Nie da się napisać powieści kryminalnej bez doskonałego opisu psychologicznych relacji między kilkoma ludźmi biorącymi udział w opowieści” – gość TV Kultura o Teatrze Sensacji Kobra.
Ale że mamy dla Was kolejny odcinek analizy Mistrza Katarzyny M., nie spodziewajcie się zbyt wiele po tekście głównym. Jest kilka osób i wielka chuć między nimi. Są “momenty” i strzelaniny, ale głównie jest pisanina aŁtorKasi.
A na końcu – morderczy sztorm i przepis, jak uratować się na pełnym morzu.
Zapraszamy! Kura, Królowa Matka, Dzidka i Jasza.
Nikt nie uprzedził Soni, że tu, w VillaRosie, będzie tak pięknie.
Powinni ją jakoś do tego przygotować, no nie? Choćby okleić przejście podziemne plakatami z napisem: Nie bądź głupia, daj się porwać, w VillaRosie jest pięknie!
“Postrzelenie, porwanie, wykwintne wnętrza, piękne widoki, uzależnienie od narkotyku, pierwsza dawka gratis! All inclusive and more!”
Sonia zwiedza posiadłość Raula, dociera do przystani, gdzie zacumowane są dwa luksusowe jachty, wchodzi nawet na jeden, nie po to, by uciec, ale powdzięczyć się i poudawać, że jest bogatą, rozpieszczoną panienką. Aż tu wtem! Od strony morza nadpływają dwie motorówki, od lądu nadjeżdżają dwa jeepy, wszystko pełne uzbrojonych mężczyzn. Czy to ekspedycja karna po uciekinierkę? Nie, to zaczyna się zapowiedziana wcześniej dostawa “towaru”. Sonia zostaje wsadzona do jeepa i odtransportowana z powrotem do domu.
Dom zdawał się pusty. Sonia zajrzała do pomieszczeń na parterze – salonu, kuchni, jadalni, biblioteki – ale panowała tu cisza i spokój, zupełnie jakby Villa-Rosa nie była siedzibą szefa mafii, a zwykłym letnim domkiem na plaży.
Bo w siedzibie szefa mafii to nic tylko od rana do wieczora wrzask, hałas i pijackie burdy.
Ponadto siedziba szefa mafii jest przytulną, maleńką chatką i jeżeli nikogo nie ma w salonie, kuchni, jadalni oraz w bibliotece to oczywistym jest, że nie ma go również w żadnym z pięciu skrzydeł i trzech pięter budynku.
Dziewczyna weszła na pierwsze piętro, którego jedynym mieszkańcem oprócz niej była Andżelika, stanęła pod drzwiami jej sypialni i chciała zapukać, ale… zamarła z uniesioną dłonią, bo ze środka dobiegły Sonię dziwnie znajome dźwięki. Słyszała je wczorajszego wieczoru: jęki, mlaśnięcia, postękiwania…
To chyba nie odeszli dalej niż dwa kroki od domu, skoro tak wyraźnie wszystko słyszała.
Albo ma słuch jak nietoperz.
Oparła czoło o chłodną powierzchnię drzwi i zacisnęła powieki. Dłoń opadła bezwładnie. Wiedziała, kto jest po drugiej stronie, wiedziała, kto zabawia się z Andżeliką i zapragnęła umrzeć.
– Raul, dlaczego z nią? – wyszeptała, czując łzy napływające do oczu. – Dlaczego właśnie z nią?
Bo innej kobiety tu nie ma? No, chyba że wolałabyś zobaczyć go z Pawłem.
Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, nacisnęła klamkę. Drzwi uchyliły się bezszelestnie. Weszła do środka, minęła krótki korytarz i – też nie wiedząc, dlaczego to robi – zajrzała do sypialni.
Nogi ugięły się pod nią z ulgi, tak że musiała przytrzymać się ściany. To nie był Raul.
Mała próbka bezdyskusyjnych nieumiejętności aŁtorkasi w opisywaniu scen seksu *ustawia wielką czerwoną płachtę w kształcie kwadratu zasłaniającą bezpośredni widok*
Choć rzeczywiście pośrodku szerokiego łoża królowała Andżelika.
Andżelika z szeroko rozstawionymi nogami, między którymi rytmicznie poruszał się nagi tyłek nieznajomego mężczyzny.
Zastanawiam się z całą mocą: po tyłku poznała, że to ktoś nieznajomy, a nie Raul?
Zapewne był to tłusty, masywny, plebejski zad, tak różny od zgrabnych, wytwornych pośladków pana de Luca.
<z najwyższym trudem opanowuje atak nieubłaganej, bujnej wyobraźni podsuwającej jej wizję Soni, wchodzącej na paluszkach do pokoju w celu poklepania pana po gołym zadku>
Unosił pośladki dziewczyny na obu dłoniach i wbijał się z całych sił, popędzany jej gardłowymi okrzykami:
– No dalej, dalej, ogierze! Tylko na tyle cię stać? Mocniej! Rżnij mnie, fiucie, mooocniej!
Ja się cały czas zastanawiam, w jakich językach oni wszyscy się porozumiewają.
*trzepocze rzęsami* uniwersalnym językiem miłości…
Andżelika leżała wygięta w łuk, z szeroko rozrzuconymi rękami, poddając się uderzeniom tamtego. Powieki miała zaciśnięte, zaciskała także zęby, przez co jej twarz nabrała wyrazu nie ekstazy, a nienawiści.
– Bierz mnie, gnoju! – wyrzuciła z siebie i nagle wbiła długie paznokcie w pośladki mężczyzny.
No przecież cię bierze, i to od dłuższej chwili, nie?
Może jego drążek za krótki…
Ten zaklął, strzelił ją otwartą dłonią w udo i wrył się penisem jeszcze głębiej. Andżelika jęknęła przeciągle, otworzyła szeroko zielone oczy i… jej wzrok padł na przytuloną do ściany… Sonię. Zamarła na chwilę, zdumiona. Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, suwając rytmicznie.
Bo jak ja tu komuś zasunę….
Mam! Mam algorytm na tym suwaku!
W następnej chwili Andżelika uśmiechnęła się z mieszaniną politowania i kpiny i… rozsunęła nogi jeszcze szerzej, wystawiła biodra jeszcze chętniej.
Jeszcze trochę, a założy sobie nogi za uszy.
Albo facet wyjdzie jej przez plecy.
Serce ma już przebite przez Viniego, po prostu teraz stanie się jeszcze większą ciekawostką anatomiczną.
Sonia zaś… stała i patrzyła. Po prostu nie była zdolna wykonać kroku w tył i umknąć tak cicho, jak się tu znalazła.
Tylko zajrzałaś do sypialni podobno, a teraz już w niej jesteś i przytulasz się do ściany? Niewiniątko.
Nigdy w życiu nie była świadkiem takiej sceny. Jak większość z nas, jak mniemam. Na pary migdalące się zbyt ostentacyjnie w miejscach publicznych patrzyła z zażenowaniem i szybko odwracała wzrok. Owszem, widziała parę filmików pornograficznych, jeszcze w czasach gdy była normalną, dopiero co rozbudzoną nastolatką, ciekawą tych spraw, ale… na żywo?
Nie no, chciałaby na martwo?
Ona, Sonia, co sama nie posunęła się dalej niż macanki na tylnym siedzeniu samochodu?
Ona, Sonia może się i nie posuwała, ale że oni, chłopcy, się odsuwali od posunięcia?
Dlaczego więc teraz stała w drzwiach i szeroko otwartymi oczami patrzyła, jak jakiś facet posuwa Andżelikę?
Bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Dlaczego słuchała wszystkich tych jęków, przekleństw, uderzeń nagich lędźwi o nagie łono?
Och! Och! Jak wzniośle i biblijnie! Gdzie się podział kutas suwający w cipie? 😛
Sonia, czując że sama wilgotnieje, zrozumiała nagle – co ci odbiło, dziewczyno?! – że gdyby na miejscu tego faceta był Raul, ona, Sonia, bez namysłu dołączyłaby do nich.
Widzę to, widzę jak ona, Sonia, z rozkosznym chichotem wskakuje do łóżka chędożącej się pary i na siłę włącza się do zabawy.
Zrobiłaby to, co tamta: rozrzuciła nogi i naparła biodrami na jego lędźwie, by poczuć wdzierające się do wnętrza prącie, wielkie, gorące i twarde [no, żeby to się mogło udać Raul musiałby być jeszcze większą ciekawostką anatomiczną niż Andżelika] i potem, tak jak tamta, jęczeć i błagać:
– Bierz mnie, mocniej, o Jeeezu [z naukowym zainteresowaniem – czy “o Jeeeeezu” jest obowiązkowe?], tak, mooocniej!
Gdyby na miejscu tamtego był Raul, to ona mogłaby najwyżej pogiglać go po zadku.
I tak jak tamta zadrżeć nagle od stóp do głów, zadygotać, wygiąć się w łuk i jęcząc: – Taaak, taaaak, ooooch! – zatracić się w orgazmie. A potem opaść na skotłowaną pościel, bezwładnie, bez tchu i czekać, aż dojdzie także…
Sonia zacisnęła uda.
A potem pomyślała o różnych warzywach na sałatkę.
I noworocznym orędziu prezydenta.
Facet, którego nie znała nawet z imienia [kto? Sonia? Czy jest na ty ze wszystkimi na półwyspie? I skąd wie? Po tyłku poznala, że go nie zna?], uderzył jeszcze parę razy, po czym odrzucił głowę do tyłu, krzyknął krótko, i opadł na łóżko, wysuwając się z wnętrza dziewczyny. Leżeli obok siebie, dysząc ciężko, Andżelika na plecach, on na brzuchu.
Sonia nie mogła oderwać zszokowanego spojrzenia od wilgotnego sromu tamtej. Od falujących piersi, od sterczących sutków dziewczyny i… od nagich pośladków mężczyzny, poznaczonych długimi czerwonymi pręgami od jej paznokci.
Niestety, te pręgi też nie układały się w żadne imię.
– Chcesz się przyłączyć? – padło nagle pytanie.
Andżelika znów patrzyła wprost na nią.
Sonia zamrugała.
– Teraz? To już musztarda po obiedzie.
Nie wiadomo, może we dwie wywołałyby powstanie.
Sonia ucieka w popłochu i natyka się… no nie zgadniecie na kogo!
– Och, Raul… – jęknęła i wtuliwszy twarz w koszulę na jego piersiach, rozpłakała się.
Objął dziewczynę, przycisnął do siebie.
– Co się stało?! Ktoś cię skrzywdził?!
Pokręciła głową.
– Ja… ja widziałam…
Przecież nie powie mu! Nie przyzna się, kogo widziała i o czym marzyła!
Och Raul… bo wiesz… Andżelika z ochroniarzem… a ja tak marzyłam, żeby ciebie klepnąć w zadek!
Raul nie może się dowiedzieć, jak bardzo go w tej chwili pragnie. Jak chętnie poszłaby z nim na górę, do swojej sypialni i…
Podniósł twarz dziewczyny pod brodę.
– Co widziałaś? – zapytał łagodnie, a Sonia zapragnęła go uderzyć. Za tę zwodniczą łagodność. I za to, że Raul nie porwie jej teraz na ręce, nie zaniesie… gdziekolwiek! I nie weźmie… Po prostu jej sobie nie weźmie.
Raul! Bierz ją, bierz, arrrry-kszy-kszszszyyy…
– Byłam na przystani, podpłynęli ludzie w motorówkach, z bronią – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
– I każdy z takim wielkim karabinem… – czuła, że trochę plącze się w zeznaniach.
Mów cokolwiek, byle nie dojrzał palącego pożądania w twoich oczach!
Na sałatkę jarzynową bierzemy: puszkę groszku, puszkę kukurydzy, dwie ugotowane marchewki, ogórka kiszonego… Nie, ogórka nie.
Wlazł kotek na płotek i mruga… Nie, to też nie, bo się kojarzy.
Stan wody Odry układał się w dolnej strefie stanów średnich i wynosił: w Raciborzu-Miedoni – sześćdziesiąt centymetrów – przybyło siedem…
Ty zbereźny Dzidu, aż sześćdziesiąt? I przybywa?!
“Życzę wszystkim obywatelom, aby we współczesnym, niespokojnym świecie nasz kraj pozostawał obszarem pokoju i bezpieczeństwa. Jako głowa państwa i najwyższy Zwierzchnik Sił Zbrojnych zapewniam, że będę dążył do zwiększenia naszego potencjału…” noż cholerajasnapsiakrew!
– I to ciebie aż tak poruszyło? – wymruczał, nie wierząc w ani jedno jej słowo. – Te sprawy ciebie nie dotyczą
Ci panowie z lufami tak cię przerazili? To nie łaź na przystań, będziesz spokojniejsza.
– dodał, dotknął jej rozpalonego policzka i chciał odejść, ale przytrzymała go desperackim gestem za rękę.
Odwrócił się, spojrzał pytająco w błyszczące gorączkowo oczy dziewczyny. Ujęła jego twarz w dłonie
i… I zabrakło jej odwagi na cokolwiek więcej.
Raul powoli pochylił się ku dziewczynie i pocałował jej ciepłe, miękkie usta.
– Powinnaś trzymać się ode mnie z daleka, Soniu -wyszeptał. – Jestem niebezpieczny. I… i…. I nie umiem kochać, o!
To po zarazę trzymasz dziewczynę blisko siebie? Albo ją otruj, albo odeślij gdzieś na koniec mapy.
Och, Raul, jaki jesteś mhroczny! Normalnie tak mhroczny, że sam jeden mógłbyś robić za festiwal blackmetalowy za kołem podbiegunowym w czasie nocy polarnej!
