19. Pułapka na bagniskach, czyli don Kaleson w czasie przeniesion (Burzliwe lata, cz.1)

Drodzy Czytelnicy!

Wyobraźcie sobie pisarza, który zasiada do tworzenia powieści historycznej. Jak myślicie, co robi najpierw? Pewnie powiecie, że zbiera książki i źródła historyczne, sprawdza fakty, czyta o tym, w co ludzie się ubierali, jak mieszkali, mówili, co jedli…
Otóż mamy tu dziś pisarza  pisaka, któremu wystarczyła świadomość, że dawno, dawno temu żył sobie król Jagiełło (imię od chrztu niepewne), który walczył z okrutnymi krzyżackimi najeźdźcami, aż wreszcie dał im łupnia pod Grunwaldem. Wiedział jeszcze, że o Krzyżakach to pisał Sienkiewicz, a u Sienkiewicza wszyscy mówią do siebie “imć” i “waść”.
Powstała więc powieść niezwykłej urody, gdzie bzdura na bzdurze jedzie i bzdurą pogania, a mordowana Historia błaga o ratunek.
Coś w sam raz na początek roku szkolnego.
Indżojcie!


Analizują: Jasza, Kura, Babatunde Wolaka, Sineira i Purpurat.


Burzliwe Lata     
Henryk Longin Rogowski      
Książkę dedykuję miłośnikom powieści Henryka Sienkiewicza, oraz tym, którzy kochają przygody, bohaterstwo, miłość i poświęcenie –OJCZYŹNIE


Mądrym dla memoryału, Idiotom dla nauki, Politykom dla praktyki, Melancholikom dla rozrywki erygowana.


                          Henryk Longin Rogowski  
Burzliwe Lata          
© Copyright by Henryk Longin Rogowski
Łódź 2011
opracowanie i korekta: autor
projekt okładki: autor
Słowo wstępne: Wydawnictwo LIBER NOVUS
ISBN: 978-83-933682-8-0    


Ale najpierw  – słowo wstępne od samego aŁtora.


Słowo wstępne  (tym razem od wydawnictwa. Chyba.)
Powieść przygodowa, której akcja rozgrywa się w okresie bitwy pod Grunwaldem.  
Okres bitwy trwał jeden dzień.


„Burzliwe lata” to klasyczna powieść historyczna. Przenosi czytelnika na ziemie polskie początku XV wieku. Okres przełomowy w dziejach Polski. W czas panowania króla Władysława Jagiełły.
A nawet rychło w czas.


Od kilkudziesięciu lat na ziemiach polskich Zakon Krzyżacki sieje niepokój. Jego poddani są bezprawnie napadani, grabieni i mordowani.
Poddani Zakonu, tak? Czyli Krzyżacy przeskoczyli rekina i z determinacją wybijają swoich.
A winę zrzucają na Polskę w ramach siania niepokoju. Razem ze stonką.
Alarm! Nielegalne uprawy rolne!
Zasiali Krzyżacy niepokój, niepokój
Od krańca do krańca taki …uj, taki …uj!


W roku 1404 Problem spiętrzył się do poziomu, który wymaga zdecydowanej interwencji króla.
Który wziął packę na muchy i ten spiętrzony poziom pogonił na właściwe miejsce.
Problem, jak wskazuje wielka litera, to nazwa rzeki.
Albo górotworu.
Bądź też jest to osada w Prusiech, nieopodal Prabutów.
Osada się nie może spiętrzyć, siadaj, pała.
Ale może się wzburzyć.


Książka rozpoczyna się od sejmiku w Krakowie, [książka powinna zaczynać się od strony tytułowej] na którym ma pojawić się sam król.


Kilka uwag natury formalnej: nie wiadomo dlaczego król miałby pojawiać się na obradach samorządu terytorialnego. Sejmiki dla Małopolski zbierały się w Nowym Korczynie, a nie w Krakowie; a jeśli aŁtor myślał, że skoro Kraków był stolicą, więc tu odbywały się posiedzenia Sejmu, to też spudłował. W tym celu jeżdżono do Piotrkowa Trybunalskiego, ale dopiero od 1468.
Przy czym na sejmiku pojawiają się również przedstawiciele a to szlachty wołyńskiej, a to jeszcze innych ziem… Ale nie uprzedzajmy faktów.
A w ogóle, to autor przedmowy kłamie, bo książka zaczyna się od długiej i obfitującej w różne przygody podróży bohaterów na tenże sejmik.


Przybywają tam, po podróży pełnej przygód i starć z Krzyżakami, główni bohaterowie książki -imć Zembrzuski, dowódca oddziału zbrojnych, eskortujących pana Kalesantego herbu Działosza.
Kalesanty – Kalasanty w kalesonach.
Kalasanty. Herbu Działosza. Jakieś dwieście lat przed Józefem Kalasantym, lekko licząc. Jasne.
Jego ojciec musiał być jasnowidzem dużej mocy.
A może to Hiszpan. W końcu imię Kalasanty oznacza “mieszkańca Calasanzy”.


Pragną postawić przed oblicze Jagiełły, pojmanego jeńca krzyżackiego Zygfryda, by udowodnić, iż to właśnie zakonnicy w białych płaszczach z czarnym krzyżem są sprawcami rozbojów i niepokojów na ziemiach Korony i Litwy.
Nowatorskie podejście do interpunkcji sprawia, że mam wizję niejakiego Zygfryda (będącego zapewne krzyżackim odpowiednikiem Igora), który wziął był Jagiełłę w niewolę srogą.
Albo Jagiełły będącego Zygfrydem w wolnych od rządzenia chwilach.


Tak zaczyna się ta niezwykle ciekawa powieść.
O czym skromnie uwiadamiamy P.T. Czytelników. My, aŁtor.


Bogata w intrygi, opisy bitew i starć, ale i wciągająca czytelnika wspaniale wplecionymi wątkami miłosnymi i niezwykle plastycznymi opisami przyrody.
Boru Szumiący, oby nie takich, jak w “Nad Niemnem” czy innych “Chłopach”, bo kojfnę z nudów najdalej przy trzecim opisie zachodu słońca!
Ostatnio taką propagandę sukcesu to chyba w PRLu uprawiali, ale spoko.


Znaczącą wartością „Burzliwych lat” jest wierne trzymanie się prawdy historycznej, którą autor pieczołowicie odtwarza na kartach swej książki.
Na zachętę strzelił babola już we wstępie, gdyż historia mówi coś innego: W [Nowym Korczynie, a nie w Krakowie] 1404 odbył się zjazd rycerstwa Korony [a więc nie sejmik] zwołany przez Władysława a nie Kazimierza!!! Jagiełłę. Celem zjazdu było ustalenie podatku na wykupienie z rąk Krzyżaków ziemi dobrzyńskiej. Uchwały z Nowego Korczyna potwierdził pokój w Raciążu.


Potem z tym “trzymaniem się prawdy historycznej” jest jeszcze gorzej. Dostajemy fabułę umieszczoną nie tylko w fantastycznej przeszłości, ale i alternatywnej geografii. Mówiąc po prostu – nic się tu kupy nie trzyma.
Nieno, Kazik Jagiełło na samym początku tak wali obuchem po łbie, że potem to już czytelnik tylko się uśmiecha i potakuje.
I w żadnym razie nie chodzi o Kazimierza Jagiellończyka. To uwaga dla tych Czytelników, który znają historię Jagiellonów.


Losy Krzyżaków na ziemiach polskich są znane wszystkim [poza aŁtorem, rzecz jasna], lecz w odbiorze tej powieści ów fakt nie stanowi żadnej przeszkody. Autor dołożył starań by znany okres w dziejach przedstawić w sposób nietuzinkowy i intrygujący.
Powiedzmy szczerze – bardzo nietuzinkowy i niezmiernie intrygujący.
Głównie intrygujący.
A to dzięki całkowitemu oderwaniu świata przedstawionego od faktów znanych z historii.
Można nawet pokusić się o hasło reklamowe: “O tym nie uczyli cię na lekcjach historii!”


Czytelnika zachęca niezwykle mistrzowsko dozowana dramaturgia oraz wciągająca, dynamiczna akcja. Wszyscy miłośnicy historii i przygód będą usatysfakcjonowani.
No dobra, powiedzmy sobie wprost, że czeka nas emanacja zjawiska, które roboczo nazywam “patriotyzmem postsienkiewiczowskim”. Już się boję…
Dodajmy, że aŁtor wydał również ksiopko “Pamiętne Chwile” o II wojnie światowej, poprzedzone identycznym wstępem, z tą różnicą, że “Krzyżaków” zamienił na “Wojnę”.


Gdzie zaprowadzi bohaterów książki walka z zakonem krzyżackim, do jakich heroicznych czynów będą zmuszeni by przeciwstawić się podstępom wroga, jakich poświęceń będzie wymagała miłość ojczyzny, honor i wierność?
Czy uda im się wrzucić Pierścień do Szczeliny Zagłady?
Zaś tam rycarstwo będzie boso po wulkanie latać.
No to przynajmniej do toalety wielkiego mistrza.


Tego właśnie dowiemy się z kart „Burzliwych lat” Henryka Longina Rogowskiego.      


Burzliwe Lata     


Tom I                                
Rozdział I  


Przyszło lato. Był rok tysiąc czterysta piąty.
A z latem nadeszła demencja opkowa, gdyż akcja miała rozgrywać się w 1404 roku.
A kto wie, czy nie w 1410, skoro “w okresie bitwy pod Grunwaldem”.


Po gościńcu jechała kareta,
Cały rok tak jechała.
Będzie musiała jeszcze ze sto pięćdziesiąt lat tak się tłuc, zanim zawita do Polski.
Przed pojawieniem się karoc, kobiety, dzieci oraz osoby ciężko chore podróżowały czymś na kształt lektyki, zawieszonej pomiędzy końmi.


[kareta] oznaczona herbem rodu szlacheckiego, na którym widniało poroże jelenia i skrzydło sępa.
Z imieniem aŁtor wyskoczył jak filip z konopi, ale przynajmniej herb jest prawdziwy.


Eskortowana była przez imć [po tym “imć” już widać, że był nędzego pochodzenia] pana Zembrzuskiego, a celem ich podróży był Kraków, jako że jadący zmierzali na sejmik krakowski.
Gościniec zanurzył się w las, a eskorta zdwoiwszy czujność zanurzyła się w krzaczory i jechała po obu stronach karety. Nie było ich wielu, jednak byli to rycerze wspaniali i w bojach zaprawieni.
No jak myślicie, kto tak jedzie karocą, w eskorcie nie żadnych tam sług czy pachołków, tylko znamienitych rycerzy? Sam król? Wielki Książę?
Stawiałabym na Mary Sue, ale to podobno jest poważna powieść historyczna.
Ja stawiam na jakiegoś niedojdę, co mu nóżki uchetało, skoro jedzie jak niewiasta, a nie konno, jak mężczyźnie przystało.


Jechali leśnym duktem w ciszy, bo kareta ciszej jechała po trakcie równo trawą wyłożonym.
Trawą z rolki, dodajmy.
Zwijaną o zmierzchu, żeby nie zadeptano.
Warto też dodać, że była to trawa odzyskana z poznańskiego stadionu. Po wycięciu zgniłych kawałków zostało jej jeszcze całkiem sporo  i szkoda było zmarnować.
Pozostaje pytanie, czy aŁtor wie czym jest trakt?
Trakt to dukt potraktowany trawą z rolki, to chyba jasne.


Jechali, a oczom ich ukazały się bagna leżące po prawej stronie, z lewej zaś urwisko porośnięte gęsto.
Mokradło ubite na sztywno i ukształtowane w formie jaru? Wielopoziomowe bagno? Jakieś wójt-wie-co?
Wójt-Albert-wie-co. Pośrodku stał młyn mielący soczewicę.
AŁtor nie precyzuje, czy urwisko było wklęsłe, czy też może wypukłe.


– Doskonała pułapka – pomyślał imć Zembrzuski. Ledwie pomyślał, a strzała przeszyła jadącego przodem rycerza, z eskorty.
Na pierwszy rzut oka zdało się, że to strzała, ale kiedy baczniej się przyjrzeć, widać, że przecinek.
Może “przeszyć z eskorty” to coś jak “dziabnąć z zaskoczenia”?
Albo zza krzaka.


Była to zasadzka urządzona przez Krzyżaków, którzy wyjechawszy na drogę ruszyli do ataku.
Mając z jednej strony bagno, a z drugiej urwisko, mogli wprawdzie atakować tylko pojedynczo, ale kto by się tym przejmował.
To była bardzo chytreńka pułapka, umożliwiająca wyłącznie atak czołowy i nie dająca szans Krzyżakom na jakikolwiek manewr.
Pytanie techniczne: skąd oni wyjechali? Z bagna czy urwiska?
Zza kępy knieci błotnej, zwanej też kaczeńcem.


Imć Zembrzuski krzyknął na swoich, a oni przylgnąwszy plecami do karety [to taka vozová hradba a rebours] odpierali ataki knechtów zakonnych, przy czym raz po raz któryś z rycerzy krzyżackich padał na murawę, z krzykiem nieludzkim.
Odpierali knechtów, ale padali rycerze.
Empatia ich zabijała.
I wszyscy kładli się na trawę, nikt nie plusnął w bagno, ani nie stoczył się po urwisku.
Podejrzewam, że nie stoczyli się dlatego, że stali u stóp tego urwiska, a nie na górze.


Dowodzący Krzyżakami widząc przegraną zarządził odwrót i poprowadził resztę oddziału w las będący przed nimi, uciekając w popłochu.
Zrobili “w tył zwrot” i spierdzielili traktem przed siebie, mając za sobą oddział Zembrzuskiego, a po bokach urwisko i bagnisko. Doprawdy, fantastyczna pułapka.


Zembrzuski nakazał straty policzyć i oręż pozbierać. – Dwóch zabitych mamy, mości komendancie [naszej małej, wysoce mobilnej jednostki, zorganizowanej jak dwudziestowieczna armia], a knechtów zakonnych szesnastu martwych naliczyłem. – Siadajmy na konie i ruszajmy! – Krzyknął Zembrzuski.
A trupy niech tak se leżą, póki ich psi i wilcy nie pożrą; chrześcijańskiego pochówku nawet naszym nie sprawimy, bo po co.
Trupy leżące na środku gościńca spowalniały pościg.
Martwi policjanci wczoraj i dziś. Studium przypadku.
Wyobraź sobie ten chrzęst przy pokonywaniu trupa w zbroi płytowej.
Ej, jako próg zwalniający – wyborne.


Kareta ruszyła duktem w dalszą drogę. – Cóż jeszcze przytrafi się w drodze – pomyślał.
Dukt zamyślił się głęboko.
Po czym wyciągnął kostki i tabelę spotkań losowych.


Podjechał do karety, coś rozmawiał z jadącymi w niej, po czym pojechał przodem rozglądając się wokoło. W jakiś czas wynurzyli się z lasu. Oczom ich ukazał się zajazd u Szymona, karczma, z której korzystali podróżni.
KWIIIK!!! (hermetyczny żarcik mode on) “Spotykacie… turlu, turlu… karczmę!” (hermetyczny żarcik mode off)


Stała ona na skraju dużej osady. – Zatrzymamy się tutaj, mości Zembrzuski. Trzeba po bitwie odpocząć, no i wieczerza potrzebna.
Usiekliśmy tam paru, juchę z broni zmyć trzeba… A jak już o tym, to może byśmy coś zjedli?
Dobra czerninka nie jest zła, mniam.


Kareta zjechała z drogi i wjechała na podwórzec gospody, gdzie Szymon w głębokich ukłonach, gości znamienitych zapraszał. Z karety wysiedli dwaj goście. Szlachcic Wołyński, imć pan Kalesanty [dlaczego w ogóle nie Kalesony?] i siostrzeniec jego, January.
Jeśli “Wołyński” jest nazwiskiem, to niech będzie; ale co do diaska ma robić szlachcic wołyński w drodze na zjazd rycerstwa Korony?
Cholera wie. Pytanie też, skąd herbowny Działoszy na Litwie przed Horodłem…
A tak się zaplątał.
Wygląda na to, że był raczej z Podola. Jeszcze sto lat temu szlachta z tamtych stron słynęła jako antyprzykład intelektu.


Przemierzywszy schodki weszli do dużej izby zastawionej stołami. Pod ścianą był bufet.
Za nim rozpierała się cycata bufetowa, serwując zimne zakąski, wódeczkę, lornetę z meduzą…
Za cycatą bufetową na półkach piętrzyły się butelki z koniakami, whisky i winami.
A Sam grał to jeszcze raz.


Na nim trzy antałki stały, zapewne z miodem pitnym. Dalej okienko w ścianie, przez które strawę podawano.
A z okienka wychylała się pani Jadzia w przybrudzonym fartuchu, wrzeszcząc “Kto zamawiał ruskie?”.
“Nikt, same przyszli”.
To był bar mleczny! Stoliki pokryte ceratą w kratkę, sztuczne kwiatki w wazonikach, zapach klusek na parze i rozgotowanej kaszy.
Oraz drugie okienko, przez które goście oddawali naczynia.


Za nimi [antałkami?] do izby wszedł imć pan Zembrzuski, z kompanią. Rozsiadłszy się przy stołach czekali.
Na co? Na kelnerkę? To jest bar samoobsługowy!
Sprawdzali, czy podsłuchów nie ma.


