Drodzy Czytelnicy!
Wracamy dziś do opowieści o imć Kalesantym, szlachcicu z Wołynia, nad którego burzliwymi losami pochylaliśmy się już tu, tu, tu i tu. Przypomnijmy może pokrótce, o co chodziło. Mamy początek XV wieku (akcja rozpoczyna się w roku 1405), na ziemiach polskich szaleją niepowstrzymywani przez nikogo Krzyżacy, zaś Jagiełło siedzi, drapie się po głowie i rozmyśla, co by tu zrobić, żeby nic nie musieć z tym robić. Wielkim Mistrzem Krzyżackim jest w tym czasie niejaki Zygfryd, podstępny i zły jak Pinky i Mózg razem wzięci. Co się stało z Ulrykiem von Jungingen – nie wiadomo, ale mamy teorię, iż stwierdził, że cznia to wszystko, ma swoje zasady i w opku grał nie będzie, po czym poszedł na ryby z Wielkim Księciem Witoldem. Szczęśliwy człowiek, Jagielle aŁtor nie dał takiego wyboru.
Nasz główny boCHater, don Kaleson… tfu, imć Kalesanty włóczy się po całym kraju w towarzystwie swych wiernych kompanów: Zembrzuskiego, Maćkowego, Miłoszy i Dobrawy. Ponieważ z Wołynia pod Kraków jest rzut beretem, co chwila wpada też z wizytą do znajomych podkrakowskich rycerzy. Jego syn Junosza natomiast działa w Krakowie jako podwójny agent, przekazując Krzyżakom spreparowane tajne informacje. Krzyżaków jakoś nie dziwi, skąd takowe posiada zwykły koniuch pracujący w stajni.
Drugi tom zaczyna się od tego, że do Krakowa wyrusza ekspedycja składająca się z Maćkowego, Dobrawy i Miłoszy oraz Miłki – dziewczyny Junoszy. A dalej akcja gna na złamanie karku!
(Tak naprawdę, to wycięliśmy 9/10 tekstu, bo umarlibyście z nudów. AŁtorowi wyschło jakby nieco źródełko z pomysłami i w drugim tomie niewiele jest fragmentów, które nie byłyby autoplagiatem. Ale takie właśnie skrzętnie dla Was wybraliśmy.)
Indżojcie!
Henryk Longin Rogowski, Burzliwe lata, t. 2
Analizują: Kura, Jasza i Babatunde Wolaka.
Jechali dość długo, nim przed nimi ukazały się mury Krakowa. Miłka pierwszy raz w swym życiu ujrzała taki gród.
Stanęli przy gospodzie, zsiedli z koni i już mieli doń wejść, gdy zobaczyli wędrownych akrobatów. Ci do grodu wjechawszy zaczęli zachęcać widzów, skokami, saltami i innymi wyczynami, aby dołączyli do ich przedstawienia.
Widzowie zaczęli kaftany ściągać, gacie poprawiać i dawajże koziołki w powietrzu fikać.
Stali tak i zapatrzeni zapomnieli na chwilę, z czym do grodu przybyli. Tak urzekli ich wędrowni cyrkowcy. Pierwszy ocknął się Maćków i powiedział. – Rozglądajcie się po patrzących, może i kogoś nam znanego zobaczycie. Kuglarze teraz stanęli przed gospodą i cuda czynili. Stały, więc Dobrawa z Miłką i patrzyły z zaciekawieniem. A Maćków z Miłosza patrzyli na drugą stronę i bacznie obserwowali ludzi dokoła. W jakiś czas dopiero, dostrzegli kogoś podobnego do Junoszy.
Czekali cierpliwie, bo wiadomo było, że do takiego cuda jak wędrowny cyrk, prędzej czy później cały Kraków się zleci.
Mieli szczęście, bo to on przechodził ze stajni do domu i zobaczywszy komediantów, przystanął. Maćków ruszył w jego stronę i gdy dotarł do miejsca, gdzie stał Junosza zobaczył, że ten rozmawia z kimś ubranym w strój mieszczański.
Odwrócił się, gdyż nie chciał, aby go chłopak zobaczył. Wiedział, że może być obserwowany przez Krzyżaków, skoro dla nich pracuje.
Krzyżacy mieli szpiegów i oberszpiegów pilnujących szpiegów, i nadoberszpiegów pilnujących pilnowaczy… a Wielki Mistrz nie spał, bo trzymał wszystkich za mordę.
Podszedł dopiero, gdy widział, że Junosza jest sam i rzekł do niego. – Nie odwracaj się, stój spokojnie, to ja Maćków. Szukamy cię. Jest tu ze mną Miłosza, Dobrawa a i jeszcze ktoś, kogo myślę, że chętnie obaczysz.
– Brat Kefir! – ucieszył się Junosza.
Junosza stał jak kamień. Ale po chwili odwrócił się i rzekł. – Odejdź, a ja tu chwilę postoję. Mogą mnie śledzić. – Weź wszystkich i idźcie za mną.
Wtedy będą was śledzić. Takiej kupy nikt nie przeoczy.
Ja ruszę, gdy was zobaczę. Idźcie w odległości, a zapewniam, że zaprowadzę was do domu, w którym teraz mieszkam.
Niebawem zobaczyli, że skręcił w bramę. Stanęli, a Maćków rozejrzał się, czy nikt ich nie śledzi. Upewniwszy się, że co najmniej piętnastu facetów w czerni nie spuszcza z niego wzroku nie, dopiero i oni w bramie się skryli.
Junosza czekał. Poprowadził ich na piętro do izby. Tu usiedli i dopiero wieczorem skończyły się opowiadania.
I razem bredzili aż do zmierzchu.
Miłka decyduje się zostać z Junoszą w Krakowie, reszta wraca.
Przypomnijmy. Na Wołyń.
Zaraz po tym Maćków, Miłosza i Dobrawa do drogi się sposobili, ale przedtem Junosza, rzekł do nich. – Ojca pozdrówcie i uściskajcie ode mnie. Powiedzcie mu, że z mojej woli, a więcej z przypadku, królowi pomagam wprowadzać w błąd Krzyżaków. Jestem na razie tu potrzebny, a gdy już nie będę, wrócę.
Nooo, Junosza – pierwszy szpion Rzeczypospolitej! Pracując w stajni przy koniach faktycznie może Krzyżakom zdradzać takie tajemnice państwowe, że ha!
Tymczasem Maćków ze swymi wyjeżdżał z Krakowa. Chcieli zdążyć przed zamknięciem grodu i ledwie zdążyli. Zabrali ze sobą konia Miłki, gdyż ten stał przed gospodą. Nawet z nią nie uzgodnili, co z nim zrobić, ale Miłosza powiedział. – Weźmy go ze sobą. Jej tu nie będzie potrzebny, jeno może podejrzenia wzmóc. Zgodził się z tym Maćków i z grodu wyjechali konia zabierając.
I, oczywiście, nikomu nie przyszło do głowy, że może dziewczyna zechciałaby konia sprzedać i za te pieniądze jakoś się urządzić w Krakowie.
[Po drodze drużyna wpada w krzyżacką zasadzkę, ale uwalniają się, zabijają knechtów i znajdują przy nich jakieś papiery]
Stanęli, aby wybrać konie.
To nie mogli wziąć wszystkich? Casting robią?
No ba, myślisz, że każda chabeta godna jest tego zaszczytu, by nosić naszych boCHaterów?
Zobaczyli, że przy jednym jest przytroczona torba. Zobaczyli ją dopiero teraz. Odpiął Maćków torbę i wyjął z niej jakieś pismo lakiem zapieczętowane i coś, co na mapy wyglądało.
Obawiam się, że w początkach XV wieku ideę mapy ogarniały co najwyżej wykształciuchy z zachodnich uniwersytetów, a nie drobna szlachta, co to czytać i pisać niekoniecznie potrafiła, bo żyła z machania mieczem.
[Drużyna udaje się do grodu Zbysława]
– Co słychać w grodzie imć pana Kalesantego? – Mości panie, czy spokój jest od Krzyżaków? Odezwał się Maćków. – A z Krzyżakami i różnie. Oni już tacy są, że w miejscu nie usiedzą. Intrygi knują ciągle. Teraz Spytko, z kilkoma ludźmi za nimi ruszył, bo aż tu licho ich przygnało. Więc pojechał, a im biada. – To zdrów już? Spytał Miłosza. – No, może jeszcze nie w pełni, ale już mu pilno rachunki, z Krzyżakami policzyć.
– Ile masz tych rachunków panie Krzyżak?
– Pięć, dwie faktury i cztery wydruki kasowe.
Kilka razy już Krzyżaków przepędził, bo też miejsca zagrzać nie może. A was, co sprowadza? – Od Krakowa jedziemy i chcemy panie z tobą porozmawiać. – Tedy chodźcie. Gdy w sali się znaleźli ze Zbysławem, Maćków rzekł. – I my Krzyżaków w drodze pobiliśmy. Jeden z nich przy koniu, jakoweś pisma wiózł i dlatego chcemy posłuchać waści opinii, o tych pismach. To mówiąc wyjął na stół papiery.
– Hmmm… papier waści naści kładziesz, a to rzecz rzadka i droga wielce. Z Chemnitz albo i Nurnbergu sprowadzana za ogromne pieniądze.
Zbysław przyglądał się im dość długo, po czym powiedział. – Toż to grody nasze, na tym papierze są naznaczone.
– Aż żal na takie bzdety papier poświęcać.
Tu nasz, a tu Mścisława, Michała, Dokutowicza a i wasz także. A i inne. Te nasze są mniej więcej tak położone względem siebie, jak tutaj na papierze widać. Myślę, że to ważne dokumenty, które jak najprędzej powinny się znaleźć przed oczami króla Jagiełły. Król już rozsądzi, co z tym zrobić.
Mapy były tak tajne, że spali je przed czytaniem. Nie zapominajmy, że wszystko wskazuje na to, że Jagiełło też był agentem krzyżackim.
Król jest taką melepetą, że nawet nie wie, jakie ma grody w królestwie.
Mimo niebezpieczeństw, ktoś musi je tam dowieść.
I dowieść, że to ważny materiał wywiadowczy, a nie przewodnik dla weekendowych wycieczek.
Wtem do izby wszedł Spytko. Znów spotężniał i widać w nim było siłę niesamowitą.
Najpierw masa, potem rzeźba.
– Witam was. A do Zbysława rzekł. – Dogoniłem ich na przełęczy i zaskoczyłem, szans im większych nie dając. To ci, co ubili naszego Waszke. Zginęli wszyscy. Gdy zaprzestaną węszyć i zabijać, nie będą ginąć. To nasze tereny i powinni o zgodę pytać, a jednak tego nie robią i gwałt czynią.
Spytko charakteryzuje się nie tylko siłą, ale i niesamowitą logiką.
Panie Spytko, uprzejmie prosimy o zgodę na węszenie i licencję na zabijanie!
I na czynienie gwałtów też!
Tymczasem komtur Zygfryd wiedział już, że wielu braci zakonnych nie wraca z misji, którą mają do spełnienia. Doszły go słuchy, że Spytko, tak groźny dla zakonu wyżył, przez lekkomyślność brata zakonnego, który go puścił przeświadczony, że ten w drodze z wyczerpania umrze.
Dochodziły go również słuchy, z czyjej ręki ginie najwięcej braci zakonu. Postanowił upewnić się i gdy okaże się to prawdą, zamierzał zemścić się na tych wszystkich, przez których ma tyle zmartwień. – Spaliłem gród, mogę i inne spalić. Ale teraz za głowę tego Spytki wyznaczę nagrodę.
Musi być ona znaczna. Jeszcze większa, gdyby go ktoś do Malborka żywego dostarczył.
Zaraz po tych rozmyślaniach, zwołał braci zakonnych i wszystkim obwieścił swe postanowienie. – Jeśli okaże się prawdą, że to ten Kalesanty, szlachcic wołyński jest tak zagorzałym wrogiem zakonu, tedy zniszczę jego i gród mu spalę, Wołyń najadę, a jak się rozpędzę, to i chana krymskiego z tronu zrzucę, a ci, którzy nie zginą, w lochach żywota dokończą.
– Wiemy panie, że to on, ze swymi napada na naszych. A my za to z naszymi na ich. – Dobrze, przekonaliście mnie, to chciałem od was usłyszeć. Wyjedzie zaraz oddział z Malborka, bo na innych nie mogę polegać. Tylko moi rycerze tego dokonają, bo pamiętają o naszych, którzy poginęli z rąk Kalesantego. W drogę bracia. Dowodził będzie brat, Gotfryd. Tu wskazał na młodego zakonnka, o potężnej budowie ciała.
(…)
– Młodyś, ale mam do ciebie pełne zaufanie. Myślę, że mnie nie zawiedziesz. Po tej rozmowie rozeszli się, a brat Gotfryd zbierał braci zakonnych, rycerzy do wyjazdu. W jakiś czas wszystko było gotowe i oddział składający się z pięćdziesięciu rycerzy i dwudziestu knechtów, ruszył z Malborka.
Więcej rycerzy niż knechtów? Kalesoniarz musiał być HVT (High-Value Target) najwyższej rangi…
Jeden knecht miał obsłużyć dwóch rycerzy? Jak?
Dwóch i pół.
Gotfryd wiedział i był przekonany, że ci rycerze wystarczą, aby spełnić wojenne plany i wolę Zygfryda. Większy oddział wzbudziłby podejrzenia i nie łatwo go ukryć przed wrogiem w lasach. Miał przeświadczenie i wiarę, że wrócą w chwale.
– A co tam! – pomyślał Gotfryd. – Skoro konkwistadorzy w kilku chłopa podbili całą Amerykę, to ja w siedemdziesięciu nie podbiję Polski?
Maćków, Miłosza i Dobrawa wracają do grodu imć pana Kalesantego.
– Gdy was nie było, różne przykre zdarzenia działy się w pobliżu grodu. Znaleźliśmy dwóch naszych ludzi zamordowanych w lesie, niedaleko źródła. Wiem, kto to zrobił, gdyż jeden z nich walcząc o życie, siłował się tam z nim i zerwał mu krzyżyk, który miał zaciśnięty w dłoni. Na tym krzyżyku widnieje napis, Malbork 1406 rok. Sami musicie to zobaczyć.
A z drugiej strony jakieś dziwne znaczki: Made in China.
Podał Maćkowemu krzyżyk. Były tu maleńkie literki na tylnej stronie krzyżyka. Malbork u góry i z lewej strony czternaście, zaś z prawej zero i sześć. – Sami widzicie i nie macie wątpliwości.