– Wiem i… nie mogę. – Ona również szeptała. -Próbowałam, ale nie mogę. Ja… ja cię…
…nie wydam policji, nic nie widziałam, żadnego transportu…
(…)
Andżelika uchyliła zachęcająco drzwi swojego pokoju, a tam facet, z którym przed chwilą się zabawiała, podskakiwał na jednej nodze, wciągając na drugą nogawkę spodni. Na widok Raula zastygł w tej tragikomicznej pozie.
Raul wyciągnął powoli komórkę z kieszeni spodni, wybrał numer i zapytał z pozornym spokojem:
– Stanley, dlaczego jeden z twoich ludzi, zamiast patrolować teren, pieprzy się w moim domu z moim gościem?
Niech idzie do siebie i pieprzy własnych!
– Z Sonią?!
A co ten Stanley taki zainteresowany?
– Gdyby tknął Sonię, już by nie żył – wycedził Raul, patrząc prosto w oczy znieruchomiałemu mężczyźnie.
A że tknął Andżelikę to żyć będzie, ale…
– Przyjedź tu i zrób to, co zwykle robimy w takich wypadkach.
W takich wypadkach? Czyli w jakich, gdy ochrona przeleci panienkę, przywiezioną na wyspę przez Viniego? A myślałam, że wyspa jest pozbawiona kobiet… <dziwi się obłudnie>
Może ta ochrona niekoniecznie panienki przelatuje… Cypr – kózki; o panach nie wspomnę…
No w sumie, wszak Cypr to wyspa bogini miłości…
Nie wiem, co oni zwykle robią w takich wypadkach, ale…
Tamten, nadal z jedną nogą w spodniach, pobladł.
…ale chyba nic przyjemnego.
Andżelika usiłuje odkręcić sytuację, wmawiając Raulowi, że między nią a ochroniarzem do niczego nie doszło – “ledwie zdążył ściągnąć spodnie, a tu wy wpadacie”. Nie pomija okazji, żeby wbić szpilę Soni, pytając Raula, czy dziś w nocy TEŻ do niej przyjdzie – na co Sonia ucieka jak spłoszona łania.
– Zadowolona? – zapytał lodowatym tonem.
Andżelika wzruszyła ramionami.
– Mam się wynosić? – odpowiedziała pytaniem.
Zastanawiał się nad tym od wczoraj, gdy tu przyjechała.
Od wczoraj. Od wczoraj, a już zdążyła zaliczyć <liczy na palcach> raz, dwa, trzy, cztery…. <gubi rachubę> baaaaardzo dużo numerków oraz dwóch facetów. Zaczynam się poważnie zastanawiać, co poszło źle w temacie: “Przekonujemy Raula, że jestem godna miłości celem rozkochania go i zdobycia jego zaufania”.
– Nie – odparł wolno. – Jeszcze mi się przydasz.
Skrzętny gospodarz nie wyrzuca z domu niczego, co może się jeszcze przydać.
Odetchnęła ledwo zauważalnie. Miała przecież zadanie do wykonania, a jak do tej pory wszystko robi nie tak. To przez niego, Raula. To jego widok, jego obecność, jego niedostępność, jego dzika pierwotna męskość odbiera Andżeli rozum.
Profesjonalizm pełną gębą.
Oto dziki, pierwotny mężczyzna, będący marzeniem kobiet:
(…)
– Nie zabijesz tego facia? – musiała się upewnić.
Raul zaśmiał się krótko.
– Nie. Nie zabijam ludzi tylko za to, że zaliczyli szybki numerek z łatwą laską.
Łatwą? ŁATWĄ? Z laską… znaczy, z dziewczyną godną miłości, mój Raulu, żebyś mi to zapamiętał!
– Ja nie jestem taka, jak myślisz!
Wcale nie jestem łatwa! Opierałam się całe dwie minuty!
– Och, oczywiście, że nie… – Uśmiechnął się na pół kpiąco, na pół pogardliwie i widząc wbiegającego do domu Stanleya, odwrócił się ku niemu. – Przeładunek skończyliście?
On, Raul pyta jego, Stanleya w obecności jej, Andżeli, o przerzut towaru?
– Kończymy. Wszystko jest w porządku.
To bierz się za opublikowanie biuletynu. I status na fejsie sam się też nie wpisze.
(…)
Raul obrzucił wszystkich troje uważnym spojrzeniem. Stanley wyśle tamtego na jakiś parszywy posterunek [coś jak posada ambasadora w Ułan Bator] – tę sprawę może uznać za załatwioną – ale nadal nie wie, co tu właściwie robi [Raul, nie bądź dzieckiem, jak to – nie wiesz?], i z czyjego polecenia, Andżelika Herman.
Wzrok Raula spoczął właśnie na niej.
– Masz ochotę na spacer plażą? – zapytał nagle.
Posłała mu zdumione spojrzenie. Po tym wszystkim zaprasza ją na romantyczną przechadzkę?!
Oczywiście. Nie bierzemy pod uwagę nic innego, tylko że będzie romantycznie i zmysłowo.
I czule. I czule. Pamiętaj, Jaszu, że w opkach to pakiet zasadniczy: “On” jest zawsze namiętny, ale czuły.
(…)
Obciągnęła sukienkę, która podwinęła się nieco za wysoko, nawinęła pasemko włosów na palec, jakby się namyślała, a potem odrzekła:
– Chętnie.
Bo rzeczywiście znów była chętna.
A to nas Ałtorka zaskoczyła, co za rozmach w budowaniu postaci, nie posiadam się z podziwu!
Andżelika, widzę, jest z tych, przy których nie można używać takich słów, jak “chętnie” czy “stać”, bo wszystko im się kojarzy.
Andżelika, jak ujrzy “Bitwę pod Grunwaldem” w muzeum, to się skrzywi, że niby taki wielki malarz, ten Matejko, a same dupy, cycki i kutasy malował. Jak w tym starym dowcipie o seksoholiku.
****
Mieszkanie na drugim piętrze starej, przedwojennej, rozsypującej się kamienicy obserwowali przez cały dzień – od świtu, do wieczora. Vincent, Artur i Dawid, który siedział tutaj, na ulicy Wileńskiej, vis-a-vis kawalerki Soni już ponad tydzień.
Powtórzę się – po co?
To on nagrał mężczyznę wyglądającego zza firanki i on przesłał nagranie Raulowi.
To znaczy, że znalazł się ten trzeci, który zna hasło otwierające serwer.
A kto wysłał spreparowane zdjęcie Soni, też Dawid? Po co?
Jego zmiennik, bo przecież nie mógł strzec posterunku sam przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, został dziś rano odesłany na Cypr. Dawid miał doń dołączyć, gdy tylko Vini go zwolni.
– Na pewno jest ich dwóch? – Vincent zadał to pytanie po raz kolejny.
– Na pewno. Obydwaj nie opuszczają mieszkania. Nie wiem, skąd biorą żarcie, ale nie ruszają się z tej dziupli nawet na krok.
– Może ktoś im przynosi?
– Może wychodzą tylnym wyjściem?
– Ta kamienica ma tylko jedno. Przez bramę. Sprawdziłem osobiście i gadałem z dozorcą, jako monter z wodociągów.
Akurat pod ręką miał strój roboczy:
I przez ten tydzień nikt im nie przynosił jedzenia, ani też oni sami po nie nie wychodzili. Jedno z dwojga – albo Sonia miała nadzwyczaj dobrze zaopatrzona lodówkę, i to raczej sporych rozmiarów
https://pl.pinterest.com/pin/120893571218172018/
… albo obaj, jeden w drugiego, to jogini. Albo robią sobie głodówkę dla zdrowotności i urody.
Vini skinął głową. Czego jak czego, ale braku inteligencji ludziom Raula nie można było zarzucić.
Wszystko jest tajne przez poufne, pełna konspira, obserwacje i inne atrakcje, do tego ludzie Raula, którzy wszyscy jak jeden płynnie mówią po polsku i znają Warszawę jak własną kieszeń. Tylko dlaczego to takie niewiarygodne?
– Dobra, przejmujemy ten biznes – powiedział, patrząc na zegarek. – Za dwie godziny masz lot do Antalyi. Jeśli się pospieszysz i stać cię na wycieczkę…
A to mafii nie stać na zafundowanie swemu pracownikowi powrotu?
(…)
Vincent ruszył schodami na drugie piętro, po drodze wyjmując pistolet i nakręcając na lufę tłumik.
Będąc pod drzwiami mieszkania Soni, wtulił się plecami w ścianę i sięgnął po telefon komórkowy. Wystukał sms i… czekał w zupełnej ciszy i ciemności.
A komu on tego esemesa wysłał, ach komu?
(…)
Vini nacisnął klamkę. Ustąpiła. Drzwi uchyliły się. Wszedł do ciemnego ciasnego korytarza, stanął za [ej, chyba przed?] drzwiami pokoju i… dwóch mężczyzn wyszło mu naprzeciw.
Prawie nie mierząc, strzelił dwa razy. Obaj upadli jak podcięci. Krew i strzępy mózgu trysnęły na dywan, ściany i podłogę małego pokoju. Vini pochylił się nad jednym, pochylił nad drugim i oddał jeszcze po dwa strzały. Tak jak uczył go starszy brat: raz w głowę, dwa razy w serce…
No to nieźle nabałaganił w obcym mieszkaniu.
Ale po jaką cholerę w serce, i to dwa razy?
I po jaką cholerę strzelał w głowę temu, którego mózg zbryzgał ściany kawalerki???
Zabrzmiały jak ciche kaszlnięcia i nawet łomot upadających ciał nie zwróciłby uwagi mieszkańców.
Gdyby co? Jeśli korzystamy z trybu przypuszczającego, to dobrze byłoby dodać resztę.
Jaki ma związek to, że Vini strzelał z broni z tłumikiem z faktem, że nikt nie zwrócił uwagi na łomot padających ciał? Że niby człowiek zastrzelony z broni z tlumikiem pada na ziemię jak piórko, zdmuchnięte powiewem zefiru?
Vini, z mimowolną odrazą obszukał jeszcze drgające trupy, zabrał portfele obydwu i ponownie wziął do ręki swoją komórkę.
Portfele zabrał, żeby upozorować napad rabunkowy.
– Artur, chodź tutaj – rzucił półgłosem.
Parę chwil później usłyszał na klatce schodowej ostrożne kroki. Jeszcze chwila i „goryl” wszedł do mieszkania.
– Co je… – chciał zapytać, ale przerwała mu w pół słowa kula kalibru 9 mm.
Runął twarzą w dół, podtrzymany troskliwie przez Vincenta. Ten oddał jeszcze dwa strzały, dokładnie wykonując instrukcje brata, po czym wytarł swojego glocka ze śladów własnych palców i umieścił go w dłoni Artura. No… teraz wyglądało to na gangsterskie porachunki, bo tym przecież było.
Tak, jasssne. Tylko proszę mi nie tłumaczyć, jakim cudem trzy trupy z dwukrotnie przestrzelonymi sercami i roztrzaskanymi głowami, mogły się nawzajem tak perfekcyjnie pomordować z tego samego pistoletu.
Artur zastrzelił dwóch zbrodzieni, po czym popełnił samobójstwo, gdy ujrzał ogrom swego zepsucia, tak to widzę.
Wiesz, to możliwe. Musiał tylko drugi raz strzelić sobie w serce, a źle widział bez głowy.
Zadowolony wyszedł z mieszkania równie cicho, jak tu wszedł. Zamknął drzwi na klucz, by nikt zbyt wcześnie nie odkrył zbrodni, i zbiegł na parter.
Dopiero będąc w Śródmieściu, wybrał cypryjski numer komórki Raula.
– Słuchaj, stary, nie jest dobrze – zaczął, gdy tylko ten odebrał. – Postrzelali się z Arturem… Nie żyją wszyscy trzej.
– No daję ci słowo, że nie żyją! Sam widziałem!
Ja też oberwałem. Nie, nic mi nie jest, powierzchowne draśnięcie.
Dam radę wrócić do VillaRosy, ale dopiero za parę dni. Nie zdążysz zatęsknić. Zakotwiczę w naszym mieszkaniu na Hożej, założę kilka szwów i wrócę, jak się trochę podgoi, okej?
A wszystko to tonem luźnej pogawędki i chichocząc pensjonarsko, albowiem prawdziwym twardzielom rany postrzałowe w tonie luźnej pogawędki nic a nic nie przeszkadzają.
Cypryjska mafia, widzę, nieźle się zagnieździła w Warszawie.
Rozłączył się, wszedł do apartamentu w starej, pięknej kamienicy, który Raul zajmował, gdy gościł w Warszawie, zrzucił ubranie, przeszedł do łazienki, stanął pod prysznicem i, nie rozkręcając wody, przyłożył pistolet, również z tłumikiem nałożonym na lufę, do uda.
Skąd wziął pistolet? Przecież swojego glocka zostawił na miejscu strzelaniny, w stygnących palcach Artura?
Glocka załadował przecinkami jak śrutem.
Zacisnął szczęki, aż chrupnęło i… pociągnął za spust. Padł cichy strzał. Vincent szarpnął się całym ciałem.
– Kurrrwa! – warknął, patrząc na tryskającą z rany krew.
Hurrra! Trafił w tętnicę udową!
<stoicko> O jednego boCHatera będzie mniej.
Strzelanie do samego siebie nie należało do łatwych. Poczuł, że robi mu się słabo. Rąbnął pięścią w kafelki. Ból stłuczonych knykci otrzeźwił go w sekundę.
W przeciwieństwie do bólu przestrzelonego uda.
Usiadł, wyciągając nogę przed siebie, wziął w palce igłotrzymacz i wbił zakrzywioną igłę o trójkątnym ostrzu w skórę uda. Teraz naprawdę musiał zacisnąć zęby. Strzał to strzał, ale szycie rany było torturą…
Przestrzelił się na wylot, czy właśnie zaszywa sobie kulę w środku?