Po drugiej stronie sali wrzało. Przy stołach siedzieli goście i głośną dysputę prowadzili. Wsłuchawszy się w gwar można było zrozumieć, o czym mówiono. A temat był gorący. Bo o zakonie, który coraz bardziej stawał się bezkarny.
Paczpan, tyle setek lat minęło, a temat wciąż aktualny…


A jednak, którego ludzie [tego jednaka] uciekli w popłochu, zobaczywszy karetę i jeźdźców zmierzających w kierunku gospody. Ze sobą mieli rannego, chyba wyższego rangą, bo bardzo o niego zabiegali. Ranny odziany był w płaszcz biały, z krzyżem na plecach, pod którym [to znaczy pod krzyżem, czy pod płaszczem?] widniała duża czerwona plama.
O fuj, dezynterię ma i po knajpach się włóczy, ślad krwawej sraczki za sobą zostawiając. Ja się nie dziwię, że polskie rycerstwo było wkurzone.


Ludzie ucichli zobaczywszy w zamęcie siedzących nieopodal gości. Pierwszy podniósł się Hińcza, z ziemi mielnickiej,
No i tak o. Hińcza z Rogowa (herbu Działosza, jak i nasz bohater) jest postacią historyczną, żyjącą istotnie w czasach Jagiełły. Niemniej, to raczej nie ten Hińcza, bo gdzie Rogów, a gdzie ziemia mielnicka… Ale, jak się za chwilę przekonamy, w powieści panuje raczej alternatywna rzeczywistość, w której wszystko jest możliwe.


a zobaczywszy przybyszów posłał im ukłon i taki sam otrzymawszy, odezwał się. – Mości panowie, czy to wy starliście się z Krzyżakami? – Ano my – odparł imć Kalesanty i głośno krzyknął na karczmarza, po czym uderzył pięścią w stół.
Chyba rozumiem, o co chodzi. Skoro imię Kalasanty powstało grubo później, to w XV wieku mógł być co najwyżej KalEsanty.
Bóg Ci zapłać, dobry człowieku. Zaś o co ja się czepiałem?
Ooo, wieści szybko się rozchodziły w dawnej Polsce. Zanim podróżni do wsi zjechali, już na ich temat wszystko wiadomym było? Ani chybi któryś w podstępnych Krzyżaków wrzucił info na Twittera!
Albo po prostu łomot, jaki spuścili Krzyżakom, było słychać z daleka.


– Ano my, skorośmy zostali napadnięci, mości panowie. Teraz wymianie zdań nie było końca, tylko Zembrzuski ze swoimi czuwali, aby znów coś nie zakłóciło biesiadowania.
Eeee… A kiedy coś zakłóciło biesiadowanie? Bo chyba mi umknęło…
Krzyżak z biegunką krwotoczną?


Dopiero późną nocą strudzeni rozmowami i podróżą posnęli.
Mordami w schaboszczakach


Świt wstał niespodziewanie prędko i krótkiej nocy nie zmąciło żadne wydarzenie.
Żadnej potyczki z krzyżackimi partyzantami? Nic?
Krzyżackie Państwo Podziemne w Małopolsce. Podoba mi się.
Taki Wietkong, straszliwie upierdliwy.
Krzyżkong.


Razem ze świtem odezwały się koguty, które jęły przeszkadzać niewypoczętym gościom. Imć pan Kalesanty podniósł się znad stołu i wrzasnął.
Czego on się tak drze, pięścią wali i w ogóle? Jakieś lekkie ADHD AD 1405, czy jak?
Bo tak się, zdaniem aŁtora, zachowuje Prawdziwy Szlachcic.


Zniewieściały goguś, który każe się wozić w pudle, do którego normalnie żadnego faceta nikt, nawet siłą by nie wepchnął, ten laluś przesypia noc na siedząco?
Widocznie nawet jazda karetą była dla niego nazbyt męcząca.


– Do koni, mości panowie! – W drogę. W drogę, powtórzyło echo rozchodzące się po izbach które przestraszone własną odwagą, odbiło się jeszcze dwa razy od ścian i umilkło
i tylko Żyd Szymon wzdrygnął się na grom w głosie szlachcica.
Komin, gromem trafiony, też się wzdrygnął i sadzy kłąb uronił wprost do gara z kaszą.


Zembrzuski czapkę na głowę włożywszy wyszedł z izby, skoczył na konia spinając go kolanami.
Czyli najpierw spiął, potem skoczył. Taki był z niego chojrak, że potrafił ze ściśniętymi nogami wsiąść na konia.


Kareta podjechała pod zajazd. Wsiedli doń [tego kareta], mości panowie szlachta i cały orszak ruszył w drogę.
W tym miejscu (wiem, że późno) pytam, kur… dybanek, uprzejmie, gdzie była korekta i jak wydawnictwu nie wstyd?
Korektę robił sam autor, a dzieło dostępne jest na wydaje.pl, gdzie każdy może wrzucić dowolnego gniota.
Więc jaka właściwie jest rola Liber Novus? (ciiicho, to pytanie retoryczne…)
Liber Novus wydał to jako audiobook, może tych przecinków nie było słychać.


Słońce wyraźnie wychodziło zza chmur, a już hen na końcu drogi zobaczyli niewyraźnie stado sępów krążących nisko, zdawało się, szybujących do zdobyczy.
Gdyż albowiem kruki i wrony zajęte były rozdziobywaniem gdzie indziej.
Za sępami pojawiły się kondory.
Stado sępów. Ok, czasem występują, miewały lęgi. Ale żeby stada? I jeszcze daleko od gór?
Ale za to blisko bagien.
Wszystko przez tę tabelę spotkań losowych. Pochodziła z innego systemu, tylko nikt tego nie zauważył. Aż do spotkania z Apaczami.


Imć pan Kalesanty wymienił spojrzenie z Zembrzuskim, a ten kazał jednemu ze swoich, by pośpieszył i zobaczył, co tam się dzieje.
Tenże ruszył ostro na przełaj przez pola, gdyż droga skręcając prowadziła dużym zakolem. Wszyscy widzieli, jak malała jego sylwetka i w końcu maleńki punkcik pozostał na horyzoncie.
Szybko jechał, skubany.
Pędził jak wiatr!


Tymczasem, kareta z konnymi przejeżdżała traktem. Nie obawiali się niczego, bo widoczność była doskonała.
Więc można było dodać gazu.


– Ciekawym, co tam się dzieje – powiedział Hińcza spojrzawszy [przez lornetkę] na horyzont, gdzie coraz więcej sępów szybowało wokoło kiosku z lodami.
– Pewnikiem padło jakieś zwierzę – odparł zaraz Zembrzuski, który w duchu myślał coś innego, a powiedział tak, żeby, Hińczy ludzie byli pewni jego słowa.
To ciekawą metodę wybrał, bo jego kłamstewko ma wyjątkowo krótkie nogi.


O swoich nie obawiał się. Znał każdego i wiedział, że nie zlękną się tego widoku.
To znaczy – rzygać nie będą na widok trupa? Dzielne chwaty!


Po jakimś czasie zobaczyli rosnącą sylwetkę jeźdźca, zbliżającego się ku nim pełnym galopem. Był to Maćków wysłany na zwiad.
Maćków – czyli maćkowy, należący do Maćka. Czyżby imię miało od razu oznajmiać, że nasz bohater jest czyimś niewolnikiem???
Raczej pańszczyźniany chłop chwilowo w charakterze drona.
Ja to traktuję raczej jako swoisty patronimik.


Po pewnym czasie zbliżył się na tyle, że można było wyczytać trwogę, z jego twarzy. (podkreślił narrator, żebyśmy byli pewni, że nie z dupy)
I, któremu, można było, wyczytać los, z ręki.
Naści jeszcze przygarść, bo cosik tu ubogo: ,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,


Zbliżył się do Zembrzuskiego i zameldował. – Mości panie, ludzie doszczętnie rozbici [psychicznie? Z traumą jakąś?], a nie widziałem u nich żadnego zbrojnego. Wozy spalone. Znalazłem kobietę z dzieckiem, która wypowiedziała słowo Krzyżacy i wyzionęła ducha.
Udławiła się zgubionym przez aŁtora cudzysłowem.


Dziecko całe i zdrowe, więc je zabrałem. To chłopak panie. – Chłopak powiadasz – odezwał się, imć Kalesanty. – Daj go tutaj. A wziąwszy go w dłonie powiedział. – Będziesz się nazywał Maćków Sęp, co byśmy wiedzieli, jak się do ciebie zwracać, mości dobrodzieju.
Maćków na cześć tego, który go znalazł, a Sęp, na cześć tych, co go nie zjadły?
MOŚCI DOBRODZIEJU?! Raz, że to sporo późniejsza tytulatura, ale to chrzan. Gdzie by się rycerz do jakiegoś znajdka tak zwracał?
Może on tego “dobrodzieja” rzuca w charakterze przecinka, jak Cześnik “mocium panie”.
Przynajmniej by to do “mosterdzieju” zredukował.


Taaa, aŁtor tak się zaczytywał w  Sienkiewiczu, że mu się wszystko pomerdało, akcja toczy się w czasach “Krzyżaków”, a postaci jakby żywcem z Trylogii wzięte (a jeśli gdzieś pojawią się gladiatorzy lub ktoś nakreśli rybę na piasku, to też się nie zdziwię). Generalnie – dobór imion, sposób zwracania się postaci do siebie (waszmościowie itd.) i różne inne szczegóły (szable, karoca) sugerują, że akcja toczy się nie w XV, a raczej w XVII wieku. Ale to pikuś. Na okładce (zaprojektowanej przez autora, jak głosi stopka redakcyjna!) mamy postaci wyglądające tak:
Burzliwe-Lata-tom-Ib.jpg


Mistrzunio w każdej dziedzinie. Broń palna na początku XV wieku? Las tropikalny w Małopolsce?
Wpisanie personaliów aŁtora w okno wyszukiwarki grafiki dostarcza licznych tego przykładów. Serio, sami sprawdźcie.
Jesus H. Christ. W skrócie: pieszy z XVII w., kareta – jakiś XIX, na moje oko, a ten po prawej to nie wiem, ale jeżyk ci to nie był…
Ten po prawej to ani chybi prosto z wiedźminlandu. A w ogóle, czy panowie z grup rekonstrukcyjnych zostali poinformowani, że ich wizerunek wykorzystuje się w tak niecnych celach?
Nie sądzę, ale są w doborowym towarzystwie. Obejrzyjcie okładki innych książek aŁtora.
Fotoszopy też z ręki mu jadły. Podziw budzi to staranne wycinanie trawy z tła dokoła nóg.


Nadłożymy drogi i pochowamy naszych, tylko bacznie uważać na Krzyżaków.
I kareta ruszyła z jeźdźcami, by dojechać do miejsca, w którym Krzyżacy rozbili doszczętnie ludzi, przenoszących się z bydłem na tereny zdatniejsze do wypasu.
“Rozbicie” kojarzy mi się raczej z walką z uzbrojoną, zorganizowaną grupą. Krzyżacy rozbili gang złodziei bydła?
Na atomy ich rozbili.
Ludność małopolska bytowała w okolicy jako plemię koczownicze, przeganiające stada kóz spod Miechowa pod Kraków.
A potem się dziwią, że Zakon ich uważał za dzicz, a najazdy motywował niesieniem kultury i szerzeniem chrześcijaństwa.


Widok był straszny. Głowy porozbijane szablami.
A w piersiach ślady po kulach.
Zdjęli nieśmiertelniki i zagrali capstrzyk.
Krzyżacy byli naprawdę sprytni. Uzbroili się w szable, żeby zwalić winę na Mongołów którzy, jak wiadomo, usiłowali lansować szable na ziemiach polskich już w 1241 roku pod Legnicą, ale moda się wtedy nie przyjęła.


Kobiety i dzieci bez wyjątku.
Mężczyzn brak.
Akurat poszli na piwo.
I doglądać kózek.


Zembrzuski zsiadł z konia. Pochylił się nad zabitym.
Jednak udało się znaleźć faceta!


Z jego ręki wyjął kawał białego materiału, który urwany był z płaszcza Krzyżaka. Teraz nie było wątpliwości.
Białe płótno nosiło mikroślady. Spojrzał na włókna. “Marienburg”, pomyślał.
Sam jesteś Marienburg! – pomyślało płótno.


– Pochowamy ich. Zarządził, imć Kalesanty, po czym wszystkich ułożono do głębokiego dołu i przysypano ziemią.
I oderwanymi od sensu przecinkami.
…i tak im zeszło do kolacji, bo Maćków i młodociany Sęp niezbyt szybko ten dół wykopali.


Dopiero teraz sępy poszybowały w górę.
Czekały na prąd wstępujący, bo nie chciało im się machać skrzydłami.


– Trzeba złożyć skargę do króla, opowiedzieć cośmy widzieli, aby król położył kres temu. To powiedziawszy nakazał ruszyć w dalszą drogę.
Ktoś pamięta, kiedy rozdzielono jurysdykcję kościelną i świecką? Bo rycerze zakonni to nie podpadali pod świecką w Koronie, a Państwo Zakonne jednak było suwerenne…
Oj, nie rozumiesz, KalEsanty miał na myśli położenie kresu pladze sępów.
Szlag, nie nadążam za aŁtorem. Znowu. 🙁


Na drodze do Krakowa był jeszcze gród, Trzyciążem zwany.
Taaaaaaaak.
Czytając pierwsze akapity byłam przekonana, że wszystko dzieje się gdzieś na pograniczu, gdzie trwa ciągła szarpanina, a różni Jurandowie ze Spychowa to napadają pobliskie komturie, to sami są najeżdżani.
A tu tymczasem, proszpaaaa, tak się to krzyżactwo rozbestwiło, że na czterdzieści kilometrów pod Kraków podchodzi!
Granica występowania Krzyżaków przesunęła się daleko na południe. Czytała Krystyna Czubówna.
Polska jako kondominium krzyżacko-czeskie!


Wszyscy jechali w milczeniu i nawet imć Zembrzuski sposępniał, bo pomyślał, że dziecko z pewnością zostawią na wychowanie w grodzie.
Dzieciaczek był tak słodki, że sam go chciał adoptować.


Późnym wieczorem dotarli do grodu, który okolony był palisadą z drzewa.
Nikt nie wiedział dlaczego czas się zapętlił i ciepnęło nimi w czasy, gdy palisadami grody otaczano.  
Co wyjaśnia obecność wczesnośredniowiecznego woja na okładce.
Lepiej że czas, a nie drzewo genealogiczne. Znam takie miejscówki.
Pewno aŁtor zasugerował się opisami Bogdańca czy Spychowa, które otoczone były rowem i częstokołem. Jednakże Trzyciąż nie był nawet grodem, a wsią, aż do XIX wieku należącą do klasztoru norbertanek w Imbramowicach.


Gdy do bramy się zbliżali, z góry odezwał się potężny głos. – Kto, zacz?
To mać twa gamratka – Interpunkcja!


Zembrzuski odezwał się. – Do Krakowa jedziemy na rozmowy, z królem Jagiełłą.
To Jagiełło przez cały czas chował się w karecie?!?
Przysnął na miękkim siedzeniu pluszem obitym, wygodnie mu było, to co się będzie ruszać.


Eskortuję imć pana Kalesantego, herbu Działosza. Nastąpiła cisza.
Przerywana cichym trybieniem wartownika “kto to, kuźwa, jest?”
Oraz “dlaczego narrator wpiernicza się w dialogi?”


Pilnujący bramy rozważał. (Ale co?) Po chwili krzyknął. – Musicie poczekać. Powiadomię o waszym przybyciu, jego wielmożność Zbysława.
I rozbryzgując łapciami błoto pobiegł do siedziby wielmożności Zbysława.


Stali strudzeni, ale w tych czasach trzeba było być nadzwyczaj ostrożnym. Czekali chwili, gdy wreszcie potężna brama [w tej palisadzie!] będzie otwarta, co też stało się niebawem. Brama uchyliła się.
Czy Wy też widzicie łańcuch i oko w szczelinie drzwi?


Wyszedł z niej potężny chłop o niedźwiedziej budowie i podszedł do karety.
Miał krótki ogonek i nogi, długie ręce, masywną żuchwę i włochate uszy?
I ociekał miodem.


Imć Kalesanty poznał go od razu. Poznał go również, imć pan Zembrzuski. – Toż to Bolko, zwany niedźwiedziem. I Bolko ich rozpoznał.
I my się z nim zaznajomimy.


Nie raz [ale dwa], z nimi w bitwach brał udział.
Wjechali na podwórzec, gdzie stajenni konie odebrawszy, do stajni jęli je prowadzić.
Tak bardzo opkowe “zaczęłam iść”.


Wyszedł Zbysław, będący panem w tym grodzie, Trzyciążem zwanym. – Zapraszam, mości panowie – rzekł i wskazał na drzwi ręką, które prowadziły do komnaty, gdzie stały ławy, aby strudzeni mogli chwilę odpocząć.
W tym momencie w stylizacji historycznej nastąpił krytyczny wyjątek i wszyscy bohaterowie padli bez czucia na ziem.


Dało się poczuć ruch spory w grodzie. Szykowano strawę i napitki, aby należycie gości przyjąć. Gdy jadło znalazło się na stołach zaproszono ich do wielkiej sali, ozdobionej trofeami myśliwskimi. Były tu najprzeróżniejsze poroża, kły dzików, kły niedźwiedzie oraz mleczne ząbki Zbysławka, czaszki zwierząt. Wszystko to pięknie wyprawione.
Dokąd wyprawia się zęby?
Na spacer, jak się komuś da dobrze po gębie.
Jak się wyprawia kości?
Można je wyprawić na pielgrzymkę, o ile mają status relikwii.
To się chyba nazywa “peregrynacja”.
“Peregrynacja” to była do Ziemi Świętej. Radziwiłła (Sierotki). 😉
Tutaj też mamy do czynienia z sierotkami sensu largo.
Dobrze, że nie tymi po Žižce z Trocnova.


Zbysław dostrzegł zaskoczenie na twarzach i rzucił słowa. – Mości panowie do stołów zapraszam, czas upływa, a jutro skoro świt w drogę się będę z wami sposobił, bo i mnie trzeba przed królem stanąć.
No już, dzieciaczki! Szybciutko! Kolacja, paciorek i spać!


