Drodzy Czytelnicy!
Zostawiliśmy Brodzkiego w momencie, kiedy wymógł na komendancie Halickim przywrócenie go do śledztwa. W tej części będziemy mogli podziwiać jego… khem… niezwykle energiczne działania.
Prosimy nie marudzić, że nic się nie dzieje, że nie ma dochodzenia, pościgu, gorącego oddechu na karku. Rzeczywiście Brodzki snuje się z kąta w kąt, bredzi i od kilku dni symuluje pracę. Ale przecież jak on cierpi! Na jakie wyżyny intelektualne się wznosi!
Doceńcie, jak bardzo pomaga mu w tym Marta, która na randkę przychodzi ze słojem korniszonów i śpi w ubraniu.
W nagrodę obiecujemy Wam seksy, ale zbyt wiele po tym nie oczekujcie.
Podczas czytania można sobie nucić to:
Analizują: Kura, Jasza, Królowa Matka i Babatunde Wolaka.
Brodzki umawia się u siebie w domu z Martą, policyjną psycholożką, pod pretekstem porozmawiania o modus operandi sprawcy. Marta jest też jego kochanką. Idzie pogrążony w myślach…
Może dlatego właśnie, kiedy skręcił w ulicę Konopnickiej, nie zauważył ciemnej sylwetki, która odkleiła się od ściany i zaczęła za nim iść.
To jest początek straszliwego dziania się.
Leon doszedł do słabo oświetlonej klatki schodowej pod numerem piątym, kilka metrów od oświetlonej latarniami ulicy Mickiewicza, reprezentacyjnej arterii Bydgoskiego Przedmieścia.
(…)
Rację miała doktor Kaklińska, że stres zaburza zmysły i ocenę sytuacji. Brodzki przekręcał klucz w zamku swojego mieszkania na drugim piętrze. Pomyślał o chłodzie pachnącego wilgocią korytarza…
Dopiero szmer cichych, stawianych na wykładzinie kroków obudził jego czujność. Ale było już za późno. Zdążył spojrzeć w bok…
I WTEM!
Czyjaś ręka, silna jak ścisk imadła, złapała go za włosy i z całym impetem walnęła jego głową o mozaikową szybę drzwi wejściowych.
Framuga wytrzymała, ale efekty wybicia głową szyby w drzwiach będziemy podziwiać później.
(…)
Szkło roztrzaskało się na tysiące drobin, a Leon runął na ziemię. Sylwetkę widział pod światło. Była monstrualna, jej kontur, doświetlony żarówką, sprawiał gargantuiczne wrażenie.
„Jak ktoś o takiej posturze mógł się tak bezgłośnie poruszać na palcach? Zawodowy bokser?”
Bokserzy uczą się chodzić na paluszkach?
Siła uderzenia była tak duża, że Brodzki, choć bardzo chciał się podnieść, nie mógł tego zrobić. Noga oprawcy przycisnęła jego klatkę piersiową do ziemi. Napastnik docisnął stopę i przekręcił ją powoli na bok.
Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie układ ciała Brodzkiego i pozycję napastnika, przyciskającego stopą tułów, prawda?
– Pozdrowienia od Rudolfa Czerwononosego – rzekł niski głos.
– Ja też… mam wiadomość… – mówił z trudem Leon.
– Tak? Jaką? – spytał monstrualny człowiek.
– Pozdrowienia od… zajączka wielkanocnego.
– Mówiąc te słowa, Leon jednym ruchem podniósł wyprostowaną nogę i kopnął mężczyznę z całych sił.
Człowiek zajęczał z bólu i złapał się odruchowo za krocze.
A teraz spróbujcie to sobie wyobrazić… Albo Brodzki ma o kilka nóg więcej niż inni ludzie, albo w inną stronę mu działają, albo (co jest najbardziej prawdopodobne) jest bohaterem filmu nieudolnie animowanego.
Na fakt, że mamy do czynienia z filmem mogą także wskazywać długie przerwy, które czynią panowie w celu wygłoszenia wzniosłych / przezabawnych / jakichś innych kwestii między kolejnymi ciosami.
– Szkolny błąd, kolego. Pomóc ci wyjść? – rzucił detektyw.
Brodzki zrywa się i tłuką się dalej…
Szarik ujadał w głębi mieszkania, słychać było, że naciera na drzwi pokoju, żeby je otworzyć.
Zadzwonił domofon.
„Marta! Nie może tu wejść!”
Odwrócił się i natarł z furią na mężczyznę. Ten, zamachując się ręką, stłukł pięścią oświetlającą korytarz żarówkę.
Na ogół lampy na klatkach schodowych wiszą na sufitach. Na ogół klatki schodowe są wysokie.
A to jest klatka schodowa w kamienicy w dodatku.
To był olbrzymi facet, może też miał ręce do samej ziemi.
(…)
Umysł sam wyrzucił ze swojego mechanizmu rozwiązanie.
Brodzki w jednej sekundzie schylił się, wymacał w ciemnościach końcówkę wykładziny schodowej i z całą mocą pociągnął za nią.
Fiu-fiu… klatka schodowa z wykładziną dywanową. Pomijam to, że na schodach chodniki przytrzymywane są prętami.
Właśnie po to, aby chronić przed potknięciem się i upadkiem.
Na schodach rozległ się huk – to tajemniczy mężczyzna poleciał na stopnie.
W tym momencie dał się posłyszeć szczęk zamka sąsiedniego mieszkania. Gdy drzwi się otworzyły, na klatkę wpadł z wnętrza snop światła.
– Co to za hałasy? – spytał barczysty chłopak bez koszulki.
– Sąsiad, co tak po ciemku?
– Bo taki syn stłukł żarówkę!
– Szybko, na niego! – krzyknął Brodzki.
– Złodziej! Łapać złodzieja! – ryknął barczysty i razem z policjantem skoczyli w dół. Ale czarna sylwetka umknęła, już było słychać otwieranie drzwi do klatki schodowej.
„Marta!”
Gdy zbiegli na dół, przy drzwiach nie było ani napastnika, ani Marty. Brodzki rozejrzał się w obie strony. W lewo – róg ze Słowackiego. W prawo – przecięcie Mickiewicza. Pusto.
Róg ZE Słowackiego? Czy Słowacki to jakieś tworzywo, z którego wyrabia się rogi? (takie wikińskie, do picia) I czym przecinano Mickiewicza?
(…)
Pod klatką stała Marta. Z butelką wina, lnianą torbą, ubrana w dżinsową kurtkę, z rozpuszczonymi blond lokami i ustami umalowanymi pomarańczową pomadką. Ubranie i makijaż wskazywały na usilne zabiegi, które towarzyszyły procesowi przygotowywania się kobiety do wyjścia – zrobiła to w taki sposób, aby efekt był zwyczajny. A taki osiągnąć najtrudniej.
Gdyby nie te usilne zabiegi, przyszłaby pewnie w sukni z tiurniurą.
– Leon! – krzyknęła Marta. – Co się stało?
– Miałem niespodziewanego gościa. Ale sąsiad pomógł.
Barczysty wziął się pod boki i zaśmiał się, wywalając zęby jak reflektory.
Znaczy, świeciło mu z paszczy jak Tillowi w Ich tu dir weh?
https://i.imgur.com/0JFJRs8.jpg
Znali się z Brodzkim jakiś czas. Przychodził czasem po parę złotych na piwo, ale szanował Leona.
Chyba tym bardziej szanował?
Brodzki stał w świetle ulicznej latarni i dopiero teraz zobaczył, że kapie z niego krew.
Z Brodzkiego kapało, czy z barczystego sąsiada?
Marta przeszła przez jezdnię.
(…)
– Dokończysz swoje przemyślenia na mój temat na górze. Twoja twarz się skrzy.
Może Brodzki jest wampirem?
– Nie dodawaj sobie.
– Nie, ona dosłownie się skrzy. Masz drobinki szkła w skórze.
Czy nie powinien teraz spływać krwią?
Nie, jeśli jest wampirem.
– Co ja mam dzisiaj z tym szkłem?
– Tak to jest, jak wyważasz drzwi, których nie powinieneś.
– To były akurat drzwi do mojego mieszkania, pani psycholog.
– Mówią, że jak nie drzwiami, to oknem. Może dziś trzeba było oknem? Chodź. – Wzięła go pod rękę i ruszyli w stronę kamienicy.
Barczysty dygnął
Niech aŁtor zapamięta – dygają dziewczynki, panny i kobiety, bo do dygu potrzebna jest spódnica, a chłopcy, młodzieńcy i mężczyźni mogą się ukłonić lub skłonić
Skąd wiadomo, że nie był w spódnicy? Wiemy jedynie, że był bez koszulki.
Ałtor na pewno by wspomniał, tak ładnie opisuje te… eee… jak to szło? Aha – nieprzystające elementy garderoby.
(…)
Na korytarzu przywitał ich Szarik, który najwyraźniej w końcu znalazł sposób na wydostanie się z pokoju.
Gdyż przegryzł się przez dwoje drzwi. Korytarz w kamienicy to nie jest przedpokój w mieszkaniu. Biedny pies.
– Kiedy dziecko zostaje mordercą?
Aaaale… dlaczego dziecko? Czy panowie Kosma i Daniel nie byli jak najbardziej dorośli?
– spytał Brodzki, przykładając do rany woreczek lodu.
A lód to mu akurat pomoże na ranę.
Marta zajęta była przyrządzaniem prowizorycznych kanapek,
Jak wygląda prowizoryczna kanapka?
kiedy siedzieli w pustawej, męskiej oczywiście kuchni Brodzkiego.
– Marta? Znasz się na tych sprawach. Pomóż mi.
Spokojny głos Leona zawsze działał na nią kojąco. Słuchając go, nałożyła na talerz posmarowany masłem chleb. Wyjęła z przyniesionej torby ser, szynkę, korniszony w słoiku i ruszyła do pokoju.
Masz odpowiedź, Jaszu: prowizoryczna kanapka to taka, że ja tylko wyjmę z torby produkty, a resztę zrób sobie sam.
Z drugiej strony – kobieta, która na nocną randkę idzie ze słoikiem korniszonów, musi mieć przedziwne upodobania.
Zwłaszcza, że miała też wino. Do korniszonów średnio pasuje.
Może to jest niezbędny element tych usilnych przygotowań przed randką?
(…)
Marta uśmiechnęła się pod nosem. Przespacerowała się w stronę okna, zasłoniła beżowe rolety do połowy i spojrzała na ulicę Konopnicką [ulicę Konopnickiej. Ulicę Marii Konopnickiej], biegnącą aż do linii horyzontu.
Natomiast ulica Orzeszkowa znajdowała się w Bydgoszczy.
Ja też pod bokiem mam ulicę Komarowa. Komarową,
Może redaktor był z Lublina, tu jest właśnie Konopnicka, nie Konopnickiej.
(…)
Ha-ha-ha! Zaczyna się pełna żartów rozmowa. Potem będzie jeszcze śmieszniej, “ale nie uprzedzajmy wypadków”.
Ałtor poza pisaniem powieści zajmuje się też pisaniem tekstów kabaretowych. Cóż to musi być za karuzela śmiechu, ten kabaret, wyobraźcie sobie tylko.
– Wszystko zaczyna się od negatywnych czynników, na które dziecko jest narażone. Z czasem…
– Odkleja się – rzucił Brodzki, przerywając jej tok myśli. Wskazał na opatrunek. – Plaster, odkleja się…
Marta zaśmiała się i wróciła do rozważań.
Doceńmy tę wyrafinowaną grę słów.
– Najpierw dochodzi do zaburzenia charakteru. Potem do zaburzenia zachowania, funkcjonowania indywidualnego i społecznego.
– Nie każdy społecznik musi być mordercą.
(…)
– Ale osoby społeczne są nimi częściej. To siedemdziesiąt procent sprawców.
Społeczne? W jakim sensie? Czy ona przypadkiem nie ma na myśli aspołecznych?
– Psychopaci, schizole, paranoicy, narcyzowie… – wymieniał.
(…)
– Co byś obstawiała tutaj? Na moje Kosma to narcyz.
– Nie robiono mu badań, ale założę się, że ma trwale niski poziom serotoniny. – Marta westchnęła i spróbowała się skupić. – Pojawia się to w wyniku traumatycznych przeżyć w dzieciństwie.
Tak se wróżę z kart.
Przy niskim poziomie serotoniny narcyzem się nie jest. Ale w tym przypadku sytuacja może być nieco inna. Narcyz przeglądał się w lustrze. Kiedy człowiek przegląda się w bliźniaku, w głowie dzieją się niebezpieczne rzeczy.
Wszyscy bliźniacy to zagrożenie!
Nie, chyba tylko ci jednojajowi.
(…)
Na pierwszym roku studiów aŁtor miał psychologię rozwojową dziecka.
My to nazywaliśmy skrótem PieRD.
Marta wylicza cechy charakteryzujące psychopatę, ale tak, żeby w podtekście było słychać wyrzut wobec Brodzkiego.
Tymczasem Brodzki się przebiera, kusząco świecąc przy tym nagim torsem.
Na pewno nie liczy się z uczuciami innych.
(…)
– Punkt numer dwa: niemożność utrzymania trwałych związków. – Marta patrzyła w odbiciu na nagi tors detektywa, który wciąż zmieniał ubrania.
Może garnitur? A może koszulę w kratę? A może frak i muchę? Co wybrać, co wybrać…
(…)
– Niezdolność do przeżywania poczucia winy – wymieniała dalej.
– Myślałem, że kiedy Kosma spadnie z dachu, to coś zrozumie.
– Mówisz o Kosmie i Danielu, jakby byli jedną osobą. – Marta powiedziała to głośno i wyraźnie, odwracając się z pretensją do Brodzkiego. Akurat założył świeży t-shirt.
Dziewczyna zreflektowała się, że jej reakcja była zupełnie nie na miejscu i że mówiąc o mordercach, miała na myśli siebie i Brodzkiego.
Ona i Brodzki to mordercy? Dlaczego nikt nas nie uprzedził?!
Czy tylko ja nie widzę związku tego zdania z poprzednimi?
– To bliźniacy… – Leon próbował łagodzić ton.
Brodzki, a ty jesteś pewny wierności swojego ojca?
– W każdym zespole występuje dynamika napięć – rzekła i znów spojrzała za szybę.
– Na pewno jednak seryjni czy wielokrotni mordercy nieczęsto działają w parach.
– Bo ciężko znaleźć drugiego pojeba do pary. Chyba że mieszkasz z tym pojebem od dziecka w jednym pokoju.
– Dlatego wydaje mi się, że Kosmie bliżej do paranoika, a Danielowi do osobowości schizoidalnej, o preferencjach do samotnictwa, fantazjowania, życia wewnętrznego. – Marta odwróciła się do Leona.
Czekajcie, stop, stop, skąd jej się to wzięło? Z samego faktu mieszkania w jednym pokoju z bratem?
Odkrywcze, prawda?
Mówiąc fachowym językiem czuła trochę więcej gruntu pod nogami.
– No tak, artysta malarz. Aż dziw, że nie wstąpił do Związku Artystów Plastyków.
Tam to każdy jeden – psychopata!
(…)
– Sugeruję, że stanowią swoistą elitę. Mordercy o podwójnym obliczu to – wbrew temu, co pokazuje się w filmach – naprawdę rzadkość. A bliźniacy o podwójnym obliczu to…
– To kwadrat.
A nie, bo profesor Quirrell!
A nie, bo Światowid.
– Brodzki! – Marta znów się uśmiechnęła. – Tak, są manipulatorami, dostosowują się. Kosma został gliną, Daniel artystą.
– Muszą być mocni w gębie.
Glina i malarzyna muszą być mocni w gębie. Jeden ryczy na marszandów, drugi na pieszych.
– Tak, sfera werbalna odgrywa olbrzymie znaczenie.
Czujecie to wysublimowanie leksykalne?
Nieustannie!
Dostosowują się do każdej sytuacji, do każdej emocji. Są nieprzeniknieni.
– A czemu katują kobiety, pani psycholog?
– Prawdopodobnie dlatego, że kiedyś krzywdziła ich matka. Sadyzm jest eskalacją ich potrzeb seksualnych.
A to Edypki jedne.
– To aż tak proste? – zdziwił się Brodzki.
– Kim była ich matka? – Marta odbiła piłeczkę.
Krawcową.
– Miała katatonię i mutyzm…
A katatonia i mutyzm mają się do przemocy seksualnej i werbalnej jak wół do kożucha.
Serio? Mutyzm to niemożność wypowiedzenia słowa, a katatonia to zastyganie ciała bez możliwości ruchu.
I co to w ogóle jest za odpowiedź na pytanie “Kim była?”.
– Jak zmarła? – I znów.
– Zabił ją któryś z nich.
– No to masz odpowiedź.
Ja nie mam, nie wykluczam, że jestem za głupia. Z powyższych wynurzeń zrozumiałam, że matka Kosmy i Daniela znęcała się nad nimi, jak każdy, kto ma mutyzm i katatonię, więc ją zabili, gdyż znęcanie się za pomocą mutyzmu eskalowało w nich potrzeby seksualne.
Innymi słowy, zrozumiem poszczególne zdania, ale one nie łączą się w żaden logiczny ciąg.
Czyli w sumie normalka, co ja się dziwię.
.