Może ją wyssał, jak Indianie wysysają jad żmii?
Jakaś, nie wiem, dezynfekcja? Cokolwiek? Poza tym już widzę gościa, który natychmiast po strzeleniu do siebie bierze się w garść na tyle, żeby zaraz zaszyć sobie ranę, z kulą czy bez.
(…)
Wreszcie, skonany po ciężkim dniu, padł na łóżko i zasnął snem sprawiedliwego.
Nie spałby tak spokojnie, wyniośle ignorując rwący ból w przestrzelonej nodze, gdyby wiedział, że Dawid, otrzymał dzień wcześniej pewne rozkazy i wykonał je bardzo dokładnie.
Dziękujemy, Narratorze Profetyczny!
****
Andżelika szła obok Raula plażą mieniącą się we wszystkich odcieniach złota i czerwieni, nie wierząc we własne szczęście. Oto miała wymarzonego mężczyznę na wyciągnięcie ręki! Jeśli rozegra tę rundę poprawnie… kto wie, jak się dzisiejszy wieczór skończy.
Postanowiła powstrzymać nieco swe zapędy i nie narzucać się Raulowi. Niech on, do cholery, wykona pierwszy ruch! Bo po to chyba zaprosił ją na spacer? By z dala od wścibskich oczu swojej dziwki zabawić się z nią, Andżeliką?
– J a k poznałaś Vincenta? – zapytał nagle.
– W sensie biblijnym.
– Oraz gruntownie i w najdrobniejszych szczegółach.
– Podczas konnej przejażdżki – odpowiedziała bez wahania. I aż zarumieniła się na wspomnienie seksu na koniu. Jeeezu,
Nie wiem, czy wy też dostajecie piany na ustach od tego wiecznego “Jeeeezu”?
z młodszego de Luci [de Luki] był kawał drania, ale pomysłowego drania! Nie może teraz o tym myśleć, bo już jej się ciepło robi między nogami!
Słuchajcie, ja sie naprawdę zaczynam martwić o naszą Andżelikę, może to się da leczyć?
Ma być spokojna, skromna i opanowana! – Ja wracałam, Vini właśnie wyjeżdżał i… wpadliśmy sobie w oko.
– Był to więc przypadek? Nie zostaliście sobie przedstawieni na żadnym przyjęciu czy w klubie?
Andżelika pokręciła stanowczo głową. Przypadek, owszem. Szczęśliwy zbieg okoliczności. Tym szczęśliwszy, że szukając dojścia do Raula, trafiła na jego brata, ale przedstawieni sobie nie zostali. Sami się… hmm… poznali. I to dogłębnie.
– Jak ci się tutaj podoba? Na Cyprze? W VillaRosie?
– Och, jest cudownie! – wykrzyknęła tak spontanicznie, że musiał się uśmiechnąć. Kochał to miejsce i cieszył go szczery zachwyt nielicznych gości. A gdyby ta dziewczyna nie dała się poznać jako zbyt łatwa i zbyt chętna, doprawdy byłaby miłym, uroczym gościem… – Mogłabym tu zostać na zawsze – dodała z przekonaniem. Gdyby wiedziała, że to życzenie się spełni…
Na szczęście my, dzięki niezłomnie trwającemu na posterunku Narratorowi Profetycznemu, już to wiemy. Dziękujemy ci, Narratorze Profetyczny!
Właśnie chciałam zaproponować, że znamy się już z Narratorem Profetycznym tak dobrze, że powinien dostać jakieś imię. Może – Piotruś?
– Usidlisz Viniego, to zostaniesz – mruknął.
Nie usidlisz – wylatujesz.
Viniego, albo ciebie – zgodziła się w duchu.
Albo obu. I dodatkowo strażników.
– Rodzice nie są zaniepokojeni twoim zniknięciem? – pytał dalej.
– Mieszkam osobno. Czasami znikałam na całe miesiące, wypuszczając się to tu, to tam. Nie są nadopiekuńczy i nie kontrolują mnie na każdym kroku, tak jak starzy tej twojej Soni.
O, to było ciekawe…
– Skąd przyszło ci do głowy, że ona jest kontrolowana?
Andżelika zmieszała się. Chciała oczernić nieco tamtą królewnę w oczach Raula,
Och, ależ ją oszkalowała!
Delikatnie daje do zrozumienia, że Raul będzie miał natrętną teściową?
ale chyba się zagalopowała. Trzeba szybko coś wymyślić!
– Dzwonią do niej bez przerwy, wysyłają sms-y. Sama mi mówiła! – odparła szybko.
Mężczyzna zaśmiał się.
– Byłbym ci uwierzył, gdyby nie to, że Sonia nie ma rodziców i nie ma telefonu.
(…)
– Kto cię tu przysłał?
Zmartwiała. Od stóp do głów przeszedł ją dreszcz.
Z twarzy Raula zniknął uśmiech i zniknęła łagodność. Z oczu zniknęło rozbawienie. Patrzył na nią uważnie, ale nie wrogo. Była tylko pionkiem w czyjejś grze. Chciał wiedzieć w czyjej.
– Taki jeden – odpowiedziała niechętnie po długiej chwili. – Ma na imię Robert. Pokazał mi twoje zdjęcie i zaproponował… sporą sumę za…
– Za? – ponaglił ją, bo umilkła, przerażona tym, co ma wyjawić.
– Za uwiedzenie ciebie. Ale ja nie chcę już tych pieniędzy! – zakrzyczała. – Ja mogę to zrobić za darmo!
-
Zrozum! To było ogłoszenie w gazecie, takie na Aaaa. Aaaaby zarobić i z łóżka nie wychodzić. Potem tu przyjechałam i mam zrobić ci dobrze tak jak dziekanowi, Robertowi, Vincentowi i temu tam strażnikowi…
Zaśmiał się. Znów się roześmiał, a ona odetchnęła z ulgą. Może zdoła się z tego jakoś wyplątać? Może Raul jej nie zabije?
– Jaka to była kwota? – znów pytał łagodnie, niemal czule.
Posłała mu żałosne spojrzenie.
– Sto tysięcy.
Sto tysięcy? Pewnie jeszcze złotych polskich, a nie euro czy dolarów? I to ma być ta oszałamiająca suma, mająca jej wystarczyć na ciuchy i kosmetyki do końca życia? To albo planowała skromnie poprzestać na ciuchach z sieciówek, albo przewidywała, że długo nie pożyje.
Zrobiła niedawno badania. To bezustanne grzmocenie się z kim popadnie bez zabezpieczenia nie kazało długo czekać na smutne efekty.
– Za uwiedzenie mnie?
Nie tylko – odparła w duchu. – Przede wszystkim za szyfr do sejfu.
Oby tylko o to nie spytał…
– Czego szukałaś w mojej sypialni?
A jednak. Spytał.
– Złota i klejnotów – szepnęła, a w jej oczach pojawił się strach. – Już jestem martwa.
Mirry i kadzidła.
Gdy tylko stąd wyjadę, jestem martwa. On mnie zabije za to, że ci powiedziałam… – Broda zaczęła jej drżeć i Andżelika się rozpłakała.
– Nie musisz stąd wyjeżdżać – zauważył. – Tutaj, w VillaRosie, jesteś bezpieczna.
Tu, w siedzibie mafii jesteś bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej.
Mafiozi założą przytulisko dla dziewcząt, które tylko przy nich będą naprawdę bezpieczne. Jak miło. Rzeczywiście są czuli i opiekuńczy.
– Nap-naprawdę? – wyjąkała. – Zrobiłbyś to dla mnie? Pozwoliłbyś mi tu zostać?
– Przez jakiś czas – oczywiście. Później znajdziemy ci miejsce równie bezpieczne jak ten dom. Rozumiesz jednak, że muszę wiedzieć wszystko o tym, który dał ci na mnie zlecenie?
Andżelika rozłożyła ręce. “Był o, taki!”
I to wszystko, jeśli chodzi o zleceniodawcę.
Kiwnęła głową i otarła oczy gestem małej dziewczynki. Była w tym momencie taka bezbronna i tak śliczna, że gdy zarzuciła mu ręce na szyję, przylgnęła doń całym ciałem, wyszeptała: – Dziękuję ci, Raul – i zaczęła go całować, nie bronił się. Nie odepchnął jej. Nie spojrzał w kierunku domu, na taras pierwszego piętra, gdzie stała Sonia, patrząc wprost na nich i przyciskając do ust obie dłonie, by zdusić krzyk.
Śmierć kuriera, postrzał w ramię, porwanie, uwięzienie – nic tak nią nie wstrząsnęło, jak ten widok.
(…)
Czuł tak przemożne pożądanie, jak chyba jeszcze nigdy przedtem. Jego męskość domagała się zaspokojenia. Teraz! Natychmiast! A Andżelika doskonale o tym wiedziała. Czuła wbijającą się w jej lędźwie wypukłość. Napierała na nią podbrzuszem. I całowała mężczyznę, jakby dla tej chwili została stworzona. Odrywała się na moment, by nabrać oddechu i jemu pozwolić odetchnąć, by w następnej chwili zatracić się znów w pocałunku, czuć jego język między zębami, na podniebieniu, głęboko w gardle, w żołądku, w dwunastnicy i… pragnąć więcej. Jeszcze więcej…
Żeby wyszedł drugą stroną?
– Raul, ja… ja już nie mogę – wyjęczała, czując że płonie między nogami. Niezaspokojone pragnienie sprawiało jej fizyczny ból. – Zostaw mnie i odejdź albo zróbmy to teraz, bo ja już nie mogę…
Sięgnęła w dół, wsunęła drżącą niecierpliwie dłoń w jego spodnie. Zacisnął zęby. Połowa jego jaźni pragnęła zaspokojenia tak samo gorączkowo jak Andżelika, druga połowa pytała go uprzejmie, co on wyprawia i czy aby nie oszalał.
Raulu, zachowuj się! Przecież wiesz, że wolno ci kochać się tylko ze swoją prawdziwą Tró Loff, od innych – wara!
Na Boga, był dorosły! Był wolny! Nikomu nie składał przyrzeczeń, a ta, której naprawdę pragnął, była nietykalna!
Gdyż albowiem jest ona westalką, a za zbezczeszczenie jej dziewictwa bogini ześle straszliwe kary na cały Cypr.
Andżelika zaś… chętna, nieskomplikowana i tak… doświadczona, była pod ręką. Musi, po prostu musi dać upust pożądaniu, bo…
Zadzwonił telefon.
Zastygli oboje.
– Nie odbieraj – poprosiła.
To pewnie jakaś pierdółka w porównaniu z chucią spalająca ich oboje.
Ale on już wyciągał komórkę z kieszeni spodni, już cofał się o parę kroków, by odebrać połączenie.
Andżelika stała z rękami zwisającymi bezwładnie wzdłuż ciała i oczami pełnymi łez. Odkryła, że wypukłość, którą czuła, to była właśnie komórka w kieszeni?
Nawet nie da podsłuchiwać!
(…)
Skończył krótką rozmowę. Rzucił Andżelice ostre spojrzenie i odezwał się cicho, ale takim tonem, że dziewczyna zmartwiała.
– Spotkałaś Vincenta przypadkiem? Na konnej przejażdżce?
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się od niej jak od trędowatej i ruszył w stronę domu.
Chciała za nim biec, chciała wołać: – Raul! Raul, co z tobą?! Czekaj, dokończmy, a potem porozmawiajmy spokojnie! Powiedziałam ci prawdę! Od początku do końca prawdę! – ale… nie uczyniła ni kroku. Bo właśnie sama zaczęła się zastanawiać, jak to z tym spotkaniem było.
No, przejechała się na koniu Wicka i co w tym dziwnego?
Raul wraca bardzo zły do domu, trzaska drzwiami, a Paweł trzaska go w liczko.
Raul mówi:
– Słuchaj, wieczorem dzwonił Vincent. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, doszło do strzelaniny, tamci w środku są martwi, Artur też. Vini został ranny…
– Co mu jest?! – Paweł już rozumiał wzburzenie mężczyzny. Raul może nie okazywał tego na co dzień, ale kochał brata. Naprawdę go kochał.
– Daj mi dokończyć. – Raul potarł twarz gestem człowieka śmiertelnie zmęczonego.
Pocałunki z Andżeliką to był sport ekstremalny!
– Vini dzwonił, że jest ranny, niegroźnie, sam siebie zszyje i opatrzy…
Z piersi Pawła wydobyło się westchnienie ulgi.
Nie będzie musiał lecieć do Polski aby znów kogoś pozszywać.
Raul zaśmiał się nagle. A ten śmiech podniósł lekarzowi włosy na karku.
– Tylko widzisz, mój brat, Vini, opuścił mieszkanie Soni całkiem zdrów.
– Co ty… co ty opowiadasz?! To niby gdzie został ranny?!
– No przecież na Wileńskiej!
– Prawdopodobnie postrzelił się sam.
Paweł jak stał, tak usiadł.
– Po co…? W jakim celu miałby to zrobić? – wyjąkał. – Skąd o tym wiesz? Może informator… ?
– Dawid śledził rozwój wypadków z bezpiecznej odległości. Gdy Vini wyszedł, on miał za zadanie sprawdzić dziuplę. I zrobił to. Potwierdził słowa Vincenta: trzy trupy.
Miał zapasowy klucz, czy się włamywał?
Choć na strzelaninę to nie wyglądało, bo wszyscy trzej zostali załatwieni elegancko: dwa strzały w pierś, jeden w głowę, niczym na szkoleniu dla zawodowych morderców.
To wcale nie wyglądało na strzelaninę?
Może tam miało być “dwie strzały”?
Nie dałoby mi to do myślenia, gdyby Dawid nie rzucił przypadkiem uwagi: Vincent wybiegł z klatki schodowej, złapał taksówkę i odjechał. A godzinę wcześniej Vini dzwonił, że jest ranny. O to właśnie zapytałem Dawida, a ten potwierdził stanowczo: Vincent był cały i zdrów.