Wszyscy jedli w milczeniu. Po pewnym czasie imć Kalesanty rzekł. – Gdy jechaliśmy do was, w drodze natchnęliśmy się [ze zdziwienia analizatorów też zatchnęło] na ludzi bezbronnych, usieczonych przez Krzyżaków. Ostał tylko jeden chłopak, dziecko. Chciałbym prosić o opiekę nad nim. To powiedziawszy, kazał przynieś(ć) małego. Dopiero teraz przyjrzał się dziecku uważnie. Miało ono potężne nogi i ręce, a włoski blond kręcone, jak pierścionki.
Innymi słowy, wyglądało jak barokowe putto.
Zauważcie, że dziecko miało potężne kończyny.
Przyczepione do małego kadłubka.
Yaoi hands?
And legs.
Potężny seme z niego wyrośnie.


Zbysław wziął dziecko i oddał kobiecie, która siedziała z tyłu, po czym rzekł.
Jeżeli siedziała z tyłu, to jasne, że matka.


– A jakże, wychowamy go na dobrego rycerza, już ja i moja tego dopilnujemy.
Bo w schyłkowym już średniowieczu rycerstwo to stan kooptacyjny, miłe dziatki.
A to scena żywcem wzięta z “Gniewka syna rybaka” – tylko czy można tę powieść traktować jak źródło historyczne?
Nie założyłbym się o czteropak, że aŁtor wie, co to jest źródło historyczne.


Jakiś czas trwała jeszcze wieczerza, a później przyszedł sen, z którego wszyscy skwapliwie skorzystali. Nie trzeba było wart wystawiać, gdyż grodu pilnowali ludzie Zbysława.
Ale… Oni wstali od stołu celem się przespania, prawda?
Nie, po co? Tradycyjnie, twarzami w kotletach.


Znów świt przyszedł prędko, ale imć Zembrzuski nieco go wyprzedził. Wstał, obudził Maćkowego i tak rzekł do niego. – Wyjedziesz pierwszy. Miej oczy otwarte i pilnuj, co by Krzyżacy nie zrobili nam jakiejś zasadzki na drodze.
W ten oto sposób wynalazł zwiad. Trochę późno, ale i tak brawo!
A jeśli zrobią zasadzkę to ich pobij, bo to niecnoty są.


Maćków chwilę się przygotował do drogi i wymknąwszy się z grodu ruszył.
Skoro się wymknął, to cichaczem, gospodarzowi rzeczy nie ujawniwszy. Czyżby Zembrzuski podejrzewał Zbysława o kolaboracyję z wrogiem?


Przemierzywszy gościniec, zapuścił się w knieje. Bacznie nadsłuchiwał.
Nadsłuchiwanie, jak sama nazwa wskazuje, jest wyższą formą podsłuchiwania.


Spory kawałek ujechał, nim przystanął w zaroślach, bo wydawało mu się, że słyszy rżenie konia. Nie na próżno był najlepszym zwiadowcą u Zembrzuskiego. Od małego wychowywał się w lesie. Do tego miał nadzwyczajny zmysł, który nie raz ostrzegał go o niebezpieczeństwie.
Taki polski średniowieczny Mowgli, ot, co.
Połączony ze Spidermanem.


I tym razem długo nie czekał. Wraz ze świtem, zobaczył oddział jeźdźców krzyżackich składający się z dwóch starszych, ubranych w białe płaszcze z krzyżami na plecach, oraz pół setki knechtów, którzy jechali tak, jak do walki.
I oni tak pod samym Krakowem niemal poruszają się w szyku wojennym, odziani w zakonne płaszcze… Bezczelność czy prowokacja?
Głupota? I nie myślę o nieszczęsnych bohaterach tego tworu, którzy muszą udawać idiotów…
Eee tam, to była tylko grupa rekonstrukcyjna zmierzająca na remake bitwy pod Płowcami.


Cofnął się głębiej, aby nie być zauważonym. Konia mocniej przytrzymał i czekał, kiedy ci przejdą koło niego [pamiętajmy – pół setki Krzyżaków!], po czym ruszył za nimi w pewnej odległości [aby nie być zauważonym]. Korzystał z lasu, który jak gdyby pomagał mu, aby nie był zauważony.
Las tak sprytnie zakrywał konia i jeźdźca gałązkami i listowiem, że wyglądali zupełnie niewinnie, wypisz, wymaluj jak wiewiórka na niedźwiedziu.


Obserwując Krzyżaków dostrzegł, że przed nimi jedzie ktoś inaczej ubrany.
Templariusz!
Niewidzialny? Ma moc celtycką?
Bożogrobiec, do Miechowa niedaleko.


(O proszę, w Kajku i Kokoszu jest ilustracja na każdą okazję, mamy nawet “kogoś inaczej ubranego”!)


Przyjrzał się uważnie, choć odległość była znaczna. Dostrzegł człowieka, który wczoraj, z nimi zasiadał przy stole, w grodzie Zbysława. Człowiek ten zdawałoby się, że prowadzi orszak, gdyż jadąc na przedzie często odwraca się do tyłu, jakby sprawdzając, czy Krzyżacy jadą blisko niego.
Zdrajca jakowyś?


Dopiero teraz Maćków zobaczył, że człowiek ten ma ręce skrępowane w przedzie [gdzie?] i strużka krwi spływa mu po policzku.
Ach, więc nie zdrajca, a jeniec. Niech więc aŁtor wytłumaczy nam, kiedy i jak Krzyżacy zdołali go pojmać, skoro był obecny przy wieczerzy, potem wszyscy poszli spać, a rano pierwszą osobą, która opuściła gród, był Maćków-zwiadowca?
Technikalia. Poza tym, Zbysław to też krzyżak. I Jagiełło też, tylko jako Zygfryd.
Istna rodzina Araneidae.


Nagle usłyszał głos i zobaczył rękę Krzyżaka w płaszczu podniesioną w górę.
A ten co? Teatrzyk kukiełkowy odstawia, czy jak?
Wizualizuję sobie kończynkę luzem, owiniętą płaszczem i nadzianą na drąg.


Wszyscy stanęli. Nadsłuchiwał chwilę, jakby go coś zaniepokoiło i w końcu dał rozkaz, aby zsiedli z koni. Człowieka, który jechał przodem knechci zdjęli z konia i postawili przed dowódcą, a jeden z nich tłumaczył.
Maćków usłyszał rozmowę.
Rzeczywiście miał nadludzkie talenta, skoro ze znacznej odległości słyszał o czym rozmawia dwóch facetów.
Maćków wygląda tak:
bat_ears_by_lilleahwest-d6ll74k.jpg


– Powiesz ilu ludzi będzie jechało do Krakowa i gdzie najlepiej urządzić zasadzkę, a dam słowo rycerskie, że puścimy cię wolnym po bitwie.
“Wolnym” w sensie “vogelfrei”?
Nie no. Krzyżacy byli skazani na klęskę, skoro byli tak durni, że musieli porywać kolesia z Trzyciąża, aby ten pokazał miejsce na zrobienie zasadzki.


Człowiek ów podniósł głowę w kierunku Krzyżaka i zaśmiał się do niego, po czym powiedział. – Nigdy. W jednej chwili otrzymał potężny cios mieczem w głowę. Zachwiał się i padł na kolana. Po chwili wyzionął ducha.
W średniowieczu mieli chyba lepsze metody wymuszania zeznań, ale ok.
Niewielki spojler – ten trupek będzie towarzyszyć Kalesantemu do końca.


Maćków drgnął. Wiedział, że sam nic nie może zrobić. Mógł tylko podsłuchać, jakie Krzyżacy mają zamiary. Ci dwaj w płaszczach radzili, po czym z gestów wywnioskował, że tu zasadzą się na Polaków, gdyż teren wydawał im się korzystny.
Maćkowemu wyczerpały się baterie w urządzeniu podsłuchowym, więc mógł już tylko obserwować gesty.
Wychodzi mi, że po prostu nie znał niemieckiego, ale to by było zbyt logiczne.


I po prawdzie tak było. Droga, która szła przez las nagle skręcała, a po jednej stronie było wzgórze porośnięte drzewami i gęstymi krzakami.
A po drugiej stronie co było?
Bagno.
Oczywiście…


Tu zdjąwszy z koni przytroczone kusze, postanowili czekać.
Rycerze? Kusze? I to jeszcze zakonni, kwiat rycerstwa (głównie) niemieckiego? Kusza to broń (wtedy) honorowa jak cep czy inna kosa… I zakazana przez Sobór Laterański II.
Pssssst… AŁtor nie odróżnia rycerza od knechta, “rycerz” to dla niego każdy uzbrojony osobnik, więc wiesz…
To ja przepraszam.


Maćków wycofał się ostrożnie, konia chwilę prowadził, a korzystając z tego, że dukt był porośnięty trawą, ruszył wolno na konia wsiadając.
Powoli na konia wsiadał – znaczy woltyżer i akrobata! Powinien jeszcze żonglować żagwiami.
Żgając żwawo żwir.


Ostrożnie oddalał się od miejsca zasadzki. Po pewnym czasie dotarł do drogi, która w las prowadziła. Postanowił zaczekać. Ukrył konia w zaroślach, a sam stanął niewidoczny.
Zarośla takie duże. Maćków taki mały. Wow.
Uruchomił kamuflaż termooptyczny, jak w Ghost in the Shell.


Nagle usłyszał trzask łamanych gałęzi. Zamarł w bezruchu. Po chwili ujrzał jednego knechta, który zapuścił się tutaj, aby zobaczyć, czy zbliżają się konni jadący do Krakowa.
Szczać się mu zachciało, bo niby jak miałby z głębi lasu wypatrywać podróżnych.


Miał ułatwione zadanie, gdyż knecht zmierzał wprost na niego.
A w dodatku był całkiem ślepy i miał kaca.
No co? Sikać chciał i już wszystko widział na żółto.


Poczekał chwilę, a gdy ten był w zasięgu jego rąk (i nadal nie był w stanie go zauważyć), ruszył. Walka była krótka. Po chwili knecht leżał związany.
Gdyż Maćków wziął ze sobą wszystko co może się przydać, między innymi powróz, bez którego się nie ruszał.
I wydało się – Maćków był protoplastą rodu Pałysów, a jego potomkowie tradycyjnie nosili po kieszeniach a to sznurki, a to rzemyki, a to kabelek biały fi zero pięć…


Było widać wielkie zdziwienie w jego oczach, że tak szybko dał się pokonać. Nie długo (nie krótko, a w sam raz) czekał , bo po chwili zobaczył pierwszych konnych zbliżających się do lasu. Maćków poznawszy swoich wyszedł i wszystko, co widział przekazał Zembrzuskiemu. Ten odezwał się do niego. – A któż to, ten związany?
– To wujek ciotki stryjenki dziadka.


– Był z nimi, jeno na zwiad wyjechał zobaczyć, czy nadjeżdżacie, mości komendancie [dobrze chociaż, że nie pułkowniku. Szukajmy pozytywów.]. Zembrzuski kazał go bacznie pilnować, po czym podjechał do karety, którą teraz i Zbysław jechał.
Temu też nóżki uchetało…
A kareta została nadmuchana pompką powiększającą Pana Kleksa.


– Mości panowie, Krzyżacy urządzili zasadzkę. Wrócił człowiek, którego wysłałem, a który widział Krzyżaków. Teraz dopiero Zbysław zrozumiał, że jego syn, którego wysłał na zwiad już nie wróci. Później dopiero od Maćkowego dowiedział się, jak on zginął.
Dziękujemy, narratorze, że zdecydowałeś się wspomnieć, że Zbysław miał jakiegoś syna, którego gdzieś wysłał… Do Krzyżaków. Lepiej późno, niż wcale!


Tymczasem Zembrzuski wydawał rozkazy, po czym, jakby nic się nie działo, ruszyli przez las. Będąc blisko zasadzki krzyżackiej zsiedli z koni i rozłożyli się obozem, jak gdyby czekali na kogoś.
Geniusz strategii obmyślił ten plan.


Jednak każdy z nich miał umysł wytężony i czujny. Zembrzuski wysłał Botnickiego [w piętnastym wieku to mógł być co najwyżej jakiś Jura z Botnic] [albo z Zatoki Botnickiej] z aby ten udał się na stronę Krzyżaków i zobaczył ich miny na tę okoliczność.
Na tę okoliczność przybrali miny zdziwione.


Krzyżacy byli zdziwieni, ale uznali, że Polacy czekają na kogoś [bo na zegarki od niechcenia spoglądali]  i postój nie będzie długi, wiec nie opuszczali stanowisk.
Jura z Botnic zameldował: – Są całkim zdezorientowani i ogłupieni! Jak ja. – Wyrzęził i oddał ducha.


Bding bdong!
Grupa Polaków z Trzyciąża do Krakowa wjedzie na miejsce zasadzki z planowanym opóźnieniem około 120 minut. Opóźnienie może ulec zmianom.


Tymczasem Polacy ruszyli przez las bez koni, w kierunku Krzyżaków i po jakimś czasie dotarli do miejsca, gdzie stały konie krzyżackie. Pilnowało ich dwóch knechtów. Podeszli bliżej. Dwie strzały cicho wymknęły się z łuków. Obaj w ciszy osunęli się na murawę. – Mamy ich konie – pomyślał Zembrzuski.
Czasy ciężkie i niepewne, więc imć komendant Zembrzuski dorabiał jako koniokrad.
A konie w ogóle nie zareagowały na nagłe ukatrupienie opiekunów, jassssne.
Od kiedy konie zorientowały się, w jakim utworze występują, było im już wsio po barabanu.


Wtem rozległ się krzyk trzeciego knechta, który szedł z rozkazem, aby konie podprowadzić bliżej.
Konie łby pospuszczać. Czy konie mnie słyszą? (“Miś”)
Doszło do konfliktu interesów, gdyż to Zembrzuski chciał je podprowadzić.


W jednej chwili powstał zamęt okrutny, nim trzecia strzała uciszyła Krzyżaka. Pozostali ruszyli do koni, wiedząc, że to oni wpadli w zasadzkę. Wywiązała się walka. Krzyżacy nie mając koni, zmuszeni byli walczyć do końca.
Bo gdyby mieli konie, to walczyliby krócej?
Gdyby mieli konie, to po prostu by zwiali.


O ucieczce nie było mowy. Zagorzała walka trwała jakiś czas, po czym na placu bitwy nie został ani jeden żywy Krzyżak. Kilku z nich jednak uciekło, chroniąc się od śmierci.
Wyczuwam sprzeczność.
Może… *rozpaczliwie szuka sensu* Może coś wyżarło kawałek tekstu, a w wersji pierwotnej Krzyżacy uciekli się do podstępu?
Nieno, to proste równanie: mamy Zbiór Krzyżaków (ZK), martwych (M) i uciekinierów (U).
ZK – M – U = 0
Ale… ale… Oni nie mogli… uciec… *kolebie się w kątku*
Polecieli Aleksandrem Wielkim i kiedy żadne wyjście nie było możliwe, zrobili to, co niemożliwe.
Throw your soldiers into positions whence there is no escape, and they will prefer death to flight. If they will face death, there is nothing they may not achieve.
– Sun Tzu


Zembrzuski widząc, że oręż rzucają i uciekają w popłochu, wysłał konnych, aby ci ich sprowadzili.
Zbroje płytowe nadają chyżości biegnącym w popłochu.
Szanse były więc wyrównane, bo ściganie pieszych, uciekających w gęsty las, na pewno świetnie wychodziło konnym.
A jeśli biegli nie przez las, ale przez bagno?
Wsio ryba.


W nie długim czasie, Krzyżacy stanęli przed imć Kalesantym, Zbysławem i Zembrzuskim, oraz pozostałym rycerstwem polskim. Byli wśród nich również dwaj dowódcy zakonni.
Między tymi polskimi rycerzami.


– Zabierzemy ich do Krakowa, aby król zobaczył na własne oczy zbójów – powiedział Zbysław.
…jakby się nigdy za rogatki Krakowa nie wypuścił…
Oni mają Jagiełłę za idiotę.


Jednak i w tej bitwie zginęło kilku Polaków. Zrobiwszy im pochówek [jamowy], zaczęli się do drogi sposobić.


Zbysław nakazał swoim rycerzom powiązać Krzyżaków (z ostatnimi wydarzeniami)(a może raczej w pęczki?). Bacznie ich pilnować, by dowieść ich (niewinności?) przed oblicze króla Jagiełły, by król mógł się przekonać naocznie i poznać ich poczynania.
Bo do tej pory nie chciał wierzyć pogłoskom, że rządzą mu się w królestwie jak na swoim i rabują podróżnych na gościńcach.
Nie widział, więc nie uwierzył. Żmudziński poganin.
Ale teraz sam widok ich gąb zbójeckich wystarczy, by uznał Krzyżaków za winnych wszelkiego zła.


W niedługim czasie wszystko było gotowe do drogi. Ruszyli. Jedynie koni luźnych przybyło, jako, że Polaków poległo kilku, a i konie krzyżackie pędzili za sobą.
Zembrzuski już zacierał ręce na myśl, jak to sprzeda je na jarmarku w Piątku, który leży obok Soboty.
Przypomnijmy, że Krzyżaków było pół setki. Nasi bohaterowie pędzą wcale ładny tabunik.


Poruszali się wolno, mając dwóch rannych. Gdy ujechali spory kawał drogi musieli się zatrzymać, gdyż jeden z rannych o to prosił. Imć Zembrzuski podszedł do niego i wysłuchał jego prośbę, aby na gościńcu go zostawili. Odmówił, ale postój zarządził, aby mógł dobrze przyjrzeć się ranie. Zobaczył kawałek strzały wystającej z ręki.
To oni rannych bezdusznie na koń wsadzali, nie patrząc nawet, czy koleś nie wygląda jak jeż?
A jak takiemu strzała się w zadek wbiła, to jeszcze kolanem dopychali, żeby równo w siodle siedział.