– Zwycięstwo! Napięcie nie mijało.
– A mutylacja?
– Nie znam tego słowa, jestem tylko psychologiem, nie profilerem…
Oj tam, oj tam… Leon zaraz ci to wytłumaczy.
Od mutyzmu do mutylacji tylko krok…
– Obcinanie części ciała. Kciuk u Hanny Krosny obciął Stanisław Szabański. Kciuk u Laury Mostowicz – Daniel.
Tak, TAAAAAK! Obcinali części ciała, czyli MUTYlowali, bo ich matka cierpiała na MUTYzm! I byli KATAmi swych ofiar, bo miała też objawy KATAtonii! Ależ tu się wszystko wspaniale i błyskotliwie splata ze sobą!
– Myślę, że są tu dwa wątki. – Marta znów skupiła się na temacie. – Na pewno kopiowanie i imitacja sceny zbrodni.
– Tak. Drugie, tak jak mówiłam, osiągnięcie zaspokojenia seksualnego poprzez imitowanie wniknięcia w ciało ofiary.
Coś kręcisz, Brodzki. Obcinanie uszu, rąk czy wyrywanie języka było karą, a nie neutralizowaniem napięcia seksualnego.
Tu bym się nie spierała; psychopaci mają różne fetysze.
To coś jakby metazabijanie. Powtórne.
– Powtórki mnie ostatnio za chuja nie dziwią.
Marta zaśmiała się pod nosem.
– No co?
– Przepraszam, to akurat ci się udało, Leon.
Tak, prześmieszne to było.
Brodzki spojrzał na nią, po czym oboje wybuchli śmiechem.
Z puszki.
(…)
– Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wyglądały ich rozmowy przed snem: „Hej, Kosma, nudzi mi się. Idziemy pokopać na podwórku?”.
„No pewnie Daniel, już dawno myślałem o zakopaniu tego ciała, które od tygodnia trzymamy w szafie. Ale wiesz, dół nie będzie duży, bo trochę odciąłem”. „Oj, Kosma, ciebie to się żarty trzymają”.
– Skończyłeś, Leon?
– Nie. To właściwie całkiem zabawne. „Daniel, czas na Colgate”. „Ale mamo, ja jeszcze morduję”. „Pomordujemy razem?” „Spierdalaj, dziwko, nie dzielę się zwłokami”.
(…)
– Czuję, że muszę pogadać z archiwistą Maksem. O Rudolfie Czerwononosym też….
– Tak, Leon, o kim tylko chcesz… Ale to jutro. Teraz spróbuj zasnąć. Jesteś wykończony.
7 września 2016
Marta śpi, a Brodzki nie może spać i emuje.
Leon obudził się zlany potem. Jego umysł, wybudzony z charakterystycznych dla godziny czwartej rano fal, pracował nieregularnie.
Myślał / nie myślał. Miał czkawkę w swym myśleniu / niemyśleniu.
Pogładził się po czole – choć na nim zniknęło napięcie.
Umysł pogładził się po czole i pyk! Całe napięcie znika. Jakie to proste.
Wyszedł po cichu z pokoju i wziął prysznic, ale woda nie pomogła. Nie obmyła ran, bo pęknięte serce krwawi zawsze w środku.
Fanki ze wzruszeniem wklejają tę myśl na jakieś artystyczne zdjęcie i wrzucają na Instagrama.
Pogrzeb ojca, film z mordowania kogoś, kto przypomina z wyglądu jego córkę, dramatyczna rozmowa z Dagmarą, wizyta w kostnicy, kłótnia z Halickim.
Za dużo jak na gwiazdę toruńskiej policji. [Fiu fiu…] Za dużo jak na człowieka. Na mężczyznę, ojca, byłego męża.
Potnij się rozgotowanym makaronem.
Są takie chwile, kiedy człowiek jest bezbronnym satelitą.
BEZBRONNYM SATELITĄ. Niby się człowiek przyzwyczaił do doznawanych podczas lektury wzruszeń, a tu wciąż nowe zaskoczenia…
Jak te, które spalają się w atmosferze pozbawione ochronnej powłoki. Jak rdzeń wyjęty z reaktora, z betonowego silosu, z całą instalacją elektryczną na wierzchu,
Te rdzenie z reaktora, takie słabe, bezbronne, wrażliwe!
z całą duszą rozlaną jak żółtko.
Jeśli żółtko się rozlewa, to znaczy, że jajko jest zepsute.
A jeśli rozlewa się Tomasz Żółtko?
Właśnie tak czuł się detektyw Leon Brodzki, paląc papierosa w oknie swojego mieszkania. Lubił camele w miękkiej paczce. Nie dało się ich dostać w sklepach, ale policjanci mieli swoje znajomości w składach celnych.
No i mamy wyjaśnioną tajemnicę mientkich papierosów.
Ciekawe, czy miały banderolę akcyzy, czy szły bezpośrednio w ręce policjantów .
Tymczasem Marta budzi się i zaczyna dobierać się do Leona.
(…)
Wiedział, że jakaś część niego chce tego zbliżenia, a inna nie. Godził się jednak z tym, że jego system nerwowy, przez lata wystawiony na stres, miał swoje luki i ślepe uliczki.
No i ten system nerwowy, który miał ślepe uliczki, jak na przykład napięcie seksualne, jakie to, nieprawdaż… no… jakież to.
Jedną z nich było napięcie seksualne, w którym kumulowały się często wszystkie bolączki istnienia.
W tym napięciu się kumulowały, bo tam była ślepa uliczka systemu nerwowego. To proste. A gdy Leon B. dał upust namiętności, wtedy frrrr! bolączki odlatywały jak wróbelki.
Nie w alkoholu, nie we frustracji, jak u Halickiego, nie w narkotykach, ale w lędźwiach. Biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, jaką poczyniłyby poprzednie czynniki, energia seksualna wydawała się najmniej szkodliwym rozwiązaniem. Aż do teraz. Bo jego serce, choć pęknięte, było gdzie indziej. Było przy kobiecie, która wczoraj trzymała go za rękę i przykrywała plecy, gdy wiał wiatr. Przy kobiecie, która podczas zadzierania ku niemu głowy czuła ból szyi. Przy kobiecie, która dała mu dziecko – największy skarb, którego teraz rozpaczliwie szukał.
A w każdym razie poszuka. Natychmiast. Bezzwłocznie. Jak się tylko zdrzemnie, wrzuci coś na ruszt, prześpi z kobietą, czego domaga się jego wystawiony na stres system nerwowy, weźmie prysznic, albo i długą, relaksującą kąpiel, bo może seks nie ukoi jego subtelnego systemu nerwowego, znów coś zje, wyjdzie z psem, a potem zaraz, zarutko zacznie szukać! A zresztą higiena życia to ważna sprawa, a córka może się sama znajdzie? I jak się już znajdzie co jej przyjdzie ze znerwicowanego, wygłodzonego, niewyspanego ojca? Szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko, każdy to wie.
Jego serce i dusza zamknięte były jednak w ciele, a ciało to znajdowało się teraz w tym pogrążonym w mroku pokoju.
No i, sami rozumiecie, on nie chciał, ale te ślepe uliczki zamknięte w ciele zamkniętym w pokoju!
Na korytarzu też ciemno, bo bandzior rozbił żarówkę.
Właśnie. Tym bardziej był w zasadzie w sytuacji bez wyjścia, każdy to przyzna.
Marta wsunęła Leonowi rękę w spodnie, a on, nie protestując, zamknął oczy. Jej dotyk podziałał na niego jak prąd. Nie rozumiał tego, ale musiał godzić się na taki, niedopracowany i felerny, układ instalacji elektrycznej tego ciała.
Jak tym pstryczkiem zrobi pstryk
To mu drążek staje w mig.
(…)
Odwrócił się, chwycił Martę i posadził ją na parapecie. Leżący na łóżku pies spojrzał swoimi mądrymi oczami na rozgrywającą się scenę, przechylił głowę i wyszedł powoli na korytarz mieszkania.
Czy to znaczy, że pies leżał w łóżku, gdy Brodzki dawał ujście napięciu seksualnemu?
Mam tylko nadzieję, że pies przeszedł przez framugę i się zresetował, w związku z czym nie pozostały mu żadne niesmaczne wspomnienia.
Zwracam ponadto uwagę szanownego państwa, że psiak najpierw leżał na łóżku, a potem od razu wyszedł z pokoju! Zaniepokoiło mnie to nie na żarty. A gdzie, że wstał, przeciągnął się? Gdzie, że zeskoczył z łóżka, a może powoli się zsunął? Gdzie opis przejścia, a może przeczłapania paru kroków do drzwi? To straszliwa luka w akcji!
Włosy Marty mieniły się blaskiem latarni <ja wiem, że polska języka trudna języka, ale ileż można to znosić. “mieniły się W BLASKU latarni”, jeśli już, aŁtorze>, jej pełna wątpliwości i pragnienia twarz pogrążona była w cieniu.
Gdy dotknęła jego torsu, podniósł jej podbródek i pocałował mocno. Martę przeszedł dreszcz. Strzał adrenaliny był tak silny, że nawet nie wiedziała, kiedy Leon złapał ją za pośladki, podniósł i przeniósł na łóżko.
– Leon, nie musimy, ja… – próbowała się bronić, choć jej ciało błagało o dotyk.
Najpierw wsuwa mu rękę w spodnie, a potem “nie musimy”?
Leżał z biodrami między jej nogami, które odsłaniała kwiecista spódniczka.
Czy to znaczy, że Marta padła spać w ubraniu? Jeśli nawet spódnicy nie zdjęła, to może chociaż rajstopy?
Opierał się na rękach, całując jej szyję i gryząc ramiona. Lubiła to. Zsunęła mu spodnie i bieliznę, odchyliła swoje stringi i pozwoliła mu wejść. Nie czekał ani chwili.
Wszedł w nią powoli. Była w środku ciepła i wilgotna. Cała noc obok mężczyzny, którego pożądała, była katorgą. Teraz – każdy jego ruch i dotyk sprawiały niewysłowioną rozkosz.
Złapała go za szyję, on dotknął dłonią jej policzków. Były różowe, miękkie i pachnące.
Jak gąbeczka do makijażu.
Choć nie planowali tej nocy, zbieg silnych emocji i napięć sprawił, że cały ładunek uczuciowy znalazł ujście w tym ekstatycznym uniesieniu.
Eksplozję widziano nawet w Katowicach.
Prąd układów nerwowych płonął od temperatury, a razem z nimi skóra, włosy, dłonie, ramiona, biodra, uda, usta i języki.
Sex in Tesla style!
(…)
Nie było tym razem muzyki w tle, przebieranek, wina.
To po co ona jak ten Czerwony Kapturek taszczyła torbę z winem?
Nie było obietnicy bliskości, atmosfery romansu, niedopowiedzenia. Była jedynie dwójka ludzi, których romans odszedł w zapomnienie, a którzy spotkali się raz jeszcze, by dać sobie to, czego pragną. Inne emocje, ta sama fizyka.
I ani słowa o chemii, jakież to nowatorskie!
Marta nie mogła zapanować nad swoim ciałem.
Miotało nią jak szatan.
Choć Leon zawsze ją pociągał i działał paraliżująco, teraz była jak w transie. Nie wiedziała, ani co robi w jego mieszkaniu (przyszła przygotować prowizoryczne kanapki przecież!), ani dlaczego się z nim kocha.
Mówiłam, opętana!
(…)
Czuła się w tym momencie dobrze jako kobieta, czuła się szczęśliwa i podekscytowana.
Być może było to zasługą Leona – mimo dość oczywistej sytuacji, w której się znalazła, przychodząc do niego po prostu na jego prośbę. Nawet jeśli miał to być ich
ostatni raz. Być może to rozmowa o psychologii i mordercach sprawiła, że poczuła się dla niego partnerem, kimś, z kogo zdaniem wielki Leon Brodzki <buahahahaha! Cofam to, co napisałam wcześniej. Jednak Ałtor ma wyrafinowane poczucie humoru> się liczy.
Być może to, że go nakarmiła i przepełniła spokojem, sprawiło, że poczuła się ważna dla tego mężczyzny. Nie w życiu, ale w tym konkretnym dniu i tej nocy. I to
wystarczyło, by nie miała wyrzutów i żalu.
Ja myślę, że to była jednak ta rozmowa o mordercach. To powinien być element obowiązkowy każdej gry wstępnej.
Tego powinni uczyć na naukach przedmałżeńskich.
(…)
Odwróciła się, zadarła sukienkę i oparła się o ścianę.
– Zrób to mocno. Zrób mi to – powiedziała cicho i odwróciła do niego głowę. – Proszę.
Detektywa nie trzeba było o takie rzeczy dwa razy prosić. O tej godzinie, po takim dniu, w takim rozstroju emocjonalnym tym bardziej poddawał się sile pożądania, im bardziej nie chciał myśleć o tym, co czeka go po zaśnięciu, a potem – po przebudzeniu.
Łóżko było dla nich obojga jak tratwa [to znaczy – bujało się, skrzypiało i w każdej chwili groziło wywaleniem?], dlatego kochali się długo i mocno. Dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Pod koniec kazała mu się położyć.
Usiadła na nim, wbiła palce w jego tors i tak zakończyli ten taniec.
Choć jeszcze przez chwilę po wyrwaniu serca Brodzki tłukł nogami w łóżko.
E, tam, i tak mu już wcześniej krwawiło w środku!
(…)
– Śpij. Musisz jutro złapać mordercę.
– W sumie to dziś… – powiedział Leon, przymykając oczy.
– Jutro to dziś. Tyle że… jutro.
Oboje zamknęli oczy.
Moi drodzy zaledwie 209 strona, a my już przechodzimy do jakiejś akcji! Jeszcze 100 i mniej więcej będzie wiadomo, o co chodzi.
Natomiast jeśli o przedświcie ktoś obiecuje, że już jutro weźmie się do pracy, to znaczy, że ma dzień wolnego.
***
Dziennikarka, Grażyna Sędzimir, uprawia poranny (a właściwie nocny, jeszcze jest ciemno) jogging, upada i skręca kostkę. Zatrzymuje się przy niej samochód, niestety, kierowca nie okazuje się przyjazny…
Latarnie wciąż mrużyły powieki, gotowe pożreć z zazdrości lampiony wiszące na nocnym niebie.
Nie bardzo wiem, co to znaczy, no ale przecież grzech by było się nie zachwycić.
Było jeszcze ciemno i mgliście, kiedy zgasły, a Trasa Średnicowa między Szosą Chełmińską a Grudziądzką pogrążyła się w mroku. Na tej konkretnej ulicy stało się to trochę wcześniej niż gdzie indziej, być może z powodu awarii. Światła osiedlowych latarni nie docierały do drogi, oddzielonej wysokimi ekranami dźwiękoszczelnymi. Z uwagi na rozmiary i spustoszenie, jakie poczyniły w lokalnym krajobrazie, mieszkańcy zwykli nazywać okolicę „Palestyną”.
<torunianka mode – on> Pewnie tak samo, jak mieszkańcy Rubinkowa nazywają Kwadrat “kwadraciakiem”, ale co ja tam wiem w sumie… <torunianka mode – off>
(…)
Wybierała właśnie numer taxi, gdy zza mgły dobiegł ją odgłos nadjeżdżającego pojazdu. W końcu wyłonił się kilka metrów przed kobietą <Odgłos się wyłonił…? No, dobra, dobra, wiem, składnia jest dla cieniasów>. Pojazd zatrzymał się, ale kierowca długo nie wychodził z kabiny.
– Halo? Panie kierowco? – krzyknęła dziennikarka. Patrzyła ze zdziwieniem w stronę przedniej szyby samochodu, ale nic nie było za nią widać. Ze środka kabiny z kolei nic nie było słychać. Usta kobiety poruszały się bezgłośnie, ale szofer nie słyszał ani jednego słowa. Drzwi zaskrzypiały. Kierowca włączył światła awaryjne i wyskoczył z kabiny, spadając na jezdnię obiema nogami jednocześnie.
Jezusiemaryjo.
Usta poruszają się bezgłośnie, a kierowca nic nie słyszy (no shit, Sherlock).
Kobieta mówi, ale nie wie, do kogo, bo nikogo nie widzi ani nie słyszy.
Za dużo suspensu jak dla mnie.
Obszedł wóz i oczom kobiety ukazał się w końcu tajemniczy wybawca.
– Dzięki Bogu, że pan się zatrzymał. O tej porze to żywego ducha tu nie można spotkać.
– Ma pani rację. Nie można – rzekł niski głos.
– Czy pomógłby mi pan wstać? – spytała, wyciągając ręce. Mężczyzna był wysoki, kobieta nie mogła dostrzec jego twarzy.
To chyba ze trzy metry miał?
Mężczyzna ukucnął przed nią i spojrzał z uśmiechem.
– Miło mi nareszcie panią poznać. Czy zawrzemy układ?
– Co tylko pan chce, jest pan dla mnie rycerzem w lśniącej zbroi – śmiała się, gramoląc się z ziemi. – Co pan proponuje?
Facet kuca i przeprowadzają rozmowę, po czym:
Dopiero teraz odwróciła się i zobaczyła jego twarz z bliska.
Czyli jak kucał przed nią i rozmawiali, to nie widziała jego twarzy. Aha.
– Krew na sztylecie albo gówno na moim fiucie. Wybieraj.