– Po co miałby sam do siebie strzelić? – wyszeptał Paweł, choć nie chciał znać odpowiedzi.
– Żeby mieć ranę na nodze. Znajdą się Oleńki, co będą ją całować.
Psiakrew, po raz kolejny mam odruch, żeby zalajkować komentarz, i niestety…
– Żeby mieć alibi do masakry na Wileńskiej. To on wystrzelał całą trójkę. A żeby wejść ot tak do mieszkania, w którym jest kocioł, musiał on sam ten kocioł zlecić.
No – nie. Kocioł polega przecież właśnie na tym, że wchodzą do niego różne osoby, tylko wyjść nie mogą.
I właśnie po to w czasie okupacji Niemcy organizowali kotły, żeby wyłapywać gestapowców. Bo to straszne sukinsyny były.
Po słowach Raula zapadła martwa cisza. Paweł przerwał ją pierwszy:
– Pieprzysz, stary. Zaczynasz podejrzewać wszystko i wszystkich, a wytłumaczenie może być proste: Vini był na takiej adrenalinie, że nie czuł postrzału. To się zdarza. A pułapkę zastawił Artur – przecież sam na to wpadłeś – to on szedł przodem i to on oberwał pierwszy. Vini musiał się bronić, więc dokończył sprawę tak, jak go uczyłeś: dwa razy w pierś, raz w głowę.
– Myślisz? – Na twarzy Raula odmalowała się ulga. Gdyby zdrajcą okazał się Vincent…
Lecz jeśli nie brat, to… kto?
Przez następne dwa dni Raul nie opuszczał strzelnicy. Wychodził o świcie, wracał nocą, prosił Pawła o coś do jedzenia [a Paweł nic tylko robił kanapki, gotował pożywne zupy z wkładką i siekał warzywa na sałatki] zamykał się w swoim apartamencie, dogrywając szczegóły kontraktu.
Tego wielkiego kontraktu pomiędzy producentem a kupcem Złotego Pyłu, którego strony z jakichś tajemniczych powodów nie mogły dogadać się same i musiały wydawać miliony monet na pośrednika.
Był znany w przestępczym światku jako perfekcjonista. Zarówno umowy były dopracowane do najmniejszych szczegółów, sporządzane w kilku egzemplarzach i poświadczane podpisem przez przynajmniej trzech pełnoletnich i niekaranych świadków, tak że inspektorzy z policji skarbowej do niczego nie mogli się doczepić
Już widzę te perfekcyjne umowy o dzieło.
A ja już widzę tych inspektorów z policji skarbowej, jak sprawdzają, czy faktura za kokainę zgadza się co do centa, i czy prawidłowo odprowadzono VAT!
pieniądze za towar były dostarczane na czas w takich nominałach, jak życzył sobie dostawca, ale i sam towar był osobiście przez Raula sprawdzany.
Nie narkotyki – tutaj musiał ufać dilerom, a z nieuczciwymi dostawcami rozliczać się szybko i bezwzględnie – ale już każdą sztukę broni sprawdzał własnoręcznie.
Rakiety ziemia-powietrze też?
Polecam również testowanie amunicji. A gdy się interes rozkręci i Raul zacznie handlować głowicami atomowymi, to też.
To on detalista był, już widze hurtownika, który wlasnoręcznie sprawdza każdą sztukę broni.
Tym razem testował również nowy sposób przemytu.
Karabiny ukryto w wózkach z kateringiem, jakie zabierano na pokład samolotów.
Genialny pomysł! W tych szufladkach tyle się zmieści!
Pomysł był genialny w swej prostocie. Nikt nie czepiał się zwykłych, metalowych wózków, chociaż było ich tak dużo, że blokowały przejście, toalety i kokpit, nikt też nie sprawdzał, czy turyści wylądowali głodni, czy najedzeni.
Uwaga, uwaga! Nasz człowiek w liniach lotniczych nadaje!
[Mangusta:] Ilość wózków zależna jest od konkretnego typu samolotu czy linii lotniczych, ale główna zasada jest taka: Z samiuśkiego rana lub też przed pierwszymi wylotami (zazwyczaj koło 3-4 rano) przyjeżdża ciężarówka z wózkami cateringowymi przygotowanymi do załadunku. Wózki wtedy się przenosi na specjalną ciężarówkę-podnośnik (normalne auta nie mają wstępu na lotnisko, chyba że po przeszukaniu co zajmuje ok godziny), takie jak widać czasami na lotniskach. Każdy wózek ma drzwiczki zapieczętowane specjalnymi numerowanymi pieczątkami, które jak złamiesz, to nie da się tego skleić z powrotem.
Więc jedyny sposób żeby coś przemycić w wózku, to być w kateringu, tyle że być w kateringu to też trzeba przejść kurs bezpieczeństwa i będąc przy pakowaniu wózków też trzeba normalnie przejść przez bramki jak każdy człowiek. Często lotnicze firmy cateringowe mają swoje bazy tuż przy lotniskach i obowiązują tam takie same procedury jak na lotnisku. Poza tym wszystkie wózki są później sprawdzane przez załogę pokładową i nie ma wuja we wsi żeby nie zauważyć broni. Złamana pieczątka jest traktowana jako potencjalne zagrożenie bombowe.
Wózki musiałyby być transportowane w luku bagażowym, na pokładzie nie ma miejsca, a normalne żarcie musi być, bo ktoś by zaczął coś bardzo szybko podejrzewać. Pasażerowie sami sobie potrafią wózek otworzyć, szczególnie jak się jakieś dzikie bydło trafi. Ogółem zbyt niebezpieczna opcja, nawet jakby lotnisko wiedziało. I do tego bardzo kosztowna.
Pamiętam jeden przypadek, na Schipholu w Amsterdamie, że prywatne 747 jakiegoś szejka z Iranu czy skądś miało mieć kontrolę luku bagażowego przeprowadzoną, ale uzbrojona po zęby ochrona nie wpuściła kontrolerów na pokład (niewpuszczenie jest równoznaczne z banem na latanie, zazwyczaj). Nikt do tej pory nie wie co było w tym samolocie, nikt nie wyciągnął konsekwencji.
Także no, jak ma się pieniądze to wszystko się da, ale przemycanie broni na komercyjnym pokładzie, gdzie mnóstwo idiotów się kręci, podczas gdy istnieje tyle bezpieczniejszych, tańszych alternatyw, jest głupotą.
Wychodzi na to, że wszyscy pracownicy linii lotniczych Vincenta powinni być w mafii – i jeszcze dodatkowo latać z jakichś tajnych, prywatnych lotnisk, gdzie nie obowiązywałyby procedury bezpieczeństwa.
Wycieczka last minute, sprzedawana za bezcen, opłaciła się Raulowi po stokroć.
Hint: linie lotnicze nie zajmują się sprzedażą wycieczek. A nic nie słyszeliśmy o tym, żeby bracia de Luca mieli też agencję turystyczną.
W transporcie, który właśnie przybył do VillaRosy z Rosji, przez Kaliningrad, jeden z polskich portów, potem lotnisko w Gdańsku, do Antalyi, a stamtąd niewielkim transportowcem do przystani w VillaRosie
A nie prościej (i taniej, biorąc pod uwagę łapówki, konieczne na każdym etapie) byłoby wozić broń z Rosji przez Gruzję do Turcji?
znajdowało się dwieście sztuk karabinów AK-47
jak na takie wożenie się dookoła mapy, to już można było przemycić ich więcej, bo co to za interes – dwieście karabinów po 2.500 zł. za sztukę? I to miało “po stokroć” zwrócić wszelkie koszta?
Więcej się nie pomieścilo w szufladkach wózków z cateringiem, logiczne przecież!
zwanych swojsko kałachami, lubianych i cenionych przez terrorystów na całym świecie za niezawodność w każdych warunkach, łatwość obsługi i konserwacji, a także przystępną cenę.
A w dodatku dostępnych w wielu kolorach i fasonach!
Natomiast rozmiary wózka cateringowego LOT to: długość 816 mm, szerokość 310 mm, wysokość 1030 mm. Długość standardowego AK to 870 mm. Coś będzie wystawać… Ojtam, ojtam, tu się przytnie, tam odkręci…
Oczywiście – jak informuje Nasz Człowiek w Liniach Lotniczych – mogą sobie zrobić całe wyposażenie na zamówienie, ale pamiętajmy, że zorganizowanie nowej trasy odbyło się w błyskawicznym tempie.
Oto wózek cateringowy nowej generacji:
(…)
Jednak karabiny musiał sprawdzić. Sprzedawał je ludziom, którzy za mniejsze przewinienia niż niesprawna broń zakopywali żywcem na pustyni, poza tym Raul… lubił sobie postrzelać.
I dlatego robił to zużywając towar, na którym mają zarobić, bo w siedzibie szefa mafii nie było ani karabinów, ani kul do użytku lokatorów.
(…)
Raul był dobry, naprawdę dobry, i przyglądający się jemu ludzie nabierali do szefa jeszcze większego szacunku.
Naprawdę nie wiem, czemu, dwa razy jak dotąd widzieliśmy Raula strzelającego, i za każdym razem trafiał tak raczej… niezupełnie.
Karabin w jego rękach był narzędziem do zabijania posłusznym, chętnym i sprawnym.
W innych rękach protestował, zakładał związki zawodowe i ogłaszał strajk okupacyjny.
Załadowanie, odbezpieczenie, seria ogniem ciągłym, potrójnym, pojedynczym, a każda w celu.
Już wiemy, jak będzie wyglądać kluczowa scena batalistyczna w powieści o Powstaniu Warszawskim.
(…)
– Kogo rozwaliłeś? – zapytał żartobliwie Paweł, który właśnie nadjechał terenówką z obiadem dla szefa i obstawy.
W takiej menażce!
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/47/98/ff/4798ff8b35511ee2beaedc2002f9d898.jpg
(…)
Raul stanął i zapatrzył się na rozkołysany morski bezmiar, który tego dnia miał barwę oczu Soni.
Zaś innego dnia, przy innym kącie padania słońca, przybierał barwę oczu Andżeliki.
– Już niedługo – odparł półgłosem, choć tutaj nikt nie mógł ich usłyszeć.
– Nie zdradzisz szczegółów?
Pokręcił głową.
– Im mniej wiesz, tym mniej zdradzisz.
Gdyby powiedział to komu innemu, ten oburzyłby się i zaczął zapewniać, że nie zdradzi Raula ani jego tajemnic, nigdy! Ale Paweł był przy zbyt wielu przesłuchaniach i zbyt wiele sam przeprowadził, by wiedzieć jedno: jeśli chcesz wydobyć z kogoś informacje i nie przebierasz w środkach – uzyskasz je. Oni obydwaj nie musieli nigdy uciekać się do przemocy fizycznej, stosowali środki chemiczne i narkotyki, ale druga strona mogła być bardziej brutalna i zdeterminowana.
Jak widzimy, oni Sonię porwali z nudów, a nie z determinacji.
Przypiekania zapalniczką, elektrowstrząsów, wyłamywania paznokci, piłowania zębów, obdzierania ze skóry, podtapiania czy wreszcie przewiercania – na żywca oczywiście – gałki ocznej nie wytrzyma nikt. Słownie: nikt.
Ale to kompletnie, zupełnie, w ogóle nikt. NIKT. Teraz już rozumiecie? N-I-K-T.
AŁtorkasia wie, bo sprawdziła!
Czy też widzicie, jak ona pisząc powyższe słowa oblizuje się z rozkosznym dreszczykiem? 😉
– Dla ilu osób przygotować transport? – zapytał równie cichym tonem jak Raul.
– Dla dwóch.
– Co z ciebie za pesymista się zrobił? – Paweł szturchnął przyjaciela żartobliwie w bok.
Wygląda na to, że wielka operacja przekazania Złotego Pyłu będzie takim sukcesem, że Raul będzie musiał spierdalać w podskokach.
– Realista, jeśli już – odpowiedział tamten bez uśmiechu. – Zdrajca jest blisko. Bardzo blisko. I jest bystry. Bardzo bystry. Namierzyłeś już zleceniodawcę Andżeliki?
Paweł pokręcił głową.
A tak go dokladnie opisała!
Nieno, “pana Roberta” zgarnęli, tylko nadal nie wiedzą, kto był jego zleceniodawcą.
(…)
– Za parę dni rozdzielę zadania i wydam szczegółowe rozkazy. Zajmiesz się zabezpieczeniem przerzutu z naszej strony. Ja muszę jeszcze popracować nad zaufaniem kontrahentów. Musimy wydać przyjęcie, tutaj, w VillaRosie, by ich przedstawiciele mogli się lepiej poznać.
Po co wszystkie hocki-klocki z tajnymi szyframi trzymanymi w sejfie, zakodowanymi współrzędnymi miejsca spotkania, skoro Raul robi imprezkę dla obu grup u siebie? Czy nie łatwiej dobić targu w czasie grilla, na którym będą wszyscy?
A po co łatwiej, kiedy można trudniej?
(…)
– Księżniczka zamknęła się w swojej wieży i nie opuszcza pokojów nawet na posiłki.
– Co jej się znowu stało? – Raul pilnował, by w jego głosie był zaledwie ślad zainteresowania. By przyjaciel nie widział, jak jego ciało reaguje na samo słowo „Sonia”.
Uups, to musi być krępujące, zwłaszcza jak nagle mu się przypomni na spotkaniu biznesowym…
Paweł posłał mu kose spojrzenie.
– Nie wiesz? Widziała, jak przystawiasz się do Andżeliki, wkładając jej język niemal do gardła. Ja też widziałem, bo nie kryłeś się z tym zbytnio. Gdyby nie telefon, pewnie byś gorącą Andżelę skonsumował na tej plaży.