Znał się na tym, gdyż nie raz po bitwach rannych opatrywał. I tu też uważnie przyjrzał się ranie.
Rycerz-sanitariusz. Wypas.
Co się czepiasz? Jak się gra paladynem, to zazwyczaj w pakiecie się dostaje umiejętność leczenia.


Był to jego człowiek, więc sam postanowił.
A tak właściwie, drogi aŁtorze, CO i KTO postanowił?


Kazał go przytrzymać, a sam naciął ranę. Mimo krzyku rannego, strzałę z grotem wyciągnął. Do rany przyłożył coś, co wydobył z torby.
Stare onuce?
Od dawna już nie zmieniane.


Była to maść z ziół, którą miał zawsze przy sobie podczas wypraw. Po przyłożeniu owej maści rannemu, nakazał ruszać w dalszą drogę.
Yyyyy, a nie można było zrobić tego zaraz po potyczce, bo?
Bo wtedy zapomniał.
Bo ranni zgrywali twardzieli i udawali, że nic im nie jest.


Musieli teraz spieszyć, by zdążyć na sejmik i przed królem stanąć. Orszak ruszył, ale niedługo jechali, gdyż (znienacka) zaczęło się ściemniać. Imć Kalesanty zlecił poszukać miejsca na obozowisko. Czuł, że ludzie tego pragną. Wiedział, że przeszli dzisiaj nie mało.
Dlaczego aŁtor nienawidzi zaprzeczonych przysłówków?
Raczej “nie nawidzi”.


[W nocy dwaj jeńcy krzyżaccy uciekają, zabijając wartownika, ale kompania nie przejmuje się tym za bardzo i rankiem wyrusza do Krakowa]


Choć do samego grodu było jeszcze daleko, imć Kalesanty odezwał się do Zbysława i siostrzeńca swojego. – Mości panowie, przyszły takie czasy, że w przeciągu kilku dni tyle się wydarzyło, co kiedyś przez lata. Bardzo niespokojnie zrobiło się w kraju, za sprawą zakonu.
Jeszcze raz, małe przypomnienie: Zakon siedzi w Prusiech. Do Małopolski się nie zapuszcza, bo po grzyba. Nie wiadomo, o jakim kraju mówią, biorąc pod uwagę, że don Kaleson jest z Litwy, a są w Koronie, pomijamy też mocno wątpliwą tożsamość narodową w XV wieku. Ja to się tylko zastanawiam, kiedy knechty zakonne na radiostację w Gliwicach napadną.
Wystarczy rzut oka na mapę, aby się w tym połapać.


Poczekaj waść, to jeszcze nie koniec rewelacji w tej rzeczywistości alternatywnej.


Zdawało się, że Zbysław słucha, ale w rzeczywistości był myślami daleko.
Nic dziwnego, bo słyszał te ogólniki już tyle razy, że aż hadko mu było słuchać rycerza, co paplał po próżnicy jak baba na targu.


Przy Bolku, synu swoim, który zginął z rąk dowódcy Krzyżaków.
Mówimy o tamtym Bolku-niedźwiedziu, który otwierał im bramę w grodzie?
Tak.


Postanowił porozmawiać z Maćkowym, aby się dowiedzieć wszystkiego [ile jest 6×7, ile biorą za sól, jaki fason ciżemek jest teraz modny], a może i tego, jak wyglądał kat jego syna.
A imć Kalesanty dalej prawił. – Pójdziemy do króla i wspólnie zaradzimy, jak zaprowadzić porządek w Rzeczypospolitej. Prawda, mości Zbysławie?
Taaaaa, siądą z królem przy kufelku i uradzać będą.


– Prawda – odparł Zbysław modląc się w duchu, by KalEsanty się wreszcie zamknął. Trzeba tak zrobić, bo giną niewinni ludzie, młodzi i prawi. Bo jakby trafiło na starych rozpustników, to co innego.
Dlatego niech Was nie dziwi, że nikt nie przejmuje się śmiercią Bolka, syna Zbysława, i nawet ojcu też jakoś nie jest żal.


Kareta zatrzymała się. Kalesanty wyjrzał i spytał rycerza będącego najbliżej. – Gdzie jest mości Zembrzuski?
Mość to skrót od jegomość, co z kolei jest skrótem od jego miłość. Warto zapamiętać, wtedy się nie wali takich baboli przy odmienianiu.


Co się stało? – Komendant z przodu. Wysłał Maćkowego, co by zobaczył, jacy to ludzie dojeżdżają do traktu, bo z dala nie widać ich chorągwi. Imć Kalesanty uspokoił się, usiadł, zamknął oczy i myślał jak zwykle o rozmowach z królem.
Ja też lubię powyobrażać sobie, że gawędzę np. z Tillem Lindemannem… 🙂


A jeszcze więcej o tym, czy król będzie w stanie wymusić na Krzyżakach posłuszeństwo.
Nie. Neeext.


Tymczasem wrócił Maćków powiadamiając, że to rycerze spod znaku Bekesz podążają do Krakowa. – Dobra to nowina, bo takiej sile nikt nie będzie chciał zagrozić – powiedział, jakby do siebie Zbysław.
Zaiste. Osiemnastowieczna armia w XV wieku – nie podskoczysz.
Tylko patrzeć, jak zza następnej kępy drzew wyskoczy Legia Cudzoziemska.
A może to oddziałek węgierskich partyzantów, walczących “za wolność naszą i waszą”?
Prędzej zaciężni, którzy jadą naskarżyć, że im nie wypłacono żołdu.


Zaczekajmy tutaj, mości panowie. Gości przodem puśćmy, niech zbierają dziczyznę… tfu, to nie kierowcy… niech zbierają Krzyżaków z drogi, w pierwej się przywitawszy.
Tymczasem konni Bekeszowi wjechali na trakt i przesłali pozdrowienie. Na koniu siwym jechał Mścisław, który przywitawszy się ze wszystkimi skinieniem głowy powiedział. – W imię pana [Józefa, naszego ciecia] do Krakowa, mości dobrodzieje. Wszyscy ruszyli. Przodem jechali rycerze Mścisława, a było ich trzydziestu. Dobrze uzbrojeni, konie pod nimi zgrabne i również ubrane w bogatą uprząż. Za nimi jechało kilkunastu kmieci też uzbrojonych, ale tylko w łuki i widać było, że stanowią siłę nie przeciętną.
Chłopi. Konno. W. Orszaku.
Może jechali na osłach, wiesz, taki oddział Sanczo Pansów za swoimi Don Kichotami.
Stanowiących siłę nieprzeciętną. Ja pitolę.
Ich siłę było znać po tym, że każdy niósł pod pachą po dwa worki ziarna.


Jechali tak, nim słońce wzbiło się wysoko i prawdziwy żar lał się z nieba. Zobaczywszy przed sobą las, imć Kalesanty postanowił, że wjadą weń i przeczekają skwar. Również i Mścisław nakazał swoim do lasu przylgnąć i bacznie pilnować.
Przykuli się łańcuchami i zaczęli bawić się w Greenpeace.
Pradziadowie obrońców Rospudy.
A to się mrówki ucieszyły!


Zjechali z traktu i przycupnęli przy lesie nie wiedząc jeszcze, jakie to wydarzenie nastąpi wkrótce.
Atak wściekłych borsuków?


A przyszło ono bardzo szybko. Zakonni wiedząc, że kilkunastu knechtów jest w niewoli u Zembrzuskiego, obawiali się, by któryś z nich przed królem nie mówił, postanowili wkraść się do obozu i pomóc im w ucieczce.
AŁtor uprawia matematykę alternatywną. Z bitwy uszło kilku, zostali złapani, dwóch uciekło, a teraz jest kilkunastu. Rozmnażali się po drodze szybko, jak muchy na padlinie.
Jak wiemy, aŁtor z upodobaniem używa słowa “knecht” jako synonimu rycerza Zakonu. Niestety – knechty to po prostu ciury. Koniuchy, pachołki, cała ta hołota służąca swemu panu.
Ewentualnie – żołnierze piesi (co nie przeszkadza opkowym knechtom jeździć konno).
Jeśli rycerze planują akcję uwolnienia kilku parobków, to tylko dlatego, że ocipieli z głodu, bo nikt im strawy nie podał.
Zastanawiam się, jakimż to cudem Krzyżacy trop w trop i niepostrzeżenie podążają za naszymi bohaterami. Chyba się, kurna, teleportują.
Przez te bagna.
Mają łódź podbłotną.


Jeżeli nie, mieli rozkaz od komtura ubić wszystkich.
Wait a minute. W jaki sposób i kiedy zdążyli się porozumieć z komturem? Zadzwonili do niego na komórkę?
Na komturkę 😉
Komtur był na tyle sprytny, że wręczył każdemu z braci grubą instrukcję przewidującą wszystkie, ale to wszystkie możliwości.


Czekali do chwili, aż połączą się rycerze Kalesantego i Mścisława.
A wiedzieli, że się połączą, bo ruchy polskich jednostek obserwowali na mapach satelitarnych.


To ułatwiło im wejście do obozu i nie rozpoznanie przez nikogo.
Gdyż jak ogólnie wiadomo, im silniejszy oddział wojska, tym łatwiej wniknąć do środka.


Wybrali dwóch ludzi zakonnych, którzy byli ubrani tak samo, jak Polacy.
Stanowili ukrytą opcję polską w szeregach krzyżackich.


Przy czym jeden był ubrany, jak rycerz od Kalesantego, a drugi ubiorem przypominał kmiecia, z łukiem i strzałami na plecach, od Mścisława.
Ale już opisanie, jak konkretnie wyglądały te stroje, okazało się poniżej godności aŁtorskiej.
Raz aŁtor nam próbuje wmówić, że oddziały krzyżackie w pełnej gali paradują po Małopolsce, a tu nagle BĘC! jeden wygląda jak kmieć konny (swoją drogą, niezłe dziwo!) drugi jak znajdek z Wołynia.


Pszypadeg? Nie sondzę!


Wyczekali dogodnej chwili i podeszli bliżej. Jeden z jednej, drugi zaś z drugiej strony obozu.
Gdyby było ich trzech, to obóz byłby okrążony.


Usiedli i przymknąwszy oczy, obserwowali.
Ale jak to? Przypadkiem zeszli się w umówionym miejscu?
Wyznaczyli GPS-em środek obozu i tam podążali.


Wiedzieli, że czasu mają niewiele. W przedostaniu się do obozu, pomógł przypadek, ale na więcej nie mogli liczyć.
Jaki, do licha ciężkiego, przypadek?
Dopełniacz.
Nie nie, w dostaniu się na konkretne miejsce pomaga miejscownik!
Dorzucam biernik i przebijam narzędnikiem. Kto tasuje?


Teraz już warty na dobre były wystawione, bo przedtem to były tylko ćwiczenia, a pilnujący niestrudzeni. W lot pojęli, że o ucieczce nie może być mowy. Zakonnik przebrany za kmiecia wstał, łuk przewiesił przez ramię i ruszając przed siebie, wszedł między Polaków. Obserwował to ten drugi, który mocniej miecz w ręku zacisnął i zęby w wargi wbił do bólu.
Aaaa, to oni mieli plan z gatunku “podejdziemy i potem się zobaczy”?


Krzyżak idąc zobaczył swoich siedzących na uboczu, z założonymi do tyłu rękami, związanymi trokami ze skóry. Pomyślał.
Spodobało mu się to, więc pomyślał jeszcze raz.
Zastanawiał się, dlaczego jeńcy mają ręce związane tasiemkami od gaci.
Gdyż Kalesanty poświęcił troczki od kalesonów dla Sprawy.
Maćkowemu skończyły się powrozy, które nosił w kieszeni, więc trzeba było poradzić sobie inaczej.


Dobrze, że ich pilnują ludzie Zembrzuskiego, więc nie będę przez nich rozpoznany.
Chyba że przypadkiem zaplącze się tu któryś z kmieci Mścisławowych (a było ich raptem kilkunastu, więc siłą rzeczy się musieli rozpoznawać).


Po czym zauważył bukłak z wodą, którego właściciel w drzemkę zapadł. Schylił się i podniósł bukłak.
Jak w stareńkich grach komputerowych – mignęła gwiazdka, pisnął brzęczyk i naładował się pasek życia.


Poczuł, że woda się w nim przelała.
BLURP!
Poczuł, że sikać będzie musiał.


Odszedł kilka kroków i usiadł pod drzewem, obserwując wokoło.
Wokoło, czując jego wzrok na sobie warknął: “masz, gnido jakiś problem?”


Nikt z Polaków nie spodziewał się, że przy takiej sile, ktoś odważy się na atak. A jednak, Krzyżacy wiedząc, że nie mając innego wyjścia, a nie chcąc, aby knechci przed królem Polski stanęli, postawili na ten szaleńczy plan, który teraz spełniał się po ich myśli. Zakonnik widząc, że nie wzbudził podejrzeń, wyjął za pasa węzełek, z którego dosypał do wody proszek i zaczął robić pranie.


Znów zaczął bacznie obserwować, po czym wstał i skierował się w stronę jeńców, bukłak w ręku trzymając. Zbliżył się do jednego z pilnujących i po polsku zagadał.
Gładko i bez akcentu, bez problemu wymawiając głoski szeleszczące.
Braciaszku, taż młyn mam koło Krakowa, soczewicę w nim mielę!


– Przyniosłem im pić, aby w dobrej kondycji przed królem stanęli. To mówiąc, podał bukłak. – Sam im daj, skoro takiś litościwy, ale w pierwej sam napij się z niego.
Wiem, że to miała być scena mrożąca krew w żyłach, ale jednak nie.
Jak widać, rycerze od Zembrzuskiego mieli wielkie zaufanie do kmieci mścisławowych.
Nie “w pierwej”, ale “pierwej” albo “wpierw”, panie aŁtor.


Krzyżak znieruchomiał. Wszystko to trwało, jak błysk oka. Przyłożył bukłak do ust wlewając weń wodę.
Czyli wlał wodę z ust do bukłaka. Ciekawe, po co ją tam trzymał i jak mu się udało jej nie wypluć, kiedy rozmawiał z wartownikiem.
Miał worek, jak pelikan.
Wole i Gravesa-Basedowa.


Później odwrócił się plecami do pilnującego i wszystkim po kolei przystawiał bukłak do ust, a oni pili, spragnieni. Ale dla ostatniego z nich zabrakło wody i dziki gniew pojawił się w oczach Krzyżaka.
Zaczął więc lżyć łapczywych opilców i okładać ich bukłakiem po zakutych łbach.


Jednak nic już nie mógł zrobić. Korzystając z chwili, wypluł na ziemię wodę zamiast wypluć ją z powrotem do bukłaka, którą miał w ustach, po czym odwrócił się i odszedł od pilnującego.
Aha, czyli miał w gębie przenośne źródełko.
Co za marnotrawstwo, mógł zrobić usta-usta…


Po chwili wrócił, poklepał go po ramieniu i powiedział. – Pili tak łapczywie, że dla jednego zabrakło. Zaraz i jemu przyniosę. Wartownik wstał, wziął swój bukłak. Podszedł do ostatniego Krzyżaka i wlał mu z niego kilka haustów wody, po czym powiedział. – U mnie ostatni ma zawsze najlepiej.
Dostaje samo gęste z dna.


Zaśmiał się i klepnął zakonnika w ramię, które strasznie go zabolało, gdyż pod ubraniem miał ranę, jeszcze niewygojoną. Krzyżak odszedł na bok wiedząc, że cały plan nie powiedzie się, bo za jakąś chwilę zacznie działać trucizna.
Hmmm, skoro cały plan i tak zmierzał do zabicia niewygodnych świadków, to czy nie prościej było ich ustrzelić z kuszy, w krzakach się przyczaiwszy?
Skończyły im się już bełty (w końcu na trzeźwo w tym ksiopku długo się nie wytrzyma).


Wiedział, że trzeba uciekać. Spojrzawszy na drugiego, kiwnął nieznacznie głową. Bardzo szybko zaświtała mu myśl, myśl, która gdyby udała się ucieczka, wybroni go od zemsty zakonnych, za niewykonane zadanie. A myśl była prosta. W drodze ucieczki zabije kamrata i na niego zełga, że to on spartaczył zadanie.
A teraz czytamy jeszcze raz i próbujemy zrozumieć o co im chodzi…
O to, że knecht, będący czasami zakonnikiem, boi się zemsty zakonnych, gdyż na asasyna nadaje się jak kozia dupa na waltornię.


Wiedział, że czasu ma niewiele, więc pospiesznie ruszył w kierunku drugiego i razem oddalali się od obozowiska.
Mam wrażenie, że ten drugi był tam tylko dla ozdoby.
Robił frekwencję, żeby potem dobrze wypadło w sprawozdaniu.
Truć wolno tylko komisyjnie.


Nie mieli szczęścia, gdyż natchnęli się na stojącego na warcie Maćkowego.
I w natchnieniu zaczęli improwizować:


Stoisz sobie tu na warcie
srogi Maćków, na pożarcie.
My jesteśmy Krzyżakami
idziesz na ruszt wraz z kościami!


(jako Niemce, robili straszne wprost błędy gramatyczne)
(myślisz, że to ksioopko pisał jakiś Krzyżak? To by wiele tłumaczyło!)


Wyrósł przed nimi niespodziewanie, jak z pod (Jeżu…) ziemi i tak ich zaskoczył, że przez chwilę nie wiedzieli, co czynić mają. Dopiero po chwili knecht chciał zagadać, lecz Maćków poznał, że ten przebrany w kolczatkę do nich nie należy, choć ubrany tak samo.
W kolczatkę, taką dla psa???
Nie “w” tylko “za” kolczatkę. Australijską.
240px-Echidna_-_melbourne_zoo.jpg
Robił co mógł, aby stać się nierozpoznanym, ale reszta wojska była przebrana za dziobaki.