A to Krzyżacy – nowatorzy, stosują cyfry arabskie, podczas gdy cała reszta Europy wciąż posługuje się zapisem rzymskim!
Przywieźli je sobie z Ziemi Świętej. A tak poważnie mówiąc, to w XV wieku cyfry arabskie właśnie były w trakcie upowszechniania się, choć jeszcze się różniły wyglądem od dzisiejszych.
Sam pomysł wybicia słowa “Marienburg” na krzyżyku tak, żeby stał się gadżetem dla turystów, uważam za nieracjonalny.
Chcę abyście jechali do Zbysława, do Dokutowicza, grodu Mścisława, a także i do Michała. Spytajcie, czy i u nich takie mordy się zdarzały.
Te mordy! Te straszne krzyżackie mordy!
A ponadto powiedzcie, że chciałbym się z nimi spotkać. Niech miejscem naszego spotkania będą Racławice.
Zameldujecie się u takiego jednego z zadartym nosem; to mój stary funfel z wojska.
Drogę, każdy z nas będzie miał jednaką, a i puszcza dająca schronienie tam jest.
Zaiste, jednaką.
A sprawy pilne. Powiedźcie im, że sąsiadami jesteśmy,
Jeno miedza jakaś taka szeroka…
Mam teorię: aŁtorowi się Wołyń z Wolbromiem pomylił!
więc wspólnie się bronić musimy, bo Krzyżacy coraz to większą potęgę mają i coraz więcej nam zagrażać będą. Jedźcie i dobre wieści przynieście. Po tych słowach Maćków wyszedł, a za nim Dobrawa i Miłosza. Zaraz poszli do koni i za gród wyjechali.
Konie klęły ich na czym świat stoi, bo nawet doby w stajni nie odpoczęły.
Tymczasem Spytko bez przeszkód dojechał do Krakowa. Był już w sali i czekał na króla, który niebawem miał go zaszczycić swą obecnością.
Siedział przytupując stopą i bębniąc palcami ze zniecierpliwienia.
Ten Jogajła, dzikus niewychowany, znów się spóźnia!
Jagiełło pamiętał Spytkę, z innej okazji i teraz, gdy wszedł, uśmiechnął się do niego, co ostatnimi czasy rzadko czynił. – Mówią mi, że masz ważne papiery? Tedy podaj, niech i ja zobaczę. Spytko podał królowi, a ten długo je oglądał, po czym westchnął i rzekł. – Grody nasze nanoszą na papier. Chcą przez to wiedzieć gdzie i jak liczne są. Czyżby do najazdu się przygotowywali.
Nie. Otwierają wydział kartografii na Uniwersytecie Krzyżackim.
W Toruniu.
Przy królu, siedział doradca jego, rycerz znamienity Hynek z Rogowa, podskarbi królewski i on na przyzwolenie króla czekając, rzekł. – Królu, masz swego człowieka w Malborku. Tu mogę o tym mówić.
– Wiesz, który? Ten, co chodzi przebrany za handlarza cebulą.
Może wyślemy do nich, kogoś nieznanego, bo tego to już wszyscy tam znają, ale odważnego, ten nawet burzy się boi i w panice chowa pod żłób aby tam na miejscu wywiedział się wszystkiego.
Bo ten wyznaje zasadę “mniej wiesz, dłużej pożyjesz”.
– Nie. Nie musimy ryzykować, bo gdyby go złapali, on by życie postradał, a i nasze stosunki uległyby pogorszeniu.
Tymczasem Krzyżacy doskonale wiedzieli, że z Jogajły jest dupa wołowa i choćby nasłali mu tysiąc szpionów, palili grody i mordowali ludzi tuż przed nosem, on najwyżej uśmiechnie się łagodnie i powie “nu, nu, nu, chłopcy, tak nie można”.
A my za słabi jeszcze jesteśmy do wojny z nimi. Defetysta. Tedy czekać musimy. Rzekł król. – A tobie dziękuję, żeś trudził się w drodze do Krakowa. Dobrze, że coraz więcej wiem o Krzyżakach i ich planach.
Przepraszam, ale czy dworzanie trzymali tego durniaszkę z dala od spraw państwowych?
Jak nic, wszycy byli na żołdzie Krzyżaków.
A teraz trzeba by ostrzec i tych ludzi, których grody widnieją w zainteresowaniach zakonu. Dobrze, że papiery nie dotarły do nich, ale mniemam, że wyślą innych do ich zrobienia, skoro im tak na tym zależy.
Właściwie po co im jakieś mapy, skoro w świecie tego ksioopka Krzyżacy od lat siedzą pod samym nosem Jagiełły, budują zamki, rozbijają się po drogach i w ogóle rządzą się jak na swoim – powinni całą tę krainę znać już na pamięć.
Spytko wraca do Zbysława.
– Nie jest dobrze. Te papiery miały dotrzeć do Poznania, gdzie komtur Graser, rządy sprawuje.
Wrzuciłam hasło “komtur Graser” do gugla i wyszło coś takiego:
Pasuje jak ulał do reszty tego ksioopka!
No co, Graser, bo po lasach grasuje, logiczne.
Teraz do zadania mają wysłać wielkie oddziały zbrojnych, gdyż małe oddziały są rozbijane przez nas. Tak jest napisane w piśmie jednym i drugim. Wiadomo, co oznaczają wielkie oddziały, większy terror i napaści. Dalej w piśmie jest wymienione nazwisko imć pana Kalesantego.
…z jakimiś dziwnymi dopiskami: TW Kaleson, lokal kontaktowy… cóż to znaczyć może?
Reszty nie potrafię odczytać. Rzekł Zbysław. Wyślę kogoś do Dokutowicza, może oni tam odczytają.
A jak i tam nie potrafią, to może sprowadzą jakichś naukowców z UJotu.
W papierach do komtura krzyżackiego było napisane, że zakon powinien ukarać ponad wszystko imć Kalesantego, gdyż dużo braci zakonnych ginie z jego poleceń, a i z rąk jego ludzi.
Jedni giną z poleceń, inni z rąk, a jeszcze inni od kopa z półobrotu.
I o Zbysławie też na papierze było pisane. Więc teraz i Zbysław liczył się z najgorszym.
Obsmarują go w Fakcie, Super Expressie i na Pudelku!
– Dobrze, że te papiery nie dotrą do Poznania.
Ani do Jeleniej Góry, Wałcza, Ciechanowa i Bytomia.
Zastanawiam się, czy pisząc to ksioopko aŁtor choć raz spojrzał na mapę, bo według niego w czasach Jagiełły Poznań był pod panowaniem krzyżackim, ale za to Wrocław należał do Polski…
Dobrze, że są w posiadaniu jego. – A może inny kurier dotarł do Grasera? – Trzeba wysłać kogoś do imć Kalesantego z wieścią. I kilku, co by traktem w kierunku Poznania podążyło i pilnie śledziło ruchy zakonnych.
I donosiło – komu? No przeca nie królowi polskiemu, po co mu jakieś tam wieści.
Ważne, aby Wołyń był powiadomiony na czas.
Pewnie nie posuną się już do spalenia grodu, choć po nich można spodziewać się najgorszego. Zaraz wydał rozkazy i dwóch ludzi wyjechało do imć Kalesantego. Dotarli do grodu bez przeszkód i natychmiast wieści przekazali. Kalesanty odszedł na bok i myślał.
“Siła nieczysta pomagała im w drodze, ani chybi. Na stosie trza spalić szatańskie pomioty”.
– Starym już, a i siostrzeniec do walki niestworzony.
A co? Mdleje na widok krwi, czy jak?
To ten siostrzeniec January, który pojawił się w pierwszej części, nie powiedział ni słowa, a potem łagodnie rozpłynął się w niebycie. Nie wiem, dlaczego aŁtorowi akurat teraz przypomniało się, że w ogóle istniał.
Dlatego i do walki niestworzony, że w ogóle jakiś taki eteryczny.
Tedy mnie, mimo tej starości, przyjdzie konia dosiąść, bo Junosza w służbie królewskiej.
Jasne, jako koniuch.
Mnie to został honor, aby strzec kasztelu.
Spójrz na to z drugiej strony – został ci kasztel, aby strzec honoru.
Zaraz też wezwał Zembrzuskiego i we wszystko wtajemniczył. – Trzeba wysłać kogoś, kto by obserwował ruchy zakonnych i w razie, gdyby zbliżali się do grodu [wyślą nam esemesa], my wyjedziemy im naprzeciw.
Aż po Beresteczko!
W polu z orężem staniemy do bitwy śmiertelnej. Nie możemy ich dopuścić do grodu, bo wtedy ogniem sobie pomogą.
Wiecie, to w tym celu wcale nie trzeba do Poznania jechać… Wystarczy, że obstawicie drogi w waszej okolicy…
Musimy przeciwstawić się ich sile i wspólnie ze Zbysławem, Michałem i Dokutowiczem i innymi bronić swego. – Święte słowa, bronić będziemy na śmierć i życie. Odrzekł Zembrzuski. Zaraz też z grodu wyjechało trzech konnych i skierowali się na trakt do Poznania. Z Wołynia. Droga daleka, to też przygotowali się doń należycie.
Zrobili kanapki z serem i zabrali termos z herbatą.
I ugotowali kopę jaj na twardo.
Jechali w milczeniu, jeden za drugim. A byli to Maćków, Miłosza i Dobrawa, do których imć Kalesanty miał największe zaufanie.
W związku z czym ganiali bez przerwy w tę i wewtę, bez szans na najkrótszy choćby urlop.
[Maćków, Miłosza i Dobrawa zatrzymują się w gospodzie, gdzie wdają się w bójkę z jakimiś opryszkami, których oczywiście pokonują. Aż tu wtem!]
Wtem drzwi się rozwarły i stanął w nich knecht krzyżacki. Dopiero teraz zauważyli, że powóz zajechał przed gospodę.
A zauważyli to, rzecz jasna, przez wielkie, panoramiczne okna.
Wysiadła zeń białogłowa, a ten, który wszedł pierwszy, powiedział. – Jej wysokość, zróbcie miejsce.
A jej wysokość grzecznie ustąpiła miejsca.
Zwrócił się do dwóch ludzi, którzy siedzieli i do tej chwili się nie odzywali. I dalej uznawszy, że nie muszą odpowiadać, siedzieli i prowadzili rozmowę. Knecht wrzasnął po raz drugi. Jeden z nich wstał, złapał go wpół i wyrzucił za drzwi.
– Daj waść napis nad drzwiami, że nie wpuszczasz bez chaperonu! – krzyknął na karczmarza. – Klient w chaperonie jest mniej awanturujący się!
Pozostali knechci, którzy na sali byli, dobyli mieczy i [rozgorzała] zagorzała walka. Tylko jeden z nich został przy damie, obok karety.
Niestety, dama nic mu nie pomogła, bo to była tylko kareta dwójek.
Widząc, że jego kompani padają, wskoczył na powóz i chciał odjechać. Przeszkodził mu w tym Maćków, który konia zaprzęgniętego do powozu, za uzdę złapał.
O nie nie, panie Krzyżak, pan się nigdzie nie wybierasz, kto raz wpadł w nasze łapy, tak łatwo się z nich nie wywinie!
Wtedy knecht podniósł miecz nad głowę Maćkowego, ale strzała Dobrawy powstrzymała jego zamiary. W kilka chwil księżna pozostała sama.
Kilku knechtów jej towarzyszących, poległo.
Odnotujmy, że przynajmniej raz nie “zległo”!
Ona ze strachem w oczach patrzyła na Polaków. Pierwszy odezwał się Maćków. – Waści ludzie pani [ke?], pierwsi oręż chwycili i tym samym do walki z nami stanęli. Teraz, gdy zlegli [a jednak!], ja pytam waszą dostojność, dokąd się pani udajesz, bo myślę, że nam przyjdzie ci pani w drodze towarzyszyć.
– A po jaką cholerę mam godzić się na towarzystwo bandytów?
Białogłowa spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Tak panie? Jadę pod Poznań.
Maćków aż plasnął w ręce z uciechy. – No paczpani, co za szczęśliwy traf, my też!
Odezwała się. – Pierścionki z palców radziłbym zdjąć, bo gościńce niepewne.
A najlepiej oddaj je nam, łaskawa pani, wtedy na pewno nie wpadną w niepowołane ręce. To oczywiście tylko propozycja, ale jest ona rozsądna.
Rozboje i kradzieże się zdarzają. – Cóż ja teraz zrobię. Odrzekła. Wtem wstał drab, zarośnięty i powiedział. – Za dobrą zapłatą, ja podejmuję się dowieźć cię, mości pani, na zamek do brata.
– Gdzie się wpychasz drabie kudłaty? Nie słyszałeś, że naści maści pani jedzie z Maćkowym?! Precz mi na koniec kolejki!
– Z tymi mości panami jadę. Wymordowali mi cały orszak, więc będę bezpieczna z nimi. Drab usiadł spokojnie, bacznie obserwując [nerwowo] Miłosze i Dobrawę, gdyż Maćków w tym czasie wyszedł do koni.
Chciał sprawdzić, czy stoją na miejscu, a gdy wrócił zaraz rzekł.
Przecież nikt nie powie, że idzie się wysikać. Panie muszą “upudrować nosek”, panowie sprawdzają, czy “rowery stoją na miejscu”.
– Teraz, jeśli pani pozwoli w drogę ruszymy. A Dobrawa dodała. – Ja powozem pojadę, bo dość już kości w siodle wytrzęsłam koni pilnując, a później pomyślimy.
Nie droga Dobrawko. Teraz zacznij myśleć, jak masz zamiar z powozu pilnować koni. Przywiążesz je do zderzaka, czy weźmiesz na hol?
Będzie pilnować tych, które są zaprzężone, to chyba oczywiste. Ewentualnie wsadzi też i konie do powozu.
Dama głową skinęła i ruszyli w kierunku traktu. – Musimy dobrze baczyć, czy ktoś za nami pojedzie. Coś mi się widzi, że temu wielkiemu spodobały się pierścionki naszej damy. – Może źle robimy, że podjęliśmy się kobiecie pomóc. Rzekł Miłosza. – Nie zmienię zdania. Pomożemy jej, choć może i nie powinniśmy.
Nooo… tak jakby trochę nie macie wyjścia, jeśli chcecie zachować się honorowo, właśnie wytłukliście jej eskortę.
Btw, a gdyby jaśnie pani jechała akurat w przeciwnym kierunku…?
Oj tam, nadłożyliby trochę drogi. Pod Poznań, Wilno czy pod Kluczbork, jeden pies.
