspekcja pracy?). A nie,przecież całe Darłowo hibernuje się na zimę…
"Szlochali tak długo, że policja musiała kilkakrotnie odciągać ich od zwłok dziewczyny w czerwonym płaszczu."???? A!no przecież trzeba porządnie zmylić wroga.
Postać Jurka(Zuzy) co to ma być??? Naprawdę mała dziewczynka używa takiego języka i takich sformułowań ???
"Brodzki zadarł głowę ku niebu. Wypełniały je tysiące gwiazd, nieboskłon był czysty. Pomiędzy odległymi punktami galaktyk, pulsarów i mgławic migały czerwone punkty. Były to światła samolotów, które – lecąc z Gdańska – obierają korytarz do zachodnich krajów właśnie nad wybrzeżem." Wprawdzie nie mieszkam w tuż przy lotnisku (czasem tylko wieczorem patrząc przez okno zdarza mi się zobaczyć startujący samolot ,a że patrzę z boku, to o ile pamiętam jedno czerwone światełko widać) więc nie jestem pewna ,ale nie sądzę by w nocy z Gdańska tyle samolotów startowało ,by dać taką ilość światełek na niebie,bo przecież one nie latają grupami a poza tym między pulsarami i mgławicami to chyba coś innego niż samoloty lata?
"[kelnerzy]Skoro żyją z przyrządzania alkoholu, to sami muszą go często próbować. I im odpierdala." Panie ałtorze ja na Pana miejscu przez jakiś czas nie chodziłabym do restauracji (zemsta kelnera może być straszna)
Scena w elewatorze(w sumie to bez znaczenia,bo to to samo ,ale dla mnie taki budynek to spichlerz )to już masakra totalna.
Ja mam wrażenie,że cała ta scena dzieje się w kilku światach równoległych,bo w jednym budynku nie jest fizycznie możliwe to wszystko co ałtor opisał.
Chyba wszyscy będziemy potrzebować framugi,gdy dobrniemy do końca…
a.
Że akurat odświeżałam sobie Szwejka…
"– Chyba ktoś spacyfikował pingwina w ośrodku wychowawczym. Bynajmniej, panie oberlejtnant. Jestem zupełnie trzeźwy."
W sumie większość dialogów brzmi jak monologi naprutego Katza.
Dopiero dobiłam do sceny z zakonnicą, ale potwierdzam: Brodzki to socjopata.
Hasz
Borze ale z tego brodzkiego wulgatny prostak. Już nawet nie o same przekleństwa chodzi (sama ich używam) ale te wszystkie jakże cięte riposty!Mentalność gimbazy :/
A to jak wypowiada się o zmarłych? Masakra i bleh :/
"– Znaleźliśmy ją.
– Mario Przenajświętsza, co się z nią dzieje?
– Patrycja zdaje kurs nurka głębinowego".
Ta bezczelność, brak jakiegokolwiek wyczucia i empatii Wielkiego Leona jest chyba nie do skomentowania. A to przecież tylko jeden przytoczony przykład…
"Nie ciśnieniuj, pierniku".
Serio? KTO. TAK. MÓWI. "Ciśnieniowanie" kojarzy mi się z "burgerowaniem", "siłkowaniem" i innymi czasownikami odrzeczownikowymi, którym został poświęcony cały blok tekstu na tegorocznym egzaminie gimnazjalnym. Podobno takich form używają teraz nastolatkowie. To ciekawe, bo wszyscy są tym faktem zaskoczeni 😀 Seneka wspomniany gdzieś w analizie też się pojawił na testach – we fragmencie jednej z książek pani Musierowicz.
Przynajmniej dali ładny wiersz :/
"Mgła rozpuszczała światło w swojej mlecznej zawiesinie" – zdanie pisane między lekcją chemii a polskiego?
Chciałabym też wiedzieć, ile lat ma ta "mała dziewczynka", Jurek-Zuza.