Wstydź się, jak mogłeś! A teraz marsz do domu, siusiu, paciorek i spać! Z rączkami na kołderce!
Raul spochmurniał. I nakazał sobie spokój. Na wspomnienie wieczoru sprzed dwóch dni od razu zrobiło mu się ciasno w spodniach.
Do wzięcia na wzdęcia – espumisan!
Nie był napalonym na wszystko co się rusza ogierem jak Vini, ale zbliżający się D- Day, do którego przygotowywał się przez parę ładnych lat, rosnące ryzyko wpadki i poczucie zagrożenia, a wraz z nimi poziom adrenaliny we krwi, dwie młode kobiety w zasięgu ręki i brak seksu przez ostatnie parę miesięcy – to wszystko stanowiło mieszankę wybuchową. I najsilniejszy afrodyzjak.
Z tego, co czytałam w licznych książkach oraz prasie kobiecej, wszystko to mogło zadziałać całkiem odwrotnie…
To michalakversum, tu każdy facet chodzi z wieczną stójką.
Jeżeli w jakiś sposób się nie wyładuje – a z usług prostytutek nie korzystał (i w ogóle był tak cnotliwy, że na dobrą radę “zwal se konia” odpowiadał ze zdumieniem, że przecież nie ma tu stajni!) – będzie źle, bo w decydującym momencie emocje mogą wziąć górę nad rozumem.
Raczej eksploduje od nadmiaru spermy.
– Idę postrzelać – mruknął.
Zawrócił i już po chwili z AK-47 w ręku słał serię za serią, wprost między nogi wyimaginowanego wroga. Tym razem jednak wrogiem było on sam, Raul de Luca.
Między nogi? Nie szkoda amunicji?
Wrócił późną nocą. Ramiona rwały bólem. Przestrzelać dwieście karabinów w ciągu dwóch dni to nie byle co.
Mujborze! A gdyby przerzucali dwa tysiące?
To zajęłoby mu to dziesięć dni? 😉
PS. To mi dopiero biznes, szmugiel dwustu karabinów. Dwustu!
Mówiłam, detalista.
Żeby to jeszcze było jakieś supernowoczesne bórwico, a nie stare AK-47, których budowa jest znana od lat i na dobrą sprawę mafia mogłaby je sobie sama produkować.
Wchodząc do domu, marzył jedynie o gorącym prysznicu, który zmyje z ciała pot, a z włosów morską sól. Mógł nic już nie jeść. Tylko gorąca kąpiel i długi, mocny sen.
Andżelika miała jednak co do Raula inne plany…
Przez cały dzień nasłuchiwała ze swojego pokoju jego kroków w korytarzu. Gdy wreszcie się doczekała, wybiegła wprost na niego, odziana jedynie w biały, kusy szlafroczek, w którym omal nie uwiodła mężczyzny pierwszego dnia pobytu w VillaRosie.
O, serio, uwiodła? Jakoś zupełnie inaczej to zapamiętałam.
Ten uroczy, biały szlafroczek kojarzy mi się z wyposażeniem pokoju hotelowego.
Plany Andżeliki spełzły na niczym, bo Raul pozostał obojętny na jej wdzięki. Natomiast Sonia strzeliła focha i naburmuszona zamknęła się w swoim pokoju. Nie je, nie pije, umiera z miłości.
Sonia zacisnęła uda, czując zdradziecki płomień we wnętrzu, ale to nie pomogło. Wsunęła więc w majteczki rękę, naciskając na gorący wzgórek, ale to też niewiele dało.
Wzgórek nie zrobił “Ping!”?
Pragnęła… czegoś więcej. Nie własnej ręki. Pragnęła jego.
A pragnienia lubią się czasem spełniać. I to bardzo niespodziewanie.
Gdy ktoś po drugiej stronie drzwi walnął w nie pięścią, Sonia aż podskoczyła na krześle, otwierając szeroko oczy. Płomień w podbrzuszu znikł w jednej chwili.
Zaiste – to nowatorska metoda leczenia zapalenia pęcherza moczowego.
– Otwieraj! – usłyszała wściekły głos Raula.
Podeszła na palcach do drzwi i powiedziała:
– Ja… nie jestem głodna. Dzię…
…cielina ci pała, Raulu! – zauważyła z radosnym zdziwieniem i nieco spłoniona.
Drzwi, wyrwane kopnięciem z framugi, huknęły o podłogę. Sonia z krzykiem skoczyła w tył. Raul wszedł do środka ze wzrokiem wbitym w dziewczynę i wolno ruszył w jej kierunku. Zaczęła się cofać w panice. Wpadła do sypialni, próbowała zamknąć drzwi na klucz, ale rąbnęły o ścianę, mało jej nie zabijając. Cofała się dalej. Za biurko, za krzesło. On był coraz bliżej, blady z furii. Nigdy Raula takim nie widziała i… była śmiertelnie przerażona.
I wtedy dopiero uświadomiła sobie, że mimo tych przepięknych czarnych oczu, facet jest gangsterem, handluje prochami i bronią, i zabija ludzi.
Wypadła na taras. Oparła się plecami o barierkę. Nie miała już dokąd uciec.
Wyciągnęła przed siebie ręce w błagalnym geście, ale on zbliżał się.
I wreszcie stanął tuż przed nią, miażdżąc niemal jej ciało swoim ciałem. Oparł dłonie o barierkę po obu stronach dziewczyny i… wbił płonące jak u czarnej pantery spojrzenie w jej przerażone oczy.
Czuła jego gniew i podniecenie.
Feromony latały w powietrzu jak wściekłe.
Był jak drapieżnik trzymający w zębach gardło ofiary. Jeszcze sekunda i kły zacisną się, a ona osunie się bezwładnie na ziemię u jego stóp.
Jeśli się zacisną, może najwyżej zwisnąć malowniczo.
Raul i Sonia w pokoju, scena poglądowa:
Raul i Sonia w pokoju, scena poglądowa:
(obrazek i komentarz — Gayaruthiel)
„Trzymaj się ode mnie z daleka. Jestem niebezpieczny” – przemknęły Soni przez myśl jego słowa.
Rzeczywiście był.
No co ty nie powiesz!
A ona… ona nagle poczuła, jak wilgotnieje tam wewnątrz.
Azbest. Ja wam mówię, ten Złoty Pył jest jak azbest, człowiek go wchłania niechcący i potem mu się robi takie cóś w głowie…
Jak pragnie się otrzeć o jego ciało, chwycić jego dłoń i skierować między nogi. Zrobić to, co robiła na jej oczach tamta, puszczalska: zagłębić rękę w jego spodniach, wydobyć twardą męskość i zanurzyć w sobie. Tak głęboko, aby zaspokoić to palące pragnienie. Ten głód.
Jednym kłapnięciem.
Nic dziwnego, że żaden z facetów nie ma odwagi na pochędóżkę z Sonią.
Podniósł powoli ręce, ujął twarz dziewczyny i nagle… zaczął całować. Wdarł się językiem między jej wargi, ona jęknęła tylko, ale nie cofnęła głowy, przeciwnie, z taką samą desperacją wyszła mu naprzeciw. Boże… Jego smak, jego zapach, jego dotyk. Język pieszczący wnętrze jej ust, ona sama smakująca jego wargi… Trwali długą chwilę w tym zatraceniu.
I naraz… gdy Sonia zaczęła omdlewać z rozkoszy, puścił ją tak nagle, jak pochwycił.
Zamrugała, niczym obudzona z pięknego snu. Nic nie rozumiejąc, spojrzała mu w oczy. Dotknęła pytająco jego warg palcem, a Raul…
Odgryzł jej palec?
Tylko paznokieć.
On rzucił tylko:
– Zbieraj się. Jedziesz na wycieczkę.
I już go nie było.
Sonia w oszołomieniu rozejrzała się dookoła. I co? To wszystko? To koniec pięknego snu? Namiętny pocałunek, pewność, że nie jest Raulowi obojętna, że on pragnie jej tak samo, jak ona jego i… „Zbieraj się, jedziesz na wycieczkę”? Ale Sonia nie chciała wycieczki! Chciała Raula! Co znów zrobiła nie tak, że ją zostawił?
No ale dlaczego przypuszcza, że ta wycieczka – to nie z nim?
Słońce nadal oświetlało taras, morze wciąż szumiało łagodnie, gdzieś śpiewał ptak, kwiaty pachniały oszałamiająco. Dlaczego więc świat ogarnął mrok? Dlaczego poczuła, że jej własny mały świat właśnie się skończył?
– Soniu, żyjesz? – usłyszała zaniepokojony głos Pawła.
Wbiegł na taras.
Podniosła nań pociemniałe spojrzenie.
Żyła, choć wolałaby umrzeć.
Paweł przekonuje Sonię, że powinna z nim wyruszyć na krótką morską wycieczkę jachtem Raula.
Przy okazji informuje, że Andżelika została wyproszona, a Stanley (szef ochrony) ma osobiście dopilnować, żeby wsiadła do samolotu prosto do Polski. Zapamiętajmy.
Paweł stanął na mostku, przekręcił kluczyk w stacyjce i na rufie odezwały się dwa silniki diesla, powarkując jak gotowe do biegu gepardy.
Mrau, po prostu mrau!
Łagodnie pchnął manetkę gazu. Łódź oderwała się od nabrzeża i ruszyła w kierunku pełnego morza, z każdą chwilą nabierając szybkości. Po chwili cięła fale, prując przed siebie z pełną mocą trzystu koni mechanicznych.
Ja nie wiem, ja się nie znam na wytwornych jachtach pełnomorskich (tyle mojej wiedzy, co z Pół żartem, pół serio), ale czy do dodania gazu ęęę! W silniku na 300 koni mechanicznych… ęęę! ma się manetkę gazu jak na kierownicy skutera?!
Sonia stała na dziobie, trzymając się kurczowo barierki [relingu] i… była szczęśliwa.
Gdzie tam szczęśliwa! Była przeszczęśliwa!
A dopiero co nurzała się w otchłani rozpaczy i chciała umierać…
Parę chwil wcześniej zrzuciła w kajucie sukienkę, zostając w kostiumie kąpielowym, i teraz, rozpuściwszy włosy, mogła się wdzięczyć do przystojnego mężczyzny tak, jak to sobie parę dni temu wymarzyła.
No właśnie – nie Raul, to będzie inny, tego kwiatu jest pół światu!
Kostium, który Paweł kupił jej razem z resztą rzeczy, był przepiękny: biały, inkrustowany drobnymi skrzącymi się w słońcu cyrkoniami. Góra wspaniale podkreślała jędrne, drobne piersi dziewczyny.
Majteczki to zaledwie dwa trójkąty związane troczkami.
Naprawdę nadawał się do uwodzenia.
Naprawdę, to tak kojarzy mi się strój taniej dziwki z nocnego lokalu.
Sonia prezentowała się w nim oszałamiająco i po raz pierwszy zdawała sobie sprawę z własnej mocy. Widziała w spojrzeniach Pawła, jakie rzucał jej ukradkiem, i zachwyt, i pożądanie i… podobało jej się to!
Oparła się plecami o barierkę, wysunęła do przodu długie, zgrabne, szczupłe nogi i wygięła się w tył, upojona szybkością, luksusowym jachtem, wspaniałym dniem i… tym zachwytem.
Zaśmiała się.
My też nie potrafimy zdusić chichotu.
– Szybciej, Pawełku, szybciej!
On też się roześmiał i dodał gazu.
Łódź ślizgała się po grzbietach fal, sunąc po niemal gładkiej powierzchni.
A po bezchmurnym niebie sunęły stada obłoków.
Paweł wziął kurs na pełne morze, zostawiając ląd coraz dalej w tyle. On też chciał zapomnieć choć na jeden dzień o VillaRosie i życiu, jakie prowadził. Liczyło się tu i teraz: on, szybka łódź i piękna dziewczyna w zasięgu ręki.
Jak długo gnali przed siebie? To bez znaczenia. Łódź zwolniła dopiero wtedy, gdy oboje poczuli głód.
Na szczęście wypłynęli po śniadaniu, inaczej nie oparliby się aż u brzegów Turcji.
Musieli przystanąć, żeby przygotować kolację, bo nie da się jedną ręką sterować jachtem, a drugą robić kanapki.
Przede wszystkim, nie mieli nogi od krzesła i akrylu, żeby zrobić autopilota.
Paweł częstuje Sonię szampanem i…
Przysiadł się do dziewczyny, przygarnął ją ramieniem, podniósł jej twarz ku sobie i zajrzał pytająco w niebieskie oczy. Rozchyliła lekko usta i to wystarczyło mężczyźnie za odpowiedź. Zaczął ją całować. Z początku miękko i czule, ale gdy z sekundy na sekundę rosło w nim podniecenie, pocałunki stawały się coraz bardziej natarczywe i zaborcze. Smakując wargi dziewczyny, przygryzając je, ssąc lekko, zanurzając język w jej ustach zatracał się coraz bardziej w pędzie do spełnienia. Sonia zarzuciła ręce na kark mężczyzny i przyciągała go coraz silniej, z rosnącą determinacją. Szampan szumiał jej w głowie, ciało płonęło. Pragnęła, by pieścił ją nie tylko ustami, by sięgnął niżej, tam, gdzie pulsowała coraz bardziej stęskniona męskiego dotyku kobiecość.
Tam też można ustami, Soniu.
Osunął się po oparciu sofy, półleżąc przerzucił dziewczynę nad sobą tak, że usiadła okrakiem na jego udach i znów przyciągnął do siebie. Sonia, nawet sobie nie zdając sprawy, że to robi, zaczęła poruszać się w górę i w dół, trąc lędźwiami o wybrzuszenie w spodniach mężczyzny. Stłumił jęk. Próbował opanować chęć zdarcia z dziewczyny skąpego kostiumu i zatopienia się w jej wnętrzu aż po samo dno. Ale… ona nie ułatwiała mu tej próby. Przylgnęła doń całym rozgorączkowanym ciałem i zaszeptała:
– Chcę to zrobić z tobą. Teraz.