Ciszę pogrążonej we mgle „Palestyny” przeszedł kobiecy krzyk.
Oznacza to, jak mniemam, że tajemniczy Daniel spełnił swą groźbę, którą wygłosił był na antenie telewizji lokalnej pod adresem prowadzącej program.
A w celu jej spełnienia najwyraźniej jeździł sobie średnicówką TIREM w tę i z powrotem w nadziei (lub też przebłysku prekognicji), że dziennikarka skręci nogę w tym właśnie miejscu i o tej godzinie, o której on będzie sobie tymże tirem sunął.
Logika wywodu oraz precyzja w budowie intrygi, powtarzam i będę powtarzać, to najbardziej cenię w pisarstwie Marcela Woźniaka. Zaraz po niezwykłej umiejętności do sporządzania spisu ulic.
Zgodnie z intencją konstruktorów dźwiękoszczelne ekrany, postawione w celu separowania mieszkańców domów od hałasów ulicy, spełniły swoje zadanie.
***
Choć Halicki dał Leonowi zgodę na śledztwo, ranek na komendzie wskazywał, że oficjalnie nic się nie zmieniło. Do mediów poszły te same komunikaty, w efekcie czego lokalne i krajowe stacje huczały na zmianę o kibolach, policjantach, zabijanych dzieciach
Jakich znowu zabijanych dzieciach?
Nienapoczętych?
porwaniach. A przed chwilą – o gwałcie na Grażynie Sędzimir.
Serio? podano nazwisko ofiary?
Jak w przedwojennej prasie, gdzie podawano nie tylko nazwiska ale i adresy…
Kobieta trafiła do szpitala na Bielanach – doktor Natalia Kaklińska znów miała pełne ręce roboty.
Tym razem jako ginekolog, chirurg urazowy, psycholog?
Jako doktor. To wystarczy. W tym szpitalu jest jedna lekarka i jedna pracowniczka robiąca za salową, kucharkę, dietetyczkę i praczkę, która w wolnych chwilach asystuje przy operacjach i prowadzi księgowość. We dwie obsługują szpital.
To w sumie wyjaśnia, czemu obie takie zaharowane były.
Nim Brodzki, Nowak i Maks się zorientowali, tworzyli na komendzie grupę dywersyjną, drążącą w pałacu – jak mawiano czasem na komisariat – swoje korytarze. Zdawać się mogło, że tylko tej trójce zależy na ruszeniu spraw do przodu
(…)
Brodzki idzie do archiwum komendy albo może komisariatu (Zbiory znajdowały się na poziomie –2, a więc na najniższej kondygnacji komisariatu Toruń Śródmieście, na rogu ulic Polskiego Czerwonego Krzyża i Grudziądzkiej), prosić archiwistę Maksa o przysługę.
– Podobno archiwa nie płoną.
Płoną aż miło. To “rękopisy nie płoną”.
Aha. To muszę powiedzieć behapowcowi, żeby zabrał w cholerę te gaśnice, tylko mi miejsce zawalają.
Maks na te słowa przydreptał do niego i popatrzył z uwagą.
Sięgnął po kubek kawy, wziął łyk przetarł osad z ust i syknął jak ktoś, kto dawno nie miał płynu w ustach.
A to zachodzi jakaś zależność między syczeniem a płynem w ustach, nawet jeśli dawno się go nie miało w tych ustach nie wiadomo jak długo? No, chyba, że ten płyn to kwas.
– Tak. Są z papieru, a mimo to nie płoną. Medżik! To stara prawda, którą przywołujesz mi teraz, ponieważ…
– Ponieważ chcę, żebyś wyświadczył mi przysługę.
– Leon! – Maks podniósł ręce jak dyrygent i położył je po ojcowsku na ramionach kolegi. – Żebyś ty wiedział, ile ja lat czekałem, aż usłyszę to zdanie. Co dla ciebie? – Wskazał na półki.
Ruszył między nimi, gestykulując jak sprzedawca z TV Mango.
– Mamy tu niewyjaśnione zgony, Pękalskiego, ptasią grypę, tajemniczy pożar kamienicy na Mostowej, wisielców, topielców, umrzyków… Czego dusza pragnie?
Tylko dziś wielka promocja, dwóch wisielców w cenie jednego!
– Szukam morderców działających w parach. Szukam mordujących dzieci.
Czy szuka zbrodniarzy mordujących dzieci, czy dzieci mordujących kogoś?
Z rozmowy z Martą wynika, że szuka dzieci, które mordują. Ale Ałtor tak niejasno sformułował zdanie w ramach dodatkowego suspensu na pewno, bo przecież nie dlatego, że nieporadnie włada językiem polskim, z niedbalstwa i/lub wdupiemania czytelnika.
Szukam spraw, które ci śmierdziały, ale ktoś je zamiótł pod dywan.
– Na przykład kto?
(…)
– Na przykład mój ojciec.
– Leoś… – Maks opuścił ze zrezygnowaniem ręce i usiadł przy swoim stoliku. – Jeszcze ciało Franka nie ostygło.
– Ostygło razem z krematoryjnym piecem, Maks. Bardziej martwię się o Sarę. To o nią chodzi.
– A nie szukałeś sam w papierach po ojcu?
– Wszystko było w ośrodku.
Dokąd przeprowadził staruszka z całym jego bajzlem.
Czekam, aż mi to przyślą. Podałem adres komendy.
Jak widać, Brodzkiemu się nie spieszy. Przeczyta papiery, gdy mu odeślą rzeczy po ojcu.
– Leon… Twój ojciec, Halicki… Sugerujesz, że jest jakiś związek? Że nie chodzi tylko o Szabańskiego, Szarego i dziewczynę w czerwonym płaszczu z 1988 roku?
Tja, oni tu będą rozwiązywać zagadki z 1988 roku, a Sara tymczasem umrze.
(…)
– Szukaj podwójnych morderców, spraw… Heraklit wciąż gada o Rudolfie Czerwononosym.
– Nie znam się na bajkach, ale Rudolf to był renifer. Z zaprzęgu Mikołaja i elfów.
Brodzkiego olśniło.
– Jak ten…
– Tak, jak ten gangster z lat osiemdziesiątych. Pseudonim Elf.
To były piękne czasy. Gangsterzy nosili ksywki “Elf”, “Polna Różyczka” albo “Motylek”. Potem nastały czasy Masy, Wariata i Kiełbasy.
On i Tato, afera węglowa. Bomba na Mickiewicza i słynna strzelanina w sądzie.
– Trzeba poszukać, co łączy te sprawy, Maks.
– Nie robiłeś przy tym?
Brodzki zastanowił się.
– A wiesz, że… nie? Kiedy teraz sobie przypomnę, zawsze mnie to omijało. Rozróby gangów Elfa, Banana (Tolka?), zawsze dostawał to ktoś inny.
A mnie przydzielali tylko do ganiania babć z pietruszką.
(…)
– Dzięki za pomoc. Jestem z tym wszystkim sam. Ze śledztwem, z poszukiwaniami Sary. Mam wrażenie, że niby sprawa jest w toku, ale wszystko jakby stoi w miejscu…
– Nie ma większej samotności niż samotność samuraja – zauważył Maks.
Wpatrując się w krecie oczy archiwisty, Leon Brodzki zrozumiał, że jego rozmówca wie, o czym mówi. On także był samurajem.
Nie, no, to jest naprawdę super, i przepraszam, że się powtarzam, ale nie ustaję w uznaniu dla siły pióra Ałtora i jego zdolności do tworzenia rwącej jak górski potok akcji. Porwali dziewczynę 5 września około południa. Jest 7 września, jej zrozpaczony tatuś zdążył uczestniczyć w pogrzebie, stypie, przejść się kilka razy po mieście, zażyć miłości fizycznej, zdrzemnąć się raz, dobrze wyspać raz, obejrzeć na FB film, na którym mordowana jest młoda dziewczyna, kilka razy, zrobić awanturę w szpitalu, włamać się do prosektorium, odwiedzić Halickiego, wykonać kilka telefonów do żony, aby ją powiadomić, że ich córka na pewno żyje, spożyć śniadanko i właśnie stoi sobie w archiwum i pierdzieli ze ślepym pracownikiem tegoż, chociaż nawet ja wiem, że w przypadku porwania najważniejsze są pierwsze 24 godziny.
Jakiś Banan, jakieś strzelaniny z d… wyciągnięte, jakiś Rudolf, o którym Heraklit mówi bez przerwy cały jeden raz, biedny Brodzki, ze wszystkim sam, stojący i użalający się przez dwie godziny nad kawą w archiwum, żadnego związku z bohaterami, kaskady nazwisk, które pojawią się raz i znikną, bo nie mają nic wspólnego z akcją, jaką akcją, akcji nie ma przecież, kiedy ma zresztą być, skoro Brodzki zajęty jest zachwytami nad swoim samurajstwem i filozoficznymi rozważaniami o sensie życia.
Pierdololo level expert i ja się tylko pytam, jak ktoś, kto nie ma wsparcia grupy, która się z nim nad dzieuem pośmieje, może nie paść z nudów już w okolicach strony nr 100.
Strona 220, z akcji właściwej mogę wymienić dwa elementy – odkrycie, że nie Żółtko wisiał pod mostem oraz tajemnicze mordobicie przez tajemniczego kogoś.
I NAGLE Brodzki z Martą są na Drodze Trzeposkiej.
– Powiedziałeś, że na Drogę Trzeposką? – Marta wyjeżdżała z parkingu przed komendą.
(…)
„Dlaczego nie przydzielano mi tych spraw…?
Bo nie jesteś zbyt dobry, Leonie.
“Niezbyt dobry” to elegancki eufemizm.
Jeśli sięgnę pamięcią… Nie, zaraz, tyle lat, tyle spraw. Wydaje mi się, że Franek wspominał o tym zabójstwie. Dlaczego dziś to tylko numer ewidencyjny sprawy, a moja pamięć szwankuje? Lata dziewięćdziesiąte nie istniały bez tego co wcześniej.
Bez lat osiemdziesiątych, siedemdziesiątych, sześćdziesiątych i tak do dziewiętnastego wieku i zaś.
Kogo ja oszukuję, przecież to oczywiste, że mój ojciec nie miał czystych rąk.
(…)
– Śmierć może spotkać każdego – rozbrzmiewał głos w stacji. – Laura Mostowicz, lat osiemnaście. Sara Brodzka, lat dwadzieścia. Wczoraj internet obiegł film, na którym oprawca wrzuca ją do wody. Mimo apeli serwis Facebook wciąż nie usunął nagrania, które w tym momencie osiągnęło już dwa miliony wyświetleń…
– Dwa miliony wyświetleń, Boże Święty – pomstował Brodzki. – Rzymskie Koloseum to przy tym pikuś…
Obawiam się, że walki gladiatorów NIE MIAŁY NAWET JEDNEGO WYŚWIETLENIA! Tak! Tak kiedyś ludzie żyli, a nie to, co teraz, komórki, technologie i uwiąd społeczny!!!
– Sprawa jest tym bardziej wstrząsająca, że dotyczy młodych kobiet. Nie dalej, jak w ubiegłym tygodniu znaleziono ciało noworodka… – mówiła dziennikarka.
Noworodek imieniem Tomasz był młodą kobietą, ta książka jest rzeczywiście odkrywcza.
(…)
– Mów. Wiem, że zaraz powiesz coś mądrego – powiedział detektyw.
Oblicze Marty się rozjaśniło.
Nasze oblicza też jaśnieją, bo mamy och, jakże pouczającą rozmowę.
Czytelnicy, weźcie kajeciki i zapisujcie. Takie gejzery wiedzy nie zdarzają się co krok.
– Każde przestępstwo, zwłaszcza łamiące konsensus moralny, jest znacznie bardziej wartościowe informacyjnie, jeśli dotyczy dzieci – rzekła.
Myślę, że należy zacząć od wyodrębnienia dwóch grup przestępstw – tych, które łamią konsensus moralny, i tych, które go nie łamią, a kto wie, może nawet wspierają.
A także myślę, że jakbyśmy tak Marcelka gdzieś uwięzili na najbliższe półwiecze, i jeszcze zabrali mu komputer, długopis i zeszyty, to konsensus moralny per saldo by się zdecydowanie podniósł.
– Już widzę programy w telewizjach śniadaniowych o pedofilach w Watykanie albo molestowaniu w hotelach sejmowych.
– To przez idealny wizerunek rodziny, Leon.
– Rzecz mi obca. – Brodzki zaciągnął się.
– Obraz powielany w przekazach stał się w końcu kanonem. – Marta mówiła rzeczowo i spokojnie. Do tego prowadziła pojazd.
I jeszcze oddychała!
Nie zapomnijmy, że przy tym równiez siedziała.
Dwie trzy! czynności jednocześnie, obie dające jej przewagę sytuacyjną nad mężczyzną, któremu pozostało tylko palenie papierosa.
Zawsze mógł jeszcze gadać.
– Dlatego o wszechobecnej przemocy przez lata nikt nie mówił. Rodzina zawsze była nośnikiem wartości, podobnie jak Kościół, jeśli już o tym mówisz. Ale z czasem się to zmieniło i dziś o dzieciach się trąbi wszędzie. I to niezależnie, czy dziecko jest niewinną ofiarą, czy przestępcą.
– Dziecko przestępcą, dobre.
Niespotykane!
Ja nie mówię już, że o dzieciach-mordercach, ale o gangach młodocianych złodziejaszków też aŁtor nie słyszał?
Uwaga, startuje Thor Erudycji!
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/76/0d/f8/760df8abd511e95a817ac1058e030c8f.gif
– Słyszałeś o Mary Florze Bell, jedenastoletniej morderczyni z lat sześćdziesiątych? Albo o morderstwie Jamesa Bulgera? Dwulatek, zabity w 1993 roku.
– Zabiło go dwóch dziesięciolatków. Skojarzenie z Kosmą i Danielem jest oczywiste.
No, średnio. Mordercy Jamesa Bulgera nie byli spokrewnieni, byli po prostu kolegami ze szkoły.
(…)
– To wtedy media pierwszy raz opisały dzieci jako demony, a nie aniołki.
Poprzedni dziecięcy mordercy, których było całkiem sporo, traktowani byli jednak jak aniołki.
Nawet sądzono ich jak dorosłych.
– Pamiętam. Był jeden plus ich czynu.
– Mianowicie? – Marta nie odrywała wzroku od drogi. Stali teraz na światłach na Placu Rapackiego.
– W USA wprowadzono w miejscach publicznych monitoring, kamery miejskie.
– No widzisz. Jedna sprawa i taki precedens. Wszystko dlatego, że dzieci są miernikiem naszych nastrojów i uczuć.
Yyy… jak tatuś jest wkurzony, to dziecko morduje?
(…)
– Leon… Wiesz to lepiej niż ja. Jak się czujesz, odkąd Sara zniknęła?
– Nie chcę o tym mówić – uciął Brodzki.
– I doskonale to rozumiem. Dziecko jest złożonym konstruktem psychicznym.
Ach, to zdawkowe, grzecznościowe “jak się czujesz” i wracamy do fapania nad własną erudycją. Jakie szczęście, że Marta jest papierową postacią obok równie papierowego Leona, bo gdyby tak próbowała wstawiać taką gadkę prawdziwemu, żywemu ojcu porwanej córki, to nie wiem, jak by się to skończyło…
W XVIII wieku dzieciństwo opisywano jako wiek niewinności. Na początku XIX wieku w klasie robotniczej praca dzieci była normą, prawo zupełnie ich nie chroniło.
– Bla, bla, bla… Tak jak dziś w azjatyckich fabrykach iPhone’a i ciuchów.
A to ma taki związek ze sprawą, że…?
– Nauki społeczne i humanistyczne dopiero się wtedy rozwijały. Paradoksalnie, dzięki rozwojowi technologii.
– Marto. Skoro już przeszliśmy od pedofilii do balonów z helem (że co? Kiedy, jak, gdzie?). O ile wiem, XIX wiek to epoka romantycznych samobójców i dziadów z kałamarzami.
Chyba nie chcę wiedzieć, co Panałtor miał na myśli…
Dla higieny umysłowej wolę sobie wyobrażać, że Leon z Martą prowadzą rozmowę po inhalacji balonami z helem.
A wiesz, że to genialne jest! Spróbowałam! Pomogło! Dzięki!
– A kiedy wynaleziono telegraf, kolej, aparat, silniki, kamery, panie detektywie?
– No…
– No właśnie. Nie będę robić ci wykładu z historii,
Nie cieszmy się z góry, naiwni. Mamy gruby wykład z historii XVIII wieku, z odwołaniem do wydania Encyklopedii w roku 1772.
ale żebyśmy doszli do tego, kto i dlaczego morduje dzieci… W dużym skrócie: dzieci dostały szansę dzięki encyklopediom.
Rok tysiąc siedemset siedemdziesiąty drugi, encyklopedia Diderota.
Boleję nad tym, że aŁor nie dodał, że to był rok pierwszego rozbioru Polski.
A także narodzin Novalisa i Coleridge’a, milowy krok w historii poezji romantycznej, rzekłabym.
Że o wynalezieniu gazu rozweselającego nie wspomnę.
A wszak niewinnie przemyconej wiedzy nigdy dość.