Dama okazuje się siostrą Grasera, “komtura poznańskiego”, która jedzie właśnie do brata, dlaczego przez Wołyń, to bór jeden wie*). Nasi boCHaterowie eskortują ją, po drodze ratując od zbójców, aż wreszcie gdzieś w okolicach Poznania (chyba…) natykają się na oddział krzyżacki, który przejmuje baronową, a drużyna wraca.
*) Może jechała od Złotej Ordy?
Maćków uznał, że nic tu po nich i skierował konia w stronę lasu, a za nim podążyli Dobrawa, z Miłoszą. Odprowadził ich zawistny wzrok zakonników.
– Oni sobie pojadą i mają spokój, a my aż do samego Poznania będziemy się użerać z tym babskiem! – mamrotali.
Gdy w las wjechali, Maćków odwrócił się i dostrzegł, że Krzyżacy zajęci baronową, już nie zwracali na nich uwagi.
Miazmacie, idź sobie! Albo i nie. Jesteś jedyną rozrywką.
Polacy ruszyli ostro, po czym powrócili na skraj lasu, obserwując Krzyżaków. Do tamtych dołączył jeszcze jeden oddział.
Potem zaczęły krążyć legendy o baronowej, jeszcze dziwniejsze niż te, co pewien joannita opowiadał o Turczynkach.
Widocznie wyjechał później, by nie zwracać takiej uwagi. A przez spotkanie z baronową oddziały się połączyły. Teraz nie było wątpliwości, że jadą z jakąś ważną misją.
– Siła ich. Rzekł Miłosza. Taki oddział może narobić kłopotów nie jednemu grodowi.
Drugiemu też.
– Tak jest. Odrzekł Maćków. – Weź Dobrawę i jedźcie ostrzec imć Kalesantego [pamiętajmy – na Wołyń], a ja tu zostanę, co by ich śledzić, abym dokładnie wiedział, co knują. Po chwili Miłosza i Dobrawa gnali przed siebie do grodu, by ostrzec swoich.
Panie Kalesanty, panie Kalesanty! Pakuj pan dobytek i uciekaj do Lwowa, bo pod Poznaniem krzyżactwo jakieś podejrzane manewry wykonuje!
Jechali bez wytchnienia i późną nocą stanęli w grodzie Zbysława. Przekazali wieści i ruszyli dalej. Zbysław im odradzał, ale zdecydowanie powiedzieli, że muszą być, jak najszybciej u imć Kalesantego. Świtało na niebie, gdy znów w las wjechali, ale tu już znali każdą drogę, gdyż od grodu byli niedaleko. Gdy słońce było wysoko, gród ujrzeli.
Dobra, uznajmy raz, że pomiędzy Trzyciążem (gród Zbysława) a Wołyniem istnieje zgrabny tunelik czasoprzestrzenny, bohaterowie wchodzą w punkcie A, wychodzą w punkcie B i załatwione. No ileż można aŁtorowi przypominać, żeby spojrzał jednak na mapę.
[Tymczasem Maćków tropi Krzyżaków]
Kiedy Krzyżacy przysnęli, zakradł się do ich obozu. Zobaczył konie, które stały spokojne.
Chyba były wystrugane z drewna, bo normalne na widok obcego zaczęłyby parskać. Wartowników też nie było. Reszta odurzyła się i śpi jak zabita.
Konie w tym ksiopku to najwyraźniej takie bardziej ekologiczne motory. Co czyni z naszych boCHaterów Popołudniowe Wilki.
Gdy już drugiemu z Krzyżaków oręż zabrał, ten pierwszy się obudził. – Main Got! [Główny Gocie!] [Gocie nad Menem!] Krzyknął Krzyżak [pamiętajmy – reszta śpi, żeby akcja mogła się udać], ale Maćków przyłożył mu miecz do gardła. – Piśniesz jeszcze słówko, zginiesz. Zagroził. Krzyżak zaraz to zrozumiał i zamilkł.
Jeden z Krzyżaków łypnął okiem i już Maćków wiedział, że musi na niego uważać.
– Jeszcze raz łypniesz okiem, zginiesz – wymruczał groźnie swoją mantrę.
– Ale ja mam taki tik, powieka mi lata, o! – jęknął Krzyżak.
Rankiem byli już w grodzie. Najbardziej zaskoczony był Miłosza, że Maćków trzech jeńców krzyżackich pojmał i przed oblicze imć Kalesantego sprowadził. Krzyżaków zamknęli w izbie, gdzie w oknach kraty widniały solidne i zaczęli rozmowy.
– Myślę, że te dwa oddziały krzyżackie idą na któryś gród. Może na nasz.
A już myślelibyśmy, że na Poznań. Jak widać, portal pizga złem i Krzyżakami. W dodatku losowo i na straszne odległości.
Takie jest prawdopodobieństwo, a siła ich znaczna. Dobrze było by króla powiadomić. – To i tak wiadomość po czasie otrzyma.
Nie ma co mu gitary zawracać, wiesz jaki on jest. Nie jest w stanie śliny z brody sobie zetrzeć.
– Musimy sami wyjechać im naprzeciw i w polu się z nimi spotkać. Męstwo swoje okazać. Zbierajcie ludzi. A i do Zbysława trzeba zajechać i jego ostrzec. – On wie o nich.
No pewnie, że wie, skoro mieszka pod Kielcami!
Odezwał się Miłosza. – Ale gdyby najechali na nich Krzyżacy pomóc musimy. Wszedł Zembrzuski i zameldował, że wszystko gotowe. – Możemy ruszać. – Dobrze. Rzekł Kalesanty. – Jedziemy tedy bronić swego dobytku, życia bliskich i honoru naszego.
A żarcik o honorze to sobie tu wstawcie sami 😛
Te słowa skierował do swych ludzi. Jeden głos było słychać i ręce uniesione do góry, z mieczami było widać.
Kalesanty długo ćwiczył przed lustrem odpowiednią pozę, w końcu doszedł do wniosku, że nic lepszego nie wymyśli. I strzelił takiego Witolda, aż strach.
Imć Kalesanty nałożył starą zbroję, której od dawna nie miał na sobie, ale gdy usłyszał, że Krzyżacy uzbrojeni jadą, nie miał wyboru.
Otrzepał ją tylko z rdzy i pajęczyn.
I przegonił kokoszkę, która gniazdo sobie uwiła w hełmie.
Zbroja chroniła mu pierś i plecy, a także ręce i częściowo nogi.
Miejmy nadzieję, że nie zapomniał założyć kolczatki.
Stał teraz przed ludźmi swymi, czekającymi na jego rozkazy. Powieki zaczęły mu drgać nerwowo, lecz po chwili wszystko się w nim uspokoiło. Jeszcze raz spojrzał na swych ludzi i rzekł. – Wróg ku nam idzie, a więc męstwo nasze musimy mu pokazać. Liczę na was.
Pewnie Zygfryd nie może tego znieść, że przez nas, nie może panoszyć się na ziemiach od dziada, pradziada naszych przecież.
Bo ten Jogajła, jakby mu pozwolić, to do samego Krakowa by go wpuścił i czerwony dywan przed nim kazał rozwinąć.
Jeden okrzyk uniósł się znów i las rąk uniesionych w górę z łukami i mieczami widać było. – Będziecie w boju, gdy już do niego dojdzie.
– W każdym razie taką mam nadzieję. – A powieki drgały mu coraz silniej.
Po chwili razem wyjechali na drogę ku Krzyżakom. Zbysław był zdania, aby daleko od grodu nie odjeżdżać, tylko do lasu i na jego brzegu zalec w krzakach i czekać.
Może nawet jakaś rzeczka tam będzie, to sobie w wodzie poigrają.
– Stąd dobra widoczność, a i bitwę dobrze prowadzić można. Zgodził się z tym imć Kalesanty, a i Zembrzuski też poparł tą myśl. Zsiedli z koni i zaczaiwszy się w lesie czekali. Nie za długo [to trwało] ukazali się Krzyżacy. Jechali zważając na las, ale niczego nie podejrzewali. Trakt biegł nie tak blisko lasu, ale było ich widać w całej okazałości. Proporzec z przodu uniesiony w górę, na którym smok widniał i obwieszczał, jacy to bracia zakonni.
Ani wśród herbów Wielkich Mistrzów, ani wśród proporców zdobytych pod Grunwaldem, ani wśród herbów innych zakonów rycerskich nigdzie smoka nie widzę, no ale może aŁtor ma jakieś inne, lepsze źródła.
To byli wysłannicy z komturii pekińskiej.
– Przepuścimy ich. Zaatakujemy wtedy, gdyby gród mój nie zechcieli ominąć.
Gramatyka, do tej pory ukryta w krzakach, wyskoczyła nagle i dała mu w zęby.
Gdy Krzyżacy byli w przedzie, ruszyli wolno z lasu w największej ciszy i ostrożności. Krzyżacy nie zbaczali z traktu w kierunku grodu. A więc nie do Trzyciąża zmierzali.
Może dlatego, że zostawili go dwieście mil za sobą?
Teraz było jasne, że mieli rozkaz zniszczenia grodu imć Kalesantego.
Bo między Trzyciążem a Wołyniem pustka jeno, wiatr hula i żadnego innego grodu po drodze nie uświadczysz.
I całe szczęście, bo jeszcze wpadaliby do Lublina.
– Wyprzedzimy ich lasem i dojedziemy do jeziora. – Dobrze. Rzekł Zembrzuski. Gdy dojechali do jeziora zobaczyli kilkudziesięciu ludzi od Dokutowicza i Michała, którzy z pomocą przybyli. Ruszyli ostro, gdy Krzyżacy byli jeszcze przed nimi. Zaraz też wrócił zwiadowca, który zameldował, że obozem zalegli.
Krzyżacy zalegli, prawda? Tacy zmęczeni byli, że musieli rozbić obóz. Nie jakiś tam popas.
– Odpoczywają i silą się [silą się na spokój, czy na dowcip?] przed atakiem. My podciągniemy lasem bliżej, a później wyjedziemy im naprzeciw. Niech widzą i nasz potęgę.
Może się zadławią ze strachu, gdy tak przeszkodzimy im w posiłku.
Dostaną morderczej czkawki.
Jechali jakiś czas i znów zwiadowca wrócił. – Panie, już blisko są.
– Wyjedziemy w pole. Rzekł Kalesanty. – Naprzeciw nim. Zobaczymy, co na nasz widok zrobią i jak zareagują.
A może zaczną grać w łapki, a może zapytają o drogę?
Po chwili stali na skraju lasu i na znak, wyjechali z niego. U Krzyżaków powstało zamieszanie, ale tylko w pierwszej chwili. Zaraz krzyki się rozległy i szyki uformowali. Polacy nie atakowali jednak, choć przez atak mieli by większe szanse. Ale Kalesanty tak powiedział przed wyjechaniem z lasu.
Przecież mogliby zdenerwować Krzyżaków, a tak niech spokojnie uformują szyk bojowy.
– Nie wiemy, czy oni do nas z wojną jadą i zaatakować pierwsi nie możemy.
Kiciu, oni podobno wjechali na twoje ziemie.
A może jadą w swaty? A może handlować morską rybą?
Albo zaczną wiercić studnie?
Dopiero ich atak nas upewni, że do starcia z naszym grodem dążą.
Uhm, to wtedy już będzie jakby zdeczka za późno…
Na przedzie oddziału imć Kalesantego widać było chorągiew z herbem, więc Krzyżacy wiedzieli, z kim mają do czynienia. Teraz i oni zebrani w oddział ruszyli w kierunku Polaków. A i Polacy w przód wyjechali nie ustępując im pola. Po chwili rozniósł się szczęk oręża, na polu pod lasem.
Hej, tam pod lasem coś brzęka,
Hej, tam pod lasem coś szczęka,
Krzyżacka działa tam ręka!
Dobrawa i Miłosza w lesie pozostali. Duże łuki przy sobie mając, szukali celu i choć odległość była znaczna, to i tak, co chwila, któryś z knechtów spadał z konia strzałą trafiony.
A teraz pobaraszkuję z tą wizją. Tam pod lasem wre potyczka, a tu zza krzaka do tej kłębiącej się kupy łucznicy szyją z łuków.
“Zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Arnaud Amaury.
Spojrzał imć Kalesanty w bok, a do niego zmierzał Krzyżak na ogromnym koniu, zakuty w zbroję, z hełmem na głowie. Ale zaraz też i Maćków ruszył. Krzyżak zobaczywszy jego, koniem podjechał i mieczem zamierzył. Maćków schylił się, a miecz nad głową przeleciał,
Nowa technika walki: rzut mieczem. Ciekawe, czy potem taki miecz wraca jak bumerang, czy to broń jednorazowa.
a że byli bardzo blisko siebie, Maćków konia skręcił, złapał Krzyżaka za pas i z konia na ziemię zrzucił.
Chłopa na schwał, w zbroi z mieczem w ręce za pas złapał i rzucił nim jak onucą…
Takie rzeczy to tylko w kreskówkach mocium panie.
Teraz Krzyżak wiedział, że stracił szansę w walce, ale jeszcze bronić się zamierzał. Dwa potężne uderzenia spadły na niego i one ukazały beznadziejność walki.
Rozrysowaną starannie na kolorowych wykresach.
Trzeci cios powalił go na ziemię i już Krzyżak nie próbował się bronić.
– E tam. Do trzech razy sztuka. Idę do domu, tandaradej!
Maćków przez szczeliny w hełmie spojrzał na imć Kalesantego, który w tej samej chwili knechta strącił z konia. Knecht rzucił się do ucieczki, ale ten dogonił go i mieczem pchnął.
W plecy?!
Długo trwała ta walka, z której Polacy zwycięsko wyszli, straty własne nie wysokie mając.
Miłosza chwali Dobrawę:
– Dzielnie się spisałaś. – Nie wygłupiaj się. Odrzekła. – Wcale się nie wygłupiam. Ty najwięcej ich z koni zrzuciłaś, widziałem to przecie.
AŁtorze, proszę, weź ty się NIE WYGŁUPIAJ.
[Kalesanty wraca do swojego grodu]
Po kilku dniach przybył posłaniec od króla Jagiełły z papierami, na których widniały pieczęcie królewskie. (…) Król był zaniepokojony tym, że Krzyżacy coraz częściej na nasze grody nachodzą. Król pisał, aby pierwsi nigdy nie uderzali, a bronili się i tylko w takiej walce wygrywali z Krzyżakami.
Krzyżacy już są na Wołyniu, a król każe stać z mieczem u nogi. Mam wrażenie, że przerwano mu puszczanie baniek mydlanych.
Reszta pisma, to było zaproszenie do miejscowości Psie Pole.