I nie ma, że cię głowa boli!
I nie ma, że cię głowa boli!
Paweł zesztywniał.
Cały. Za długo trwał w celibacie!
Oderwał wargi od szyi dziewczyny. Cofnął głowę, by patrzeć wprost w jej szeroko otwarte oczy, teraz pociemniałe z nabrzmiewającego pragnienia.
Jej też coś nabrzmiewa? Nie tylko Andżelika jest ciekawostką anatomiczną…
Jej też coś nabrzmiewa? Nie tylko Andżelika jest ciekawostką anatomiczną…
– Nie wiesz, co mówisz. Ten pierwszy raz…
– Chcę mieć z tobą – powtórzyła, głaszcząc go po piersi.
Przytrzymał jej dłoń.
– Soniu droga, szampan uderzył ci do głowy…
– Tak właśnie – zgodziła się, rozpięła koszulę na piersiach mężczyzny i zaczęła całować, lizać, ssać opaloną skórę tuż obok sutka. Przygryzł wargi tak silnie, że poczuł smak krwi. Zaczynał tracić kontrolę i nad sobą, i nad nią!
Czy nie o to aby Raulowi chodziło? „Masz uwieść Sonię. To nie prośba. To rozkaz” – rozbrzmiały w pamięci słowa tamtego. Paweł uniósł się na łokciu.
– Poczekaj – wykrztusił. – Jeśli ma to być twój pierwszy raz, niech będzie wspaniały.
– Poczekaj – wykrztusił. – Jeśli ma to być twój pierwszy raz, niech będzie wspaniały.
Uniósł ją za pośladki, pocałował w pierś, zasłoniętą trójkącikiem kostiumu i posadził obok. Wstał, rozłożył łóżko, które zajęło teraz połowę kajuty, i rozwinął pachnącą świeżością śnieżnobiałą pościel.
Wow, jacht jak z marzeń Onassisa, a nawet normalnej sypialni w nim nie ma?
Sonia przyglądała się temu w milczeniu. Tylko szybki oddech świadczył o tym, jak bardzo jest przerażona i… rozpalona jednocześnie. Sięgnęła po drugi kieliszek szampana. Wychyliła duszkiem.
Paweł pokręcił głową na wpół z przyganą, na wpół z aprobatą, a potem uniósł Sonię w ramionach i złożył wśród tej bieli niczym na ołtarzu swoich pragnień.
Tak tylko cichutko wspomnę, że fraza “złożyć na ołtarzu” oznacza ni mniej, ni więcej, tylko “ofiarować, poświęcić, wyrzec się, zrezygnować”.
Rozwiązał troczki stanika, odrzucił skrawek materiału i sięgnął językiem do pączka jej piersi. Zatoczył kółko wokół sutka, przygryzł delikatnie. Sonia westchnęła oczarowana.
Zaczął ssać sterczącą brodawkę dotąd, aż dziewczyna rozchyliła bezwiednie uda i sięgnęła do jego spodni. Oderwał się od słodkiego, miękkiego, różowego krążka i powoli ściągnął z jej ud majteczki. Zamknęła uda, nagle zawstydzona.
Naparł ciałem, pochylił się i zaczął całować skórę na jej brzuchu, coraz niżej, coraz śmielej zdążając w dół. Przeciągnął językiem po wygolonym wzgórku. Dziewczyna sapnęła i… rozchyliła uda, ukazując ciemnoczerwoną, wilgotną płeć.
Znaczy – ciemnoczerwony, wilgotny zespół właściwości charakteryzujących organizmy osobników męskich i żeńskich i przeciwstawiających je sobie wzajemnie?
– Naprawdę tego chcesz? – musiał zapytać raz jeszcze.
Otworzyła zaciśnięte do tej pory powieki i kiwnęła gorączkowo głową.
– Bardzo – sapnęła i z determinacją sięgnęła do rozporka jego spodni.
Nie wahał się dłużej.
Ściągnął spodnie, odrzucił na podłogę i ukląkł między kolanami dziewczyny.
Na widok sterczącego, nabrzmiałego prącia jej oczy zogromniały i ze świstem wciągnęła powietrze.
– Nie widziałaś jeszcze nagiego mężczyzny? – domyślił się.
– Tylko na filmach – wyszeptała,
No to coś taka zdziwiona? Na filmach jakoś inaczej to wygląda,czy co?
nie mogąc oderwać oczu od złowróżbnego członka.
…który ponuro wieszczył bliski koniec jakiejś cnoty.
Dla kobiet jest to znak że brakuje w ich życiu mężczyzny.
– On… on się tam nie zmieści!
Paweł musiał się uśmiechnąć.
– Zmieści się. Zaufaj mi – rzekł, pochylając się nad dziewczyną. – Rozchyl szeroko nogi. Jak najszerzej. Może zaboleć.
Pawciu, ja przepraszam, że wtykam wam łeb do kajuty w takiej chwili, ale jeżeli ona tylko “rozchyli nogi”, nawet “jak najszerzej”, ale na płask, to raczej rzeczywiście ją zaboli, sorry.
A skąd Pawcio, celibatariusz jak i Raul, miałby to wiedzieć…
– Wiem! Znam teorię! – W jej głosie narastała panika, ale zrobiła, o co prosił.
Pragnęła mieć to już za sobą. Chciała, by odebrał jej niewinność i pociągnął na nieznane dotąd szczyty doznań. Ale bardziej chciała tym aktem oddania zemścić się na Raulu. Za to, co jej zrobił czy raczej czego nie zrobił: za to, że nie on będzie jej pierwszym mężczyzną.
To właśnie odczytał w oczach dziewczyny Paweł.
Boszz, kolejna, która ma w oczach projektor… choć ta raczej teleprompter.
Klęczał jeszcze chwilę między jej kolanami, przyglądając się, jak zaciska powieki, zaciska zęby i czeka na jego ruch, a potem przetoczył się na plecy, zakrył twarz przedramieniem i rzucił:
– Sorry, Soniu, ale nie mogę.
Nie wziąłem dziś mojej codziennej dawki niebieskich tabletek!
Dziewczyna przez pierwsze kilka sekund leżała nieruchomo, nie zrozumiawszy tego, co powiedział. Potem uniosła głowę i spojrzała nań z niedowierzaniem. I przeniosła wzrok na prężącą się w górę męskość.
– Ależ… możesz – zapewniła Pawła. – Zobacz, naprawdę możesz.
Zaśmiał się, nie odrywając ramienia od oczu.
– Fizycznie – owszem, ale psychicznie nie dam rady.
Mujborze, oni wszyscy nadziani skrupułami, jak pieczony kapłon – skwarkami; zaiste, jak na mafiozów przystało.
Sięgnął po kołdrę i nakrył lędźwie. W kajucie zapadła cisza, mącona delikatnym uderzaniem fal o burty.
– Ale ja chcę! – krzyknęła dziewczyna. – Ja naprawdę chcę!
– Chcesz, ale nie ze mną. A ja zastępować Raula w twoim łóżku ani myślę.
A co z poleceniem przełożonego?
Sonia umilkła, jakby ją uderzył i w następnej chwili… uderzyła jego. Pięścią w nagą pierś.
– Zrobiłeś to celowo! Upiłeś szampanem, rozbudziłeś, a gdy byłam gotowa ci się oddać: „sorry, ale nie mogę!
– Soniu, co ty bredzisz. Nie planowałem takiego rozwoju wydarzeń – przerwał jej łagodnie. – Zrozum, należysz do innego i tylko byś mnie za to znienawidziła.
– Do nikogo nie należę! Jedynie do siebie samej!
– Tak się tylko tobie i temu głupkowi wydaje…
Och, co za szczęście, że był przy niej Mężczyzna, który wytłumaczył jej, głupiej, czego naprawdę chce i do kogo naprawdę należy!
(…)
– Chodź, zaspokoję cię inaczej – wymruczał, gdy zaczęła pojękiwać z frustracji i pragnienia – a twoje dziewictwo zostawimy Raulowi.
On jest tu panem na włościach i ma prawo do pierwszej nocy!
Tak więc Paweł, idąc za dobrym przykładem Vincusia, zaspokaja Sonię palcem, a następnie udaje się do łazienki rozładować własne napięcie. I w tych jakże romantycznych okolicznościach oboje zasypiają, wtuleni w siebie.
Burza namiętności powoli się uspokoiła, natomiast żywioły nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Obudziło go narastające kołysanie. Fala widać się wzmogła.
Wstał, nakrył śpiącą Sonię kołdrą i wyszedł na pokład. Otworzył szeroko oczy na widok czarnych chmur zasnuwających niebo i natychmiast wrócił do kajuty.
– Sonia, budź się! – Potrząsnął dziewczyną.
Usiadła. Paweł sięgnął do szafki obok łóżka, wyciągnął kamizelkę ratunkową i wcisnął dziewczynie w ręce.
– Ubierz się i nałóż to. Nadciąga sztorm. Wracamy.
Nie tracąc czasu, ruszył do kokpitu,
Taki wypasiony jacht to powinien mieć mostek kapitański z prawdziwego zdarzenia.
Powinien mieć po prostu wypasioną sterówkę.
uruchomił silniki i zawrócił szerokim łukiem w kierunku majaczącego na horyzoncie brzegu. Sonia wybiegła z kabiny, stanęła obok niego i zapatrzyła się – zafascynowana i przerażona jednocześnie – w czarne niebo.
Wpadli wprost w objęcia burzy.
A my wpadamy w objęcia grafomanii jakiej mało.
Deszcz zaczął siec pokład, rozbryzgi fal zalewały oczy, łódź wznosiła się i opadała na coraz wyższych falach. Paweł zaciskał jedną rękę na sterze, drugą na manetce gazu i… dociskał.
Sonia trzymała się kurczowo barierki, mrużąc oczy przy każdym rozbłysku pioruna i kuląc ramiona przy każdym grzmocie. Gdy błyskawica uderzyła tuż obok, krzyknęła i padła na kolana. Huk był ogłuszający. Łódź zadrżała jak trafione kulą myśliwego zwierzę, ale po chwili silniki złapały moc. Do brzegu mieli jeszcze parę kilometrów.
Tak na marginesie – przyjęło się, że na morzu odległości liczy się w milach, ale jeśli jacht pełnomorski raz ma mostek kapitański, a raz ster w kokpicie, manetkę gazu oraz na pokładzie pojawiają się barierki, to pies trącał mile.
Jeśli nie zabije ich następny piorun…
Zeusie, o Zeusie!
– Co jest?! – Paweł nagle uderzył otwartą dłonią w deskę rozdzielczą.
Sonia uniosła głowę. Drżała ze strachu i zimna, ale w oczach nie miała paniki. Odetknęła ręce od uszu i krzyknęła, widząc minę mężczyzny:
– Co się stało?
– Tracimy paliwo i…
Piorun je wypił. Z całą pewnością.
Niewielki wstrząs przerwał mu w pół słowa. Może Paweł nawet by go nie zauważył, gdyby w tym samym momencie nie zgasły wszystkie wskaźniki, a oba diesle nie zakrztusiły się i nie ucichły.
– No to dupa! – krzyknął zdenerwowany.
Padł generator.
Brzeg, jeszcze przed chwilą odległy, nagle zaczął się przybliżać. Z jednej strony to dobrze, bo Paweł wolałby nie dryfować w stronę otwartego morza w czasie burzy, z drugiej fatalnie, bo w tym miejscu z morza wyrastały pionowe skały.
Rozbiją się. To pewne.
Puścił na chwilę ster, odwrócił się do Soni i sprawdził, czy sprzączki żółtej kamizelki są podopinane. Dziewczyna była blada, ale spokojna i Paweł nagle poczuł do niej wdzięczność, że nie krzyczy, nie piszczy i nie biega dookoła, machając rękami.
Jasne. Przecież krzyki, piski i latanie w kółko z machaniem rękami to w przypadku kobiety – standard.
To, że od początku podziwia tę młodą kobietę, przyszło mu do głowy chwilę później.
Ale przyszło. Nic to, że burza huczy wkoło nas, hołd dla Mary Sue jest obowiązkowy!
– A ty? Dlaczego nie masz kamizelki? – próbowała przekrzyczeć sztorm, ale mężczyzna machnął tylko ręką i pochwycił ster obiema dłońmi.
Bo Praffdziwy Męszczyzna nie zawraca sobie głowy jakąś kamizelką!
(…)
Sonia nie myślała już o kamizelce dla Pawła. Trzymała się z całych sił i… modliła cicho, obiecując Bogu wszystko, czego On zechce, jeśli tylko ją ocali.
A Bóg na to: Wstąp do klasztoru i zostań na zawsze dziewicą! Mwahahahahahaha!!!
– Zobacz tam! – krzyknął Paweł, wskazując niewielką plażę po prawej stronie. – Spróbuję się do niej zbliżyć!
Ot! Wzburzone morze, fale piętrzą się nad głową, a tu nagle znienacka – plaża!
“Zawsze gdzieś jest jakaś cicha plaża, nawet jeśli wzburzone morze piętrzy się groźnie nad twą głową.” – Paulo Dzidelho, 2016.
Sonia kiwnęła tylko głową. Nadciągała następna fala…
– Umiesz pływać? – usłyszała pytanie.
– T-tak! A-ale… ale się boję – odpowiedziała i pobladła jak ściana, patrząc na morską kipiel dookoła. Ma pływać… w tym?!
W czym? W tym stroju z cyrkoniami? A może we wzburzonym morzu?