Pomyśl, taka Wikipedia ich czasów. Ludzie zaczynają łączyć fakty, katalogować wiedzę. Magowie i mędrcy odchodzą do lamusa. Powstają nowe nauki, dziedziny.
– Ludzie się komunikują, rozwijają startupy…?
– Jeśli startupem nazwiesz pierwszy dagerotyp czy telegraf, to tak.
Nie. Telegraf powstał pięćdziesiąt lat później, w 1833, dagerotyp jeszcze troszkę po telegrafie, bo w 1839.
– I gdzie te dzieci, pani psycholog?
– Nauka zaczyna rozkładać człowieka na czynniki pierwsze – ciągnęła Marta. Wjechali właśnie w ulicę Bażyńskich. Gdy mijali okolice Biedronki i Lidla, zapachniało kurczakiem z rożna.
Brodzkiemu zakręciło się w głowie od tych zapachów.
– Po maszynach ludzie wzięli się także za głowę. W końcu dzieci zostały uznane za byty psychiczne. No wiesz, Freud, Jung. Dziś to norma, a dzieci to świętość.
– Teraz rozumiem. – Brodzki wyrzucił niedopałek przez okno.
Jasno, prosto wytłumaczone, nie ma co się krygować.
(…)
Kultura masowa i mass media żywią się sensacją. I tu masz odpowiedź na pytanie, dlaczego od rana maglują w radiu temat Laury i noworodka. Mary Flora Bell.
Przed rozkwitem kultury popularnej nikt o niej nie pisał, nikt nie mówił o jej mordzie.
Zaiste, musiała mieć wielce ohydne oblicze!
– O Tedzie Bundym i sekcie Mansona jakoś pisano.
– Bo nie byli dziećmi!
To, że aŁtor o czymś nie słyszał, nie znaczy, że to nie istniało. Dziecięcy mordercy zawsze wzbudzali sensację; o takiej np. Carill Ann Fugate głośno było na długo przed Bundym i Mansonem.
(…)
Dzieci się chroni, ale młodzież na przykład wchodzi w dorosłość o kilka lat za wcześnie. Mówimy o gimbazie, nastoletnich ciążach, dopalaczach. Mimo wszystko dzieci są gwarantem niewinności, czymś w rodzaju społecznego barometru.
I tak płynie ta gadka-szmatka o wszystkim i o niczym. I w niczym nie posuwa akcji, ale za to możemy podziwiać elokwencję aŁtora, który w to bleblanie wepchnął wszystko, co wie i co sobie tylko wydumał.
Jeśli dzieje się im krzywda albo one same ją wyrządzają, to ludzie czują, że jest źle. Może to doprowadzić do wybuchu czegoś na kształt paniki moralnej.
Jaki kształt ma panika moralna? I co to właściwie jest?!
– Tak jak w Toruniu po zabójstwie Laury i znalezieniu jej dziecka.
Och, ale że serio. Moralna panika wybucha (porzućmy rozważania, czy w tym konkretnym wypadku cokolwiek rzeczywiście wybucha), gdyż Diderot, Jung, Encyklopedia z 1772 roku, dziecko jako konstrukt psychiczny oraz dagerotyp i telegraf, a nie dlatego, że temat zamordowanej brutalnie ciężarnej młodej kobiety to jest dla mediów – każdych mediów i w każdej epoce – łakomy kąsek. Naprawdę byłoby miło, gdyby aŁtor, ulegając imperatywowi “Napiszę wszystko, co wiem” chociaż troszkę porządkował fakty pod stawianą tezę.
Dojeżdżali właśnie do skrzyżowania z Batorego.
Batory, Stefan Batory (ur. w 1533 r., zm. 1586 r., dwa lata po śmierci Jana Kochanowskiego, wielkiego poety polskiego Renesansu) przeżył zaledwie 53 lata, lecz w swoim krótkim życiu dużo dokonał. I dlatego wiele ulic i instytucji na pamiątkę nosi jego imię.
– Daniel powiedział na początku tego nagrania z Facebooka, że będzie zabijał, dopóki go nie złapiemy. Czy to nie brzmi jak gierka? Przecież nikt nie chce dać się złapać. Chyba że to zagadka w rodzaju „rozwiązanie – oksymoron”.
– To znaczy?
– Że rozwiązanie jest symboliczne.
Niestety, oksymoron to coś innego. Ale rozumiem, chciałeś Martę zabajerować elokwencją.
Czy to oksy, czy tylko moron?
Moron oksydowany!
Leon się zamyślił [chyba nad tym, czy nie palnął głupoty. Nie, taka myśl nie postała z pewnością nigdy w jego ślicznej główce].
– W ostatnich dniach rzygam symboliką. Kościoły, czerwone kapturki, rudolfy czerwononose, sny o wodzie, sny o maskach. Ja pierdolę.
Tak. Od dawna o niczym i bez sensu.
To jest tak, gdy się głową tłucze szybę w drzwiach. Framuga wtedy robi swoje.
– Jest teoria, według której zabójcy robią wszystko, żeby ich złapano – zastanawiała się Marta.
Zwłaszcza, jeśli ściga ich policjant, który robi wszystko, żeby nic nie robić.
– Też miałem czasem takie wrażenie, kiedy zakuwałem ich w kajdanki, Marto, ale…
Psycholog nie dała mu dokończyć.
– Ale myślałeś, że byłeś od nich sprytniejszy?
– A nie byłem? – Brodzki zaprezentował twarzą pewność siebie godną detektywa Vidocq. Auto mknęło ulicą Bażyńskich.
<torunianka mode – on> Coś rwie im się ta rozmowa, bo najpierw – dwie strony od Chopina do placu Rapackiego (co oznacza, że nawijają jak katarynki), potem – dwie strony od placu Rapackiego do Bażyńskich (czyli zawieszają się co drugie słowo), a następnie – dwie strony od Bażyńskich do Batorego (co oznacza, że stoją na zepsutych światłach, bo Bażyńskich od Batorego dzieli jedno skrzyżowanie)…<torunianka mode – off>
„Co to za gierki… – rozmyślał. – Pani psycholog robi wszystko, żeby podbić swoje ego po tym, jak ją odrzuciłem? Jak to jest, że na psychologię idą najczęściej ludzie, którzy nie radzą sobie z własną głową? Dlaczego zamiast chłodnej analizy bawi się ze mną?
Nie bardzo rozumiem <wiem, wiem, zaskoczenie stulecia>. Nie, żebym powyższych -nastu stron nie uważała za rzewne pierdololo nabijające wierszówkę, ale według norm Ałtora jest to chyba rzetelny wykład. Skąd nagle uwagi o odrzuceniu, czyimś ego oraz o tym, że coś, co jest analizą nie jest analizą?
Czy dlatego, że kilka dni temu trzymałem jej nadgarstki za głową i pieprzyliśmy się przez pół nocy? Czy dlatego, że dziś wypięła się i oparła o ścianę, na własną prośbę? Czyżby imperatyw godności seksualnej był silniejszy od rozumu? A może jest tak, że kobiety są skazane na odwieczną walkę z mężczyznami, ponieważ to nie one, a oni wkraczają na terytorium ich ciała i anektują je sobą?
Marzyciel z pana detektywa, widzę :D.
Leon bierze się do zrozumienia zagadki. Podziwiajcie pana policjanta za nonszalancję i słowotok.
To takie szachy… W szachach – wydawać by się mogło – białe i czarne mają równe szanse na starcie, ale to nieprawda. Białe mają pięćdziesiąt pięć procent szans. Dlaczego? Ponieważ są „na ruchu”, mają pierwsze „tempo”. Jeśli białe i czarne robią te same, najlepsze ruchy, odbijając swoją pozycję jak w lustrze, to któraś ze stron ten decydujący ruch wykona jako pierwsza. Czy zmagania mężczyzn i kobiet to partia szachów…?”
I w myśl tych rozważań, kiedy chciał być rozsądniejszy i wrócić do clou sprawy, kiedy był już pewien, że będzie mądrzejszy i powstrzyma się od tej czarno-białej rozgrywki, niespodziewanie dla siebie samego powtórzył pytanie, niczym echo swojego męskiego ego.
I nie było to pytanie: „Dlaczego tu siedzę i pieprzę o niczym, zamiast, jak przystało na legendarnego Leona Brodzkiego, deptać po piętach porywaczowi mojej córki?”.
Przecież jeszcze nie przysłali mu z domu opieki papierów po ojcu.
Nic dziwnego, przecież to całe trzy kilometry od komendy, kawał drogi!
– A nie byłem sprytniejszy?
– Jakby ci to powiedzieć. – Marta, stojąc na światłach na skrzyżowaniu z ulicą Wojska Polskiego, związała sobie włosy.
Złapała lewą ręką kitkę, po czym prawą dłonią zsunęła z lewego nadgarstka gumkę, która była przyozdobiona dwiema małymi kostkami w szachownicę, co nie uszło uwadze detektywa. Sprawnym ruchem związała kitkę.
A wierszówka kap… kap…
– Oralnie.
– Słucham?
– Oralnie. Czyli w sposób związany z ustnym przekazem informacji. Kiedy nie było pisma i historie przekazywano ustnie, jak to do dziś robią Aborygeni, mówiono, że była to literatura oralna – mądrzył się detektyw. – Sama ciągle nawiązujesz do historii. Też coś tam pamiętam.
Bateryjka Erudycyjna świeżo naładowana… I te subtelne dwuznaczności…
„Kurwa, co ja pierdolę.
Wszyscy zadajemy sobie to samo pytanie. Niektórzy już drugi tom.
Ją? Ale wtedy to w bierniku: kogo? co?
Przyznaj, Brodzki. Wiedziałeś, że używając tego słowa, wybijesz ją z rytmu choć na jedną sekundę.
No jaki spryciul, paczcie go.
Ten jej trzepot rzęs, niby reset komputera, będzie twoim małym zwycięstwem. A to wszystko, żeby odgonić myśli od prawdziwej zagadki, którą wcale nie jest Marta, a morderca. Też na M. M jak miłość. M jak morderstwo”.
M jak matkokochanajedyna. M jak Możebyśsięjużwziąłdoroboty. M jak Mamochotęzakneblowaćcitędurnągębę…
– Może jesteś starym lisem, ale znam twoje gierki, Leon.
– Jakie znowu gierki…
– Przestań gadać, bo słabe jest to, co mówisz. Możemy wrócić do tematu?
– Tak. – Brodzki ugryzł się w język. Fala ciepła spłynęła mu po karku.
Od tego ugryzienia? Wild anatomy attacks!
(…)
– Myślałem, że sobie już ze mną odpuściłeś.
„Bo odpuściłem – zawahał się w myślach. – Bo odpuściłem. Ale tu do głosu dochodzą atawizmy. W momencie takiego stresu, takiego napięcia, takich emocji… Co nam wtedy zostaje? Odruchy. Zaspokajanie ośrodka nagrody.
Ale po co ci do tego Marta? Twoja prawa ręka zawsze jest przy tobie.
Człowiek jest tym, czym się stworzył, a więc tym, czym jest codziennie i co codziennie czyni.
Człowiek jest tym, co go tworzy:
Jest żarciem, które zjada,
Lub głodem, który go morzy.
Dupa blada.
Takie już z niego sapiens Homo.
[w tym miejscu powinna być spacja]
A co dalej nastąpi? Wiadomo.
Elektryfikacja
Jeśli więc zaspokajamy się alkoholem, papierosem w przerwie, porno przed snem, wielkim tortem bezowym, to nic dziwnego, że w tym momencie do głosu zamiast rozsądku, dochodzi moje męskie ego. Znajduje ono ulgę w szachowej rozgrywce, w której figury są nagie. Tak jak minionej nocy”.
<rozpaczliwie> DLACZEGO DOCHODZI DO GŁOSU MĘSKIE EGO LEONA I JAKI TO MA ZWIĄZEK Z ZASPAKAJANIEM SIĘ BEZOWYM TORTEM?!
– Idiota ze mnie. Cenna samokrytyka! Przyklaskujemy! Kontynuuj.
Marta w pierwszym odruchu poczuła zwycięstwo.b „Wielki Leon Brodzki przyznaje się przed taką szczeniarą jak ja do swojej małości?”
I wtedy, jedno mgnienie [haaa!] później, spoważniała, a złe emocje zupełnie minęły. I jej ego było usatysfakcjonowane.
I ego tego aŁtora też.
Popłynął na fali własnej erudycji, potem zjadł jajecznicę i wrócił do pisania. Słownik wyrazów obcych otworzył mu się na literze E.
– Miałam na myśli, że twoje śledztwo to działanie negatywne. Ale zrozum mnie dobrze. – Spojrzała na niego z uwagą, Brodzki odpowiedział tym samym. – Nie chodzi mi o negatywność w sensie zła, ale o negatyw. Czyli sprawdzanie czegoś w ten sposób, w jaki wywołuje się analogową fotografię w ciemni.
– Rozumiem chyba, o co ci chodzi.
Fajnie, bo my nie.
Morderca wykonuje ruch.
– Szachowy.
– Może zostawmy te szachy… Wykonuje ruch. A ja ten ruch widzę dopiero w odbiciu. Jak kręgi na wodzie.
Czy to słowo ma zastąpić “falsyfikację” na liście ulubionych mądrych słówek aŁtora?
Brodzki zmarszczył brwi. Bardzo próbował przypomnieć sobie te mądre słowa, o których tyle razy czytał.
„Entymemat, sufrażystka, stangret, antresola…”
Składnia, gramatyka, korekta, research, redakcja…
Cytoplazma, mitochondria, jądro, wakuola.
(…)
Marta nie była w stanie jednocześnie prowadzić tej rozmowy i… auta.
Jeśli jeszcze do tego nie potrafiła oddychać, to już zupełna kicha.
Zjechała na parking przy Polmosie, fabryce wódek smakowych.
– Skup się, człowieku, i zacznij myśleć głową.
A nie główką? Okrutna.
Rozumiem, że ostatnia noc była przyjemna, ale to koniec.
Brodzki wybałuszył oczy.
– Ale jak to?! – załkał z głębi piersi.
– Sam to powiedziałeś, ja to potwierdzam. Potrzebowałeś wsparcia, przyjechałam. Było miło, cieszę się, że przyjemnie spędziliśmy czas, a ty nie byłeś sam z tą potrzaskaną twarzą – powiedziała dość energicznie, przypatrując się draśnięciom na jego policzku. – Ale dziś jest dziś. Masz poważną sprawę do rozwiązania.
Robota nie zając, nie ucieknie.
– Entymemat. Mów. – Brodzki w sekundę zmienił wyraz twarzy i skupił się na Marcie. (…)
– Przesłanka schematu argumentacyjnego, która została opuszczona – powiedziała mocno. – To ona skłania gracza albo widza do jej uzupełnienia.
– Jak w szachach?
– Czyli jednak szachy?
Gdzie do cholery w szachach uzupełnia się coś opuszczonego? Nie pomyliło mu się aby z krzyżówką?
(…)
– Zabójcy uprawiają to, co dziś nazywa się grywalizacją.
– Gra i rywalizacja. – Brodzki odszyfrował słowo.
Dziękujemy, Panie Słowniku.
– Brawo, szaradzisto. Dzięki temu stajesz się uczestnikiem procesu argumentacji. Czyli gry.
– Ale kto decyduje o jej elementach, Marto?
– Zabójca. To on dostarcza ci argumenty. Albo artefakty. Palec, łuskę naboju.
– Płód.
(…)
– Chodzi o to, że masz wrażenie, że samodzielnie znalazłeś brakujący element.
– Jak czytelnicy kryminałów…? – zażartował detektyw, puszczając oko do lusterka.
– Otóż to. Ale to fikcja.
– No tak, książkowe kryminały to fikcja.
– Chodzi mi o to Leon, że fikcją jest przekonanie o swoim udziale w proces argumentacji.
– Zaraz, zaraz. Czy ty właśnie podważasz sztukę dedukcji? Jak inaczej rozwiązać zagadkę, jeśli nie poprzez przesłanki?
Jezujezu… (nieczyt.) Teraz Ałtor, który najwyraźniej się zorientował, że aby wygłosić wszystkie te mądrości Marta z Leonem musieliby przebywać tę drogę pchając samochód i jeszcze zatrzymując się na wszystkich światłach oraz w Biedronce dla nabycia napojów chłodzących, każe im zjeżdżać na parking, gdyż niby Marta nie mogła się skupić na rozmowie i prowadzeniu jednak. Bo przecież nie ma opcji, żeby nam darował nawijanie o tym, że „zabójcy uprawiają to, co dziś nazywa się grywalizacją”, skoro już mu się Słownik Wyrazów Obcych otworzył akurat na literce “G”.
A my oto musimy, po prostu musimy dojść do wniosku, że poprzedni tom pisał nastolatek, a ten powstał na pierwszym roku studiów, gdy aŁtor zapisał się do kółka naukowego i rajcowały go głębokie dyskusje o strukturalistach praskich i Derridzie.
– Dalej nie rozumiesz, Leon. Tak, ty rozwiązujesz zagadkę. Odkrywasz lub nie. Jak z tym włosem kota albo skrótem imion Kosma i Daniel. Chodzi mi o to, że grę projektuje zabójca. I zakłada, że ty uzupełnisz te luki fabularne.
– Że znajdę Szarego. Wdowę po Szabańskim. Dżokera. Halickiego. Że odkryję, kim był chłopiec w odbiciu na zdjęciu.