Miecz podniósł do góry i odparował cios zadany przez Krzyżaka. Tymczasem drugi knecht ruszył w zarośla ratując się ucieczką.
Też bym zwiała na widok samobieżnego miecza.


[opis potyczki, polegającej na tym, że Maćków gania po chaszczach za knechtem, ale go nie dogania, wycinamy]


Jedynie imć Zembrzuski wściekły był, bo nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że przy tak doświadczonych ludziach, Krzyżacy dostali się do obozowiska.
Cóż, mamy tu typowy przykład sytuacji, w której jedna strona wygrywa, bo ta druga jest jeszcze głupsza.


A później, jakby sam do siebie powiedział. – Trzeba mieć większe baczenie na tych łotrów, którzy nawet swoich do grobu pędzą.
To, że się sami wybijają, nie powinno być problemem dla polskiego rycerstwa. Tylko usiąść i poczekać, a czas zrobi swoje.


Wrzawa w obozie cichła. Imć pan Zembrzuski nakazał wyjechać na trakt, gdyż słońce w tym czasie pochyliło się znacznie. Ruszyli w drogę. Jechali nadal w kierunku Krakowa, a z lasu prowadziły ich oczy Krzyżaków.
Którzy, jako że mieli na sobie białe płaszcze, doskonale maskowali się jako brzozy.
A to podstępne drzewa, setki lat na usługach obcych mocarstw!


Wściekłe oczy, gdyż wiedzieli, że jeden knecht żywy został.
W dodatku była to największa papla w Zakonie, więc mieli pewność, że wszystko królowi wyśpiewa.


Postanowili ruszyć w znacznej odległości i czekać na chwilę sposobną, by wykonać zadanie nałożone przez komtura. Dalej droga przebiegała równiną, tylko z lewej strony ciągnął się las, jak okiem sięgnąć.
A po prawej, oczywiście – bagno.
Po lewej las, po prawej krzak
A dołem bagno chlupie
Tu rośnie dąb, tam rośnie grab
A Krzyżak ma to w… nosie!


Las, w którym na pewno kryje się niebezpieczeństwo – myślał Zembrzuski.
Ejno, bez przesady, znajdują się niecałe 30 kilometrów od Krakowa, to nie litewskie puszcze nieprzebyte, a teren ludny i zagospodarowany!
*misanthropy mode on* Właśnie na tym polega niebezpieczeństwo.
W lesie są pająki. I krwiożercze wiewiórki. I można oberwać szyszką.


Ale, jak tu zostawić kogoś, wysłać do lasu, skoro jesteśmy widoczni z oddali. Trzeba poczekać na stosowną chwilę pomyślał i ruszył do przodu popuszczając cugle koniowi. Jechali w milczeniu obserwując las z oddali.
Zembrzuski i koń.


Jechali, aż słońce zaczęło zniżać się coraz bardziej. Skręciwszy w prawo, gdyż droga tak prowadziła, zauważyli most zrobiony z bali.
A w pobliżu mostu nie było żadnego zamku, miasta, osady, grodu broniącego przejścia przez rzekę. Zwłaszcza tu, na przedpolach Krakowa, gdzie krzyżowały się trakty kupieckie, a teren penetrowany był (z woli aŁtora) przez wroga.
Ba, nawet małej osady czy punktu pobierania myta.
Za to pod mostem był troll.
Za to, chciałem podkreślić, nie było urwiska ani bagna.


Drogę przecinała rzeka. Przy brzegu była porośnięta mchem i płynęła leniwym nurtem. Jednak od połowy nurt jej znacznie się ożywiał, a przy drugim brzegu widać było, że jest głęboko.
Z opisu wynika, że rzeka w tym miejscu zakręcała.


Wjechawszy na most Zembrzuski zobaczył, że nurt rzeki płynie jakiś czas równiną, a później rzeka zanurza się w las.
A teraz zbierzmy informacje do kupy:
Dalej droga przebiegała równiną, tylko z lewej strony ciągnął się las, jak okiem sięgnąć.
Skręciwszy w prawo, gdyż droga tak prowadziła, zauważyli most zrobiony z bali.
Czyli rzeka była na prawo od drogi, ale dotąd jej nie było widać. Okej, może krzaki zasłaniały.
Zembrzuski stoi więc na tym jej brzegu, który jest bliższy lasowi. Szybszy nurt po drugiej stronie wskazuje, że rzeka skręca i że jesteśmy wewnątrz tego łuku.
To są te niezwykle plastyczne opisy przyrody, które obiecywano w przedmowie…
Plastyczne – na pewno. Spójrz na kubizm.


Pomyślał. – Dobra chwila, abym wysłał dwóch ludzi na zwiady do Krzyżaków.
Którzy są w lesie, który przecina ta właśnie rzeka. Będą więc musieli przejść przez ten sam most, bo przeprawa ciężkozbrojnych to nie w kij dmuchał, zaś obecność mostu wskazuje, że wygodnego brodu w pobliżu raczej nie ma.


Żeby ukryć te zamiary nakazał swoim po przejściu mostu zsiąść z koni, nie uprzedziwszy imć Kalesantego o swoich zamierzeniach.
Pomijam to, że “imć” można było powiedzieć do byle szlachetki (a i to dopiero za jakieś dwieście lat), ale ciekawi mnie to, czy o każdym zejściu z konia należało meldować Kalesantowi.


Ludzie Mścisława również zsiedli z koni i korzystali z odpoczynku. Zembrzuski usiadł przy Maćkowym na brzegu rzeki i powiedział. – Podeślę ci tu któregoś z naszych. Pojedziesz zobaczyć, co zamierzają Krzyżacy.
Zobaczysz ilu ich jest. – Popłyniecie (wpław?) rzeką do lasu.
Aha.
To może ja to rozrysuję dla jasności:
gqJV0Fs.jpg
A teraz grzecznie zapytam: gdzie sens?
Pytanie jest tendencyjne!
A najlepszego jeszcze nie napisałam. Otóż proszę spojrzeć na mapę. Jeżeli nasi bohaterowie podróżują z Trzyciąża do Krakowa, to ta rzeka to Prądnik. Gdzie aŁtor tam widzi równinę, to ja nie wiem. A Dolina Prądnika obecnie wygląda tak:
1280px-Dolina_Prądnika_a3.jpg


Zapamiętajcie ten widok.
Prądnik, srądnik. Geografia w tym opku, tfu! w tej powieści jest tak samo alternatywna jak historia.


Reszta już od ciebie zależy. Ty będziesz dowodził. Po czym wstał i ruszył leniwie w kierunku karety, aby uspokoić imć Kalesantego i Zbysława, co do postoju, który zarządził.
Ruszył leniwie, bo chciał, żeby wszyscy wiedzieli, jak bardzo nie daje faka.


Podszedł do Miłoszy, jednego z najmłodszych jego rycerzy i powiedział. – Pójdziesz z Maćkowym do Krzyżaków. Znasz ich język. Bacz uważnie i słuchaj rozkazów Maćkowego, bo on dowodzi. Będzie to twój pierwszy chrzest
– A jak będziesz brykać, to ochrzcimy się ponownie!
Info dla aŁtora: chrzest jest jeden i tylko jeden. Chrzest bojowy – gdy żołnierz bierze udział w swojej PIERWSZEJ bitwie; chrzest morski – gdy marynarz po raz PIERWSZY przekracza równik. Jasne?!
Biorąc wszystko pod uwagę, aŁtor pisząc przeżywał chrzest w Duchu: coś gada, nikt nie rozumie, o co mu chodzi…
gdyż myślę, że już mało czasu zostało, abyś na dobre zbratał się z rzemiosłem rycerskim.
… zanim rzemiosło rycerskie zbrata się z tobą, mwachachacha!


Miej oczy otwarte. To mówiąc klepnął go w ramię i odszedł. Miłosza odczekał chwilę i ruszył w kierunku Maćkowego.
Dlaczego właściwie to imię ma formę żeńską? AŁtora zaatakował Potwór Dżender?
Może woje robili sobie różne jaja z młodzika, a “Dorotka” było zbyt oczywiste…


Usiadł koło niego i po chwili obaj zanurzyli się w wodzie.
Bo usiedli na bagnie.


Płynęli w kierunku lasu. Płynęli spokojnie krytą żabką przy zaroślach, a będąc bliżej lasu, by nie być zauważonym, posługiwali się trzciną, która teraz wystawała z wody, gdyż płynęli pod wodą.
Oj, naczytał się aŁtor Sienkiewicza, naczytał…


Oni.. naprawdę… popłynęli… wpław…*pada zemdlona*
Ciekawi mnie, jakie mieli kostiumy kąpielowe. Płynęli w zbrojach, z orężem, czy tylko w koszulinach zakrywających słabiznę?
Oczywiście, że w zbrojach. Dał im przykład Świętosław herbu Łada, osiem lat wcześniej przepływając Dunaj po klęsce pod Nikopolis.


Wpłynąwszy rzeką w las, przyczaili się w szuwarach. Chwilę zastygli w bezruchu nadsłuchując. Wokoło była cisza. Maćków zdjął łuk z pleców, strzałę wyjął z kołczanu i przyłożył do cięciwy.
A cięciwie nic a nic nie zaszkodził pobyt w wodzie.
A kołczan był wodoszczelny.


Tak samo uczynił Miłosza, przy czym zaczekał w zaroślach, nim Maćków wyjdzie z wody. Gdy ten już wyszedł i zniknął w krzakach, Miłosza ruszył. Jednak po chwili zastygł w bezruchu, gdyż na brzegu ukazał się knecht krzyżacki z kuszą w ręku.
Też wylazł z wody? A może to nie był knecht, tylko wodnik? Albo, skoro wylazł z rzeki – rzecznik?
Niedorzecznik.


Miłosza w jednej chwili przyłożył cięciwę do oka (COOOO?!?), ale prędko ręce opuścił, [w oczko coś zakłuło?] gdyż zobaczył, że Maćków położył knechta wprawnym ciosem [z forhendu] po czym powoli położył go na ziemi.
Cięciwę do oka. *rytmicznie wali czołem w biurko* Do oka.
I ostrożne kładzenie trupka na ziemię. Tu jest dużo dobrego.
Nieno, Krzyżacy w tym ksiopku to zwierzęta stadne, gdzie jeden, tam na pewno i drugi, lepiej nie rzucać konserwą o glebę, bo hałasu narobi.


Zamarł w milczeniu, nadsłuchując. Stali tak dobrą chwilę. Wtem usłyszeli odgłos drugiego Krzyżaka, który zbliżał się do nich.
Jak brzmi odgłos Krzyżaka?
Ale paszczą czy kopytami?
Paszczą. Domyślam się, że szedł i tandaradeił pod nosem.
Albo kierlesz śpiewał.


Miłosza przyłożył cięciwę do oka po raz drugi i czekał.
…aż magicznie spłynie na niego umiejętność posługiwania się tą arcyskomplikowaną bronią.


Czekał dobrą chwilę, nim krzaki rozchyliły się i stanął w nich przeciwnik. Miłosza wypuścił strzałę i Krzyżak wyrzuciwszy ręce do tyłu padł na kolana, po czym twarzą na ziemię. I znów nastała cisza. Stali w milczeniu jakiś czas, po którym Maćków pierwszy podszedł, aby ściągnąć Krzyżaka, z widocznego miejsca.
Gdyż sam był cudownie niewidzialny.


Miłosza również wyskoczył z wody i po chwili obaj Krzyżacy leżeli obok siebie.
Jakiś związek przyczynowo-skutkowy w tym jest?
Poczekaj… Nope.
Miłosza w mokrym podkoszulku robił tak piorunujące wrażenie, że Krzyżacy padali omdlali na sam jego widok.


– Nie dobrze – rzekł Maćków. – Obaj są twojej budowy i co najwyżej na ciebie będzie ubiór pasował.
Miłosza prędko ubrał się w strój krzyżacki i schowawszy obu w zaroślach,
Kogo obu?!
Obu trupów.
Świetna przykrywka, te zakrwawione ciuchy. Kamufel, że mucha nie siada.
Najwyżej powie, że skaleczył się przy obieraniu rzepy.


ruszyli lasem w kierunku niewidzialnego wroga. Co jakiś czas przystawali nadsłuchując, jednak żaden dźwięk nie był na tyle mocny, by mogli go usłyszeć.
Nawet leśne ptaszęta umilkły, a drzewa nie ośmielały się szumieć.


Szli w milczeniu, ostrożnie stąpając. – To obcowanie od dziecka z lasem – pomyślał Miłosza. – Jakże jest teraz przydatne.
Maćków szedł z tyłu i jakby ubezpieczał Miłoszę.
Ałtor sam nie był pewien, bo kiedy się spojrzało pod odpowiednim kątem, Maćków wyglądał jakby szczypał Miłoszę w pośladek.


Zaczynało zmierzchać, a oni szli skupieni. Miłosza znał dobrze Krzyżaków, ponieważ jako sierota wychował się w grodzie krzyżackim.
Gdzie stary wajdelota śpiewał mu pieśni o Konradzie i uczył wallenrodyzmu.


Biegał po lasach tego majątku, wypasał bydło, no a później uciekł do imć pana Kalesantego na służbę.
Jak dostał szwungu, to ani się obejrzał, a to już Wołyń.


Tam poznał Zembrzuskiego i Maćkowego, który służył mu za wzór. Czuł się Polakiem związanym z tymi ziemiami, czuł to od dawna.
Ekskjuze mła, ale na “czucie się Polakiem” przez mieszkańca Wielkiego Księstwa Litewskiego jest tak co najmniej ze dwieście lat za wcześnie.
Bohaterowie nie tylko pod tym względem wyprzedzają swoją epokę.
Ekhm… Mieszkańca WKL pochodzącego z Prus, dodajmy. Ciekawe, jak się dogadywał na tej służbie, na migi?


Nagle ciszę przerwało rżenie konia, tylko na chwilę, ale to potwierdziło, że szczęście jest przy nich.
W każdym razie – był przy nich koń.
Wiesz, koń ma cztery podkowy.
I grzywę, nie zapominajmy o tym.


Przycupnęli przy ziemi, nadsłuchując. Z ziemi dobiegł ich uszu stłumiony stukot kopyt końskich.
Winnetou dla szpanu przykładał ucho do ziemi, im wystarczyło przykucnąć.
Odnoszę wrażenie, że to, co usłyszeli, to było raczej pukanie w dno od spodu.


Jeźdźcy Krzyżaccy byli blisko. Nagle zobaczyli ich. Przodem jechał rycerz zakuty w zbroję. Na głowie miał hełm z pióropuszem, przy boku potężny miecz. Za nim jechali jeźdźcy w białych płaszczach, a za tymi, zwykła jazda ubrana tak, jak ci dwaj przy rzece. Było ich około setki.
Przed ostatnią bitwą było ich ledwie połowa z tego. Mnożą się jak karaluchy.
Na litość, jesteśmy w lesie. Nie w jakimś cherlawym zagajniczku czy lasku miejskim, tylko w cholernej puszczy! Jak aŁtor sobie wyobraża setkę konnych jadących przez to, czego reszteczką nędzną jest Ojcowski Park Narodowy?
808-Ojcowski-Park-Narodowy.jpg
Krzyżaccy hodowcy specjalnie w tym celu skrzyżowali konia z wiewiórką.


Ci w płaszczach mieli hełmy na głowach (dobrze, że nie na tyłkach), przy boku miecze, a pozostali uzbrojeni w kusze poszli w długą.
– Oddział silny – pomyślał Maćków. – Trzeba dowiedzieć się, co zamierzają, a póki, co czekać na okazję sprzyjającą temu.
Na popasach będzie trzeba trzymać nogi w górę, aby demon interpunkcji nie wylazł spod łóżka i nie zabił.


Gdy oddział minął ich, ruszyli za nim bacząc pilnie. Jednak szybko zapadała noc i coraz trudniej było bezszelestnie śledzić Krzyżaków, tym bardziej, że oni wjechali na polanę.
Bo polany, jak powszechnie wiadomo, pokryte są ortalionem, który strasznie szeleści.


Z przeciwka podjechało dwóch konnych do tego z przodu i zameldowali.
Czyli w bagnach siedział kolejny oddział.


Miłosza nadsłuchiwał, a oni mówili. – Polacy rozbili się obozem nad rzeką. Dobrze pilnują obozu. Widzieliśmy, że z obozu nikt się nie oddalił. Czekamy na rozkazy. Ten pierwszy kazał im odpocząć i pozostałym również nakazał zsiąść z koni. Szybko rozkazał rozstawić warty.
Generalnie, to wszystko wygląda jak ruchy wrogich wojsk na terenie, na którym toczy się wojna.
Przypominam aŁtorowi, że mamy rok 1405, między Królestwem Polskim a Zakonem panuje pokój, ba! na mocy ustaleń w Raciążu Polska odzyskała właśnie ziemię dobrzyńską (a co szkodziło umieścić akcję w roku 1409, już po wybuchu wielkiej wojny?).
Może być i pokój, ale Krzyżaki zdradzieckie są i zawsze coś knują.


Maćków chciał uzgodnić z Miłoszą, aby ten się wycofał i czekał na niego przy rzece, ale Miłosza rzekł. – Nie powinienem cię zostawiać. Obaj, więc przykucnęli na chwilę.
To znaczy… Eeee… Załatwiali “dwójkę”? Tak symultanicznie?
Srali przecinkami. (serio, ten przecinek przed “więc” aż kusi, żeby coś przed nim dopisać… np. “poczuli potrzebę” 😉


Miłosza był ubrany w krzyżacki strój, więc czuł się bezpieczniej.
Miał długi płaszcz, więc nie swiecił gołymi pośladkami.
Komary go w rzyć nie gryzły.