Nie Jaszu, w kamizelce ratunkowej. Doskonale ją rozumiem, jak można pływać w czymś tak pogrubiającym!
– Łódź za chwilę się rozbije. Wyskoczysz sama czy mam cię wypchnąć?
Paweł nadal trzymał ster, próbując ustawić jacht dziobem do brzegu. Może jakimś cudem trafią w plażę? Tym dziobem. Powoli jednak tracił nadzieję. Łódź znosiło na skały. Jeśli nie chcieli nadziać się na ostre kamienie, musieli skakać. Natychmiast!
Mówimy o takiej sytuacji?
Nie możemy jednak zakwalifikować tego do bzdur widocznych na pierwszy rzut oka, gdyż według opinii Naszego Człowieka na Pokładzie Jachtu (dzięki, Terry!), rzeczywiście może być tak, że wyskoczenie jest bezpieczniejszą opcją. Natomiast ZAWSZE w kamizelce.
[Edit z komentarza: Jako Człowiek na Pokładzie, chciałbym tylko zameldować, że sytuacja „faktycznie może być bezpieczniej” tyczy się sytuacji w stylu: „jacht zaraz pizgnie o skały tak, że (w zależności od materiału) pójdzie w drebiezgi, albo zgniecie się jak puszka po piwie w rękach Seby”. Cycatu nie dostałem, żeby zweryfikować, czy to aby na pewno taka sytuacja (z kontekstu chyba nie bałdzo…) ]
[Edit z komentarza: Jako Człowiek na Pokładzie, chciałbym tylko zameldować, że sytuacja „faktycznie może być bezpieczniej” tyczy się sytuacji w stylu: „jacht zaraz pizgnie o skały tak, że (w zależności od materiału) pójdzie w drebiezgi, albo zgniecie się jak puszka po piwie w rękach Seby”. Cycatu nie dostałem, żeby zweryfikować, czy to aby na pewno taka sytuacja (z kontekstu chyba nie bałdzo…) ]
– S-skoczę.
– To skacz!
Sonia podpełzła do burty, wyjrzała na zewnątrz i chwyciła się bocznej barierki jeszcze silniej. Nie była w stanie skoczyć w czarne, wzburzone odmęty. Paweł był przy niej w następnej chwili, szarpnął dziewczynę ku sobie tak silnie, że wyrwał barierkę z jej zaciśniętych palców i przerzucił Sonię ponad burtą.
Facet robi co może, aby się pozbyć Soni. Ja też mam jej dosyć.
Krzyknęła i w następnej sekundzie zachłysnęła się słoną morską wodą. Fala cisnęła ją w głąb, przeturlała. Sonia rozpaczliwie zamachała rękami, próbując wydostać się na powierzchnię. Kamizelka pociągnęła ją w górę i dziewczyna wyskoczyła na grzbiecie następnej fali jak korek z butelki. Tym razem nie pozwoliła zgarnąć się pod wodę.
Jest wszak wysportowana po kilku zajęciach taekwondo, a na WF potrafiła przepłynąć cztery baseny pod rząd!
Brzeg był coraz bliżej, plaża zaś oddalała się. Sonia musiała, ale to musiała, płynąć w jej kierunku!
I nie będą prądy boczne pluć jej w twarz!
(…)
Uniosła głowę i rozejrzała się. Sztorm cichł, burza odchodziła, wiatr przeganiał czarne chmury za horyzont. Jeszcze chwila i niebo rozjaśni cypryjskie słońce, plaża zalśni w jego promieniach i… wszystko będzie dobrze. O ile Paweł odnajdzie się cały i zdrowy i ona, Sonia, wróci razem z nim do domu.
Ona Sonia z nim, Pawłem wróci do domu. Do tego domu.
W piecu napalimy
Nakarmimy psa.
Ale na plaży mężczyzny nie było. Między skałami, kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie się znalazła, utkwił wrak łodzi.
Sonia zmusiła się, by wstać i ruszyć w tamtym kierunku. Po drodze zdjęła kamizelkę ratunkową i odrzuciła ją na bok, bo w wodzie ratowała może życie, ale na lądzie tylko je utrudniała.
Do jachtu mogła się dostać skalną półką. Leżał na boku w małej zatoczce o piaszczystym dnie, rozerwany potężnym uderzeniem o ostre, kamienne zęby wystające z wody parę metrów w głąb morza.
Z opisu wynika, że kamienne zęby zanurzone na kilka metrów, dryfowały swobodnie po piaszczystej zatoce. Coś jak góra lodowa, tylko z kamienia:
Z piaszczystej zatoczki na tureckim Cyprze pozdrawiają Was: Kura kombinująca, z czego zrobić autopilota, Dzidka strzelająca z karabinu na plaży, Królowa Matka szukająca lekarstwa na przypadłości Andżeliki, Jasza z wózkiem cateringowym pełnym smakołyków,
a Maskotek poczuł, że ma zbyt ciasne spodnie, i poszedł do krawca obstalować szarawary.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
O rany,cudowne!
Niech idzie do siebie i pieprzy własnych! – oj,dobre!
Sceny erotyczne są na poziomie Rowu Mariańskiego,kto tej nieszczęsnej kobiecie wmówił,ze umie pisać?
Głębokiej intrygi sensacyjnej nie starałam się ogarnąć,bo na trzeźwo chyba się nie da.
O,ktoś pamięta "Markizę Angelikę",słodkie!
Bardzo fajnie się czytało.
Chomik
Jako Człowiek na Pokładzie, chciałbym tylko zameldować, że sytuacja "faktycznie może być bezpieczniej" tyczy się sytuacji w stylu: "jacht zaraz pizgnie o skały tak, że (w zależności od materiału) pójdzie w drebiezgi, albo zgniecie się jak puszka po piwie w rękach Seby". Cycatu nie dostałem, żeby zweryfikować, czy to aby na pewno taka sytuacja (z kontekstu chyba nie bałdzo…)
Dziewica na skałach,a ten tu powyżej Terry z suwmiarką!
Tfu,cholera….
Chomik
O matulu, czytanie tego jest niebezpieczne dla mnie osobiście bardzo. Jako osoba tknięta zarówno katarem jak i kaszlem nieomalże się udusiłam. Te wszystkie zeksulane zytuacje opisane jakże poetyckim językiem, strzelaniny, kocioły i szlachetne odrzucenie konsumpcji dziewicy zakończone sztormem. I tu pojawiło się w mym wzburzonym sztormem umyśle zapytanie – dlaczego rzeczony Paweł nie wskoczył był we fale wraz z dziewicą? Zamiast wspólnego no to siup i chlup brutalne wrzucenie. A jakby pod jacht ją wciągło? No i tu niestety herbatą z cytryną się zachłysłam.
Ciekawość co to się dzieje we łbie takiej hm, pisarki.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy dzieua.
"rozchyliła uda, ukazując ciemnoczerwoną, wilgotną płeć"
Ugh…mam wizję otwierającego się jaja filmowego Obcego, ewentualnie facehuggera. Obawiam się, że niekoniecznie o takie skojarzenie ałtorKasi chodziło, ale cóż poradzić.
Ech, przez cały czas kibicowałam Andżelice, żeby przeleciała Raula, skoro tak jej na tym zależało, ale oczywiście. Zła, puszczalska Andżelika nie zasługuje na niego i musi wracać do Polski, a Raul niech czeka na czystą, nieskalaną Sonię. Swoją drogą… czy Sonia nadal jest dziewicą? Wtedy wychodziłoby na to, że lesbijki, które nie posunęły się dalej niż do seksu oralnego, też są dziewicami…
Nie tylko Sonia jest dziewicą, ale też NIEWINNĄ. Bo to się traci jedynie po wprowadzeniu penisa do pochwy. W innych przypadkach i dziewictwo i niewinność są zachowane. To elementarne 😀
Dwie godziny do odlotu, a oni na Pradze? No to powodzenia życzę, nawet jeśli chodzi o Okęcie, a nie o Modlin…
Zresztą, co jo godom, co jo godom, logiki i sensu tu szukam? Następna scena skutecznie wybiła mi to z głowy.
A to dopiero początek…
Świetna analiza! Uśmiałam się przy seksach Andżeliki. A co do dziewictwa Sonii… W sensie technicznym chyba jest dziewicą, c'nie?
To już wtedy objawiał się Narrator Profetyczny… Czyżby Andżelika, jako ta zła, miała zginąć?
Nic z tego nie rozumiem, i to chyba na tyle. Nie ogarniam akcji, nie rozumiem postaw bohaterów, nie łapię wątku o przemycie, po prostu kompletnie nie wiem o co tam chodzi. Chyba jestem upośledzona, nie dorosłam do takich skomplikowanych lektur, przepraszam ale wracam do 'Puc, Bursztyn i goście' albo 'Chłopcy z Placu Broni'.
Niemniej czekam na kolejny odcinek
Guineapigs
Ja tego bełkotu za cholerę nie rozumiem.
A co mnie najbardziej wkurza? "Ona, Sonia. Ją, Andżelikę. Jego, Pawła."
I podpisuję się pod pytaniem (chyba) kury, po jakiemu oni gadają?
Na następny odcinek oczywiście czekam. Moja masochistyczna natura ujawnia się właśnie w takich momentach.
Mila
Uwielbiam, kiedy bohaterowie zakładają tłumik na broń palną i nagle staje się ona tak cichutka, że nie obudziłaby noworodka śpiącego metr dalej.
Przy strzelaninie w kawalerce Sonii aż się popłakałam ze śmiechu. Żeby to wyglądało na porachunki i wzajemne pozabijanie się gangsterów to musiałby wydarzyć się jakiś skomplikowany system rykoszetów… No i jeszcze złowróżbny członek, może ałtorkasia wyjaśnia w jaki sposób różni się on od normalnego penisa?
Czytając, co jakiś czas dostawałam takiego whiplasha gdy uświadamiałam sobie, że to nie blogaskowy fanfik, ale najprawdziwsza Literatura wydana na papierze, przez prawdziwe Wydawnictwo, z fanami, recenzjami, korektą zamiast lichej bety i tak dalej.
Prawdziwy dysonans poznawczy.
Nie chce mi się tego czytać. Po kilku pierwszych zdaniach mam w głowie słowa Cormorana Strike'a "Dlaczego ludzie to robią…" (Robert Galbraith JEDWABNIK).
Ale przeraża mnie co innego: ta ałtorka sprzedała milion egzemplarzy swoich książek… Naprawdę ludzie to czytają i płacą za to? Pozdrawiam. Tezet74
Mam takie pytanie od czapy:
Bedzie Sylwestrowa Ustawka czy PLUS juz na dobre zamknal dzialalnosc?
Pozdrowienia z Raciborza. 😀
Cóż, przy fragmencie "Odrywała się na moment, by nabrać oddechu i jemu pozwolić odetchnąć, by w następnej chwili zatracić się znów w pocałunku, czuć jego język między zębami, na podniebieniu, głęboko w gardle, w żołądku, w dwunastnicy i… pragnąć więcej. " nie zauważyłam nawet, że jest tu kurzy zielony wstawiony, mój mózg odebrał całość jako rzeczywistą treść książki.
To boli.
Nie ogarniam tego opka.
– Nie widziałaś jeszcze nagiego mężczyzny? – domyślił się.
– Tylko na filmach – wyszeptała,
No to coś taka zdziwiona? Na filmach jakoś inaczej to wygląda,czy co?
Tu miała w trójwymiarze. (Biorę poprawkę na to, że książkę wydano przez premierą filmu "Love" Gaspara Noé.)
Za każdym razem, gdy widzę słowo "majteczki", przypomina mi się to: https://www.youtube.com/watch?v=t-FGSi0IPCU#t=3m33s
Ja, Melomanka
S Stefania: To nie jest LITERATURA!!!!!! To jest tylko druk na papierze. W okładkach.
Nie mogę, naprawdę nie mogę. To nie ma nic wspólnego z językiem polskim, logiką, sensem, warsztatem, wyobraźnią, talentem i plastycznością.
Zła Michalak boli całe życie. Idę się napić.
E.
Nie mogłabym zgodzić się bardziej. To aż rani, jak złe jest to COŚ…
Zawrócił i już po chwili z AK-47 w ręku słał serię za serią, wprost między nogi wyimaginowanego wroga. Tym razem jednak wrogiem było on sam, Raul de Luca.
Wiecie co, pomijając to nieszczęsne "między", to ja myślę, że psychoanalityk miałby tutaj wiele do powiedzenia.
Uniósł ją za pośladki, pocałował w pierś, zasłoniętą trójkącikiem kostiumu i posadził obok. Wstał, rozłożył łóżko, które zajęło teraz połowę kajuty, i rozwinął pachnącą świeżością śnieżnobiałą pościel.
Już kij z tym romantycznie rozkładanym łóżkiem (chociaż skojarzyło mi się od razu z czymś takim, ale nie nowoczesnym i dizajnerskim, tylko, wiecie, takim tapczanem, który x-dziesiąt lat temu można było znaleźć w polskich domach), ale, kurczę, podziwiam, mi zmiana pościeli zajmuje co najmniej parę minut – poduszki trzeba ubrać, prześcieradło porządnie rozłożyć…
Tak tylko chcę zaznaczyć, że ciemnoczerwony kolor warg sromowych ( o, przepraszam ! Płci Płeci !) świadczy min. o zakażeniu grzybicą. To chyba nie bardzo dobrze. Lekarzowi powinno to dać do myślenia. No ale moźe ja za wiele wymagam od bohaterów Michalak,te kartonowe figurki nie myślą. Oraz – jeszcze nie czytałam tak tragicznych opisów seksów. M.
"Sonia trzymała się kurczowo barierki, mrużąc oczy przy każdym rozbłysku pioruna i kuląc ramiona przy każdym grzmocie. Gdy błyskawica uderzyła tuż obok, krzyknęła i padła na kolana. Huk był ogłuszający."