BRODZKI, KURWA. Córka ci zaginęła, pamiętasz?
– Tak, dokładnie. Zabójca jest architektem Matriksa. Ty jesteś Neo. On projektuje zagadki. Ty odbierasz telefon.
– To jest aż tak proste?
Ileż to dni upłynęło od porwania córki? Dwa, trzy? A ci siedzą i smędzą. Za chwilę będą opowiadać sobie filmy i dyskutować o wyższości Tarkowskiego nad Bergmanem.
W każdym razie wycinamy dalsze bla bla bla.
(…)
6
Ulica Droga Trzeposka nie zmieniła swojego wyrazu ale dlaczego miałaby się zmieniać?
– dalej była brzydka, nijaka i ślepa. Choć leżała w środku miasta, mało kto zwracał na nią uwagę. Czyli zupełnie jak na trzecioplanową bohaterkę którejś z powieści Emila Zoli.
Mój matołku, jedna trzecioplanowa bohaterka Zoli jest bardziej pełnokrwista niż wszystkie twoje nieskoordynowane emanacje chorej wyobraźni razem wzięte.
Nawet opis budynku u Zoli jest bardziej pełnokrwisty.
Mimo upływu raptem kilku dni od brutalnego morderstwa, jakiego dokonano na mieszkającej na końcu alejki Izabeli Otwinowskiej, miejsce zupełnie nie zmieniło swojego charakteru.
Marcelu, napisałeś to W POPRZEDNIM ZDANIU, jeszcze nie zdążylismy zapomnieć.
Domy dalej przyklejone były do fabrycznych murów, a ścieżka – wciśnięta między ogrodzenia – dalej prowadziła donikąd.
Ojej. A nie jest to przypadkiem ta uliczka, na której Brodzkiego gonił w rozszalałym pędzie pirat drogowy?
(…)
Leon Brodzki doszedł do końca alejki i stanął przed jednopiętrowym domem, w którym niedawno doszło do zbrodni. Na ziemi wciąż widniały ślady kół pojazdu, który omal go nie przejechał. Dom porastała bujna trawa,
Tak?
https://static.boredpanda.com/blog/wp-content/uploads/2016/06/grass-roofs-scandinavia-15-575fe6f34ad04__880.jpg
gdzieś na zapleczu słychać było miauczenie kota.
Rudego?
O-ho! Z pewnością zbrodniarz czai się gdzieś w pobliżu!
„W sobotę wydarzyło się tyle rzeczy, że sam z trudem mogę ułożyć je chronologicznie. Nie zdążyliśmy przesłuchać sąsiadów. Jakie to miało znaczenie, skoro Otwinowska, wdowa po mordercy, się zawinęła? Jakie to miało znaczenie, skoro zamordował ją własny syn? Przeprowadziła się tu, kiedy Stanisława Szabańskiego skazywano na śmierć. Uciekła z dawnego domu na Wiślanej, zmieniła nazwisko. Cichy zakątek na uboczu, nowa tożsamość, nowe życie… Ale ktoś musiał wiedzieć, co się dzieje w ich domu. Dwójka tak porąbanych dzieci jak Daniel i Kosma musiała zostać w czyjejś pamięci.”
<nowa tożsamość!!! nowe życie!!! i przeprowadzka w celu zyskania nowego życia jakieś dziesięć ulic dalej. Oczywiście>
I z tą myślą detektyw nacisnął przycisk dzwonka sąsiedniego domu. Wejście składało się z dwóch par drzwi – przezroczystych z plastiku i grubszych, drewnianych.
Otworzył mu siwy, ale słusznie zbudowany, dziarski pan.
Pierwsze, co Brodzkiemu rzuciło się w oczy, to kolor. Wnętrze mieszkania i ubranie człowieka były utrzymane w tej samej tonacji, zielonkawej. Był to klasyczny przykład na to, jak człowiek, będący dostatecznie długo w jakimś miejscu, zrasta się z nim. Jak kameleon. Miał nos boksera, który skończył karierę po pierwszej rundzie, przylizany, gęsty pukiel grubych włosów.
Kameleon miał ten nos. Albo przykład. Ewentualnie kolor.
Z domu bił zapach naftaliny i waleriany, którą ktoś niewątpliwie dawkował w ilościach grubo przekraczających zalecenia z etykiety.
Naftalinę doustnie, a walerianę na ubrania.
Widok tego zestawu barw i woni od razu wprowadził Leona w szyderczy nastrój.
Czytelnicy, uważajcie, bo mamy Niespodziewany Atak Elementu Komicznego.
Pan policjant przesłuchuje sąsiada. Zobaczmy, jaką szyderę Brodzki zastosował. Kupa śmiechu, mówię. Kupa śmiechu – z przewagą kupy, niestety…
– Dzień dobry, Gminny Urząd Statystyczny. Jak pożycie? – rzucił kąśliwie.
A panocku! Ta żeż jo żem stary, ino na kroplach od Waleriana lece. Somsiadowi dali Walerian, hahaha. Tu zaniósł się kaszlem.
Na widok Brodzkiego zielony człowiek otworzył plastikowe drzwi, przymknął cicho drewniane i zaciągnął detektywa na trawnik przy bocznej ścianie.
– Pan w sprawie kredytu? – spytał.
Tak. RRSO 350 %
Wolta była tak komiczna, że Brodzki w pierwszym odruchu się zapowietrzył.
– Owszem, muszę sprawdzić pana historię.
Nie to, co pan Szlomo, który sam z siebie wygarnął cały życiorys.
– Świetnie. Otóż ja przemyślałem i biorę. Wszystko biorę.
Rzucajcie we mnie zwitkami banknotów!
Tak między nami to żona mi podżyruje, a ja potem, uważasz pan, sam na Hawaje, bez tej ropuchy, polecę.
– Z tym, że niekoniecznie.
– Jak to?
– Najpierw musimy zrobić wywiad środowiskowy.
– A, rozumiem, rozumiem, taki quiz, żeby sprawdzić, oczywiście.
Ten sąsiad jest wyjęty z opowiadań o ludziach wpuszczających do domu każdego, kto okaże zainteresowanie jego życiem.
Tylko czekam, aż Brodzki skorzysta z okazji i obierze go z oszczędności całego życia. Że nie ma oporów moralnych, to wiemy.
Brodzki sam nie mógł uwierzyć w naiwność człowieka, który ostatnie trzydzieści lat życia spędził prawdopodobnie między kanałami TV Mango i Polonia 1.
– Znał pan sąsiadów?
A co to ma do kredytu?
– Nieboszczki nie widziałem wieki całe.
– A synów?
– Niezbyt często.
– A pamięta pan ich, kiedy byli mali?
– A czemu pan pyta?
– Hawaje?
Pomachał mu marcheweczką przed nosem…
– Krnąbrne gnojki – zdenerwował się mężczyzna.
Brodzki zmarszczył brwi.
– Proszę opowiedzieć coś więcej.
– Ciągle znikały zwierzęta z ulicy. Psy, koty. Nikt za rękę nie złapał, ale ja wiem, że oni coś z nimi robili. Sami byli jak zwierzęta.
Tak, gdy mówię o dręczycielach zwierząt tez używam na ich określenie słowa „krnąbrni” oraz “łobuziaki”.
– Jak by pan ich opisał?
– Na pierwszym rzut oka – podobni.
– Bystry pan jest. W końcu to byli bliźniacy.
Sam jesteś bystry. Bliźnięta jednojajowe to zaledwie ¼ wszystkich ciąż bliźniaczych, co oznacza, że aż 75% bliźniąt może być do siebie wcale nie podobnych.
– Naprawdę? Ale jeden… – Zielony człowiek się zamyślił. – Jeden był silniejszy i tego drugiego za uszy ciągle brał, rozkazywał. Była kiedyś taka sytuacja, nieprzyjemna.
– Proszę uściślić.
– Dzieciaki podglądały moją starą.
– Żonę czy matkę?
– No żonę, gdzie matkę.
– Bo moja stara mówi się na… – Detektyw sam nie wierzył, że w tym miejscu i o tej porze bierze udział w olimpiadzie szaradziarskiej.
Olimpiadzie! Waćpan to nawet nie widziałeś zamkniętych drzwi od sali, w której się taka odbywa.
– Wiem, jak mówię na moją żonę, proszę nie obrażać mojej matki.
– Oczywiście. Proszę kontynuować.
– To musiało być ze dwadzieścia lat temu, jak przyłapałem gnoja. Stał za gankiem, patrzył na moją starą, co się przebierała w chałupie, i się brandzlował szczeniak jeden.
– Jeden?
– Drugi stał przy ich domu i go instruował.
W górę, w dół, w górę, w dół, a teraz zmiana ręki!
– Ohyda.
– No pewno, że ohyda. A jaka to trauma.
– Pana ż… pana stara musiała być wstrząśnięta ich zachowaniem.
– Ale ja nie o niej. Dla dziecka trauma. Na taką ropuchę patrzeć? Można skrzywić dziecko na całe życie.
Pamiętacie skecz Monty Pythona “Najśmieszniejszy kawał świata”? Otóż zawsze w obliczu gejzerów poczucia humoru Marcela czuję się tak, jak ta brytyjska para w finale skeczu. No wypisz wymaluj ja, łącznie z wyrazem twarzy.
(…)
I dlatego chcę ten kredyt i spierdalać stąd gdzie pieprz rośnie. Zobaczyć cycki Murzynki, wypić napój z kokosa.
– Obawiam się, że spędzi pan z tą kobietą resztę życia. Nie mogę panu przyznać kredytu.
– Słucham?! Ale jak to?
– Co pan przysięgał na ślubie?
– Że nie opuszczę aż do śmierci.
– No więc ma pan odpowiedź – rzucił detektyw na odchodne
Niemoralnym kredytow nie przyznajemy!
i ruszył w kierunku radiowozu, który nadjechał od Żółkiewskiego. Jacek Nowak miał podrzucić Brodzkiego na komendę do archiwisty Maksa.
– W sumie to jest jakaś myśl.
– Jaka myśl? – Brodzki się zatrzymał.
– Żeby ją zabić. – Mężczyzna zamyślił się, wykrzywiając twarz w bólu istnienia.
Eeeee… w czym?
– Proszę pana, na każdą ulicę przysługuje limit jednego morderstwa. Tu niestety został wyczerpany.
Zielony człowiek wybałuszył oczy. Brodzki westchnął i wytłumaczył szczegółowo:
– Proszę pana. Na pewno pan słyszał o Koszmarze z ulicy Wiązów, „młotkarzu z Torunia” czy o „wampirze z Zagłębia”. O tym ostatnim nawet była książka, jakiś Semczuk pisał. No więc, jak pan myślisz, co by to było, gdyby tak nagle było dwóch morderców z Zagłębia albo dwóch Freddych Kruegerów?
– Konkurencja?
– Otóż to. Wzięliby zabawki i przenieśli się gdzie indziej. Piorun przecież też nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Z tej prostej przyczyny nie może pan zamordować swojej żony.
– No to kaplica.
– Chyba że się pan przeprowadzisz na ulicę z czystą kartą – zaśmiał się detektyw i odszedł do auta.
7
– Jacek, nie mieliśmy okazji dłużej rozmawiać, ale teraz jest konieczność. – Brodzki zapiął pasy i wyjął z kieszeni świeżą paczkę cameli. Odpalił. – Ale najpierw mów, jak nasz prokurator?
– Zimny jak dobre piwko. Uduszenie, dość brutalne.
Ten żywy, czy Bojarski?
– Nowak nie przywykł do poważnych śledztw i poważnej roboty.
Bo był śmieszkiem, błaznem i bumelantem.
(…)
Nie miał najwyższych ocen z testów psychologicznych, ale nadrabiał bieganiem.
Szybki psychopata, najlepszy kandydat na policjanta.
Kiedy w piątek, 2 września, przydzielono go do patrolu ze świeżakiem, aspirantem Tomaszem Żółtko, obaj patrzyli na siebie spod byka.
Inseminatorzy?
Żółtko był typem kujona, Nowak – fizola. Pierwszym, na co Żółtko zwrócił uwagę, był orli nos Nowaka. Mylący, bo policjant orłem nigdy nie był.
Czuje się tutaj ten sznyt kabareciarza, c’nie?
(…)
Nowak wiedział, że to Żółtce przydzielono rozpracowywanie sprawy z Brodzkim, ale nie był zazdrosny. Nie wyrywał się do tej roboty i znał swoje miejsce w szeregu.
Wszystko się zmieniło po niedzielnym pożarze na stadionie Elany. W wyniku podmienienia płynów w policyjnej polewaczce zamieniła się ona na chwilę w miotacz ognia, w efekcie czego kilkunastu kibiców doznało poparzeń. Wśród ofiar był młodszy brat
Jacka.
(…)
Działania zbrodniarza dotknęły go osobiście i wtedy też postanowił, że tak sprawy nie zostawi.
Bo gdyby sprawa nie dotyczyła jego osobiście, to by tylko przechadzał się codziennie po komendzie, odbębniając od niechcenia swoje obowiązkowe osiem godzin pracy.
Zgrali się z Żółtkiem, jak nazywał partnera. To oni pierwsi zobaczyli pościg na Szosie Lubickiej, to oni ruszyli w pogoń za Heraklitem i Brodzkim.
Zbrodniarza wkrótce ujęto, a w mieście – jak Nowak sądził – przywrócono spokój. Niestety mylił się. W poniedziałek na moście drogowym imienia Józefa Piłsudskiego znaleziono zwłoki mężczyzny powieszonego na sznurze. Było to ciało Tomasza Żółtki.
Wiemy, kuźwa. Rozumiem poniekąd, dlaczego aŁtor streszcza poprzedni tom, ale początek tego? Czytelnicy posnęli z nudów i wszystko zapomnieli?
Od tej pory sierżant Jacek Nowak nie był tym samym człowiekiem. Z dwóch powodów.
Po pierwsze, nie był w stanie pojąć skali okrucieństwa, do jakiego posunął się zbrodniarz. Po drugie, wiedział, że już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem i tym samym gliną. Z podrzędnego krawężnika został rasowym policjantem, który osobiście poznał, co to śmierć partnera na służbie. Choć był wysportowany i postawny,
to tak naprawdę dopiero teraz zmężniał.
Nie był tym samym człowiekiem, bo wiedział, że już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem? Głębokie.
I cały ten rozwój w zaledwie dwa dni.
W wykonaniu kogoś, kto nie był bystrzakiem.
Takiemu geniuszowi jak Brodzki by to zajęło ze trzy sekundy.
(…)
Dlatego właśnie, kiedy poczuł, że detektyw Leon Brodzki na niego liczy, nie wahał się.
– Jacek, ta rozmowa zostanie między nami.
(…)
Nowak skinął. Auto wyjechało z Drogi Trzeposkiej na Żółkiewskiego w lewo, w stronę wiaduktu Kościuszki.
Brodzki zaciągnął się papierosem i dmuchnął przez szybę.
https://giphy.com/gifs/glitch-break-hotbox-plSGmf9uAjc0E
To była taka specjalna, porowata szyba.
(…)
– Wydaje mi się, że Żółtko żyje – rzekł Brodzki.
Nowak, nie patrząc na innych uczestników ruchu <brawo ten pan!>, dał po hamulcach. Pasażerowie czekający na autobusy linii numer 15, 19, 22, 26 i 29 spojrzeli odruchowo w stronę skrzyżowania ze Wschodnią. Spod kół srebrno-niebieskiego radiowozu unosił się dym opon, które zostawiły kilkumetrowy ślad hamowania.
No, w tym miejscu szanse na kilkumetrowy ślad hamowania byłby o północy, a i to nie na pewno.
W środku dnia podobny manewr dałby następujący efekt:
Tu i ówdzie poprzekładany pasażerami czekającymi na autobusy linii numer 15, 19, 22, 26 i 29.
Jacek spojrzał wybałuszonymi oczami na Leona. Wyglądał tym dziwniej, że oczy z natury miał dość szeroko rozstawione. Przez wyraz, jaki przyjęła teraz jego twarz, był przerażający i komiczny zarazem.
https://www.youtube.com/watch?v=UKmsS3BCuTc
(…)
– Przecież widziałem, cholera! – Nowak walnął dłonią w obręcz kierownicy.
– Widziałeś. Ale czy patrzyłeś uważnie? – spytał zagadkowo detektyw. – Bo ja patrzyłem. Dziś w nocy, w kostnicy. Zdjąłem mu twarz.
Ty to, Leoś, wiesz, jak przekazywać informacje…
Nowak znów dał po heblach.
– Co?! – spytał zdziwiony.
– Powiem ci tak, Nowak. Gdybym był instruktorem z WORD-u, nie zdałbyś. Nie można tak hamować bez ostrzeżenia. – Brodzki wypuścił dym przez szybę. Cudotwórca! <zamiera w podziwie>
W dodatku strasznie uparty cudotwórca.
Może ten samochód jest tak stary, że zamiast szyb ma błony z rybich pęcherzy.
– Ja po prostu… Jak? – Sierżant spojrzał na Brodzkiego, a potem przeniósł wzrok na widok za oknem. Stali na wysokości Krowiego Mostku. – To tu znaleziono zwłoki Dziewczyny w Czerwonym Płaszczu, prawda?