Wiedział, że aby się czegoś dowiedzieć musi wyjść z ukrycia i zbliżyć się możliwie najbliżej do tego w hełmie z białym pióropuszem, który jeszcze w tej ciemności było widać.
Naprawdę, widzę tu taką starą gierkę – postaci kręcą się w tę i wewtę, a dowódca ma nad głową pióropusz jak strzałkę “porozmawiaj ze mną”.


Przytrzymał na chwilę rękę Maćkowego i wyszedł. Wmieszał się w ludzi z oddziału krzyżackiego, którego część siedziała, a część chodziła po polanie, co ułatwiło, Miłoszy podejście do dowodzącego.
Powinien był przebrać się raczej za wędrownego handlarza relikwii. Dla was, panie, specjalnie – garść przecinków z księgi, która objawiła się św. Janowi!
Krzyżacy tymczasem snuli się bez celu jak statyści w “Quo vadis”, żaden z nich nie miał na popasie nic, ale to nic do roboty.
Byli zajęci pobrzękiwaniem orężem. To bardzo absorbujące zajęcie.
*po namyśle* Nie, to nie “Quo vadis”. To wiec Ku-Klux-Klanu z filmu “Bracie, gdzie jesteś?” Zaraz będą linczować młodego bluesmana.


Krzyżacy mając zapewnienie, że nikt nie oddalił się z obozu polskiego, czuli się pewnie. Podszedł Miłosza, jak tylko to było możliwe najbliżej i usłyszał wyraźną rozmowę. – Musimy ich zaatakować skoro świt. Nocą podejdziemy na tyle, aby szybkim doskokiem zaskoczyć ich. To jedyna szansa przed Krakowem. W tej rozmowie uczestniczyło trzech rycerzy zakonnych w białych płaszczach, którzy natychmiast rozeszli się po polanie.
Nie wiem dlaczego mam w wyobraźni obraz jakiegoś gluta, gęstego i mazistego.
A ja – stada milusich, włochatych gąsienic.


Zaraz potem rozległ się rozkaz wymarszu. Teraz już wszystko było wiadome. Trzeba na czas wrócić do swoich – pomyślał Miłosza.
Może się czepiam, ale tego, że Krzyżacy zaatakują, można się było spodziewać i bez tej wielkiej wyprawy zwiadowczej.


Niepostrzeżenie wszedł w krzaki w miejscu, gdzie spodziewał się spotkać Maćkowego. Jednak jego tam nie było.
Im bardziej Miłosza wchodził w krzaki, tym bardziej nie było tam Maćkowego.


Rozejrzał się wokoło, ale ciemności nie pozwalały widzieć daleko, więc szedł w kierunku rzeki. Wiedział, w którą stronę ma wracać.
Mówił mu to burczący brzuszek, który zawsze wiedział, w jakim kierunku trzeba iść, by dojść do garnczka z miodem.


Gdy znalazł się przy rzece, wszedł cicho do wody z zamiarem przedostania się na drugą stronę. Wiedział, że tam będzie bezpieczniejszy. Nagle poczuł, że Maćków jest przy nim, gdyż tamten musnął go ręką po ramieniu. Poczuł się pewniej i pomyślał. – Jak dobrze, że są razem.
ODEJDŹ, MIAZMACIE.
Ej, nie odganiaj, ciekawie się robi! ;>
Ja od początku miałem swoją teorię, czemu ta forma jest żeńska…


W milczeniu przebyli rzekę i gdy wyszli na brzeg zaczęli nadsłuchiwać, jednak żaden odgłos nie dochodził do ich uszu. Krzyżacy, mimo znacznej odległości od obozu polskiego, posuwali się bardzo cicho.
A Miazmat ani myślał odchodzić.
Tekst o dwóch nagich mieczach już nigdy nie zabrzmi tak samo…


Widać, że znali swoje rzemiosło. Miłosza opowiedział Maćkowemu, co usłyszał, a ten oznajmił. – Nie mamy wiele czasu. Czym prędzej ruszajmy w drogę. Korzystając, że brzeg rzeki był nisko, a rzeka porośnięta szuwarami i noc ciemna, biegli w kierunku swoich, a rzeka wytyczała im kierunek. Późną nocą dotarli wreszcie.
Ta noc była chyba zrobiona z gumy.


Obóz był blisko. Poznali to miejsce po moście i głosem puszczyka oznajmili swoim, że się zbliżają. Taki sam odgłos dotarł do nich z oddali.


Gdy znaleźli się w obozie, natychmiast zbudzono Zembrzuskiego i pozostałą szlachtę. Radzili krótko, zdając rozkazy w ręce Zembrzuskiego. Zbysław również polecił swoim słuchać jego rozkazów. To samo uczynił Mścisław. Zembrzuski, jako że do świtu pozostało jeszcze trochę czasu, kazał położyć się wojom, by mogli jeszcze odpocząć.
To po kij od mietły ich budził?
Poza tym, mieliśmy już rycerzy i kmieci, ale skąd tu nagle wojowie???
Siedzieli w tym lesie od czasów Kazimierza Odnowiciela i bardzo się zdziwili na wieść, że reakcja pogańska już się skończyła.


Znał plany Krzyżaków i teraz musiał znaleźć rozwiązanie. Mógł, co prawda odejść nocą, ale nie zwykł uchodzić z pola walki.
Po pierwsze, to na razie jest pole biwaku, nie walki. Po drugie, i tak wygracie. Ziew.


Zaczął, więc myśleć, jakby zaskoczyć Krzyżaków, możliwie najlepiej. – Przyjdą zza rzeki, czy przeprawią się przy lesie na naszą stronę?
I choć nurt silny,
chociaż bagnisko,
to się przedarło
to Krzyżaczysko.
Tja.
Przefruną, łopocząc połami płaszczy. A pawie pióra na hełmie posłużą im za wirniki.


Pewnie przy lesie. Zgodził się z tym, że tak będzie, bo sam by też tak postąpił.
Gdyż tam rzeka jest głęboka, bieg wartki, grunt podmokły i trzciny, czyli świetne miejsce na przeprowadzenie niespodziewanego ataku ciężkozbrojnych.
Atak w takim miejscu z pewnością będzie niespodziewany (gorzej ze skutecznością).
Krzyżacka brygada bagiennodesantowa.


Podjadą bliżej obozu, a gdy zobaczą most, pełnym galopem wjadą w obóz, chcąc zniszczyć wszystko z zaskoczenia. My tymczasem zostawimy obóz i cofniemy się do tyłu.
Cofnięcie się do tyłu z pewnością wprawi nieprzyjaciela w stupor.
To mosty działają na Krzyżaków jak czerwone płachty na byki?


Zaraz wstał i poszedł rozejrzeć się po okolicy. Uszedł kawałek drogi i natknął się na zagłębienie w terenie, które kiedyś było odnogą rzeki.
Cofnął się do pradoliny Wisły? Czy znalazł starorzecze Prądnika? Może natknął się na waadi? Tyle pytań…


– Tutaj ukryję część ludzi. Zaraz poszedł w drugą stronę szukając dogodnego miejsca do ukrycia pozostałych.
Hint: może pod kamieniem?
Może w studni?
Pod mostem, obok trolla.


Szedł, aż doszedł do rzeki. Woda na brzegu była płytka, a brzeg porośnięty. – Nie ma co, trzeba ustawić ich w zaroślach.
Ależ dlaczego? Nie lepiej kazać im uwiesić się gałęzi sosen i udawać szyszki?


Wrócił do obozu i o swoich planach powiadomił imć Kalesantego i Zbysława. Później kazał ludzi budzić, a gdy wszyscy w ciszy stanęli koło niego, powiedział. – I znów honoru musimy bronić.
Gdyż Krzyżacy koło dupy nam robią.
Moja nie rozumieć, co honor mieć do tego. Moja sugerować, wasza bronić życie.
Albo rzycie…
Aha, moja już rozumieć.


Mam wieści, że Krzyżacy z knechtami do nas idą. Zamierzają o świcie nas zaskoczyć. Mości panowie, damy im nauczkę, jakem Zembrzuski. Moi ludzie i ja, staniemy w wyschniętym korycie rzeki, która jest za nami. (ta koryta) Ludzie Zbysława w szuwarach przy brzegu.
30504_jxnyx3.jpg


[A drugiego wodnika Szuwarka  ukryjemy pod linkiem, bo wypala oczy.]


Pięciu od Mścisława przy moście. Reszta za obozem. Ci ostatni niech się ukryją, by ich nie było widać. To jest mój rozkaz.
Howgh.
Mostu bronić będzie ledwie pięciu. Wiewiórki wymarły ze śmiechu.


Imć Kalesanty, z siostrzeńcem, pozostali przy Zembrzuskim, a Zbysław został ze swoimi. Obóz pozostał pusty, ale był tak pozostawiony, jakby wszyscy w nim spali.
Szybko też nadmuchali gumowe konie, żeby wszystko wyglądało jak trzeba.


[Krzyżacy atakują pusty obóz, po czym zostają wycięci w pień przez Polaków, jedynie czterech dostaje się do niewoli. Opis bitwy wycinamy (w pień), gdyż jest jeszcze bardziej drętwy niż pozostałe opisy.]


Tak zakończyła się bitwa, w której poległo dziewięciu rycerzy polskich, zadając kilka razy więcej strat zakonowi, nie mówiąc już o tych, którzy dostali się do niewoli.
Ach, jaka radość wśród rycerstwa była z tego, że Polacy dostali się do niewoli! Bo jak już są w niewoli, to niech wykończą Zakon od środka i obeżrą Krzyżaków z zapasów.


Po uprzątnięciu pola bitwy i pogrzebaniu zabitych, jeźdźcy ruszyli w dalszą drogę do Krakowa prowadząc przed sobą Krzyżaków, którzy jadąc konno, mieli skrępowane ręce.
A Czytelnicy mają awangardowe użycie imiesłowów.
To nawet logiczne, jadąc mieli skrępowane, a zsiadając na “krótką przerwę”  – rozwiązane, aby podczas siusiania mogli miecze w dłoniach trzymać. (Boru, to ksioopko mi krzywdę w szyk zdania robi!)


Imć Kalesanty, Zbysław i siostrzeniec też konno jechali, gdyż kareta ucierpiała podczas napadu Krzyżaków. Koło było strzaskane i imć Kalesanty zarządził, aby zostawić ją przed mostem.
Troll się ucieszył.
Imć Kalesanty bogaty był, bez żalu furę zostawił na poboczu.


Zembrzuski jechał w milczeniu. Miał dwóch rannych, na szczęście lekko, ale jechał z zasępioną miną. Pokonali Krzyżaków, ale w walce zginął jego najlepszy i dawny przyjaciel, z którym w nie jednej bitwie bywał i któremu życie zawdzięczał.
Który to przyjaciel jednak był randomem niezasługującym nawet na imię.
I którego aŁtor wymyślił dopiero w tym momencie.


Wiedział o tym teraz i gdy przyjaciel poległ nie mógł sobie z tą myślą poradzić. – Cóż macie taką posępną minę, mości komendancie – zagadał Maćków, zbliżając się do Zembrzuskiego. – Polegli ludzie i szlochać trzeba, bo szkoda ich.
– Oj tam, mości komendancie, nie pierwsi i nie ostatni – pocieszył go Maćków. – W poprzedniej potyczce też paru poległo, a jakoś żeście nie szlochali!


Jak to jest, że na naszej ziemi musimy się bronić?
Well… Bo akurat tu was napadło? No nie wiem…


Trzeba koniecznie o tym z królem rozmawiać i wyjście znaleźć, aby się ich pozbyć. – Niełatwa to sprawa – odezwał się Zbysław. Nie łatwo będzie to ścierwo wykorzenić, chyba, że mieczem zmusić.
Zakorzeniło się ścierwo starannie… na szczęście tylko w wyobraźni aŁtora, gdyż tak naprawdę Konrad von Jungingen miał niezłe relacje z Jagiełłą, a oba państwa wypracowały dobrosąsiedzkie układy.


Tak wywiązała się rozmowa, a rozmawiali po to, by nie myśleć o tym, co było, gdyż każdemu, mimo wygranej, ciążyła ta potyczka, ponieważ polegli i swoi.
To zdanie. Takie piękne.
Głębokie.


Po południu dojechali do osady zwanej Skała. Nosiła nazwę od potężnej skały, którą widać było z daleka.
Na litość boską… Z Trzyciąża do Skały jest około 12 km, a oni tę trasę pokonują już dwa dni!!! Konno!!!
Swoją drogą, przy tym tempie – ile czasu zabrała Kalesantemu podróż z Wołynia?
Wyruszył wcześniej, bo chciał złożyć hołd nowemu królowi.


Chłopi widząc konnych pochowali dzieci i kobiety.
Goście jadą, obejście trza uprzątnąć, a tu pod płotem coś się rozkłada.
Azali był to godny, chrześcijański pochówek? Czy jakowyś, tfy, pogański?


Później zobaczyli, że to swoi i wszystko we wsi wróciło do normy.
Odkopali je znowu?
Tak. Otrzepali z ziemi i zagnali do dojenia krów.


[Rycerze popasają, potem wyruszają dalej, a Zembrzuski przygląda się jeńcom]


Zawrócił konia i popędził na koniec kolumny. W połowie spiął konia i przyjrzał się Krzyżakom jadącym w środku orszaku. Zobaczył, że w białym płaszczu z krzyżem jedzie człowiek, który kogoś mu przypomina.
Nowa kategoria pojazdu: biały płaszcz z krzyżem.
Widać była to taka kolebka między końmi, mniej więcej jak ta, w której  Zbyszko wiózł Danusię. Ciekawe, czy Krzyżakowi kwiecie pachnie.


Szrama nad okiem i plecy krzywe, z których szyja wychodziła na bok. Duża głowa i włosy kędzierzawe.
Znaczy, wyglądał jakoś tak?


Wszystko to od razu odżyło w jego wspomnieniach, ale nie mógł przypomnieć sobie, skąd i gdzie widział tego człowieka. A i drab spojrzawszy na Zembrzuskiego wzrok opuścił i mogło się wydawać, jakby i on chciał coś zataić.
Tylko rumieniec, kraszący jego lica jak słońce, co o zachodzie oblewa świat purpurą, zdradzał prawdziwą przyczynę, dla której jeniec, z nagła strzałą Kupida trafion, oczęta opuścił, aby wybranek nie wyczytał z nich tego, czego wypowiedzieć nie sposób.


Zembrzuski minął Krzyżaków, a zbliżywszy się do imć Kalesantego i jego siostrzeńca, powiedział. – Do Krakowa już niedaleko. Pewnie przed wieczorem staniemy u grodu. Pogonił konia i podjechał do Maćkowego. – Słuchaj. W gronie Krzyżaków jest jeden, którego gdzieś musiałem widzieć. Duża głowa kędzierzawa, krzywe plecy i ta szrama nad okiem. Przypomina mi kogoś, ale nijak nie mogę sobie przypomnieć.
Ja go kojarzę! Przecież to Szrama-Na-Ryju, ork z niezapomnianego  “Brudni, brzydcy i zieloni”!


Może ty, obaczywszy go będziesz wiedział. Maćków skinął głową, konia popędził i zrównał się z Krzyżakami, których teraz Bolko pilnował.
Ten Bolko-niedźwiedź, syn Zbysława, który zginął w poprzedniej potyczce?
Widocznie odpowiednikiem Igora jest jednak Bolko.


[Maćków i Zembrzuski przypominają sobie, skąd znają Krzyżaka imieniem Gotfryd – zaatakował ich w pewnej potyczce zdradziecko od tyłu. Tymczasem orszak spotyka trzech podróżnych, spożywających posiłek w cieniu drzew.]


– Do króla jedziemy – mości dobrodzieje. – Na skargę.
Który o niczym innym nie marzy, jak o audiencji dawanej jakimś chłystkom.


A ponieważ czasy nie pewne, prosimy imć pana o przyjęcie nas do swojej kompani, bo wy też pewnikiem do Krakowa zdążacie. Jeszcze tę knieję, która jest za tym polem trzeba pokonać, potem za trzecim kamieniem w lewo i gród w całej okazałości będzie widać. Zbysław przysłuchujący się tej rozmowie zagadnął. – A na Krzyżaków macie skargę do króla, mości panowie? – Ano na Krzyżaków, których pełno wokoło. Rabują palą (a gdzie ostatnia składowa triady “palić, gwałcić, rabować”?), a nigdy nie przyznają się do tego.
I tylko, bór wi czemu, występują wciąż w strojach organizacyjnych.
A może to wcale nie Krzyżacy? Może to przebrani za Krzyżaków Apacze?
Prowokatorzy! Chcą wszystko zwalić na krzyżackich separatystów!


[Jeźdźcy zatrzymują się na kolejny popas – ok, ja się przestaję dziwić, że droga zabiera im tyle czasu…][Hobbici???]


Teraz Zembrzuski jadł posiłek w milczeniu, raz po raz bacząc na obóz, bo dalej nie był pewny swego. A pozostali myśleli o grodzie, który był przed nimi. O tym, czy król zaradzi coś na Krzyżaków
Jakiś off, czy raid?
Sprej na pająki.
Prusakolep!


którzy z dnia na dzień rosną w siłę i panoszą się w ich kraju, a jednocześnie znakomicie udających, że oni nigdy za nic nie ponoszą winy. Bo oni są tylko po to, by nauczać wiary.
Bo ci Polacy tak przy swym pogaństwie uparci, że po ponad czterech wiekach od Mieszka nadal trzeba święte gaje wyrąbywać i bałwany palić.
Bałwanów to i dzisiaj u nas dostatek.