Te, pani, pani się przypnie do tej barierki, nie trzyma zapewne metalową rurkę, kiedy obok trzaskają błyskawice.
Rejs mnie wykończył – jak nie mam wielkiego doświadczenia żeglarskiego, tak pedał gazu mnie dobił. Nie ogarniam tego, nie ogarniam.
Czekałam tylko aż ten jacht/żaglówka/motorówka czy co to tam w końcu było, zaczął płynąć do tyłu jak w GTA. Może stamtąd Ałtorkasia brała inspiracje. Tylko czy ona tknęłaby taką brutalną grę, gdzie gangsterzy są jednak dużo lepiej napisani? 😀
Jak jeszcze raz zobaczę słowo "majteczki", to chyba puszczę pawia!
I oczywiście elementarne "seks to tylko penis w pochwie, inaczej się nie liczy", matko borsko…
Przypomina mi to artykuł o pewnych przypadkach kobiet z krajów muzułmańskich. One opłacały sobie rekonstrukcję błony dziewiczej i na nowo były dziewicami. W jednym przypadku operację opłacił przyszły mąż. Inne spryciule uprawiały seks analny i dzięki temu nie zerwały błony, więc uważały się za dziewice.
I ten biedny narrator profetyczny
W kwestii języka: albo to opko o telepatach, albo ta piosenka jest bardziej prawdziw, niż się ludziom zdawało…
https://youtu.be/MCxDJnHiLqs
Pozdrawiam
Ejżja
Borze wszechlistny… Korektor ałtorKasi albo jest równie upośledzony jak ona, Kasia, albo to biedny człowiek, skrzywdzony przez takiego autora (w myśl przysłowia edytorskiego "autor się uprze, korektor ma słuchać"). Ja bym zwariowała z taką babą, która nie umie w polski, a bierze się za pisanie. Już ałtoreczek fanfików mam pod dostatkiem.
Zakładam grupę wsparcia dla korektora o nazwie Grupa Wsparcia Dla Korektora Jeśli Nie Jest Upośledzony Jak AłtorKasia.
Zapisuję się do Grupy Wsparcia Dla Korektora Jeśli Nie Jest Upośledzony Jak AłtorKasia.
Od czego zaczynamy?
Ale wiecie, co sobie myślę? Że WOC było jednak gorsze. Tutaj przynajmniej nie ma tylu refleksji i retrospekcji wziętych z rzyci, no i mimo wszystko jest mniej stereotypów (ale raczej tylko dlatego, że ałtorkasia ograniczyła się do dwóch tematów: pochędóżka + pinkni gangsterzy).
Ha, Koleżanka Ela TBG próbuje wybierać między dżumą a cholerą?
A ja mam taka refleksję: dobrze, że takie KSIUNŻKI powstają, bo przynajmniej jest się z czego pośmiać. Oczywiście z jednej strony żal lasów i prądu, ale z drugiej – mamy sobie te nasze beczki śmiechu.
I wiecie co? Najbardziej śmiechogenne jest dla mnie to, że obie AŁtorki to nie młode dziewczyny dopiero wchodzące w życie i ekscytujące się doniesieniami prasowymi oraz filmami/książkami klasy C, a dorosłe (dojrzałe wręcz) kobiety, dodam nawet, że kobiety, które czegoś tam w zyciu doświadczyły, coś tam w życiu osiagnęły i przeszły (jedna modelka z tzw. przeszłością, druga weterynarz po przejściach zyciowych)- a zatem naprawdę, jakby sie postarały, to miałaby o czym pisac i to pisać ciekawie (jakby rękopis oddały korektorce do sprawdzenia to nawet poprawnie gramatycznie i stylistycznie – ale czego ja wymagam…) – a tu, nie oszukujmy się, dobrze przebrzmiałe wiochny pisza opka na poziomie fanfików do harlekinów.
Podobno na starość ludzie dziecinnieją, ale nie sądziłam, że to może dotyczyć nawet i już czterdziestolatków.
Guineapigs
Łomatkobosko…
"Wdarł się językiem między jej wargi, ona jęknęła tylko, ale nie cofnęła głowy, przeciwnie, z taką samą desperacją wyszła mu naprzeciw."
Ja wiem, że język podczas całowania czasem jest użyteczny, ale gdyby ktoś mi takiego ślimora znienacka zasadził to bym mu chyba wyjechała z baśki.
"Paweł wziął kurs na pełne morze"
W tym zdaniu nie ma nic złego, ale jak Bora kocham, za pierwszym razem przeczytałam "Paweł wziął kurs na pełnej kurwie"
"To, że od początku podziwia tę młodą kobietę, przyszło mu do głowy chwilę później."
Za co on ją podziwiał? Za odwagę, zimną krew, zdrowy rozsądek i mądrość? … Oh, wait…
P.S. Tylko u Michalak spotkałam się z określeniami "suwać" i "płeć". Czy to są jakieś regionalizmy? Seriously… Czy KTOKOLWIEK tak mówi?
Odnośnie płci i suwania, to w porno opkach po angielsku na pewno. Problem w tym, że są, no… angielskie i Ałtorkasi chyba nikt nie powiedział, że nie powinno się tłumaczyć dosłownie.
"Przestrzelił się na wylot, czy właśnie zaszywa sobie kulę w środku?"
Może strzelił tak, żeby kula przeszła jakoś bokiem, drasnęła skórę po wierzchu…? Wtedy chyba można zaszyć ranę.
"Zrobić to, co robiła na jej oczach tamta, puszczalska"
Jak chce zrobić to samo, co puszczalska, no to ona, Sonia, też jest puszczalska. Tak wychodzi. 🙂
"teraz, rozpuściwszy włosy, mogła się wdzięczyć do przystojnego mężczyzny tak, jak to sobie parę dni temu wymarzyła."
A Andżeli wypomina to samo! No dobrze, wiem, że tamta realizuje wersję hardkorową, ale podejście identyczne. 😉
"twoje dziewictwo zostawimy Raulowi."
Tak mówi, jakby to jakaś wielka atrakcja była, czyjś brak doświadczenia.
tey
Przynajmniej choć w części nie jest stereotypowo. Raul to taki mężczyzna, który niby chce, ale moralność mu nie pozwala. Taki, który mówi "nie", a myśli "tak". 😉 Kobiety próbują się do niego dobierać, a on musi je powstrzymywać. To on mówi, że nie ma mowy o stosunku czy związku, a one dalej się nie poddają i próbują go chędożyć. Ale ostatnio coraz więcej tego typu bohaterów. Zaczynam się przyzwyczajać. Zwykle to biedne kobietki były stawiane w takiej roli i musiały się odganiać (czasem też od kogoś kto im się podobał), a jakiś mężczyzna był przedstawiany jako przejawiający inicjatywę czy wręcz jako podły molestujący.
:D:D:D tylko tyle! jesteście "lekiem na całe złoooooo i nadzieją na przyszły roooooook" :D:D:D
Tey, to jest dla wielu atrakcją.
http://pikio.pl/polak-pomagajacy-sprzedawac-dziewictwo-tylko-im-pomagam-to-nic-zlego/#
Melomanka
Aż mnie tak naszło na ciekawostkę z Wikipedii o drogiej Ałtorkasi: W kategorii powieści z „pieprzykiem” czytelnicy wyróżnili powieść dla dorosłych Mistrz. Powieść Bezdomna Katarzyny Michalak otrzymała wyróżnienie jury w konkursie na Najlepszą książkę na lato 2013 w kategorii powieści obyczajowych.
Tak że tak.
A mnie nawet nie dziwią te nagrody i wyróżnienia… Kiedyś były Harlequiny i też się kobitki zabijały. Tylko one, Harlequiny dobrze wiedziały, czym są i do miana jej, literatury, nie pretendowały, ot co.
Nie ogarniam wyników tej nagrody 'książka na lato'. Książka na lato to książka dla tych, co np. nie mogli pojechać w góry bo złamali nogę, albo tych, co nie dostali urlopu, albo tych, co musieli pracować dorywczo zamiast wyjechać. Taka książka powinna być ciekawa, np. jakiś kryminał czy przewodnik turystyczny pisany w formie felietonów – jak np. pisze Stanisław Kryciński swoje książki o Bieszczadach, Beskidzie Niskim, Pogórzach. Co prawda mogę się wypowiedziec bardzo krytycznie na temat przedstawiania faktów i ich interpretacji w książkach pana Krycińskiego, ale nie mogę odmówic mu talentu w pisaniu.
Dobry kryminał czy fajna książka popularno-naukowa (np. o historii, krajoznawstwie czy przyrodzie) to właśnie cudowna 'książka na lato'.
A ksiązki Michalak są po prostu nudne, jest przewidywalna akcja,papierowi bohaterowie, sama akcja trzyma w napięciu tak, że nie mozna się doczekać gwizdka czajnika by se przerwe na herbatę zrobić od czytania tych wypocin.
Może ja jestem jakaś ułomna, ale Michalak czytam tylko dla NAKW – nic mię nie obchodzą losy tzw. bohaterów, nic mię nie obchodzi 'jak to się skończy' (bo wiem, jak się skończy) – interesują mię tylko komentarze na Armadzie.
Na lato nigdy nie wzięłabym książki Michalak (np. do szpitala czy sanatorium). Już bym na ten czas zaprumenerowała 'Detektywa' czy coś podobnego.
Guineapigs
W kwestii "Po jakiemu oni mówili?" – no oczywiscie, że po polsku! To wszystko przecież Polacy byli: Paweł, Artur, Robert…, a bracia de Luca nazywali się tak naprawdę Łukasik, tylko sobie zmienili, bo zagranicznie brzmiące nazwisko dodaje +20 do szacunu na dzielni (zagranicznej też, nie wiedzieć czemu).
A co do personelu willi, to wszystko byli niepiśmienni chłopi z puszczy Białowieskiej, którym nikt nie powiedział, że druga wojna światowa się już skończyła.
Dużo zresztą tego personelu nie było, skoro kanapki robili sobie sami.
Analiza miodna, bardzo poproszę o doprowadzenie do końca :). Ciekawi mnie niepomiernie, jak ałtorka z tego wybrnie, a bez Waszych komentarzy nie dam rady 🙁
Irytek
Czytam sobie, czytam, aż tu nagle widzę: 'mieszkanie na Hożej' i takie 'o kurwa.'. No bo ja mieszkam na Hożej.
._.
@ Marq Mortis
Miałem podobne ŻeCo gdy uświadomiłem sobie, że wynająłem w Warszawie mieszkanie przy ulicy, gdzie dzieje się jedna z książek Chmielewskiej.
Błaaagaaaaam, dajcie jeszcze !!!! M.
Do analizy polecam ksiopko pt "Blask" ( Ryan Amy Kathleen – Gwiezdni wędrowcy. Blask) dzieuo cudownej jakości i urody. Logika taka że momentami wysiadają nawet dzieła AutorKasi (nawet, o dziwo, pod względem alternatywnej medycyny).
Do tego setting byłby dosyć nietypowy, bo to oficjalnie space opera jest.
A ja mam wrażenie, że ta analizatornia powoli umiera. Były posty raz w tygodniu, potem raz na dwa tygodnie, a teraz już nawet tyle nie ma. Zero informacji: ani tutaj ani na facebooku. Smutno trochę.
Do Przedpiścy: po drodze było Boże narodzenie, potem Sylwester. Jak tuszę, Analizatorzy mają Rodziny i Przyjaciół, a NAKW nie jest ich jedyną formą życia oprócz pracy zawodowej. Jakoś nie wymagam, by Analizatorzy pedli se: rzucim wszystko łącznie z tym, skąd nasz ród, furda Święta, furda sylwester, kij z jasełkami w szkole dzieci, olać odwiedziny u dziadków/rodziców, niech szlak trafi wypoczynek w górach – wszystko nic to, bo wszak analizujemy Michalak.
Do Anonima z 4 stycznia 2017 08:17
Wydaje mi się, że twoja przedmówczyni nie ma analizatorm za złe (jeśli tak można to nazwać) samego braku postów, bo ten przez okres świąteczny jest zrozumiały, a braku jakiejkolwiek informacji o tym, że te się nie pojawią przez czas dłuższy niż określone dwa tygodnie. Więc niepotrzebnie hiperbolizujesz, robiąc z niej okropną jędzę, wymagającą od analizatorów porzucenia świąt w rodzinnym gronie 😉 Napisanie informacji "Przepraszamy, przez okres świąteczny posty się nie pojawią. Zapraszamy w takim, a takim terminie na kolejny post" nie zajmuje nie wiadomo ile czasu, a jest oznaką szacunku dla czytelnika.
Po przeczytaniu tego pragnę tylko jednego… wydrapać sobie oczy…
Pytacie się, jakim językiem oni się porozumiewają.
Myślę, że tym: https://en.m.wikipedia.org/wiki/Chuj_language
Ja wiem, że to stare i pewnie nikt nie przeczyta, ale za każdym razem jak czytam żarciki o haśle do serwera, to mnie lekko skręca. Wy serio myślicie, że serwerów nie zabezpiecza się hasłami albo kluczami? W takim wypadku każdy mógłby sobie na przykład wejść na wewnętrzne serwery Microsoftu, zgrać i pokasować wszystkie tajemnice handlowe, a dyski zawalić zdjęciami z króliczkami. Co prawda trzymanie mafijnych danych na komputerze podłączonym do internetu ogólnie nie jest mądrym pomysłem, ale sama idea serwera z dzielonymi danymi, do których dostęp mają tylko osoby znające hasła / posiadające odpowiednie cyfrowe klucze, nie jest niczym egzotycznym. Weźcie sobie jakiegoś ścisłowca do ekipy, bo to nie jest jedyna techniczna głupotka, jaka tu padła z Waszej strony.