<torunianka mode – on> Nie, nie tu. Gdyż Krowi Mostek znajduje się na ulicy Wiślanej, po drugiej stronie rzeki. A na Sobieskiego jest Garbaty Mostek, co wie każdy średniozaawansowany torunianin, Panie Wielbicielu Torunia <torunianka mode – off>
Detektyw spojrzał w stronę wąwozu.
– Szybko się uczysz. Tak, tutaj zaczął się ten horror, trzydzieści lat temu. Byłem wtedy młodszy niż ty. Auto ruszyło.
– Z tego, co rozumiem, detektywie, w kostnicy jest ciało, które nie należy do Tomka Żółtki…
– A co tam! Pójdziemy go pochować i sobie postrzelamy. Co, nie?
– Szefie, jak ty już coś wymyślisz..
Czyje to więc ciało, czyja twarz, w jaki sposób ktoś spreparował tę jakby maskę i gdzie jest Tomek?
– Kolejność tych pytań jest dowolna, podobnie jak odpowiedzi. (?) – Brodzki wyrzucił peta przez okno i zamknął elektryczną szybę.
Mam nadzieję, że nie kopała, gdy ktoś się niechcąco oparł.
(…)
8
– Moja hipoteza jest taka, komendancie – zaczął sierżant Nowak, gdy z Halickim byli na oględzinach w wieżowcu na Rubinkowie. – Ma ślady na przegubach, prawdopodobnie założono mu trytki. Na korytarzu znaleziono ślady rozsypanych warzyw, które ktoś potem skrzętnie zebrał do torby. A więc musiało być tak, że wychodził jak co dzień na swój straganik.
Z roślinami uprawianymi w mieszkaniu.
Trzymanymi w jednej torbie. Bo to był bardzo maluteńki straganik.
Jedynym wytłumaczeniem jest to, że specjalizował się w suszonych ziołach.
Ktoś go napadł, skrępował. Następnie założono mu na szyję metalową linę. Z jej drugim końcem zabójca wsiadł do windy. Winda ruszyła na jedno piętro w dół, lina ma cztery metry.
Na siódmym piętrze wieżowca na Rubinkowie w środku dnia. I nikt nie wyjrzał z mieszkania, nie zrobił awantury, nie walił w drzwi, czekając na windę na parterze, nie złorzeczył, że nie jedzie, nie poleciał sprawdzić, czemu, nie wezwał policji, a jeśli przypadkiem ktoś schodził z wyższych pięter to się odwracał dyskretnie, żeby nie przeszkadzać zbrodniarzowi.
To w ogóle solidna lina, używa się takich przy cumowaniu większych statków.
Czyli dość gruba. Pomimo to, drzwi się domknęły, a winda pojechała.
(…)
– Winda zjeżdża, szyja się miażdży. Morderca wraca na wyższe piętro. Ma problem z odwiązaniem liny. Jej fragmenty wbijają się w drzwi kabiny, dlatego je znajdę potem na posadzce. Ślady na szyi zgadzają się ze strukturą liny.
Troszku to skomplikowane logistycznie i narobić się trzeba jak wół, ale cóż to dla naszego bardzo pracowitego mordercy!
– A jak Pan Zieleniak trafia na stragan? – Halicki otworzył gazetę. Na pierwszej stronie dziennika widniała fotografia tłumu zgromadzonego wczoraj przy straganie. Nagłówek brzmiał: „Morderca znów uderzył”.
W jakimż niezwykłym mieście żyję, co prawda mamy Brodzkiego w charakterze najmądrzejszego policjanta, ale jednocześnie genialnych dziennikarzy, którzy od pierwszego kopa kojarzą zamordowanie dwudziestolatki w ciąży, burdę na stadionie podczas meczu wrogich drużyn, strzelaninę na ratuszu i uduszenie mężczyzny w wieżowcu z działalnością jednej i tej samej osoby!
– Nie jest stąd daleko. Obstawiałbym wózek inwalidzki, nie rzuca się w oczy. Podjeżdża, rozstawia warzywa, zostawia starszego pana, znika…
Raczej rozkłada starca na ladzie i znika razem z wózkiem inwalidzkim, czego nikt nie zauważył. Ani tego, że straganiarz ma zmiażdżoną szyję.
Trochę to jest niespójne z faktem, że warzywniak działał od rana (Bojarski jak codzień rozmawiał pogodnie z kupującymi?), a zwłoki znaleziono późnym wieczorem.
To jest nie trochę, tylko bardzo niespójne ze zdrowym rozsądkiem i w ogóle wszystkim. Jak ktoś ma masę dobrej woli, jeszcze więcej wyobraźni i nigdy w życiu nie widział opisywanego miejsca od biedy może w te bzdury uwierzyć. Wystarczy jednak tylko, bo to miejsce widział, żeby żadna wyobraźnia i dobra wola nie wystarczyła. Co sobie zresztą będę język strzępić.
Proszę:
Dokładnie to miejsce, street view z 2013 roku, ale zaręczam, że niewiele się tam zmieniło. W tle widać jeden z dwóch okolicznych wieżowców (50% szansy na to, że to właśnie w nim popełniono morderstwo). Autobus niestety zasłania sklep warzywny, ten właśnie, przed który w sezonie wystawiany jest stragan z owocami i warzywami (to brązowe coś nad autobusem to jest dach warzywniaka). Zasłania też przystanek autobusowy, a to jest punkt, w którym krzyżują się trasy ponad dwudziestu linii autobusowych. Zdjęcie prawdopodobnie zrobiono wieczorem, co wnioskuję po tym, że kwiaciarnia jest już zamknięta. W środku dnia mamy tam zatrzymujące się bez przerwy autobusy, ludzi wsiadających, wysiadających i czekających na przystanku, widoczny z tyłu Kwadrat, a w nim sklepy, sklepiki, bibliotekę, przedszkole, ognisko muzyczne, cukiernie, całodobowy sklep spożywczy, przed Kwadratem warzywniak (ze straganem na zewnątrz), kwiaciarnię (ze straganem na zewnątrz), kiosk ruchu, parking, po drugiej stronie jezdni, wzdłuż całego widoczku, blok czteropiętrowy. Wszystko to z oknami i ludźmi w środku, plus monitoring, ruch całą dobę.
I teraz proszę sobie wyobrazić Małego Łysego w kapeluszu, który podjeżdża wózkiem inwalidzkim/przenosi w ramionach zwłoki, kładzie nieboszczyka na straganie między włoszczyzną a kalarepką, nikt nic nie widzi, nikt nie zwraca uwagi, monitoring go nie obejmuje, człowiek się oddala i dopiero po jakimś czasie larum, że ojej, mamy zabójstwo.
Jak już Ałtor upiera się, by osadzać akcję powieści w konkretnym miejscu to się powinien trzy razy zastanowić, bo są, owszem, błędy, których wytykanie to byłoby czepialstwo, jako że cośtam mogło się zdarzyć.
Ale to nie jest ta kategoria błędu.
Jak to nie jest dowód na traktowanie czytelnika jak idioty to już nie wiem, co może nim być.
(…)
– Gazeta. – Nowak sięgnął po dziennik i zabrał go Halickiemu z rąk. Wyprostował pierwszą stronę numeru i przytknął palec do fotografii. A dokładniej, do jednej postaci, stojącej w tłumie. – Ja już widziałem gdzieś tego człowieka. Na moście, na monitoringu.
Tym monitoringu, na którym we mgle ledwie było widać TIRa?
Człowieka w kapeluszu.
Małego Łysego!
Halicki spojrzał bez wiary na zdjęcie. Istotnie, w tłumie gapiów można było rozpoznać nieco oddzieloną od grupy sylwetkę człowieka z nakryciem głowy. Na dłonie naciągnięte miał ciemne rękawiczki, twarz pozostawała w cieniu.
Typowy szpion!
– Czuję, że ten człowiek zna odpowiedzi na niektóre pytania – rzekł Nowak głosem niepodobnym do siebie.
– A ja czuję, że zgłodniałem, Nowak. Zjem cokolwiek, byle nie duszone mięso.
Uhm… dowcip?
W kolejnym rozdziale poznajemy biografię Maksa, policyjnego archiwisty. Nothing special, ot, kolejna okazja do błyśnięcia Bateryjką Erudycyjną na temat początków współczesnej kryminalistyki oraz sprawy Leszka Pękalskiego.
Maks znał sprawy prokuratora Bojarskiego. Większość z nich dotyczyła tajemniczych zaginięć. We wszystkie sprawy zamieszany był słynny toruński gangster o pseudonimie „Elf”. Jeśli trafiał do więzienia, to zawsze po to, by prędzej czy później z niego wyjść.
Niemożliwe! Wychodził po odsiedzeniu kary!?
Zupełnie jak gdyby miały w tym interes jakieś wyższe grupy nacisku. Kto do tych grup należał? To należało ustalić.
Na blacie leżało kilka tekturowych teczek. Pierwsza, z czerwonym paskiem, pokryta była następującymi informacjami:
„Sygn. akt VI K 143, zakończono dnia 21.04.1988. AKTA W SPRAWIE KARNEJ: Stanisław Szabański”.
Szabański, podobnie jak Pierre Rivière, motywacji do popełnienia przestępstwa także upatrywał w zakusach sił diabelskich.
Przed poddaniem się wyrokowi śmierci, wytatuował sobie napis: „Urodziłem się po to, by na ziemi stworzyć piekło 666”.
Potem zabił kota Mruczka i przybił go do drzwi celi, pił jego krew i malował na ścianach pentagramy. Tyle, że to są fantazmaty chorej wyobraźni.
Zaraz potem, 21 kwietnia 1988 roku, zgodnie z obowiązującym Kodeksem Karnym PRL z roku 1969, zawisł.
Hmmm… skoro aŁtor przywołuje prawdziwą sprawę, czemu przekręca nazwisko? Koleś nazywał się Czabański.
Maks przyjrzał się uważnie teczce. Nie była pokryta kurzem jak inne – to Tomasz Żółtko przeglądał ją kilka dni temu. U dołu znajdował się odręczny napis: „zakończone wyrokiem śmierci”.
Wykonanym w Krakowie. Też piękne, stare miasto, mogło się Ałtorowi pomylić.
(…)
Potem Maks przegląda akta z lat 1984-1985, dotyczące śmierci trzech młodych kobiet, powiązane ze sprawą Pękalskiego.
Z tego, co widzę, do zgłoszeń jeździło wówczas siedmioro różnych funkcjonariuszy.
W każdym z tych trzech przypadków w radiowozie jechał… w Bytowie, Starogardzie Gdańskim i okolicach Koszalina – Maks przyjrzał się jeszcze raz aktom. – Franciszek Brodzki”.
Maks orientuje się, że części akt brakuje, zupełnie jakby ktoś mu w nich grzebał.
(…)
„Zabójstwo nastolatka, podejrzani dwaj nieletni. Data sprawy – 1996, prokurator Bojarski, komendant Halicki. Raport ze zdarzenia: Franciszek Brodzki”.
– Bingo! – krzyknął Maks. – Albo i nie…?
Nie lubił tego uczucia nieporządku, kiedy spostrzegał, że w ciągu informacji istnieje jakaś luka.
Entymemat! Entomogam! Endoderma!
Entomologia!
(…)
Dlatego zirytował się, widząc częściowo zniszczone akta.
Zirytował? O zniszczeniu akt powinien natychmiast powiadomić przełożonego.
– Miejsca, w których wymienia się oskarżonych… – mówił na głos, przejeżdżając palcami po papierze. – Wycięte! Co za brutalność! – obruszał się.
Od osoby o takiej wrażliwości leksykalnej jak Ałtor, można oczekiwać innego słowa na opis zniszczonych akt niż “brutalność”.
– Podany jest wiek sprawcy… sprawców.
Sprawców? – Maks zawahał się. – Lat osiem? Dwoje dzieci? Matko Boska…
Brakowało nazwisk, adresów. Wycięto też nazwisko przesłuchiwanego świadka. Ale został adres.
Oczyma duszy widzę Złowrogiego Zbrodzienia, jak wycina malutkimi nożyczkami prostokąciki zawierające nazwiska świadków, zamiast po prostu zabrać całość.
Maks wykręcił na starej tarczy numer do Nowaka, a później do Brodzkiego. Ani jeden, ani drugi nie odbierali.
Może dlatego, że już nie ma takich centralek telefonicznych?
10
Heraklit milczał, a jego niczym niezmącone oblicze odbijało się w tafli fenickiego lustra.
Leon Brodzki siedział z nim w pokoju przesłuchań Aresztu Śledczego w Toruniu i jak dotąd nie dowiedział się absolutnie niczego.
A to ci niespodzianka.
Było to ich pierwsze spotkanie od feralnej niedzieli, kiedy detektyw zrzucił Kosmę Góreckiego – byłego glinę – z wieży Ratusza Staromiejskiego. Mimo wydarzeń następnego dnia Leon nie odwiedził mordercy powtórnie. Sprawę trzymała w garści
prokuratura, nie miał do aresztu wstępu. Bo żeby był natenpszykłat zajęty organizowaniem pochówku tatusia to już nie. Wszystko zmieniło się po nocnej wizycie u komendanta Halickiego.
„Halicki miał w ręku mocne dowody i musiał pozwolić mi działać. <Nie widzę związku. Chyba raczej: “Ja miałem w ręku mocne dowody i Halicki musiał pozwolić mi działać”?> Ale dowód ten nie mógł ujrzeć światła dziennego. Ponieważ, jak zostało powiedziane, groźba jest silniejsza od wykonania. Chodzi o ruch do przodu. Kiedy Żółtko wciąż oficjalnie nie żyje, policja trzyma Daniela w szachu.
Ok, Daniel nie wie, że policja odkryła prawdę – ale w jaki sposób to go “trzyma w szachu”?
Co o sprawie wie Kosma…?”
Kosma siedział w kajdankach przeciągniętych pod metalowym uchwytem stołu. Trzy ściany pokrywały te same grafitowe kafle co w czasie poniedziałkowej rozmowy z Martą Gradowską.
A ja sądziłam, że po każdej wizycie Marty w areszcie śledczym robi się generalny remont!
Czwarta ściana była lustrem, za którym siedzieli Jacek Nowak i wspomniana psycholog policyjna.
– Podobno lubiłeś patrzeć na swojego brata, gdy się masturbował – rzekł chłodno Brodzki. – Tak między nami mężczyznami, powiedz, jarało cię to? Lubisz chłopców?
Heraklit zmienił wyraz twarzy. Oblizał usta i poruszył nozdrzami.
A potem zmarszczył brwi i zatrzepał uszami.
– Denerwuje się – powiedziała cicho Marta. Schowana za zwierciadłem bacznie przyglądała się zachowaniu więźnia.
– Skąd wiesz? – spytał Nowak.
– Mowa ciała. Ciekawe, co jeszcze Brodzki ma w rękawie.
– Może jakiegoś konkretnego asa – zastanawiał się sierżant.
– A może dżokera, którym grasz w ciemno, kiedy blefujesz – Marta znów coś zanotowała i spojrzała na Leona. – Zastanawia się, jak go podejść. Ale myślę, że już wie. Inaczej nie wchodziłby na ten ring. Wie, jakie ma karty. Wie, które są znaczone. Wie, jakie wygrywają.
– No to czemu nie gra? – wypalił Nowak.
– Ciii! – zrugała go Marta i wskazała palcem na szybę i to, jak jest cienka. Podeszła do Jacka bliżej. – Gra toczy się wtedy, kiedy nic nie widać. Kiedy gracze patrzą sobie w oczy. Matematycznie rzecz biorąc, taka gra to ruletka. Oczywistym jest więc, że wszystko rozgrywa się na płaszczyźnie psychiki. Jeśli się zagotujesz, po tobie. Cała rzecz rozbija się o napięcie, spojrzenie, blef i pewność. W szachach, w kartach, w podrywie. Na przesłuchaniu.
I prawda, jak to miło, że Brodzki zrobił przerwę w przesłuchaniu po to, by Marta mogła sobie porugać i pogawędzić.
Nowak pokiwał głową z uznaniem. Musiał przyznać, że przez ostatnie dni przechodził przyspieszony kurs psychologii. Podobało się mu to, co słyszał, i to, że coraz więcej zaczynał rozumieć. Miał nawet dość głupie wrażenie, jakby rosła mu głowa, a kurczyły się mięśnie. Szybko tę myśl jednak porzucił, wydawało mu się to mało prawdopodobne. (!!!)
O czym to ja pisałam ostatnim razem… aha, to nie może być na serio.
Tymczasem na sali milczał Heraklit i milczał także Leon.
Leon milczy, lecz za to intensywnie myśli. A jak już wymyśli i się odezwie, to…!
(…)
– Muszę przyznać, że ciekawe z was chłopaki. Nie, nie mam zamiaru łechtać twojego ego ani deptać cię jak robaka. Pytam z czystej ciekawości – ciągnął Leon. –
Jesteśmy na tej samej szachownicy. Ty jesteś czarnym charakterem, a ja… Cóż. Moja biel też się trochę ubrudziła, głównie krwią. Zastanawiam się po prostu, jak to jest dorastać, wiedząc, że coś jest nie tak z twoim siurkiem. Że nie staje ci jak innym chłopcom. Zupełnie rozumiem, że brat cię dotykał, co rodzina to rodzina.