Ostatnia sprawa – mam nadzieję (i chyba też pewne przeświadczenie), że policja się wcale nie zachowuje jak panowie Brodzki i Bryk, bo ich zachowanie to nawet nie jest gimbaza. To poziom rozwydrzonych przedszkolaków.
Dobra, jeszcze jedno.
…
Kibicowałam Danielowi…
Nie wiem czy ktos juz to zasugerowal ale mnie sie coraz bardziej zdaje, ze Brodzki to wiecie taki baddie jest, klasyczny (znaczy fatalnie napisany ale zawsze) niezbyt wiarygodny narrator i na koncu sie okaze BUM to on mordowal, caly wydzial za nos wodzil, a to wszystko zemsta na bylej zonie ktora z kims innym smie sypiac po rozwodzie i moze Sara w ogole jego, Brodzkiego corka nie byla, odbilo naszemu przasnemu Sherlockowi psychopatycznie i ruszyl mordowac, te maski to takie wodzenie policji za nos i patologiczna potrzeba wladzy i bycia w centrum uwagi i tak dalej.
Tylko to by moim zdaniem tlumaczylo kompletna nieudolnosc i glupote Brodzkiego i jego celowe naduzycia proceduralne. On po prostu to sledztwo sabotuje, to dlatego udaje ze mostu nie rozpoznal i w ogole i tak dalej.
Hannah
Cześć,
Jako wieloletnia czytelniczka NAKW, chciałabym zgłosić jeden krytycyzm połączony z prośbą. Nie chcę tylko, by źle to zabrzmiało, ale… brakuje mi tych bezdennie głupich opek. Takich pisanych przez nastolatki, coś z cyklu 'fantazje o idolach', przepełnione cudowną naiwnością, niewiedzą życiową, błędami ortograficznymi, logicznymi… kiedyś na czasie byli bracia Jonas albo Kaulitz, ale wierzcie mi, idole się zmieniają, ale opka nie. 🙂 wiem, że pewnie nie chcecie 'pastwić się' nad twórczością małych dzieci, ale – będę zupełnie szczera – czytanie analiz 'złej literatury', nawet, jeśli są to dowcipne analizy, nie stanowi dla mnie już takiej rozrywki. 🙁 głównie dlatego, że poza komentarzami analizatorów, trzeba przebrnąć przez samą grafomanię przeróżnych pseudopisarek. A ja, co tu kryć – potrzebuję odmóżczyć się przy czymś w stylu opka o Feelu sprzed paru lat. Czy można w ogóle jeszcze liczyć na takie analizy? Pozdrawiam, K.
Odmóżdżyć*
Ale przy tym tez można się odmozdzyć. Wiadomo, każdy lubi coś innego.
Ja jestem zdecydowanie za analizami wydanych dzieu.
W wieku nastoletnim naturalny jest okres roznorakiej twórczości. Też większość nastolatków ma problem ze zdystanosowaniem się i taką analiza wrażliwej osobie można zrobić dużą przykrość.
Jeśli chodzi o wydane, bardzo kiepskie książki, to warto je wskazywać. Czytelnicy często sa bezkryttyczn, widać to na przykładzie Klatwy.
Eva
Podpisuję się pod prośbą obiema rękami, tak dawno nie widziałam pięknie zniszczonego opka…
Również wolałam opka.
Sprzedajecie swoje koszulki?