Co tylko potwierdza robienie z niego idioty.
Miały się tam odbywać turnieje rycerskie, ale imć Kalesanty wiedział, że król nie tylko te turnieje miał na myśli. Zapewne chciał rozmowy ze szlachtą czynić.
Och jej, Psie Pole. AŁtorowi coś zadzwoniło, że tam kiedyś była jakaś bitwa z jakimiś Niemcami (a wszyscy Niemcy to Krzyżacy, ofkors), a więc jest to Miejsce Chwały Oręża Polskiego… a że od 1335 Wrocław i okolice należały do Czech – a kto by się przejmował takimi szczegó… strzegó… detalami.
[Opis turnieju wycinamy]
Gdy słońce sunęło ku zachodowi, król zaczął w swym namiocie rozmowy ze szlachtą.
– Mości panowie. Rzekł. – Wiem, że Krzyżacy nękają nasze domy. Jednak nie dajcie się wciągać w bitwy dotąd, dokąd to możliwe.
Szlachta zaczęła łypać na króla podejrzliwie. “Targowica!” – ryknął któryś, inny zaś zanucił pod nosem “A na drzewach zamiast liści będą wisieć pacyfiści!”.
– Skargi mam od zakonu, że całe jego oddziały nie wracają z terenu, rozbite przez naszych. Oni zawsze mówią, że są napadani.
A ja im wierzę, przeca to boży ludzie są, nie mogą kłamać!
Król, nie raz wyciszał temperamenty szlachty polskiej i wreszcie na koniec powiedział. – Jeszcze musimy czekać. Jedno wam przysiąc mogę, że kiedy już wypędzimy wroga, Rzeczypospolita [znooowuuu…] krajem wolnym będzie, po wsze czasy.
Bo w tejże chwili Polska jest pod zaborem krzyżackim?
Jest kondominium.
– Ale kiedy to się stanie! Krzyczeli. – Cierpliwości mości panowie, wiecie przecież, że to trudne zadanie, piekielnie trudne. Powtórzył. Po tych rozmowach, król osobiście podszedł do imć Kalesantego. Schwycił go za ramię i rękę na nim położył, a później poprowadził na powietrze, gdzie namioty różnokolorowe stały.
Po prostu – cyrk przyjechał.
I teraz Proszę Państwa! Przygotujcie się psychicznie, bo otóż mamy clou tej powieści:
– Kałmucy ci Krzyżacy. Odezwał się król. Ciągle im wszystkiego mało.
Aaaa, i już wiemy, skąd ich tylu na Wołyniu, po prostu tędy im najbliżej z Ałtaju do Malborka!
***
Przyszedł rok tysiąc czterysta siódmy. Sroga zima spowiła śniegiem i mrozem ziemie Rzeczypospolitej. Mrozy sięgały chwilami czterdziestu stopni,
Kalesanty mógł to zmierzyć dzięki kupionym od wędrownego handlarza relikwiom świętego Celsjusza (prawdziwym, z certyfikatem!)…
a zaspy śniegu były w niektórych miejscach na wysokość dwóch metrów.
… a to z kolei wiedział, bo w pakiecie dostał też relikwie świętego Mistrza z Sèvres.
Dobrawa złączyła się z Miłoszą, a i Maćków poznał dziewczynę o imieniu Blanka.
Trzeba przyznać, że pod względem imion aŁtor fantazję ma wielką i nieskrępowaną czasem, przestrzenią i okolicznościami.
Blanka miała dwie siostry, Hurdycję i Machikułę.
[Żona Kalesantego choruje i umiera]
Umierając powiedziała do imć Kalesantego. – Chroń za wszelką cenę Junoszę, abyś sam nie został. On dzieci musi mieć, by panowały i przysparzały chwały krajowi. Obiecaj, że tak będzie.
Kalesanty obiecał i natychmiast zaczął knuć, jakby tu zrzucić z tronu Jogajłę.
Dziewczyna zwana Miłką, a będąca z Junoszą, brzemienną była i lada moment miało przyjść rozwiązanie. Jednak Junosza nie mógł wrócić do domu. Król wiedział już o narodzinach dziecka i obiecał pomoc w urządzeniu życia tu, w Krakowie.
Gdybyż wiedział, że hoduje sobie pod bokiem uzurpatora…
Ileż królewskiej rewerencji wobec jakiegoś parobka od koni.
Junosza wiele razy wprowadzał [króla?] w błąd, z polecenia doradców królewskich, Krzyżaków.
Krzyżacy byli doradcami królewskimi, Kałmuki zachłanne!
Z dziczy litewskiej wyrwany Jogajła był coraz bardziej skołowany od tego wszystkiego.
A Krzyżacy, choć początkowo podejrzewali, to teraz wierzyli w to, co przekazuje Junosza.
Gdyż mieli lepsze źródła informacji, niż zapyziały koniuch z Wołynia.
Dostali od niego tak ważne informacje, jak te, że wśród braci zakonu znajduje się szpieg. Było to całkowitą prawdą, gdyż brat na przesłuchaniach sam się przyznał.
Ale przecież ten sekret królowi zdradził Hynek z Rogowa. Ja już nie ogarniam kto w tym towarzystwie nie jest szpiegiem
Szpiegomania jak w armii austro-węgierskiej.
[Maćków wyrusza gdzieś, nie wiadomo po co, po drodze – oczywiście! – natyka się na Krzyżaków. Jednemu z nich, rannemu, darowuje życie, ale zabiera mu sztylet… z herbem Działosza]
Przy czym aŁtor sam nie wie – czy to był sztylet, czy sygnet. Ot, takie zagadki słownika synonimów. To wszystko jest na [s] i może się popierniczyć.
– Panie, Krzyżacy na waści pułapkę szykują. Zdawał relację imć Kalesantemu. – Sam to na własne uszy słyszałem, gdy byłem w ich obozie. Opowiedział też imć Kalesantemu o Krzyżaku i sygnecie, który tamten na palcu nosił. Sygnecie z herbem Działoszy.
O, czyżby jakaś czarna owca w rodzie?!
– Ranny jest, więc nie chciałem go wypytywać, [gdyż jestem tak wrażliwy na ludzką krzywdę, że nie mogę rannych przesłuchiwać] ale postępuję tak, abym się dowiedział. A teraz mam nową zagadkę. To mówiąc, sztylet wyjął z torby i podał imć Kalesantemu. Ten pobladł, gdy zobaczył rękojeść sztyletu.
Sygnet czy sztylet, ważne że z herbem Działosza.
– Miał ten sztylet Krzyżak, z którym zetknąłeś się w lesie? – Tak. Odpowiedział Maćków. – A teraz on oczekuje na ciebie? – Chcę abyś wiedział, że ten sztylet był zawsze w naszej rodzinie.
Wykuł nam go pewien Scyta. O, tu widzisz jest napis – VI w. p.n.e.
Dopiero ja dałem go w dowód przyjaźni przyjacielowi memu, a synowi późniejszego wojewody. Żeby mógł listy pieczętować herbem naszego rodu.
Ale to było jakieś czterdzieści lat temu. Odwrócił ostrze i dopiero teraz Maćków przyjrzał się. Na sztylecie było napisane rylcem, jedno słowo. Przyjaźń i data 1365r.
A z drugiej strony: Pobieda i Mir
Tak, na pewno “r.”, nie żadne tam “A.D.”
Teraz dopiero Maćków powiedział imć Kalesantemu – Mam jeszcze papiery. To mówiąc położył je przed imć Kalesantym. – Obaj jechali, a te papiery ten pierwszy miał przy sobie.
A ten drugi nie. Imć Kalesanty z mozołem odczytał. Mówiły one o przybyciu nowych braci zakonnych, młodych, zaufanych, a jednocześnie o wysyłaniu starych rycerzy zakonu na zachód w strony rodzinne.
– Wymieniają starych na młodych i zdrowych rycerzy. Szkolonych specjalnie.
– Uśmiejesz się panie, ale mówią na nich “uszczelki”!
Będą pewnie dążyć, aby coraz to większe połacie ziemi polskiej przejmować. Co raz to nowe zamki budować i coraz więcej posiadłości, a i podłości na nasze ziemię wszczepiać. Musimy czekać. Tak, jak to król Jagiełło zlecił i marzyć, kiedy przyjdzie ta chwila.
Chwila, kiedy wszczepione będzie jak najwięcej podłości?
Myślę, że wtedy pozbędziemy się ich na zawsze. Od ojca mego, dowiedziałem się kiedyś, że za to, iż oni są na naszej ziemi winien Konrad Mazowiecki, który ich sprowadził do Rzeczypospolitej.
No i? Nasiusiasz mu na mogiłkę?
(Zbigniew Jujka, Poprawki do historii)
Kalesanty tak bardzo się zagalopował w tych rozważaniach [co on zrobi Konradowi Mazowieckiemu, jak go złapie] i dopiero teraz przerwał mu Zembrzuski. – Rozkazy wydam, co by Maćkowemu wszystko do drogi naszykować i niech rusza, bom sam ciekaw historii sztyletu. Skąd wziął się w posiadaniu młodego klechy.
Nie – choć Krzyżacy to zakonnicy, to rycerz nie jest klechą. Zwłaszcza w średniowiecznym znaczeniu tego słowa.
Nie za długo Maćków gród opuszczał i popędził ostro konia. Jechał znów bez wytchnienia, myśląc o Manfredzie. Nim wyjechał, świeżych ziół do rany wziął od Zembrzuskiego. Bez przeszkód dojechał do lasu, gdzie zostawił Manfreda. Konia zostawił i jął się skradać.
A szeleścił przy tym jak całe stado Jeży Jak Byki.
Po chwili ujrzał go. W pierwszej chwili myślał, że on nie żyje, ale gdy upewnił się, że obok nikogo nie ma [znaczy… ścierwojadów?!], ruszył odważniej w jego kierunku. Wtedy Manfred wymierzył w niego z kuszy, odwracając się na brzuch z jękiem. Zobaczył Maćkowego i kuszę opuścił. – Już myślałem żeś mnie zostawił. Później myślałem, że do swoich nie dojechałeś, a potem, to już różne myśli przychodziły mi do głowy.- Ja nie rzucam słów na wiatr. Rzekł Maćków. – Powiedziałem, że wrócę, to inaczej być nie może. Pokaż ranę. Mam świeże ziele, to, które dla ciebie i rany teraz najbardziej przydatne. Muszę cię opatrzyć, a i kawał pieczonego mięsa dla ciebie wiozę, co byś sił nabierał. Najpierw rana, no a później jedzenie.
A przez cały ten czas, kiedy Maćków jeździł w tę i z powrotem, Manfred ani nie jadł, ani nie pił…
I tylko leżał w krzakach, jakby nie dało się odholować go gdzieś bliżej.
Jak zwykle znikąd pojawiają się inni Krzyżacy, którzy chcą uwięzić Maćkowego, lecz Manfred wstawia się za nim.
Kazał odstąpić od Maćkowego, który teraz podszedł do Manfreda, a ten rzekł do niego. – Cieszę się, że tak szybko mogłem ci się przysłużyć. Pojadę z nimi i będę się leczył. – Jedź, ale przedtem powiedz mi skąd masz ten sygnet, ten drugi z moim herbem, rodu mego pana. Widzę go na drugim palcu. – Ach, ten. To długa historia. Czasu teraz nie ma tyle, abym ci dokładnie opowiedział. Ale może za dwa miesiące spotkamy się w tym miejscu, dobrze? Wtedy pogadamy, bo ja przyjadę. – I ja również. Odrzekł Maćków.
To się umówili…
Od razu zdradzę, że do spotkania nie doszło i nie poznaliśmy historii sztyletu ani sygnetu. Smutek taki wielki.
[Dobrosław, Miłosza i Dobrawa wyruszają w drogę do Krakowa, żeby zawiadomić Junoszę, że jego ojciec choruje]
W nie długim czasie podjechali do strumienia. – Tu konie napoimy. Rzekł Miłosza. Zsiedli z nich i wolno puścili przy strumieniu, a one same poszły do wody i piły dość długo. A Dobrawa pochyliła się i znalazła przy strumieniu zerwany medalion. Po otwarciu jego zobaczyła twarz kobiety i wyrytą datę 1374 rok. Kobieta ta miała ostre rysy i włosy długie na ramionach.
A od jej wstrząsającej urody aż włos się na plecach jeżył.
Zastanawiam się, co aŁtor czytał lub oglądał pisząc ten kawałek, że tak mu nagle sypnęło Tajemniczymi Przedmiotami z Wyrytymi Datami i Napisami. Władcę Pierścieni?
Nie za długo las się skończył, a właściwie trakt jakby z niego wybył i teraz skręcał w lewo, aby biec wzdłuż kniei.
– Baj, baj – powiedział trakt. – Fajna impreza była, ale ja już wybywam!
[W lesie napotykają jakichś czterech podejrzanych typów]
– Tu zaczekamy na nich. Usłyszał. – A gdy przyjadą, sprzedamy im plany. Jeśli dużo zapłacą będziemy z nimi współpracować. A jeśli nie, to nie będziemy nastawiać głów przeciw królowi. Miłosza zamarł. Te ostatnie słowa dużo mu powiedziały.
Mnie akurat nic nie mówią. To bełkot.
Wiedział, że musi szybko działać. Ktoś miał nadjechać ze strony przeciwnej, a może z tej, gdzie została Dobrawa z Dobrosławem.
A może jeszcze z trzeciej. Albo spaść z powietrza.
Ostatecznie – wyleźć z bagna.
Pewny był, że dadzą oni sobie radę i bez niego, ale wolał ich uprzedzić. Wyprowadził konia i gdy już znalazł się w bezpiecznym miejscu dosiadł go i pogalopował. Znalazł ich bez trudu, choć byli ukryci w zaroślach, po prawej stronie. A oni, gdy usłyszeli odgłos konia, wysłali w tę stronę głos cietrzewia.
Koń odpowiedział szczekając jak mrówkojad.
Głos cietrzewia wysłali poleconym priorytetem.
Znał ten głos, bo nie raz się nim zmawiali. Był bardzo bliski oryginału. Wręcz identyczny z naturalnym. Maćków i Miłosza bezbłędnie potrafili go odróżnić.
Od piania koguta.
Natomiast Krzyżacy próbowali ładnie powiedzieć “cietrzew”.