Po posiłku Zembrzuski odezwał się. – Mości panowie, musimy omówić wjazd do Krakowa. Co zrobimy z jeńcami?
Już starożytni Rzymianie przepędzali spętanych jeńców pod łukami triumfalnymi, teraz też wystarczy umaić którąś z bram miejskich i będzie dobrze.
A potem… do piwnicy!


W jaki sposób zmusimy ich, aby, gdy przed królem staną, wyznali prawdę i powiedzieli, z czyjego rozkazu podstępnie napadają. Mścisław słuchał w milczeniu, po czym – odezwał się tymi słowy. – Mości panowie. Nie zdążył wypowiedzieć swych myśli, ponieważ [narrator mu przerwał] w obozie zawrzało. W lot zorientowali się, że nastąpiła ucieczka Krzyżaków, którzy przy pomocy trzech przybyszów, którym Zembrzuski pozwolił się przyłączyć, zdołali zbiec w las, gdzie mieli przygotowane konie.
No i problem z głowy.
Tylko pozostaje pytanie, kto im te konie przygotował.
Nowa usługa Poczty Krzyżackiej: konie na życzenie w ciągu 24 godzin.
Jedno trzeba naszym bohaterom przyznać: pozbywanie się jeńców mają opanowane do perfekcji.


[Wszyscy Krzyżacy uciekli, oprócz Gotfryda, który został ranny. Zembrzuski i reszta postanawiają doprowadzić go na dwór królewski, aby tam zeznał wszystko, co wie]


Zembrzuski zaś podjechał do Gotfryda i rzekł. – Szczęście przy tobie, że żyjesz. Staniesz przed królem i powiesz, dlaczego i kto każe ci nękać Polaków. Już dawniej miałem pecha, gdy stanąłeś na mej drodze, ale teraz ty go masz. Dlaczego, przeszedłeś na usługi krzyżackie i przyjąłeś imię Gotfryd? Mówiąc to dostrzegł, że źrenice jeńca rozszerzyły się. Wiedział, że jego domysły były prawdziwe, ale i wiedział, iż Krzyżacy wyłgają się, że to nie ich człowiek.
A domysły Zembrzuskiego wzięły się stąd, że…? Gotfryd śpiewał “Tandaradei!” z polskim akcentem???
Miał na piersi ryby siną barwą wykłute.


Oddział przebija się przez dżunglę, drogę sobie w gąszczu mieczami wycinając. Tfu… udziela mi się.


Dalej droga prowadziła przez niesamowitą gęstwinę po obu stronach. – Prawdziwa puszcza – pomyślał Zembrzuski. – Chaszcze nie do przebycia, ale dające możliwość nie myślenia o jakiejkolwiek zasadzce.
Możliwość niemyślenia aŁtor wyczerpał do końca.
Taaaaa, bo oczywiście nie ma takiej opcji, że ktoś ich, uwięzłych w tych chaszczach, powystrzela jak kaczki.


Wierzył szlachcic w gęstość puszczy
Pełnej krzaków oraz bluszczy
Ani krzty się nie frasował
Krze samotnie wizytował.


Lecz gdy począł szczyć pod drzewem
Ujrzał, że coś tkwi za krzewem.
Pod leszczyną też coś trzeszczy,
Aż pan szlachcic dostał dreszczy.


Umknął pędem z gołym zadkiem
Prawie zabił się przypadkiem,
Ledwo uszedł biedak z życiem
By podzielić się odkryciem:


W puszczy spod każdego chaszcza
Szczerzy się krzyżacka paszcza!
(A kto twierdzi, że to łeż
Niech go w tyłek dziabnie jeż.)
(jak Byk)


Dopiero, gdy słońce zniżyło się, wyjechali z lasu. Oczom ich, ukazała się w konarach drzew, daleko jeszcze przed nimi, potężna wieża połyskująca w zachodzącym słońcu. – Sprawia wrażenie – odezwał się imć Kalesanty. – To już Kraków, mości panowie.
Sprawia wrażenie Krakowa?                     
Znaczy – las, las, las, dżungla, knieja, las, las, SRU! i już Kraków. Wioski podkrakowskie, pola uprawne, osady rzemieślnicze, klasztory i miasteczka diabli wzięli.
Bo to był las szybkiego ruchu.
Tak dla informacji aŁtora:
“Wsie Trzyciąż i Zadroże leżą przy dawnej „drodze królewskiej”: Kraków – Skała – Wolbrom – Pilica – Częstochowa. Ta główna droga była na owe czasy drogą szeroką, o miękkiej nawierzchni. Służyła przede wszystkim handlarzom i pocztom książęcym. Przy drodze tej umieszczano myta i karczmy. Ponieważ  jej trasa nie pokrywała się z dzisiejszą szosą, warto wspomnieć, że przebiegała wąwozem Karboń (dzisiaj Karbania). U wylotu wąwozu, pod lasem glanowskim stała obronna karczma królewska, zwana „Zbójecką”. Karczmę ostatecznie rozebrano w 1836r.” [to zapewne była ta karczma z bufetem i okienkiem do podawania potraw…]


Z przydrożnej karczmy pozdrawiają Was – Kura podająca ruskie przez okienko, Sineira pobrzękująca orężem, Jasza podziwiający bagno, Purpurat budujący na trakcie ograniczenia szybkości, Babatunde wydający konie w Poczcie Krzyżackiej

oraz Maskotek udający kępę kaczeńców.

52 komentarzy do posta “19. Pułapka na bagniskach, czyli don Kaleson w czasie przeniesion (Burzliwe lata, cz.1)

  1. Jeśli to coś zostało wydane, to ja się wyprowadzam na Księżyc. Redakcja i korekta akurat strajkowały czy też z rozpaczy się zamieniły nad tekstem w żony Lotowe?
    Ratunku!
    Gratuluję odporności psychicznej.
    Hińcza występował w "Krzyżakach" Sienkiewicza… (słabo)
    Krzyżacy w białych płaszczach pod Krakowem… (bardziej słabo)
    Tu nic nie ma sensu. Udawanie, że się zna historię, może się zemścić, pisak powinien się wstydzić!

  2. To jest tak złe, że aż nie wierzę. Nie wierzę, że ktoś tak bezkrytycznie podchodzi do własnych umiejętności. Lub raczej ich braku.

    Chyba podrzucę analizę braci rekonstrukcyjnej, jako że odtwarzamy ten "czas bitwy pod Grunwaldem" (sic!)

    O ile nie umrą w 1/3 czytania, uśmieją się.

  3. Powracacie po wakacjach w wielkim stylu. Powieść (tfu, tfu) denna, ale analiza cud, miód i orzeszki. Teraz krzyżak będzie mi się kojarzył ze zmutowanym wiewiórko-koniem, którego dosiada. Jeszcze będzie mi się wizualizować osioł z Sancho Pansą. Dobre!

  4. Krzyżkong, Maćków jako protoplasta Józefa P., brzozowa piąta kolumna… Brakowało mi Was :). Naprawdę ciężko uwierzyć, że nie napisał tego mało rozgarnięty dwunastolatek.

    lulu

  5. A ja chciałabym przy okazji Waszego powakacyjnego powrotu zgłosić Wam kilka subiektywnych uwag. Weźmiecie je sobie do serca albo nie. Mam tylko nadzieję, że przyjmiecie tę krytykę tak jak wymagacie tego od analizowanych aŁtorów.

    Czytam Wasze analizy jeszcze od czasów SuSa i ostatnio coraz częściej zauważam może nie tyle spadek formy, co niefajne tendencje. Jest ich 4:
    1 – Za duża ilość obrazków. Niektóre analizy wyglądają jak komiksy, a linkowane ilustracje są zazwyczaj mało trafne, wklejane tylko dlatego, że gugiel coś takiego wyszukał (a przynajmniej takie zawsze odnoszę wrażenie).
    2 – Wplatanie angielskich zwrotów. I nie chodzi mi o pojedyncze przypadki. Pamiętam, że kiedyś ganiliście za to aŁtorki, czemu sami zaczęliście robić podobnie? To naprawdę psuje analizę.
    3 – "Niepilnowane" występy gościnne. Jeśli analizujecie z kimś okazyjnie, pilnujcie tego, co niedzielny analizator pisze. Powołam się na analizę McDusi, bo ta mi bardzo utkwiła w pamięci. Analizy dokonała Melomanka na forum – i odwaliła kawał dobrej roboty, ale przed publikacją tego na blogu należało niektóre jej dopiski pominąć/skrócić. Te, które za bardzo odlatywały od tekstu (a trochę ich było).
    4 – Analizatorskie pogaduszki w analizach (czy tego też nie krytykowaliście u pseudo analizatorek?). Nie będę pokazywać palcem "o tu i tutaj", czasem po prostu zdarza Wam się zapomnieć(?) i rzucać po kilka linijek dopisków niezwiązanych z cytowanym fragmentem (nie mówię tu o sylwestrowych ustawkach).

    Żeby nie było, że tylko krytykuję niczym pierwszy lepszy troll – na duży plus należy Wam policzyć zabieranie się za coraz ciekawszy materiał. No bo ileż można czytać o zaokrąglonych Hermionach 😛
    Podkreślam raz jeszcze, nie chcę wyjść na złośliwca i wcale nie uważam się za głos ludu żądający zmian. Myślę, że warto, abyście wiedzieli jak pewne rzeczy mogą wyglądać z boku.

    Pozdrawiam cieplutko!

  6. @R. – obrazki się opierają na skojarzeniach, a jak masz inne skojarzenia jak Analizatorzy to już nie ich wina. Angielskie nazwy na pewne rzeczy normalnie funkcjonują w sieci i tłumaczenie ich na polski byłby pretensjonalne i na siłę, zresztą analiza skierowana jest do internautów, więc netspeak pasuje.
    G.

  7. Piękny powrót, w wielkim stylu, po wakacjach. No coś niesamowitego. Aż nie wiem, jak to nazwać.
    Jak na ESD o tym czytałam, to myślałam sobie: jakieś opasłe tomisko, z opisami na kilka stron, w stylu Mniszkównej, pozbawione logiki i sensu, za to pewnie akcja – przynajmniej – ciekawa na tyle, że człowiek az się doczekać nie może: co będzie dalej? I olewa kulawą narrację, pomija szczegóły, nawet 'niedobre dialogi' jakoś nie rażą, nawet jakaś 'wpadka historyczna' zostaje niezauważona.
    No ale co zobaczyłam własnych oczów zielonością – to jakaś kpina. Akcja taka, że kawę trzeba pić by stronę przeczytać, opisy potyczek czy zasadzek – no bardzo proszę mi powiedzieć, czy da się bardziej nudniej?
    Ja nawet myślę, że takie pomieszanie epok byłoby i fajne – jakiś woj zaginiony, jakaś karoca wzieta z przyszłości. Dlaczego nie? Jak ktoś jest oblatany mniej więcej w tym, co kiedy było – to może stworzyć zabawną powiastkę pseudo-historyczną w kanonie kabaretu czy komedii. Dla mnie takim cudem jest słuchowisko 'Rycerzy Trzech' – no ale ja tu z mistrzami radiowymi wyskakuję, a mamy to, co mamy.
    No i gdzie ten romans, zapowiadany na początku? Chyba, że… nie, nie wolno mi tak myśleć.
    Jak na razie żadnej białogłowy (z wyjątkiem tych pochowanych), żaden z 'rycerzów' nawet nie jest przedstawiony jako ten, co to na miłość gotów – młody, piękny, i tak dalej/ew. wdowiec zniechęcony do kobiet po smierci żony – ale przyjdzie lelija jakas i go 'nawróci'/zatwardziały stary kawaler – co to wiadomo: acha, zatwardziały, a przyjdzie taka Jagienka i juz przestanie być zatwardziały.
    Nic w tej książce nie ma ciekawego – nawet opisów przyrody, nawet opisu drogi. Nic.
    O oczywistych wtopach faktograficznych nie wspomnę – bo zawsze powieść można zaliczyć do fantasy – ale pod warunkiem: o czymś to ma być. Że dzieje się 'gdzieś niewiadomo gdzie' pod Krakowem – furda, bo akcja ciekawa. A tu nic.
    Czy to cały pierwszy rozdział? I naprawdę żadnej panny czy samotnej wdowy?
    Nie aŁtor ma sie wstydzic, a wydawca.
    Uważam tak: jesli ktos ma wydawnictwo (czy papierowe, czy jenternetowe) i takie coś wydaje – opatrzone zresztą własna notką – to powinno być pociagnięte do sądu jako za korzystanie z niewiedzy(nieświadomości) klienta. To jest jawne naigrywanie się z kogoś, wręcz mobbing.
    Żal mi tego Autora. Nie wiem, kim on jest, ale może ktoś mu powiedział: a wydaj pan, co tam. Jest teraz akcja 'uwalniania' zawodów. Moim zdaniem: nie wolno uwolnić zawodu 'wydawcy', wręcz trzeba go 'zniewolić'. W WYDAWNICTWIE ma byc korekta na kilku poziomach, ma sprawdzać wszystko: od przecinka aż po to, jak dolina danej rzeki wygląda i czy tam było drzewo 300 lat temu.
    Wielką krzywde zrobiono Pani Felicjańskiej – chciała się wyrwać z nałogu – to na tym zarobiono pieniądze, a Pani Felicjańska ma kolejny powód do picia. Z TYM PANEM może jest podobnie. Jakiś koszmar.

    podpisano: Guineapigs

  8. Drodzy analizatorzy.
    Już od dłuższego czasu przeglądam wasze forum (analiza za każdym razem niezmiernie mi się podoba) i chciałabym tym razem wystawić na próbę i siebie. Otóż, jeszcze w słodkich czasach gimbazy, popełniłam kiedyś, wraz z koleżanką i kolego, pewien tFór. Nie wiem, czy jest to opko (autor nigdy nie potrafi obiektywnie ocenić swego dzieła, zwłaszcza gdy jest dzieUem), ale z całą pewnością nadaje się do analizy. Nigdy nie było publikowane w Internecie, ale zostało wysłane do konkursu na baśń. Baśń z całą pewnością to jednak nie jest. Bardzo proszę analizatorów, by zerknęli na to i, o ile będzie to możliwe, zanalizowali. Tekst mogłabym wysłać drogą mailową.

    Mój mail: isavalkirii@interia.pl

    Oczywiście współautorzy wyrażają zgodę na wysłanie. Razem ze mną chcą, by wytknięte błędy pokazały na czym powinni się skupić. Mi na tym zależy najbardziej – chciałabym pisać opowiadania, a boję się popełniać te same błędy, co opkotwórczynie.

    Pozdrawiam
    Kokosowa

  9. "Dopiero późną nocą strudzeni rozmowami i podróżą posnęli.
    Mordami w schaboszczakach"
    Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany… 😀

    Inga

  10. Krzyżkong był wspomagany przez King Konga i Hongkonga. A skoro Maćków był protoplastą rodu Pałysów, to koniokrad Zembrzuski musiał być przodkiem Pyziaka, który – jak wiadomo – też trudnił się podpierniczaniem Szwabstwu środków transportu. I też błąkał się po czasoprzestrzeni, jednocześnie siedząc w Australii, kradnąc bryki w Rajchu, zbierając winogrona w Alzacji i płodząc późniejsze pół dziecko, a pół sarnę na Roosevelta. Czyli wszystko trzyma się kupy i zostaje w rodzinie. Co do pogaduch analizatorów, to są najlepszymi częściami analiz. Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg sekcji tego rewolucjonizującego historiografię dzieła.

  11. Na Krwawego Hegemona, spłakałam się nad tą analizą okrutnie. Komendant rycerstwa polskiego jeżdżący karetą, Krzyżacy siekący szablami tudzież szyjący z kusz, łucznik przykładający cięciwę do oka, rycerz ubrany w kolczatkę i cała reszta – za dużo dla mojej biednej wyobraźni.
    Nie mogę się doczekać dalszego ciągu!

    Co do kwestii "jak skontaktowali się z komturem" – spieszę z wyjaśnieniem: otóż zakon krzyżacki był doskonale stelefonizowany, widziałam to na własne oczy w muzeum, dowód na zdjęciu: http://instagram.com/p/sVRvBCgoIv/?modal=true

    Kerri

  12. o matko i córko jakie to jest głupie straszliwie, aż przez was czkawki dostałam w środku nocy i się herbatką z melisy oplułam 😉 świetna analiza ale wydawcy tego dzieUa kazałabym wyszyć je haftem krzyżykowym na białym płaszczu krzyżackim i wozić XV-wieczną karocą po równinach i bagnach pod Krakowem

  13. Na to dzieło jest dobre wyjaśnienie: to dzieło miało konkretny target, Polonię amerykańską.
    I nie mam na myśli wszystkich emigrantów polskiego pochodzenia, a pewne środowiska, które od tego, co dzieje się w Polsce są oderwane, a równocześnie wykazują maksymalny konserwatyzm. Podejrzewam, że stan wiedzy autora odpowiada ich stanowi wiedzy :/

  14. Z jednej strony chciałoby się napisać "ło jeżu, któż to wydał?!", ale z drugiej gdyby nikt tego nie zrobił, to nie byłoby i waszej analizy, a ta dostarczyła mi masę śmiechu dziś rano. Warto było czekać przez całe wakacje na wasz powrót, jesteście w świetniej analizatorskiej formie! (Troll pod mostem, powoli posuwający się Krzyżacy, łodzie podwodne, komturki… ileż wspaniałości! ;D) A wstawki z "Kajko i Kokosza" zrobiły mi dzień, wprost przecudnie wpasowały się w świat tego opka.

  15. Jeżu (jak byk), to było straszne! Tak straszne, że wolałabym by ta analiza była o połowę krótsza. Serio, w pewnym momencie zaczęłam się strasznie męczyć, przecież od czytania tego aż zęby bolą :/ A najbardziej rozwala mnie w tym wszystkim nadęcie autora, które dla mnie bije z każdej linijki tego ksiopka.