Przyznam się szczerze, że jeszcze nie przeczytałam tego wpisu, bo póki co nadrabiam jeszcze starsze posty. Postanowiłam jednak mimo wszystko napisać komentarz, bo… umieram. Tylko nie wiem jeszcze czy bardziej ze śmiechu, czy zażenowania. Koleżanka poleciła mi "świetną książkę, pełną emocji, ciężką lekturę" i zastanawiam się czy nie dała mi przypadkiem jakiegoś felernego egzemplarza, bo czuję się jakbym czytała jakieś opko na blogu jakiejś trzynastolatki. Tylko czemu to zostało wydane i robi krzywdę wszystkim poważnym lekturom traktującym o pedofilii i przemocy w rodzinie – nie mam pojęcia. I nie mam też pojęcia co robi na tyle napis "Historia inspirowana prawdziwymi zdarzeniami". Tak więc przyszłam, żeby was powiadomić o książce "Córka pedofila", która zbiera z jakichś nieznanych mi przyczyn prawie same dobre opinie. Ta książka jest zła na tak wiele różnych sposobów, że mimo jedynie 300 stron, mam ogromny problem, żeby ją skończyć. Ale obiecałam podzielić się opinią po jej skończeniu, więc się katuję… historią – nie o pedofilii i przemocy w rodzinie – o biednej Mary Sue (wersja metalówa), która zakochała się w biednym Gary Stu i która ma rudego, grubego i bogatego przyjaciela geja. Ach, faktycznie, jest też tytułowy ojciec pedofil, ale sprowadza się on głównie do powodu do cięcia się żyletkami. Tak więc jeśli skończą wam się pomysły co recenzować – polecam.
Nie mogę się doczekać kolejnej części- opka to opka, ale to jest tak cudownie denna książka, że aż cieszy. Z Waszymi komentarzami, oczywiście(bez nich nie chciałoby mi się tego czytać).
A, jeszcze jedno: nie zwróciliście chyba na to uwagi, ale jeśli Brodzki widzi na niebie pulsary, to znaczy, że ma w oczach detektory promieniowania gamma 😀 Cóż, nie dziwię się już, że jest gwiazdą toruńskiej policji: może jest kretynem, chamem i leniem, ale za to ma zdolności godne bohaterów Marvela.
Caedmon
Widzi… pulsary?? Łał, powinien pracować w NASA/ESA na jakimś specjalnym etacie, a nie w toruńskiej policji.
"Musisz być szybki jak wiatr, spokojny jak las – wyszeptał i skoczył na brzuch z pistoletem wyciągniętym przed siebie. Oddał strzał i płynnie przetoczył się na plecach za kolejną ścianę. – Zapalczywy niczym ogień, niewzruszony jak góra, niepoznany jak ciemność, gwałtowny niczym piorun – szeptał, przypominając sobie Sztukę wojny Sun Zi."
To nie Sztukę Wojny sobie waćpan przypomniał tylko Mulan:
https://www.youtube.com/watch?v=ZSS5dEeMX64
E.
Witajcie droga Armado, chciałam poinformować, że na jedną z grup na Facebooku na której jestem ktoś wstawił link do takiego potworka (w celach pośmiania się): https://www.wattpad.com/553571924-uprowadzona-przez-idoli-quebonafide-i-taco
Autorka, czy raczej ałtorka tego ma 13 lat i patrząc przez pryzmat jej wieku, to jest nie tyle śmieszne, co raczej bardzo niepokojące. Nie chcę Was oczywiście popychać do analizy tego… czegoś… jednak chciałam dać znać, że coś takiego istnieje i jest dość popularne, sądząc po ilości komentarzy.
Co ludziom siedzi w głowach,że wypisują takie rzeczy? Wiekiem tego tłumaczyć nie można? Pisanie dla beki? Mam nadzieję.
A teraz sobie wyobraźmy,że jesteśmy gwiazdami czy celebrytami. Czytamy takie dzieuo z sobą w roli głównej. Przecież ci ludzie też mają uczucia i rodziny,które takie opko krzywdzi. Albo te przeokropne opka o Rammstein. Z tego co wyczytałam,Till był bardzo przywiązany do swojego ojca,był przy nim gdy ten umierał,a potem ktoś pierdolnie opowiadanie jak to stary Tilla prowadził burdel i gwałcił swojego syna z którego przy okazji uczynił męską homo dziwką.
No ja pierdolę. Za takie opka powinno się wysyłać na leczenie w ośrodku zamkniętym.