[Podejrzane typy z lasu spotykają się z Krzyżakiem, sprzedają mu jakieś papiery oraz informację, że w Krakowie działa podwójny agent. Nasi dzielni boCHaterowie oczywiście odbierają Krzyżakowi te papiery i przekazują je królowi. Drużyna odwiedza jeszcze Junoszę i wraca do domu]
Przejechali bramę i popędzili w drogę powrotną. W drodze dołączyli się do nich rycerze królewscy, którzy jechali z polecenia króla na przedpole Krakowa [znaczy – na łączkę tuż pod murami miasta], gdyż dochodziły słuchy, że jakowyś ludzie napadli na powóz tędy przejeżdżający.
A rycerze królewscy zamiast pokręcić się po przedpolu, dali w długą i poooszli!.
Jechali z rycerzami, bo tak i bezpieczniej było. Nie za długo dojechali, gdzie bitwa miała miejsce. Stał tu spalony powóz i kilku ludzi zabitych leżało obok. Miłosza zsiadł z konia i jął przyglądać się śladom kopyt końskich. Nie miał wątpliwości, że to Krzyżacy ten pogrom zrobili, ale tego nikt nie widział.
Bo strażnicy na barbakanach miejskich też byli w zmowie z Zakonem i znacząco odwrócili się tyłem.
Stało się jasne, że w powozie przewożono kosztowności, bo w ramie karety, pod podłogą, która była spalona, było miejsce specjalne na bagaż. Powinna być tam skrzynia, lecz jej nie było. Nie mogła się spalić, bo Miłosza wiedział, że takie skrzynie były z żelaza, a więc odporne na ogień. Zatem, ktoś ją musiał zabrać.
Podziwiam dedukcję Miłoszy: brak skrzyni niezbicie świadczy o tym, że wcześniej tam była!
– Nie dość, że mordowali, to jeszcze rozbojem zaczęli się trudnić.
Pod sam Kraków podeszli jak Tatarzy, a król do Czech jeździ na imprezki.
Pomyślał Miłosza. Rycerze rozglądali się wokoło. Szukali kobiety, która w powozie być powinna, ale wśród zabitych jej nie było. Gdy Miłosza dowiedział się o niej, pomyślał. – Na pewno uprowadzili ją, a jeśli tak, to, w jakim celu?
Jak by ci to chłopcze powiedzieć… Krzyżacy słynęli z porywania niewiast, zwłaszcza na przedpolach większych miast.
[Drużyna tropi Krzyżaków i wdaje się z nimi w potyczkę przy jakiejś chacie w lesie. Udaje im się odbić porwaną kobietę, ale ginie przy tym Dobrosław, brat Dobrawy.]
[Dobrawa] Płakała głośno, zawodząc. Pozwolił jej na tyle, aby mógł podejść do kobiety, którą wyswobodzili. – Dlaczego tak płacze? Spytała kobieta. – Brat jej zległ.
I rozerwało go przy tym na strzępki.
Dostał sztyletem od jednego, z zakonnych.
A dobili go przecinkiem.
– Ty jesteś pani kobietą z powozu? –
– Nie. Jestem nimfą z bagien.
Tak. Odrzekła. Mnie syna zabili i całą eskortę. Zabrali kufer z biżuterią, ale wiem, gdzie ją zakopali. Nie wiem dokładnie gdzie, ale w przybliżeniu.
Przy trakcie koło lasu, pod drzewem.
– Może ją odnajdziemy, ale teraz chciałbym spytać, kim jesteś pani? I po cóż powozem jechałaś?
– A co, na piechty miałam lecieć?
– Jestem żoną kasztelana Sandomierskiego [to nazwisko?], na imię mi Zyta. Wyratowałeś mnie mój rycerzu, więc masz prawo to wiedzieć. Spojrzał na nią zdziwiony. – A dokąd pani zmierzałaś? – Do Krakowa i ci zbóje nas napadli. Wszystkich wybili, a mnie w niewolę wzięli, bo tak kazał ten najważniejszy.
– Teraz musimy ustalić, co dalej robić. Tu podobno nie daleko a w sam raz, Krzyżacy zakopali szkatułę zabraną z powozu. Spróbujemy ją odnaleźć. A panią może weźmiemy do naszego grodu, na przesłuchanie.
a później jeden z naszych pojedzie powiadomić pana na grodzie w Sandomierzu. Dama głową skinęła, jakby przyzwolenie dając.
Przyglądała się Miłoszy, jakby była w nim po uszy zakochana. (…) Podobał jej się bardzo i gdyby nie Dobrawa młodsza od niej, nie wiadomo, co mogło by się jeszcze przydarzyć.
Szybko się pocieszyła po stracie syna, nie ma co.
I generalnie zapomniała o istnieniu męża.
[Nasi boCHaterowie znów wyruszają odwiedzić wszystkich znajomych kasztelanów]
Rano ruszamy! Rozległo się wokoło. I faktycznie rano ruszyli. Miło było popatrzeć Zembrzuskiemu na te cztery chorągwie i zbrojnych, którzy pod jego rozkazami jechali. Po dniu jazdy, zbliżyli się do grodu Michała. Krzyżacy byli w lesie i na pewno od siebie, nerwowo spoglądali.
Też robię się trochę nerwowa, kiedy usiłuję dociec, co znaczy “być na pewno od siebie”.
Odwrotność “mieć się ku sobie”.
Tylu ludzi nie da się ukryć. To też jechali nieosłonięci, siły swe demonstrując.
Hm, czy oni nie są przypadkiem u siebie? Dlaczego mieliby się ukrywać?
Faktycznie Krzyżacy ich widzieli i zaraz padły komendy. – Trzeba wykraść imć Kalesantego i dla niepoznaki, do grodu w Szczytnie wysłać.
Sama kasztelanka im nie wystarczyła?
W tym jest cały życia smaczek…
– Tak nakazał Zygfryd, który teraz chciał się policzyć z imć Kalesantym za wszystko, co od niego do tej pory zaznał.
Jakaś polityka Zakonu? Jakieś uwarunkowania miedzynarodowe, czy inne duperele? Nie. Najważniejsze, że Zygfryd ma focha na kolesia z drugiego końca mapy.
I tego się trzymajmy.
Jechali jakiś czas. gdy w gęstwinie dostrzegł Maćków jeźdźca. Był to rycerz w poselstwie od króla. Wyjechał ku nim, gdy zobaczył chorągiew Polaków, na przedzie powiewającą.
Wszystkie drogi prowadzą przez Wołyń.
Drogę miał przed sobą długą, bo aż do Szczytna. Król pisał do tamtejszego komtura.
Do Wielkiego Mistrza się nie odważył, za wysokie progi na Jogajły nogi.
Tyle się dowiedzieli. Posłaniec zjadł z nimi wieczerzę i na nocleg zgodził się zostać, uznając to za bezpieczne, a Zembrzuski podczas wieczerzy spytał go.
– A, jak jest u nich w grodach? Jeszcze tam u nich we środku nie byłem.
– Zamki murują, aby mocniejsze były, podwórza w nich solidne i kamieniem wyłożone.
To przecież podstawowa miara obronności zamku – brukowane podwórze.
Salony piękne i podobno podstępne z przeróżnymi pułapkami.
Śliskie posadzki, przesuwające się chodniki, kości z obiadu porozrzucane w miejscach, gdzie łatwo na nie nadepnąć…
Skórki bananów rozłożone na pawimentach.
Trzeba wiedzieć, że u nich, jeden drugiemu nie ufa. Ale taka ich natura. Cóż jeszcze o zamkach? – Ten w Malborku nad rzeką Nogat leży, a ten gdzie jadę w Szczytnie, okolony jeziorami. Nasze to wszystko, a oni to bezkarnie niszczą. Ryby wyłapują.
A to niecnoty!
Trzcinę porastającą brzegi ścinają, [naszym by to nawet do głowy nie przyszło!] pakują i gdzieś do swojego kraju wywożą.
A potem wyplatają z niej koszyki i wracają do nas w przebraniu wędrownych grzybiarek.
W lasach zwierzynę trzebią. Słowem to pasożyt, a nie człowiek na naszej ziemi siedzi.
Jak glista, czy tasiemiec uzbrojony!
Jadąc dalej, drużyna napotyka ludzi wiozących na noszach z gałęzi martwe ciało szlachcica, który zginął w walce z Krzyżakami. Wiozą go do grodu, aby go tam pochować.
Płacz wzmagał się, a tymczasem końmi przyciągnięto leże pod stos ułożony z drzewa. – Cóż to będzie? Spytała Dobrawa. – Za życia pan prosił, że gdyby kiedyś mu się coś stało i zległby, czy pomarł, aby ciało jego spalić na stosie, a jeno trochę popiołu po nim w grodzie zostawić. Tedy woli jego przychylamy się i dlatego stos jest już naszykowany.
CO, KURNAĆ???!!!
Słusznie Krzyżacy mówili, że w tej Polsce to jeno poganie a barbarzyńcy, a lud ten dziki trzeba nawracać ognia i miecza nie szczędząc…
Wytykaliśmy kiedyś innemu Pisakowi, że pakuje chrześcijańskie odniesienia do uniwersum, w którym ani chrześcijaństwa, ani żadnej innej religii nie ma. Tu aŁtor robi coś odwrotnego: kreuje XV-wieczną Polskę na jakieś dziwne państwo ni to pogańskie, ni to świeckie, w którym np. zmarłych pali się na stosie albo czci minutą ciszy, ale chrześcijańskiego pochówku im się nie urządza, w którym dzieciom nadaje się imiona, ale nie chrzci, księdza czy zakonnika – poza Krzyżakami – nie uświadczysz, żaden z bohaterów nie modli się, nie słucha mszy, nie zaklina na imię Boga, w grodach i miastach kościołów niet… Ałtorze drogi, poglądy są jak dupa – każdy ma własne, ale pisząc powieść historyczną jakiś minimalny szacunek dla realiów trzeba jednak mieć! (tja, komu ja to mówię)
Zaraz potem ułożono pana na górze i dopiero teraz płaczki jeszcze głośniej zaczęły zawodzić. (…) Miał oczy zamknięte tak, jakby sobie spał. Nie było po nim widać, że ten człowiek nie żyje. Zaraz po przemówieniu, które młody wygłosił, płaczki odsunęły się w głąb osady i ogień wzniecono. Dłonie jego splecione były, a w nich miecz widniał, duży i ciężki.
Tego ognia. Dłonie.
Długo stos płonął i teraz wszyscy stali wpatrzeni, smutni, po stracie wspaniałego człowieka. Dopiero, gdy ogień przygasł, zebrano prochy do przygotowanego glinianego garnca.
I zakopano pod progiem, aby dołączył do duchów przodków strzegących obejścia? Czy postawiono nad kominkiem?
[Tymczasem Junosza z Miłką i synem jedzie do teściów, żeby im także pokazać wnuka]
– A jak daliście na imię małemu? – Jeszcze nie daliśmy mu imienia, bo z tym czekaliśmy, abyś ty mamo jemu to imię nadała. – Ja? Zdziwiła się. A po chwili dodała. – Chętnie to uczynię. Ja też chciałam mieć syna, a miałam ciebie, ale miałam wtedy imię, gdyby urodził się syn. – A jakie? Spytał, ze zniecierpliwieniem Junosza. – Zygmunt, dzieci moje. Imię to dostojne i królewskie. – A więc, niech Zygmuntem zostanie.
A pfuj, takie germańskie imię mu nadali?
Ciekawe, po którym Zygmuncie, chyba Luksemburskim, który generalnie lubił Krzyżaków i bez ustanku rył pod Jagiełłą.
[Matka Miłki jest chora i zaraz potem umiera. Po pogrzebie Junosza z żoną i małym wracają znów do grodu Kalesantego. Aż tu wtem! gdy popasają po drodze, krzyżaccy szpiedzy porywają ich dziecko]
I wszystko zwalą na boginki, po lasach grasujące.
[Junosza] Wstał i poszedł zobaczyć, co z małym. Doszedł do powozu, gdzie on spał i zamarł. Na siedzeniu leżał tylko becik, w którym Zygmunt spał. Wrzasnął nieludzko, że trzej zbrojni zerwali się na nogi. Miłka też dobiegła do powozu. – Gdzie on? Spytała. – Nie wiem. Odrzekł Junosza i jął bezmyślnie szukać w krzakach.
Może mały poszedł w krzaczki jeść robaczki?
Dopiero ona przywróciła jego myślenie do rzeczywistości. – Przecież sam nie mógł wyjść z powozu i iść. Ktoś go uprowadził.
Zaczęła głośno płakać, a i Junosza też płakał. Trzej zbrojni szukali śladów, by wiedzieć, kto i kiedy mógł malca zabrać. Poszukiwania doprowadziły ich do traktu i tu dopiero zobaczyli ślady powozu. – To chyba tu, ale jak daleko mogą już być. Rzekł jeden z nich.
Rozumiem, że aŁtor chciał z Krzyżaków zrobić bestie chytre i podstępne, ale niestety przedobrzył i wyszło tylko tyle, że Polacy to ciule i sami się podstawiają. Eskorta która śpi tak twardo, że dzieciaka z powozu można porwać?
Wrócili i przekazali wieści Junoszy, a ten nakazał dwóm rycerzom ruszyć za śladami powozu i nie wracać prędzej, aż dopadną powóz i zobaczą, dokąd on zmierza.
Jak już go dopadną, to nie mogą po prostu dzieciaka odbić?
– Pojechałbym z nimi, ale ciebie mam. Musimy, choć teraz być rozsądni i rozważni. Jedno, co możemy zrobić, to zobaczyć dokąd powóz zmierza, by wiedzieć, gdzie Zygmunta szukać.
Powtarzam – a odbić albo wykraść dzieciaka nie mogą, bo…?
Jeszcze by się obudził od szczęku mieczy i płakać zaczął.
Po to tych dwóch wysłałem. Nie płacz kochanie, musimy być dzielni. Póki, co do Krakowa ruszamy, aby też króla powiadomić.
Król z pewnością się przejmie losem dziecka jakiegoś koniucha.
Miłka wsiadła do karety i dopiero teraz dostrzegła kopertę, pieczęcią zalakowaną. Krzyknęła na Junoszę. On natychmiast do niej przybiegł, a ona pokazała mu kopertę z pieczęcią zakonu. Wiedział już teraz, że to Krzyżacy mu tę podłość zrobili.
A teraz siądź i pomyśl kolego:
-
Śledzili wasz orszak na tyle długo, aby wiedzieć, że dzieciak śpi sam w powozie.
-
Że eskorta to banda głuchych matołów, których nic nie zbudzi.
-
Że nawet jak wyślesz pościg, to tylko po to, aby zobaczyć, w jakim kierunku jadą.