Szyja Kosmy się naprężyła.
Tylko patrzeć, jak rzuci się do gardła!
(…)
– A najlepsze jest to, że chociaż ty miałeś słabość, swój defekt, przez który nie mogłeś pociupciać, to tak manipulowałeś bratem, że robił to za ciebie, zgadłem? Musiałeś czuć się zajebiście, wiedząc, że tak kogoś kontrolujesz, kogoś podobnego z wyglądu do ciebie. Więc kiedy on coś robił, na twoje polecenie, szefie, to tak, jakbyś ty to robił. Cudowne uczucie, prawda?
Seks per procura? Ciekawe czy stale udzielał bratu instrukcji…
Brodzki usiłuje podpuścić Kosmę, sugerując, że to Daniel nim rządził, a w ogóle teraz Danielowi przypadnie cała sława, a o Kosmie wszyscy zapomną.
– Przestań pierdolić, Brodzki. Gadasz tak, bo żal ci tej pizdy, Sary, która utonęła.
Brodzki zerwał się na równe nogi, podszedł do Kosmy i chwycił go za włosy.
– Zamorduję cię. Przysięgam, że cię zamorduję!
Hm, czy nie powinni interweniować strażnicy?
(poza tym, achhh, jakie argumenty Brodzki daje do ręki adwokatowi Kosmy…)
Nowak zerwał się również, gotów wkroczyć na salę, ale Marta powstrzymała go i pokazała dwoma palcami, żeby patrzył uważnie.
– Ja już nie daję rady… Coś ty mi zrobił? – melodramatyzował Leon. – Ja dłużej tak nie wytrzymam!
Ja też nie!
– Wytrzymasz dłużej, niż ci się wydaje. Ja też wytrzymałem, niemal pół życia, nim nadszedł moment zemsty.
– Przykro mi, że ktoś cię w niej wyręcza!
– Nie! Daniel zrobił to za moją zgodą, za moją zgodą zamordował i jego, i ją, ha ha!
Tak, tam naprawdę jest napisane “ha, ha”.
Błąd. Powinno być “mwahahahahahaha!!!”
Leon udał, że mu uwierzył, i wpadł w furię.
Ale furię też udawał, czy wpadł naprawdę?
– Nie rozumiem ani jednego słowa, które do mnie mówisz, gnoju! Zamordowaliście mi córkę i partnera. Straże! Wyprowadzić tego gnoja!
“Straże”? Czy Wy też widzicie w tym momencie średniowiecznych gwardzistów?
Takich?
Po chwili na sali pojawił się Jacek Nowak i strażnik więzienny.
– Zamorduję cię! – warknął Brodzki.
Jacka? Strażnika?
Kosma, stojąc w drzwiach, odwrócił się i cicho wypowiedział tylko jedno słowo w stronę policjanta:
– Salomea.
Leona kompletnie wybiło to z rytmu. Tak miała na imię jego matka.
(…)
Leon wyjaśnia Marcie:
– Wydaje mi się, że oni naprawdę mieli zamordować Tomka i Sarę. I Kosma naprawdę w to wierzy – mówił, łapiąc się za ucho Brodzki. – Wydaje mi się, że to Daniel zmienił zasady gry. Pod nieobecność Kosmy wyszedł z jego cienia i zaczął swoje przedstawienie.
Znaczy, Kosma ułożył plan, a Daniel, korzystając z faktu, że brat siedzi w ciupie, sabotuje go?
Czyli Brodzki omówił siurek Heraklita i zasugerował, że braciszek miał większego. Poza tym niczego się nie dowiedział i nie zyskał żadnego tropu. Czy ktoś może wytłumaczyć mi sens tego przesłuchania? Serio proszę.
– Czyli już nie chodzi o zemstę za winy Brodzkich?
– Chodzi. Ale dochodzi element zmienny.
– Jaki mianowicie?
– O reakcje emocjonalne. Mam je nie tylko ja. Ma je także porywacz.
No coś ty!
Marta otworzyła szeroko oczy.
Nie podejrzewałaby Leona o posiadanie reakcji emocjonalnych. Nigdy.
Musiała się z Brodzkim zgodzić. Wyszli na korytarz aresztu śledczego. Żółta farba na ścianach sprawiała nieprzyjemne wrażenie. Jak wszystko w budynku, które z założenia służy do więzienia w środku ludzi.
Na ich widok zaczęła się łuszczyć wielkimi płatami.
Gdy Leon odebrał w dyżurce oddany w depozyt telefon komórkowy – jako że sprzętów elektronicznych do środka wnosić nie wolno – i włączył go, na wyświetlaczu pojawiła się lista nieodebranych połączeń. Siedemnaście było od Dagmary.
Oddzwonił do niej natychmiast.
– Wiem, gdzie jest porywacz, Leon – powiedziała zdecydowanym tonem.
No i co, Leoś, jak teraz wyglądasz, gwiazdo toruńskiej policji?
Z zakurzonego archiwum pozdrawia zakurzone grono analizatorów,
a Maskotek rozpędził się i wybija głową szyby w drzwiach.
Dzięki tej książce mam nowe hobby – spacerowanie po Toruniu i tych wszystkich miejscach opisanych, i usiłowanie logicznie to wszystko wytłumaczyć. Nawet spędziłam ze znajomymi dobrą godzinę na ławeczce obok mostu, obserwując jeżdżące ciężarówki i oceniając odległość z dachu kabiny do jakiegokolwiek miejsca, z którego może zawisnąć człowiek.
Więc jakieś dobro z tego dzieła wynikło, spacery to zdrowie. Tylko mózg boli…
"Tak, TAAAAAK! Obcinali części ciała, czyli MUTYlowali, bo ich matka cierpiała na MUTYzm! I byli KATAmi swych ofiar, bo miała też objawy KATAtonii! Ależ tu się wszystko wspaniale i błyskotliwie splata ze sobą!"
I jak tu Was nie lubić? 😀
Doszłam do tego momentu:
"Potem Maks przegląda akta z lat 1984-1985, dotyczące śmierci trzech młodych kobiet, powiązane ze sprawą Pękalskiego. Pękalski też nie działał w Toruniu."
No i cóż, to akurat nieprawda. Pękalski, owszem, znany jest jako "Wampir z Bytowa", ale jeździł po całej Polsce, przez jakiś czas pracował w Toruniu – i był oskarżony o zabójstwa kilku osób z Torunia właśnie. To że nie udało mu się tych morderstw udowodnić i skazać go za nie, to zupełnie inna sprawa.
Jako psychologa bardzo rozsmieszyly mnie te bzdury na temat pojęć z psychologii. Tak jakby ktoś cos poczytał, coś usłyszał i użył trudnych słów, żeby napisać o czymś, czego zupełnie nie ogarnia. Uśmiałam sie.
Eva
Och na Bora Szumiącego. Długo to jeszcze będzie? Strasznie nudne.
''Brodzki umawia się u siebie w domu z Martą, policyjną psycholożką, pod pretekstem porozmawiania o modus operandi sprawcy. Marta jest też jego kochanką. Idzie pogrążony w myślach…''
Błagam, niech Brodzki zginie od szpikulca do lodu! Szybko! Szybko! Zanim doczytam te nieme i katatoniczne, obiecane seksy!
Kochana Niezatapialna Armado, czy byłybyście zainteresowane przeanalizowaniem twórczości KattLett? Chętnie odstąpię dwa wielkie dzieła, które wyszły spod jej pióra.
Gówno z tego tekstu rozumiem. Czytam i nie ogarniam. Jakby tekst był w innym języku.Wszystko bez ładu i składu. Długo jeszcze?
Anonimowy z 18:56 – witaj w klubie. Czytam i czytam, niby po polsku, a jakieś to wszystko mało zrozumiałe. Na dodatek tam się nic nie dzieje, a w przypadku kryminału to już grzech przeokrutny. Nie twierdzę, że na każdej stronie mają kogoś mordować w jakiś wyszukany sposób, ale ileż można czytać takie ględzenie i myślowe wykwęki głównego bohatera, ludu mój!Ciągle cichutko czekam na jakieś mądrości ałtorKasi, przynajmniej można się pośmiać.
Smok Miluś
Nie zdziwiłabym się, gdyby tym bratem, który pozostał na wolności, okazał się Tomasz Żółtko. No i co, że nikt wcześniej nie zobaczył podobieństwa, jak oni tam nie umieją odróżnić maski od twarzy :/
A w ogóle, to grafomania zyskała zaiste nowy wymiar.
A właśnie,że nie! Okaże się że Leon Kosma i Daniel to trojaczki,tylko Leon jest z innego ojca i niejednojajowy.Oraz urodził się w innym terminie. Salomea oddała dwóch pierwszych do adopcji.
W tej książce wszystko jest możliwe. Co jak co ale już GLĄTWA PRZYRODZENIA miała więcej srnsu,ładu i składu.
Primo: Wojtek Miłoszewski "Inwazja". Błagam, rzućcie na to okiem. Narwałam się w bibliotece, nie zmogłam. Pozostał głęboki niesmak i pytanie: kto pozwolił to k***a wydać?!! Secundo. Dzięki za moją ukochaną Entymologię Motylkowską. Ta kobieta to legenda 😉
Pojedynek! Z kogo wyłazi większa znieczulica przy rozmowie prowadzonej w samochodzie, z ojcem, który właśnie stracił swoje dziecko: z Marty kursującej po mieście z Brodzkim czy z Hani próbującej wplątać doktora Sokołowskiego w pogawędkę?
"imperatyw godności seksualnej"
Czy on te hasła bierze przez tłumaczenie ich w GoogleTranslate w tę i z powrotem?
Ten fragment o szachach płciowych, co to się odbijają w lustrze i tak dalej to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie udało mi się w życiu przeczytać. Zachowam to w sercu.
Ta książka gromadzi wszystkie cechy współczesnych kryminałów, których serdecznie nie znoszę: komplikowanie dla samego komplikowania, rozmyślenianiania o ludzkiej psychice na poziomie odpłynięcia alkoholowego na dogorywającej imprezie i motywy zbrodni otulone w Srogą Psychologię, które tak naprawdę sprowadzają się do "a bo tak" (czy nikt już nie morduje po prostu dla pieniędzy?! po co to wydziwianie z metalowymi cumami w windach, to już zepchnać ze schodów nie można??). Tylko że autor podkręca to razy 300%.
Serdecznie dziękuję ekipie za kawał dobrej roboty. Dobrze, że selekcjonujecie fragmenty, przecież czytanie tej książki w całości może zabić.
Tego jest trzy tomy, mówicie?…
Z wyrazami szacunku
Kazik
Jak Bora kocham, przez ten gniot mam teraz jakiś dziwny strach przed zaczęciem kolejnego kryminału – niby wiem, że mam na półce Christie, mam Nessera, mam Nesbo i oni mnie przecież nie zawiodą… ale lęk jest.
Za poniesione szkody żądam odszkodowania do pana M. W.
Ale serio, czy ktoś to na tyle ogarnia, że potrafiłby mi streścić dotychczasową akcję – ale tak prosto, wytłumaczyć jak chłop krowie na granicy – bo nie wiem ni w ząb, kto jest kim, co robi i dlaczego?
Jazda autem i rozmowa pana policyjanta i pani PsycholoSZki przypomina mi jakoś, nie wiedzieć czemu, NOD Ałtorkasi, z pądochtórem i Uśmiechniętą Hanią.
Co typujecie w konkursie na najpiękniejsze zdanie powieści? Ja chyba to:
Mężczyzna zamyślił się, wykrzywiając twarz w bólu istnienia.
Przebóg, opublikowałam i zobaczyłam, co prawi Kazik nade mną:
Pojedynek! Z kogo wyłazi większa znieczulica przy rozmowie prowadzonej w samochodzie, z ojcem, który właśnie stracił swoje dziecko: z Marty kursującej po mieście z Brodzkim czy z Hani próbującej wplątać doktora Sokołowskiego w pogawędkę?
Czyli nie tylko mnie się skojarzyło!
Podczas czytania można sobie nucić to:
https://www.youtube.com/watch?v=-qJkAosmEZM
Zanim zobaczyłam link,a chciałam zapytać, czy po tym wszystkim jeszcze się Wam chciało śpiewać…
Muszę złożyć oświadczenie: nie rozumiem wyrafinowanego poczucia humoru autora
Zrób to mocno. Zrób mi to –
…ani jego dialogów erotycznych.
Moi drodzy zaledwie 209 strona, a my już przechodzimy do jakiejś akcji! Jeszcze 100 i mniej więcej będzie wiadomo, o co chodzi.
Pozostaw mej duszy nadzieję, jak mówił Lesio…
Patrzyła ze zdziwieniem w stronę przedniej szyby samochodu, ale nic nie było za nią widać.
Mnie by to zaniepokoiło…
Podobno archiwa nie płoną.
Płoną aż miło. To “rękopisy nie płoną”.
No, błysnął autor znajomością literatury jako neon!
Jest fajna scena w filmie "My w przyszłości" kiedy bohaterowie przenoszą siew czasie i jeden z nich, historyk jakoś ich instruuje, że coś mają zrobić, bo teraz jest to a to i on to wie, bo czytał archiwa, ale się okazuje, ze w Niemcy kalendarza nie zerwali..i jest zupełnie inny dzień i bohater mówi z goryczą: archiwa, archiwa!
Tak, jak ten gangster z lat osiemdziesiątych. Pseudonim Elf.
A w jednym kryminale z Borewiczem był gangster ksywa Cappucino..
Nie, no, to jest naprawdę super, i przepraszam, że się powtarzam, ale nie ustaję w uznaniu dla siły pióra Ałtora i jego zdolności do tworzenia rwącej jak górski potok akcji. Porwali dziewczynę 5 września około południa. Jest 7 września…
Bo Królowa Matka to by chciała, żeby się posnuł jakiś Poirot albo inny Holmes i stwierdził, że zabił ogrodnik. A tu jest eksperyment intelektualny i gra z czytelnikiem. Łam, czego rozum nie złamie i w ogóle!
Wpatrując się w krecie oczy archiwisty,
Oj nie mogę!! A uszy miał fretki!
Ale ja nie o niej. Dla dziecka trauma. Na taką ropuchę patrzeć? Można skrzywić dziecko na całe życie.
Dowcip roku…
Małego Łysego w kapeluszu,
O, to i bohaterowie Chmielewskiej tu są!
Dokładnie to miejsce, street view z 2013 roku
A może to jest alternatywny Toruń z przyszłości, która nie nadejdzie?
Entomologia!
W tym się specjalizuje poseł Niesiołowski! Pszypadeg?!
Brodzki usiłuje podpuścić Kosmę, sugerując, że to Daniel nim rządził,
A on nie powinien być wyłączony ze sprawy skoro jego córka zaginęła?
Tak tylko mowię…
“Straże”? Czy Wy też widzicie w tym momencie średniowiecznych gwardzistów?
Tak!
Że Wy to daliście radę przeczytać,szacun!
Chomik
"Kosma, stojąc w drzwiach, odwrócił się i cicho wypowiedział tylko jedno słowo w stronę policjanta:
– Salomea.
Leona kompletnie wybiło to z rytmu. Tak miała na imię jego matka."
Hm, chyba gdzieś widziałam już podobną scenę…
https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRrtqWZbjhDQSM8BYGJv0M7fQ2YhWq_UYz6tn8A1QdtTNlyVLDm
Jeden z samurajów Shingena Takedy miał ponoć powiedzieć:
"Nie ma możliwości, by prawdziwy samuraj przystępując do walki zapomniał o żonie i rodzinie, ponieważ prawdziwy samuraj nigdy o nich nie myśli!"
Tyle że to raczej odnosiło się do tego, że w momencie przystąpienia do bitwy samuraj oczyszczał umysł ze zbędnych na ten moment wspomnień o rodzinnych stronach i bliskich osobach, by skupić się na walce i nie dać się zaskoczyć, a nie do tego, że olewał dzieci tak jak Brodzki… :V
Co do tej samotności samuraja – ałtor, nie pierdol. Ja wiem, że sporo filmów pokazuje ten motyw SAMOTNEGO OPUSZCZONEGO SAMURAJA!!!!!1!1!1, ale w tym motywie tak jakby jednak nie o to chodzi. Jakby jednak nie chodzi o wzniosłe bredzenie bez sensu i wikiowanie wiedzy. Bo samotni samurajowie raczej nie niszczyli bezmyślnie dóbr swoich panów i starali się żyć zgodnie z bushido, więcej, stawali w obronie sprawiedliwości i ubogich ("Siedmiu samurajów" Kurosawy się kłania, "Sanjurou, samuraj znikąd"), motyw ślepego samuraja był w "Zatoichim". Oh wait, tylko tam też nie o to chodziło…D:
Ślepcy…używano ich do przekazywania wiadomości i stali najniżej rangą. Więc jeśli zakładamy, że będziemy posądzać Pisaka o risercz, to w ciemno mu się trafiło – tylko że też nie do końca, bo Zatōichi to jednak trochę inne wiadomości przekazywał niż idiotyczne badziebabla.