    "The horror! The horror!”

  16. Piękna analiza, szczególnie spodobał mi się "chłop pańszczyźniany w charakterze drona". Wbrew zapewnieniom autora jest tak przygodowo, że gdyby nie komentarze analizatorów, usnąłby nawet Krzyżak ze strzałą w tyłku.
    Jedna rzecz mnie ciekawi: dlaczego nieszczęsny Kalesanty jest Kalesantym bez nazwiska, gdy tymczasem imć Zembrzuski nie raczy się przedstawić z imienia? Czy jemu z kolei jest, nie daj Boże, Pantaleon?

  17. A mnie się to faktycznie kojarzy z zapisem słabej sesji RPG, z której wycięto mechanikę. Gość najwyraźniej nie przeczytał podręcznika mistrza gry, i stąd takie babole. A jak "Maćkowy" (nie wiem czemu, ale sądzę, że chodzi o maćkowego kutasa) wziął umiejkę "pływanie w zbroi płytowej" lub "cichy chód w lesie" to przecież aŁtor nie musiał nas o tym informować…

    To się prosi o porządną manifestację paradoksu…

    reiter

  18. Przy odgłosie bycia Krzyżakiem podła wyobraźnia wykopała mi z głowy wizję zakonnych, podrzucając w to miejsce rycerzy robiących "Ni!". Tak, rycerze Ni pozostali ze mną już do końca analizy.

    Oddział Sanczo Pansów to klejnot nad klejnoty. Podobnie spotkanie z Apaczami czy Krzyżacy pozabijani empatią. Generalnie powrót w wielkim stylu, zrobić uciechę z czegoś tak makabrycznie nudnego to już sztuka.

    Przez chwilę dziwiłam się, że po tylu wsypach, potyczkach, zasadzkach i spotkaniach Krzyżacy – idący armią przez puszczę, aha – nadal podążają za bohaterami NIEZAUWAŻENI, ale mam na to teorię. Kto bezszelestnie jeździ po lasach? Ano elfy. A skąd one elfy? Ano z germańskich mitów, między innymi. A Krzyżacy skąd? Ano też z Germanii. Więc jak oni wszyscy mówią? Ano po niemiecku.
    Wniosek? Za bohaterami podążają nie Krzyżacy, a komando Scoia'tael. Czemu Wiewiórki noszą płaszcze z krzyżami miast ogonów, to nie wiem, ale i tak, ośmielę się stwierdzić, więcej w tym sensu niż w rojeniach aŁtora. 😛

    Hasz

  19. "Wyrósł przed nimi niespodziewanie, jak z pod (Jeżu…) ziemi i tak ich zaskoczył, że przez chwilę nie wiedzieli, co czynić mają. Dopiero po chwili knecht chciał zagadać, lecz Maćków poznał, że ten przebrany w kolczatkę do nich nie należy, choć ubrany tak samo.
    W kolczatkę, taką dla psa???"

    Też miałam taką wizję. Aczkolwiek rycerz odzian jeno w psią kolczatkę i nic więcej bardzo mocno już yaoi zatrąca. Więc tego, zaczynam się trochę bać tego wątku romantycznego.

    Wiedźma

  20. Mam nadzieję, że Maćków Sęp nie zginął marnie. Wciśnięto go pierwszej lepszej kobiecinie, niespokrewnionej i nieznanej nawet z personaliów. Jeśli to na nieszczęście chłopka mająca już kilkoro własnych dzieci, to go jeszcze w polu zostawi, niby to przypadkiem, i zamiast egzotycznych sępów rozdzióbią go kruki, wrony.

  21. "Maćków i Zembrzuski przypominają sobie, skąd znają Krzyżaka imieniem Gotfryd – zaatakował ich w pewnej potyczce zdradziecko od tyłu."

    Cudownie się ten fragment kojarzy, szczególnie przy tamtym spuszczeniu głowy i spąsowieniu krzyżaka </3

    A analiza cudna. Na wielki plus ilustracje z "Kajko i Kokosza" – dzieciństwo mi się przypomniało :3

  22. "Krze samotnie wizytował" – Chmielewska <3

    To… coś jest nie do strawienia, gratuluję Analizatorom cierpliwości.

    Adria 😉

  23. Tak mi jeszcze przyszło do głowy, że może Kalesanty to nie imię, tylko nazwisko. Był Korfanty, może być i Kalesanty. W ten sposób odpadają dwa idiotyzmy – anachronizm imienniczy i przedstawianie jednego bohatera z imienia, a drugiego z nazwiska. A i tak zostaje ich mrowie a mrowie.

  24. Powakacyjny powrót i to od razu z przytupem! Prześliczna analiza wyjątkowo durnego opowiadania; uśmiałam się jak norka 🙂
    A wojownicy obu frakcji to kosmiczne ofermy. Aż dziw, że sobie jeszcze klejnotów rodzinnych rozporkami nie poprzycinali (żeby polecieć kolejnym anachronizmem).
    Pisak, który popełnił to dzieuo powinien w ramach pokuty popierdzielać na kolanach po rozżarzonych "kolczatkach".

  25. "którzy z dnia na dzień rosną w siłę i panoszą się w ich kraju, a jednocześnie znakomicie udających, że oni nigdy za nic nie ponoszą winy. Bo oni są tylko po to, by nauczać wiary. "

    Paczpan, 600 lat minęło a pewne rzeczy w tym kraju niezmienne…

  26. Yeah, Armada wróciła! Tęskniłam, naprawdę tęskniłam, aż nie mogłam się końca wakacji doczekać! :3

    "- Ciekawym, co tam się dzieje – powiedział Hińcza spojrzawszy na horyzont, gdzie coraz więcej sępów szybowało wokoło. "
    No tak, szesnaście trupów leży na drodze i dziwią się, skąd sępy.

    "Granica występowania Krzyżaków przesunęła się daleko na południe. Czytała Krystyna Czubówna." Ależ mi się wesoło zrobiło, kiedy usłyszałam to w wykonaniu Czubówny XD

    "kabelek biały fi zero pięć" haha, ciekawe, jak wiele czytelników zrozumie tę terminologię ;D

    "A jak takiemu strzała się w zadek wbiła, to jeszcze kolanem dopychali, żeby równo w siodle siedział." Heehehhehee XD

    "Znał się na tym, gdyż nie raz po bitwach rannych opatrywał. I tu też uważnie przyjrzał się ranie." Taaa, strasznie się znał, jak już "ujechali spory kawał drogi" i dopiero skojarzył, że strzała.
    Rety, tyle głupoty na raz.

    "Imć Kalesanty zlecił poszukać miejsca na obozowisko. Czuł, że ludzie tego pragną." Boziu, popatrzcie, jak to brzmi! Ludzie pragną obozowiska!

    "Czekali do chwili, aż połączą się rycerze Kalesantego i Mścisława."
    "A wiedzieli, że się połączą, bo ruchy polskich jednostek obserwowali na mapach satelitarnych." Nabijacie się, a tymczaseł aŁtor potwierdzał tutaj, że komórki (komturki?) były już w tej alternatywnej rzeczywistości w obiegu!
    Nom, a do tego teleportacja. Toć skądś wzięli sobie te ciuchy, dzięki którym się mogli przebrać za rycerzy od Kalesantego i od Mścisława.

    "Krzyżaccy hodowcy specjalnie w tym celu skrzyżowali konia z wiewiórką." Wyobraziłam to sobie! XD

    "Gdy oddział minął ich, ruszyli za nim bacząc pilnie. Jednak szybko zapadała noc i coraz trudniej było bezszelestnie śledzić Krzyżaków, tym bardziej, że oni wjechali na polanę."
    Hehe! Na polanie to noc jak znalazł! Spokojnie się by można było podczołgać.

    "Gdy znalazł się przy rzece, wszedł cicho do wody z zamiarem przedostania się na drugą stronę."
    Yyyyyyy, i on w tym stroju pływał, tak?
    Jeszcze powinien mieć taki zajefajny piuropusz, jak ten mistrz krzyżacki, fajnie by to wyglądało.

    "Ta noc była chyba zrobiona z gumy."
    Jak przestrzeń (patrz: geografia drogi, rzeki i lasu), to i czas.

    Dobrze chociaż, że choć wydany, to przez jakiegoś niby-wydawcę internetowego, a nie coś z nazwą – już się dość nagryzłam przez Ziemskiego. No i jaki mistrz grafiki! Szkoda jeszcze że nie w Paincie.

  27. Cześć! Wróciliście i to z jaka analizą!
    I obrazki cudne i prusakolep,
    "tandaradeił pod nosem" i fotoszopy.
    Urocze to było,fajnie Was znowu czytać.

    Chomik

  28. "No tak, szesnaście trupów leży na drodze i dziwią się, skąd sępy".

    Biorąc pod uwagę, że impreza odbywa się pod Krakowem, to ja też się dziwię. Z padlinożerców prędzej jakichś kruków i wron bym się spodziewała akurat w tych okolicach. Ale jak tak dalej pójdzie, to do kolejnego pobojowiska zbiegną się hieny do spółki z kondorami.

  29. Cooooo za świetna analiza 😀 Jak dobrze Was znowu czytać po wakacjach, witajcie!

    I ksiopko też nie byle jakie. Nie wiem jakim cudem autor zdołał spłodzić coś co pomimo takiej ilości kwikogennych baboli historycznych i tak jest wręcz agresywnie nudne. Bez Waszych komentarzy absolutnie nieczytalne.
    No i gdzie jest ten zapowiadany wątek miłosny? Już się cieszyłam na drętwe opisy romansów a tu depa ;(

    Poza tym widzę, że inspiracja "Krzyżakami" u autora rzeczywiści jest mocna. Nawet rycerze zak… TFU, knechci nazywają się tak samo jak u Sienkiewicza. Jest Zygfryd, jest Gotfryd, czekam na Rotgiera.

  30. Borze Zielony, jakie to było męczące, czytałam to prawie tydzień. Tego opka się nie da czytać.
    Dajcie teraz coś miłego, lajtowego i odmóżdżającego, bo tu umrzeć idzie 😀

  31. Zgadzam się po części z R. Nie zgadzam się tylko z uwagami co do obrazków, bo one jak dla mnie bardzo ciekawie urozmaicają analizę, może to dlatego że lubię czytać komiksy. Niemniej do końca analizy nie dotrwałam. Nie z waszej winy, po prostu opowiadanie jest tak słabe, że nie jestem w stanie tego znieść. Przy fanfickach pseudoautoreczek można się pośmiać. Zazwyczaj piszą je nastolatki, więc można im trochę podarować ale jeśli ktoś się bierze za powieść związaną z historią a nic o niej nie wie to szlag mnie trafia. A jeszcze większy szlag mnie trafia, kiedy takie oto twory są promowane i wydawane. Tak czy siak, cieszę się z powrotu, czekam na dalsze analizy, zwłaszcza na moje ulubione opka ze świata Pottera. Odmóżdżona, zaokrąglona Mionka powakacyjna, na którą wszyscy lecą, tudzież Harry w objęciach tęczy, nic mi tak nie poprawia nastroju :).

  32. Zniszczyło mnie to, koleś jest jak Marzia Gaggioli – też słabo posługuje się polszczyzną, robi biedne grafiki i ma się za artystę. Pamiętam, że przy pierwszych próbach literackich w podstawówce miałam podobny problem z opisami walk – były drętwe, ale ja już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak 😀

  33. Jezu… Nie dość że ktoś mu to wydał, to ten sam facet napisał jeszcze 20 książek. Zapewne nie lepszych. Żeby nie wpadł na pomysł pisania wspólnie z Michalukową.

    Sępy w XV wiecznej Polsce to chyba największy błąd. Równie dobrze rycerze mogliby się raczyć czekoladą albo jeść ziemniaki.

  34. @Kuba Grom No nie wiem, czy to takie trafne porównanie 😉 Moim zdaniem błąd z sępami jest o wiele głupszy niż czekolada/ziemniaki, bo jednak ich jest u nas we współczesnych czasach dostatek; większość osób nie zna czasów, kiedy były one niedostępne (stąd potencjalne źródło pomyłek). Tymczasem sępów w Polsce jak nie było, tak nie ma – no, chyba, że wliczymy ogrody zoologiczne 🙂

  35. A czytaliście jego stronę internetową? Opisuje tam jak chwalił go Papież, dalej przytacza anonimowe opinie że jego twórczość literacka jest absolutnie wyjątkowa w skali Sienkiewicza, a nawet jego przebija bo on jeszcze wiersze pisze.

    Parę lat temu na Biblionetce chwalił go nad niebiosa jednodniowy użytkownik, którego jedyną działalnością było ocenienie na 6 wszystkich książek Rogowskiego i zachwalanie ich na forum.

    Parę dni temu w komentarzu dodałem u niego na blogu linka do waszej analizy i… następnego dnia komentarz zniknął.


  36. [*]
    Po przeczytaniu analizy (była we wrześniu, ja czytam w grudniu, ale co) stwierdziłam, że chyba jednak nie każdy nadaje się do pisania.
    Bo naprawdę, ale takie błędy…
    Mam zagro z historii, a wiem, co jest nie halo!
    Mujborze, przeca to jest koszmarne…
    Ale wasza analiza, GENIALNA.
    Czytałam ją trzy dni w tajemnicy przed mamą chowając się pod kołdrą…
    Uwielbiam wasze analizy.

    Niezalogowana Chaiko pozdrawia.

  37. Utwór jaki jest każdy widzi, ale w jednym komentujących poniosło. Kryty osobowy pojazd zaprzęgowy – był w Polsce w użyciu od XII w., kolebka się nazywał. Oczywiście karetę, jaka tu się gdzieś pojawiła, przypominał mniej więcej w takim stopniu jak ford T samochody, którymi jeździmy obecnie, niemniej był.

  38. Po przeczytaniu tego czegoś mam wrażenie, że 50 Twarzy Greya to świetna książka… chociaż nie sądziłam, że można pisać gorzej od pani James.
    Chociaż mam trochę uwag, czasami recenzenci szukają problemów tam, gdzie ich nie ma. Kareta czy karoca to faktycznie wytwór nieco późniejszy, ale średnioweicze też znało dość wygodne środki transportu, np. takie jak na tej ilustracji- https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/00/18/9b/00189b751dba1d8cea3ab0ad97525b19.jpg albo na tej- http://visualiseur.bnf.fr/ConsulterElementNum?O=IFN-8100143&E=JPEG&Deb=76&Fin=76&Param=C
    Zaś co do kusz- były u nas bardziej popularne niż łuki. Nawet wśród rycerstwa. To, że papież rzucał jakimiś klątwami obchodziło ówczesnych ludzi mniej więcej jak dzisiejsze zakazy kościoła- paru się posłucha, ale większość cichaczem będzie robiło swoje. W dodatku spisy zbrojowni zamkowych i miejskich wykazują, że na początku XV wieku z broni strzelczych kusza zdecydowanie dominowała.
    W pewnym miejscu jeden z recenzentów dziwi się broni palnej w XV wieku. A była. Oczywiście nie taka jak na okładce. Ale ręczna broń palna jak najbardziej istniała w postaci przeróżnych hakownic i piszczeli. Ba- na pobojowisku grunwaldzkim znaleziono pewną ilość pocisków do takiej broni. Zachęcam do zapoznania się z pracami P. Chlebowicza, P. Strzyża i J. Szymczaka na ten temat.
    Popastwiliście się też nad określeniem napinania łuku do oka. Ale tutaj akurat wyjątkowo autor ma rację. Strzałę ciągnięto albo do podbródka albo do kącika ust albo właśnie do oka (a właściwie do jego zewnętrznego krańca)- w zależności od upodobania strzelca. Ja osobiście preferuję metodę do ust, ale mam znajomych którym wygodniej celować "z oka".
    Zaś co do samej podróży bohaterów do Krakowa. Nie zdziwiłabym się, gdyby po dotarciu do celu okazało się, że Jagiełły tam nie ma i nie będzie. Otóż, król Krakowa i Wawelu szczerze nie cierpiał i unikał przebywania w tym mieście. Zamiast tego wolał objeżdżać swoje posiadłości, np. Święta zwykł spędzać w Nowym Mieście Korczynie. Do Krakowa przyjeżdżał tylko wtedy, gdy już nie miał innego wyjścia.

  39. Już gdzie jak gdzie, ale przy analizie utworu doskonale marnego można by poprzestać na wskazywaniu rzeczywistych błędów i nie wynajdować ich na siłę tam, gdzie ich nie ma.

    Krzyżak idąc zobaczył swoich siedzących na uboczu, z założonymi do tyłu rękami, związanymi trokami ze skóry. Pomyślał.

    Dobrze zrobił. Analizatorzy, bierzcie przykład.

    Zastanawiał się, dlaczego jeńcy mają ręce związane tasiemkami od gaci.

    Może należało się zastanowić, dlaczego te troki skórzane?
    Trok. Takie coś służące do troczenia, np. koca do tornistra albo do siodła. Jakby ktoś nie wiedział – wygląda jak pasek do spodni w miniaturze. Świetna sprawa, jak trzeba kogoś szybko unieruchomić, a nie ma pod ręką kajdanek jednorazowych.

  40. Ludzie, autor tej "książki" powinien zostać pozbawiony prawa do wydawania książek…
    Analiza cudna, tylko nie mieszajcie mi zbójcerzy z tymi idiotami! To obraza dla Hegemona, Kaprala i Ofermy!

  41. Mi to by chyba trzeba by było część tej książki rozrysować. Czytam niektóre fragmenty po kilka razy i ciagle za bardzo nie rozumiem o co chodzi.
    No i te przecinki… na trzy książki by starczyło.

    Podziwiam, ze wy dajecie radę przebrnąć przez takie tfurczosci i dziękuję za fajna analizę.

Napisz komentarz