– Przecież z nimi niby współpracuje, tedy oddadzą nam dziecko. Rzekł do Miłki. – To jakaś pomyłka. Rozerwał kopertę i zamarł, bo list zaczynał się od słów. – Psie, oszukałeś nas i dość długo to trwało, ale koniec z tym. Musisz teraz sam po dziecko przyjść, a gdy odkupisz swoje grzechy, wtedy jeszcze ojciec twój, ten wściekły pies, też musi po małego przyjść. Gdy oboje staniecie przed mym obliczem, macie szansę uratować dziecko. Jeśli nie, zostanie on wychowany przez zakon, aby kiedyś w przyszłości przynosił zakonowi chwały.
Jedną chwałę, drugą chwałę, trzecią chwałę…
Macie w przeciągu jednego miesiąca stawić się przed bramą w Malborku i czekać na posłuchanie. Junosza dwa razy czytał nie wierząc, że taki los ich spotkał. – Jak mogłam być tak bezmyślna, że zostawiłam dziecko w powozie. Rzekła Miłka.
Nie martw się. Inaczej nie byłoby tak potężnego suspensu w tej powieści.
– Tedy do Krakowa jedźmy, czym prędzej. Gdy do grodu krakowskiego zajechali, Junosza z Miłką przed królem stanęli i błagali króla o interwencję. Król obiecał, że zaraz wyśle umyślnego do Malborka, bo akurat poselstwo też jedzie w sprawach państwa tyczących.
To przy okazji i prywatę małą załatwi.
– Królu, panie mój, pozwól i mnie jechać. Odezwał się Junosza. – Syn to twój, więc zabronić ci nie mogę.
Mamy nieznanego potomka Jagiełły? Khm, khm…
Tak Junosza jechał, aby przemierzyć cały kraj, by dostać się bliżej syna, uwięzionego w Malborku. Przedtem prosił króla, aby ten zlecił ojca Junoszy powiadomić. I rzeczywiście w chwili, gdy Junosza jechał do Malborka, jeden z dziesięciu rycerzy odłączył i pognał w kierunku Wołynia.
Pamiętaj waść: za Krakowem w prawo, potem dwa dni prosto i za takim dużym kamieniem skręcasz w lewo.
Ale i od Krzyżaków ruszył jeden z braci, z nakazem. Gdy przybył pod gród Kalesantego było ciemno, a gdy znalazł się pod murami grodu, noc panowała dokoła. Przerzucił pakunek przez ogrodzenie, po czym zaraz się wycofał, dopadł konia i pośpiesznie odjechał.
Nawet pokwitowania nie wziął, dziwny kurier.
Rano, gdy imć Kalesanty wstał, ludzie jego przynieśli pakunek, który adresowany był do niego.
“Kalesanty z Wołynia” – Pocztex jest niezawodny!
Pośpiesznie rozerwał lak, który na pudle [tekturowym, jak mniemam] się znajdował i otworzył je. Były tam rzeczy dziecka i kartka pisana dużymi literami. – Jeśli chcesz psie zobaczyć swego wnuka, to na konia siadaj i przyjeżdżaj, czym prędzej do Malborka. Tam pod bramą staniesz i o posłuchanie będziesz prosił. Masz czas do końca miesiąca. List był bez podpisu. [tak właśnie brzmiało jego ostatnie zdanie]
[Na ratunek wyruszają jak zwykle Zembrzuski, Miłosza, Maćków i Dobrawa]
Gdy byli już za ogrodzeniem ruszyli ostro. Od razu skierowali się najkrótszą drogą, aby dojechać do traktu, który prowadzi, z Krakowa do Malborka. Postanowili tu jechać, bo to najkrótsza droga, choć bardzo niebezpieczna.
Zaiste najkrótsza, nadrabiasz tylko 300 kilometrów.
Nie mieli wyjścia, jeżeli chcieli najszybciej dojechać do stolicy Krzyżaków. Dojechali do traktu, ale postanowili jechać lasem obok drogi, skryci w drzewach.
Ale za to pierońskim cwałem. Przez puszcze i knieje.
Skryci w drzewach?
[Krzyżacy] Jechali tak do wieczora i dopiero wtedy przeprawili się przez rzekę Nogat i po moście wjechali, aby stanąć u potężnych bram i murów z czerwonej cegły. Stanęli i zaraz brama się otworzyła. Wjechali na dziedziniec kamieniami wybrukowany.
Od razu widać, że to zamek obronny.
– Chcę z komturem rozmawiać. Powiedział i zaraz go poprowadzili do niego.
Nie pytając nawet, kto i po co. Ot, chciał, to zaprowadzili i niech się komtur martwi.
– A, jak dzieciak? – A jakże, zdrów i cały.
Teraz pogawędzą sobie o kaszkach, kupkach i przybieraniu na wadze.
Zygfryd kazał mu poczekać, a sam zniknął za drzwiami, by po chwili one uchyliły się, zapraszając dowódcę, który przywiózł małego syna Junoszy.
– Wejdź usłyszał. Wszedł i stanął przed komturem. – Zadanie panie wykonałem. Mały jest w zamku, teraz proszę o zapłatę zgodnie z umową. – Wiem, podejdź bliżej do biurka, o tutaj. Zbir podszedł i stanął. Komtur coś pisał i nagle zapadnia otworzyła się pod nogami zbira. Runął w dół, aby rozbić się w drodze lotu, a później rzeką Nogat dotrzeć do Wisły i dalej do morza.
Spławianie natrętów, level master.
[Poprawka wyłapana przez komentatorów: żeby spłynąć Nogatem do Wisły, a potem morza, trup musiałby płynąć pod prąd, ponieważ Nogat jest to odnoga płynąca OD Wisły do Zalewu Wiślanego]
[Poprawka wyłapana przez komentatorów: żeby spłynąć Nogatem do Wisły, a potem morza, trup musiałby płynąć pod prąd, ponieważ Nogat jest to odnoga płynąca OD Wisły do Zalewu Wiślanego]
– Oto zapłata. Rzekł Zygfryd. Lubił takie stany, to go odprężało.
Nic mnie tak nie relaksuje,
Jak tonący w rzece zbóje!
Masaż albo medytacja?
Lepsza jest dekapitacja.
Szczęk zapadni pod nogami
Wprawia mnie wręcz w stan nirwany,
I szaleję wprost z radości,
Kiedy truję moich gości!
[Drużyna zatrzymuje się na nocleg, rano Maćków spotyka jakąś tajemniczą, starą kobietę]
– Co tu robisz i kim jesteś? Spytał Maćków. – Co robię? Mieszkam tu, to tam, a do źródła po wodę przychodzę. Mówią Jaga na mnie, ci mi [ci ja, ci mi, ci ci] przyjaźni. Czary odczyniam, choroby z ludzi przeganiam i wróżę z ręki. Przeważnie przejezdnym, gdyż to oni często mnie proszą.
Miejscowi już wiedzą, że całe to wróżenie o kant rzyci potłuc.
– A gdybym ja poprosił, to byś mi też powiedziała. – A zapłacisz coś? – To tobie trza płacić? Spytał. – Niewiele, to po to, aby wróżba prawdę powiedziała. Maćków wyjął monetę i podał starej, a ona wzięła jego rękę i odwróciła. Przyjrzała się ręce i powiedziała. – Jedziesz w ważnej misji. Dziecko chcesz odzyskać. – Powiedz tedy, czy je odzyskamy? – Poczekaj. Będziecie mieli kłopoty, gdyż dziecko jest pilnie strzeżone. Ale dopiero to uda się dziewczynie, która z wami jedzie. Widzę ją przebraną za mniszkę. Odważna szelma, wchodzi sama do grodu krzyżackiego.
Przekonując wartowników, że w siedzibie męskiego zakonu jest po prostu niezbędna.
No wiesz, nie każdy może się relaksować sposobem Zygfryda.
Widzę, że jest to dzień, a ona odważnie idzie wśród zakonników. Na głowie ma kaptur, z brązowego sukna.
Wchodzi do komnaty, w której drzwi są bogato rzeźbione i wykładane złotem.
Cecha dystynktywna Ważnej Komnaty. Trochę od czapy, ale co zrobić.
Za drzwiami stoi rycerz zakonny. Ale ona odważna. Bierze sztylet i Krzyżak osuwa się na podłogę.
Na sam widok sztyletu, przeca to krzyżactwo płochliwe jak sarenki.
Wchodzi do komnaty. Widzi dziecko. Bierze je na ręce. Widzę, że tą samą drogą wychodzi.
Idzie w głąb zamczyska, schodzi schodami w podziemia i tymi podziemiami wychodzi poza mury.
Chyba węchem się kierując, skoro ani zamku, ani podziemi nie zna.
Widzę obok niej trzech ludzi zbrojnych. Jeden z nich dziecko przejmuje, a jednego z nich muszę ostrzec, aby uniknął strzały krzyżackiej.
Mówię to, bo jest to możliwe. Śmierć mu jeszcze nie pisana, ale się otrze o nią. Jeno on musi chronić pierś, w którą bełt będzie wystrzelony.
Tej drugiej nie musi.
Do tej drugiej dziecko przyciśnie.
Maćków stał jak urzeczony. Nie wiedział, co ma powiedzieć. – Skąd ona może to wszystko wiedzieć. Myślał.
To proste: baba Jaga jest agentką krzyżacką i wpuszcza cię w maliny, matołku…
Stali na skraju puszczy, a w oddali majaczyły potężne kontury zamku krzyżackiego ale tylko same kontury grunt, że nie komtury i siedziba tego, który rządzi krzyżakami w tym kraju.
Miłosza, Dobrawa i Maćków stali jak urzeczeni. Tak, ten zamek był porywający swym wyglądem. – Tu odpoczniemy i konie trzeba ukryć. Powiedział Zembrzuski. – Przydałyby się nam inne ubrania, najlepiej żebraków? Nikt nie wiedział, czy to żart, czy prawda, takim głosem wypowiedział to Zembrzuski. – Piątek dziś? Spytał Miłosza. – Bo jeśli tak, to targ pewnie odbywa się przy takim grodzie. Bo, na przykład w Krakowie, to dzień targowy.
A jak w Krakowie, to i wszędzie na całym świecie, nie ma innej opcji.
A jak targowy, to i przekupki są. Na te słowa, odpowiedział mu Zembrzuski. – Tutaj okoliczni też przyjeżdżają do zakonnych i handlują z nimi.
Na przykład używaną odzieżą.
A bracia wykupują od nich za bezcen, ale jak chłopi mówią, żyć muszą i przybywają do nich. – Tedy może i ja podejdę i jakieś ubiory zdobędę, co byśmy mogli niepostrzeżenie wejść pod gród.
Proponuję przebrać się za…
I w tej chwili Zembrzuski powiedział. – Wiedzcie, że ten, kto dowodzi, musi myśleć wcześniej o wszystkim. Pewnie dziwiliście się, po co mam przy koniu tak pękatą torbę. Ano, teraz wam powiem. Są to ubrania połatane, chłopskie, wzięte z grodu za zgodą i podpowiedzią imć Kalesantego.
I oto przed Państwem: Szmata ex Machina!
Raczej: Ex Worek.
A długo myśleliśmy, co wziąć dla Dobrawy i wreszcie wziąłem suknię brązową z kapturem. – Toż to taka sama, jak wypowiedziała stara. – Właśnie i to mnie przekonało, że stara prawdę mówiła, bo skąd wiedziała to wszystko i to, że Dobrawa będzie w takiej właśnie sukni. Tedy więcej nie musimy mówić.
No to, Dobrawo, wiesz już wszystko? To zakładaj suknię i wio! Idź na czuja, po co ci jakiś plan zamku, bylebyś te drzwi bogato rzeźbione znalazła. A jak ktoś zagada do ciebie po niemiecku, pamiętaj, odpowiadaj “Was ist das? Kapusta i kwas!”
Opis wykradnięcia dziecka z krzyżackiego zamku zajmuje aŁtorowi sześć zdań, z czego dwa oznajmiają, że wszystko potoczyło się tak, jak przewidziała stara.
Drużyna od spotkanego po drodze Krzyżaka dowiaduje się, że Junosza, próbując uratować synka, także wybrał się do Malborka, został pojmany i siedzi w lochu. Jak widać, podstępne krzyżactwo za nic ma nietykalność posłów – pamiętamy, że syn Kalesantego wybrał się tam razem z poselstwem od Jagiełły? Nasi boCHaterowie odwożą małego do dziadka, a sami wracają, by ratować Junoszę.
I te trakty wśród borów bezkresnych, prowadzące od Wołynia do Krakowa i na północ aż po Malbork to oni wydeptali…
A Jagiełło od nich nauczył się budowy mostów pontonowych.
Szczęśliwym trafem po drodze spotykają córkę jakiegoś możnego barona, który akurat jest gościem Wielkiego Mistrza Zygfryda, więc porywają ją na wymianę.
– Proszę do powozu. Powiedziała Dobrawa. Gdy usiadły, Miłosza wziął za uzdę jednego z koni przy powozie i poprowadził go w kierunku lasu. Powóz jechał powoli wyboistą drogą. Podjechała Dobrawa, trzymając jego konia i spytała. – Co robimy?
Mnie nie pytaj. Robimy coś strasznie głupiego, Dobrawko.
– Do imć Kalesantego. Odrzekł. – Ty poprowadzisz karetę. Nie mamy innego wyjścia. Ja do Malborka pośpieszę powiadomić Zygfryda, że mamy w planach Junoszę wymienić na córkę barona. – Dobrze, tylko uważaj na siebie. – Przywiąż konia swego do karety, a sama jedź na niej, tak będzie wygodniej.
Na karecie?!
– Dobrze. Odrzekła. – Ale już tak ciężko, żegnać się z tobą. Po tych słowach wsiadła na karetę okrakiem i ruszyła w drogę, do grodu imć Kalesantego.
Mam wrażenie, że aŁtor wyobraził sobie raczej dyliżans, gdzie faktycznie woźnica siedział na koźle umieszczonym bardzo wysoko, a i pasażerom zdarzało się podróżować na dachu.
A Miłosza do Malborka ruszył. Skoro świt był już przy zamku.
Gonił całą noc, jak opętany, aby właśnie o tej porze znaleźć się na miejscu.
W cwale przez cały kraj. Koń myślał o nim jak najgorzej.
Napiął łuk, gdy stanął przed bramą główną, a w nim strzała była z owiniętą materią, z koszuli. Tu dużymi literami napisał do jego wysokości komtura i barona o miejscu wymiany córki na Junoszę.
Strzała owinięta w szmatę ma niewielkie właściwości lotne. Po drugie, wartownicy przy bramie widząc wariata z łukiem, nie chcieli mu przeszkadzać. Po trzecie, Miłosza dlatego pisał dużymi literami, aby Niemcom łatwiej było zrozumieć po rusińsku.