I zastanawiam się, jakim cudem zbrodzień odziany w spodzień wlazł do środka, dostał akta i je zniszczył. Nie musiał wypełnić papierologii związanej z zasobem? Nie musiał okazać odznaki policyjnej, by spisali numer i nazwisko osoby korzystającej, dowodu, czegokolwiek? A może, jak Helen Pendergast w "Granicy szaleństwa", podpisał się imieniem swojej rosyjskiej kotki? 😀
Pardon my French, ale no nie wytrzymałem…
A co do motywu pieniędzy – hm, jaki sens miałoby zabijanie Laury Mostowicz i Sary oraz innych ofiar? To nie można było wydobyć okupu? Od ośrodka, rodziny (np. od Brodzkiego), albo zaszantażować samych ofiar? I skąd Dagmara ma zbrodniarza? Kupiła jego figurkę w kolekcji My Little Pony z podpisem "Rainbow Murderer"?!
Stąd wziąłem cytat samuraja: http://www.polishpublicserver.fora.pl/samurajowie,87/cytaty-samurajow,329.html
Aha, i dodam jeszcze jedno: samotność to dla samuraja cała droga życia i myślenia. Opisana zresztą w "Dōkkodō" (Drodze samotności) Miyamoto Musashiego jako 21 wskazówek dla samuraja – tutaj min. są te wskazówki: https://www.wykop.pl/wpis/5729560/dokkodo-droga-samuraja-21-zasad-ktore-sa-wyrazem-s/
Tyle że Dokkodo było sposobem życia i myślenia, za który szanowano samurajów. I nie zakładało rozwalania własności policyjnej.
Ja bym tylko chciała powiedzieć, że ostatnio zamiast kwiatów luby kupił mi wielki słój ogóreczków kołobrzeskich, na moje wyraźne życzenie. Ale one są kiszone, a nie korniszony, więc popieram stwierdzenie, że Marta ma dziwny gust 😉 do wina – tylko kiszone!
"Zęby jak reflektory" nawet by mi się podobały… gdyby były w innej książce. Można przecież "błysnąć" zębami, więc konotacja nawet niegłupia, i wywołuje natychmiastowe skojarzenie wizualne. Ale żeby takie sformułowanie dobrze brzmiało w tekście, to RESZTA tekstu musi być na poziomie Gaimana…
Nie było tym razem muzyki w tle, przebieranek, wina.
To po co ona jak ten Czerwony Kapturek taszczyła torbę z winem?
Mnie tam bardziej ciekawią te przebieranki… szczególnie, że z któregoś z poprzednich zdań jasno wynika, że tors Brodzkiego przebiera się sam.
Marta nie mogła zapanować nad swoim ciałem.
Miotało nią jak szatan.
Puszczała pochwą nuklearne pierdy.
[tu jest przerywnik, bo jakoś raziło mnie poniższe tuż pod powyższym]
Przyznaję, że mogę się mylić, ale co morderstwo Jamesa Bulgera ma wspólnego z monitoringiem w USA? Rzecz miała miejsce w GB…
W XVIII wieku dzieciństwo opisywano jako wiek niewinności.
Tu bym się kłóciła, "dzieciństwo" to bardziej współczesna koncepcja.
skrótem imion Kosma i Daniel
Powiedzcie pls, że to ship twincestowy Koniel…
– Chyba że się pan przeprowadzisz na ulicę z czystą kartą – zaśmiał się detektyw i odszedł do auta.
Czyżby Brodzki, walnąwszy łbem o szybę, zapomniał, że jest policjantem?
Hmmm… skoro aŁtor przywołuje prawdziwą sprawę, czemu przekręca nazwisko? Koleś nazywał się Czabański.
A do tego Andrzej…
Ej, ale tak w ogóle, nie macie wrażenia, że Ałtor ma jednak sporo dystansu do swojego bohatera? No bo niby ten Brodzki taki uuu i aaa, ale z drugiej strony "mądrzy się", "melodramatyzuje" i tak dalej. Te słowa są dość negatywnie nacechowane… chyba, że Ałtor tego nie wie, no ale to przecież niemożliwa niemożliwość.
Masza
Maszo – w sprawie Bulgera też użyto monitoringu w centrum handlowym; pokazał on, że kiedy matka ofiary szukała syna, on wyszedł ze swoimi oprawcami inną drogą…Być może do tego nawiązywali Analizatorzy?
Tak się złożyło, że wczoraj oglądałam w telewizji Taken. I teraz co chwila staje mi przed oczami Liam Neeson w kontrze do "zrozpaczonego, szukającego" córki Brodzkiego. Masakra.
Jak obejrzysz kontynuacje, to Ci się ta kontra uwidoczni jeszcze bardziej…Brodzkiemu bardzo daleko do Bryana Millsa. Bardzo.
"Ileż to dni upłynęło od porwania córki? Dwa, trzy? A ci siedzą i smędzą. Za chwilę będą opowiadać sobie filmy i dyskutować o wyższości Tarkowskiego nad Bergmanem.
W każdym razie wycinamy dalsze bla bla bla".
Mam nadzieję, że to o filmach to sarkazm analizatorów, chociaż w przeciwnym razie by mnie to wcale nie zdziwiło 😀
A co do tego:
"Bardzo próbował przypomnieć sobie te mądre słowa, o których tyle razy czytał.
„Entymemat, sufrażystka, stangret, antresola…”"
…kto zaprzeczy, że autor siedzi nad słownikiem i wybiera losowe "mądre" słowa?
Nie zaprzeczę! 😀 A co do filmów…od Tarkowskiego polecam "Piknik na skraju drogi", na bazie którego powstała ballada "Stalker" Kaczmarskiego 😀
Chyba kiedyś o tym słyszałam. Może jak znajdę więcej czasu, bo na razie mam z nim problem :/
Starred Shinra – cytat z książki brzmi:
Nawet sądzono ich jak dorosłych.
– Pamiętam. Był jeden plus ich czynu.
– Mianowicie? – Marta nie odrywała wzroku od drogi. Stali teraz na światłach na Placu Rapackiego.
– W USA wprowadzono w miejscach publicznych monitoring, kamery miejskie.
– No widzisz. Jedna sprawa i taki precedens. Wszystko dlatego, że dzieci są miernikiem naszych nastrojów i uczuć.
Przedtem jest mowa o mordercach Bulgera, do tego fakt, że dziesięciolatków sądzono jak dorosłych jest jednym z najczęściej wspominanych z tej sprawy. Stąd mi wyszło, że się Ałtorowi kraje anglojęzyczne pomyliły (plus to, o czym wspominasz, czyli że monitoring odegrał wtedy ważną rolę, czyli istniał) ale może analizatorzy wycięli coś po drodze.
Masza
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Zabójstwo_Jamesa_Bulgera – może tu coś było powiedziane? Ja znalazłem informację, że:
"Gdy Denise Bulger wyszła ze sklepu mięsnego i nie zobaczyła syna, zaczęła go w panice szukać. Natychmiast zaalarmowała też ochronę obiektu, która wkrótce potem powiadomiła policję. Centrum handlowe zamknięto na noc. Policja zaczęła przeglądać zapisy z monitoringu. Z zapisów wynikało, że podczas gdy Denise szukała syna na parterze i na ulicy, był on z porywaczami na pierwszym piętrze i opuścił centrum innym wyjściem", i że odtwarzano nagrania z kamer w telewizji. Więc może o to chodziło? Ogólnie o fakt wykorzystania tych nagrań i monitoringu?
Andrzej Czabański był również znany jako Stanisław, więc tu się akurat aŁtorowi udało (ale czemu nazwisko przekręcił, to już nie wiem).
Smok Miluś
Tak w kwestii tego, o czym pisała Tuptaczek: przypomnijcie sobie Heavy Rain i to, ile musiał przecierpieć Ethan Mars, by uratować swojego syna Shauna (odcięcie sobie palca na żywca do kamery, porażenie prądem, obrażenia po czołganiu się przez tunel na czworaka, to napięcie psychiczne, w jakim żył, dziennikarzy, którzy oblegali jego dom jak najęci, rozpad małżeństwa z Grace, karierę na włosku – zwłaszcza że był oskarżony o dzieciobójstwo). A teraz porównajcie sobie tego Ethana, który po utracie jednego syna rozpaczliwie ratuje drugiego we łzach, pocie i krwi (dramatyczne SHAUN!!!! na ulicy) z opanowanym, spokojnym Brodzkim, który jeszcze, kruwa, imperatywy wyższe i ma czas, by rozważać swoją samurajskosc…Nie wiem, nie byłem w takiej sytuacji i obym nigdy nie był, ale gdyby mi dziecko porwali, ja bym niebo i ziemię poruszył, nie mógł po nocach spać z nerwów, co dzieje się z synem/córką, może jak ojciec Bulgera bym się obwiniał "a co gdybym…", a nie swoje idealne zen pielęgnował.
Smoku – może chciał ominąć prawa autorskie? W sensie, wiesz, "wszystkie imiona i nazwiska użyte w tej książce są przypadkowe"? *bez przekonania*
Ha, tylko wtedy konsekwentnie powinien też zmienić wspomnianego przez siebie Pękalskiego na np. Bękalskiego. Wydaje mi się, że ten Szabański to po prostu kolejna wpadka imć aŁtora.
Smok Miluś
Dziękuję za przypomnienie o niesamowitym "Heavy Rain"! Z jednej strony mam ochotę odświeżyć sobie całą fabułę (sprzeda ktoś trochę wolnego czasu? Lista rzeczy do zrobienia/obejrzenia/przeczytania mi się wydłuża :c ), ale z drugiej – jeszcze bardziej będzie mnie teraz irytowało zachowanie Wielkiego Leona Przewspaniałego.
Eh, szkoda gadać. Zastanawiam się, czy autor jest tak mało empatyczny, czy po prostu sądził, że akcja w jego książce ma znacznie szybsze tempo, więc może ją tak "wzbogacać"?
Ja bym stawiał na jedno i drugie. I brak empatii, i szypkie tempo…
BTW Camillo, spróbuj poszukać tych letsplayerów, którzy nagrali wszystkie zakończenia – możesz się nieźle zaskoczyć 😉
Do tego, jak na moje, dziwnie mało w tej książce dziennikarzy, nikt z Brodzkim nie robi wywiadu, nie oblegają jego, żony, gazety nie drżą z ekscytacji, fejsbuki są tylko – li i jedynie – i przedziwna konferencja prasowa. To już wolałem chyba Te Straszne Hieny u ałtorkasi mimo wszystko…
Nie wiem, czy widziałam wszystkie zakończenia, ale kilka na pewno 😉
Przewidywany tok myślenia autora: skoro sam Wielki Leon nie jest pewien, czy to jego córka, to na pewno takie niedorobione i głupie dziennikarzątka by na to nie wpadły.
Jakkolwiek Ehtan wypada zdecydowanie, zdecydowanie lepiej w ratowaniu dziecka niż Brodzki (chyba, że gracz postanowi, że chrzani i przez żadne tam szkła się czołgać nie będzie :P) – to jednak ma na koncie sekszenie się tuż po zebraniu wszystkich wskazówek i tuż przed wyruszeniem po syna (chyba, że gracz nie, ale z tego co pamiętam, ta opcja jest tak skonstruowana, że wiele osób w nią wpada).
"Heavy Rain" to spoko gra i rozumiem, czemu zachwyca (zwłaszcza po latach, gdy patrzy się na nią przez wspomnienia i ogólne przekonanie, że co to to nie było, status kultowy instant). Gra ma jednak w moim odczuciu też sporo wad: traktowanie postaci reporterki jak seksualnej zabawki (tu od czapy prysznicek ze zbliżonkami, tu molestowanko, tam seksik…), dziury fabularne (chociażby Ehtan + origami), pójście na zdecydowaną łatwiznę w zwodzeniu gracza przy śledztwie, idiotyczny motyw mordercy i jego zaplecze finansowe, przerysowany Blake, policja popisująca się swoją bezużytecznością na każdym kroku…
Z wyrazami szacunku
Kazik
Fakt, trochę to psuje ogólny obraz gry. Może twórcy chcieli ją w ten sposób rozpromować, chociaż obroniłaby się sama, a nawet lepiej na tym wyszła. Może wpadło im do głowy, że skoro większość graczy jest płci męskiej, podniesie im to ocenę (oczywiście bez urazy dla obecnych tutaj mężczyzn).
Patrząc jednak na Ethana przez filtr, jakim jest Brodzki, Mars spisuje się jako rodzic "nieco" lepiej. Twórcy mieli przynajmniej jakieś pojęcie o kreowaniu emocji u bohatera.
Czyli się zgadzamy.
"(…) policja popisująca się swoją bezużytecznością na każdym kroku" – to mamy w co drugim filmie (chyba, że jest to film o policjantach, wtedy są niesamowitymi superbohaterami. Ze skrajności w skrajność), w książkach i grach też się zdarza… Niestety. Bohater musi mieć pole do popisu.
Z przerysowaniem Blake'a i wadami oraz dziwną kreacją Madison się zgadzam, ale nadal obstaję przy tym, że Ethan jako ojciec jest o wiele wiarygodniejszy niż Brodzki – choćby dlatego, że jesteśmy w stanie przejąć się tym, co czuje, wyobrazić sobie jego myśli, zrozumieć motywy (od biedy motyw mordercy, btw, no nie był tak idiotyczny, ale o tym bardziej porozmawiałbym na mediach prywatnych, by nie spoilerować); byłem w stanie współczuć Ethanowi, zrozumieć go, a Brodzkiego za samego diabła nie mogę. Nie umiem sobie wyobrazić, jakim cudem możliwe jest to, by w sprawie własnego dziecka zachowywać taki stoicki spokój, takie zen, takie wyciszenie ducha. X.X
@ tuptaczek
> Tak się złożyło, że wczoraj oglądałam w telewizji Taken. I teraz co chwila staje mi przed oczami Liam Neeson w kontrze do "zrozpaczonego, szukającego" córki Brodzkiego. Masakra.
Właśnie sobie myślę, jaka by to była superaśna polska wersja "Taken", z tą kipiącą od emocji akcją. I napis promocyjny:
"Porwali mu córkę. Zrobi wszystko, by jej nie znaleźć".
I Liam Neeson w roli Brodzkiego, jak marnuje czas, chodząc i pierdoląc bez sensu, niszczy dowody rzeczowe, prowadzi przesłuchania, z których niczego się nie dowiaduje, trochę se pośpi, trochę pochędoży, znowu trochę połazi… hit murowany!
Quay
Metr liny stalowej o średnicy 30mm waży ponad 3kg, a zbrodzień manipulował czterema metrami tej liny. Ale, ale! Ałtor pisze o linie cumowniczej używanej przy cumowaniu "większych statków". Do tego celu nie używa się lin stalowych!
No cóż, mnie też podczas lektury tej analizy przypominał się Ethan Mars. I jakich wad by Heavy Rain nie miało, to jeśli chodzi o spójność fabuły, kreację postaci, klimat i czystą przyjemność ze śledzenia całej historii – wygrywa z dzieUem Woźniaka w przedbiegach. Już nawet seksy Ethana z Madison miały jakiś klimat i /jakoś/ mieściły się w granicach prawdopodobieństwa psychologicznego oraz sytuacyjnego. Szczególnie na tle dokonań Brodzkiego. Ethan i Madison, mimo szybkiego numerka, nie rozpraszali się wzajemnie i nadal desperacko szukali dzieciaka, a nie np. niespiesznie bełkotali do siebie.
O, to, to, to. Madison współdziałała w pełni z Ethanem, prowadziła to śledztwo razem z nim, pomagała mu, jak mogła, nawet go opatrywała i pomogła mu później w uzyskaniu dowodów, więc w porównaniu z Dagmarą…I ja się nadal pytam, skąd ona ma tego mordercę?!
Noo w heavy rain Ethan w zaskakujący sposób łączył poszukiwania syna z jedzeniem, piciem, opatrywaniem ran, szybkimi numerkami, jakby Brodzki usłyszał, że tak się da, to by mu głowa eksplodowała pewnie xD
"Brodzki dał po heblach"
Hy? Ja wiem, że jestem starej daty, niedoinformowana i w ogóle, ale "heble" to określenie stołu mikserskiego! Każdy realizator dźwięku siedzi "za heblami", a często także "przed sitem". "Sito" to mikrofon w slangu radiowców.
Piasia1, akurat określenia "dać po heblach” jako "gwałtownie wcisnąć hamulec" to się używa od pół wieku co najmniej (tak mawiał mój teść, takoż mój ojciec – obaj rocznik 1946, tego określenia używamy też mój mąż, ja i wielu innych kierowców). Może po prostu nie w każdej wsi to jest popularne (z zadupia świata jestem ;)).
*
floxanna
"Mimo upływu raptem kilku dni od brutalnego morderstwa, jakiego dokonano na mieszkającej na końcu alejki Izabeli Otwinowskiej, miejsce zupełnie nie zmieniło swojego charakteru." Powinno ogłosić żałobę i wywiesić flagi z czarnymi wstążkami czy z radości rozpocząć uliczny karnawał?
"Był to klasyczny przykład na to, jak człowiek, będący dostatecznie długo w jakimś miejscu, zrasta się z nim. Jak kameleon." ratujmy wrośnięte w drzewa kameleony!!!
"To w ogóle solidna lina, używa się takich przy cumowaniu większych statków.
Czyli dość gruba. Pomimo to, drzwi się domknęły, a winda pojechała." a morderca był w stanie zawiązać ją komuś na szyi, taka lina jest przy okazji droga i jakby nie patrzeć nieporęczna