Lapxie zwiastun od autorkasi:
https://youtu.be/HQChWtyP49A
Się uśmiałam z tego ałtorkasiowego trailera. Co za emocje, co za efekty (specjalne, taa, chyba specjalnej troski). I ta epicka walka na zakończenie, ach!!! Prawdę mówiąc, nie dziwi mnie wyłączenie możliwości komentowania. Gdyby coś ciężkiego spadło mi na łeb i w wyniku tego umieściłabym podobny kicz na Youtube, też wolałabym nie czytać komentarzy.
Smok Miluś
Wprawdzie ten trailer jest z 2013, ale faktycznie kek treść 😀 A tu Rok w Poziomce i ałtorkasia w roli głównej:
https://www.youtube.com/watch?v=drQc4r1AAYQ
Opko z linka jest chyba gorsze od Milenek… A trailer jest o rzucaniu pieniądzem a nie o żadnym Ferrinie!
Kiła kiłą, ale nabijanie się z "mów do ręki" i pisanie chwilę później "totalnie widzę jak…" jest słabe.
Ta książka to dno i metr mułu. Nie wiem, jak Wam się udało wytrzymać, mnie przy każdej wypowiedzi Brodzkiego zbiera się na pawia o dziewięciu ogonach.
"A trochę rżało, bo reszta jechała konnym kurierem."
Nie, trochę rżało, bo ja akurat czytałam. Nic więcej cytować nie będę, bo musiałabym tu wkleić połowę z tego, co jest. Rany julek, czy tego nikt nie czytał tam, gdzie to publikowali? Moja wieloletnia obserwacja sugeruje mi, że im obszerniejszy twór, tym lepiej dla autora, bo tym mniejsza szansa, że ktoś faktycznie przeczyta, co tam jest napisane (a nie tylko przerzuci kartki, sprawdzając różnorodność lokacji i NPCków). W tym miejscu tworzy mi się taki dysonans, bo poza Waszym cudownym blogiem zewsząd jestem atakowana informacjami typu "Oooo, skończyłam pisać, ale teraz dopiero czeka mnie najcięższa praca, bo muszę to jeszcze pięć razy przeczytać, wyłapać błędy, potem dać dwóm betom, wynająć płatnego redaktora i wtedy radośnie trząść portkami w napięciu, czy Wielkie Groźne Wydawnictwa TM raczą skierować ku mnie swe łaskawe oko". Ktoś mi to umie wyjaśnić?
Nie wiem, co mam powiedzieć. Zadbam o to, że badziew, który kiedyś napiszę pod publiczkę dla pieniędzy, był w cholerę długi, oooo jak długi.
(P.S. Mam wrażenie, że ja więcej poprawiałam i przeglądałam ten komentarz niż Marcelek całe swoje dzieuo.)
Macie wielką flaszkę za Monkey Island! :*
"Swordfighting is a little like making love. It's not always what you do, but what you say."
Niestety Pisak nie skumał, że to była parodia.
Od reszty umarł mi mózg.
Może to drobiazg maleńki, ale ten Tal tutaj, przedstawiony jako tytan sportów i przygotowania fizycznego, mnie wzruszył… Gość, który ululany w dym i w przemoczonym płaszczu [koledzy z reprezentacji wrzucali go pod prysznic w celu wytrzeźwienia last minute] był sadzany na zawodach przed przeciwnikiem [zdarzyło się, że zsunął się pod stół i zasnął, o snuciu wizji dot. tonących hipopotamów nie mówiąc], a przy tym kondycję miał własnego dziadka [zwiedzał lokalne szpitale podczas wyjazdów, gdzie wycinano mu czasem przeszkadzające organa wewnętrzne, są nawet urocze fotki Fischera siedzącego z nim w łóżku]. Już nie mówiąc o tym, jak dobrze się miał w wieku późniejszym.
Piękny obraz. Dzięki, Panmarcel. <3
.ce