Hej, myślisz, że pisał do nich cyrylicą?
„Za tydzień będziemy przy trakcie koło młyna. Blisko Malborka.” Był jeden w tej okolicy, więc Miłosza wiedział, że o pomyłce nie może być mowy.
Jak na wołyniaka, to Miłosza doskonale zna okolice Malborka.
Napiął łuk i strzała z hukiem wbiła się w bramę.
Bo to nie była strzała, tylko pershing.
Widząc te pieszczoty, Detrytus stukał się palcem w czoło.
Miłosza konia zawrócił i pognał w kierunku lasu. Nagle brama rozwarła się i wyszedł z niej Krzyżak, który zobaczył jeźdźca na koniu, ale był on prawie przy lesie, w którym zaraz zniknął.
Zauważcie, że te wszystkie miasta i grody w opku położone są w szczerym polu, niedaleko lasów, a wokół żadnych podgrodzi, żadnych wiosek, niczego.
A po co?
Krzyżak zobaczył w bramie strzałę. Wyrwał ją i zdjął z niej biały materiał, na którym pismo zobaczył. Zaraz poszedł na wartownie. – Popatrz. Powiedział do drugiego, tego, który z nim pił i pilnował wartowni. – Jakieś żądania od komtura.
Te nowe kanały komunikacji służbowej są idiotyczne, nie uważasz?
– To melduj mu natychmiast. – Ty idź, ty lepiej wyglądasz. – A dlaczego ja mam iść i z jego gniewem się zetknąć. Jeśli już, to duża gorzałka będzie mi się u ciebie należała. – Idź, zgadzam się na wszystko. Ten drugi zrozumiał i natychmiast udał się do góry na pokoje, gdzie wybrani wartownicy pilnowali komnat Komtura.
W poprzedniej części aŁtor zrobił Zygfryda Wielkim Mistrzem, ale chyba zdążył o tym zapomnieć… albo oba tytuły znacza dla niego jedno i to samo.
Zbudzili Zygfryda w tej pilnej sprawie. Zygfryd przeczytał treść i wrzasnął. – Tak sobie podjechał pod bramę i strzelił, a wy gdzie! Wychłostać was każę. Ale zaraz się uspokoił, przeczytał jeszcze raz i teraz pobladł. – To łotry, mnie będą warunkować [znaczy – tresować, żeby się ślinił na dźwięk dzwonka?] i żądania stawiać. Ja im pokażę, chołocie.
Przez “ch”, bo cholernej.
– A, cóż się stało przyjacielu? Spytał baron, który wszedł rozbudzony krzykami. – Twoją Teklę porwali i jej służącą. Baron zbladł. – A, czegóż żądają? Spytał. – A tego łotra, który wraz z ich królem nas w błąd wprowadzał.
Następnym razem zażądają samego króla, a skąd ja im go wezmę?
Tego, którego ojciec jest najgorszym wrogiem zakonu. Tego nie mogę zrobić, by go wymienić. Wszystko, ale nie jego. Baron zrobił się czerwony i krzyknął. – Cóż to, poganin jest więcej wart od mojej córki? Cóż ty mówisz Zygfrydzie? Jeśli nie zgodzisz się na wymianę, będę zmuszony interweniować.
I złowrogo zanucił pod nosem: Dał nam przykład Filip Piękny, jak grać z zakonami!
Zygfryd pobladł. – A, co straszysz mnie. Natychmiast przyszła mu myśl, by barona do lochów wrzucić, ale w chwilę po tym zaniechał tego planu. Doszedł do wniosku, że jednak będzie musiał wymienić Junoszę. – Dziecko mi odebrali ci przeklęci Lachowie, a teraz znaleźli sposób, aby i jego ojca wyrwać. Mówił w gniewie baron.
Znaczy: panna baronówna też jest córką Junoszy?
– Ale tym razem nie wszystko stracone, już ja postaram się, aby ich zniszczyć. Odparł Zygfryd. – Już ja opracuję plan, że po jego realizacji zapełnią się lochy mojego zamku. Teraz się uspokoił, bo ta myśl, właśnie go uspokoiła, a i barona również. – Przebacz Zygfrydzie za to, że tak musiałem do ciebie powiedzieć, ale nerwy mnie poniosły. – Nic to, bo mam plan na nich taki, że odechce się w drogę mi wchodzić. Ale o tym planie później ci przyjacielu opowiem.
Tymczasem Miłosza pędził do domu. Myślał, że jeszcze w drodze spotka Dobrawę. Martwił się o to, czy ona dowiezie bez przeszkód karetę do grodu i czy nie spotka po drodze kogoś, z kim mogłaby mieć kłopoty. – Po co ja ją samą puściłem? Mogła przecież jechać wolno w kierunku Malborka, a teraz razem byśmy wracali. Ale zaraz tę myśl odrzucił, bo gdyby Krzyżacy wysłali pościg, to lepiej, że on sam tu jest. A tymczasem Dobrawa już dojeżdżała do grodu imć Kalesantego.
Tak, tak, w normalnych okolicznościach tego ksioopka osoba jadąca samotnie przez kraj zostałaby NATYCHMIAST schwytana przez Krzyżaków – jednak Dobrawę ochraniał Imperatyw Narracyjny.
Ci na bramie zobaczyli pędzącą karetę i otworzyli bramę.
Konie przekroczyły bramę i padły martwe, gdyż gnały galopem od samego Malborka.
Ałtorze drogi, ja wiem, że z zasady nie ogarniasz mapy, a realia mogą ci naskoczyć, ale z Malborka na Wołyń jest ponad 600 km i absolutnie nie ma takiej opcji, żeby konno przejechać tę odległość jednym ciągiem. Ani, żeby w tydzień obrócić w tę i z powrotem.
Ewidentnie w tej wersji Polski, niczym u Roberta Jordana, są nie tylko zwykłe drogi, ale i Drogi. Żeby czasem Czarny Wiatr naszego rycerstwa nie porwał…
Ciekawe linki o prędkości podróży konno:
Zobaczyli, że powozi ją Dobrawa.
Tę bramę powozi?
A ona w pełnym pędzie podjechała pod okna, imć Kalesantego.
I zahamowała z piskiem opon.
Po chwili on pojawił się na schodkach. – A cóż to, mości panno? Zamiast syna, widzę karetę od imć pana barona. A gdzie Miłosza? Wtem otwarły się drzwi od karety. Wysiadła Tekla i od razu zwróciła się do imć Kalesantego. – No, nareszcie mogę rozmawiać, z kimś z wysokiego rodu, a nie z pospólstwem. – Widzę, że pan wielmożny mnie zrozumie. – Zrozumiem cię, mości panno, a jakże [choć szprechasz po niemiecku], ale najpierw zapraszam do salonu na wieczerzę. – Z tego zaproszenia skorzystam, bom głodna, a i moja guwernantka również. – Tedy zapraszam.
I tak oto panna z guwernantką zasiadły w salonie przy kominku, popijając herbatkę z najcieńszej porcelany i przeglądając kolorowe gazety.
[Wraca Miłosza]
Miłosza opowiedział o tym, że powiadomił Zygfryda, co do wymiany przy młynie, który przy brzegu rzeki stoi.- Dobreś miejsce wybrał.
Powiedział don Kaleson, który w życiu nie widział ani Malborka, ani tego młyna.
– Teraz musimy plan obmyślić, aby ten łotr nas nie przechytrzył.
Sam wiesz, do czego on jest zdolny. – Wiem panie, znam go aż nadto. – Tedy wspólnie z Zembrzuskim coś wymyślimy. Na drugi dzień zebrali się, aby omówić plan, wymiany Junoszy. – Przede wszystkim nie możemy ich czartów pobłażać i nasi ludzie muszą ich bez przerwy śledzić, od wyjazdu z Malborka.
Gdzie nasz teleport? Zembrzuski, podaj współrzędne!
Musimy wiedzieć ilu ludzi zbrojnych stamtąd wyjedzie i gdzie się udają. Musimy wiedzieć ilu zbrojnym każe Zygfryd wymiany dokonać.
Zajrzyjcie w szklaną kulę, bo innego sposobu nie widzę.
(w ogóle, rozkoszne jest to mniemanie, ze cała krzyżacka załoga Malborka, ba! całe państwo będzie zaangażowane w tę wymianę jeńców i ktokolwiek, gdziekolwiek wyjedzie z zamku, to na pewno w związku z tą sprawą)
Wiadomo, że on sam ich nie poprowadzi, bo teraz ma władzę i boi się panicznie, by życia nie stracić. Na miejscu wymiany musimy być przed nimi. Musimy obstawić wszystkie drogi. Jeśli mało będziemy mieli zbrojnych, tedy trzeba będzie do grodu Zbysława, lub dalej wysłać wici, aby i oni zajechali w okolicę młyna.
Spod Kielc pod Malbork? Już biegniemy!
Musimy i to brać pod uwagę, że baron może poprosić swych przyjaciół, o wsparcie. Słowem musimy być na wszystko przygotowani. – Dobrze mówisz. Rzekł imć Kalesanty. – Tedy czyń przygotowania. Na ciebie się zdaję, bo ty najlepiej to zorganizujesz. Zembrzuski wyszedł, aby realizować to, co powiedział. Inni też się rozeszli, a imć Kalesanty poszedł zobaczyć się z wnukiem. Bardzo stęsknił się za nim. A tymczasem dzień mijał za dniem. Zembrzuski wysłał ludzi pod Malbork. Było ich trzech i mieli meldować o każdym kroku rycerzy krzyżackich.
Chyba diabłu Rokicie w starej wierzbie. A może wzięli ze sobą Lidkę-telegrafistkę? Ja, brzoza, ja, brzoza, wzywam sosnę…
A tymczasem Krzyżacy też szykowali się do wymiany. Zygfryd myślał, jaki wariant wymiany byłby najlepszy. I po jakim kursie. Chodziło mu po głowie, aby oślepić Junoszę. Przecież mógłbym mu założyć opaskę na oczy i nikt tej ślepoty nie zobaczyłby za wcześnie. Wahał się jednak, bo wiedział, że Polacy do tej wymiany ściągną swych najlepszych rycerzy. I gdyby oni zobaczyli, że ten pies jest pozbawiony oczu ruszyliby do ataku.
Ryzykował również, że jeśli odda im uszkodzonego Junoszę, to pannę też dostanie nieco popsowaną.
[Przy starym młynie dochodzi do wymiany jeńców, szczęśliwie wszystko się udaje, choć oczywiście Krzyżacy do ostatniej chwili coś knują]
I wreszcie nastała wiosna roku 1410. Śniegi szybko stopniały i kiedy przyszedł trzeci miesiąc, pola wolne od śniegu leżały, a lasy stały w rześkim powietrzu.
I wreszcie nastała wiosna roku 1410. Śniegi szybko stopniały i kiedy przyszedł trzeci miesiąc, pola wolne od śniegu leżały, a lasy stały w rześkim powietrzu.
Słuchy chodziły, że z nastaniem wiosny Krzyżacy stali się bardziej agresywni i zaczepni. Raz po raz słyszeli, że plądrują osady i mordują ludzi.
Jak to na przednówku – głód im dokuczał w ich zimowych leżach, to wyszli na żer.
Niestety, wyobraźcie sobie nasze rozczarowanie, kiedy okazało się, że choć doczekaliśmy roku 1410, to aŁtor nie zdecydował się doprowadzić akcji aż do bitwy pod Grunwaldem! Owszem, nastąpiła JAKAŚ bitwa – z Krzyżakami jak zwykle zmierzyły się połączone siły Kalesantego, Zbysława i Dokutowicza. Co w tym czasie robił Jagiełło – nie wiadomo. Pewnie w ogrodzie słuchał śpiewu słowików…
Imć Kalesanty choruje i umiera.
My też nie czujemy się najlepiej.
Cały gród okryła żałoba. Na uroczystości przybyli, Zbysław, Dukutowicz i Michał. Matka z żoną od Mścisława i wielu, wielu ludzi, którzy naprawdę kochali imć Kalesantego. Chcieli pochować, pożegnać i złożyć hołd, niespotykanemu człowiekowi. Byli różni ludzie i również przedstawiciele króla.
Który odetchnął z ulgą, że wreszcie ten pieniacz przestanie mu mieszać i będzie można dokończyć rozmowy pokojowe z Krzyżakami.
Była to wielka uroczystość żałobna, niespotykana dotąd w tych stronach, która zakończyła dzieje jednej z barwniejszych postaci, ludzi Polaków, którzy walczyli z Krzyżakami, o polskie ziemie. Walczyli również o rozum i godność polskiej szlachty, rycerzy, chłopów [tak, tak… a zwłaszcza chłopów] i życie w wolnym kraju.
Koniec.
Koniec.
Wreszcie.
A teraz pytanie dla naszych Czytelników: ile razy w tym odcinku nasi dzielni bohaterowie jeździli pomiędzy Krakowem, Wołyniem i Malborkiem?
Z karety przemierzającej dzikie ostępy pozdrawiają: Jasza podziwiający kontury komtura, Kura produkująca chińskie podróbki sygnetów i sztyletów, Babatunde Wolaka wszczepiający podłości
oraz Maskotek, który zwiedzał labirynt lochów Malborka i długo go nie było.
"Stanęli przy gospodzie, zsiedli z koni i już mieli doń wejść, (…)" znaczy się, do tych koni mieli wejsc? Biedne konie… TT.TT
O, powrócił Dą Kalesą, jak miło że na tak krótko. Dość męczący materiał jednak.
Nasi Bohaterowie ukryci w drzewach niewątpliwie grali ruchomy Las birnamski.
Jagiełło jako totalna dupa z litewskiej dziczy jest dość uroczy, muszę przyznać.
Nie pojmuję o co chodzi z tym pogaństwem autorowi, ale pewnie o nic, chociaż skoro o Psim Polu wspomniał, to może mu się po prostu tysiąc lat średniowiecza w jedną masę zlewa? Podobnie może mieć z poczuciem czasu i odległości. Swoją drogą chciałabym obecnie podróżować po ziemi w tym opkowym tempie, bo czasem podane odległości pokonywałam wolniej, zwłaszcza zbiorowym transportem.
Miętówka
Jesu, ile ja to czytałam ;/ Ciężko było przebrnąć przez ten tekst, zwłaszcza mojej Mongolskiej Matce, wielkiej historii miłośniczce. Chwała Boru, że don Kaleson wreszcie martwy zległ i koniec tej okropności.
Życzę wam szybkiej regeneracji musku po tym ksioopku i idę razem z Krzyżakami na żer 😀
(Captcha: zakaz skrętu w lewo. Czyli nie da się skręcić koło kamienia 🙂
Ooo, don Kaleson! Aż mi brakowało jego przygód w Zasiedmiomalborkowołyniu.
Ludzie, to jest urocze.
A na drzewach zamiast liści będą wisieć pacyfiści!”.
Idę do domu, tandaradej!
A potem wyplatają z niej koszyki..
Spławianie natrętów, level master. i ten wierszyk!!! I Filip Piękny.
Ubawiłam się bardzo,dziękuję.
A już myślałam,że bohaterowie ruszą i zdobędą Malbork…
Chomik
Ten twór jest tak nudny i monotonny że nawet z komentarzami nie dałam rady zmęczyć całej analizy. Tym bardziej podziwiam że dałyście radę przez to przebrnąć. Nie wiem jak można twierdzić ze to jest ciekawe i wydać.
"Runął w dół, aby rozbić się w drodze lotu" a czemu nie w rondzie spływu?
" a później rzeką Nogat dotrzeć do Wisły i dalej do morza. " szkoda że tego nie wytknęłyście – Nogat to odnoga biorąca swój początek w Wiśle i płynąca do Zalewu Wiślanego. Trup łotra musiał płynąć pod prąd.
Witam,
świetna analiza! Czytam Waszego bloga od pewnego czasu, ale się raczej nie udzielam w komentarzach. Jednakże kiedy zobaczyłam to dzieUo, to zwątpiłam. Zróbcie z tego coś, z czego przynajmniej będzie można się pośmiać bez topienia się w łzach rozpaczy nad rodzajem ludzkim.
http://www.wattpad.com/100824911-answer-back-wst%C4%99p
Pozdrawiam i z góry dzięki!
Gauleterm Warthelandu, więc i Poznania, był Arthur Greiser
Subtelne zrzynki są subtelne. Czy ktoś mi może powiedzieć, po co była ta akcja… no, nie z porwaniem, bo to wiadomo, suspens… ale z niedoszłym Walterem Alfem? xD
Sztylet, który jest sygnetem. Relaksowanie się zapadnią, Wielki Komtur, zamek porywający wyglądem i ci wszechobecni panowie, co zlegli. Chryste. I gdzie nasza Dobrawa-mniszka ma welon?!
Przy krzyżackich grzybiarkach i szmacie zapisanej cyrylicą zgniłam doszczętnie. Plus: zachwycają mnie łotrzykowskie metody działania naszych bohatyrów (pierścionki!).
Pozdrawiam,
Hasz
Pisak lubi "Krzyżaków", ale sercem jest wciąż w "Starej Baśni". A fabuła przyszła do niego we śnie, stąd niepotrzebne są risercze-smercze historyczne.
Akcja jest tak wartka i fascynująca jak rzeka pędząca Wielkim Kanionem wczoraj.
To już nawet "Piąta Fala" była ciekawsza…
"Nie za długo Maćków gród opuszczał"
Znaczy szybko mu to poszło?
to straszne, szkoda, że nikt pisakowi nie uświadomił, że nie jest Sienkiewiczem
Czy to ja zdążyłam już zapomnieć, jak wyglądały poprzednie części, czy też dopiero w tym tomie autor zastosował tak bardzo alternatywną interpunkcję? Te szalejące przecinki, mój Boru…
Spytko, tak groźny dla zakonu
Ej, właśnie. Coś mnie ominęło, czy heros Spytko rozbijał te krzyżackie bandy w pojedynkę?
Dobrze, przekonaliście mnie, to chciałem od was usłyszeć.
O k…, nie no, komtur, jak widzę, w szczytowej formie. "- Muszę się upewnić, czy to właśnie za głowę tego gościa wyznaczyć nagrodę, tylko jak to zrobić? Hm… A! Już wiem! Słuchajcie, chłopaki, jest sprawa, nie mam pewności, czy to ten facet morduje naszych.
– Paaanie, pewnie, że to on, w końcu kto, jak nie on.
– Spoko, to wiecie, kogo mordować, jakby co. Nagroda będzie i w ogóle." Nic dziwnego, że ci super-szpiedzy z Krakowa zadowolili się Junoszą-stajennym…
Na tym krzyżyku widnieje napis, Malbork 1406 rok. Sami musicie to zobaczyć.
Kurczę, normalnie CSI: Wołyń, szkoda, że odcisków palców nie zdjęli albo nie wyskrobali DNA napastnika zza paznokci ofiary (no, bo skoro się siłował, to pewnie i podrapał drania!).
Nie. Nie musimy ryzykować, bo gdyby go złapali, on by życie postradał, a i nasze stosunki uległyby pogorszeniu.
Wedle tej logiki, to oni w ogóle nie powinni mieć żadnych szpiegów. Nigdzie.
a i podłości na nasze ziemię wszczepiać
Przepraszam, ale skojarzyło mi się tylko z GMO 😀
Jak zwykle znikąd pojawiają się inni Krzyżacy, którzy chcą uwięzić Maćkowego, lecz Manfred wstawia się za nim.
Ta scena. TEN WĄTEK. Podsumujmy: Maćkowy znajduje rannego Krzyżaka (wroga!) – zostawia go w krzakach, bo tak – wraca – nikt się nie spodziewa hiszp– znaczy, innych Krzyżaków! – Manfred: chłopaki, nie bijcie, ten gość jest ok – Krzyżacy: spoko! – Manfred: słuchaj, mój bezimienny wrogu/wybawco, wracam z moimi ziomkami – Maćkowy: nie ma sprawy, tylko wiesz co, powiedz mi jeszcze… – Manfred: stary, sorry, nie ma czasu, ale widzimy się za dwa miesiące, przyjadę sobie tutaj tak rekreacyjnie, nie, że z oddziałem wojska czy coś, wiesz, przejeżdżał będę, bo totalnie jest mi po drodze do, no, dokądś tam – Maćkowy: spoko – Manfred: spoko – kurtyna.
Nie miał wątpliwości, że to Krzyżacy ten pogrom zrobili, ale tego nikt nie widział.
Znaczy, Krzyżacy z zimną krwią zamordowali kogoś pod samymi murami Krakowa – znaczy, wróć! Była bitwa pod samymi murami Krakowa, a król ma wszystko w dupie i dalej każe swoim rycerzom siedzieć w domach i się za bardzo nie wychylać?
A dokąd pani zmierzałaś?
Nagrodę za najbardziej idiotyczne pytanie zdobywaaa…! Srsly, jak duże, zdaniem autora, jest "przedpole Krakowa"? Dokąd ona mogła jechać?
Dopiero, gdy ogień przygasł, zebrano prochy do przygotowanego glinianego garnca.
Mnie bardziej interesuje to, czy faktycznie po takim spaleniu na stosie zostałyby tylko prochy. Znaczy, poważnie – nie wiem, ale wydaje mi się, że jakieś kości by się zachowały?
Pomysł z dzieciakiem… kurczę… wstyd mi przyznać, ale gdyby to była inna książka – w innych realiach, lepiej napisana, to nawet by mi się ten motyw ("porwę twojego syna, którego tak kochasz, i wychowam na twojego zaciętego wroga!") spodobał. Swoją drogą, ile to dziecko miało miesięcy (?), kiedy Krzyżacy je porwali? Wyobrażacie sobie bandę zuych Krzyżaków, jadących przez całą Polskę z niemowlakiem? Bo ja już widzę, jak go próbują karmić… albo przewijać…
A Jogajła to chyba jednak niezbyt sobie Kalesantego cenił – Krzyżacy porywają wnuka polskiego szlachcica, nawet się specjalnie nie kryją, ba! trąbią o tym wszem i wobec, i co? I nic…
Brak bitwy pod Grunwaldedm przyprawił mnie o niezłe WTF. Ałtor napisał ksioopko, wydarzenia zostały rozwleczone na przestrzeni kilku lat, stopniowe budowanie napięcia aż do roku 1410 i… i finalnym wydarzeniem, zwieńczającym dzieło, jest śmierć Kalesantego. Żeby jeszcze poległ (przepraszam, zległ) pod Grunwaldem…
"stopniowe budowanie napięcia aż do roku 1410"
Przepraszam, czego?
Hasz
Kalesanty umarł, bitwa pod Grunwaldem odwołana.
Jee, Kalesanty wrócił! Uśmiałam się tak samo jak przy poprzednich odcinkach jego przygód. Miło jest przeczytać analizę, która wywołuje niekontrolowanie wybuchy śmiechu a nie walenie ręką w czoło.
Nie wiem, czym sobie zasłużyłam, ale fejsbuk proponuje mi, żebym dołączyła do Grupy pisarza Henryka Rogowskiego. I tak sobie myślę: a czy ktoś z szanownych Analizatorów tudzież nie mniej szanownych Czytelników podrzucał panu pisarzowi linka do analiz?
Alla
Znalazłem takie coś:
http://shrek-fanfiction-jdabrowsky.blogspot.com/
>> Szczęśliwym trafem po drodze spotykają córkę jakiegoś możnego barona, który akurat jest gościem Wielkiego Mistrza Zygfryda, więc porywają ją na wymianę.
To Jogajło raczej nie może być szpionem Zakonu, bo porwanie córki barona powinno wyjść panom rycerzom bokiem bardziej niż Zbyszkowi atak na posła.
Wolbrom, to musiał być Wolbrom!
O, proszę! Chłopcy nadal sobie ganiają po lasach i robią zasadzki w krzakach pośród ukatrupionej interpunkcji, wypatroszonych ze znaczenia imciów i knechtów oraz rozwalonego zapisu dialogów.
I, choć to wydawać by się mogło nieprawdopodobne, to nawet poprzedniego "poziomu" nie trzyma O.o
"Kilku knechtów jej towarzyszących, poległo."
Kilku? A dopiero było, że wszyscy…
W ogóle jaka ta scena z tymi Krzyżakami w gospodzie głupia… Co to miało być? Maćkow tłumaczy, że to Krzyżacy zaczęli, ale przecież to Polacy pierwsi zaatakowali tamtego knechtę. Polacy wszystkich wymordowali, a potem… pytają czy jedynej pozostałej przy życiu nie pomóc (ja tam myślałam, że z niej zrobią jeńca czy coś, ale co ja tam wiem). Ona natomiast patrzyła na bezlitosną i bezzasadną rzeź swoich ludzi, a potem: "OK, chętnie, wieźcie mnie". W dodatku – ta księżna jest wrogiem, a im dopiero co chodziło przecież, żeby nie dać się wrogom dostać do Poznania, tak? Po licho oni ją tam wieźli?!
Raju, tyle schizy na raz w jednym akapicie…
A przy Teraz, jeśli pani pozwoli w drogę ruszymy. A Dobrawa dodała. – Ja powozem pojadę, koni pilnując, a później pomyślimy dopadło mnie uczucie takiego chaosu, jakby naprawdę każda część tego zdania opowiadała o czymś innym i/lub działa się w innym czasie.
A potem… oddają tę księżną zakonnikom i… jadą sobie..? Zamiast ich unieszkodliwić jakoś czy coś?
Jeden z Krzyżaków łypnął okiem i już Maćków wiedział, że musi na niego uważać.
Rankiem byli już w grodzie.
Aaaaalleeee… Jak to w grodzie? A co z tą szaloną akcją, Krzyżakami, mieczem, łypaniem i końmi?! Chcę zobaczyć, jak się ten polski heros rozprawia w pojedynkę z tą niepokojąco dużą armią wroga!
Będziecie w boju, gdy już do niego dojdzie.
Hahaha XD Będziecie na zewnątrz, gdy nie będziecie w środku, ha!
Niech widzą i nasz potęgę.
Może się zadławią ze strachu, gdy tak przeszkodzimy im w posiłku.
No już ja się mało śmiertelnie nie zadławiłam widząc tę wasz potęgę, więc jest szansa.
Hej, tam pod lasem coś brzęka,
…
Spodziewałam się, że dalej będzie coś kończącego się na opada szczęka…
Trzeci cios powalił go na ziemię
Na ziemię powaliłby go już sam upadek z konia – wielokrotnie słyszałam, że te zbroje były tak ciężkie i sztywne, że bez pomocy człowiek leżał na ziemi jak żółw na plecach, że o uciekaniu nie wspomnę.
Z tym sztyletem/sygnetem (hehee) kolejny wtf – dlaczego on tego krzyżaka niepotorturował czy coś, żeby mu wszystko od razu powiedział? Chyba wróg, nie, czy coś mi wyleciało z poprzedniej części? Tym bardziej, że fant z herbem pewnie kradziony. A ci "hoho, luzik, za dwa miesiące się spotkamy". No, akurat jak już Krzyżacy wszystko sobie zagarną, to się Manfred będzie czuł jak u siebie 😀
Relikwie świętego Celsjusza! Włosy na ramionach! Podstępne salony! Szmata Ex Machina!
Ale wiecie co… To jest naprawdę jeden z najgorszych tekstów, za jakie się braliście. Ja wiem, bywały teksty niespójne, przesekszone, wkurzające płytkością psychologii, imperacją opkową czy zwykłą głupotą, że o interpunkcji nie wspomnę… Ale jeszcze nigdy nie było tego tyle wszystkiego na raz! I jeszcze to cudowne przeświadczenie, w którym tkwi autor, że kiedy od czasu do czasu wrzuci jakiegoś imcia, zlegnięcie czy rzuci czasownik na koniec zdania, to już będzie wielkie dzieło historyczne! O ile takich Tokio Hotel podczas drugiej wojny światowej czy Pijalnię czekolady Wedla fan(k)i mogli bronić słowami Ale odczepcie się, to się fajnie czyta dla rozrywki!, o tyle tutaj podejście jest zupełnie inne… No nie wiem, nie wiem, co mam dodać.
P.S. I zmieńcie adnotację u góry, bo 28 maja już za nami 😉
I w ogóle zapomniałam dodać, że mnie też zdumiało, że autor nie tknął legendarnej daty 1410. Już sobie szykowałam odpowiednie słowa, jak to niecnie przypisuje cudze zasługi swoim bohaterom, a tu… Ciekawe zatem, co go do tego uniku skłoniło, bo chyba nie obawa, że nie jest godzien pisać o tym zacnym wydarzeniu? 😉 Już prędzej uwierzę, że nie kojarzy samej daty…
Świetnie analizujecie. Uśmiałam się po wszystkie czasy. "Pizga złem i Krzyżakami" wygrało życie 😀 ogółem, jestem taka szczęśliwa, że to znalazłal, przez czysty przypadek, szukając informacje o Krzyżakach i tym podobnych.
A gość co pisał to ksiopko musiał mieć dobre zioło xd